wtorek, 31 października 2017

Edward Hulewicz: „Łączę pracę i mój zawód“

Edward Hulewicz: „Łączę pracę i mój zawód“  




























Edward Hulewicz to artysta wszechstronnie uzdolniony. Oprócz muzyki jego wielką pasją są podróże.

Na scenie występuje Pan od lat, zaczęło się od zespołu „Tarpany“, a teraz śpiewa Pan jako solista. Czego nauczył się Pan przez te wszystkie lata działalności estradowej? 

Że ten zawód, to nie tylko przyjemność, ale przede wszystkim ciężka praca. To zawód który uczy pokory, bo poza sukcesami jakże często dostaje się po łbie, ponosi porażkę, doznaje upokorzeń. Tu nie wystarczy talent, trzeba jeszcze mieć skórę hipopotama przy wrażliwości motyla. Dziś jak widzę, to nawet niekonieczny jest talent, wystarczy spryt, dobre plecy i mocne łokcie. 

Jest Pan piosenkarzem, ale także kompozytorem, a niegdyś dziennikarzem muzycznym. Z którą z tych wymienionych przeze mnie profesji wiąże Pan najmilsze wspomnienia? Dlaczego? 


Nie będę skromny: Jestem w tej uprzywilejowanej sytuacji, że natura obdarzyła mnie kilkoma talentami i wychodząc z założenia, że kiedyś „tam na górze“ trzeba będzie się wytłumaczyć, jak się te dary wykorzystało, dokonuję mówiąc eufemistycznie „płodozmianu“. Milknę na jakiś czas, żeby zająć się innym zajęciem, jak malowanie, pisanie, czy nawet pracami społecznymi na rzecz pomocy dzieciom sierocym. Wszak z tego powodu przerwałem na jakiś czas śpiewanie, żeby skończyć Studium Wychowawców Domów Dziecka. 

Czy z perspektywy czasu znajduje Pan we wspomnieniach coś, czego Pan żałuje? Czy znajduje Pan taki moment w karierze? 


Oczywiście. Gdybym z dzisiejszą wiedzą o tym zawodzie na nowo startował, poprowadziłbym swoją drogę artystyczną zupełnie inaczej. Trzeba pamiętać, że wtedy nie było instytucji managera, było się samemu „sterem żeglarzem, okrętem“. Dziś artysta jest otoczony całą świtą pomagierów, doradców specjalistów od wizerunku, fryzury czy makijażu. Wystarczy, że ubrany, umalowany wyjdzie na scenę i coś odjęczy, co i tak maszyna przerobi na słowiczy śpiew, za co rozanielone nastolatki odpiszczą pochwalne peany. Za moich czasów trzeba było mieć talent nie tylko, żeby dobrze zaśpiewać, ale i pokonać najczęściej nie najlepszej jakości aparaturę.
Czy aktualnie pracuje Pan nad nowym repertuarem? W 2012r. wydana została płyta z ariami operowymi w stylu klasycznym, które Pan wykonał… 

To na razie jedynie singiel promujący całą płytę, nad którą w tej chwili pracuję. To niełatwy projekt, bo przewiduję także duety, do czego muszę pozyskać jakieś śpiewaczki, zrobić szereg prób, a następnie nagrać ten muzyczny materiał. To obszary muzyki które w tej chwili najbardziej mnie fascynują, odkrywam je niejako na nowo, wracając jakby do swoich początków, kiedy to kształciłem swój głos w kierunku śpiewu klasycznego. Muza estradowa wkrótce mnie jednak skokietowała bardziej skutecznie i poszedłem za nią. Teraz nieśmiało powracam, umieszczając w swoich recitalach kilka pozycji muzyki klasycznej, co spotyka się na początku ze zdziwieniem, a potem ogromnymi owacjami. 

Czasem w rozmowach przyznaje Pan, że jedną z Pana pasji oprócz muzyki są podróże. Lubi Pan podróżować także po świecie, czy wybiera Pan Polskę i odkrywanie nowych miejsc właśnie tu? 

Bez specjalnego wysiłku łącze, co jest oczywiste te dwa elementy: pracę i mój zawód. Natomiast kiedyś takie były czasy, że każde zarobione pieniądze wydawałem na zwiedzanie świata. Tym głównie cechowała się „moja Ameryka“. Tam jechało się na parę miesięcy zarobić, żeby potem jechać do „wysp szczęśliwych“, co w moim przypadku są to kraje antyku: Grecja, Italia Egipt. Wielokrotnie tam bywałem i nigdy nie mam dość. To moja fascynacja i obsesja. Mógłbym tam zamieszkać gdyby nie prozaiczne realia, które na to nie pozwalają. 

Czy ma Pan na swojej „mapie podróży“ szczególne miejsce, do którego lubi Pan wracać? Jakie ma Pan najbliższe podróżnicze plany?

O szczególnych miejscach do których lubię powracać mówiłem powyżej, natomiast co do planów podróżniczych, to już nie te czasy. Jak na razie te potrzeby „odbijam“ sobie podczas wakacji i jadę tam gdzie mnie jeszcze nie było, a to na Sycylię, a to na Costa Brava do Hiszpanii. Jestem ciepłolubny, nie znoszę zim i w związku z tym nawet sportów zimowych nie cierpię. 

Jak udało się Panu spędzić ubiegłe wakacje? Czy skoncentrowane były na podróżach i muzyce, czy na czymś innym? 

W tym roku dla odmiany pobuszowałem wakacyjnie po kraju. Podzieliłem je na dwie części i pierwszą spędziłem bardzo zresztą udanie - nawet pogodowo - nad morzem, drugą zaś nad mazurskimi jeziorami. Było wspaniale, wiele przygód, wspomnień, zdjęć. Musiałem oczywiście godzić to jakoś z pracą i wykonaniem podpisanych umów, ale udało się znakomicie i jestem całkowicie usatysfakcjonowany. 

Czym zajmuje się Pan obecnie? Czy przebywa Pan w studio nagraniowym i pracuje nad nowym repertuarem? 

Niebawem wejdę do studia nagrywać repertuar do płyty z klasyką, mój kompozytor, z którym najczęściej współpracuję, zadowolony z nagrania ostatniego utworu pt. „Płoche motyle“, szykuje jakieś nagrania kolejnych pozycji premierowych, ale o tym sza, żeby nie zapeszyć. 

Proszę zdradzić na koniec, czy miał Pan kiedyś inne plany omijając te muzyczne? 

Jako dziecko chciałem zostać strażakiem, potem pilotem, a potem aktorem i nawet zbudowałem coś na kształt teatru na strychu naszego domu, gdzie „dawałem przedstawienia“ dla okolicznej dzieciarni. To mi zresztą zostało na dłużej, bo po skończeniu liceum zdawałem do Szkoły Filmowej w Łodzi. Owszem, nawet zdałem, ale jak powiadali nie przyjęto mnie z braku miejsc, więc poszedłem w artysty estradowe.
Materiał archiwalny z dnia 19 października 2013


sobota, 28 października 2017

Basia Gąsienica-Giewont: „Muzyka jest ze mną od zawsze”

Basia Gąsienica-Giewont: „Muzyka jest ze mną od zawsze”  


























Basia, czyli jedna z uczestniczek programu "Voice of Poland", która na castingach powaliła trenerów na kolana. Już w przyszłym tygodniu rozpoczynają się pojedynki wokalne, a Basia wybrała drużynę Marysi Sadowskiej. Jak sobie poradzi?

Najpierw pojawiła się Pani w pr. „Bitwa na głosy”, a teraz w „Voice of Poland”, który z tych programów bardziej przypadł Pani do gustu? 


To prawda, najpierw była "Bitwa..." teraz "The Voice..." Każdy inny i to właśnie najciekawsze. Nie wyróżnię żadnego z nich, obydwa przynoszą nowe doświadczenie i możliwość poznania wspaniałych ludzi.

Dlaczego na trenerkę, pod której skrzydłami będzie Pani ćwiczyć swój głos, wybrała Pani akurat Marysię Sadowską? Czy od początku myślała Pani o tym, że jeżeli Maria się odwróci, to zdecyduje się Pani trafić do Jej drużyny? 

Tak, od samego początku chciałam dołączyć do drużyny Pani Marysi Sadowskiej. Przede wszystkim to co robi mi odpowiada, droga jaką przebyła, aby być tu gdzie jest, przypomina mi teraz moją walkę o siebie. Już myślałam, że się nie odwróci więc kiedy to nastąpiło nerwy były podwójne chociaż powinny już opaść, bo przecież na tym mi zależało. Nigdy wcześniej nie miałam przyjemności spotkania się z Panią Marysią Sadowską, szczerze mówiąc nie byłam nawet na żadnym koncercie co nie znaczy, że nie śledziłam dokonań artystycznych mojej mentorki.

 Czego oczekuje Pani od Marysi Sadowskiej? Jest Pani otwarta na Jej wskazówki? 

Jestem bardzo otwarta na wszelkie wskazówki i opinie. Czego oczekuję? Nigdy nie można wiele oczekiwać, aby się nie zawieść, ale na pewno chcę wzbogacić swoje doświadczenia.

Kto namówił Panią do udziału w show? 

Nikt mnie nie namawiał, wiem jednak, że mój tata lubi oglądać takie programy, więc chciałam mu sprawić przyjemność, żeby któregoś dnia patrząc na ekran zobaczył swoją córę… ja bym się cieszyła na jego miejscu :) 

Czy fakt, że przeszła Pani przez pierwszy etap programu jest w pewnym stopniu spełnieniem Pani marzeń? 

Jest to na pewno miłe wyróżnienie, aby być w gronie 48 najlepszych, czy spełnienie marzeń? Jeden ze schodów do moich marzeń.

 Czy myśli Pani, że udział w takim programie jak „VoP”może pomóc w dalszej karierze?

Pewnie trochę tak, przede wszystkim większe grono osób poznaję Ciebie, Twoje imię, nazwisko, Twoją muzykę. Mi zależy przede wszystkim na tym, żebym mogła robić swoją muzykę, śpiewać to co kocham, czyli muzykę na pograniczu popu a poezji śpiewanej. 

Jest Pani góralką, czy to też ma wpływ na to, jak bardzo kocha Pani muzykę? 

Muzyka jest ze mną od zawsze, kiedy mamy jakąś rodzinną imprezę wszyscy śpiewamy, więc z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że na pewno moje góralskie korzenie mają wpływ na miłość do muzyki.

W jakim repertuarze czuje się Pani najpewniej? 

Obecnie w swoim, ale to chyba naturalne, jest to tak jak wspomniałam wcześniej, muzyka z pogranicza poezji śpiewanej i popu. Można powiedzieć nieco alternatywna... Wykonuje Pani materiał autorski, można Panią usłyszeć też gościnnie na kilku płytach. 

Nad czym, (oprócz „VoP”) aktualnie Pani pracuje i skupia siły? 

Mam już kilka piosenek jednak nie jest to cała płyta, więc powolutku pracuję nad własnym krążkiem, chcę pokazać siebie. 

Materiał archiwalny z dnia 8 października 2013

Katarzyna Żak: „Wolę pracę w Teatrze“

Katarzyna Żak: „Wolę pracę w Teatrze“


























Do wywiadu udało mi się zaprosić wspaniałą aktorkę, Panią Katarzynę Żak, która wystąpiła w spektaklu „Długi Łykend“.

 „Długi Łykend“ to spektakl komediowy o losach czwórki przyjaciół. W jakiej roli pojawia się Pani w tym wszystkim?

To historia dwu małżeństw, które pozornie przyjaźnią się ze sobą, ale jak to w życiu bywa, przyjaźń jest nie zawsze szczera. Gram Wandę, żonę Karola, psycholożkę,która jest autorką książek psychologicznych i jest kobietą o wybujałej wyobraźni seksualnej. Całość jest historią weekendu, w którym dwa zaprzyjaźnione ze sobą małżeństwa spotykają się na długi weekend w domku na Mazurach i związana jest z tym cała sieć perypetii, która się wydarza.

Co, (według obserwacji) najbardziej podoba się Pani w roli, którą tu gra?

Szaleństwo. Moja postać jest dosyć szaloną osobą. Nie wiem, czy do końca tak wyobrażam sobie psychologa oraz, czy miałabym zaufanie do tego, żeby do takiej Pani psycholog  pójść, ale podoba mi się, że jest to wielowymiarowa postać. Można przemycić do jej charakteru wiele cech kobiet zwariowanych.

Co jest dla Pani przyjemniejsze, praca przed kamerą telewizyjną, czy właśnie praca na scenie, w Teatrze w obecności widzów?

Zdecydowanie wolę pracę w Teatrze.Atmosfera każdego wieczoru w teatrze jest inna, bo zawsze jest inna publiczność, która inaczej reaguje, inaczej oddycha.A to właśnie, że codziennie przychodzą oglądać nas nowi widzowie jest największym wyzwaniem.

Czy często po spektaklach spotyka się Pani z widzami oraz ich opiniami w związku z odegraną sztuką? Czy sugestie publiczności i kontakt z „żywym widzem“ to dla Pani cenne wartości?

To, czy widzowie chcą się z nami spotkać, to jest zawsze w gestii widzów. My zazwyczaj po spektaklu  opuszczamy budynek jako ostatni, publiczności już wtedy nie ma. Zdarza się, że widzowie, którzy naprawdę są zainteresowani  zostają i czekają, żeby podzielić się z nami uwagami. Świat poszedł do przodu i dzisiaj jest możliwość, aby widzowie pisali swoje opinie w internecie i tak często się zdarza. 

Oprócz spektaklu „Długi Łykend“ gra Pani w  „Ptaszku“,  gra Pani jeszcze w „Siostruniach“oraz w spektaklu „Dziwna para“. Czy nie jest Pani czasem ciężko pogodzić wszystkie obowiązki?

Jestem po premierze spektaklu „Siostrunie“ i jest to sztuka, którą dopiero teraz zaczęłam grać, tak samo jak „Długi Łykend“, bo premiera była w kwietniu, więc specjalnie dużo tego jeszcze nie zagraliśmy. Teraz trwają próby sztuki „Przedstawienie świąteczne“ w reżyserii Pani Krystyny Jandy. Zawsze w danym spektaklu wchodzi się w kostium i w rolę danej postaci, więc nie ma problemu, żeby role mi się pomyliły. Lubię Teatr, jest to piękna możliwość doskonalenia swojego warzstatu aktorskiego oraz spotykania się w różnych sztukach z różnymi kolegami aktorami. Kocham to, naprawdę bardzo to lubię. To nie jest tak, że nie lubię grać przed kamerą, ale odpowiadając na pytanie co wolę – zdecydowanie wolę Teatr.

Porozmawiajmy o wspomnianym wyżej spektaklu „Dziwna Para“. Występuje tam Pani m.in u boku swojego męża, Pana Cezarego Żaka oraz Pana Artura Barcisia. W tym składzie występowalioście dość długo w „Miodowych latach“. Czy fajny jest taki powrót do pracy w tym samym składzie, ale w nowej produkcji?

Bardzo interesujący, bo każdy z nas ma inne zadanie do grania i my jako aktorzy patrzymy na siebie też z innej perspektywy-jak się rozwijamy, bo od serialu „Miodowe lata“ minęło prawie 10 lat, każdy z nas ma inne doświadczenia zawodowe,jesteśmy innymi ludźmi. Mogę powiedzieć, że to jest dla mnie czysta przyjemność pracować z tak świetnymi aktorami, jakimi są z pewnością Artur i Cezary. Lubię podpatrywać ich z kulis.

Który z wymienionych spektakli, w których Pani gra najbardziej Pani lubi?

Trudo powiedzieć, który najbardziej lubię, ale teraz największą miłością darzę spektakl „Siostrunie“, bo to jest bardzo ciekawe  wyzwanie. Mimo, że zagrałam siostrę Bazylię w serialu „Siła wyższa“  i habit nie jest mi obcy, to tam na planie zdjęciowym borykałam się z Księżmi, a tu jest nieco inaczej, bo zmagam się z problemami Sióstr. „Siostrunie“ to musical, czyli rodzaj sztuki, którą widzowie najbardziej kochają. 

Proszę powiedzieć coś o najnowszym spektaklu „Przedstawienie świąteczne“, nad którym prace właśnie przebiegają…(Wraz z Panią pojawią się m.in Marcin Perchuć, Cezary Żak oraz Piotr Machalica.

Zaczęliśmy próby. Na stronach „Och Teatru“ oraz na moim facebookowym fanpage Katarzyna Żak można zobaczyć zdjęcia z prób. Próby są trudne, bo jest nas 11 osób w obsadzie, mamy mało czasu na zrobienie tego spektaklu, więc musimy bardzo skupiać się na pracy. Pani Krystyna Janda jest bardzo wymagającym reżyserem, ale jestem zachwycona pracą z nią, fantastycznie prowadzi aktorów, to naprawdę wielka przyjemność móc z Panią Krystyną pracować. Próby idą bardzo dobrze. 

Spektakl będzie tylko pokazywany w „Och Teatrze“, czy po całej Polsce?

Nie, albowiem jest bardzo duża obsada, 11 osób, będziemy występować tylko w „Och Teatrze“ oraz jeździć na festiwale.

Materiał archiwalny z 2013 roku


Ireneusz Czop: „Wyzwaniem jest budowanie postaci“

Ireneusz Czop: „Wyzwaniem jest budowanie postaci“ 




























Ireneusz Czop, aktor najbardziej znany z roli komisarza Ryszarda Puchały w serialu "Komisarz Alex". Jak mówi, na planie, jak i w towarzystwie takich aktorów jak Magdalena Walach, czy Antek Pawlicki gra mu się świetnie.

Co najbardziej lubi Pan w postaci Ryszarda Puchały, podkomisarza, w którego rolę wciela się Pan w serialu „Komisarz Alex“? 

W Ryśku najbardziej podoba mi się to, że jest fajtłapą i pantoflarzem. A z uwagi na moje inne role poważne, surowe, czasem mroczne; daje mi przeciwwagę i rozciąga mój wizerunek do komediowego wymiaru. 

Czy coś konkretnego zdecydowało o tym, że zdecydował się Pan przyjąć propozycję roli w tym serialu? 

Każdy aktor lubi nowe wyzwania. Rola Puchały jest mam wrażenie daleka od mojego prywatnego temperamentu i wyzwaniem jest budowanie postaci, która staje się sympatyczną przez swoje zawieszenia, gafy, czy obsolutne uzależnienie od żony.

Co najbardziej lubi Pan w tej produkcji? 

Przez charkter pracy z psem trzeba być otwartym na ciągłe zmiany. Improwizacja na planie staje się nieodzowna. Często jest to wyśmienitą zabawą. 

Jak współpracuje się Panu z takimi aktorami, jak Antoni Pawlicki, czy Magda Walach? Jak się dogadujecie? 

Gdybyśmy się nie dogadywali, nie zrobilibśmy jednego ujęcia. Antek i Magda to fantastyczni ludzie i pasjonaci swojej pracy. A trudno nie pozazdrościć przebywania z tak piękną i uroczą kobietą, jak Magda Walach.


Jak układają się Pana relacje z psem, czyli serialowym Alexem? Czy od początku dobrze się dogadujecie? Czy podziela Pan zdanie wielu aktorów, że ze zwierzętami oraz z dziećmi gra się najtrudniej? 

Oczywiście, praca ze zwierzętami to niewiadoma efektów. Z reguły i tak pies wygrywa aktorskie potyczki. Nie jest łatwo, ale i śmiesznie.

31 sierpnia został wyemitowany pierwszy odcinek nowej serii serialu, gdzie pojawił się nowy pies, suczka Malina. Czy zagości na dłużej w serialu? 

Malina ekranowo nie będzie może zbyt często, ale Alex nosi ją cały czas w swoim psim serduchu. 

Co jeszcze czeka bohaterów w nowym sezonie serialu?

Serial na szczęście ewoluuje i w każdej kolejnej transzy dochodzą kolejne zadania i efekty. W tej mam wrażenie więcej będziemy strzelać i wcielać się w zaskakujące role.

Czy kolejna transza odcinków jest przewidywana?

Wszystko zależy od widzów...ale ze względu na ich reakcje myślę, że tak...

 W czym tkwi fenomen powodzenia serialu „Komisarz Alex“? 

Ludzie lubią opowieści o psach. Ten serial jest dla dość dynamiczną kryminalną opowieścią, z przymrużeniem oka. Mogą oglądać go całe rodziny. Dzieci, rodzice i dziadkowie.

Przeczytałam, że wystąpi Pan w nowym filmie, „Jack Strong“. W jakiej roli?  Na kiedy jest przewidywana premiera filmu? 

Premiera jest zaplanowana na wiosnę 2014. “Strong“ w reżyserii Władysława Pasikowskiego był dla mnie bardzo dużym wyzwaniem i wielką przyjemnością pracy. Moja rola to Rakowiecki, oficer wojska polskiego i bliski kolega i współpracownik Kuklińskiego - Stronga. 

Proszę zdradzić na koniec, w czym pojawi Pan się w nowym sezonie jesiennym? 
Może kolejna nowa rola? 

W sferze filmu mam zaplanowane premiery komedii kryminalnej „Zabójczej miłości“ , i wspomnianego „Stronga“, jestem w przygotowaniach do „Obywatela“ w reż. J.Stuhra, i „Karuzeli“ R.Wichrowskiego. Prace trwają apropos kolejnych projektów, ale o tym konkretniej później. Wróciłem też do teatru, w moim rodzimym Teatrze Jaracza w Łodzi przygotowujemy „Iwonę Księżniczkę Burgunda“ w reż. Agaty Dudy - Gracz, gdzie będę brał na siebie obowiązki Króla. 

Materiał archiwalny z dnia 3 października 2013

Małgorzata Lewińska: „Lubię ludzi kreatywnych“

Małgorzata Lewińska: „Lubię ludzi kreatywnych“  


















Małgorzata Lewińska, aktorka, która grała jakiś czas temu w serialu "Sąsiedzi", ale emisja została zakończona. To właśnie z roli Patrycji Cwał - Wiśniewskiej jest znana. Teraz gra w Teatrze. W jakich sztukach?

Co jest Pani bliższe, Teatr, czy telewizja? 

Teatr... 

Czy aktualnie można spotkać Panią w którymś Teatrze? Podczas jakiego spektaklu? 

Pewnie, w calej Polsce."Dwójka bez Sternika", "Showbiznes" od listopada, a w przygotowaniu są kolejne, o których na pewno poinformuję. 

Lubi Pani spotkania z żywą publicznością? 


Tak, bardzo... 

Największą rozpoznawalność przyniosła Pani rola Patrycji Cwał - Wiśniewskiej w sitcomie „Sąsiedzi“. Jak wspomina Pani pracę na planie? 

Była dość ciężka. Jeden odcinek w jeden dzień, często do nocy. Tekst tak, jak w Teatrze, czyli wyuczony na blachę. Graliśmy całymi scenami, a nie tak, jak w filmie, czyli ujęciami. (Sitcom to zupełnie inny gatunek, wcale nie jest łatwy...) Za to było bardzo wesoło, świetna ekipa z TV Gdańsk, aktorzy, produkcja z Warszawy. Często miałam dość, a teraz tęsknię... 

Co najbardziej lubiła Pani w Patrycji, a co było najbardziej uciążliwe w jej charakterze? 


Wkurzała mnie czasem tym, że mogła robić wrażenie głupiej blondynki, a ja musiałam jej bronić, jak każdy aktor swojego bohatera - a to taka cwana gapa była, ale lubiłam ją, miała bardzo dobre serce, a to jest najważniejsze. Poza tym wymagała wielu umiejętności aktorskich i nie tylko... 

Jakimi kolegami z planu byli Michał Milowicz, czy np. Marek Siudym? Czy mimo tego, że nie pracujecie już na jednym planie, ciągle się czasem spotkacie prywatnie? 

Wszyscy aktorzy z "Sąsiadów" to świetni koledzy. Teraz nie widujemy się zbyt często, ale spotykamy się czasem prywatnie. Teraz z Michałem będziemy grać parę sceniczną w sztuce "Showbiznes". 

Wierzy Pani w przesądy aktorskie? Czy ma Pani jakąś zabawną historię z tym związaną? 


Dla własnego bezpieczeństwa przestrzegam zwyczajów z nimi związanymi. 

Porozmawiajmy na chwilę o modzie i ulubionych markach. Czemu w modzie daje Pani „zielone światło“, a co ma zakaz wstępu do Pani szafy? 

Nie przywiązuję się do marek, a tym bardziej metek! Nie znoszę snobizmu. Lubię rzeczy dobre gatunkowo, wygodne i nie szpecące (nie zawsze w tym, co modne wyglądamy dobrze, np. nie każdemu jest dobrze w rurkach) mam też sporo retro-pamiątek. Uwielbiam ciuchy z duszą! 

Czy bywa Pani czasem na pokazach mody? Jakie jest Pani zdanie na temat młodych projektantów? 

Bywam, czasem też jako juror...Lubię ludzi kreatywnych i odważnych, czyli artystów! Na szczęście nie brakuje nam takich. 

Czy korzysta Pani czasem z zabiegów kosmetyki profesjonalnej, jaka marka kosmetyków jest Pani ulubioną?

Odwiedzam kosmetyczkę,ale to wszystko, nie zamierzam zmieniać swojej twarzy, tak jak i chcę starzeć się bez kompleksów. Marka? Nie jestem związana kontraktem z jakąkolwiek :))).

W jaki sposób lubi Pani spędzać czas wolny od pracy? 

Maluję, rzeźbię, gotuję, projektuję wszystko, co związane z domem i ogrodem, czytam, ale to oczywiste. 

Pytanie na koniec – co jest dla Pani najważniejsze w życiu? 

Być kreatywnym i nie przechodzić obok tego życia tylko tworzyć je, we wszystkich jego aspektach....

Materiał archiwalny z dnia 30 września 2013

“MjM”– nowa Ania na pokładzie! – wywiad z Weroniką Wachowską

“MjM”– nowa Ania na pokładzie! – wywiad z Weroniką Wachowską  

















Występuje w reklamach, (m.in IKEA). Po występie w serialu „Opowieści Kota Śpiocha” dostała propozycję przyjazdu na casting do „M jak Miłość”, gdzie wcieli się w postać małej Ani, a w ten sposób zastąpi Julkę Paćko.

Czasem występujesz w reklamach, ale w serialu dopiero teraz zaczniesz pojawiać się. Czy plan serialu podoba Ci się bardziej od planu nagraniowego reklamy? 

Obydwa plany podobają mi się tak samo. Czas spędzony na planie reklamy jest zazwyczaj dłuższy niż w serialu, ale za to poznaję nowych ludzi i nowe miejsca.

 Kto zadecydował o tym, że w serialu „M jak miłość“ zastąpisz Julkę Paćko i będziesz wcielać się w rolę Ani? Czy wzięłaś udział w castingu? 

Po tym jak zagrałam w serialu dla dzieci „Opowieści Kota Śpiocha“ zostałam zaproszona na casting do „M jak Miłość“. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że będę kogoś zastępować. Myślałam, że to nowa rola. 

Czym różni się casting do reklamy, od castingu do serialu?

Na castingu do reklamy często jest bardzo dużo dzieci, czasem nawet sto. Nie trzeba się do nich przygotowywać, zwykle nie ma tekstu do nauczenia tylko odpowiada się na pytania prowadzących. Na casting do serialu zawsze jest rola, której muszę się nauczyć. Czasem tego tekstu jest naprawdę dużo.

Czy poznałaś się z Julką Paćko przed pierwszymi nagraniami odcinków z Twoim udziałem? 

Niestety, nie miałam okazji jej poznać. 

Czy przed pierwszą wizytą na planie czułaś stres? Co pomogło Ci go zwalczyć? 

Trochę się obawiałam, jak przyjmą mnie wszyscy na planie, bo miałam przecież zastąpić inną dziewczynkę, która grała w tym serialu kilka lat. Na szczęście podczas castingu poznałam Dominikę Ostałowską i kiedy przyjechałam na plan pierwszego dnia to właśnie ona mi wszystko pokazała. Dlatego było bardzo miło. 

Jak zostałaś przyjęta na planie? 

Wszyscy przyjęli mnie bardzo dobrze. Bardzo mili byli od pierwszego dnia moi serialowi rodzice i babcia. Dużo też pomogły mi Panie od kostiumów i cała ekipa.

Czy zdążyłaś już polubić aktorów, z którymi odgrywasz wspólne sceny? W czyim towarzystwie na planie czujesz się najlepiej? 

Najczęściej gram z Dominiką Ostałowską i Krystianem Wieczorkiem, czyli moimi serialowymi rodzicami i Teresa Lipowską, czyli moją serialową babcią i bardzo to lubię. Grałam też z Witoldem Pyrkoszem, Andrzejem Młynarczykiem i Julią Wróblewską i wszyscy byli super! Żałuje tylko, że mam mało scen z innymi dziećmi. 

Powiedz, czy czasem może zdarza Ci się oglądać serial „M jak miłość“? Znałaś go wcześniej z TV, czy Twoje „pierwsze spotkanie“ z serialem nastąpiło właśnie kiedy zaczęłaś tam grać? 

Serial zaczęłam oglądać po zaproszeniu na casting i mimo, że jest dla dorosłych, to bardzo mi się podoba. Zawsze z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki. 

Co najbardziej lubisz w postaci Ani? Czy może coś Ci w niej nie odpowiada? 

Postać Ani mi się podoba, bo jest zawsze uśmiechnięta i zadowolona. Chciałabym jednak mieć serialowe rodzeństwo lub koleżanki w swoim wieku. W serialu będziesz się pojawiać regularnie. 

Czy będziesz wtedy oglądała dalej serial i wypatrywała sceny ze swoim udziałem? 

Pierwszy raz zagrałam w odcinku 1005. a serial regularnie oglądam już od czasu castingu.

Zdradź jeszcze na koniec, czy myślałaś już może, aby z aktorstwem związać swoją przyszłość?

Jeszcze nie wiem, mam wiele pomysłów na to, kim mogłabym być w przyszłości.

Materiał archiwalny z dnia 28 września 2013

Łukasz Choroń: „VoP“? Kilka miłych momentów i tyle.“

Łukasz Choroń: „VoP“? Kilka miłych momentów i tyle.“ 


























Był uczestnikiem "Voice of Poland", ale jak sam przyznaje, program nie dał mu wiele, jedynie kilka nowych znajomości i fajne chwile do zapamiętania. Śpiewa, ale też zajmuje się aktorstwem. Jaki jest Łukasz Choroń prywatnie?

Jest Pan wokalistą, ale także aktorem, ma Pan na swoim koncie kilka ról w serialach. Co jest Panu bliższe? Aktorstwo, czy muzyka? 

To dość trudne pytanie z gatunku - Twój ulubiony aktor, wokalista, film, czy piosenka. Jeżeli spojrzeć na to przez pryzmat lat, które się danej dziedzinie poświęciło to zdecydowanie muzyka. Czas jednak nie odgrywa tu kluczowej roli i są to materie równie mi bliskie, które z równym oddaniem i pasją chcę realizować. Nie ma znaczenia, czy przygotowuję się do koncertu, czy do roli, staram się zawsze, aby efekt finalny był na tyle dobry, na ile pozwalają mi moje możliwości. Tak, jak wspomniałam, ma Pan na swoim koncie kilka ról w serialach. 

Czy pamięta Pan swój pierwszy casting?

Pierwszy nie, natomiast pierwszy wygrany już tak. Był to casting do reklamy nieistniejącej już sieci komórkowej, a właściwie istniejącej, ale pod inną nazwą. Był późny wieczór. Na korytarzu studia Gudejko przy ul. Chełmskiej zostało nas około 5 osób. Przepuściłem wszystkich, gdyż do domu miałem 300m i juz mi się nie spieszyło po 4 godzinach czekania. Szczerze mówiąc, już nic mi się nie chciało. Casting poszedł w miarę bezstresowo, bo reżyser, Michał Słomczyński, jest przemiłym i bardzo komunikatywnym człowiekiem. Po kilku dniach zadzwonili na recall. Tam już pojawił się reżyser, który odpowiadał bezpośrednio za produkcję spotu. Z pochodzenia był Kanadyjczykiem i generalnie nie mówił po polsku. Pomyślałem – dobry omen, znam angielski doskonale, więc nie będzie problemów z komunikacją na planie. Kilka dni później jechałem z przyjacielem testować samochód, który chciał kupić, gdy w drodze do Rawy Mazowieckiej zadzwonił telefon. Tak zostałem na rok jedną z twarzy Ery GSM.

Czy ktoś namówił Pana do spróbowania sił w dziedzinie aktorstwa, czy sam Pan się zdecydował? 


Właściwie to nie była namowa, bardziej pomoc. Mój przyjaciel i jego kumpel z roku, zaproponowali mi podczas grilla, abym przyjechał na egzaminy do Studium Wokalno-Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Było to spowodowane moim zaniechaniem studiów na Politechnice Opolskiej i brakiem pomysłu, co dalej. Tomasz stwierdził, że szkoła musicalowa da mi wiele radości, gdyż od lat już śpiewałem. Tak też się stało. Przeniosłem się do Gdyni. Szczerze mówiąc nie czułem, żebym się rozwijał wokalnie, gdyż miałem inne podejście do śpiewania niż wymagania w SWA i byłem tym faktem nieco zawiedziony. Jednak zajęcia aktorskie z moją przecudowną Panią Profesor Małgorzatą Talarczyk do dziś wspominam z łezką w oku. Wiem, że nie byłem najbardziej posłusznym i pilnym studentem na roku, ale te zajęcia wiele mnie nauczyły zarówno w kwestii warsztatu jak i ogólnoludzko. Za to będę Pani Profesor dozgonnie wdzięczny. Dzięki jej wytrwałości mogłem potem rozwijać świadomie warsztat, co zresztą jest niekończącym się procesem. A jak było to z muzyką? 

Kiedy Pan uświadomił sobie, że jest dla Pana ważna? 

To wiedziałem od dziecka. „Zatruwałem“ wycieczki szkolne w podstawówce słuchając na walkmanie Roxette, Queen, czy Bon Jovi i wyjąc na cały autobus. Koleżanki i koledzy nie zabili mnie, więc chyba najgorzej nie było. Musielibyśmy ich zapytać o zdanie na ten temat. Potem była szkoła średnia, marzenia o konstruowaniu robotów, aż tu nagle pojawiło się Opolskie Studio Piosenki, gdzie zacząłem uczyć się śpiewu oraz pierwsza gitara elektryczna od mojego śp. Dziadka. W obliczu tych zdarzeń marzenia o robotyce odeszły na wieczny spoczynek. Myślę, że to dobrze i dla mnie i dla robotów. Oczywiście pogorszenie, i to diametralne, ocen w szkole na poczet hałasowania gitarą i śpiewania kilka godzin dziennie, zaowocowało wieloma tarciami na linii syn – rodzice. Z czasem zgrzyty minęły i rodzice zrozumieli, że jeśli się będę zmuszał do czegoś, dla czego nie chcę już poświęcać siebie i życia, będę najzwyczajniej w świecie nieszczęśliwym i zgnuśniałym człowiekiem. Szczęśliwie dla wszystkich tak się nie stało. 

Występował Pan w „Voice of Poland“ (II. Edycja). Czy program dał coś Panu? 

Szczerze, niewiele. Kilka fajnych znajomości, kilka miłych momentów i to chyba tyle. W kwestii zawodowej nic się nie zmieniło, bo te programy niestety nie od tego są. Ale to już na zupełnie inną rozmowę. 

Uważa Pan, że gdyby nie udział w programie, to byłby Pan w tym miejscu, w którym jest teraz? 

Wiem, że tak. To, że w ostatnich miesiącach udało mi się spotkać kilka osób, w tym moją manager Ewę Gabryszewską, która wykonuje tytaniczną pracę koncepcyjno-logistyczną i nie tylko, to nie zasługa programu, a jedynie zbiegu okoliczności, który pozwolił mi na te osoby trafić. To działa podobnie na całym świecie. Bez dobrego managera nie trafi się do właściwych ludzi. Z taką manager jak mam teraz możemy, wraz z moim zespołem Sandstone, zrobić naprawdę wiele. Kreatywność Ewy wykracza daleko poza to, co wydawało mi się możliwe do zrealizowania w naszym kraju, zwłaszcza, że jesteśmy dopiero na linii startowej, albo nawet kilka metrów przed nią. Jeśli do tego dołożymy ciężką pracę nad tym, co przepracowane być musi, to nie będzie dla nas niedługo rzeczy niemożliwych. Brzmi to może buńczucznie, ale głęboko z Ewą i kolegami z zespołu w to wierzymy.

Już w najbliższy piątek wystąpi Pan w klubie Proxima w Warszawie, na specjalnym koncercie charytatywnym. Jaki jest Pana stosunek do pomocy drugiemu człowiekowi? 

Będę jak zwykle boleśnie szczery. Dzieciom i zwierzętom pomocy nie odmawiam. Jeśli tylko mogę to zawsze i chętnie pomogę. Z dorosłymi już nie jest tak czarno-biało. Dorośli nie są bezbronni i często można mieć wątpliwości, czy się do czegoś przyłączyć, czy nie. Jeżeli chodzi o Dominika jest to sytuacja dla mnie bardzo jasna i czysta. Znam rodzinę Dominika, przyjaźnię się z jego siostrą Anią od lat, więc doskonale zdaję sobie sprawę, z jakimi trudnościami zmaga się on sam, jak również cała rodzina. Opieka nad dzieckiem, wymagającym 24h pomocy to najwyższy, moim zdaniem, stopień oddania drugiemu człowiekowi, gdyż praktycznie odbiera pomagającemu jego własne życie. Nie wiem, czy byłbym zdolny do takiego poświęcenia, na które zdecydowali się rodzice Dominika. Za to należy im się najwyższe uznanie i szacunek. 

Czy nie jest trudno namówić Pana do udziału w akcjach charytatywnych? 

Jak wspomniałem powyżej, trudno nie jest. Jest to bezpośrednio zależne od tego komu i w jakim celu pomagamy. Dzieci i zwierzaki – ZAWSZE!!! 

Jakie ma Pan jeszcze plany wokalne na czas najbliższy? 

W listopadzie wchodzimy do studia nagrywać pierwszy single „On and On“. Prawdopodobnie ujrzy światło dzienne przed świętami. Na fanpage‘u Sandstone można posłuchać demo tej piosenki nagrane na ostatniej próbie na setkę w naszej „kanciapie“, jak ją pieszczotliwie nazywamy. Oprócz tego cały czas piszemy utwory na pierwszy album. Tak to w skrócie wygląda.

Lubi Pan z reguły wykonywać utwory coverove, czy materiał autorski?

To zawsze był dylemat. Z jednej strony każdy chce grać utwory zespołów, które uwielbia i które przy okazji uwielbia świat, bo nie dość, że sami je lubimy to jeszcze mamy prawie stuprocentową pewność, iż publiczność nas „kupi”. Z drugiej, nie do końca w muzyce o to chodzi. Zdrowym kompromisem, kiedy muzyka autorska nie jest jeszcze znana szerszej publiczności, jest grać dobre covery i wplatać w nie swój materiał. Tak staramy się robić z zespołem. Dać publiczności coś, co zna i na pewno lubi, a w międzyczasie zaproponować coś od siebie. Póki co się to sprawdzało. Żeby być do końca rzetelnym należy też wspomnieć, że miejsce, w którym się gra i okoliczności również mają znaczenie przy układaniu play listy i tego, czy będą tam covery, materiał własny, czy też miks powyższych. 

Nie myślał Pan nad płytą? Jeśli tak, to, w jakim kierunku muzycznym mogłaby pójść?

Jak wspominałem pracujemy nad repertuarem. Gros piosenek jest już skomponowana. Właściwie to pewnie więcej niż trzeba, ale zawsze lepiej mieć więcej i mieć z czego wybrać, niż w drugą stronę. Kierunek jest zdecydowanie rockowy i można się jedynie zastanawiać, która z gałęzi przeważa. Zdecydowanie są w naszej muzyce elementy indie i art rock’a. Zdarzają się też czasem pierwiastki progresywne. Staramy się żeby aranżacje były ciekawe i inne niż to, co do tej pory zostało nagrane przez innych wykonawców, nie zapominając jednak, że linia wokalna to pierwsze, co do słuchacza dociera, więc jej poświęcamy również mnóstwo uwagi. 


Materiał archiwalny z dnia 25 września 2013

Renata Pałys: "Aktor to człowiek do wynajęcia"

Renata Pałys: "Aktor to człowiek do wynajęcia" 




















Renata Pałys, aktorka znana z roli Heleny Paździoch w serialu komediowym "Świat według Kiepskich" opowiada o tym, jak ważna jest dla Niej ta rola, a także o swoich marzeniach i planach...

Jest Pani najbardziej znana z roli Paździochowej w serialu "Świat według Kiepskich". Czy czasem nie męczy Pani fakt, że tak długo gra w jednym serialu?

Widzom wydaje się, że serial jest kręcony przez cały rok, dzień po dniu. Tak nie jest, kręcimy w dwóch transzach. Czyli kręcimy dwa razy do roku. To nie męczy. W każdym bądź razie mnie nie męczy. 

Nie myśli Pani czasem o odejściu z tej produkcji? 

Nie ma powodu do tego, żeby przychodziły mi do głowy takie myśli. Atmosfera na planie jest bardzo sympatyczna.

Co najbardziej lubi Pani w roli Heleny Paździoch? Czy są jakieś cechy, które Pani nie odpowiadają? 

Często słyszę to pytanie. Nie potrafię na nie odpowiedzieć. Nie rozbieram roli Heleny na jakieś części składowe. Tak ją widzą scenarzyści i tak muszę ją grać. Nieistotne są tu moje odczucia, czy uczucia do tej roli. Aktor to człowiek do wynajęcia. Trzeba zagrać Helenę Paździochową to gram. 

Czy jest Pani często rozpoznawana? 

Jestem rozpoznawana. Serial codziennie ogląda parę milionów widzów. Już się przyzwyczaiłam do tego, że nie jestem anonimowa. Ma to swoje dobre i złe strony.

Co jest dla Pani najciekawsze w rolach komediowych? 

Inaczej się gra role komediowe w filmie, a inaczej w teatrze, ale i tu, i tu trzeba się pilnować, żeby nie przekroczyć cienkiej granicy, poza którą już nie jest śmiesznie, tylko żałośnie. Szczególnie w teatrze trzeba uważać, żeby nie przeszarżować o co nie trudno np. wtedy, gdy publiczność żywiołowo reaguje na sytuacje i aż kusi, żeby zagrać jak to mówią aktorzy, od kulisy do kulisy. 

Czy nie tęskni Pani czasem do ról bardziej poważnych?

Miałam okazję niedawno zagrać w spektaklu bardzo dramatycznym i przejmującym, mówiącym o obozie w Terezynie. Nie ma we mnie jakiejś szczególnej tęsknoty za graniem tego, czy innego. Gram to, czego się ode mnie wymaga. 

Czy w chwili obecnej przygotowuje się Pani do jakiejś nowej roli? 

Nie w tej chwili. W moim życiu zawodowym nie dzieje się nic nowego, mimo że dostaję propozycje, ale z różnych względów nie odpowiadają mi one. 

Czy także w teatrze będzie można Panią zobaczyć? Jeśli tak, to w jakich sztukach?

Na razie nie mam poważnych propozycji teatralnych. 

Czy ma Pani wymarzoną rolę, wymarzoną obsadę albo wymarzonego reżysera, który miałby wyreżyserować film, w którym Pani zagra? 

Nigdy nie miałam marzeń zawodowych. Może na samym początku. Teraz już nie.

Czym lubi się Pani zajmować w wolnych chwilach? Co wypełnia Pani czas wolny? 

Wolnego czasu w zasadzie nie mam. Lubię czytać i czytam bardzo dużo, lubię podróżować i podróżuję. Ale bardzo dużo czasu zajmuje mi już całkiem niemodna dzisiaj rzecz – dużo pracuję społecznie. 

Proszę na koniec zdradzić, jakie ma Pani marzenia? 

Marzy mi się, że kiedyś będę żyła w normalnym kraju, ale wiem, że to nierealne. Kiedyś mówiłam, że jeżeli nie ja, to chociaż mój syn. Ale nic z tego...

Materiał archiwalny z dnia 22 września 2013