czwartek, 29 sierpnia 2019

Robert Janowski: "Czuję wolność artystyczną"

Robert Janowski: "Czuję wolność artystyczną"


























fot. Michał Mutor

W ramach XIV Beskid Cup spotkałam się z Panem Robertem Janowskim. Rozmawialiśmy o sporcie, ale przede wszystkim o programie "Gra muzyka". 

Premiera programu 7 września o godz. 19:00 w TV Puls. 

Spotykamy się na XIV Beskid Cup w Jaworzu. Jak samopoczucie po pierwszych rozgrywkach?

Mogło być lepsze. Zagrałem dwa mecze i dwa przegrałem. (Śmiech.) Pierwszy mecz zagrałem z Łukaszem Pietschem, który wygrał w zeszłym roku. Mistrz! W drugim meczu moim przeciwnikiem był Krzysztof Respondek, ktory jest bardzo dobrym zawodnikiem. Pewnie po ostatnich swoich rozgrywkach jak co roku wyślę SMSa do dzieci, że znowu nie wyszedłem z grupy. (Śmiech.) 

Jak wyglądały Pana przygotowania do tegorocznej edycji?

Zbytnio się nie przygotowujemy. Przyjeżdżamy do Jaworza i gramy. Kto ma czas, to pomiędzy swoimi aktywnościami zawodowymi trenuje. Ja od czasu do czasu trenuję.

Czy oprócz tenisa ziemnego uprawia Pan inne sporty?

Nie. (Śmiech.) Jestem zawodowcem w późnym wstawaniu, to mój ulubiony sport. (Śmiech.)

Premiera programu "Gra muzyka" już 7 września w TV Puls. Co opowiedziałby Pan o kulisach powstania tego programu? 

Na to, aby przygotować coś nowego dla widzów mieliśmy rok. Formuła jest prosta - oparta jest na grze w kółko i krzyżyk, a w trakcie zabawy trzeba odpowiadać na moje czasem podchwytliwe pytania z zakresu muzyki. Program będzie bardzo rozrywkowy i familijny, czyli  dla wszystkich. 

Co jest dla Pana w tym programie najważniejsze?

Możliwość bycia z ludźmi, możliwość improwizacji. Zapraszam również gości z którymi przeprowadzam wywiady. 

Gościem jednego z odcinków będzie Jan Borysewicz. Spontanicznie namówiłem go, by zabrał gitarę. Zagraliśmy. Fajnie wyszło. 

Kto jeszcze pojawi się w programie?

Alicja Majewska, Pectus, Doda, Radek Liszewski, Varius Manx, Kombii… Chciałem, aby każdy miłośnik muzyki znalazł coś dla siebie. 

Czym "Gra muzyka" w swojej formule różni się od innych programów rozrywkowych tego typu?

Nie ma jednorodnych pytań. Bardzo pozytywny, radosny, po prostu - fajny program rozrywkowy!

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że w TV Puls znalazł Pan nowy dom. Proszę tę myśl rozwinąć. 

Dobrze czuję się w TV Puls. Czuję wolność artystyczną. To bardzo cenne. Zawsze byłem wolnym artystą. Kiedy w TVP poczułem zagrożenie, wycofałem się. 

Najbliższe plany. 

Mam co robić. Od września wracam z moim programem radiowym, cały czas przygotowujemy też nowe odcinki programu "Gra muzyka". Dzieci wyfrunęły z gniazda, więc czas, który zostanie nam z żoną między aktywnościami zawodowymi, wykorzystamy dla siebie. Będziemy cieszyć się chwilą. 

Mtaeriał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

Mezo: "Cieszę się, że moje piosenki są aktualne mimo upływu lat"

Mezo: "Cieszę się, że moje piosenki są aktualne mimo upływu lat"


















fot. Andrzej Jenek

W ramach XIV Beskid Cup w Jaworzu miałam ogromną przyjemność rozmawiać z Mezo. O sporcie, ale także jego ponadczasowych utworach i planach na czas  najbliższy.

Spotykamy się na XIV Beskid Cup - Turnieju Tenisa Ziemnego Artystów Polskich. Jak samopoczucie przed pierwszymi rozgrywkami?

Samopoczucie bardzo dobre. Zawsze świetnie się tutaj czuję, jestem po raz siódmy. Pierwszy raz byłem tutaj dzień po ślubie. Co roku z żoną świętujemy w Jaworzu naszą rocznicę. Teraz jest inaczej, ponieważ moja ukochana jest w zaawansowanej ciąży. Jako zeszłoroczny finalista mam nadzieję, że znów uda się coś wygrać.

Jak wyglądały Pana przygotowania do XIV edycji Beskid Cup?

Lepiej niż w ostatnich latach. (Śmiech.) Wróciłem do gry, ale walczę z kontuzją kolana, więc mam nadzieję, że będę w stanie funkcjonować na korcie. 

Tenis nie jest jedynym sportem, który regularnie Pan uprawia. 20 października pobiegnie Pan w maratonie, który odbędzie się w Poznaniu. Jak przygotowania do tego wyzwania?

Miesiąc przed maratonem planuję kilka intensywnych treningów. Chciałbym sprawić wszystkim frajdę i pomóc w osiągnięciu zamierzonego czasu. Jeśli zdrowie dopisze, 20 października zapraszam wszystkich do Poznania. 

Trudno jest pogodzić karierę muzyczną z aktywnościami sportowymi?

Czasami trudno. Szczególnie wtedy, kiedy kumulują się terminy. W okresie letnim jest ciężko, ale zimą zdecydowanie luźniej.

Ostatnio pojawił się Pan na Disco pod Gwiazdami w Białymstoku. Wraz z Ewą Jach wykonaliście "Kochać, jak to łatwo powiedzieć". Dlaczego akurat ten utwór?

Zaproponowano nam ten kultowy utwór. Mamy wspaniały cover. Był to fajny występ, pierwszy raz prezentowany przez tak dużą widownią. 

Przekazanie jakich emocji było dla Was najważniejsze?

To ballada o miłości. Dla rapera to dosyć trudne zadanie. Główną rolę grała Ewa, ja dołożyłem dwie zwrotki. Starałem się nie zepsuć dobrego wrażenia. (Śmiech.) 

Nie da się pominąć Pana najbardziej znanych utworów - "Ważne", "Sacrum" i "Kryzys" feat. Ewa Jach. Co mają w sobie takiego, że po latach są nadal aktualne?

To dobre pytanie. (Śmiech.) To piosenki ponadczasowe. Cieszę się, że są aktualne i mądre mimo upływu lat.

Czym najczęściej Pan się inspiruje pisząc teksty piosenek?

Ostatnią płytę nagrałem pod wpływem przeżyć sportowo - motywacyjnych. Teraz towarzyszy mi myślenie uduchowione, w tym klimacie powstanie następny krążek. 

Jak wyglądają Pana najbliższe koncertowe plany?

Koncerty gram do końca września, potem zaszyję się w studio nagraniowym. 

Zastanawiał się Pan kiedyś, ile kilometrów pokonuje  w ramach jednej trasy?

Zależy to od wielu czynników. Przez ostatnie trzy dni przejechałem ponad 1500 km. Tu zawsze znajdą się siły, żeby dotrzeć. (Śmiech.) 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

piątek, 16 sierpnia 2019

Mateusz Janicki: "Próbuję zrozumieć i usprawiedliwić motywy działań moich bohaterów"

Mateusz Janicki: "Próbuję zrozumieć i usprawiedliwić motywy działań moich bohaterów"


























fot. Jacek Poremba

W ramach Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Bez granic" miałam przyjemność rozmawiać z Panem Mateuszem Janickim. O spektaklu "Wałęsa w Kolonos", serialu "Na dobre i na złe" oraz o sile pomagania za pośrednictwem mediów społecznościowych.

Spotykamy się w Cieszynie w ramach Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Bez granic". Czy na początek naszej rozmowy można stwierdzić, że Teatr jest dla Pana miejscem szczególnym?
Tak, Teatr jest dla mnie miejscem szczególnym.
O godz. 20:00 w Hali Sportowej Uniwersytetu Śląskiego wystawiony zostanie spektakl "Wałęsa w Kolonos". Premiera spektaklu odbyła się 8 września 2018 roku w Krakowie. Jak wyglądały prace nad spektaklem?
W mojego bohatera na premierze wcielał się Szymon Czacki. Współpracuję z Teatrem Łaźnia Nowa, więc kiedy w związku z jego zajętościami zawodowymi nastąpiła konieczność podzielenia się rolą, zgodziłem się bez wahania.
Całość narodziła się w głowie Bartosza Szydłowskiego, reżysera. Tekst do spektaklu stworzył Jakub Roszkowski. Przez czas pracy nad spektaklem pojawiło się wiele koncepcji i pomysłów, które dotyczyły całego przedstawienia oraz roli samego Wałęsy. Do współpracy udało się zaprosić prof. Jerzego Stuhra.
Bardzo ważną rolę odgrywa również chór, wzorowany na klasycznym chórze antycznym, który z muzyką Dominika Strycharskiego, komentuje rzeczywistość spektaklu, zarazem będąc jego częścią.
Co w tej sztuce najbardziej się Panu podoba, a za co Pana zdaniem cenią ją widzowie?
Najbardziej lubię ostatnią scenę. Scenę pogrzebu, w której dochodzi do przepychanki i w rezultacie do bójki. Krótka scena, która bardzo obrazowo pokazuję spór polityczny w naszym kraju. Myślę, że widzowie cenią spektakl za uczciwość. To spektakl o wojnie polsko-polskiej. Jak łatwo w imię doraźnych interesów niszczymy bohaterów. Dzisiaj, rozmawiamy 4 czerwca, spektakl nabiera jeszcze jednego, rocznicowego wymiaru. Gdzie jako kraj jesteśmy po tych 30 latach. 
Co opowiedziałby Pan o swojej postaci? Przekazanie jakich emocji widzom podczas kreowania swojego bohatera jest dla Pana najistotniejsze?
To Teatr bardziej formalny, więc trudno mówić o emocjach. Tezeusz, Kreon oraz Polinejkes, w którego ja się wcielam, są przedstawicielami pewnych idei. Każdy z bohaterów chce wykorzystać Wałęsę  w innym sposób.
Polinejkes jest reprezentantem młodej lewicowej myśli. Z różnym skutkiem próbuje przebić się do głównego nurtu. Uznaje zasługi Wałęsy, ale uważa, że ten czas minął, potrzeba nowych idei i świeżego spojrzenia na społeczeństwo.
Podobnie jak w przypadku festiwalu Kino na Granicy, głównym celem i atrybutem Festiwalu Teatralnego Bez Granic jest łączenie kultury polskiej, czeskiej i słowackiej. Jakie są trzy rzeczy, z którymi kojarzą się Panu Czechy?
(Śmiech.) Czechy kojarzą mi się z piwem, o którym pewnie wszyscy mówią. Okropna odpowiedź. (Śmiech.) Kojarzą mi się także z nieżyjącym już prezydentem Václavem Havlem i jego działalnością artystyczną. Kojarzą mi się także ze świetnym kinem, filmami między innymi Petra Zelenki, którego bardzo lubię.
Kilka dni temu w Teatrze Słowackiego w Krakowie odbyła się premiera "Lalki". Na scenie pojawia się Pan w roli Stanisława Wokulskiego. Na co zwracał Pan szczególną uwagę w budowaniu jego postaci?
Prace nad spektaklem zaczynaliśmy od rozmowy, czym teraz jest "Lalka", co mówi o nas dzisiaj. I okazało się że „Lalka“ jest niesamowicie aktualna. Nie zmieniając ani trochę tekstu Prusa, udało się dotknąć bardzo współczesnych tematów.
Sam Wokulski jest postacią nieoczywistą. Z jednej strony, działa, zarabia pieniądze, obnaża zakłamanie świata arystokracji. Z drugiej strony jest niezdolny do empatii, miłości. Jest człowiekiem, któremu wydaję się, że wszystko można kupić.
W jakich jeszcze spektaklach oprócz "Wałęsy" i "Lalki" można Pana obecnie zobaczyć?
W Teatrze Słowackiego można zobaczyć mnie w sztuce "W ogień". Gram postać Józefa Kurasia. To legendarny Żołnierz Wyklęty, bardzo kontrowersyjna postać. Do dzisiaj toczą się spory, czy był bandytą, czy bohaterem. Sam osobiście znam ludzi, którzy stracili bliskich z rąk „ogniowców“. Dla nas jako twórców spektaklu jego postać jest punktem wyjścia. Wzbudza dyskusje, po co nam pamięć o Żołnierzach Wyklętych, czym jest pamięć wojny, dlaczego odwołujemy się do niej.
Nie sposób pominąć seriali. Musimy przez chwilę porozmawiać o "Na dobre i na złe". Jak w kilku słowach opisałby Pan doktora Michała Wilczewskiego?
Jest empatyczny. Walczy o swoje. Nie podporządkowuje się zbyt łatwo. Ma skomplikowane relacje z kobietami. Z matką, (w tej roli Agnieszka Pilaszewska, przyp. red.) która nie była z nim do końca szczera, z córką Matyldą (w tej roli Amelia Czaja, przyp. red.), z którą próbują poukładać swoje relacje. No i oczywiście z doktor Sikorką, (w tej roli Marta Żmuda-Trzebiatowska, przyp. red.).
Nabycie, jakich umiejętności okazało się dla Pana konieczne, aby mógł Pan wiarygodnie wcielać się w rolę lekarza?
Cały czas uczę się słownictwa medycznego. Pierwszym słowem, które musiałem przyswoić w pierwszych dniach na planie była "resekcja". Od tego czasu znacznie poszerzyłem zasób słownictwa medycznego (Śmiech.)
Wykonywanie jakiego zabiegu na ekranie sprawia Panu największą trudność, a które najwięcej frajdy?
Jeżeli chodzi o działania medyczne, można zobaczyć nas w dwóch odsłonach. Na SOR-ze lub na sali operacyjnej. I tu, i tu najtrudniejsze jest połączenie dialogu z wiarygodnym wykonywaniem czynności medycznych.
W czym Pana zdaniem zawarty jest sukces serialu "Na dobre i na złe"?
Połączenie przypadków medycznych z losami pracowników Leśnej Góry. Mimo swojego wieku serial jest współcześnie opowiadany.
Niedawno dołączył Pan do ekipy serialu "Przyjaciółki". To zupełnie inna postać od doktora Wilczewskiego (Śmiech.) Już go Pan polubił?
Staram się lubić każdą postać, którą gram. Próbuje zrozumieć i usprawiedliwić motywy działań moich bohaterów.
Bardzo aktywny jest Pan na Instagramie. Czym najbardziej lubi się Pan dzielić z followersami?
Na Instagramie dziele się moim życiem zawodowym. Pokazuję często od kulis co dzieje się na planie, w teatrze. Próbuje też promować różne inicjatywy, w których biorę udział. Te bardziej związane z moim zawodem  jak choćby grupa Impro Krk. Ale również różnego rodzaju działania charytatywne. A dodatkowo, ponieważ nie chcę i nie umiem milczeć, zabieram głos w sprawach ważnych. 
Najbliższe plany.
Zobaczymy, co się wydarzy. Najprawdopodobniej pojawię się w kolejnym serialu, ale nie chcę zapeszać. Na razie delektuję się wakacjami.
Czytelnikom bloga #wywiadymarioli życzę dobrej końcówki wakacji.
Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl  - Śląskie Centrum Informacji 

czwartek, 1 sierpnia 2019

Dominika Gawęda i Paweł Rurak - Sokal: "Przełomowym momentem jest spotkanie tekstu z muzyką"

Blue Café: Dominika Gawęda i Paweł Rurak - Sokal: "Przełomowym momentem jest spotkanie tekstu z muzyką"











fot. zdjęcie nadesłane
Po kameralnym koncercie, który odbył się w maju w Cieszynie, miałam ogromną przyjemność rozmawiać z Dominiką Gawędą i Pawłem Rurakiem - Sokalem.
Spotykamy się w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie. Właśnie zakończył się Wasz kameralny koncert. Publiczność dopisała?
Dominika Gawęda: Jak najbardziej. Bardzo się cieszymy. Trasa koncertowa obfituje w ogromną publiczność. To dla ogromna nagroda. Kochamy te spotkania.
Paweł Rurak - Sokal: Piękne miejsce na koncert. Znakomita akustyka. Rewelacja.
Czy jest dla Państwa jakaś różnica między występem na "zwykłej" a teatralnej scenie? Stres jest może bardziej odczuwalny w tak kameralnych miejscach jak to, w którym teraz jesteśmy?
Dominika Gawęda: Lubimy występować na takich scenach. Teatr ma w sobie magię, która jest odczuwalna. Koncerty kameralne są inne od tych, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Przełamujemy bariery, rozmawiamy, jesteśmy blisko.
Paweł Rurak - Sokal: Widać twarze, nie ma anonimowości. Rozmowy są szczególne.
Jaka jest różnica między plenerowym a kameralnym miejscem na występ?
Dominika Gawęda: Jest bardziej nastrojowo.
Która z piosenek na dzisiejszym koncercie spotkała się z największym aplauzem ze strony publiczności?
Paweł Rurak - Sokal: Tu pojawiła się wyjątkowa publiczność, zapoznana z naszą twórczością. Wiedzieli, jak reagować. Każdy utwór prosił się o powtórzenie. (Śmiech.) Ja z łezką w oku gram "Reflection" z naszej płyty "DOUBLE SOUL".
Czy są takie utwory z Waszego repertuaru, bez których to fani nie wyobrażają sobie koncertów?
Dominika Gawęda: Oczywiście. Z naszymi fanami jesteśmy w stałym kontakcie. Takich piosenek jest mnóstwo, to przede wszystkim nasze największe hity.
24 sierpnia 2018 roku na rynku muzycznym pojawił się Wasz najnowszy album - DOUBLE SOUL, czyli podwójna dusza. Skąd pomysł na nazwę?
Dominika Gawęda: Ta nazwa może mieć wiele interpretacji i znaczeń. "Podwójna dusza" też dlatego, że twórcami jesteśmy Paweł i ja (oraz wielu innych znakomitych artystów, którzy zdecydowali się napisać dla nas teksty.) Interpretacja jest dowolna. Nazwa budzi pytanie czym jest dusza, a odpowiedź na to pytanie jest tajemnicą, którą nasza płyta również w sobie ma.
Co było przełomowym momentem podczas powstawania płyty?
Paweł Rurak - Sokal: Ponad rok spędziliśmy w studio nagraniowym.
Dominika Gawęda: Przełomowym momentem jest spotkanie tekstu z muzyką. To zawsze wyjątkowa chwila.
Czy mają Państwo swój ulubiony, szczególny dla siebie utwór na płycie? Który? Dlaczego?
Paweł Rurak - SokalZależy od nastroju (Śmiech.)
Dominika Gawęda: Ja bardzo lubię "Impuls", "Bezpowrotnie" oraz wspominane już kilkakrotnie "Reflection".
Trwa obecnie praca nad czymś nowym?
Paweł Rurak - Sokal:  Właśnie wydaliśmy najnowszy singiel "Talk to me now", do nagrania zaprosiliśmy francuskiego artystę młodego pokolenia - La Garaine. Myślę już o nowej płycie, ale na efekty trzeba będzie poczekać do 2020 roku. Będzie to zupełnie nowa odsłona naszej twórczości. 
Zastanawialiście sie kiedyś, ile kilometrów udaje się Wam pokonać w ramach jednej trwającej pare miesiecy trasy koncertowej? Na pewno nie sa to male liczby. (Śmiech.)
Dominika Gawęda:  Gdybyśmy to policzyli, wszyscy byśmy się zdziwili. (Śmiech.)
Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji