czwartek, 20 grudnia 2018

Blanka Lipińska: "Lubię kobietom mieszać w głowach"

Blanka Lipińska: "Lubię kobietom mieszać w głowach" 





















Autorka bessellerowej powieści "365 dni" spotkała się z czytelniczkami w Cieszynie, aby zaprezentować najnowszą książkę "Ten dzień".

Wyniki czytelnictwa z roku na rok gwałtownie spadają. Jak Pani myśli, co ma na to największy wpływ? Można jakoś to zmienić, jakoś temu zaradzić? 

Nie miałam pojęcia, że wyniki czytelnictwa spadają, bo zupełnie mnie to nie interesowało. Wydałam debiutancką książkę w lipcu, która dzięki temu, że jest lekka, łatwa i przyjemna, osiągnęła sukces. Przede wszystkim jest o seksie. Kobietom brakuje dobrego seksu, więc mogą o nim chociaż poczytać. (Śmiech.) Jeśli ktoś oczekuje ode mnie rad jak wydać dobrą książkę, nie mam zielonego pojęcia. Jestem debiutantem piszącym o seksie, nie znam się na tej branży, od tego mam moją agentkę wydawniczą, Martę.

Jest wiele inicjatyw promujących czytanie. Jest Pani ich zwolennikiem, czy przeciwnikiem? 

Nie wiem, jakie są inicjatywy czytelnicze. Tak jak wspominałam, moja książka jest w księgarniach od 4 lipca. Nie interesuje mnie rynek wydawniczy, nie znam się na nim. Stworzyłam powieść, która nie miała być wydana. Więc kiedy postanowiłam obdarować nią świat, poszłam na żywioł, nie robiąc badania rynku. Także te pytania, chyba należy zadać wydawnictwu.

Jakie książki czyta Pani w wolnych chwilach? 

Nie czytam, bo nie mam wolnych chwil. Kiedy muszę, czytam własną. (Śmiech.)

 "Hipnotyzer", "kitesurfer", "kucharz". Tak brzmi Pani opis na oficjalnym profilu na Instagramie. Które z określeń jest na ten moment najbardziej trafne?

Hipnotyzerem, kitesurferem i kucharzem jestem zawsze. W każdym z tych wcieleń jestem sobą.

Idąc za ciosem - pomijając przepis na bestseller, który zostanie pewnie Pani słodką tajemnicą, jakie jest Pani danie popisowe? 

Przepisu na bestseller nie zdradzę, bo go nie znam. Jestem bardzo dobra w gotowaniu, więc przygotuję wszystko. Mogę zrobić nawet sos z grzebieni kogucich, jeśli dostanę je w sklepie, a marne szanse. (Śmiech.)

Spotykamy się w księgarni Book Book w Cieszynie, gdzie o godz. 17:00 spotka się Pani z czytelnikami. Jak samopoczucie przed rozpoczęciem spotkania autorskiego? 

Jak zwykle zajebiste, dziękuje. Jestem jak kwiat lotosu na tafli jeziora, więc moje samopoczucie jest zawsze doskonałe. Piję dużo alkoholu, więc to też pewnie ma wpływ (Śmiech). Żartuję, nie pije dużo tylko często. Lampka wina, którą serwuję sobie każdego wieczoru, uspokaja mnie i wycisza. Może być nawet bezalkoholowe. 

Co jest dla Pani najważniejsze w spotkaniach z czytelnikami? Czym lubi się Pani z nimi dzielić? 

Najbardziej lubię kobietom mieszać w głowach. W książce stworzyłam obraz ukazujący seks, którego my kobiety chciałybyśmy - przynajmniej ja tak uważam. Zależy mi, aby przenieść go na realne życie, czyli namówić mężczyzn, aby się postarali. I uświadomić kobiety, że mają prawo wymagać. 

Jakie jest najczęstsze pytanie, które pada w Pani kierunku ze strony czytelników? 

Kiedy trzecia część? (Śmiech.) A potem kolejne części... Później pojawi się pytanie o ekranizację i jej następne części. (Śmiech.) Myślę, że pytania nigdy się nie skończą, nawet kiedy zakończę całą historię. 

Może uda się przytoczyć któreś, które przez swoją oryginalność zapadło Pani w pamięci? 

Gdyby mojemu głównemu bohaterowi trzeba było coś zabrać, z czego zrezygnowałabym najłatwiej? Z dobrego seksu, wyglądu, czy pieniędzy? Chodziło o to, bez której z tych rzeczy potrafiłabym napisać moją książkę. Uważam, że nie dałoby się jej napisać bez dobrego seksu. Można zrezygnować z wyglądu i pieniędzy. Ale dzięki Bogu nie trzeba, więc w mojej książce jest wszystko. 

Do Cieszyna przyjechała Pani z książką "Ten dzień", która jest kontynuacją bestselllerowej powieści "365 dni". Jeśli chodzi o "365 dni", spotkałam się z porównaniem, że "napisała (Pani) polskiego Greya. Jak się Pani do tego odniesie? 

Sama wymyśliłam by napisać to na okładce. "365 dni" to tytuł, który równie dobrze może nosić poradnik turystyczny, a ja chciałam, aby czytelnik nie miał absolutnie żadnych wątpliwości, jaką książkę bierze do ręki. Pozwoliłam sobie na porównanie do "50 twarzy Greya" i "Ojca Chrzestnego”, aby uświadomić czytelnika, że będzie mafia i sex. 

Proszę opowiedzieć coś o kulisach pracy nad książką "Ten dzień". Jak wyglądały? Jak długo trwały? 

Całą książkę napisałam na raz, co trwało 4 miesiące. Tak jak wspominałam wielokrotnie w wywiadach - „365 dni” i „Ten dzień”, to była jedna książka. Podzielona na pół ze względów marketingowych. Wszystkie części (cała saga) zostały napisane cztery lata temu. Od tak. Siadłam i napisałam. 

Od samego początku planowała Pani stworzenie kontynuacji pierwszej powieści, czy decyzja przyszła z czasem? 

Tak jak mówiłam, to nie jest kontynuacja. Napisałam tę książkę dla siebie, a nie dla czytelników. Także nic nie mogło mieć wpływu na jej zawartość, czy ilość części. Chciałam napisać sobie seks, którego wówczas nie uprawiałam - to napisałam.

Proszę na koniec przytoczyć swoje motto życiowe.
 
„Nigdy niczego nie żałuję. Bo wszystko w życiu, dzieje się po coś” 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

czwartek, 13 grudnia 2018

Krzysztof Ibisz: „Pozytywną energię mam w genach”

Krzysztof Ibisz: „Pozytywną energię mam w genach”



























Fot. Zuza Krajewska

Dnia 22 listopada 2018 roku przy okazji otwarcia Galerii Stela miałam ogromną przyjemność rozmawiać z Panem Krzysztofem Ibiszem. Co dają mu spotkania z ludźmi? Skąd czerpie energię? Czy zatańczy kiedyś w programie "Taniec z gwiazdami"? Na to i wiele innych pytań odpowiedział w rozmowie.
Kiedy przygotowywałam się do naszej rozmowy, długo zastanawiałam się, jakie określenie najbardziej do Pana pasuje w tym momencie. Dziennikarz? Aktor? Osobowość telewizyjna? Konferansjer?
Wszystkie określenia są dobre. Moją specjalnością jest szeroko pojęte dziennikarstwo rozrywkowe, czyli m.in prowadzenie programów , wydarzeń i koncertów.
Dziś chyba konferansjer. (Śmiech.)
Tak, to prawda.
Jedno wiemy na pewno, jest Pan człowiekiem słynącym z pozytywnej energii, którą zaraża wszystkich dookoła. Proszę zdradzić, skąd czerpie Pan te pokłady pozytywnej energii? Z cieszenia się drobiazgami?
Pozytywną energię mam w genach. (Śmiech.) Moja mama jest optymistyczną osobą, dla niej szklanka zawsze jest do połowy pełna. Energię czerpię także od ludzi, wiele dają mi takie spotkania jak te w Galerii Stela w Cieszynie. Przez cały dzień rozmawiamy, robimy zdjęcia.
Mam wrażenie, że wielu osobom pozytywnej energii brakuje. Jak Pan myśli, skąd to się bierze? Jak to zmienić?
Trzeba otaczać się ludźmi z pozytywną energią. Takimi, którzy widzą świat w jasnych barwach. Bardzo dużo dobrego daje sport i sympatia do ludzi. Działamy na siebie jak lustra. Kiedy wysyłamy dobry sygnał, on do nas wraca.
Zawsze pytam o to na końcu rozmowy, ale dziś zrobię wyjątek. Czy słowa "Kochaj swoją pracę albo ją rzuć", które widnieją na Pana stronie internetowej można uznać za Pana motto życiowe?
To jedna z moich życiowych zasad. Największym szczęściem jest robienie zawodowo tego, co kochamy. Warto też iść tam, gdzie jest najtrudniej. Zawsze trzeba próbować. Za trudną drogą najczęściej kryje się największy sukces.
Przejdźmy o krok dalej w naszej rozmowie. Poświęćmy chwilę Panu programowi "Demakijaż" w Polsat Café. Sam tytuł kojarzy mi się ze zdejmowaniem maski... Mam rację?
Absolutnie tak. Bohaterki mojego programu przychodzą świadome, że będzie to rozmowa prywatna, ale z poszanowaniem zasad. Nie stawia ich nigdy w trudnej sytuacji, ale jest zawsze szczera. Do mojego programu przychodzą wspaniałe kobiety, pojawiły się już m.in Agata Kulesza, Martyna Wojciechowska, czy Dorota Wellman. W programie czują się komfortowo, otwierają swoje serce. Dla mnie są inspiracją. Mam nadzieję, że dla widzów również.
W moim odczuciu - program inny od wszystkich. Czy można uznać, że pewnego rodzaju "inność" zawarta jest w szczerości rozmów i zdejmowaniu "masek", o których wspomniałam?
Absolutnie. Warto czasami posłuchać prawdziwych historii innych osób i wziąć z nich coś dla siebie.
Według jakiego klucza wybiera Pan gości do swojego programu?
Wybieram zawsze takie bohaterki, które lubię, podziwiam i szanuję. Nikt nie zajmuje się zapraszaniem gości do mojego programu. Robię to osobiście.
"Demakijaż" to nie wszystko. Nie można pominąć też programu "Taniec z gwiazdami". Kolejna edycja na wiosnę?
Tak. Zaczynamy w pierwszy piątek marca 2019 roku.
Nigdy nie myślał Pan żeby wystąpić w programie?
Nie, ponieważ jestem osobą, którą wyrzucono z kursu tańca. (Śmiech.) Zapisałem się na kurs, którego reklama brzmiała, że każdego nauczą tańczyć. (Śmiech.) Ze mną się nie udało, zwrócono mi pieniądze (Śmiech.) A tak na poważnie, bardzo szanuję trud, który wszyscy uczestnicy wkładają w udział w tym programie. Jest on niesamowity. To w 100% telewizja na żywo.
"Taniec z gwiazdami" swoją popularność zawdzięcza temu, że pokazuje krew, pot i łzy. Prawdziwą historię tego, że zawsze można pokonać siebie.
Razem wzięliście udział w sesji do kalendarza "Kochajmy pupile 2019". Proszę na sam koniec opowiedzieć coś o kulisach powstania tego wyjątkowego kalendarza.
To była bardzo miła współpraca. Jestem psiarzem, kocham zwierzęta. Mam swojego ukochanego psa, bullteriera, Nicponia
(Śmiech.) Prowadzi swoje konto na Instagramie. Skąd pomysł?

Załóżcie swoim pupilom profile na Instagramie. Chętnie będziemy Was obserwować. (Śmiech.) Nicpoń prawie codziennie zamieszcza przygody ze swojego życia. Jest niesamowity. Pies daje nam więcej, niż my jemu. Ma właściwości odstresowujące. Ze sportowego punktu widzenia spacery z psem, które odbywają się o każdej porze dnia i nocy są bardzo przydatne. Hartują i dają czas na refleksję w zabieganym dniu.
Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl  - Śląskie Centrum Informacji

Tomasz Stockinger: „Amant przedwojenny? Takie zaszufladkowanie bardzo mi odpowiada“

Tomasz Stockinger: „Amant przedwojenny? Takie zaszufladkowanie bardzo mi odpowiada“



















Fot. Robert Gauer

Spotykamy się w Wiśle, gdzie zaprezentuje Pan słuchaczom repertuar swojego koncertu "Już nie zapomnisz mnie". Podobno inspiracją do powstania tego koncertu był film "Lata dwudzieste, lata trzydzieste". Proszę powiedzieć coś więcej na ten temat. Co Pana w tym filmie urzekło?

Cieszę się, że jesteśmy w Wiśle. Zaproszenie przyjąłem z przyjemnością, kocham ten region. Przyjeżdżam tu regularnie, w celach rekreacyjnych, a teraz mam przyjemność wystąpić przed tutejszą publicznością. Adama Małysza nie będzie, ale pozdrowię go ze sceny. (Śmiech.)

Wspominany film jest inspiracją i nawiązaniem do tego czasokresu. Wychowałem się w domu przepełnionym muzyką. Moi rodzice byli piosenkarzami, ten repertuar docierał do mnie podkorowo. (Śmiech.)

W tych piosenkach jest magia. Nigdy się nie nudzą. Publiczność za każdym razem jest pod ogromnym wrażeniem. Piosenki nie mają stu lat, ale niewiele mniej, więc są doskonałym powodem do świętowania 11 listopada. (Śmiech.)

Skąd pomysł na nazwę "Już nie zapomnisz mnie..."? Proszę powiedzieć coś więcej...

Tytuł recitalu związany jest z jedną z najbardziej znanych piosenek z tamtego okresu.

Koncert składa się z najpiękniejszych szlagierów kina przedwojennego. To piosenki autorstwa legend polskiej literatury muzycznej. Hemara, Tuwima, Petersburskiego. Czy ma Pan swojego ulubionego autora tamtego okresu?

Wyróżnienie kogokolwiek byłoby w tym momencie krzywdzące dla całej reszty. Autorzy pewnie nawet przez krótki moment nie wierzyli, że piosenki będą pamiętane i wykonywane po prawie stu latach. Nie zapominajmy, że twórcy mieli bardzo utrudnione zadanie w tych czasach. Przetrwanie repertuaru jest symbolicznym aktem jego mocy. 

Czy wśród piosenek, które znajdują się w repertuarze koncertu ma Pan swoją ulubioną? Jaką? Dlaczego akurat ta?

Nie mam jednej ulubionej, wszystkie są ciekawe i piękne. Podczas jednego występu prezentujemy około 30 utworów, a czasem nawet więcej. W miłym towarzystwie czas szybko płynie. (Śmiech.) 

Czy nie jest trudno pogodzić zajętości koncertowych z aktorskimi?

Jest trudno, ale kto powiedział, że ma być łatwo. (Śmiech.) 

W jednym z wywiadów przyznał Pan, że w związku z trasą "Już nie zapomnisz mnie" jest do pewnego stopnia zaszufladkowany jako amant przedwojenny. Jak Pan to odbiera? To prawda?

Bardzo przyjemnie. Takie zaszufladkowanie bardzo mi odpowiada. (Śmiech.) 

Idąc dalej w kierunku "zaszufladkowania", od samego początku, (rok 1997) pojawia się Pan w serialu "Klan" jako Paweł Lubicz. "Klan" jest bez dwóch zdań serialem kultowym. Co według Pana składa się na jego sukces?

Każdy aktor marzy o tym, aby zagrać wielką rolę. Taka oglądalność i emisja pięć razy w tygodniu. Czy nie jest to wielka rola? (Śmiech.) 

Nigdy nie myślał Pan o odejściu z serialu?

Kilkukrotnie. 

Czy często jest Pan utożsamiany z dr Lubiczem? Zdarza się Panu, że musi tłumaczyć, że nie jest lekarzem? (Śmiech.)

W 50% przypadków + VAT. (Śmiech.) 

Proszę opowiedzieć o najbliższych planach zawodowych. 

Mój czas poświęcam serialowi, koncertom, wyjazdom. Nie zdradzę więcej szczegółów. 
 
Materiach archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

wtorek, 4 grudnia 2018

Monika Mielnicka: "Ukryte pragnienia stały się rzeczywistością"

Monika Mielnicka: "Ukryte pragnienia stały się rzeczywistością"





















Arek Smoleński, Iga Krefft i Monika Mielnicka na planie serialu "M jak miłość"

Monika Mielnicka, aktorka młodego pokolenia opowiada o przygodzie na planie serialu „M jak miłość”, ukrytych pragnieniach i marzeniach o dubbingu.

Skąd pojawił się u Ciebie pomysł na to, abyś połączyła swoje życie z aktorstwem?
Moje życie obfitowało w wiele trudnych, nie zawsze radosnych chwil. Jedna z nich spowodowała, że musiałam porzucić marzenia o byciu sprinterką. Dziś już wiem, że dzięki temu wydarzeniu, pokochałam teatr i aktorstwo. Jako dziecko bardzo często uczestniczyłam w konkursach recytatorskich, jednak nie traktowałam ich jako drogę ku aktorstwu. Dopiero zwrot akcji , który nastąpił w moim życiu zadecydował o tym, że drogą, którą chcę podążać jest film i teatr. Ta dobra passa trwa do dzisiaj.
Kiedy nastąpiło Twoje pierwsze poważne spotkanie z tym zaowdem? Czy było to podczas kręcenia filmu „Powidoki”? Jak wspominasz współpracę z Andrzejem Wajdą?
Pierwszy mój casting, który zresztą znalazłam na Facebookowej stronie, był do filmu “Powidoki”. Gdy wysyłałam zgłoszenie, nie wiedziałam, że jego reżyserem będzie Mistrz Andrzej Wajda.
Bardzo dobrze wspominam pracę na planie tej produkcji, a także etapy castingowe. Co ciekawe, na zdjęciach próbnych miałam szansę zagrać z legandą polskiego kina Bogusławem Lindą. Mimo, że nie otrzymałam roli jego córki, do której startowałam, to bardzo cieszę się z epizodu, gdyż pozwolił mi spojrzeć na kino od innej strony niż dotychczas.
W 2018 roku wystąpiłaś w filmie fabularnym krótkometrażowym „Odbicie”. Pojawiłaś się jako Martyna, córka Walerii. Zagrałaś u boku Agaty Buzek. Opowiedz o kulisach powstawania filmu. Jak długo trwały prace nad nim?
Film “Odbicie” ma dla mnie szczególną wartość, gdyż miałam w nim swój pierwszy, poważny debiut aktorski (nie licząc “Powidoków”), dzięki któremu poznałam wiele tajników aktorstwa. Agata Buzek to bardzo doświadczona aktorka, zawsze służyła mi radą i dobrym słowem. Nie było sytuacji, z którą nie pomogła mi się uporać. Plan zdjęciowy trwał 6 fantastycznych dni. Poznałam na nim cudowną ekipę i najwspanialszą reżyserkę – Emilię Zielonkę. Do dziś utrzymujemy ze sobą bliski kontakt, co tylko dowodzi, że produkcje filmowe mogą zawiązać znajomości na długie lata.
Uważasz, że filmy krótkometrażowe są szansą na rozwój artystyczny dla początkujących twórców?
Oczywiście. Filmy krótkometrażowe ogląda wbrew pozorom wielu ludzi z branży filmowej i nie tylko. W Polsce jak i za granicą jest mnóstwo festiwali, na których młody twórca może pokazać swoją artystyczną wizję rzeczywistości. Jeżeli ma coś do przekazania i chce coś powiedzieć innym ludziom, a jeszcze nie ma wystarczających umiejętności do pełnometrażowych produkcji, to krótkometrażówki są najlepszą opcją.
Przejdźmy jednak do seriali. Debiut w najpopularniejszym polskim serialu masz już za sobą. Mowa oczywiście o „M jak miłość”. Jak trafiłaś do sagi rodu Mostowiaków?
Do tej pory nie mogę jeszcze uwierzyć, że dzieje się to naprawdę. Kiedyś nawet nie pomyślałabym, że może się to zdarzyć. Od ponad roku jestem w agencji aktorskiej i propozycje zagrania w serialu dostałam od tej agencji. Pojechałam na casting i widocznie się spodobałam, bo reżyserka obsady powiedziała, że rozłożyłam na łopatki wszystkie dziewczyny. To było niesamowite uczucie, kiedy ukryte pragnienia stały się rzeczywistością. Wierzę, że bycie ambitnym pozwala robić w życiu co tylko chcemy.
Pojawiasz się w roli Lilki Banach, dziewczyny Mateusza. Mam wrażenie, że rodzina nie potrafi zaakceptować jej chłopaka. Co opowiedziałabyś o swojej postaci?
Lilka Banach to dziewczyna, która niespodziewanie pojawiała się w życiu Mostowiaków. Mateusz stracił dla niej głowę i był nawet gotowy zrezygnować z wyjazdu rodzinnego do Dublina, by zostać z ukochaną. Lilka jest także bardzo odważna, kradnie wino z barku ojca, a tym samym upija młodego Mostowiaka. Można tu już mówić o buncie młodzieńczym, który nieustannie towarzyszy nastolatkom. Ale czy pod grubą skórą kryje się wrażliwa i emocjonalna osoba? O tym przekonamy się już w najbliższych odcinkach „M jak miłość”.
Grasz przede wszystkim z Krystianem Domagałą, ale także miałaś sceny z Kacprem Kuszewskim, Igą Krefft, Dominiką Kluźniak, czy Arkiem Smoleńskim. Zdążyłaś już nawiązać na planie jakieś przyjaźnie?
Najlepiej wspominam pracę z Igą Krefft i Arkiem Smoleńskim. Znalazłam z nimi wspólny język i można powiedzieć, że w ich towarzystwie czułam się bardzo swojsko. Nie wiem, czym było to spowodowane, ale rozmowy z nimi były dla mnie bardzo wartościowe. Otrzymałam wiele cennych rad, które na pewno wykorzystam w swoim życiu.
W listopadzie minęło 18 lat od emisji pierwszego odcinka serialu „M jak miłość”. Czy zanim trafiłaś na plan zdarzało Ci się oglądać serial?
Oczywiście, że oglądałam, mało tego byłam wierną fanką. Wychowałam się na rodzinie Mostowiaków, znałam ich problemy, z którymi nieustannie się borykali. Zagranie w tym serialu było czymś więcej niż odtworzeniem roli, to był także powrót do lat dzieciństwa kiedy siadałam z rodziną przed telewizorem i przeżywałam każde ich niepowodzenie.
W czym według Ciebie tkwi jego największy sukces?
Uważam, że nie słabnie jego popularność, gdyż serial ten zespoił wiele pokoleń. Często słyszy się, że “oglądała babcia, mama, więc i ja oglądam”. Rozbudowana fabuła, która nieustannie zaskakuje, jest czymś czego się oczekuje od tej formy rozrywki. Nie dziwię się, że „M jak miłość” ma już ponad sześć milionów widzów.
W jakich jeszcze serialach zobaczymy Cię w najbliższym czasie? Nad czym pracujesz? Uważasz, że rola Lilki otworzy Ci drzwi do otrzymywania ciekawych propozycji zawodowych?
W tym momencie niestety rzadko jeżdżę na castingi. Spowodowane jest to zbliżającym się egzaminem dojrzałości oraz przygotowaniami do państwowych szkół teatralnych. Myślę, że na ten moment serial „M jak miłość” mi w zupełności wystarczy, jednak na pewno na nim nie poprzestanę. Rola Lilki jest dość wymagająca, dlatego jeżeli ktoś zauważy w mojej grze aktorskiej coś interesującego, to kto wie, może dzięki niej będę częściej pojawiać się na szklanym ekranie. Nie zapeszam. Czas pokaże.
Aktorstwo to nie wszystko. Opowiedz o tym, co łączy Ciebie z reżyserią. Szykują się jakieś nowe wyzwania w tym zakresie?
Minęło już prawie sześć lat odkąd wzięłam aparat do ręki i nakręciłam swoją pierwszą fabułę. Nie myślałam, że spotka się ona z tak dobrym odbiorem. Pierwszy film i od razu II nagroda w Ogólnopolskim Konkursie; lepiej być chyba nie mogło. To wydarzenie stało się impulsem to działania i rozwijania się w tym kierunku. Później były kolejne produkcje i kolejne, które mniej lub bardziej cieszyły się apropatą jury festiwali filmowych. Gdy skończyłam 16 lat doszły bardziej absorbujące obowiązki szkolne, które w pewien sposób ostudziły mój zapał do reżyserii. Dziś już wiem, że taka przerwa była bardzo potrzebna, gdyż w pewnym momencie czułam jakbym się już “wypaliła”. Teraz powracam do reżyserii ze zdwojoną siłą, o czym może świadczyć niedawno zrealizowany film promocyjny szkoły, czy nagrodzony reportaż “Głos młody do młodych”.
W wywiadzie, którego w sierpniu tego roku udzieliłaś portalowi bialanews.pl zdradziłaś, że jednym z Twoich największych marzeń jest dubbing. Ostatnio wzięłaś udział w warsztatach dubbingowych. Czego się dowiedziałaś? Czy już wkrótce jakaś bajkowa postać przemówi Twoim głosem?
Warsztaty dubbingowe wywarły na mnie ogromne wrażenie. Gdy wspominam je, czuję w moim ciele przypływ endorfin, które bronią się by nie eksplodować. (Śmiech) Z tych zajęć wyniosłam spory bagaż nowych doświadczeń, dzięki którym czuje się spełniona. Cieszę się, że moja warsztatowa praca zdobyła uznanie reżyserki, co uskrzydliło mnie duchowo. A czy bajkowa postać wkrótce przemówi moim głosem? Miejmy taką nadzieję. Jeśli by się tak stało, byłabym w siódmym niebie.
Jakie jeszcze marzenia ma Monika Mielnicka?
Na ten moment mam kilka marzeń, lecz bardzo przyziemnych. Chciałbym dobrze zdać maturę, która zbliża się wielkimi krokami, a także dostać się do upragnionej Akademii Teatralnej. Wiem, że czeka mnie mnóstwo pracy, lecz “Kto nie ma odwagi do marzeń, nie będzie miał siły do walki.” To ostatnie zdanie jest moim mottem, które nieustannie towarzyszy mi w życiu codziennym.
Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl  - Śląskie Centrum Informacji