sobota, 26 stycznia 2019

Michał Czernecki: "Spotkania z czytelnikami są dla mnie małymi spektaklami"

Michał Czernecki: "Spotkania z czytelnikami są dla mnie małymi spektaklami"


















Przed X Kosmicznym Meczem Siatkarsko - Koszykarskim w Jastrzębiu - Zdroju miałam przyjemność rozmawiać z Panem Michałem Czerneckim. Tematów naszej rozmowy było wiele. Poruszyliśmy m.in kwestię serialu "Diagnoza" i książki "Wybrałem życie".

Spotykamy się przed X Kosmicznym Meczem w Jastrzębiu - Zdroju. Jak wyglądały Pana przygotowania do dzisiejszej imprezy?


Nie przygotowywałem się w żaden sposób do tego wydarzenia. W siatkówkę nie grałem ponad dwa lata. Odnowienie kontaktu z tym sportem jest dla mnie ogromną frajdą. Kiedyś trenowałem częściej.

Co jest dla Pana najważniejsze w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka? 

To jedyna inicjatywa, która cieszy się tak ogromnym i powszechnym zaufaniem społecznym. WOŚP bezwzględnie łączy ludzi. 

Po raz pierwszy rozmawialiśmy w 2013 roku. Jak podsumowałby Pan w kilku słowach zmiany na tle zawodowym, które nastąpiły w Pana życiu od tego momentu?

(Śmiech.) To zmiany na dobre. Zyskałem możliwość wyboru propozycji, które przyjmuję. W czasie o którym rozmawiamy musiałem mierzyć się z pewnego rodzaju zawodowym nadmiarem. Zawsze jednak lepiej jest mierzyć się z nadmiarem, niż z niedoborem. 

Gdyby miał Pan wyszczególnić jedną rolę, która od tego czasu była dla Pana najważniejsza, na którą mogłoby paść?

Mam wrażenie, że jest to doktor Sadzik z "Diagnozy". Ta rola bardzo dużo zmieniła w moim życiu. Dokonała ona rzeczy w moim jeszcze do niedawna niezachwianym poczuciu- niemozliwej. W świadomości widzów wygumowała rolę Huberta z "Pierwszej miłości", z którą byłem kojarzony najczęściej. 

Tak myślałam, że Piotrek Sadzik jest dla Pana ważny. (Śmiech.) Ma na to wpływ również fakt, że  podczas wcielania się w tę postać może Pan rozmawiać po śląsku?

Możliwość rozmawiania po śląsku jest dla mnie bonusem. Od Ślązaków, którzy oglądają "Diagnozę" wiem, że z każdym sezonem „godomy“ coraz lepiej. To promocja śląskiej kultury i języka. W telewizji ogólnopolskiej zrobiono coś takiego pierwszy raz na tak szeroką skalę. 

Czyim pomysłem było wprowadzenie śląskich dialogów do serialu?

To była w zasadzie moja inicjatywa. Zaproponowałem, żeby śląskiego było więcej. Produkcja na to przystała. 

Nabycie jakich umiejętności okazało się konieczne, by mógł Pan wiarygodnie wcielać się w rolę lekarza?

Wątków zawodowych u Piotrka jest stosunkowo niewiele. Nazewnictwa medycznego i wykonywania poszczególnych czynności uczymy się na bieżąco. 

Co okazało się najtrudniejsze? 

Bardzo forsownym zadaniem okazało się dla mnie np. trzymanie haków. Oczywiście, ja miałem łatwiej, bo wykonywałem to na specjalnie spreparowanym fantomie, ale dla lekarzy musi to być bardzo ciężka praca fizyczna. 

Jak radzi Pan sobie z przyswajaniem nazewnictwa medycznego?

Nie radzę sobie. (Śmiech.) Jak każdy. To czasami dosyć trudne i zupełnie niezrozumiałe, ale zawsze do opanowania. 

Nie rozmawiajmy o samych serialach. (Śmiech.) Nie można przejść obojętnie obok książki "Wybrałem życie". Kiedy pojawił się u Pana pomysł na jej wydanie?

Pomysł był we mnie od dawna. Kiedy przy okazji wywiadu dla portalu WeMen.pl spotkałem na swojej drodze Monikę Sobień pomyślałem, że albo zrobię to z Moniką, albo nie dojdzie do napisania mojej książki jeszcze przez długi czas. Na szczęście wszystko się udało. Książka została wydana i sądząc z  odzewu wielu osób dobrze się ją czyta.

Co podczas procesu tworzenia książki było dla Pana najważniejsze? Ma Pan w niej swój ulubiony / najważniejszy fragment? 

Najbardziej lubię te lekkie fragmenty, dotyczące pracy. Cała książka jest ważna. 

Wiele osób po przeczytaniu "Wybrałem życie" przyznaje, (choćby w internecie), że Pana książka pomaga w walce z depresją. Do Pana również dochodzą takie opinie?

Być może pomaga ludziom sięgnąć po pomoc i przyznać się do tego, że wobec pewnych spraw jesteśmy po prostu bezradni. To bardzo dużo. Jedna z czytelniczek poprosiła mnie o numer do mojego terapeuty. Próbuje poskładać swoje życie. Niezależnie od tego czy to się ostatecznie uda, moje rachunki z  poczuciem sensu powstania tej książki uważam za wyrównane i zamknięte. 

Co dają Panu spotkania z czytelnikami?

Spotkania z czytelnikami są dla mnie małymi spektaklami. To bardzo przyjemna i inspirująca wymiana energii. Na takie spotkania przychodzą ludzie, którzy chcą tam być. Wyjeżdżam z nich zawsze w lepszej kondycji niż przyjechałem. 

Na zakończenie porozmawiajmy o filmie "Miłość jest wszystkim". Co opowiedziałby Pan o swoim bohaterze?

W filmie "Miłość jest wszystkim" swoją rolę dostałem w momencie, kiedy był już kręcony. Dokoptowałem do obsady w jakiś sposób awaryjnie. W tym kontekście  zabawnym wydaje się fakt, że po raz pierwszy moje zdjęcie jest na plakacie filmu i to nawet w jego centralnym miejscu. Film bardzo mi się podobał. Wyszło nam coś fajnego. Nie tania komedyjka.

Lubi Pan oglądać siebie na szkalnym ekranie, czy zalicza się Pan do grona tych aktorów, którzy tego nie lubią? (Śmiech.) 

Coraz bardziej lubię. Z reguły jest tak, że na ekranie widzę to, co sobie zamierzyłem. Na tle zawodowym jestem zadowolony z miejsca, w którym obecnie się znajduję. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

piątek, 25 stycznia 2019

Filip Bobek: "Komedię trzeba zagrać poważnie"


Filip Bobek: "Komedię trzeba zagrać poważnie"




















Przed spektaklem "Selfie.com.pl" w Jastrzębiu - Zdroju miałam ogromną przyjemność rozmawiać z Panem Filipem Bobkiem. Nie tylko o rolach komediowych, ale także tych mrocznych, w które wciela się na dużym ekranie.

Spotykamy się w Jastrzębiu - Zdroju przed spektaklem "Selfie.com.pl". Wciela się Pan tutaj w rolę Pawełka. Co opowiedziałby Pan o swojej postaci?

To singiel w zaawanansowanym wieku. (Śmiech.) Nie chce dać się namówić ojcu na randki, na które ten go namawia. Ojciec wpada na pomysł założenia w sieci profilu Pawełka, ale ten sceptycznie podchodzi do tego pomysłu. Nie chce mieć dziewczyny na siłę. Woli zakochać się naprawdę. Podczas trwania całego spektaklu dochodzi do wielu śmiesznych sytuacji. 

Jak wyglądały prace nad spektaklem? Jak długo trwały? 

Prace nad spektaklem trwały około trzech miesięcy, był to bardzo intensywny czas. Staraliśmy się, aby wyszło dobrze. Mam nadzieję, że spektakl wszystkim się spodoba. 

To spektakl komediowy. Wielu aktorów w rozmowie ze mną zwykło przyznawać, że komedia jest najtrudniejszym gatunkiem sztuki do zagrania dla aktora. Czy zgodzi się Pan z tym stwierdzeniem? W czym Pana zdaniem zawiera się ta trudność?

Tak uważam. Jeśli gramy coś komicznego, w pewnym momencie przestaje to być śmieszne. Sztuką jest, aby komedię zagrać bardzo poważnie, ponieważ moim zdaniem udaje się wtedy osiągnąć najfajniejszy efekt. To najbardziej wciąga widza. Uważam, że widza trzeba w sposób nienachalny wciągnąć w opowiadaną przez nas historię. 

Tematyka spektaklu idealnie wpasowuje się w dzisiejsze realia, albowiem mowa w nim o mediach i portalach społecznościowych. Jakie jest Pana podejście do mediów społecznościowych? 

Uwielbiam media społecznościowe, ale niosą też pewne niebezpieczeństwo. My pokazujemy go w nieco komiczny sposób, ale takie podszywanie się jest na porządku dziennym. Nigdy nie wiemy, kto podaje się za nas w sieci. To jest bardzo niebezpieczne. 

Wnioskuję, że dobre, ponieważ na Instagramie jest Pan bardzo aktywny. (Śmiech.) Czym najchętniej dzieli się Pan z sympatykami w sieci?

Wszystkimi zdjęciami, które robię. Kiedy spada moja aktywność na Instagramie, dużo osób na to reaguje. Przerwy spowodowane są tym, że mam dużo pracy. Nie wrzucam byle czego, ale przede wszystkim to, co podoba się moim fanom. Zawsze reaguję na feedback. To bardzo żywy Instagram. (Śmiech.)

Idąc tym tropem, może uda się Panu przytoczyć najczęstsze pytanie, które otrzymuje od swoich fanów?

Chyba nie ma takiego, które pojawia się najczęściej. 

Można także podzielić się takim, które przez swoją orginalność zapadło w Pana pamięci. (Śmiech.) 

Nic nie przychodzi mi teraz do głowy.

Przejdźmy o krok dalej w naszej rozmowie. W Teatrze wciela się Pan w bohaterów komediowych, ale jeśli chodzi o produkcje telewizyjne, tu jest Pan przeważnie obsadzany w rolach mrocznych. (Śmiech.) Czy wcielanie się w bohatera "z rysą lub jak kto woli - po przejściach - jest dla Pana z perspektywy zawodowej bardziej atrakcyjne?

Takie wyzwania są super. Nie jest do końca tak, że jestem obsadzany tylko w mrocznych rolach, ale ostatnie faktycznie takie były. Jeśli chodzi o Marcina z "Na dobre i na złe" jest to bohater zupełnie inny od wszystkich lekarzy z Leśnej Góry. Dla mnie wcielanie się w takiego bohatera jest bardzo atrakcyjne, ponieważ to zupełne przełamanie charakterów, które kreowałem do tej pory.

Marcin jest człowiekiem, któremu scenarzyści chyba najczęściej ingerują w wątek. Raz jest dobry, raz zły. (Śmiech.) 

Z perspektywy widza jest dla mnie postacią raczej negatywną. A Pan jak to odbiera?

Bardzo go lubię. Zagubił się, nie ma wsparcia wśród bliskich. Nie dzieli się swoją przeszłością, ale zawsze pojawia się czarna ręka, która wciąga go w otchłań. On za nią idzie. 

Nabycie jakich umiejętności okazało się dla Pana koniecznością, by mógł wiarygodnie wcielać się w postać lekarza?

To, czego nie znoszę najbardziej - przyswajanie terminologii medycznej. (Śmiech.) Uważam, że jest pioruńsko trudna. Nie jestem lekarzem i mam prawo nie używać pewnych zwrotów, których nie rozumiem. (Śmiech.) 

Tak myślałam. (Śmiech.) Czy uda się Panu przytoczyć dwa najtrudniejsze terminy?

Nie. Nie ma takiej możliwości. Moja głowa wypiera tę wiedzę. (Śmiech.) 

W serialu "W rytmie serca" także wciela się Pan w raczej negatywnego bohatera. Co opowiedziałby Pan o Piotrze Nowackim, bracie Weroniki? Wyjdzie na prostą?

Nie, Piotr wcale nie jest negatywnym bohaterem. Mało się uśmiecha, bo dużo przeszedł. Był policjantem, został niesłusznie oskarżony, siedział w więzieniu. Od życia dostał w kość. 

Jak z perspektywy zawodowej ocenia Pan miniony  rok 2018?

Bardzo fajnie. (Śmiech.) Dużo jeździliśmy ze spektaklem, ale powinniśmy jeździć jeszcze więcej. (Śmiech.) To był intensywny, dobry czas, również na planie, nie tylko w teatrze. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

środa, 9 stycznia 2019

Olga Szomańska: "Jestem przede wszystkim sobą"

Olga Szomańska: "Jestem przede wszystkim sobą"


























Fot. Piotr Serafin

Dnia 30 grudnia 2018 roku odbyło się VII "Pogorskie kolędowanie". W Pogórzu wystąpiła Olga Szomańska. Miałam przyjemność rozmawiać z artystką. O koncercie, wyjątkowej płycie "Kolędowa" oraz o fenomenie serialu "M jak miłość".

Po raz pierwszy rozmawiałyśmy w 2015 roku, na kilka dni przed koncertem we Wrocławiu, podczas którego wykonała Pani z Andrea Bocellim utwór "Vivere". Co idealnie wkomponowuje się w naszą rozmowę, kilka dni temu pokazała Pani zdjęcia z występu na swoim Instagramie. Jak wspomina Pani ten wyjątkowy wieczór?

Był to naprawdę wyjątkowy wieczór. Nie często zdarza się, żeby Andrea Bocelli wybierał kogoś do duetu. Znalazłam się w gronie tak wspaniałych wokalistek jak Barbra Streisand i Celiné Dion. To dla mnie wielkie wyróżnienie.

Jak  w kilku słowach podsumowałaby Pani zmiany, które nastąpiły w Pani życiu zawodowym od momentu naszej pierwszej rozmowy?

Od tego czasu wydarzyło się bardzo wiele. Rozwinęłam się muzycznie. Ukończyłam prace nad drugą solową płytą, którą mam zamiar wydać. Zakończyłam etap produkcyjny tego, co we mnie było. Mam tu na myśli kompozycję piosenek, czas zbierania i pisanie tekstów. To bardzo ważny czas dla mnie. Wystąpiłam na wielu różnych koncertach, miałam okazję m.in występować na Światowych Dniach Młodzieży. 

Aktorka, czy wokalistka? Które z tych określeń najtrafniej opisuje Panią w tej chwili?

Jestem przede wszystkim sobą. Najważniejsze jest dla mnie śpiewanie. Tak naturalne, jak oddychanie. 

Mam wrażenie, że jedno i drugie. (Śmiech.) Dzisiaj spotykamy się w Pogórzu, gdzie zaśpiewała Pani podczas Pogorskiego Kolędowania. Zaprezentowała Pani repertuar swojego koncertu "Kolędowa". Czy ma Pani wśród wszystkich kolęd, pastorałek i zimowych piosenek swoje ulubione?

Tak. Przez cały czas trwania koncertu mówię o swoich ulubionych kolędach, tłumaczę jaką mają dla mnie wartość. Bardzo dużo jeżdżę z "Kolędową" po Polsce. Gdybym miała śpiewać coś, czego nie lubię, nie miałoby to sensu. Oddaję się temu w pełni, więc bardzo lubię utwory, które wykonuję. 

"Kolędowa" to nie tylko zimowa trasa koncertowa, ale także płyta, której okładkę sama Pani zaprojektowała. Skąd pomysł na projekt? Co było dla Pani najważniejsze podczas jego tworzenia?

Najważniejsza podczas tworzenia okładki płyty była dla mnie miłość do ludzi. Chciałam podzielić się nie tylko cząstką tego, co na niej jest. Tu wszystko jest zrobione ręcznie, w formie prezentu. To podarunek dla słuchacza. 

Koncert i kolędy to jedno, ale nie możemy przejść obojętnie obok tematu serialu "M jak miłość", gdzie brawurowo  od 5 lat wciela się Pani w rolę Marzenki. Co najbardziej lubi Pani w swojej postaci?

Najbardziej lubię to, że jest nieprzewidywalna. Podsłuchuje, czasem nawet intryguje, ale uwielbiam ją za to, że bardzo kocha Andrzejka. 

Wasz serial w listopadzie stał się pełnoletni. (Śmiech.) Czy zanim trafiła Pani do obsady, zdarzało się Pani oglądać "Emkę"? 

Oczywiście. Kiedy "M jak miłość" wchodziło na antenę, w TVP emitowane były tylko trzy inne seriale - "Na dobre i na złe", "Złotopolscy" oraz "Klan", a to właśnie bohaterowie "Emki" stali się mi bliscy. 

W czym w Pani odczuciu zawarty jest fenomen serialu "M jak miłość"?

Fenomen serialu "M jak miłość" zawarty jest w pokazywaniu codzienności. Co prawda teraz jest sporo wątków sensacyjnych, co trochę od niej odbiega, ale serial niezwykle się rozwija. 

Spotykamy się w oparach świątecznej atmosfery. Ma Pani swój ulubiony film, do którego wraca Pani w każde święta? Kevin sam w domu? (Śmiech.)

Do "Kevina" wróciłam po latach. Bardzo lubię film "To właśnie miłość". 

Jak z perspektywy zawodowej ocenia Pani mijający 2018 rok? To był bardzo dobry rok dla Pani (Śmiech.) 

To był niezwykle twórczy rok. Wydarzyło się wiele dobrych rzeczy. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

środa, 2 stycznia 2019

Kabaret pod Wyrwigroszem: "Najcenniejsze są dla nas oklaski widowni"

Kabaret pod Wyrwigroszem: "Najcenniejsze są dla nas oklaski widowni"


















Fot. Małgorzata Krawczyk

W rozmowie udział wzięli: Beata Rybarska, Łukasz Rybarski, Maurycy Polaski, Andrzej Kozłowski.

Krzysztof Respondek kiedyś w rozmowie ze mną zdradził, że kabareciarze są największymi ponurakami w życiu prywatnym. To prawda? Jak jest z Wami? Obalicie ten mit? (Śmiech.)

Beata Rybarska: (Śmiech.) Nieprawda. (Śmiech.) Jesteśmy bardzo weseli, a chłopcy wręcz tryskają energią.

Łukasz Rybarski: To zależy od indywidualnych cech człowieka, który jest ponurakiem. (Śmiech.)

Beata Rybarska: Ślązacy tryskają czasem czarnym humorem. To wina smogu. (Śmiech.)

Wychodzicie z założenia, że wszystko zależy od nas, a każdy dzień może być dobrym? Co jest dla Was gwarancją dobrego dnia?

Maurcy Polaski: Gwarancją dobrego dnia jest dla mnie pogoda, a kiedy  nie ma jej za oknem, liczę wtedy na pogodę ducha.

Spotykamy się w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie. Wystąpicie ze swoim programem "TRA TA TA TA". Proszę opowiedzieć coś więcej. 

Maurycy Polaski: Nazwę naszego programu trzeba dobrze akcentować. (Śmiech.)

Łukasz Rybarski: Najistotniejsze w tym momencie jest to, że gramy w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie. To przepiękne miejsce. W tym miejscu zawsze towarzyszą nam wielkie emocje.

Do jakich widzów skierowany jest program? Mam wrażenie, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie... (Śmiech.)

Maurycy Polaski: Do tych, którzy przyszli. (Śmiech.) Naprawdę, przysięgam. Jeśli kogoś tutaj dzisiaj nie ma, nie możemy niczego do tego kogoś skierować. (Śmiech.)

Andrzej Kozłowski: Jesteśmy bardzo elastyczni. Kolor skóry, płeć oraz inne czynniki nie mają żadnego znaczenia. (Śmiech.)

Zaciekawiła mnie sama nazwa. Skąd się wzięła? Czy jest z  nią związana jakaś anegdota?

Beata Rybarska: Czekaliśmy na to pytanie...

Maurycy Polaski: Długo nie mogliśmy się zdecydować na konkretny tytuł.

Beata Rybarska: Z tytułem tego typu kombinowaliśmy na różne sposoby. Wyszło ładnie.

Jak wyglądały prace nad programem, jak długo trwały? Może jakieś anegdoty związane z jego tworzeniem?

Łukasz Rybarski:  Mam wrażenie, że prace nad programem zawsze wyglądają tak samo.

Beata Rybarska: Spędzamy wspólnie wiele godzin, ale wtedy nikt się nie odzywa. (Śmiech.)

Nazywacie go Wigilią 25 lecia istnienia Kabaretu pod Wyrwigroszem... Już w przyszłym roku obchodzić będziecie ten zacny jubileusz. Czy planujecie jakieś urodzinowe niespodzianki dla swoich sympatyków?

Beata Rybarska: Żeby wymyślić jakieś niespodzianki, musimy się spotkać na kilka godzin i zacząć rozmawiać. (Śmiech.)

Maurycy Polaski: Jeśli zdradzę, z niespodzianki nici. (Śmiech.) Proszę inaczej postawić to pytanie. (Śmiech.)

Jakie numery przygotowujecie w związku z jubileuszem?

Maurycy Polaski: Same niespodzianki. (Śmiech.)

Urodziny są zawsze doskonałym momentem do wspomnień. Proszę w kilku słowach opowiedzieć o początkach KPW. Co jest Waszą największą siłą?

Maurycy Polaski: Mamy swoje lata. Możemy już nie pamiętać takich rzeczy. Wstecz oglądają się tylko ci, którzy mają zamiar umierać i odchodzić w niebyt.

Beata Rybarska: Kiedy zaczynaliśmy, byłam w zaawansowanej ciąży. (Śmiech.)

Andrzej Kozłowski: Ja też byłem w ciąży, kiedy dołączyłem do zespołu. (Śmiech.)

Łukasz Rybarski: Warto być w ciąży. Wtedy rodzą się dobre pomysły!

Kabaret był Wam bliski od zawsze? Nigdy nie myśleliście Państwo o wyborze innego zawodu?

Maurycy Polaski: Cały czas myślę o wyborze innego zawodu. Tylko nudni ludzie zajmują się ciągle tym samym.

Beata Rybarska: Próbowaliśmy różnych rzeczy, ale okazuje się, że w niczym innym nam nie wychodzi.

Mówi się, że najtrudniej aktorom gra się w produkcjach komediowych, ponieważ trzeba wszystkich rozśmieszyć. Czy podobna trudność ma swoje przeniesienie także na twórczość kabaretową? Jak jest w Państwa odczuciu?

Maurcy Polaski: W kabarecie najtrudniej spowodować, by ktoś się rozpłakał. Jeszcze nam się nigdy nie udało. (Śmiech.)

Co jest dla Państwa najważniejsze w tym zawodzie?

Beata Rybarska: Pieniądze.

Maurycy Polaski: Sex, drugs i rock"n"roll.

Andrzej Kozłowski: Pieniądze.

Łukasz Rybarski: Dla mnie powrót do domu. (Śmiech.)

Beata Rybarska: A tak naprawdę - oklaski widowni.

Na koniec chciałabym poruszyć jeszcze temat najnowszego projektu telewizyjnego z Waszym udziałem. Premiera na Wiosnę. Coś więcej na ten temat?

Łukasz Rybarski: To cykliczny program telewizyjny. Będzie bardzo zabawnie. Nie możemy więcej zdradzić.

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl  - Śląskie Centrum Informacji