wtorek, 24 lipca 2018

Krzysztof Cugowski: „Nie jestem tylko muzykiem, ale też słuchaczem”

Krzysztof Cugowski: „Nie jestem tylko muzykiem, ale też słuchaczem”



















Fot. Agnieszka Kalinowska

1 lipca 2018 roku w Zebrzydowicach odbył się wyjątkowy koncert, którego główną giwazdą był Krzysztof Cugowski z Zespołem Mistrzów. Wokalista, który bez dwóch zdań jest legendą polskiej piosenki wykonał swoje największe przeboje. Nie zabrakło również tych z repertuaru Budki Suflera.

Spotykamy się przed koncertem „Krzysztof Cugowski z Zespołem Mistrzów”. Proszę opowiedzieć jak doszło do połączenia Waszych sił scenicznych? Skąd pomysł na współpracę?
W momencie kiedy podjąłem decyzję o zakończeniu trasy koncertowej z synami, przygotowywałem zespół, z którym będę grał. Znam wszystkich tych kolegów od lat, wiem czym dysponują jako muzycy. Wiele miesięcy temu rozmawialiśmy i ustaliliśmy, że współpracę zaczynamy od maja. Musieli swoje plany zawodowe nieco pozmieniać i zaczęliśmy grać.
Udało się Panu wychwycić, który z przebojów jest na Pana występach z zespołem tym najbardziej wyczekiwanym przez publiczność?
Bardzo trudno mi to określić. Gram dużo starych piosenek. To koncert rockowy w 100%. Ocieramy się też o jazz – rock. To zupełnie inny profil niż to, co robiliśmy z synami, a tym bardziej to, co graliśmy kiedyś z Budką Suflera. To trochę inny repertuar.
Czy po tylu latach na scenie można mieć ulubioną piosenkę w swoim repertuarze? (Śmiech.) Na którą mogłoby paść?
Na pewno tak. Mam także utwory, których nie lubię. Nie będę o nich mówił. (Śmiech.) Nie jestem tylko muzykiem, ale też słuchaczem. Zawsze znajdą się takie utwory, które lubię, jak i te, których nie toleruję.
W swoim repertuarze ma Pan piosenki, których nie lubi?
Zdarzały się. Teraz ich nie gram. (Śmiech.)
Jest Pan w nieustannej trasie koncertowej. W miniony piątek, 29 czerwca wystąpił Pan w Bolesławcu, Amfiteatr nad Bobrem, „KONCERT NADZWYCZAJNY”. Jak wrażenia? W czym tkwiła wyjątkowość tego wydarzenia?
Był to koncert z pełną orkiestrą symfoniczną, na scenie było ponad sto osób. Duże przedsięwzięcie, które nie było łatwe w realizacji. Na pewno było to coś innego, niż „zwykłe” koncerty. Wydaje mi się, że fajnie wyszło. Dla mnie każda rzecz, która nie jest standardowa jest atrakcją.
Z zespołem Mistrzów skupiacie się przede wszystkim na koncertach, czy planowana jest również płyta? Coś więcej na ten temat…
Płytę prawdopodobnie nagramy pod koniec roku. Zdecydujemy się chyba na nagranie płyty koncertowej. Z kilku koncertów wybrane zostaną najlepsze momenty.
Przejdźmy o krok dalej w naszej rozmowie. Nigdy nie przechodzi Pan obojętnie wobec ludzi w potrzebie. Co jest dla Pana najważniejsze w pomocy drugiemu człowiekowi?
Nigdy nie odmawiam. Brałem udział w wielu akcjach. Jeżeli moja osoba lub piosenka może coś zmienić, jestem otwarty.
Zapytałam, ponieważ chciałabym na koniec rozmowy nawiązać do Pana czynnego wspierania Fundacji Anny Dymnej Mimo Wszystko i Festiwalu Zaczarowanej Piosenki. Czy pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie z Anną Dymną i to, jak dowiedział się Pan o Festiwalu?

W Festiwalu Zaczarowanej Piosenki brałem udział dwukrotnie. Pierwszy raz miało to miejsce dwanaście lat temu. W tym roku również się pojawiłem. Nie ukrywam, że biorę udział w bardzo wielu przedsięwzięciach charytatywnych. Lubię pomagać, kiedy potrzebujących jest wielu. Popieram i wspieram Anię Dymną.


Materiał archiwalny z dnia 1 lipca 2018 roku do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji



Justyna Sobolewska: „Wszyscy jesteśmy czytelnikami“

Justyna Sobolewska: „Wszyscy jesteśmy czytelnikami“


















Czy wyniki czytelnictwa faktycznie spadają? Co myśli o inicjatywach promujących czytanie? Które popiera, a które omija? Na te i wiele innych pytań odpowiedziała autorka „Książki o czytaniu“, Justyna Sobolewska.

Kiedy pojawił się u Pani pomysł na „analizę czytania“ i powstanie książki?
Kilka lat temu zauważyłam, że wszyscy zajmują się tym, co czytają, nie zwracając uwagi na sam proces czytania, który jest bardzo ciekawy. Spostrzegłam, że kiedy zaczynam rozmawiać o tym ze znajomymi, wszyscy są zainteresowani i zaczynają opowiadać jak i gdzie czytają. Chętnie opowiadają o swoich książkowych przyzwyczajeniach. Zauważyłam, że to temat, który jest dla czytelników bardzo emocjonujący i pomyślałam wtedy, że warto o tym napisać. Pierwszą książką o takiej tematyce był „Ex libris“ autorstwa Anne Fadiman. Zajęła się anatomią czytania, którą połączyła z rodzinną opowieścią. Ta książka była dla mnie bezpośrednią inspiracją, ale później odkryłam kolejne. Ten temat zgłębia wiele książek. To osobna podgrupa literatury.
Jak wyglądał proces twórczy?
Zwykle bardzo się męczę przy pisaniu artykułów, a tym razem miałam z pisania wielką przyjemność, Pewnie dlatego , że ja tym żyję. Jedną z głównych czynności w moim życiu jest siedzenie i czytanie, więc myślenie o wszystkim tym, co z czytaniem się wiąże, było dla mnie bardzo miłe. Książka ułożona jest z cytatów, które kolekcjonowałam. Teraz mogłam wreszcie włożyć je do mojej książki. To dla mnie ważne.
Mogłaby więc Pani przytoczyć najważniejszy dla siebie cytat z całej książki?
To trudne pytanie. Nie przytoczę cytatu, ale pierwsze zdanie, od którego zaczyna się książka. „Wszycy jesteśmy czytelnikami“. Moja książka jest prezentem dla osób, które lubią myśleć o tym, jak z nimi postępować i dla tych, dla których książki są ważne.
Jednym słowem – Pani książka jest dla tych czytelników, dla których książki są ważne.
Tak, ale także dla osób, które kiedyś czytały, ale później przestały. Istnieje taka grupa czytelników, porzucająca książki. Przykładem tego jest młodzież, która nie ma czasu na czytanie. Spotkałam się też z takimi osobami, które czytanie odkryły dopiero na emeryturze, a to zmieniło ich życie. Czytanie można zgubić. Dla takich czytelników, którzy kiedyś czytali – też zwracam się w tej książce.
Czy można zatem stwierdzić, że do takich rzeczy, jak np. sposób ułożenia książek na półce, czy wybór miejsca do czytania, przywiązuje Pani ogromną wagę?
Nie do końca sprawdza się to w moim przypadku, ponieważ u mnie na półkach panuje bałagan. Nie jestem czytelnikiem, który układa książki według pewnego klucza. Nie mam na to czasu. Chciałabym mieć go, by móc zrobić porządek na półkach. Miejsce do czytania wybieram według tego, gdzie w chwili obecnej jestem. Najbardziej lubię czytać w domu, w moim fotelu. Czytam też w tramwaju i autobusie. Zdarza mi się czasem również czytać idąc. Potrzeba jest matką wynalazku. Chcę czytać, więc znajduję odpowiednie miejsce.
Jest szansa na kolejny tytuł w dorobku, czy w chwili obecnej skupia się Pani na promocji pozycji, z którą przyjechała do Cieszyna?
Jesteśmy w kawiarni Kornel i Przyjaciele, a moje myśli są teraz skupione wokół Kornela Filipowicza, ponieważ robię wybór jego opowiadań i będę pracować nad jego biografią.
Jak samopoczucie przed spotkaniem w kawiarni Kornel i Przyjaciele?
Jestem szczęśliwa, że tu jestem. Wielu pisarzy polecało mi to miejsce, wszyscy je chwalą.
Wyniki czytelnictwa z roku na rok gwałtownie spadają. Jak Pani myśli, co ma na to największy wpływ? Można jakoś to zmienić, jakoś temu zaradzić?
Wydaje mi się, że każdy na swój własny rachunek, powinien promować czytanie. Jestem zdania, że czytanie ma dużą konkurencję. Jego największą konkurencją jest oczywiście internet. Wszędzie spotykam ludzi czytających, więc nie mogę się chyba do końca zgodzić z tym, że nie czytamy. Są różne sposoby czytania, których badanie nie obejmują. Tak, jak już mówiłam, musimy sami promować czytanie. Trzeba czytać wszędzie. Ważne jest, by czytać dzieciom. Od najmłodszych lat trzeba w dzieciach zaszczepiać potrzebę czytania. Wtedy łatwiej do niego wrócić.
Jest przecież wiele inicjatyw promujących czytanie. Jak np. „W roku 2017 przeczytam 54 książki“. Dlaczego nie jest Pani zwolenniczką takich akcji?
Wydaje mi się, że nie jest ważna ilość, ale jakość czytania. Nie chciałabym, aby moja książka była jedną z wielu, którą trzeba szybko zaliczyć. Czytanie czasem stawia nam opór. Mamy prawo czytać wolno. Wyścigi nie są tu potrzebne. Czytanie nie jest przedmiotem zawodów sportowych, ale jeżeli sprzyja to czytelnictwu, to bardzo się z tego cieszę.
Jakie książki czyta Pani w wolnych chwilach?
Te same, które czytam do pracy. Mam ten komfort, że moje życie zawodowe daje mi przyjemność prywatnie. Czytam do recenzji, ale także dla przyjemności. Kiedy wybieram się na wakacje, staram się ze sobą zabierać coś z klasyki, na którą nie mam czasu w ciągu roku.
Czy to, co Pani czyta, jest czasem związane z tym, w jakim jest Pani nastroju?
Tak. Niektóre książki przychodzą do nas w momentach, w których najbardziej ich potrzebujemy. Nagle pojawia się książka, która opowiada nam o tym momencie, w którym właśnie jesteśmy i pozwala nam pójść dalej. Widzimy w niej czasem również swoje myśli. To taki tajemniczy związek, którego nie można wytłumaczyć. Czasem jest też tak, że coś przeszkadza nam w czytaniu. Jesteśmy przybici albo nie potrafimy się skupić. Wydaje mi się, że w dzisiejszym świecie bardzo trudno jest nam się skoncetrować. Otacza nas wiele atrakcji, które nas rozpraszają. Mnie również. Wtedy jestem zła.
Jak reaguje Pani na panujący obecnie trend, że prawie każda osoba publiczna pisze książkę?
Nie muszę tego na szczęście wszystkiego czytać. Wydaje mi się, że trudniej teraz książkom znaleźć czytelników. Trochę szkoda, by ludzie czytali tylko książki osób, które znają z ekranu. Warto jednak czytać literaturę, a nie tylko poradniki. Książki celebrytów są często bestselerami, ale moim zdaniem warto szukać swoich autorów, według własnego gustu. Warto iść swoją ścieżką i szukać najważniejszych książek.
Mogłaby Pani podać tytuł książki, która ostatnio Panią zachwyciła jako czytelniczkę?
To „Niepamięć“ Davida Fostera Wallace. Książka wymagająca, ale jest on autorem, którego warto poznać. Jest wyjątkowym zjawiskiem, nikt nie pisał tak, jak on.
Materiał archiwalny z dnia 23 kwietnia 2017 roku do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

czwartek, 12 lipca 2018

Julia Wyszyńska: "Od filmów oczekuję wywoływania emocji"

Julia Wyszyńska: "Od filmów oczekuję wywoływania emocji"






















Fot. Rafał Masłow

Julia Wyszyńska, aktorka, która wystąpiła ostatnio w filmie „Atak paniki” pojawiła się w Cieszynie z okazji 20. edycji przeglądu filmowego Kino na Granicy / Kino na Hranici.
W Cieszynie pojawia się Pani z okazji jubileuszowego, 20. Przeglądu Filmowego Kino na Granicy. Jaki jest Pani stosunek do tego typu imprez?
Na festiwalu filmowym jest po raz trzeci w życiu. Byłam w Koszalinie, w Gdyni, a teraz jestem w Cieszynie. Imprezy tego typu bardzo różnią się od festiwali teatralnych. Tu mamy szansę spotkać się z innymi twórcami, co jest bardzo przyjemne.
To jeden z najbardziej znanych przeglądów filmowych w Polsce. W jaki sposób Pani dowiedziała się o nim?
Zaprosił mnie dyrektor programowy, Łukasz Maciejewski.
Zrzezsza fanów i sympatyków kina, a nieprzejednanym atutem tego festiwalu jest jednoczenie kultury polskiej, czeskiej i słowackiej. Jakie są trzy rzeczy, z którymi kojarzą się Pani Czechy?
Z czeskim piwem, śmiesznym językiem i pięknymi kobietami.
Jakie filmy lubi Pani oglądać z perspektywy widza? Czego Pani w nich poszukuje?
Od filmów oczekuję, by wywoływały we mnie jakiekolwiek emocje. Oczekuję też, by odkrywał przede mną świat, którego w innych okolicznościach nie miałabym szansy zobaczyć.
Jakie filmy udało się Pani obejrzeć w ramach KNG? Który zrobił na Pani największe wrażenie?
Obejrzałam maraton filmów krótkometrażowych i widziałam film „Światło i cień”.
Jednym z najnowszych filmów z Pani udziałem jest „Atak paniki” z 2017 roku. Co opowiedziałaby Pani o roli Wiktorii – Panny Młodej, w którą się Pani wciela?
Wiktoria jest ofiarą czasu, w którym młodzi ludzie działają pod presją osiągnięcia sukcesu i wszystkich etapów, które trzeba zaliczyć – m.in świetne studia, mieszkanie w najlepszej dzielnicy. W filmie pokazany jest moment, w którym Wiktoria orientuje się, że zabrnęła za daleko i straciła kontrolę nad swoim życiem.
Do jakich widzów skierowany jest film?
Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że film jest skierowany do widzów, którzy na filmie nie pojawiają się przez przypadek. To gatunkowe kino dla tolerancyjnego odbiorcy, który pozwala sobie również w trakcie seansu na poczucie nudy.
Kolejnym filmem, o którym warto coś powiedzieć są „Niedobitki i mutanci”. To film krótkometrażowy. Czym różni się praca nad filmem „krótkim”, a „zwykłym”?
Nie mam za dużego doświadczenia, jeśli chodzi o długi metraż. Na pewno w budżecie odczuwalny jest komfort pracy, podczas pracy nad krótkim metrażem warunki i okoliczności przyrody bywają bardzo trudne. Próba skondensowania historii jest wymagająca dla reżysera jak i dla reszty ekipy.
Jeden z filmów z Pani udziałem – „Miłość jest wszystkim” – jest obecnie w produkcji. Kiedy premiera?
Premiera filmu „Miłość jest wszystkim” zaplanowana jest na 30 listopada. To może być fajny film. Jest typową świąteczną komedią romantyczną, ze wspaniałą obsadą.
Mówi się, że będzie to film pokroju kultowych „Listów do M”. Zgodzi się Pani z tym stwierdzeniem?
Nie mam pojęcia. Są tam też dramatyczne wątki, ale może faktycznie, świątecznym klimatem przypomina trochę „Listy do M”.
Materiał archiwalny z dnia 2 maja 2018 roku do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

sobota, 7 lipca 2018

Katarzyna Joda: „Każdego dnia mogę być kimś innym“


Katarzyna Joda: „Każdego dnia mogę być kimś innym“












Z Katarzyną Jodą, aktorką znaną m.in z serialu „Na Sygnale“ miałam przyjemność rozmawiać. Nasza rozmowa dotyczyła m.in magii seriali medycznych i tych, które aktorka wybiera do oglądania prywatnie.

Proszę na początek powiedzieć, jak to się zaczęło? Kiedy zdecydowała Pani, że zostanie aktorką?


Już od dzieciństwa lubiłam występy publiczne. W przedszkolu brałam udział w przedstawieniach a na uroczystościach rodzinnych śpiewałam piosenki. W liceum zapisałam się na kółko teatralne i zaczęłam jeździć na konkursy recytatorskie. A potem naturalnie poszłam na egzaminy do szkoły teatralnej. Udało mi się dostać za pierwszym razem i tak wylądowałam w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej we Wrocławiu. No i już nie było odwrotu:)


Czy od najmłodszych lat lubiła Pani występować na scenie, kreować postaci? Uczęszczała Pani do kółek tetralnych, czy zafascynowanie tym zawodem przyszło z czasem?


Jak wyżej:)


Proszę opowiedzieć o najciekawszych swoich (albo najbardziej odjechanych) pomysłach na życie.


Najciekawszym pomysłem na życie było zostanie aktorem. Ten zawód sprawia, że mogę wcielić w inne życia i dzięki temu przeżywać kilka naraz:)


Gdyby miała Pani wskazać jeden, konkretny moment swojego poważnego spotkania z tym zawodem, kiedy to było i jaką rolę Pani zagrała?


Tych momentów było sporo. Już w szkole takim poważnym ciężarem, który udało mi się udźwignąć była rola Matki w dramacie Georga Taboriego pt. „Peepshow” w reżyserii Krzysztofa Kulińskiego. Trudność tej roli polegała na tym, że postać, którą kreowałam musiała być cały czas w tle głównego bohatera (swojego syna), a jednocześnie w tym wszystkim zaistnieć.


Pod koniec szkoły zrobiłam dyplom w koprodukcji z Wydziałem Teatralnym Akademii Sztuk Scenicznych (DAMU) w Pradze (spektakl „Memory of Lanscape and Landcape of Memory” w reż. Petry Tejnorovej). Tam zetknęłam się z zupełnie innym teatrem, Był to mocno alternatywny, innowacyjny, ruchowy i lekko abstrakcyjny teatr. Wszystko tam było dla mnie nowe. Podejście do pracy nad rolą, tworzenie scenariusza, brak linearności czy operowanie językiem skojarzeń. Jednak ta przygoda bardzo mnie rozwinęła. Stałam się bardziej otwarta na różne języki teatralne i potrafiłam bardziej wykorzystać swój warsztat.


Po szkole ciekawym doświadczeniem była praca przy spektaklu „Czarne serca” w Teatrze Kamienica w Warszawie. To było pierwsze moje poważne spotkanie z komedią. W szkole jakoś ten gatunek mnie omijał i sama też się do niego nie garnęłam. W „Czarnych sercach” pracowałam z wyśmienitymi aktorami (Ewa Wencel, czy Grzegorz Wons) od których mogłam się uczyć aktorstwa i zasad funkcjonowania komedii.


I teraz w moim życiu jest kolejny ważny moment w tym zawodzie, czyli Monika Zawadzka w serialu „Na sygnale”. Bardzo się cieszę, że mogę zbudować postać od początku, że mogę pracować z wyśmienitymi aktorami i cudowną ekipą na planie.


Co jest dla Pani najfajniejsze w graniu przed kamerą? Czy podchodzi Pani do tego tak, jak większość aktorów i stawia na to, że każdego dnia może być kimś innym?


To, że każdego dnia możesz być kimś innym jest jedną z najważniejszych zalet tego zawodu. Jednak jeżeli chodzi o kamerę, to podoba mi się to, że tam się tworzy prawdę. W teatrze są różne zabiegi, jest forma, konwencja itp. Przed kamerą dążymy do naturalizmu, tego co jest tu i teraz i co jest pomiędzy nami.


Pojawia się Pani w wielu serialach, ale rolą najbardziej aktualną jest sierżant Monika Zawadzka w serialu "Na sygnale". Jak trafiła Pani do Leśnej Góry?


Zostałam zaproszona na zdjęcia próbne. Tam spotkałam się z Wojtkiem Kulińskim, zagraliśmy razem kilka scen i po tygodniu dostałam telefon, że mam tę rolę:)


Opanowanie jakich umiejętności okazało się dla Pani konieczne, by móc wiarygodnie wcielać się w rolę policjantki?


Myślę, że ważne dla mnie i dla mojej postaci jest to, że jestem aktywna fizycznie. Regularnie chodzę na zajęcia fitnessu, kilka lat temu trenowałam krav magę, pole dance. Ruch to dla mnie gwarancja dobrego samopoczucia. Dla Moniki Zawadzkiej również:)


Na planie miałam kilka spotkań z kaskaderem, który uczył mnie jak powalić większego przeciwnika ode mnie i w jaki sposób obezwładnić nożownika:) Sprawne operowanie kajdankami i pistoletem to też nie taka prosta sprawa. Na szczęście na planie mamy dostęp do konsultantów, którzy wszystko nam pokazują.


Czy najwięcej frajdy sprawia Pani strzelanie? (Śmiech.)


Jeszcze niestety nie nagrywałam sceny, w której strzelam. Ale już samo trzymanie pistoletu jest ekscytujące, ale też przerażające.


Jakie losy czekają Pani bohaterkę w nowym sezonie serialu?


Dużo nie mogę zdradzać, ale powiem, że nadal będę wspierała ratowników swoją pomocą policyjną. A szczególnie jednego….


Czy zdarzało się Pani oglądać, zanim trafiła Pani do obsady?


Nie oglądam telewizji, więc nie widziałam serialu. Słyszałam jednak o nim. Grali tam moi znajomi ( z Darkiem Wieteską znaliśmy się jeszcze przed serialem, a z Anią Habą byłyśmy razem na roku)


Dlaczego Pani zdaniem seriale medyczne są tymi najbardziej lubianymi przez widzów?


Ratowanie życia jest czymś magicznym. To takie balansowanie na granicy życia i śmierci. To wyzwala wiele emocji u aktorów, reżyserów, scenarzystów jak i u widzów.


Pani również lubi takie, czy stawia na inny gatunek?


Oglądam dużo seriali zagranicznych. Raczej stawiam na inny gatunek. Moimi ulubionymi serialami są „Gra o tron”, „Homeland” czy „Breaking Bad”. Obecnie oglądam „Black Mirror”. Fascynuje i przeraża mnie w tym serialu to, że koszmarna wizja przyszłości jest tak blisko nas.


Dużo czasu spędza Pani na planie "NS", a co z innymi projektami? Gdzie Panią zobaczymy?


Obecnie głownie jestem na planie „Na Sygnale”. Można mnie również zobaczyć w rolach epizodycznych w „Blondynce”, „Klanie” i „M jak miłość”. Co jakiś czas pojawiam się także w reklamach. Teraz zaczynam pracę nad projektem teatralnym, ale narazie nie będę zdradzać szczegółów, żeby nie zapeszać.


Bardzo aktywna jest Pani w social media. Co daje Pani Instagram?


Długo broniłam się przed Instagramem. Jednak zrozumiałam, że ten portal może służyć aktorom, jako forma pośrednictwa pomiędzy nimi a widzami. Próbuje uchylić rąbka swojego świata dla tych, którzy są tego ciekawi. A co on mi daje? Kontrolę i kreowanie kolejnej postaci - Kasi Jody:)


Czym najchętniej dzieli się Pani w sieci z sympatykami?


Lubię pokazywać kulisy zawodu aktora. Czasami przemycam trochę prywatnego życia, ale staram się tym nie epatować.


Jakie jest najczęstsze pytanie, które zadają Pani fani?


Najczęściej jestem pytana o to czy Wiktor będzie z Moniką czy Anną :)


Materiał archiwalny z dnia 26 czerwca 2018 roku do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

Sebastian Stankiewicz: "Każdy ma inną wrażliwość"

Sebastian Stankiewicz: "Każdy ma inną wrażliwość"





















Fot. Sylwia Pieczonka


Sebastian Stankiewicz, aktor pojawił się w Cieszynie z okazji 20. edycji przeglądu filmowego Kino na Granicy / Kino na Hranici. To nasza druga rozmowa.
Po raz pierwszy rozmawialiśmy w 2015 roku. Jakie najważniejsze zmiany zaszły w Pana życiu zawodowym od tego czasu?
Nie lubię podsumowań, staram się cieszyć z tego co jest teraz. . Jesteśmy w Cieszynie na festiwalu KNG, pokaz filmu "Człowiek z magicznym pudełkiem" świetnie się przyjął, a ja korzystam z uroków tego czasu.
Ale są, oczywiście. Od naszej rozmowy było kilka projektów, z których jestem bardzo zadowolony. Zrobiłem pierwszy sezon SNL Polska. Jestem po  zdjęciach do nowej produkcji Marcina Krzyształowicza "Pan T". To hitoria pisarza, który swoją nonkomformistyczną postawą stara się walczyć z systemem socjalistycznym. Występuję w jednej z głównych ról. Premiera za rok. Gram też  w "Barwach szczęścia", lubię tę rolę. Dużo się dzieje. Nie mogę narzekać na brak pracy.
Spotykamy się przy okazji  wspominanej 20. edycji Festiwalu Kino na Granicy w Cieszynie. W jaki sposób Pan dowiedział się o nim?
Zaprosił mnie dyrektor programowy, Łukasz Maciejewski. Na temat tej imprezy słyszałem same dobre rzeczy. Jest wspaniała atmosfera, podczas rozmowy leżymy na trawie i jest bardzo przyjemnie. Pogoda dopisała. Cieszę się, że można  też odwiedzić czeską stronę.
Według mnie jednym z największych atutów tego wydarzenia jest spotkanie się kultury czeskiej, polskiej i słowackiej w jednym miejscu. Jakie są trzy rzeczy, z którymi kojarzą się Panu Czechy?
Piękna Praga, z korko - trampkami, które Mama chciała przywieźć mi z Czechosłowacji oraz z ludźmi z dystansem. Polakom też życzę takiego dystansu.
Jakie filmy lubi Pan oglądać z perspektywy widza? Czego Pan w nich poszukuje?
Lubię kino kreacji. Oczekuję czegoś, co zabierze mnie w świat wyobraźni. Lubię kino autorskie, kino gangsterskie, a czasem z przyjemnością oglądam komedię o zabarwieniu absurdalnym. Lubię to, co zostawia we mnie ślad.
Jestem pod wrażeniem filmów z czeskim aktorem Ivanem Trojanem, chciałbym  zobaczyć coś więcej z jego dorobku.
"Człowiek z magicznym pudełkiem". Do jakich widzów skierowany jest film?
Wydaje mi się, że do wszystkich. Są  filmy, których twórcy  zakładają, do jakiej publiczności powinny trafić, ale takie kalkulacje się zwykle nie sprawdzają.
Nawiązując do Pana spotkania z publicznością po filmie "Człowiek z magicznym pudełkiem". Co jest dla Pana w takich spotkaniach najważniejsze?
Każda rozmowa jest ciekawa. Każdy ma inne uwagi, inną wrażliwość. Kiedy ktoś docenia to, co robisz, motywuje do dalszej pracy.
Nie pominiemy serialu "Barwy szczęścia" i Pana postaci Ryszarda Gawrona. To bohater pozytywny, czy negatywny? Jak Pan Go odbiera?
To postać specyficzna. To typowy polski kombinator - żeby się nie narobić, a zarobić. Relacja z Żabcią jest fajna, ludzka. Kłocimy się, ścieramy, ale  piękne jest to, że umiemy sobie wybaczać.
W czym Pana zdaniem tkwi największy sukces tego serialu?
W wielowątkowości, aktualności i zwrotach akcji, które następują w różnych wątkach.
Proszę na koniec opowiedzieć o najbliższych planach zawodowych.
Czekam na propozycje. (Śmiech.)

Materiał archiwalny z dnia 2 maja 2018 roku do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji


wtorek, 3 lipca 2018

Sound’n’Grace: Ania Żaczek – Biderman i Kamil Mokrzycki: „Wszyscy jesteśmy kolorowi”

Sound’n’Grace: Ania Żaczek – Biderman i Kamil Mokrzycki: „Wszyscy jesteśmy kolorowi”




Fot. Kajus W. Pyrz

Przed koncertem Sound’n’Grace w Ustroniu miałam przyjemność rozmawiać z Anią Żaczek – Biderman i Kamilem Mokrzyckim.

Spotykamy się w Ustroniu. Zagracie dzisiaj koncert z okazji otwarcia sezonu uzdrowiskowego. Co zostało przygotowane na dzisiejszy wieczór?
Ania Żaczek – Biderman: Przygotowaliśmy wszystko to, co mamy najlepsze. Przywieźliśmy materiał z naszej najnowszej płyty, ale nie zabraknie też piosenek z naszego debiutanckiego krążka „Atom”. Mamy nadzieję świetnie się bawić, jeżeli publiczność będzie miała ochotę, razem zakradniemy Ustroń.
Panie Kamilu, po raz pierwszy rozmawialiśmy w styczniu 2017 roku. Jak opisałby Pan najważniejsze zmiany, które zaszły w Pana życiu zawodowym od tego czasu?
Kamil Mokrzycki: Najważniejsza jest nowa płyta. To sprawa kluczowa dla całej pracy Sound’n’Grace, że nasze miejsce na rynku udało się zapieczętować płytą, która zyskała już status złotej.
Na pewno warto wyszczególnić tu moment wydania Waszego drugiego albumu studyjnego „Życzenia”. Miało to miejsce w 2017 roku. Skąd taka nazwa płyty? Ma jakąś konkretną symbolikę?
Ania Żaczek – Biderman: Tytuły naszych obydwu płyt każdy może interpretować na swój sposób. Są tacy, którzy kojarzą to ze Świętami. A dla nas „Życzenia” to po prostu dobra energia dla słuchaczy i naszych fanów.
Może tytuł kojarzy się z piosenką świąteczną, która pojawiła się na płycie?
Ania Żaczek – Biderman: Medley tam zamieszczony był prezentem dla wszystkich, którzy współpracowali z naszym zespołem.
Dla Pana Kamila najważniejszym utworem jest „Sens”. Jak jest w Pani przypadku?
Ania Żaczek – Biderman: Wszystkie piosenki są dla mnie ważne, trudno wytypować jedną.
Który z utworów najbardziej podoba się na koncertach?
Kamil Mokrzycki: To dosyć zróżnicowane. Każdy z utworów jest dosyć entuzjastycznie przyjmowany przez różne osoby. To bardzo nas zaskakuje i jest świetnym impulsem do działania. Single grane w radiach zawsze sprawiają na koncertach słuchaczom wiele radości. Warto wymienić tu „Na pewno”, „Horyzonty”, „Idealnie”, czy utwór „100” wykonywany wraz z Filipem Lato.
Jak doszło do Waszej współpracy z Filipem Lato?
Ania Żaczek – Biderman: Był to kolejny szalony pomysł naszej wytwórni Gorgo Music.
Czy w planach jest kolejna piosenka z jego udziałem?
Kamil Mokrzycki: Filip pracuje nad solowym materiałem, nie mamy takich planów.
Ania Żaczek – Biderman: Może nasze drogi jeszcze kiedyś się zejdą.
Ostatnio najczęściej w radio można usłyszeć piosenkę „Idelanie”. Spotkałam się z komentarzem autorki tekstu, Patrycji Kosiarkiewicz, że to piosenka na przekór dzisiejszym czasom. Zgadzają się Państwo z tym stwierdzeniem?
Kamil Mokrzycki: Tak, do życia wkrada się malkontenctwo. Ludzie lubią sobie ponarzekać, nie ma w tym nic złego, ale warto doceniać też małe rzeczy i z nich się cieszyć.
Siłą Waszej muzyki są nie tylko motywujące teksty, ale również kolorowe, radosne teledyski. Skąd najczęściej czerpiecie inspirację do ich tworzenia?
Ania Żaczek – Biderman: Wszyscy jesteśmy kolorowi. (Śmiech.) To wychodzi pewnie też z różnorodności naszych charakterów. Przekaz i spójność z obrazem jest bardzo ważny w dzisiejszych czasach. Ma podkreślić to, co chcemy opowiedzieć. Kolorowe teledyski są naszą domeną.
Czy w te wakacje pojawi się Wasz nowy singiel? Myślicie o nowej płycie, czy skupiacie się raczej na promocji tej obecnej?
Kamil Mokrzycki: Mamy w zanadrzu małą niespodziankę, ale nie wiem, czy ujrzy światło dzienne już w wakacje. W obiegu jest cała masa naszych singli. Tak to wygląda.
Praktycznie cały czas jesteście w trasie. Zastanawiał się Pan kiedyś, ile kilometrów przemierzacie w czasie trwania letniej trasy koncertowej? (Śmiech.)
Ania Żaczek – Biderman: Na pewno w czasie letniej trasy koncertowej okrążymy Ziemię, a może nawet kilkukrotnie. (Śmiech.)
Materiał archiwalny z dnia 15 czerwca 2018 roku do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji