piątek, 26 października 2018

Kabaret Hrabi: "Zawsze wstajemy z dobrym humorem"

Kabaret Hrabi: "Zawsze wstajemy z dobrym humorem"



Przed programem "Cyrkuśniki", który został przedstawiony w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie udało porozmawiać się z artystami.

Od jednego z kabareciarzy usłyszałam kiedyś, że osoby pracujące w tym zawodzie są największymi ponurakami w życiu prywatnym. To prawda? Jak jest z Wami?

Tomasz Majer: Myślę, że ktoś powiedział to w żartach. Ludzie podejrzewają, że kabareciarze są w życiu tacy, jak na scenie. Jesteśmy normalnymi ludźmi, obdarzonymi poczuciem humoru, ale wciąż normalnymi.

Joanna Kołaczkowska: W naszym najnowszym programie "Wady i ważki" mamy taki skecz, w którym odwracamy role i patrzymy na widzów jak na aktorów. Zadajemy pytanie, na które odpowiedź brzmi: "Znajdź najsmutniejszą gębę, to będzie on". Coś jest chyba na rzeczy, ponieważ nie jesteśmy bardzo ponurzy, ale nie bawimy też otoczenia w szczególny sposób. Ze sobą czujemy się swobodnie, żartujemy dużo, natomiast gdy znajdujemy się w obcym środowisku, można odnieść wrażenie, że jesteśmy smutni.

Dariusz Kamys: Jest jeszcze jeden trop. Przypominają mi się próby, na których pisaliśmy teksty. Gdyby podczas nikt ktoś otworzyłby drzwi, zobaczyłby skupionych ludzi, kojarzonych się np. z grupą naukową. (Śmiech.)

Wychodzicie z założenia, że wszystko zależy od nas, a każdy dzień może być dobrym? Co jest dla Was gwarancją dobrego dnia?

Joanna Kołaczkowska: Każdy dzień może być dobry. Wszystko zależy od nastawienia. Intensywnie pracuję nad tym, by nie przejmować się rzeczami, na które nie mam wpływu. W miarę mi się to udaje.

Dariusz Kamys: Zawsze wstaję z dobrym humorem. Nawet, kiedy budzę się z bólem głowy, nie przeszkadza mi to. Słońce zawsze ma na mnie zbawienny wpływ.

Mam wrażenie, że nie wszyscy umieją cieszyć się z drobiazgów. Co zrobić, by to zmienić?

Tomasz Majer: Trzeba cieszyć się z drobiazgów. Proste. Zadowolony jestem z dnia, kiedy uświadamiam sobie, że zrobiłem dużo pożytecznych rzeczy.

Spotykamy się w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie. Wystąpicie ze swoim programem "Cyrkuśniki". Proszę opowiedzieć coś więcej.

Joanna Kołaczkowska: Program ten wymyśliliśmy z myślą o sytuacjach, w których kabareciarzy widzi się trochę jako cyrkuśników. Postanowiliśmy spełnić marzenie widowni i być podczas programu do ich usług. Przejawia się to w różny sposób - składamy ludziom życzenia, robimy wiele szalonych rzeczy, improwizujemy.

Łukasz Pietsch: Robimy nawet to, czego tak do końca nie umiemy robić. (Śmiech.)

Dariusz Kamys: W wielu momentach zwalniamy się z odpowiedzialności, idziemy na żywioł, robimy wszystko bez względu na to, co wydarzy się za chwilę.

Joanna Kołaczkowska: "Cyrkuśniki" są programem, podczas którego mamy większy kontakt z publicznością niż zazwyczaj.

Skąd wziął się pomysł na tytuł "Cyrkuśniki". Podobno jest z tym związana jakaś historia, a zamieszany jest w nią Pan Dariusz Kamys...

Joanna Kołaczkowska: Darek Wyszedł ze sklepu w rodzinnych Cigacicach, został zaczepiony przez podchmielone towarzystwo i został nazwany "tutejszym cyrkuśnikiem".

Dariusz Kamys: To fajna nazwa, ponieważ podkreśla, że zajęcie takiego człowieka służy ku rozbawianiu, ale delikatnie jest otarta z godności, z jednoczesną dozą życzliwości.

Joanna Kołaczkowska: W tej nazwie jest poezja. (Śmiech.)

Łukasz Pietsch: Już nie artysta, jeszcze nie cyrkowiec. (Śmiech.)

Joanna Kołaczkowska: Zwróćmy tu uwagę na liczbę mnogą. To takie wiejskie określenie słowa "cyrkuśnicy".

Jak wyglądały prace nad "Cyrkuśnikami, jak długo trwały? Może jakieś anegdoty związane z towrzeniem programu?

Joanna Kołaczkowska: Przez prawie rok myślimy o tematyce skeczów, próbujemy i dobieramy najfajniejsze rzeczy. Nigdy nie kończymy pracy.

Dariusz Kamys: Każdy nasz program jest serem dojrzewającym. (Śmiech.)

Do jakich widzów skierowani są "Cyrkuśniki"?

Dariusz Kamys: Do ludzi i delfinów. (Śmiech.)

Łukasz Pietsch: Nie kalkulujemy, do kogo trafimy.

Co jest dla Was najważniejsze w tym zawodzie?

Joanna Kołaczkowska: Rozwijanie się, celowanie wciąż w wyższy poziom.

Tomasz Majer: Dzięki kabaretowi wciąż czuję się młody. (Śmiech.) Ten zawód nie pozwala mi się zestarzeć.

Łukasz Pietsch: Rozwój i progres.

Materiał dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

sobota, 20 października 2018

EXCLUSIVE: Maurycy Popiel: „Każda praca jest trudna w pewnym aspekcie”

Maurycy Popiel: „Każda praca jest trudna w pewnym aspekcie”




























Fot. Ania Powałowska

Po pierwszym spektaklu „Pikantni” w Jastrzębiu – Zdroju miałam ogromną przyjemność rozmawiać ze znanym i lubianym aktorem, Panem Maurycym Popielem. Nie tylko o samej sztuce, ale również o sile mediów społecznościowych oraz najbardziej lubianych polskich serialach.

Spotykamy się w Jastrzębiu - Zdroju po pierwszym spektaklu "Pikantni". Jak wrażenia? Publiczność dopisała? 

Było świetnie. Jesteśmy po wakacyjnej przerwie, więc dawno nie graliśmy. Nie mieliśmy próby, ale było to motywacją do czujnego reagowania na to, co działo się na scenie.

Według widzów wasz spektakl zalicza się do najlepszych sztuk teatralnych w Polsce. W czym w Pana odczuciu tkwi jego siła? 

Największa siła spektaklu „Pikantni“ tkwi moim zdaniem w relacjach międzyludzkich, które są w nim przedstawiane. Zależało nam, by choć są dość ekstremalne, były w miarę prawdopodobne. Chyba się udało.

Wciela się Pan w rolę Christopha. Proszę opowiedzieć coś o swojej postaci. Co najbardziej Pana w nim zaskoczyło? 

Cała jego postać jest dla mnie zaskakująca. (Śmiech.) Jest bardzo niedobrym człowiekiem. Postępuje w sposób, w który ja nigdy bym nie postąpił. Nie jest to bliska mi postać. Niemniej jednak, żeby zagrać Christopha, musiałem jakoś przyswoić wszystkie jego negatywne cechy.

 Mówi się, że komedia jest najbardziej wymagającym gatunkiem do zagrania. Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem? W czym, Pana zdaniem, zawiera się ta trudność?

Każda praca jest trudna w pewnym aspekcie. Trudność w komedii polega na tym, że trzeba bardzo restrykcyjnie pilnować rytmu.

Ze spektaklem jeździ Pan po całej Polsce. Wyjazdy są również okazją do spotkań z fanami. Proszę zdradzić, jakie jest najczęstsze pytanie, które słyszy Pan od sympatyków?

Mam wrażenie, że wszyscy pytają mnie, jak nauczyłem się tyle tekstu (Śmiech.) My aktorzy już tak mamy, to podstawa naszej pracy.

Pewnie pojawia się również pytanie o Pana zdanie na temat portali społecznościowych. Na próżno szukać Pana profilu na Instagramie, czy aktywnego fanpage na Facebooku. Nie wierzy Pan w siłę internetu?

Nie chodzi o to, że nie wierzę w siłę internetu. Bardziej nie uważam się za osobę, która ma coś do powiedzenia całemu światu. Chyba że ze sceny, jako postać. (Śmiech.)

Porozmawiajmy o... serialach. Zacznijmy od "Korony królów", w której wcielał się Pan w Arunasa // Brata Szymona. Co spowodowało, że przyjął Pan tę rolę? 

Ważne było dla mnie, że „Korona królów“ jest produkcją kostiumową. Miałem też okazję pojeździć konno i pomachać mieczem. Na co dzień nie mam takich możliwości, ale bardzo to lubię.

Nabycie jakich umiejętności okazało się dla Pana koniecznością, by mógł Pan wiarygodnie wcielać się w swoją postać? Co było najtrudniejsze, a co sprawiało Panu najwięcej frajdy?

Najwięcej czasu poświęciłem na naukę jazdy konnej, którą musiałem opanować. Nie wiem, czy wyszło mi to tak, jak zakładaliśmy na początku, ale z tego, co wiem, produkcja serialu była zadowolona. Ta umiejętność zostanie mi na całe życie.

Uważa Pan, że seriale takie jak "Korona Królów" pełnią funkcję edukacyjną, mają szansę udowodnić, że historia może być ciekawa?

To zależy wyłącznie od tego, jak wierne pozostają historii. Akurat serial „Korona królów“ jest raczej nią tylko  isnpirowany, a scenarzyści mają luźny stosunek do faktów historycznych, niemniej jednak dużo   rzeczy jest tam prawdziwych.

Nie da się obojętnie przejść obok  "M jak Miłość". Co według Pana jest fenomenem tego serialu?  

Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, ale 18 lat jego sukcesów niewątpliwie świadczy o tym, że fenomenalny jest.

Szykują się nowe projekty z  Pana udziałem? Gdzie będzie można Pana zobaczyć w najbliższym czasie poza serialami?

Zapraszam do Teatru Bagatela w Krakowie, gdzie występuję regularnie. Tam zawsze można mnie spotkać.

Materiał dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji


piątek, 12 października 2018

Ilona Janyst: "Każda postać jest inna"

Ilona Janyst: "Każda postać jest inna"


















Fot. Paweł Janyst


Ilona Janyst, aktorka młodego pokolenia. Szerszej publiczności znana m.in. z roli Anety Kryńskiej w serialu "M jak miłość". Rozmawiamy o pierwszych zauroczeniach tym zawodem, fenomenie serialu i kreowaniu negatywnych postaci.

 Proszę na początek opowiedzieć, jak to się zaczęło? Aktorstwo od zawsze było zawodem, któremu chciała się Pani poświęcić, czy "po drodze" pojawiały się u Pani także inne pomysły?

Decyzję o tym, że zostanę aktorką podjęłam chyba jeszcze zanim nauczyłam się mówić. Brzmi to zabawnie, ale rzeczywiście tak było, od najmłodszych lat przejawiałam zainteresowanie nie tylko występowaniem na scenie, ale aktorstwem w każdej formie. Podobno pierwszy wiersz recytowałam - tak szumnie nazywa to moje ówczesne gaworzenie rodzina - w wieku jedenastu miesięcy. Z biegiem lat utwierdzałam się tylko w przekonaniu, że to jedyny możliwy zawód dla mnie, także niewiele się zmieniło. Mam tylko nadzieję, że gaworzę już nieco wyraźniej. (Śmiech.)

Proszę opowiedzieć o najciekawszych, bądź najbardziej orginalnych.

Ponieważ od najmłodszych lat miałam już dość sprezycowane zainteresowania, występy były na porządku dziennym. Żadna rodzinna uroczystość nie mogła odbyć się bez pokazu artystycznego przygotowanego przez dwie moje kuzynki i mnie. Przebierania się w różne stroje były naturalnie elementem każdego pokazu. Istotnym, acz nie kluczowym. W późniejszych latach z entuzjazmem brałam udział w szkolnych akademiach i konkursach.

W jakich okolicznościach nastąpiło Pani pierwsze spotkanie z tym zawodem? Miało to miejsce w Teatrze, czy przed kamerą?

Jeżeli chodzi o debiut stricte zawodowy, miał on miejsce we Wrocławskim Teatrze Komedia. Byłam wtedy na drugim roku szkoły teatralnej. Dyrektor teatru Wojciech Dąbrowski zaprosił mnie na rozmowę, poszukiwał młodej aktorki do roli dziennikarki w sztuce "Czysta komercja". Spodobałam się i dostałam rolę. Było to wyzwanie dla drugorocznej studentki, zwłaszcza, że w obsadzie znaleźli się znakomici aktorzy, miałam przyjemność współpracować wtedy między innymi z Panią Emilią Krakowską, czy Maciejem Tomaszewskim. We Wrocławskim Teatrze Komedia gram zresztą do dziś, obecnie w sztuce "Pomoc domowa", na którą oczywiście serdecznie zapraszam.

Każda postać, w którą się Pani wciela jest charakterystyczna, dzięki czemu zapada widzowi  w pamięć. Jak grać, by zostać zapamiętaną? Ma Pani na to jakąś receptę?

Nie mam żadnej recepty. Każda postać jest inna, zatem dobrze znaleźć jej indywidualne cechy. Nie zaczynam jednak tworzenia postaci od myślenia: co zrobić, żeby została zapamiętana, to byłoby bardzo zgubne. Przede wszystkim staram się skupiać na dobrze wykonanej pracy, czyli - interesująco stworzonej roli, nie starając się "przypodobać" widzowi. Poza tym w serialu zazwyczaj nie ma miejsca na szeroko rozbudowane role, tak, jak ma to miejsce w teatrze. W przypadku produkcji serialowych, efekt wielowymiarowości przychodzi z czasem, kiedy historia bohatera trwa już nieco dłużej. Generalnie gramy bardzo konkretne sceny, w obrębie których staram się odnajdywać intrygujące elementy swojej postaci.

Po prześledzeniu Pani ról dochodzę do wniosku, że w znacznej ilości przeważają w Pani dorobku zawodowym czarne charaktery. Czy nie marzy się Pani dla odmiany jakaś pozytywna postać?

Oczywiście, że mi się marzy. Jednym z najciekawszych elementów tego zawodu jest jego różnorodność, zatem po kilku rolach negatywnych przydałoby się zagrać sympatyczniejszą postać. Czarne charaktery są oczywiście zazwyczaj dużo ciekawsze do grania, jednak dla samej równowagi chętnie zmierzyłabym się z nieco innym repertuarem. 

Co jest najtrudniejsze w wcielaniu się w postać z tzw. "rysą", złamaniem? Czy takie postacie są dużym wyzwaniem aktorskim?

Jako wciąż początkująca aktorka nie mam jeszcze odpowiedzi na wiele warsztatowych zagwozdek. Nie wiem na przykład, czy zawsze trzeba lubić postać, którą się gra, choć mam wrażenie, że nie jest to konieczne. Co jest natomiast bardzo ważne - zawsze trzeba ją rozumieć. Najtrudniejsze jest znalezienie motywacji dla negatywnej postaci. W przypadku Anety miałam z tym na początku problem, szczególnie w momentach, kiedy wydawało mi się, że już gorzej się zachować nie może, aż dostawałam nowe odcinki, w których scenarzyści wymyślali dla niej coraz to odważniejsze wyskoki. Mam nadzieję, że udało mi się jej działania jak najbardziej uwiarygodnić.

Pani Anetę lubiła od samego początku, czy przyszło to z czasem? 

Zdecydowanie z czasem. Na początku mocowałam się z nią z powodów, o których wspominałam wcześniej. Ale to dobrze! To kolejny z powodów, dla których zawód, który mam szczęście uprawiać, jest tak interesujący, wieczne zmagania z rolami. Nie ma miejsca na nudę. 

"M jak miłość" jest serialem kultowym. Czy zanim trafiła Pani na plan, zdarzało się Pani oglądać perypetie rodu Mostowiaków?

Naturalnie, że oglądałam, zwłaszcza w początkowych latach emisji. Myślę, że nie ma w Polsce osoby, która, nawet nie oglądając serialu stale, nie zobaczyłaby choć jednego, czy kilku odcinków. 

Co jest według Pani największym sukcesem tego serialu?

Na pewno jest to stała, wierna widownia, utrzymująca się na poziomie ok. 6 milionów widzów oglądających każdy odcinek! Po 18 latach emisji to naprawdę ogromny sukces. 
 
"M jak Miłość" to nie wszystko. Już wkrótce pojawi się Pani w serialu "W rytmie serca". To podobno (znowu) czarny charakter. Co opowie Pani o tej postaci?

Sandra to również negatywna postać, jak już udało nam się ustalić, mam do takich szczęście :) Jest to dziewczyna z mroczną przeszłością, która namiesza w życiu Adama Żmudy z powodów, których zdradzić nie mogę, ale które jednak nie są tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać po obejrzeniu pierwszych odcinków z jej udziałem. Praca była bardzo interesująca, scenariusze wciągały mnie już przy czytaniu, także serdecznie zapraszam do oglądania. 

Jakie ma Pani najbliższe zawodowe plany?

Dalsza praca na planie serialu oraz we Wrocławskim Teatrze Komedia. Być może czekają mnie jeszcze inne, ciekawe projekty, ale jest zbyt wcześnie, żeby cokolwiek zdradzać. Pożyjemy, zobaczymy.

Proszę na koniec przytoczyć swoje motto życiowe.

Niejedno. Życie to zbyt rozległa i zbyt poważna sprawa, żeby zawężać je do jednego tylko motta. To już jest temat na zupełnie inną rozmowę :)


Materiał dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji


Danuta Bujok: "Najwięcej siły daje mi samo życie"

Danuta Bujok: "Najwięcej siły daje mi samo życie"



























Sport i motywowanie innych to rzeczy, bez których Danuta Bujok nie wyobraża sobie życia. Założycielka grupy "Życie po amputacji", mówca motywacyjny, uczestniczka Europejskiej Szkoły Biegania w rozmowie ze mną dzieli się receptą na szczęśliwe życie.

"Trzeba wierzyć trochę mocniej i działać trochę bardziej". Tak opisuje Pani siebie na swoim oficjalnym profilu na Facebooku. Czy można uznać te słowa za Pani motto życiowe?

Oczywiście, jak najbardziej.

Sprawia Pani wrażenie osoby niezwykle pozytywnie nastawionej do ludzi i świata. Proszę powiedzieć, co w codziennym życiu daje Pani najwięcej siły?

Najwięcej siły daje mi samo życie. Jest piękne, choć wiadomo, że trudne. Najważniejsze jest nasze nastawienie. Powinniśmy cieszyć się z chwili, która daje nam ten szczery uśmiech na twarzy i z tych codziennych drobiazgów.
Mam takie wrażenie, że to cieszenie się drobiazgami nie zawsze nam wychodzi. Co zrobić, aby to zmienić?

Tak. To nie jest takie proste jeśli się praktykuje częściej co innego :) Ludziom trudno przełamać swoje bariery, cieszyć się z małych gestów jak małe dzieci, zwłaszcza z czyjegoś szczęścia. Łatwiej jest oceniać i krytykować innych. Najważniejsze jest to, by poznać siebie. Trzeba skupiać się na tym, jacy chcemy być, co chcemy osiągnąć w życiu. Odnaleźć, to co sprawia nam największą radość. To pomoże nam być bardziej szczęśliwymi.

Na czym skupia się Pani obecnie najmocniej?

Przyjechałam z Europejskiej Szkoły Biegania, która odbywała się w Berlinie podczas lekkoatletycznych Mistrzostw Europy osób niepełnosprawnych. Moim priorytetem jest powrót do treningów oraz do codziennej aktywności. Także na grupie którą niedawno stworzyłam  "Życie po amputacji” - grupa działa na Facebooku i skupia się głównie na tym, jak sobie radzić w życiu stricte po amputacji. W głowie mam dużo pomysłów dotyczących osób po amputacji nie tylko w kwestii związanej z bieganiem, które chciałabym rozwinąć w przyszłości. Chodzi o to, by osoby, które tracą kończyny mogły przy pomocy specjalnej protezy wrócić do swoich pasji i treningów.

Coś więcej na ten temat?

Informacje dotyczące tych pomysłów systematycznie pojawiać będą się na moich oficjalnych social mediach.

By być szczęśliwym trzeba mieć pasję, której Pani nie brakuje. Dzieli się Pani nią z innymi, choćby za sprawą tego, że oprócz działań sportowych, spełnia się Pani również jako mówca motywacyjny. Co w motywowaniu innych jest dla Pani najważniejsze?

Najważniejsze… myślę, by ludzie zobaczyli u siebie problem nad którym mogą pracować i nie wyolbrzymiali go, ale starali się go zminimalizować i wierzyli, że mimo wszystko można iść dalej przed siebie z podniesioną głową. Jesteśmy tylko ludźmi, popełniamy błędy, ale zawsze musimy znaleźć w sobie siłę, pozytywne podejście do zmiany przede wszystkim siebie. To my jesteśmy kreatorem swojego życia. Po popełnionych błędach wyciągamy wnioski i zmieniamy to co nam się nie podoba.

Czy zachęcanie innych do działania jest również motywacją dla Pani?

Pewnie. Najbardziej motywuje mnie samo podejście innych ta chęci do zmiany danej osoby po rozmowie ze mną, pomysły i na końcu efekty. Ludzie motywują a raczej inspirują mnie do tego, by tworzyć i zmieniać sposób myślenia i otoczenia a zwłaszcza niwelować problemy.

Jakie jest główne przesłanie, którym dzieli się Pani ze społeczeństwem jako mówca motywacyjny?

Wszystko co jest ważne jest w naszych głowach i sercach. Liczy się to, by za każdym razem być lepszą wersją siebie. Dzielę się  swoimi przeżyciami, które cały czas są częścią mojego życia. Podając swoje przykłady życiowe odbiorca dostrzega zmianę czasem natomiast myśli, że urodziłam się silna i mi łatwiej było przejść przez te traumatyczne zdarzenia, ale niestety tak nie jest. Nie bez powodu się mówi „Człowiek uczy się całe życie”. Mnie życie nauczyło reakcji na pewne zdarzenia, wyrobił się u mnie schemat szybkiej reakcji taki obronny, natomiast każde nowe zdarzenie w naszym życiu jest inne od poprzednich. W danym zdarzeniu wymagana jest od nas inna reakcja, ale gdy poznajemy siebie, zdajemy sobie sprawę z tego w jakiej dziedzinie potrzebujemy pomocy. Wtedy doskonale wiemy co robić i jak reagować, a tym bardziej gdzie się kierować by dostać pomoc.

Porozmawiajmy o sporcie. W latach wcześniejszych była Pani m.in Reprezentantką Polski w siatkówce na siedząco. Pamięta Pani moment, w którym "połknęła bakcyla" i pokochała sport?

Oj, moja piękna i długa historia z życia :) W tym roku mija 10 lat odkąd pierwszy raz trafiłam na sportowców niepełnosprawnych a zarazem uczestniczę w sporcie niepełnosprawnych. Nigdy nie zapomnę tego momentu, w którym pierwszy raz pojechałam na zawody. Pokochałam sport, sportowców oraz całą tą otoczkę. Był to moment, w którym zobaczyłam, że jest nas wielu, a sport daje nam siłę i wolność. Cieszę się ze tak się stało, że nadal jestem wśród aktywnych sportowo.

Jak wyglądają Pani treningi? Proszę opowiedzieć coś więcej...

Obecnie trenuję pięć razy w tygodniu. Moje treningi odbywają się m.in. w Krakowie. Podczas nich skupiam się na wzmocnieniu całej postawy i na wychwyceniu tych pogłębionych wad postaw spowodowanych brakiem rehabilitacji w dzieciństwie ze względu na moją niepełnosprawność. Na pierwszy rzut oka komuś może się wydawać, że nie potrzebuje rehabilitacji, ale niestety ona jest niezbędna przy amputacji, szkoda tylko, ze nie jest dostępna bez 3 - letniej kolejki…


Ma Pani swoje ulubione miejsca, w których trenuje?

AWF w Krakowie. Lubię też widok każdego stadionu lekkoatletycznego...

Bardzo dużo Pani podróżuje. Właśnie wróciła Pani z kolejnego wyjazdu. Czego dotyczył?

Ostatnio firma Ottobock Polska, która zajmuje się tworzeniem części do protez i protez ogłosiła ogólnopolski konkurs. Miał za zadanie zachęcić osoby po amputacjach nóg do prawidłowego przetestowania stóp biegowych oraz pod okiem znanego ambasadora, zawodowego sportowca jakim jest Henrich Popow móc sprawdzić jak to jest prawidłowo stawiać kroki w tak specjalnej protezie do biegania. Europejska Szkoła Biegania, do której się dostałam to niesamowity wyjazd, który osobom po amputacjach z różnych państw pozwolił spotkać się w jednym miejscu i razem sprawdzić swoje możliwości. Były tam osoby, które miały wcześniej styczność z protezami biegowymi, ale były też takie, które właśnie tam testowały je po raz pierwszy. Ten tydzień był kluczowy, choć intensywny. Trwał podczas Mistrzostw Europy Para-atletów. Berlin był w tym czasie ponownie europejską stolicą lekkiej atletyki tym razem osób niepełnosprawnych.
#RunningClinics to Duży projekt firmy OttoBock z którą jestem po części związana ze względu na swoja niepełnosprawność i bardzo się ciesze z tego powodu gdyż uważam że ten projekt jest wart uwagi.

To doświadczenie pokazało mi wiele nowych dróg. Natchnęło do nowych projektów, a przede wszystkim utwierdziło w przekonaniu że moje plany związane z aktywnością są realne i potrzebne choćby do przetarcia szlaków tym młodszym z dużym potencjałem i możliwościami.

Oprócz tego, że był to tydzień trudny i intensywny, jakie ma Pani  wspomnienia związane z Europejską Szkołą Biegania?

Fantastyczne. Był to niesamowity wyjazd. Nauka chodzenia ze sportową protezą. Życie wśród ludzi z tą samą niepełnosprawnością, pasją ale różną narodowością zawsze wzbudza we mnie zainteresowanie z nutką ekscytacji. Razem Mogliśmy zaobserwować nie tylko trening przed startem zawodowego sportowca ,ale też wspólnie każdemu kibicować na żywo i być cząstką tej niesamowitej publiczności oraz zaobserwować jak inni niepełnosprawni sportowcy reagują i radzą sobie gdy wynik nie jest po ich myśli bądź gdy dopada ich kontuzja. Lekkoatletyka jest niesamowicie mocnym sportem. Kocham tą dyscyplinę.

Który z zaprezentowanych tam sportów zrobił na Pani największe wrażenie?

Oj, chyba każda dyscyplina, ale jeśli mam wybrać i wymienić to może: Skok w dal niewidomych, Bieganie i skok w dal w wykonaniu osób, które nie mają kończyn.
Choć jeszcze większym wrażeniem dla mnie są momenty, a nie dyscyplina. Momenty, w których widzisz sportowca podczas startu, zdajesz sobie sprawę jak walczy i widzisz ze zaczyna przegrywać, walczy z samym sobą, w końcu mobilizujesz się i zdobywa zwycięstwo. NIESAMOWITY WIDOK. Ten ułamek sekundy, dreszczyk niepewności a wręcz zmrożenia. Uff...

Materiał dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji


sobota, 6 października 2018

Piotr Witkowski: „Istnieje prawda czasu i prawda ekranu“

Piotr Witkowski: „Istnieje prawda czasu i prawda ekranu“






















Miałam przyjemność rozmawiać z Piotrem Witkowskim. Poruszyliśmy temat pracy nad filmem „Dywizjon 303“. Aktor wiele zdradził również na temat nowego serialu Polsatu „Ślad“. W czym tkwi jego inność i siła?

Zacznijmy od tego, że nie gra Pan tylko w języku polskim, ale również po angielsku i niemiecku. Znajduje Pan coś takiego, czym różni się rynek polski od zagranicznego?


Produkcją. Za zachodnią granicą standardy produkcyjne są zupełnie inne niż u nas. Nie chodzi tu o to, że twórcy (aktorzy, reżyserzy czy scenografowie) tam są zdolniejsi. Ale przykłada się wagę do tego, żeby każdy z nich mógł czuć wolność i zaufanie produkcji. Najczęściej chodzi tu niestety o pieniądze. Ale nie tylko. Chodzi też o dbałość o najmniejsze szczegóły i dobre samopoczucie osób tworzących film.

Za granicą filmy realizowane są z większym rozmachem i bardziej prężnie, niż w Polsce. Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?

To wszystko zależy. Słyszałem recenzje obu Dywizjonów. Podobno polski podoba się bardziej. A co znaczy prężnie? Jeśli ma Pani na myśli „sprężenie” ekipy, to w Polsce ekipy pracują często w ekstremalnie wyśrubowanych warunkach i harmonogramach pracy. Po 14-15h. To są sytuacje w których ludzie mimo największych chęci zaczynają odpuszczać albo chorują. Za granicą raczej panuje większe rozprężenie, jest więcej ludzi więc obowiązki rozkładają się tak, że na jedną osobę przypada mniej pracy, dzięki czemu jest ona lepsza. Ale jak mówiłem, to jest kwestia pieniędzy. Albo scenariuszy. Nie wiem czemu u nas scenariusze często nie są tak dobre, jak za granicą. Chyba ze strachu o porażkę finansową, robimy częściej rzeczy bardziej zachowawczo niż tam. A kiedy tam się coś sprawdzi odtwarzamy częściowo adaptując lub naśladując. Oczywiście chce powiedzieć przy okazji, że sytuacja się cały czas zmienia na lepsze. Uważam, że powstaje coraz więcej świetnych rodzimych produkcji dzięki czemu ogólny poziom bardzo się poprawia. 

Czy logistycznie trudno jest pogodzić pracę nad polskimi i zagranicznymi projektami? Czy obecnie pracuje Pan nad czymś poza Polską?

W tej chwili nie robię nic poza granicami. A jeśli chodzi o godzenie terminów, to często jest łatwiej zaplanować pracę za granicą, ponieważ tam często podają kalendarz pracy dużo wcześniej niż u nas i jako dla aktora przede wszystkim teatralnego, to jest dla mnie szczególnie ważne. 

Przejdźmy do konkretów. 2018 rok jest dla Pana bardzo pracowity. Pojawił się Pan  m.in  w filmach "Podatek od miłości", "Kamerdyner" i "Dywizjon 303".  Czym w kilku słowach różnią się od siebie role w tych poszczególnych produkcjach? Która była dla Pana najbardziej wymagająca?

Z filmem „Podatek od miłości“ sprawa wygląda o tyle zabawnie, że pojawiam się tam dosłownie przez chwilę i dowiedziałem się, że zagrałem w tym filmie tuż przed premierą, ponieważ na początku miał inny tytuł i nie wiedziałem, że zagrałem w tej produkcji.
Jeśli chodzi o film „Kamerdyner“, to w ogóle mnie tam nie widać, mimo scen, które były w scenariuszu, zostały one zminimalizowane do jednego ujęcia na plaży, ale co ciekawe miałem do filmu bardzo porządne przygotowanie jazdy konnej. 2h dziennie przez ponad dwa tygodnie.

31 sierpnia do kin w całej Polsce wszedł film "Dywizjon 303". Zdjęcia trwały od 10 sierpnia 2016 do 17 października 2017. Jak wspomina Pan pracę na planie? 

Praca była naprawdę miła i profesjonalna, głównie dzięki partnerowi scenicznemu oraz reżyserowi. Razem udało nam się chyba stworzyć duet, który ma wewnętrzną dynamikę, będąc jednocześnie w opozycji do głównego wątku.

Oglądał Pan film? Czy lubi Pan oglądać siebie na ekranie, czy tak jak większość aktorów, ma Pan wtedy tendencję wyszukiwania czegoś, co mogło zostać lepiej zagrane?

Jeśli chodzi o oglądanie siebie na ekranie, to lubię  dawać zaskakiwać się montażowi reżyserskiemu. Uważam, ze decyzje Denisa Delicia o niektórych cięciach i rytmie scen były bardzo korzystne dla budowania mojej postaci. Zrobiliśmy ciut więcej niż było potrzeba do stworzenia charakteru i on bardzo mądrze nad tym zapanował.

Pojawił się Pan jako Johann Behr. Co opowiedziałby Pan o swojej postaci?  Czy w ramach przygotowania do roli zgłębiał Pan historię Dywizjonu?Dla wielu aktorów rola w filmie o takiej tematyce byłaby rolą marzeń. Czy dla Pana również?

Moja postać jest postacią fikcyjną, inaczej niż polscy piloci. Ale starałem się o niej myśleć tak, jak o postaci historycznej. Po pierwsze chodziłem na korepetycje z wymowy języka niemieckiego. Konsultowałem każdą kwestię (na szczęście pochodzę z Gdańska, a tam nie było mi trudno znaleźć dobrych specjalistów w tej dziedzinie - śmiech) a jeśli chodzi o przygotowanie merytoryczne, to czytałem historię bitwy o Anglię jak i mocno inspirowałem się powieścią „Łaskawe” J.Littela. Dzięki tej (co prawda niejednoznacznej) książce łatwiej było mi uwierzyć w racje rzeszy.
Co do ostatniego pytania, powiem Pani szczerze, że ja tak kocham swój zawód, że każda rola z potencjałem jest dla mnie marzeniem.

Nie sposób pominąć faktu, że praktycznie w tym samym czasie (18 sierpnia) pojawił się drugi film o tej samej tematyce. Mowa oczywiście o "303. Bitwa o Anglię". Proszę powiedzieć, dlaczego to "Dywizjon 303" jest lepszy? (Śmiech.) Co ma, czego nie ma tytuł konkurencyjny? 

Słyszałem, że mamy lepsze walki powietrzne i prawdziwych Polaków (śmiech) jakkolwiek to brzmi. Ale filmu konkurencyjnego jeszcze nie widziałem.

Przejdźmy o krok dalej, a mianowicie do serialu "Ślad", nowości Telewizji Polsat. Premiera odbyła się 17 września. To podobno serial inny od wszystkich. W czym Pana zdaniem tkwi ta inność? Co opowiedziałby Pan o swojej postaci?

Inny niż wszystkie. Jest na pewno formatem, który jest nowością, bo nie bazuje na bohaterze tylko na historii. Każdy odcinek to inna historia. I to tę historię i bohaterów danej zagadki będą mogli widzowie śledzić, a nie głównych bohaterów serialu. Czyli policjantów prowadzących śledztwa. To jest inność. Nie wiem natomiast jak będzie ona przyjęta. Sam się zastanawiam.
Jeśli chodzi o moją postać - Podkomisarza Bartosza Majskiego, to starałem się stworzyć postać konkretną, mało empatyczną i działająca na granicy zasad. Czasem żartującą w nieadekwatny sposób w nieadekwatnych momentach. 

Pamiętam uwagę w innym - obyczajowym serialu: „widownia musi Cię polubić, uśmiechaj się” - mimo kompletnie nieprzystającej do uśmiechu sytuacji. Tu postanowiłem budować na kompletnej antytezie.

Inaczej niż mili, ładni chłopcy, których do tej pory przychodziło mi grać w serialach. (Nawet w charakteryzacji codziennie nakładaliśmy brud zarówno na ubrania jak i na twarz.)

Nabycia jakich nowych umiejętności wymagała od Pana ta rola?

Przeszliśmy szkolenie z używania broni, a także zbierania dowodów z miejsca zbrodni. Bardzo ciekawe jak bardzo różni się to od naszych wyobrażeń na ten temat. Oczywiście często naginamy zasady dla potrzeb opowieści filmowej, ale jak to się mawia istnieje prawda czasu i prawda ekranu. A to często dwie rozbieżne rzeczy.

Proszę opowiedzieć o najbliższych planach. 

Mam w listopadzie do zrealizowania dwa filmy. Nie chce póki co zdradzać szczegółów, ale będą kompletnie różne. W jednym będę grał „idealnego chłopaka” androida, którego można kupić, z oprogramowaniem bardziej ludzkim niż ludzie. A w drugim chłopaka pochodzącego ze środowisk marginesu społecznego. Oba te filmy to będzie duże wyzwanie i mam nadzieje, kompletnie różne postaci.

Proszę trzymać kciuki.

Materiał dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji