piątek, 27 kwietnia 2018

EXCLUSIVE: Mikołaj Roznerski: "Jesteśmy dla widzów. Bez nich nie istniejemy"

Mikołaj Roznerski: "Jesteśmy dla widzów. Bez nich nie istniejemy"






















Przed spektaklem "Kłamstwo" w Rybniku miałam przyjemność rozmawiać z Mikołajem Roznerskim. Rozmawialiśmy o Telekamerach, wadze prawdy w codziennym życiu i najnowszych filmach z udziałem aktora.

Po raz pierwszy rozmawialiśmy w 2014 roku, minęło więc od tego momentu sporo czasu. Jakie najważniejsze zmiany zaszły w Twoim życiu zawodowym? Opowiedz o tych dla siebie najważniejszych.

Zrobiłem od tego momentu kilka filmów na dużym ekranie. Od trzech lat biorę udział w teatrach objazdowych, w całej Polsce zagrałem prawie trzysta spektakli. Zrobiłem trzy seriale w różnych stacjach komercyjnych. Cały czas gram w "M jak Miłość" i tak zostanie, bo jest mi tam dobrze. Pojawiają się bardzo ciekawe wątki, scenarzyści mi zaufali. Ta praca nie przeszkadza mi w realizowaniu się w innych projektach. 

Jeśli niczego nie ominęłam, od tego czasu zagrałeś w ośmiu filmach kinowych. Gdybym poprosiła o wskazanie najważniejszej roli dla Ciebie  wśród tych tytułów, na którą mogłoby paść?

Każdy  jest ważny, ale film  "Chce się żyć" był w moim odczuciu szczególny. Zdobył wiele nagród w Polsce, ale też za granicą. Po zagraniu w nim dostałem kilka nowych propozycji zawodowych. 

W ostatnim czasie na ekrany kinowe weszły filmy "Narzeczony na niby" i Kobieta sukcesu". Czy spotkałeś się już z pierwszymi recenzjami na temat filmów?

Tak. Z tego, co wiem film "Narzeczony na niby" obejrzało półtora miliona widzów. To lekki repertuar, momentami wzruszający. "Kobietę sukcesu" na ten obejrzało siedemset tysięcy widzów, a film cały czas jest w kinach. Ilość widzów to najlepsza recenzja. 

Przy takiej ilości filmów z Twoim udziałem pokazy premierowe to dla Ciebie pewnie chleb powszedni. (Śmiech.) Lubisz oglądać siebie na ekranie, czy masz wtedy tendencję do wyszukiwania czegoś, co można było lepiej zagrać albo poprawić? 

Nie lubię oglądać siebie na ekranie. Za każdym razem jest to dla mnie ogromny stres. Choć przyznam, że już lepiej to znoszę. Może dlatego, że coraz lepiej gram w tych filmach. (Śmiech.) Oglądanie filmów jest konieczne, by później móc o nich mówić. 

Filmy to jedno, ale nie można pominąć też seriali. A na pewno nie możemy przejść obojętnie obok kultowej "Emki". (Śmiech.) Moim zdaniem Marcin jest jednym z najbardziej lubianych bohaterów serialu. Również dlatego, że wiele przeszedł, a życie dalej go nie oszczędza... Co Tobie najbardziej podoba się w Marcinie?

Najbardziej podoba mi się jego konsekwencja. Jest nieustępliwy i wierny swojemu słowu. Nie układa mu się w życiu, ale ciągle walczy. Scenarzyści stworzyli bohatera, który z jednej strony jest Supermenem, a z drugiej ciepłym ojcem, ale też zawadiaką, który nie da sobie w kaszę dmuchać. To jest fajne. 

To jeden z tych bohaterów, który na oczach widzów przeszedł ogromną przemianę. Co jest dla Ciebie w tej roli najważniejsze?

Prawda, wrażliwość i to, że postać Marcina mnie nie nudzi. Bardzo ją lubię.

Najbardziej wymagające dla aktora chyba jest granie z małym dzieckiem. Czy mam rację?

Tak. Wymaga ogromnego skupienia i dyscypliny. Staś Szczypiński jest już w takim wieku, że zaczyna działać po swojemu. Jestem z nim w ścisłym kontakcie, mamy dobre relacje, również prywatne. Nie boi się, a na planie słucha tylko mnie. Kiedy nadchodzi moment krytyczny, trzeba go czasem czymś zabawić albo przekupić. (Śmiech.) Wtedy ja się tym zajmuję. 

Płynnie chciałabym przejść do tematu Telekamer, czyli tego, czego absolutnie nie możemy przemilczeć. 12 lutego otrzymałeś swoją pierwszą statuetkę. Nie zapytam o to, ile waży (Śmiech.) Spodziewałeś się tej nagrody? 

Nie spodziewałem się. Sama nominacja była dla mnie ogromnym zaszczytem. Znalazłem się w zacnym gronie, bo obok Krystiana Wieczorka, Bartka Kasprzykowskiego, Macieja Zakościelnego i Michała Żurawskiego. Nagroda i tak ogromna przewaga głosów była dla mnie dużym wyróżnieniem. 

Jaka była Twoja pierwsza reakcja?

Emocje podczas ogłoszenia wyników były stopniowane. Chciałem, by wreszcie padło jakieś nazwisko. (Śmiech.) Nagrodę wręczała Małgorzata Pieńkowska. Kiedy mnie odczytała, serce prawie wyskoczyło mi przez gardło. Musiałem na szybko wymyślić konstruktywną przemowę. (Śmiech.) 

To nie jedyna nagroda, którą ostatnio otrzymałeś. Warto też wspomnieć o Wielkim Teście TVP, który wygrałeś w parze z Marcinem Rogacewiczem. Na jaki cel przeznaczyliście nagrodę?

Wydaje mi się, że Wielki Test o Aktorach i Aktorkach wygraliśmy trochę fartem, ale bardzo dobrze się komunikowaliśmy. Część odpowiedzi zaznaczaliśmy intuicyjnie. Nagrodę w wysokości trzydziestu tysięcy złotych przeznaczyliśmy na Warszawskie Hospicjum dla Dzieci. 

Porozmawiajmy jednak o spektaklu "Kłamstwo", z którym przyjechałeś do Rybnika. Jak opisałbyś swojego bohatera?

Mój bohater - kłamca. (Śmiech.) Tak, jak wszyscy w tym spektaklu. Tu każdy udaje. Pokazujemy ludziom, że najgorsza prawda jest lepsza od kłamsta. Kłamstwo zawsze wychodzi na jaw.

Co najbardziej podoba Ci się w tym spetaklu?

Jego prostota. Kłamiemy bardzo naturalnie. To  inteligentny spektakl. Pokazuje widzowi wartość prawdy. Wszystko to wzbogacone jest fenomenalną obsadą i świetną reżyserią. 

Występy w całej Polsce są także okazją do spotkań z sympatykami. Jakie jest najczęstsze, a jakie najśmieszniejsze pytanie?


Bardzo chętnie wychodzę do ludzi. Robimy sobie zdjęcia, rozdaję autografy. Jesteśmy dla widzów, bez nich nie istniejemy. Najczęstsze pytanie dotyczy losów Marcina Chodakowskiego. 

Porozmawiajmy jeszcze o spektaklu "Dwoje na huśtawce", który jest obecnie w przygotowaniu, a występujesz w nim z Anną Dereszowską. Kiedy premiera?

Premiera odbędzie się w połowie czerwca w Teatrze Imka w Warszawie. To spektakl wyjazdowy, wystawiany będzie w całej Polsce. Serdecznie zapraszam. Piękna historia o miłości również dla tych, którzy widzieli kiedyś film. 




Materiał archiwalny z dnia 15 kwietnia 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

środa, 25 kwietnia 2018

Antoni Pawlicki: "Pomaganie jest odpowiedzią na pytanie, skąd bierze się cierpienie"

Antoni Pawlicki: "Pomaganie jest odpowiedzią na pytanie, skąd bierze się cierpienie"






















Po pierwszym spektaklu "Pierwszy do raju" w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie miałam przyjemność rozmawiać z Panem Antonim Pawlickim. Program "Azja Express", podróże i istota pomagania, to jedne z wielu tematów, które poruszyliśmy.

Bardziej aktor, czy podróżnik? Które określenie trafniej Pana opisuje?

Mam nadzieję, że zawsze bardziej pasować będzie do mnie określenie aktor. To mój zawód i moja największa pasja. Aktorstwo jest dla mnie na pierwszym miejscu. Bycie podróżnikiem to moja odskocznia od tego zawodu. Zajmuję się tym w czasie wolnym. 

Jakie było najfajniejsze miejsce, które Pan odwiedził?

Takich miejsc było sporo. Zaliczam do nich Indie i Iran. Indie odwiedziłem trzykrotnie. Bardzo ciekawi mnie ta odmienność od naszej rzeczywistości. W Indiach występuje zupełnie inna kultura, inni ludzie. Jest tam coś bardzo nieprzystającego do naszej rzeczywistości. Może to być związane z tym, że są hinduistami. Religia ta inaczej myśli o czasie. Tu najważniejsza jest teraźniejszość. Przyszłość nie ma większego znaczenia.                                                                                                Jeśli chodzi o Iran, to też bardzo stara kultura. My, z racji tego, że jesteśmy wychowani w greckiej kulturze, mamy wrażenie, że jako Europa jesteśmy centrum Świata. Okazuje się jednak, że w Iranie kultura perska jest dużo starsza i o wiele bardziej rozwinięta. Ludzie są tam bardzo mili, niezwykle otwarci. Występuje tam mnóstwo starych zabytków. Kraj pustynny jest niebywały, bardzo odmienny od naszego. To bardzo interesujące miejsce. 

Podróż marzeń to...

Myślę, że moją podróżą marzeń na ten moment jest Ameryka Południowa. Azja jest miejscem przeze mnie już trochę spenetrowanym, ale z Ameryki Południowej byłem tylko w Brazylii i Wenezueli. Chciałbym spenetrować Amazonię i odkryć Andy. 

Wygrał Pan poprzednią edycję programu Azja Express. Proszę powiedzieć, które z miejsc poznanych dzięki programowi, zrobiło na Panu największe wrażenie?

To temat na długą rozmowę, ponieważ trasa wyścigu nie przebiegała w miejscach interesujących podróżniczo. Była zorganizowana w miejscach, które mają infrastrukturę zapewniającą oprawie show możliwość poruszania się po tym kraju. Trafialiśmy do miejsc w których widzieliśmy kawałek życia, które nie jest dotknięte przez turystykę. To było świetne i naturalne. Myślę, że z tych wszystkich miejsc, które odwiedziłem, najciekawszy był dla mnie Bombaj. Nigdy wcześniej tam nie byłem. To wspaniałe miasto w którym jest ogromny tygiel kultury oraz pozostałości kolonialnej brytyjskiej architektury. Cieszę się, że pojechałem tam do pracy, ponieważ nie wiem, czy w innych okolicznościach trafiłbym tam. 

Zadam pytanie, które często pada po zakończeniu programów tego typu. Czy gdyby otrzymał Pan propozycję jeszcze raz, zdecydowałby się na udział w Azja Express?

(Śmiech.) Tak. Była to fajna przygoda i wspaniała zabawa w podchody w obcym kraju. Wygrałem, więc trudno żebym nie był zadowolony z udziału w tym programie. (Śmiech.)

Przejdźmy o krok dalej. Spotykamy się w Teatrze w Cieszynie, po pierwszym spektaklu "Pierwszy do raju". Jak wrażenia? Publiczność dopisała?

Tak. Publiczność jest bardzo serdeczna. Gramy komedię, więc chodzi o to, by ludzie spędzili miło czas i dobrze się bawili. To bardzo piękny teatr. Nigdy wcześniej w nim nie grałem. Cieszę się, że mogłem tu przyjechać. 

Kogo gra Pan w tej komedii? Lubi Pan swoją postać?

Staram się lubić każdą postać którą gram, wtedy łatwiej się w nią wcielić. Gram budowlańca, który jest bardzo pewny siebie, ma dosyć proste poczucie humoru. Ginie i staje przed bramą raju. Tam musi rozliczyć się ze swoich przeszłych czynów i postarać się, by móc tam wejść. 

Czy prawdą jest, że to właśnie komedia jest najtrudniejszym gatunkiem dla aktora? Dlaczego? 

Tak, to bardzo trudny gatunek, ponieważ wymaga różnych form. Warsztat w komedii jest nielekki. Bardzo często chodzi o to, by trzymać rytm, tempo, wyczuwać puenty. Nie lubię szmirowania o które łatwo w komedii. 

Pan  lepiej czuje się odgrywając postacie komediowe, czy wcielając się w czarny charakter?

(Śmiech.) Lubię jedne i drugie. Ostatnio gram sporo bohaterów komediowych, więc chętnie podjąłbym się dramatycznej roli. 

Poszukiwałam stricte czarnego charakteru w Pana dorobku artystycznym i wyszło mi, że na ten moment to prokurator Siedlecki z serialu "W rytmie serca". Mam rację?

Nie wiem, czy jest to najczarniejszy charakter, ponieważ grałem postać Diabła w filmie "Wszystko gra", ale gdybym miał wybierać z postaci, które gram obecnie, to myślę, że prokurator Siedlecki jest z nich wszystkich najbardziej negatywny. W tym serialu podoba mi się najbardziej to, że postaci są niejednoznaczne. Siedleckiego poznajemy bliżej i okazuje się, że nie ma tylko ciemną stronę, ale też dobrą. To bardzo ciekawe. 

Ktoś mi kiedyś powiedział, tu cyt. "zło jest atrakcyjne dla sztuki". Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?

Zgadzam się z tym stwierdzeniem. Wszyscy mamy w sobie dwie strony - dobrą i złą i taki konflikt odbywa się w nas nieustannie. Sztuka o tym opowiada.

Serial "W rytmie serca" cieszy się ogromną popularnością. Jak Pan myśli, w czym tkwi jego sukces?

(Śmiech.) Nie jestem specjalistą, ale uważam, że w temacie. Serial opowiada o społeczności z małych miast, a widzowie mogą się z tymi bohaterami identyfikować. Drugim czynnikiem jest obsada. Nie mówię tylko o sobie. (Śmiech.)  Występują m.in Piotr Fronczewski, Andrzej Zieliński, czy Zbigniew Zamachowski. Spotkanie z nimi na planie było cudownym doświadczeniem. 

Zdarza się Panu oglądać serial? Z tego, co wiem, nie bardzo lubi oglądać Pan siebie na ekranie...

Nie mam telewizora. Nie przepadam za oglądaniem swoich dokonań. Czasem oglądam z czystej zawodowej ciekawości. 

Udziela się Pan charytatywnie. Co jest dla Pana najważniejsze w pomaganiu potrzebującym?

Ostatnio znalazłem odpowiedź na to pytanie. Pomaganie jest odpowiedzią na pytanie, skąd bierze się cierpienie. Ciężko na to odpowiedzieć.  Nie ma racjonalnego wytłumaczenia, dlaczego niewinni ludzie i dzieci cierpią. Dla mnie tą odpowiedzią jest pomoc. Podróżuję po kontynentach, w których życie jest znacznie trudniejsze. To mnie uwrażliwia. Widziałem w swoim życiu dużo biedy i patologii. Wydaje mi się, że nasze możliwości pomagania są ogromne, powinniśmy więc to robić. 

Nawet jeden z amuletów z "Azja Express" przekazał Pan na licytację na rzecz Domu Dziecka w Chotomowie. Jakie akcje charytatywne obecnie Pan wspiera?

Dochód z programu "Azja Express" przeznaczyłem na trzy fundacje, które zawsze wspieram. To Fundacja Anny Dymnej Mimo Wszystko, która zajmuje się dorosłymi osobami niepełnosprawnymi umysłowo. Drugą jest Budzik Ewy Błaszczyk. Ta fundacja zajmuje się dziećmi w śpiączce i prowadzi klinikę Budzik. Ania i Ewa są dla autorytetami, poświęciły swoje życie na pomaganie. Trzecią jest Fundacja New Hope Africa Maili Tatu To Tu, którą prowadzi mój kolega, Paweł Huk. Fundacja pomaga pewnej szkole w Afryce. Szkoła jest w Kenii, byłem tam i widziałem tę potworną biedę i patologię. Dzieci głodują, panuje tam pernamentna susza. Region nie jest wspierany przez rząd, więc jest kompletnie zapomniany. Mój kolega stara się pomóc. Szkołę udało się wyremontować. Stałym elementem jest też program dożywiania. 

Na zakończenie rozmowy proszę opowiedzieć coś o filmie "Legiony", którego premiera planowana jest na 2019 rok. Pojawia się Pan jako Jerzy Topór - Kisielnicki. Czy trudno jest wcielać się w postacie historyczne?

Nie jest to duża rola. Jerzy Topór - Kisielnicki to postać rzeczywista. Był ułanem. To trudne. Muszę znaleźć usprawiedliwienie dla działań tych ludzi, ponieważ jestem pacyfistą. Opowiadanie o wojnie jest dla mnie kontrowersyjne. Przez pewnego rodzaju wydarzenia i bohaterskie działania Polaków o których często opowiadają filmy, budowana jest świadomość historyczna. Patriotyzm polega na tym, żebyśmy znali swoją historię i wiedzieli, co nasi przodkowie zrobili dla naszego kraju. Warto o tym opowiadać i przywoływać bohaterskie postawy. Cieszę się, że miałem okazję zagrać w tym filmie i mam nadzieję, że będzie ciekawy.

Materiał archiwalny z dnia 6 kwietnia 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

wtorek, 24 kwietnia 2018

Kamil Durczok: "Dziennikarstwo to opisywanie świata"

Kamil Durczok: "Dziennikarstwo to opisywanie świata"















16 kwietnia w Domu Zdrojowym w Jastrzębiu Zdroju odbyło się spotkanie z Kamilem Durczokiem  i prezydent miasta Anną Hetman z mieszkańcami. Po zakończonym spotkaniu rozmawialiśmy.

Spotykamy się w Jastrzębiu w ramach cyklu spotkań "O mieście bez politykowania". Pytanie na początek - czy da się rozmawiać bez polityki? (Śmiech.)

Jak się okazało, przez trzydzieści pięć minut można było. Potem polityka wdarła nam się totalnie do dyskusji, ale uważam, że skoro tak długo rozmawialiśmy bez politykowania, to i tak jest to duży sukces.

Jakie są Pana ulubione tematy codziennej rozmowy?

Niestety, na normalną rozmowę o tym, co dzieje się wokół mam najmniej czasu. Najczęściej rozmawiam na tematy zawodowe.

Na czym skupiał Pan najwięcej uwagi, kiedy przygotowywał się do dzisiejszego spotkania? Czy było coś takiego, co szczególnie chciał Pan przekazać gościom podczas dzisiejszej debaty?

Myślałem o tożsamości. O tym, czym jest dla mnie. Szukałem w miarę uniwersalnego klucza, żeby o niej opowiadać. Przedstawiałem swój punkt widzenia. Nie próbowałem nikomu narzucać ani reguł, ani definicji tego słowa.

Co jest dla Pana najważniejsze w spotkaniach tego typu?

Ludzie. Lubię ludzi, więc kiedy przychodzą i chcą rozmawiać, to jest dla mnie najważniejsze.

Czy któreś z pytań, które zostało Panu zadane, zaskoczyło Pana szczególnie? Jakie? 

Nie, zauważyłem jednak, jak ważny dla jastrzębian jest temat Muzeum Solidarności. To wzbudza tutaj ogromne emocje. Gdyby szukać mitu założycielskiego, wokół którego można byłoby coś zbudować, byłby to niewątpliwie taki temat.

Przejdźmy o krok dalej w naszej rozmowie. Na swoim koncie ma Pan książkę "Przerwa w emisji", wydaną w 2016 roku. Niezwykle wzruszająca, czyta się wspaniale. Ktoś Pana namówił na jej wydanie, czy była to wyłącznie Pana decyzja?

Na początku nie chciałem się do tego odnosić, ale potem pomyślałem, że skoro wielu ludzi opisuje moją historię, wypowiada się tak, jakby wiedzieli o mnie wszystko, to może ja też to zrobię i opowiem o tych ostatnich dwudziestu latach.

Co było dla Pana najważniejsze podczas procesu jej powstawania? Na czym skupiał się Pan najbardziej?

Każde z wydarzeń, które opisuję w książce, wiąże się z ważnymi dla mnie emocjami.

Co według Pana jest największą siłą "Przerwy w emisji"? Moim zdaniem - otwartość i szczerość...

To trochę ekshibicjonistyczna książka, ale wobec czytelników miała być uczciwa i prawdziwa.

Muszę o to zapytać. Czy jest szansa na kolejny tytuł w Pana dorobku?

Nie wiem. Jestem tak zajęty, że na pisanie nie ma czasu.

Nie sposób jednak pominąć portalu Silesion.pl, którego jest Pan założycielem. To "najważniejsze źródło informacji na południu Polski". Co jest według Pana najfajniejsze w tej stronie?

To, że pokazuje nowy Śląsk, wypełniony sztuką, artystami, muzyką i lokalną polityką, która bywa dużo bardziej pasjonująca, niż warszawskie przepychanki. Nie prezentujemy Śląska pełnego węgla, stali i przemysłu.

Znajduje się również na niej "Strefa Durczoka". To Pana autorskie teksty. O polityce, o życiu - o wszystkim. Czym kieruje się Pan przy doborze tematów? Czy również zwraca Pan uwagę na to, opinie na jaki temat chcieliby poznać czytelnicy?

Dziennikarstwo to opisywanie świata. I to, jak go widzę jest tematem moich tekstów, czy nagrań video. Piszę o tym, z czego jestem dumny, co mnie cieszy, wkurza i za co jest mi wstyd.

Już 1 maja wystartuje Pan w WIELKIM BIEGU w Bobolicach. Jak przygotowuje się Pan do startu?

Od kilku miesięcy przygotowuję się bardzo intensywnie. Sporo biegania i ćwiczeń. Mam nadzieję, że nie padnę gdzieś po drodze na trasie. (Śmiech.)



Materiał archiwalny z dnia 16 kwietnia 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji



czwartek, 19 kwietnia 2018

Agnieszka Mrozińska: "Wszystko można pogodzić"

Agnieszka Mrozińska: "Wszystko można pogodzić"



















Fot. Magdalena Bieńkowska Fotografia

Z aktorką i producentką Agnieszką Mrozińską rozmawiałam po 12. BPNŻ w Wiśle.

Aktorka, producentka filmowa i telewizyjna, wokalistka, tancerka, a nawet...projektantka. Które z tych określeń pasuje do Ciebie najbardziej?

Określenie, które najbardziej do mnie pasuje to mama - aktorka. (Śmiech.) 

Czy działanie w tylu sferach jednocześnie i pogodzenie wszystkiego z najważniejszą rolą w życiu - rolą Mamy, nie jest czasami trudne?

Nie. Jeżeli człowiek dobrze się zorganizuje, wszystko można pogodzić. Przez jedenaście lat w Teatrze Roma realizowałam swoje wokalne, aktorskie i taneczne pasje, nigdy nie było problemu. Projektuję też bransoletki, tym zajmuję się dla relaksu, nawet w nocy. 

Projektujesz biżuterię. Masz  własną markę - Lulu Bijoux by Agnieszka Mrozińska. Kiedy pojawił się pomysł?

Od podstawówki lubiłam tworzyć z koralików. Około trzech lat temu wpadłam na pomysł, by zająć się tym zawodowo. 

Co jest dla Ciebie najważniejsze w projektowaniu biżuterii? Czym kierujesz się  tworząc nowe kompozycje?

Najważniejsza jest dla mnie jakość kamieni. Przyznam szczerze, że tworzę trochę według własnych upodobań, ale również wtedy, kiedy ktoś ma jakąś wizję, jak to powinno wyglądać. Jestem w stanie  stworzyć bransoletkę specjalnie dla kogoś. 

Bransoletki tworzysz przeważnie według pewnego klucza, czy cały czas wymyślasz coś nowego?

Mam klucz, ale lubię odkrywać nowe możliwości. Bawię się kolorem. Nie tworzę masowo, ale pojedyncze modele. 

Przejdźmy o krok dalej. Zatrzymajmy się przy serialu "Barwy szczęścia". Mariolka Kłos, pracownica masarni to rola doskonale napisana i zagrana. Polubiłaś już swoją postać?

(Śmiech.) Bardzo. To szalona, trochę burzliwa postać z głową pełną pomysłów. 

Nie można powiedzieć, że jest czarnym charakterem, ale na pewno jest ciekawa do zagrania. Co najbardziej się Ci podoba w tej roli?

Dużo się dzieje w tym wątku, oj dużo. (Śmiech.) 

Na froncie Aldona - Mariola, było gorąco, chociażby za sprawą spektakularnej szarpaniny za włosy. 

(Śmiech.) Teraz jednak nastało ocieplenie wzajemnych relacji  między bohaterkami. Co dalej?
Tak, nastąpiło ewidentne ocieplenie relacji. Mariolka i Aldona trzymają sztamę, a Borys się dziwi, jest wręcz zszokowany. 

"Barwy szczęścia" są najchętniej oglądanym serialem codziennym w Polsce. Jak myślisz - dlaczego?

Ten serial pokazuje codzienne życie. Widzowie mogą utożsamiać się z bohaterami. Myślę, że to fajny serial. Pracują tam wspaniali ludzie. Chcę tam przyjeżdżać. (Śmiech.) 

Oglądasz serial? Lubisz oglądać siebie na ekranie, czy nie - tak jak większość aktorów?

Należę do tych osób, co siebie nie lubią oglądać. Zawsze patrzę na siebie bardzo krytycznie.

Dzisiaj spotykamy się na "BPNŻ" w Wiśle. Powiedz proszę w jakich okolicznościach dowiedziałaś się  o akcji?

Nie pamiętam konkretnych okoliczności, ale brałam kiedyś udział w kapanii "Zgoda na życie" i może to miało wpływ na zaproszenie mnie do powyższej inicjatywy. Oświadczenie woli podpisane mam od lat. To, że można podarować komuś drugie życie jest bardzo ważne. Namawiam wszystkich. 

Uważasz, że tego rodzaju imprezy podnoszą świadomość na temat transplantacji i transplantologii?

Uważam, że tak. Z każdą edycją dowiadują się o akcji nowe osoby. Takie akcje są potrzebne. Zawsze będę wspierać BPNŻ.

Jak przygotowałaś się do dzisiejszego startu?

Nie przygotowywałam się jakoś szczególnie. Traktuję ten start jako zabawę i przyjemność. Bawiłam się świetnie. Nawet dwie osoby udało mi się wyprzedzić. (Śmiech.) Sport jest mi bliski i zawsze jestem chętna do udziału w akcjach tego typu.

Najbliższe plany. 

Nigdy nie wiem, czego się spodziewać. Czasami jest to kwestia telefonu, innym razem zaś przypadku. Na razie są "Barwy", zajęcia z dziećmi i dubbingi. Zależy mi też na tym, by więcej czasu mieć dla bliskich. 

Materiał archiwalny z dnia 7 kwietnia 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji








Michał Olszański: "Bliższe jest mi radio"

Michał Olszański: "Bliższe jest mi radio"


























Z dziennikarzem radiowym i telewizyjnym, Panem Michałem Olszańskim rozmawiałam przed 12. Biegiem po Nowe Życie w Wiśle. O radio, telewizji oraz książce "Godzina prawdy".

Jest Pan jednym z prowadzących program "Pytanie na śniadanie", ale także dziennikarzem radiowy, od lat związanym z Trójką. Co jest Panu bliższe na ten moment - radio, czy telewizja?

Bliższe jest mi zdecydowanie radio. Zawsze to powtarzam, ponieważ czuję się przede wszystkim dziennikarzem radiowym. Takie były moje początki dziennikarstwa. Nie jestem z wykształcenia dziennikarzem, jestem po resocjalizacji, przez wiele lat pracowałem z młodzieżą. Później doszło do dużych zmian w moim życiu. Zaczęło się to od Radia Kolor, a później trafiłem do Radiowej Trójki. Telewizja to rodzaj atrakcyjnego dodatku. Poprzez "Magazyn Ekspresu Reporterów" i "Pytanie na śniadanie" jestem z telewizją związany od wielu lat. Mam nadzieję, że jeszcze trochę to potrwa.

Czym różni się dziennikarstwo radiowe od telewizyjnego? 

Radio jest bardziej intymne. Daje poczucie bliższego kontaktu. Kiedy jestem na antenie mam świadomość, że moje słowa skierowane są do konkretnego odbiorcy. Telewizja to obraz, gest i mimika. Tu więcej rzeczy dziennikarz musi zaproponować, by program był atrakcyjny dla widza. Ja nie muszę się już z nikim ścigać, bo moje atuty polegają na doświadczeniu. Intymność, bliskość przekazu i magia radia to te rzeczy, które bardzo mi się podobają.

W Trójce prowadzi Pan cykl audycji "Godzina prawdy". Proszę powiedzieć, skąd pomysł na taki tytuł? Moim zdaniem związany jest on ze szczerością, która jest nieodzownym elementem tego cyklu...

Tak. Zabawne jest, że ludzie bardzo często mówią, że program to "Godzina szczerości". Mylą ten tytuł. Powstał on po konsultacjach z ówczesną dyrektor Trójki, Magdą Jethon. Kiedy starałem się o to, by mieć własną audycję, Magda zgodziła się. Zastanawialiśmy się nad tytułem. Z mojej strony pojawił się tytuł "Audiobiografia" na zasadzie biografii radiowej. Okazało się, że tytuł już gdzieś funkcjonuje, dlatego nazwaliśmy program "Godzina prawdy".

Według jakiego klucza wybiera Pan gości do swojej audycji? 

Musi być człowiek i jego historia. Nie robię publicystyki. Mnie interesuje klasyczna human story, czyli opowieść człowieka, który dokonał wyboru w swoim życiu, podjął decyzje i wyciąga wnioski. Siedzący tutaj Krzysztof Głąbowicz był gościem mojej audycji. Była to niezwykle interesująca rozmowa o jego wyborach i o tym, co zmieniło się w jego życiu w związku z niepełnosprawnością. Podstawowy klucz - dobra ludzka historia.

Audycje są bardzo życiowe, powiedziałabym - blisko ludzi. To moim zdaniem największa siła "Godziny prawdy". A co dla Pana jest największą siłą w życiu? Emanuje Pan pozytywną energią...

Moją siłą jest to, że lubię ludzi i świat. Siłę czerpię z poukładanego życia.  Nie ma we mnie zawiści. Siłą audycji według mnie jest to, że staram się w jakiś sposób dotrzeć do prawdziwej opowieści człowieka. Gość jest najważniejszy. Jest to dla mnie niezwykle istotne. Pamiętam o tym.

"Godzina prawdy" to nie tylko nazwa Pana programu dla Trójki, ale także książka, którą wydał Pan  17 sierpnia 2015 roku. Co było dla Pana najważniejsze podczas powstania tej książki? 

Zabawna historia. Nie miałem wcale ochoty na wydanie książki, ale przekonał mnie do tego Marek Przybylik, który powiedział, że może wyjść z tego  wartościowa sprawa. Oczywiście nic z tego nie wyszło finansowo, ale mam kilka egzemplarzy i rozdaję je wtedy, kiedy chcę kogoś nagrodzić. Mimo wszystko sprawiła mi dużo frajdy, składa się z 21 rozmów.

Która z rozmów z książki była dla Pana najważniejsza? Dlaczego?

Jest tam rozmowa z moim ojcem. Myślę, że bardzo dobra i ważna, a dodatkowo pokazuje moje korzenie. Usłyszałem kiedyś, że przyjdzie taki czas, że to ktoś ze mną zrobi "Godzinę prawdy". (Śmiech.)

Czy jest szansa na kolejny tytuł w Pana dorobku?

Nie, ale rozmowy z chociażby ostatnich dwóch lat byłyby materiałem na książkę. 

Gdyby nastąpiła taka konieczność, z czego byłoby Panu łatwiej zrezygnować, z pracy w radio, czy telewizji?

W TVP nie mogę stracić etatu, bo pracuję na umowie o dzieło.

Spotykamy się przy okazji 12. BPNZ w Wiśle. Jak dowiedział się Pan o całej inicjatywie? 

Polecił mnie Krzysztof Głąbowicz. Dostałem propozycję, by włączyć się w prowadzenie imrezy. Pierwsza odbyła się na Agrykoli w Warszawie. Krzysztof ma w sobie niesamowitą energię, razem pracujemy od wielu lat, m.in w Krakowie oraz przy okazji Biegu po Nowe Życie. Kiedy on mówi, że warto w coś wejść, ja mu ufam. 

Moim zdaniem udział osób publicznych w całym wydarzeniu bardzo pomaga w budowaniu  świadomości, jak ważna jest transplantacja i transplantologia...

Najlepszym tego przykładem jest Przemek Saleta. Warto zwrócić uwagę na to, ile dobrych rzeczy wydarzyło się od momentu, w którym zdecydował się na bycie dawcą. To świetna sprawa. Przy okazji gali inaugurującej 12. Bieg po Nowe Życie profesor Andrzej Chmura mówił, że w chwili obecnej przeszczepów jest mniej, ale bądźmy dobrej myśli. Takie imprezy, które organizuje Arek Pilarz fantastycznie temu sprzyjają. Jego pomysł, by mieć przy sobie plastikowe karteczki z oświadczeniem woli jest świetny. 

W jaki sposób przygotowywał się Pan do dzisiejszego startu? Bierze Pan udział w biegu, czy tylko jest prowadzącym?

Na samym końcu zakładam swoją koszulkę, biorę kijki i idę, bo sprawia mi to ogromną radość. Przygotowywałem się przede wszystkim mentalnie. Damy radę.

Materiał archiwalny z dnia 7 kwietnia 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji





Ksenia Śliwa (wywiad VIDEO)

Ksenia Śliwa, laureatka pierwszego miejsca w transgranicznym konkursie wokalnym "Olza Music Show" w krótkiej rozmowie.



Rozmowa: Mariola Morcinková
Montaż: Mariusz Pietrzak

Więcej na www.sci24.pl

Materiał archiwalny z dnia 17 kwietnia 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji



Marta Bryła: "Serial pozwala widzowi wczuć się w historię"

Marta Bryła: "Serial pozwala widzowi wczuć się w historię"






















Fot. Julita Pasikowska

Na moje pytania odpowiada Marta Bryła, odtwórczyni głównej roli w serialu "Korona Królów".


Rola królowej Anny w serialu "Korona Królów" przyniosła Ci ogromną popularność. Kiedy odczułaś pierwsze jej symptomy? 

Stwierdzenie, że rola przyniosła mi ogromną popularność to może trochę za dużo powiedziane, ale owszem, zdarzyło się, że ktoś do mnie podszedł, pogratulował roli, czy poprosił o zdjęcie. Jest to bardzo miłe i budujące, choć czasami bywa krępujące. 

W nawiązaniu do roli królowej zapytam Cię o marzenia z dzieciństwa. Czy tak, jak wiele dziewczynek, myślałaś o tym, by zostać kiedyś księżniczką lub królową? Marzenia się spełniają. (Śmiech.)

W dzieciństwie nie myślałam tylko o tym, by zostać księżniczką, ale też ukochaną Kena, Kopciuszkiem, Wróżką Chrzestną ze Shreka. Później pojawiły się poważniejsze zawody, takie jak policjantka, czy lekarka. Opcji było  wiele. Zawsze miałam bujną wyobraźnię i tysiąc pomysłów na siebie. 

Taka rola to także stroje z epoki. Jak czujesz się w sukniach z tamtego okresu? Wspominałaś kiedyś w jednej z rozmów, że ich noszenie bywa męczące, a po całym dniu kręgosłup mocno to odczuwa... Przyzwyczaiłaś się już?

Przyzwyczaiłam się, a nawet bardzo to polubiłam. Stroje z epoki pozwalają mi mocniej wczuć się w rolę i epokę. W końcu, nie codzienie nosi się takie kreacje. Nie wiem też, czy jeszcze kiedyś będzie mi dane grać w takich sukniach, dlatego cieszę się, że mam tę możliwość i doceniam to, co w chwili obecnej daje mi los. 

Czy w ramach przygotowania do roli zgłębiałaś losy Aldony Anny? Na czym najbardziej się skupiałaś?

Czytałam dużo o średniowieczu i życiu Anny m.in. w zapiskach Jana Długosza, czy Rodowodzie Piastów Kazimierza Jasińskiego. Wiele dały mi również próby z reżyserem Wojtkiem Pacyną, na których wspólnie szukaliśmy cech, zachowań, i upodobań Aldony. Na próbach czytanych, kiedy już mieliśmy przed sobą odcinki i konkretne sceny mogłam skupić się na sytuacjach z jej życia i zastanowić nad tym, co ją motywowało do działania, dlaczego zachowała się tak, a nie inaczej. Potem doszły konsultacje z języka litewskiego, jazdy konne, tańce średniowieczne i strzelanie z łuku. 

Co łączy Cię z Twoją postacią, a co jest taką cechą, którą to Ty jej podarowałaś?

Upór w dążeniu do celu to nasza wspólna cecha. Podobnie jak Anna zawsze mam swoje zdanie i nie boję się go wypowiedzieć.                                                                                                                  Udało mi się dodać Annie więcej empatii i wyrozumiałości w relacjach z Królową Jadwigą i Kazimierzem. 

Serial ma liczne grono fanów wśród młodzieży. Uważasz, że może pełnić funkcję edukacyjną a jednocześnie udowodnić, że historia może być ciekawa?

Tworzymy telenowelę o czasach panowania Kazimierza Wielkiego, więc z założenia nie będzie to czysto podręcznikowa wiedza, ale przede wszystkim relacje, konflikty, walki i takie emocje, które pozwalają widzowi wczuć się w przedstawianą historię, zapamiętać wydarzenia, a przy tym poznać życie ludzi zarówno na dworze jak i poza nim. 

Czy Ty również dzięki serialowi zaczęłaś bardziej interesować się historią? Który okres wywarł na Ciebie największe wrażenie? Dlaczego?

Na pewno zgłębiłam wiedzę o Średniowieczu, o życiu Kazimierza, Anny, Jadwigi i Łokietka, także o losach Olgierda, który był ojcem Jagiełły, pierwszego panującego władcy dynastii Jagiellonów. Najwięcej emocji wywiera na mnie II Wojna Światowa oraz 1944 rok, czyli Powstanie Warszawskie. Chciałabym mieć możliwość zagrać postać z pokolenia Kolumbów, kiedy to młodzi ludzie, dopiero co wchodzący w dorosłość muszą zmierzyć się z tragicznymi wydarzeniami i tą ciężką próbą, na którą wystawił ich los. 

Oprócz "Korony Królów" grasz także w "Na dobre i na złe". Czy nie trudno czasem pogodzić pracy na dwóch planach?
 
Na szczęście dzięki pomocy obu produkcji możemy z agentką dopasować wszystkie terminy tak, żeby nic ze sobą nie kolidowało. Uwielbiam oba plany zdjęciowe i cieszę się, że mam możliwość podróży między epokami (Śmiech.)

Wcielanie się w którą z tych postaci jest dla Ciebie większym wyzwaniem aktorskim?

Każda rola jest wyzwaniem i w każdą postać trzeba włożyć ogrom pracy i serca. Najwięcej dzieję się na planie serialu "Korona Królów", ze względu na to, że gram tu główną rolę i do tego Królowej Polski. Ciężkie, epokowe suknie, sceny w języku litewskim, jazda konna, strzelanie z łuku, czy średniowieczne tańce to ciągłe wyzwania, z którymi dane jest mi się mierzyć. Za to w serialu „Na dobre i na złe” dzięki postaci rozwijanej w kierunku radiologii mam możliwość zapoznawania się z terminologią medyczną. 

Jaka jest Twoja rola marzeń? Wielu aktorom marzy się iście czarny charakter do zagrania...

Oprócz wspomnianej postaci z okresu wojennego, chciałabym zagrać dla odmiany jakąś komediową postać. Zwariowaną, spontaniczną. Wulkan energii to zdecydowanie coś dla mnie. 

Materiał archiwalny z dnia 19 kwietnia 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji


Marzena Chełminiak (wywiad VIDEO)

Marzena Chełminiak, prowadząca program "Życie jak marzenie" w Radio Zet w ramach swoich audycji zwiedza obecnie Beskidzką Piątkę. Odpowiedziała też na moje pytania.





Rozmowa: Mariola Morcinková
Montaż: Mariusz Pietrzak

Więcej na www.sci24.pl

Materiał archiwalny z dnia 13 kwietnia 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji



Mirosław Jękot: "Dubbing to magia pracy z mikrofonem"

Mirosław Jękot: "Dubbing to magia pracy z mikrofonem"

















O graniu w Polsce i za granicą, magii dubbingu, ale także o pasji do gór i paralotniarstwa rozmawiam z aktorem, Panem Mirosławem Jękotem.

Zacznijmy od tego, że nie gra Pan tylko w języku polskim, ale również po angielsku, niemiecku i rosyjsku...

Miałem kilka propozycji zawodowych z zagranicy. W produkcjach zagranicznych są to zawsze role obcokrajowców.  Kiedyś grałem w języku francuskim, którego kompletnie nie znam. Była to praca w Teatrze, więc miałem dużo czasu, na przygotowaniaKiedy zajdzie taka potrzeba, aktor zagra nawet po chińsku. (Śmiech.) 

Znajduje Pan coś takiego, czym różni się rynek polski od zagranicznego?

Różnic jest wiele. Inny jest sposób pracy na planie, inne są zasady współpracy. To bardzo ciekawe doświadczenie. Cały czas możemy próbować czegoś nowego. 

Za granicą filmy realizowane są z większym rozmachem i bardziej prężnie, niż w Polsce. Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?

Wszystko zależy od wymiaru danej produkcji. Trudno to porównywać. 

Czuje się Pan lepiej grając w Polsce, czy w projektach zagranicznych? Czy nie ma to dla Pana większego znaczenia, a liczy się przede wszystkim efekt końcowy?

Każdy projekt to nowa przygoda, ale również stres. 

Czy logistycznie trudno jest pogodzić pracę nad poslkimi i zagranicznymi projektami? Czy obecnie pracuje Pan nad czymś poza Polską?

Nie musiałem godzić pracy nad polskimi, a zagranicznymi projektami, ponieważ propozycje, które dostawałem nigdy się nie nakładały, ale pojawiały się stopniowo. Obecnie pracuję w polskich produkcjach. 

Skupmy się jednak na projektach, nad którymi obecnie pracuje Pan w Polsce. Tu nie sposób pominąć serialu, który spośród wszystkich propozycji TVP wywołuje największe emocje. Mowa oczywiście o "Koronie Królów". W jakiej roli będzie można Pana zobaczyć?

Można powiedzieć, że bohater w którego się wcielam nosi znamiona czarnego charakteru. To Niemsta kuchmistrz królewski, który pojawi się w jesiennych odcinkach serialu. Cieszę się, że zostałem obsadzony w tej roli, bo prywatnie lubię gotować. Może się czegoś nauczę. (Śmiech.) 

Czy bardziej lubi Pan wcielać się w czarne charaktery i uważa, że są one większym wyzwaniem aktorskim?

Wydaje mi się, że większość aktorów lubi wcielać się w czarne charaktery, aczkolwiek przychylność widzów zyskują pozytywne postaci. Ludzie je kochają. Jednak zastanawiając się nad tym przez pryzmat pracy nad rolą, ciekawsze są czarne charaktery. 

Zdjęcia trwają. Czy zanim trafił Pan do serialu, zdarzało się Panu go oglądać? 

Tak. Do serialu wchodziłem w trakcie, miałem więc świadomość, na co się piszę. 

Uważa Pan, że może serial pełnić też rolę edukacyjną i udowodnić, że historia jest ciekawa?

Trudno wypowiadać mi się na ten temat. Ma za zadanie przybliżyć historię, ale na pewno nie jest serialem historycznym, czy dokumentalnym. Mój bohater jest postacią fikcyjną, a tych w serialu pojawia się dużo. 

Uważa Pan, że wcielanie się w postacie historyczne jest najbardziej wymagającym zadaniem dla aktorów?

Wcielanie się w postać tego rodzaju wymaga dużych przygotowań, zgłębiania historii i zachowań postaci. Ich kreowanie jest tu oparte  na wiedzy historycznej oraz naszych wyobrażeniach. Pojawia się tu interpretacja reżyserów i iaktorów, zbudowana w dużym stopniu na domysłach.

Przejdźmy o krok dalej i zatrzymajmy się przy filmie Konrada Niewolskiego - "Labirynt świadomości". Premiera odbyła się w listopadzie ubiegłego roku. Jak wspomina Pan współpracę z Niewolskim?

Tu też zagrałem w języku niemieckim dość negatywną postać J. To bardzo wymagający reżyser, ale współpraca z nim jest bardzo satysfakcjonująca. Daje aktorowi możliwość własnej wizji postaci. Niczego nie narzuca. To kompromis między reżyserem i aktorem. 

Co opowiedziałby Pan o filmie od kulis?

To film dla koneserów. Spotyka się z bardzo różnymi opiniami. Od fascynacji, po krytykę. To film, który może być dla niektórych trudny w odbiorze, ale ja lubię takie projekty. Otacza nas przewidywalna rzeczywistość, więc chyba dobrze czasem wziąć udział w czymś, co nie jest dokońca oczywiste. 

Lubi Pan siebie oglądać na ekranie, czy raczej wtedy wyszukuje coś, co mógłby poprawić?

Nie lubię siebie oglądać. Za każdym razem widzę masę rzeczy, które można byłoby poprawić albo zrobić zupełnie inaczej. To chyba normalne, że aktorzy są tak krytyczni wobec siebie. 

Przejdźmy do dubbingu, jest Pan w nim bardzo aktywny, choćby za sprawą  bajki “Bob Budowniczy”, w którym Pana głosem do najmłodszej publiczności przemawia Dźwig. Ta przygoda trwa już 18 lat! Czy rola dubbingowa może się znudzić, czy sprawdza się to tylko w kwestii ról telewizyjnych?

Nie. To absolutna magia pracy z mikrofonem, tekstem i obrazem, który mamy przed sobą. Dialoguje się z postaciami, których nie ma fizycznie. To twórcza przygoda, która polega na późniejszym oglądaniu efektów naszej pracy przez dzieci. Mają one  z tego niesamowitą radość i przeżywają emocje naszych postaci. Bardzo lubię tę pracę, ponieważ jest kameralna. 

Co jest dla Pana w dubbingu najważniejsze?

Najważniejsza jest umiejętność wczucia się w postać. Ważne jest również, by obrazkom dać duszę. Dubbing  trzeba ożywić, uczłowieczyć. 

Spotkaliśmy się w Cieszynie. Przed rozmową zdradził Pan, że bardzo lubi Pan tu wracać. Dlaczego? 
Co najbardziej podoba się Panu w tutejszej okolicy?

Z tego, co wiem, przy okazji wizyt w Cieszynie lubi Pan także przejść się na czeską stronę. Co najbardziej podoba się Panu w czeskiej kulturze? 

Lubię kino czeskie na czele z Miloszem Formanem oraz poczucie humoru czechów na własny temat :) 

Jakie są trzy rzeczy, z którymi kojarzą się Panu Czechy?

Cisza, małe urocze miasteczka i piękne pejzaże

Jako, iż zdradził Pan, że lubi gotować, ma Pan ulubione danie z czeskiej kuchni? Jakie?

Są to pewnie słynne knedliczki z gulaszem :) 

Kolejne Pana pasje to wędkarstwo, góry, a nawet...paralotniarstwo. Czy za sprawą tego ostatniego można postrzegać Pana jako miłośnika sportów ekstremalnych?

Nie nazwałbym tego aż tak J. W górach i powietrzu jest przestrzeń, którą bardzo lubię. Nie znoszę ciasnoty.

Najbliższe plany zawodowe.

Mają to do siebie, że pojawiają się nagle, a te, które miały wypalić, nie wypalają. Mówię o nich wtedy, kiedy jestem już jedną nogą na planie. 

Materiał archiwalny z dnia 26 marca 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji






czwartek, 5 kwietnia 2018

Barbara Bursztynowicz: "Lubię fotografować niecodzienne zjawiska i rzeczy"

Barbara Bursztynowicz: "Lubię fotografować niecodzienne zjawiska i rzeczy"
























W dniach od 13 do 16 marca odbywały się XX Ustrońskie Spotkania Teatralne. 14 marca z tej okazji został odegrany spektakl "Ranny ptaszek". Rozmawiałam z Panią Barbarą Bursztynowicz. Teatr nie był naszym jedynym tematem. Porozmawiałyśmy też o serialu "Klan" i książce "Jak w życiu. Felietony", którą aktorka wydała w 2013 roku. 

Naszą rozmowę chciałabym rozpocząć od książki "Jak w życiu. Felietony" którą wydała Pani w 2013 roku. Można się z niej m.in dowiedzieć o Pani pasji do fotografii i podróży. Co najbardziej lubi Pani fotografować? 

Najbardziej lubię fotografować niecodzienne zjawiska i rzeczy. Architekturę, pejzaże, ale również drobiazgi, które zauważam tylko ja. 

Zdjęcia, które pojawiły się w rozdziale "Album inspiracji" wybierała Pani według specjalnego klucza, czy może ktoś Pani doradzał, które wybrać do książki?

Moja córka z zawodu jest plastykiem, więc wyręcza mnie w takich rzeczach. Mam bardzo dużo zdjęć, więc wybór był trudny. Pomogła mi również w skomentowaniu zdjęć. 

Najpiękniejsze zdjęcia powstają w podróży, a Pani jest przecież ich wielką miłośniczką. Jakie miejsce zachwyciło Panią ostatnio?

Ostatnio byliśmy w Tel Awiwie. Izrael to przepiękny kraj. Architektura, krajobraz oraz tamtejsi ludzie kryją w sobie wiele cudowności. To kosmopolityczne miasto, znajdują się w nim więc ludzie z całego świata. Tam nie ma podziałów. Mam też piękne zdjęcia z Jerozloimy. Dobre światło wiele ułatwia. Kiedy ono sprzyja, nie trzeba być wytrawnym fotografem. 

Lubi Pani przede wszystkim dalekie podróże, czy również te po Polsce?

Po Polsce również lubię podróżować. To przecież jeden z najpiękniejszych krajów Europy środkowej. W związku z tym, że występuję w tylu różnych miejscach, mam okazję poznać Polskę. Nie zdawałam sobie sprawy, że istnieją tak cudowne społeczności, a w małych miasteczkach są tak piękne rynki.                                                                                                                   
To miejsce jest mi szczególnie bliskie, bo pochodzę stąd. Znam tę okolicę. Ustroń również. 

Podróż marzeń Barbary Bursztynowicz to...

Brazylia. Jestem w tym wieku, że będzie mi trudno tę podróż zrealizować. Mam kłopoty z przesiadaniem się. Długie loty są bardzo trudne, wolę dotrzeć bezpośrednio do celu. 

Co w pisaniu "Jak w życiu. Felietony" było dla Pani najważniejsze? Na co podczas procesu powstawania zwracała Pani najwięcej uwagi?

Przede wszystkim chciałam być ze sobą szczera. Skupiałam się, by pisać o rzeczach, które są mi najbliższe. Dużo pisałam o sobie. Przepraszam bardzo, jeśli zanudziłam kogoś swoją osobą. (Śmiech.) W moich komentarzach jest zawarta też część nas wszystkich, ponieważ są uniwersalne i każdy może się w tych felietonach odnaleźć. Pisałam o marzeniach, o tym co widzę, co przeżyłam, co mnie boli, ale też o podróżach, rodzinie i teatrze. To tematy uniwersalne, które jednocześnie są mi bardzo bliskie. Wtedy jest uczciwie, kiedy piszemy o czymś, na czym się znamy. 

Minie pięć lat od jej wydania. Czy jest szansa na kolejną w Pani dorobku? Tę czyta się z ogromną przyjemnością i ciekawością...

Miałam pisać autobiografię. Nie chciałabym jednak pisać o sobie, ale ująć to w nawias, napisać o kobiecie - aktorce. Zamiast książki, której już część powstała, napisałam monodram. To część mojej twórczości. Mam nadzieję, że niedługo przystąpię do pracy i realizacji tego pomysłu, monodramu na podstawie mojego tekstu. Bardzo pomaga mi mój mąż, który jest poetą i dzięki temu całość nie będzie tak dosłowna. 

Przejdźmy jednak o krok dalej w naszej rozmowie. Spotykamy się w Ustroniu w ramach XX Ustrońskich Spotkań Teatralnych. O godz. 18:00 odegrany zostanie spektakl "Ranny ptaszek". Proszę opowiedzieć coś o swojej roli. 

To bardzo ciekawa rola. Inspirująca dla każdego z aktorów. Temat sztuki jest powszechny - mowa o starzejącym się małżeństwie, które jest już sobą troszeczkę znudzone. Znają się jak łyse konie. Popadają w rutynę. Wszystko zaczyna ich męczyć. W pewnym momencie, jak grom z jasnego nieba, ktoś spada do ich domu i robi duże zamieszanie, które powoduje, że w ich życiu nastają wielkie zmiany. Okazuje się, że na nic nigdy nie jest za późno. Rola jest ciekawa z tego względu, ponieważ to pomieszanie gatunków. Znajdziemy tu farsę, komedię, dramat, melodramat, kryminał i tragifarsę. Nasz spektakl nazywany jest czarną komedią. Podczas grania trzeba bardzo szybko zmieniać technikę. Jest ciekawie. Zapraszam. 

Teatr to przede wszystkim spotkania z "żywym" widzem. Lubi Pani te momenty?

To są najpiękniejsze momenty. Zwłaszcza, kiedy widzowie przeżywają te ogromne emocje razem ze mną. Jeżeli udaje mi się zaczarować publiczność, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. 

Czuję zaangażowanie publiczności. 

To też pytania od fanów. O co pytana jest Pani najczęściej? Obstawiam, że o Elę z "KLANU"... (Śmiech.)

Tak. Najczęściej pytana jestem o to, czy utożsamiam się z moją postacią i ile mnie jest w Elżbiecie. Przyzwyczaiłam się do tego. To też w pewnym stopniu pytanie o aktorstwo. Na początku troszeczkę to było męczące, ale jednak daję z siebie bardzo dużo. Przez dwadzieścia lat nie można udawać kogoś innego, a jeżeli sprzyja mi do tego dialog i okoliczności, jakie pozwalają mi realizować swoją postać, to jestem bardzo zadowolona. Jeżeli nie sprzyjają okoliczności, ani dialog, wtedy próbuję sprzedać swoje intencje tak, jak chciałabym, żeby moja postać myślała i działała. 

Ela jest pewnie tą postacia, z którą jest Pani najczęściej kojarzona, prawda?

(Śmiech.) Tak. Nawet  ludzie zwracają się do mnie "Pani Elu". (Śmiech.) 
Proszę powiedzieć w czym tkwi według Pani sukces najbardziej znanej polskiej telenoweli.
To misja, odzwierciedlenie rzeczywistości. Wszyscy lubimy podglądać przez dziurkę od klucza, co dzieje się u sąsiada. To normalne. Porównujemy siebie. W momencie, kiedy trafi się w serialu postać, która jest bliska naszemu sercu, utożsamiamy się z nią.                                                                                                                                           
"KLAN" to telenowela wielopokoleniowa. Możemy znaleźć tu problemy bohaterów młodszych i starszych. Poruszamy ważne problemy społeczne jak np. Alzhaimer, depresja, rak, rozwiązywanie konfliktów rodzinnych i wiele innych. 

Czy według Pani jednym z czynników składających się na sukces waszego serialu może być to, że tak blisko jesteście codzienności?

Tak. To problemy, które dotyczą nas wszystkich. Każdego z nas mogą spotkać. Widzowie często dziękują nam, że podpowiedzieliśmy im rozwiązanie problemu, których ich dotyczy. 

Proszę opowiedzieć o najbliższych planach zawodowych jeszcze. 

(Śmiech.) Nie mogę zdradzać moich najbliższych planów, bo one muszą się spełnić. Są propozycje kinowe, jest monodram, wydajemy też wraz z moim mężem książkę o naszych podróżach. Jej nazwa to "Poetycki przewodnik po Europie i nie tylko", a ilustrowana będzie moimi zdjęciami.

Materiał archiwalny z dnia 14 marca 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji