czwartek, 28 września 2017

Ilona Felicjańska: "Trzeba żyć tu i teraz"

Ilona Felicjańska: "Trzeba żyć tu i teraz"



















Ilona Felicjańska, modelka, działaczka w kręgach pracy charytatywnej. Matka dwu synów, zawsze zadowolona z tego, co niesie życie. Szczęśliwa "singielka" opowiadająca o debiucie pisarskim "Wszystkie odcienie czerni".

Jak zmieniło się Pani życie po wydaniu książki "Wszystkie odcienie czerni"? 

Nie powiedziałabym że coś się zmieniło w momencie jej wydania. Ale już wiem, że za chwilę się zmieni. Książka, z tego co wiem, sprzedaje się bardzo dobrze, a to oznacza, że istnieje duża szansa na ustabilizowanie niektórych aspektów życia. Samo wydanie książki było dla mnie kolejną ciekawą lekcją. 

Słowa krytyki z ust znanych osób zanim jeszcze ktokolwiek ją przeczytał. I proces tego, jak z pod taniej sensacji wzbudzonej przez media plotkarskie zaczyna pojawiać się obraz literatury, w recenzjach osób znanych zajmujących się literaturą zawodowo. Dzięki temu wiem co poprawić, jeśli zdecyduję się na napisanie czegoś jeszcze, bo tam pojawia się konstruktywna krytyka odnosząca się do materiału literackiego a nie emocjonalne opinie o tym, że próbuję stać się pisarką.

Co spowodowało, że zdecydowała Pani napisać książkę? 


Ależ ja nie zdecydowałam się na coś takiego! (śmiech) Materiał powstawał w czasie zamkniętej terapii, a potem, przez zbieg okoliczności trafił w ręce doskonałego dziennikarza i pisarza Mariusza Zielke. Można powiedzieć, że ta książka, to jego wina (śmiech). Przeczytał to co pisałam w trakcie terapii i poprosił o zgodę, żeby pokazać to kilku wydawnictwom. Dlaczego miałam się na to nie zgodzić? I tak z" dnia na dzień" okazało się, że książka trafi do rąk czytelników na początku roku. 

Do czytelników o jakich zainteresowaniach lektura jest skierowana? 

"Wszystkie odcienie czerni" to literatura "pociągowa" . Mieszanina sensacji z dużą dawką erotyki. Odradzam wszystkim, którzy szukają inspiracji w poszukiwaniu prawdy życia, ale polecam każdemu, kto czuje niedosyt, znudzenie. Zwłaszcza wszystkim kobietom, które zaczynają zauważać, że praca, dzieci, mąż, który coraz mniej się nimi interesuje już nie daje im zadowolenia z życia. To jest opowieść dla niech. O tym, że są jeszcze przed nimi wspaniałe rzeczy, ale także o tym, żeby nie sięgały po te wspaniałości pochopnie bo: "Zło nie czeka na zaproszenie. Zło wypatruje okazji”. 

Jak została przyjęta przez krytyków?

 Tak jak mówiłam, zanim jeszcze „Wszystkie odcienie czerni” trafiły na półki księgarni pojawiła się fala głosów krytycznych. Na szczęście były to głównie opinie osób nie związanych z literaturą. Natomiast od momentu oficjalnej premiery pojawią się recenzje umiarkowane i dobre, te całkowicie negujące książkę są rzadkością. Najważniejszy zarzut dotyczy tego, że w książce jest za dużo erotyki a za mało sensacji. Kilku krytyków zwróciło uwagę na to że książka jest napisana bardzo dobrym językiem i czyta się ją z przyjemnością. To dla mnie niezwykle ważne jako dla debiutantki. Tak jak mówiłam, jeśli zdecyduję się napisać coś jeszcze zamierzam bardzo poważnie potraktować rzetelną krytykę i poprawić wszystko, co było złe we "Wszystkich odcieniach czerni”.

A Pani? Jak reaguje na krytykę?

 Dobrze. Nauczyłam się odróżniać krytykę od krytykanctwa. Z krytyki należy wyciągać wnioski, bo zazwyczaj dostajemy ją od ludzi, którzy wiedzą o czym mówią i są neutralnie nastawieni do nas jako osoby. Ale należy pamiętać, żeby nie zatracić siebie. Ludzie lubią lepiej wiedzieć co i jak powinni robić inni. 

Ja wiem czego chcę, wiem co mi się podoba i nie zamierzam pozwalać innym na kreowanie mojego gustu. Polecam wszystkim młodym twórcom duży dystans do krytyki. To co robimy ma płynąć z serca i być prawdziwe a nie wyrachowane i sztucznie poskładane z głosów krytykantów.


Czego dotyczą Pani najbliższe plany? Czy w chwili obecnej szykuje się Pani do jakieś sesji zdjęciowej? 


Moje najbliższe plany są objęte ścisłą tajemnicą. Nic nie mogę na ich temat powiedzieć. Ale oczywiście robię dalej sesję. Niebawem ruszam na kolejne zdjęcia. Teraz robię trochę mniej zdjęć ze względu na większą ilość zajęć związanych z promocją "Wszystkich odcieni czerni” i mojego nowego tajemniczego projektu. Ale, tak jak obiecałam jakiś czas temu. Nie będzie nudno! 

Jak godzi Pani wszystkie obowiązki z wychowaniem synów? 

Jak każda matka. Jest czas, który poświęcam życiu zawodowemu i jest czas zarezerwowany wyłącznie dla moich chłopców. Dla każdej z nas najważniejsze powinno być zachowanie proporcji między tym, co dla nas i tym, co dla świata. Należy pamiętać że godzina spędzona aktywnie z dziećmi, kiedy słuchamy ich, bawimy się z nimi, czyli w 100% oddajemy im swoją uwagę jest cenniejsza, niż 3 godziny bycia obok dziecka. 

Jeśli my jesteśmy nieszczęśliwe to skazujemy dziecko na obcowanie z nieszczęśliwym człowiekiem. Na dodatek to jest dla dziecka najważniejsza osoba na świecie i jest nieszczęśliwa będąc z nim – jakie mogą być konsekwencję takiego stanu rzeczy dla dziecka? 

Drogie matki! Pamiętajcie, że szczęśliwa matka, która czasem zajmuje się swoimi sprawami jest warta tysiąc razy więcej niż nieszczęśliwa matka, która jest cały czas do dyspozycji dziecka.

Jakie cechy charakteru chce Pani, aby w przyszłości posiadali Pani synowie?


 Chcę tylko jednego, żeby chłopcy byli uczciwi. Wobec siebie, wobec świata, wobec innych ludzi. Żeby nie dali sobie wmówić, że ktoś inny wie lepiej co dla nich jest dobre. Chcę żeby taką absolutną uczciwością zachowali kontakt ze swoją intuicją. 

Wierzę, że każdy z nas ma intuicję i kiedy jej słucha bardzo dobrze wie co powinien robić i jak. Ale narzuca się na nas obowiązki, osłabia wiarę w siebie, wmawia że coś powinniśmy a czegoś nie powinniśmy. Mam nadzieję że moi chłopcy będą umieli to odrzucić i iść za swoim sercem przez życie uczciwie i z podniesioną głową. 


Czy są wiernymi obserwatorami Pani osiągnięć? 

Och, nie. Ich świat to piłka, komputery, koledzy. Powoli zaczynają się też sytuacje uczuciowe (śmiech). Ale bardzo dużo rozmawiamy. Chłopcy wiedzą o wszystkim, co robię. Wiedzą dlaczego i po co podejmuję takie, a nie inne działania. Nie ukrywam przed nimi niczego i staram się wszystko tłumaczyć. Oni uwielbiają oglądać filmy, które robię czy zdjęcia. Bardzo lubią też asystować mi na planie zdjęć, czy filmów. 

Czasem muszę im wytłumaczyć że pewne rzeczy są jeszcze nie dla nich, tak jak książka. Ale oni to doskonale rozumieją i akceptują, że mama napisała książkę dla dorosłych, więc póki co oni jej przeczytać nie mogą. Co nie zmienia faktu że zdają sobie sprawę z tego, że nie każdy może wydać książkę, która będzie się dobrze sprzedawała.

Jest Pani osobą po przejściach, ale zawsze uśmiechniętą...jakie jest Pani motto życiowe?


 Żyć tu i teraz. To co jest za nami już się wydarzyło. To co jest przed nami jest niewiadomą. Czasem trudno poradzić sobie z przeszłością, ale należy ją zamykać. Czasem bardzo zależy nam na tym, żeby coś się wydarzyło, a los nam to zabiera sprzed nosa, z tym też trzeba nauczyć się żyć. Ale szczęście i pełnie można odnaleźć tylko tu i teraz żyjąc w teraźniejszość. To wszystkim polecam.

Gdyby miała Pani do dyspozycji złotą rybkę, jakby ją Pani wykorzystała? 

Jest tylko jedna rzecz, która nadal jest w trakcie spełniania się w moim życiu - to sprawy finansowe. Wszystko inne jest idealnie takie jak być powinno. Ale myślę że jeśli miałabym jedno życzenie to poprosiłabym, żeby złota rybka uzdrowiła jakieś dziecko. Bo ja sobie poradzę z moimi problemami a na świecie są ludzie, którzy naprawdę potrzebują cudu. I taki cud oddałabym właśnie takiej osobie. 

Materiał archiwalny z dnia 30 marca 2013 

Marzena Trybała: "Największą miłością dla mnie pozostanie Teatr"

Marzena Trybała: "Największą miłością dla mnie pozostanie Teatr"


Spotkanie z aktorką Marzeną Trybała odbyło się 5 marca w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie, to właśnie wtedy wystąpiła ona w spektaklu "Kolacja dla głupca", a przed jego rozpoczęciem odpowiedziała na kilka pytań.

Pani Marzeno, jak czuje się Pani w tutaj, w Cieszynie, w Teatrze? Czy pierwszy raz odwiedza Pani to miasto, czy miała Pani już wcześniej przyjemność? 

 Ze sztuką Kolacja dla Głupca“ miałam przyjemność być tu już dwa razy, teraz jestem po raz trzeci, więc czuję się jak w domu. Cieszyn to bardzo piękne miasto, mieszkają tu sympatyczni, serdeczni ludzie. Zawsze jeździmy tutaj z przyjemnością i bardzo ucieszyliśmy z się kolegami, że wracamy tu po raz kolejny. 

Czy Teatr Ateneum często wyjeżdża w trasę, czy z reguły grywacie tylko w Warszawie? 

Zawód aktora zawsze był zawodem wędrownym, tzw. trupy teatralne“ jeździły ze spektaklami właściwie już od setek lat, tak, że wyjazdy w trasę nie są dla nas niczym dziwnym. Poza tym no w tej chwili dla publiczności znacznie tańsze okazuje się zapłacenie za droższy bilet, ale w rodzinnym mieście, niż wydanie pieniędzy na pociąg, czy na benzynę, a potem na nieco tańsze niż tutaj bilety w stolicy.Tak, że jeśli tylko w mieście jest sala, która może pomieścić sporo ludzi i jesteśmy zaproszeni - przyjeżdżamy. Wczoraj graliśmy w Nowej Hucie, a za kilka dni gramy w Stalowej Woli. 

Kolacja dla głupca“ to sztuka pełna anegdot, wylanych (ze śmiechu, oczywiście) łez. Co było najśmieszniejsze, a co najtrudniejsze, podczas kiedy przygotowywała się Pani do roli? 

Moja rola akurat, właściwie rólka jest dla aktorki mało wdzięczna. W spektaklu, gdzie jest sporo humoru i inne postaci sa postawione w bardzo zabawnych sytuacjach, moja bohaterka ma się dać poznać jako kobieta z klasą o pewnych zasadach,wrażliwa i poważna. Na początku prób mnie to złościło, gdyż lubię też charakterystyczne role więc musiałam polubić moją bohaterkę, a za moją sprawą polubić ją mieli widzowie, by było wiarygodne, że mąż grany przez Piotra Fronczewskiego chce wszelkimi sposobami odzyskać jej uczucie i chcieć jej powrotu do domu. A materiału na to „polubienie“ było dość mało. To była ta trudność. 

My pracując nad tą sztuką, wiedzieliśmy, że spektakl będzie się bardzo podobał, może będzie jakimś sukcesem, ale, że będzie sukcesem „trzynastoletnim“ – jak na razie i grany będzie ponad 700 razy, jak na razie, to tego się przewidzieć nie dało. Oczywiście jest to z drugiej strony trudne po 150 spektaklach nastąpiło zmęczenie materiału“ i choć graliśmy jak najlepiej umiemy mózg się bronił od tych samych słów i emocji. 

Na szczęście to mija i następuje kolejna młodość“ spektaklu. I z nową werwą i lekkością wstępujemy w kolejną setkę. Nagrodą jest aplauz publiczności i szczery śmiech. Żart Krzysia Tyńca: po kolejnym entuzjastycznie przyjętym spektaklu schodzimy po ukłonach Krzysztof mówi my to będziemy grać do śmierci. W Skolimowie (dom aktorów weteranów) gdzie w końcu wszyscy trafimy, będzie chodził facet z tubą głośnomówiącą i nawoływał obsada Kolacji dla głupca do autokaru, na spektakl“ a my będziemy się wzajemnie pytać czy ja Pana, Panią znam“.

A właśnie czym, według Pani obserwacji tkwi sukces sztuki? 

Niewątpliwie, w dzisiejszych trudnych czasach, zagrać spektakl tyle razy i mieć go w repertuarze trzynaście lat i obserwować to niesłabnące powodzenie, te bardzo długie, stojące owacje... to zasługuje na miano sukcesu. Uważam, że złożyło się na niego wiele rzeczy. Po pierwsze jest dobry tekst, po drugie nie gramy komedii. Ona niejako sama wychodzi. Gramy postaci rzeczywiste, emocjonalnie bardzo zaangażowane, postawione w zabawnych, czasem wręcz absurdalnych sytuacjach. Poza tym my aktorzy grający w tej sztuce, prywatnie bardzo się lubimy. Dobraliśmy się a nie zawsze tak w teatrze bywa. Mamy podobne poczucie humoru, podobny dystans do świata a to też przenosi się na scenę. Te trzynaście lat to różne trudy podróży, wielokrotne wyjazdy za granicę - gdyby zespół tworzyli ludzie, którzy się nie lubią to by się nawarstwiało i gdzieś wkońcu przenosiło na scenę. Nie ma siły. Zawodowstwo zawodowstwem, natomiast to, że cały czas się lubimy i ze sobą bawimy, to pracuje na sukces tego spektaklu.

Jakie cechy charakteru posiada Christine, w którą wciela się Pani w spektaklu? 

Jak już wspomniałam jest kobietą z klasą dotego wrażliwą i dobrą. Strasznie ją denerwuje, że mąż wyśmiewa ludzi, bawi się ich kosztem. Uważa, że tego robić nie wypada to poniżej godności człowieka. Christine jest dobrym człowiekiem z klasą. 

W towarzystwie Pana Krzysztofa Tyńca wystąpiła Pani 24 lutego w Zatoce Sztuki, w Sopocie, w ramach imprez charytatywnych Serca Gwiazd“ , które organizuje Przemek Szaliński. Co sądzi Pani o działalności Przemka? 

Jestem pod wielkim wrażeniem Przemka i jego działalności, popieram i podpisuję się obydwoma rękami. Uważam, że jest to piękna inicjatywa. W świecie, w którym coraz mniej jest miejsca na wrażliwość, na uwagę skierowaną na innych ludzi, a coraz więcej jest pazerności, zachłanności i zgarnia wszystkiego dla siebie.

Właśnie w Sopocie była możliwość poznania Pani od strony wokalnej. Często Pani śpiewa? Czy uważa Pani śpiew za swoją pasję, formę rozrywki? 

Wszyscy studenci szkoły teatralnej są przygotowywani również i do śpiewania. Istnieje przedmiot „UMUZYKALNIENIE“ oraz "PIOSENKA AKTORSKA", przez trzy lata na studiach mieliśmy do czynienia ze śpiewaniem. Mnie w tym i minionym roku przydało się to wielokrotnie. Przez 13 lat nikt po mnie odnośnie śpiewania w teatrze nie sięgnął a sama też specjalnie się nie wyrywałam choć w zasadzie wiadomo, że każdy aktor śpiewa a przynajmniej powinien. 

Kiedy byłam aktorką teatru Słowackiego zwrócił sie do mnie Marek Grechuta-dostał wtedy piwnicę w „Hotelu Pod Różą“. Śpiewałam więc u Marka Grechuty, w kabarecie Jama Michalika i wiele lat później w spektaklu „Nie żałuję“ w reż. Jurka Satanowskiego z jego muzyką do tekstów Agnieszki Osieckiej. W teatrze Ateneum poproszono jakiś czas temu o zastępstwo w przepięknym poetyckim spektaklu „Stacyjka Zdrój“. Zaśpiewałam i zaowocowało to rolą w spektaklu „Shitz“ (2011r.) gdzie śpiewam kilka piosenek. 

Następnie zostałam zaproszona do udziału w Koncercie Sylwestrowym w Teatrze Ateneum, który został wspaniale przyjęty i przeobraził się w repertuarowy spektakl „La Boheme“. Śpiewam w nim piosenki francuskie. 

Gra Pani też w serialach, co trochę różni się od gry w teatrze. Gdzie czuje się Pani pewniej, na scenie w teatrze, czy podczas odgrywania scen przed kamerą? 

Jeśli człowiek jest przygotowany, czuje się wszędzie pewnie, a ja staram się być zawsze przygotowana (Śmiech.), największą miłością dla mnie zawsze pozostanie teatr. Nic nie zastąpi przepływu energii i tego skupienia, tej relacji z widzem, jaką daje teatr. Pozatym w teatrze mam większy wpływ na swoja pracę. Reżyser reżyseruje sztukę, ale potem ja wychodzę na scenę i odpowiadam za swoją rolę. W pracy z kamera scenarzysta powie: “nie, tu jest za długo“, reżyser powie:“ za długo, musimy skrócić tę scenę, tu wytniemy, tam wytniemy, ta scena jest już nie potrzebna“ i nagle okazuje się, że pozostanie zlepek czegoś, na co jako aktorzy nie mamy wpływu. 

W latach 2004-2006 wcielała się Pani w rolę Maryli w s. „Pensjonat pod Różą“. Jakie wspomnienia wiąże Pani z tą produkcją? Dlaczego nie powstały kolejne odcinki serialu i został zdjęty z anteny? 

To był serial, który ogromnie lubiłam i ceniłam. Ten serial pomógł mi - że wrzucę tu prywatny wątek - stanąć na nogi po śmierci mojego Taty. Właściwie w trzy tygodnie po jego śmierci, która była dla mnie strasznym przeżyciem, musiałam się po prostu skoncentrować i wrócić do życia. Uczyć się tekstów, przygotowywać się do roli, do zdjęć. A dlaczego lubiłam tę moją rolę? Była dobrze napisana, dobrze współpracowało mi się z reżyserami i scenarzystami. Spotkał mnie także w związku z nią największy komplement jaki mogłam dostać w życiu. Kiedyś, kiedy robiłam zakupy w sklepie podeszła do mnie Pani i powiedziała Chciałam Pani podziękować. 

Rzuciłam parę lat temu zawód nauczycielki, uznałam, że to jest głupi zawód nic mi nie dający. Oglądałam Pensjonat pod Różą i pani postać przekonała mnie, że uprawianie tego zawodu ma głęboki sens“. Bardzo mnie to wzruszyło, niemal do łez, odpowiedziałam wtedy: dziękuję Pani za największy komplement i najlepszą recenzję jaką dostałam w życiu“ Bo to, że się miało wpływ na czyjeś życie to niezwykłe uczucie. 

Prawda jest też taka, że przygotowując się do tej roli, pracowałam nad tym, żeby wydobyć nie tylko piękno, ale wagę zawodu nauczyciela, jego mądrość i odpowiedzialność za przygotowanie do życia i kształtowanie podejście do życia młodych ludzi.

Aktualnie gra Pani w s. „Barwy Szczęścia“. (Od 2007r.) Czym zaskoczy widza serial w najbliższym czasie, a czym Pani postać? 

Prawdę powiedziawszy, to nie wiem. Wiem, że będą jakieś perturbacje, gdyż kolejny zięć też zdaje się nie za bardzo mi się udał. 

Jakie plany aktorskie, poza aktualnymi teatralnymi i telewizyjnymi ma Pani na najbliższy czas? 

Jestem właśnie po premierze dwu osobowej sztuki „Pocałunek“ w reż. Adama Sajnuka gram w niej z Krzysztofem Tyńcem na „Scenie 61“ w Teatrze Ateneum. 

Praca z tym ciekawym, młodym reżyserem dała nam dużo frajdy a spektakl bardzo sie podoba publiczności. A w najbliższej przyszłości ... urlop, urlop, urlop 

Materiał archiwalny z dnia 25 marca 2013




Artur Barciś: "Takie postacie są bardziej krwiste"

Artur Barciś: "Takie postacie są bardziej krwiste"
















Dnia 6 marca, w ramach "Dni Teatru Ateneum Warszawa", które odbywały się w Cieszynie, w Teatrze im. Adama Mickiewicza miałam przyjemność zadania kilku pytań aktorowi, Panu Arturowi Barcisiowi.

Jak wspominałam, jednym z powodów, z jakich się tutaj spotkaliśmy są Dni Teatru, więc moje pytanie na pewno Pana nie zdziwi. aki jest Pana stosunek do teatru, sceny, widza?


 No, to jest moje życie. To było moje marzenie od dziecka, być aktorem i pracować w teatrze, marzeniem, które się spełniło i które się ciągle spełnia, aż do pobytu w Cieszynie, mam nadzieję, że będzie się spełniało jeszcze długo. 

Czy lubi Pan kontakt z żywą publicznością, czy jest Pan raczej zwolennikiem programów telewizyjnych? 

Zdecydowanie bardzo lubię kontakt z "żywą publicznością" i bardzo lubię występować w teatrze, czy na estradzie. To jest podstawa warsztatu aktorskiego, kontakt z widzem. 

Przyjechał Pan wcielać się w jedną z ról spektaklu "Bóg Mordu". Czym zaskoczy widza Pana postać? Jak czuje się Pan w roli cynicznego prawnika? 

No, rzeczywiście, jestem postrzegany jako człowiek pogodny i sympatyczny, a to jest postać dosyć negatywna w gruncie rzeczy, ale w tym spektaklu nie ma pozytywnych postaci. Bardzo lubię grać tego człowieka, bo takie postacie są bardziej krwiste, bardziej przez to interesujące. Podobnie jak na przykład bardzo lubię grać postać Czerepacha w serialu „Ranczo“. 

Jakie role lubi Pan najbardziej? Komediowe, poważne, czy bardziej trudne do zagrania, jak np. postać Janka w serialu "Doręczyciel"? 

Jest mi zupełnie wszystko jedno, czy to jest komedia, czy to jest dramat. Dla mnie najważniejsza jest postać, którą mam zagrać i jeżeli jest dobrze napisany scenariusz i dobrze wymyślona postać, to to jest dla mnie najważniejsze. Oczywiście, największą satysfakcję sprawiają role, które są najtrudniejsze. Janek Kaniewski, to była jedna z najtrudniejszych ról jakie przyszło mi zagrać w życiu, ale tym większa satysfakcja jeżeli się udało. 

A wracając do przygotowania do roli..Czy odnajduje Pan wspólne cechy charakteru z odgrywanymi przez Pana postaciami? 

Czasem tak, czasem nie. Gram zazwyczaj ludzi (śmiech), a ludzie mają różne cechy charakteru. Ja również je posiadam, chociaż staram się nie pielęgnować w sobie tych negatywnych, które czasami przychodzi mi grać. Ale czasami odnajduję. Na przykład Tadzio Norek z serialu "Miodowe lata" był mi bardzo bliski, przez to, że jestem równie naiwny. 

Jakiś czas temu pojawił się Pan w serialu "M jak miłość", jak czuje się Pan w roli Kolędy, ojca Ewy, a też współpracownika Marka? 

 Czuję się dobrze, to jest pierwsza od wielu lat rola dramatyczna, a nie komediowa i dlatego się zgodziłem przyjąć tę propozycję, bo od czasu, do czasu chcę zagrać rolę dramatyczną, chociaż bardzo lubię grać w komediach, no ale jak już mnie "wrzucili do szufladki" z napisem "komedia", tak czasem lubię "przeskoczyć do tej drugiej" i to właśnie zrobiłem w serialu "M jak miłość". 

Jak został Pan przyjęty na plan serialu? Jakie wspomnienia wiąże Pan z pierwszym dniem zdjęciowym na planie "M jak Miłość"? 

 Bardzo dobrze zostałem przyjęty, liczono na to, że wniosę w tę postać, jakiś "nowy koloryt" do tego serialu. Z tego, co mi mówią, to tak się właśnie stało i bardzo jestem zadowolony, że spełniłem pokładane we mnie nadzieje. 

Co jest dla Pana najważniejsze w profesji aktora? Nie myślał Pan nigdy o innym zawodzie?

 Nie, nie myślałem o innym zawodzie, aczkolwiek czasem reżyseruję i to już jest trochę inny zawód, ale jednak bardzo bliski aktorstwu i bliski teatrowi, więc mógłbym być reżyserem.

Materiał archiwalny z dnia 22 marca 2013



Tomasz Szczepanik o płycie SIŁA BRACI (VIDEO)

Tomasz Szczepanik o płycie SIŁA BRACI

























24 lutego w Jastrzębiu-Zdroju, w MOK odbył się koncert Zespołu PECTUS. Z tej okazji wokalista, Tomasz Szczepanik dał namówić się na rozmowę, w której zdradził szczegóły powstania płyty "SIŁA BRACI", pierwszej w braterskim składzie.

5 lutego swoją premierę miała płyta "SIŁA BRACI", która jest trzecim krążkiem w karierze zespołu, ale pierwszym w nowym składzie. 

Nawiązując do tytułu Waszej nowej, debiutanckiej w braterskim składzie płyty, w czym tkwi "SIŁA BRACI“ w rodzinie Szczepaników? 

Tak, to prawda. To trzecia płyta w historii grupy PECTUS, natomiast pierwsza w braterskim składzie, czterech rodzonych braci, to na pewno ciekawostka, bo jeszcze nigdy nie było takiego zespołu, ani takiego składu w historii polskiej muzyki rozrywkowej. Chcemy mówić o wartości, jaką jest rodzina. Przede wszystkim stawiamy na rodzinę, stawiamy na to, co wydarzyło się w dzieciństwie, co ukształtowało nas, do tego, żebyśmy byli dobrymi ludźmi. 

Wszystkie te wartości, które przekazywali nam rodzice, jak wzajemny szacunek, wrażliwość, siła woli i tego dążenia do spełnienia swoich marzeń, to wszystko, o czym ja mówię teraz chcemy przekazać w treści muzycznej, w treści tekstowej, w piosenkach. 

To jest nasza siła, siła polega na więzach krwi, siła też polega na właśnie tym wzajemnym szacunku, kiedy jesteśmy już poważnymi, dorosłymi ludźmi.

Czujecie wzajemnie swoje wsparcie? 

Tak, cały czas. Ciągle mam poczucie, że możemy na sobie polegać, na siebie liczyć, to jest nasze największe szczęście.

Właśnie… Wśród rodzeństwa bywa czasem tak, że jedno gra pierwsze skrzypce. Czy u Was to się sprawdza? Jak jest w zespole, a jak prywatnie? 


W zespole jest tak, że to ja jestem najstarszy, ja jestem założycielem zespołu i jestem kierownikiem, jestem odpowiedzialny za ogólne wrażenie też zespołu i koncepcje, stawiam zawsze „kropkę nad i“, odpowiadam za to, natomiast w rodzinie niekoniecznie, ponieważ każdy z nas ma swoich bliskich, swoje osoby, swoje rodziny, przyjaciół. Każdy odgrywa skrzypce na własnym podwórku, osobiście. 

Macie za sobą intensywne prace w studio nagraniowym, teraz promocja płyty. Jak oceniacie szanse nowych piosenek na podbicie list przebojów?


 Bardzo dobrze, ponieważ „Barcelona“, jak pokazują listy przebojów, czyli głosy słuchaczy, bo to zawsze słuchacz decyduje o tym, czy dana piosenka jest przebojem, hitem, czy nie i cieszę się, że „Barcelona“ stała się już hitem. Była bardzo długo, kilka miesięcy na ogólnopolskich listach przebojów, obecnie promujemy najnowszą piosenkę, „Szkoła marzeń“, która opowiada o właśnie marzeniach czterech braci, czterech młodzieńców, (Czyli Was…) którzy chcą podbijać światowe sceny muzyczne, w skrócie mówiąc chcą, żeby ich marzenia się spełniły. Na razie nasze marzenia się spełniają, mam nadzieję, że jeszcze dużo, dużo dobrego przed nami. 

Jak w chwili obecnej wygląda zainteresowanie płytą? Czy orientuje się Pan, ile egzemplarzy udało się już sprzedać?


 Nie orientuję się dokładnie ile udało się sprzedać, natomiast przed chwilą wróciliśmy z EMPIKu, z Katowic i brakło płyt, więc widać, że jest ogromne zainteresowanie tym projektem i przede wszystkim tym rodzinnym składem, ponieważ, no nigdy nie było takiego zespołu i wszyscy się interesują, czy to rzeczywiście rodzeni bracia i jak to z nimi wygląda. Ogromne zainteresowanie płytą, ogromne zainteresowanie koncertami. 

Nagraliście dwa teledyski do piosenek z nowej płyty. Jeden powstał w Barcelonie, jak się tam czuliście? 

No, bardzo miły pobyt. W Barcelonie byliśmy 4 dni, właśnie w stolicy Katalonii. Teledysk był mocno teatralny, chcieliśmy pokazać ulotność chwili, kiedy jedna decyzja może zmienić całkowicie życie, i tak, jak się stało w historii tych trzech przyjaciółek, które poleciały do Barcelony…I zmieniły się. Same się nie zmieniły, tylko zmieniły swoje życie. Niektóre z nich zaczęły zupełnie od początku na nowo…Czasem trzeba takie trudne decyzje w życiu podejmować i nie bać się zaryzykować. Jeśli chodzi o teledysk, to takie śmieszne sytuacje, bo koncepcja była taka, że mamy twarze wymalowane jako mimowie i wzbudzaliśmy mocne zainteresowanie turystów, bo ludzie myśleli, że jesteśmy stamtąd, z Hiszpanii. Śmieszne sytuacje, ale na szczęście się udał, zdjęcia piękne, teledysk czarno- biały, ale widać słońce, widać piękną architekturę, właśnie Barcelony. Jakie macie najbliższe plany muzyczne? Skupiacie się na promocji najnowszej płyty, czy szykujecie nowy materiał? Nie, nie pracujemy nad nowym materiałem, tylko bardzo mocno koncentrujemy się na promocji nowego krążka, „SIŁA BRACI“, to jest nasze dziecko, o które trzeba dbać (Śmiech). Żeby dotrzeć też do jak najszerszego grona odbiorców z naszą muzyką. To są nasze plany na najbliższe dni, oczywiście, równolegle jesteśmy w trakcie trasy promującej ten krążek i dzisiaj właśnie w Jastrzębiu kilka utworów z tej najnowszej płyty. 

Jak wspominacie walentynkowy koncert w Klubie HYBRYDY? Odbyła się na nim oficjalna premiera Waszej płyty… 

Nie było Cie? (Śmiech).Bardzo, bardzo, miło wspominamy, pełen klub ludzi, bardzo dużo przyszło osób, i mam nadzieję, że ten wieczór z naszą muzyką, z zespołem PECTUS był udany, walentynkowy… Aczkolwiek, wracając jeszcze do tego pytania, to był jeden z kilku koncertów, z dziewięciu koncertów na trasie właśnie promującej, jeszcze przed nami m.in Zakopane, Chorzów, Londyn (Cooltura Festival), także większość informacji i szczegóły na stronie oficjalnej www.pectus.com.pl albo, jeśli ktoś ma i lubi facebooka, to można polubić nasz profil, „BRACIA SZCZEPANIK“ albo "Zespół PECTUS". Na sam koniec może Pan pozdrowić słuchaczy i czytelników tego wywiadu... W takim razie dla wszystkich czytelników portalu dziennikarstwa obywatelskiego serdeczne pozdrowienia i dużo słońca życzę, chciałbym, aby nasza muzyka Państwu te promienie słońca udostępniła, może dotarła do Państwa serc, może coś spowoduje ciekawego, życzę miłego odbioru i oczywiście, zapraszam na koncerty, gdzie można poczuć „SIŁĘ BRACI“ na żywo. 


Materiał archiwalny z dnia 15 marca 2013

"Pod niemieckimi łóżkami": Opania, Arciuch, Kasprzykowski

"Pod niemieckimi łóżkami": Opania, Arciuch, Kasprzykowski



Aktorzy  dali namówić się na wywiad, w którym zgodnie odpowiadali i zdradzali swoje plany oraz opowiadali o losach postaci, które odgrywają w TV.

Jak długo jeździcie Państwo ze sztuką „Pod niemieckimi…“ po Polsce? Którym z kolei miastem w celu odegrania tego przedstawienia jest Jastrzębie – Zdrój?

 B. Kasprzykowski: Premierę mieliśmy kiedy? W czerwcu? 

T. Arciuch: Premierę mieliśmy w czerwcu, ale tak jeździmy intensywnie od października zeszłego roku, zaczęliśmy jeździć po Polsce, ja wiem, którym miastem już jest na naszej trasie…Około siedemnastym.

Przed publicznością w jakiej miejscowości czuliście się Państwo najlepiej? Jakie są reakcje widowni na spektakl? 

B. Kasprzykowski: Właściwie to nie ma tak, że jest jakieś miejsce, w którym czuliśmy się najlepiej, bo każda publiczność, każde miasto w którym jesteśmy reaguje inaczej, w innych momentach, inaczej odbierają dowcipy skierowane w jedną część strony politycznej, inaczej w drugą. Ostatnim przedstawieniem, które nam chyba świetnie poszło, były Suwałki. W Suwałkach mieliśmy bardzo dobry odbiór, właściwie można powiedzieć, że najbardziej, chyba w pełni odebrany spektakl. 

T. Arciuch: Dużo było miejsc, gdzie byliśmy przyjmowani w sposób taki entuzjastyczny… 

B. Kasprzykowski: Spektakl w Suwałkach był ostatnim takim naszym zachwytem, natomiast wielokrotnie się zdarzało i w wielu miejscach, że byliśmy dobrze przyjęci.

Jak czujecie się w swoim towarzystwie na jednej scenie?
 Czy czujecie, że jesteście „zgraną paczką“? 

B. Opania: To tak, jak w rodzinie po prostu. (Śmiech.) Ja robię zakupy. (Śmiech.) 

B. Kasprzykowski: Pracowaliśmy już razem, jeździliśmy po Polsce, to też myślę, że był dobry pomysł, żeby znowu coś zrobić razem, czujemy się dobrze w swoim towarzystwie. Właściwie nawet to był jeden z głównych powodów, dla którego zrobiliśmy to przedstawienie, żeby razem popracować.

Pani Tamara wciela się w główną postać. A Panowie? Kogo odgrywacie? 

T. Arciuch:  No właśnie, tu muszę powiedzieć, że ja nie wiem… 

B. Opania: Właściwie, tak dużo, że nie bardzo pamiętamy, żeby Pani jednym tchem… Na pewno księdza, rabina, Andrzeja Bujdę, złego Niemca, staruszka niemieckiego, dziennikarzy…

B. Kasprzykowski: Bardzo duże grono postaci tak naprawdę przewija się przez scenę, to my jesteśmy jakby od tych spraw, natomiast no, Tamara właśnie gra postać główną. 

T. Arciuch: To nie znaczy, że mam najwięcej. Przez większość spektaklu siedzę i na was patrzę, (Śmiech).
Komedia opowiada o blaskach i cieniach sławy. Co było dla Państwa najtrudniejszym elementem do zagrania? 

T. Arciuch: Do zagrania to już może niekoniecznie coś było trudne, najtrudniejszym elementem było po prostu wymyślenie tego wszystkiego i stworzenie tego, bo my właściwie to wymyśliliśmy , Bartek w dużej mierze… 

B. Kasprzykowski: Znaczy ja, wymyśliłem, wpadłem na pomysł tego, o czym miałoby to być. 

B. Opania: Bo my tak na luźno, to nie jest tak, że to jest ta książka. Proszę nie brać tego 1:1, to nawet nie jest oparte do końca, właściwie zainspirowane tylko jakby postacią medialną tej Pani, która zrobiła karierę, nie wiadomo dlaczego, dlatego, że kogoś tam opluła, komuś tam coś wypomniała, i właściwie w szczątkowy sposób potraktowana jest ta literatura. 

T. Arciuch: Tak, właśnie ta literatura właściwe była pretekstem dla nas takim, do opowiedzenia zupełnie innej historii. 

B. Kasprzykowski: Hisotrii bardziej o polskich mediach, o sztucznej sławie właśnie… 

T. Arciuch: Ale też o stereotypach polsko – niemieckich, niemiecko – polskich, żydowsko – polskich, międzypartyjnych ze sceny politycznej, o wyśmianiu. 

B. Opania: Mam nadzieję, że nikt się nie będzie czuł bezpieczny, ale jednocześnie w którymś momencie obie te frakcje, które się tutaj głównie kłócą... Takim moim cichym marzeniem, a właściwie nie marzeniem, bo to za dużo powiedziane, marzeniem…żeby wyszli uchachani i zobaczyli jakby, z czego się śmiejemy.
Jak godzicie Państwo granie „Pod niemieckimi…“ z zobowiązaniami w innych produkcjach? 

B. Opania: Mówiłem, że robię zakupy (śmiech). 

T. Arciuch: Zaplanowaną mamy trasę i wtedy podajemy terminy, są dużo wcześniej już zaplanowane daty spektakli w różnych miejscach. 

B. Kasprzykowski: Wymagają po prostu dalekosiężnego planowania, musimy parę miesięcy wcześniej wiedzieć dokładnie jak poukładać wszystkie terminy ze sobą, żeby nie kolidowały, żeby nawet dla życia prywatnego zostawało miejsce w tym wszystkim. 

T. Arciuch: No tak, no jakoś to się daje robić. Zadane też zostały pytania indywidualne, które skierowane były do każdego z aktorów, dotyczyły one aktualnych ról, wątków, a w przypadku Pana Bartka Kasprzykowskiego głównej roli w filmie "Podejrzani zakochani".
Ostatnio wystąpił Pan w filmie „Podejrzani Zakochani“. Czy jest zadowolony Pan z efektów końcowych? Z kim z obsady grało się Panu najlepiej? 

B. Kasprzykowski: Jestem zadowolony. Zadowolony przede wszystkim z samego początku tej całej sytuacji, bo dla mnie to jest nowa sytuacja, że gram główną rolę w filmie, w kinie, w takim wydaniu, po raz pierwszy się to zdarza, także z tego się bardzo cieszę, z efektów końcowych jestem również zadowolony, ale to jest też kwestia tego, że za świeża jest ta praca dla mnie jeszcze, żeby zupełnie na spokojnie ocenić. Uważam, że film jest zabawny, i to zabawny inaczej niż komedie w tej chwili oglądane na rynku, bo nie ma tam żartu nachalnego, chamskiego, czy może przesadzam z tym chamskim, ale nie jest to taki prosty dowcip, bezpośredni, plastikowy, jest to komedia sytuacyjna, komedia charakterów, Francuzka, angielska, może troszeczkę farsa gdzieś, gdzieś w tą stronę. Natomiast, Sonię Bohosiewicz już znam długo, także dla mnie praca z nią nie był dużym zaskoczeniem, również z Rafałem Królikowskim, z którym wcześniej pracowałem, także tutaj nie było zaskoczeń i zawsze się mi z nim dobrze pracuje. Dużym zaskoczeniem była dla mnie nowość, czyli Weronika Książkiewicz, która okazał się bardzo fajnie pracującą osobą, z dużą pokorą wobec zawodu, fajnie pracującą. 

(B. Opania:) (I skromną. Wielokrotnie to powtarzam, że Weronika jest bardzo skromna.)
A z kolei Pani pojawiła się w 2010r. w serialu „M jak miłość“ jako Ania siostra, Hanki, po Jej śmierci zbliżyła się do Marka…Właśnie…w jakim stopniu Pani postać wpłynie na życie Marka w najbliższym czasie?

 T. Arciuch: W bardzo dużym stopniu wpłynie (śmiech). Jak to się mówi kolokwialnie, bardzo dużo namiesza. Będzie chciała zdobyć Marka dla siebie, wejść jakby na miejsce swojej siostry. Uważa, że ma do tego prawo, a poza tym zakochała się w nim i z tym będą związane, nie będę tutaj opowiadać, różnego rodzaju ciekawe wydarzenia.
Chciałabym zapytać, co nowego szykuje serial „Na dobre i na złe“, czym zaskoczy widzów Lena i Witek?

 B. Opania: (Po chwili zastanowienia). No więc tak. Witek, że tak powiem, Latoszek, oczywiście. (Koszmarne nazwisko.) Seksualnie zbliży się do doktor Agaty i tenże właśnie romans, który będzie mam nadzieję długo trwał, no, być może rozwiąże to małżeństwo, choć chyba nie rozwiąże, ale zagrozi. Ponieważ przyznam się Paniom tutaj, dlaczego tak mówię. Dlatego, że strasznie nie lubię grać mężów, nie lubię grać kochanków. Po prostu kompletnie nie potrafię. Dlatego nie, nie potrafię i właściwie to najbardziej mnie stresuje, ja bym wolał, gdyby pisali mi medyczne jakby historie.

Jakie mają Państwo najbliższe plany w życiu zawodowym? 

B. Kasprzykowski: Najbliższe plany to spektakl w Dobczycach 9 marca, kontynuujemy trasę z „Niemieckimi łóżkami“, ja mówię to za nas wszystkich. 

T. Arciuch: W poniedziałek, 11 marca jesteśmy w Toruniu ze spektaklem „Drugi rozdział“, a też przyjedziemy do Żor, także zapraszamy również na „Drugi rozdział“. 

B. Kasprzykowski: U mnie pewnie jakichś szeroko wykrojonych planów dalej nie ma, także może Ty, Bartek. 

B. Opania: Planuję coś muzycznego, ale nie chciałbym zdradzić. Chyba Nohavice, z Panem Marianem Opania, ale jeszcze nie ma scenariusza dokończonego. Coś próbujemy z Bartkiem, coś jeszcze ugryźć fajnego… 

B. Kasprzykowski: Nie chciałbym mówić, bo to nie jest jeszcze napisane, ale tylko wymyślone… 

B. Opania: Właściwie już sobie finansowo wynagrodziłem pewne plany, które miałem zrealizować 6 marca, które się jakby nie zrealizowały, w związku z tym trudno mi mówić o jakichś…Jutro mogę zginąć, więc…

(T. Arciuch: Co Ty mówisz..jutro gramy, nie… ) (śmiech).

Czy aktorstwo dla każdego z Was jest w pewnym stopniu spełnieniem marzeń? Jak to się stało, że jesteście Państwo aktorami? 

B. Kasprzykowski: Oj, pytanie z serii pytań, na które nie lubimy chyba odpowiadać, nie? 

T. Arciuch: To znaczy, ja wiem, no… ja myślę, że tak naprawdę to chyba zawsze chciałam być aktorką, choć gdzieś tam w siebie to skrywałam, w liceum stwierdziłam, że aktorstwo to nie jest poważny zawód. Boże, czemu wcześniej nie posłuchałam swojego głosu? (śmiech). I zdawałam na architekturę wnętrz, ale się nie dostałam i potem już musiałam zostać aktorką, nie miałam nic innego. 
B. Kasprzykowski: Ja miałem podobnie, miałem być leśnikiem, albo tłumaczem. Ale też zdawałem do szkoły aktorskiej, do której chciałem zawsze zdawać. T. Arciuch: Jak już się udało, to głupio było zrezygnować, (Śmiech). 

B. Opania: Ja po prostu chciałem umieć podrywać dziewczyny, wydawało mi się, że ta szkoła ośmieli mnie przede wszystkim. 

Jak wspominacie swoje pierwsze role? 

T. Arciuch: Nie pamiętam, to było tak dawno. (Śmiech). 

B. Kasprzykowski: Pierwszą rolę odegrałem w teatrze szkolnym, na trzecim roku. To był dyplom czwartego roku, ale ja tam byłem, jako trzecioroczniak do nich dołączony, jako Artur Tago. Robiłem tą rolę dwa tygodnie, bo kolega, który grał Artura, zrezygnował. Dlatego wspomnienia tamte, to była taka sytuacja, że właściwie spałem w teatrze, budziłem się w teatrze, uczyłem się tekstu, miałem próbę, po czym uczyłem się tekstu, zasypiałem nad tekstem, budziłem się z tekstem, prawie nie jadłem, prawie nie spałem, całą noc pracowałem.

Materiał archiwalny z dnia 13 marca 2013