czwartek, 28 listopada 2019

EXCLUSIVE: Roksana Węgiel: "Nikt nie wierzył, że wygram Eurowizję"

EXCLUSIVE: Roksana Węgiel: "Nikt nie wierzył, że wygram Eurowizję" 


























fot. zdjęcie nadesłane

Po koncercie "Wyśpiewajmy marzenia" w Cieszynie miałam przyjemność rozmawiać z Roksaną Węgiel. Co program "Voice Kids" zmienił w jej życiu? Kto był dla niej największym wsparciem podczas przygotowań do Eurowizji? Na to i wiele innych pytań odpowiada w szczerej rozmowie. 

Spotykamy się po VIII charytatywnym koncertem "Wyśpiewajmy marzenia" w Cieszynie. Jak wrażenia? Publiczność dopisała?

Była cudowna energia. Cieszę się, że mogłam tutaj wystąpić. Było pięknie. 

Który z Twoich utworów jest zazwyczaj najbardziej wyczekiwany przez fanów na koncertach?

Wydaje mi się, że jest to piosenka "Anyone I want to be". 

Czy masz ulubioną piosenkę w swoim repertuarze?

Wszystkie są dla mnie ważne, ale moją ulubioną piosenką jest "Bunt". Z każdą piosenką wiążę cudowne wspomnienia. 

Pod kątem wspomnień, która pioenka jest dla Ciebie szczególna?

Zdecydowanie "Anyone I want to be". 

Trwa rok szkolny, ale Ty nie zwalniasz tempa, koncertujesz, pojawiasz się na eventach, pracujesz w studio. Czy pogodzenie obowiązków szkolnych z muzycznymi bywa dla Ciebie trudne?

Bywa trudno, ale daję radę. 

Jak Twoi rówieśnicy reagują na rozwój Twojej kariery? Bywają raczej wspierający, czy mierzysz się także z krzywdzącymi opiniami? Jak wtedy reagujesz?

Moi rówieśnicy reagują bardzo dobrze, wspierają mnie. 

Jeśli chodzi o internet, tam hejt jest wszeobecny. Kiedy ktoś jest popularny w sieci, zawsze znajdą się osoby, które będą złą opinię  powielać. Nie robię nic, co mogłoby skrzywdzić drugiego człowieka ale to, co kocham. Ludzie komentują, niech to robią. Na mnie nie ma to żadnego wpływu, spływa to po mnie. (Śmiech.) 

Nie mówmy o samych negatywach. (Śmiech.) Mam wielu fanów, którzy mnie wspierają. 

W TVP 2 trwa emisja kolejnej edycji programu "The Voice of Poland". Czy oglądasz program? Masz swoich faworytów?

Na regularne śledzenie programu nie mam za bardzo czasu, ale udaje mi się nadrabiać zaległości w internecie. Duże wrażenie zrobił na mnie Tadeusz Seibert, który zaśpiewał piosenkę "Spragniony". 
W programie pojawiła się również moja koleżanka z "Voice Kids", Karolina Wójtowicz. 
 
Co udział w programie "Voice Kids" zmienił w Twoim życiu? Czy gdybyś miała jeszcze raz możliwość wystąpić jako uczestniczka w tym programie, zrobiłabyś to?

Zmieniło się wszystko. Polecam każdemu tą przygodę. To niesamowite doświadczenie. Nie byłam świadoma, że ten program otworzy mi wrota do dalszych działań oraz do wyjazdu na Eurowizję. Nie spodziewałam się tego. Jestem wdzięczna, że tak się stało. 

W kontekście programu bardzo dużo mówi się o Twojej przyjaźni z Edytą Górniak. Czy obecnie razem pracujecie?

Nagrałyśmy piosenkę "Zatrzymać chwile" do bajki "Hotel Transylwania 3". Cieszę się, że mogłam ją poznać, nie ukrywam, że było to moim marzeniem. 

Z kim  oprócz Karoliny Wójtowicz z uczestników programu "Voice Kids" utrzymujesz jeszcze kontakt?"

Z Milenką Grigorian, z Olivią Klinke, ze Stasiem Szymańskim. 

W październiku ruszyła Twoja wyjątkowa trasa koncertowa "The X Tour". Opowiedz coś więcej.

Była to moja pierwsza trasa koncertowa. Kolejny raz miałam szansę spełnić swoje marzenie. Wymagało to ode mnie dużo pracy, działo się. Przygotowania były bardzo intensywne. 

Jak wspominasz swój udział w Eurowizji Junior 2018? 

Emocje nie do opisania. 

Co było dla Ciebie największym zaskoczeniem tego konkursu?

To, że wygrałam. (Śmiech.) Nikt w to nie wierzył. Wygranie było moim celem, ale wszyscy mówili, żebym się na nic nie nastawiała. I...udało się. Mój Tata był dla mnie największym wsparciem. 

Najbliższe plany. 

Bardzo dużo się dzieje. Jest co robić. (Śmiech.) 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl  - Śląskie Centrum Informacji 

sobota, 23 listopada 2019

EXCLUSIVE: Michał Malinowski: "W życiu nic nie jest definitywne"

EXCLUSIVE: Michał Malinowski: "W życiu nic nie jest definitywne"


























fot. zdjęcie nadesłane

Dnia 21 listopada 2019 roku odbyło się uroczyste otwarcie Cinema City w Cieszynie. Gośćmi specjalnymi imprezy byli aktorzy - Sonia Bohosiewicz i Michał Malinowski. 

Z Michałem miałam ogromną przyjemność rozmawiać o filmie "Jak poślubić milionera", w którym zagrał główną rolę oraz o życiu na krawędzi i zmianach jakie obecnie zachodzą w jego życiu.          To jeden z ostatnich wywiadów, którego udzielił przed wyjazdem z Polski. 

Spotykamy się na otwarciu Cinema City w Cieszynie. Jaki gatunek filmowy jest Pana ulubionym z perspektywy widza?

Z perspektywy widza lubię bardzo różne kino. Wybieram w zależności od tego, czego potrzebuję w danej chwili. Czasem są to komedie, czasem horrory. 

Czego poszukuje Pan w filmach? Czym cechuje się dla Pana dobre kino?

Dobre kino zaskakuje. Film oglądam z zaciekawieniem i czekam, co się wydarzy. 
Lubię się rozwijać. Nawet fikcyjna historia może nieść ze sobą wartość edukacyjną. 

"Jak poślubić milionera" to najnowszy film, w którym możemy Pana oglądać. Co opowiedziałby Pan o swojej postaci?

Na początku był strasznym cwaniakiem, ale to dobry chłopak. Przez cały czas trwania filmu ta postać ewoluuje. Miłość zmienia go na lepsze. Było to dla mnie fajne wyzwanie aktorskie. 

Proszę opowiedzieć o zakulisowej pracy nad filmem.

Było super. Na planie panowała wspaniała atmosfera. Pracowaliśmy na własnych organizmach i emocjach, nie mogliśmy więc pozwolić na to, by pojawiły się negatywne emocje. Nie było ich. Było świetnie, inspirująco i sympatycznie. Miałem okazję podpatrywać na planie doświadczonych aktorów i czerpać z nich. 

Propozycja skierowana jest przede wszystkim do miłośników komedii, czy każdy w tym filmie znajdzie coś dla siebie?

Film "Jak poślubić milionera" skierowany jest do wszystkich, każdy znajdzie w nim coś dla siebie. 

To jak na razie ostatni film z Pana udziałem. Odszedł Pan z "Pierwszej miłości" i "Na Wspólnej", a zdecydował o wyjeździe z Polski. Czy odejścia z tych dwóch seriali są definitywne, czy zostawił Pan sobie uchyloną furtkę w razie chęci powrotu?

Ciężko powiedzieć. W życiu nic nie jest definitywne. (Śmiech.) Czas pokaże.  

Nie boi się Pan, że zatęskni za aktorstwem? W najlepszym momencie swojej kariery wycofuje się Pan z życia zawodowego.

Aktorstwo to dla mnie człowieństwo. Żeby być dobrym aktorem, trzeba rozwijać się jako człowiek. Mam potrzebę, by rozwinąć się w trochę innych kierunkach. Jeśli zatęsknię, wtedy wrócę. 

Czy decyzja związana jest z tym, że jest Pan miłośnikiem adrenaliny i życia na krawędzi? 

(Śmiech.) Tak trochę jest. Kiedy gramy w serialach codziennych, podpisujemy umowy. Jest w nich punkt, który zabrania narażać swoje życie i zdrowie. Teraz, kiedy ten punkt nie będzie nade mną ciążył, będę mógł puścić wodzę fantazji. (Śmiech.) 


























fot. zdjęcie nadesłane

Jaką szaloną rzecz zrobił Pan ostatnio? (Śmiech.) 

Szaleństwa są u mnie codziennością, trudno więc wybrać coś konkretnego. (Śmiech.) Czuję, że najbardziej szalone rzeczy są jeszcze przede mną. Zamierzam zrobić je w całkiem niedalekiej przyszłości. 

Jest Pan miłośnikiem adrenaliny, ale też odkrywania nowych destynacji. Jakie miejsce zachwyciło Pana ostatnio?

Ostatnio nie podróżowałem za wiele, bo życie zawodowe było bardzo intensywne. Kiedyś bardzo dużo podróżowałem, natomiast destynacje same w sobie są często kwestią przypadku. Ważni są ludzie, których spotykam. Najlepiej wspominam czas, w którym w trakcie studiów jeździłem autostopem po Europie. Wtedy najwięcej się działo. 

Pamiętam, że kiedyś wraz z Dawidem Czupryńskim pojechał Pan do Chin. Jak wspomina Pan tę podróż?

Wszystko działo się bardzo szybko. Na to, by dostać się do Pekinu, mieliśmy tylko 5 tygodni. Byłem w szoku, że się udało. Dziennie przemierzaliśmy ok. 500 km. 

Ma Pan w tym momencie coś, co można określić mianem podróży marzeń?

Nie zawsze chodzi o miejsce. W dzisiejszych czasach bardzo łatwo dostać się wszędzie. W podróży ważne jest to, co robimy po drodze. 

Czego w momencie Pana drogi, która cały czas zaskakuje, można życzyć Panu na koniec rozmowy?

Żeby wszystko to, co sobie zaplanowałem, udało się i mnie zaskoczyło.  

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

piątek, 22 listopada 2019

Zofia Schwinke: "Oby moja książka zachęciła młodzież do czytania"

Zofia Schwinke: "Oby moja książka zachęciła młodzież do czytania"



















fot. Marta Filipczyk

Moim gościem w listopadowe popołudnie w Bielsku - Białej była aktorka młodego pokolenia, Zosia Schwinke. Rozmawiałyśmy o aktorstwie teatralnym, serialu "Zameldowani", improwizacji, która w aktorstwie przydaje się na każdym kroku oraz o książce "Po trzeciej stronie rzeki", którą napisała w zeszłoroczne wakacje, a teraz pracuje nad jej wydaniem.

Jest wiele zawodów na "A". Co spowodowało, że wybrała Pani akurat aktorstwo? To trudny, a czasami nawet mało pewny zawód.

Zgadzam się. O aktorstwie marzyłam od dziecka. Już jako mała dziewczynka postanowiłam, że zostanę aktorką. (Śmiech.) Szczerze mówiąc nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale myśli o podjęciu tego zawodu kiełkowały we mnie odkąd pamiętam. Nie wyobrażałam sobie siebie w pracy za biurkiem. Postanowiłam spróbować swoich sił zdając do Szkoły Teatralnej.

Czyli już od najmłodszych lat przejawiała Pani zainteresowanie tym zawodem, 
lubiła się przebierać, wcielać w różne postaci? Można tak to ująć?

Tak, interesowałam się tym od najmłodszych lat. W podstawówce organizowałam szkolne
przedstawienia. Pisałam teksty, namawiałam koleżanki do współpracy. Pamiętam spektakl o porach
roku, którego byłam inicjatorem.

Spotykamy się dzisiaj w Bielsku - Białej. To na deskach tutejszego Teatru możemy podziwiać
Pani talent aktorski. Można stwierdzić, że ten teatr jest dla Pani miejscem szczególnym?

Zdecydowanie tak.

Tutaj miałam swój debiut teatralny jeszcze podczas czwartego roku studiów.                               

Moja przygoda z Bielskiem nadal  trwa. Kiedy bywam tu nieco rzadziej, zawsze tęsknię. Kiedy
wchodzę do teatru po przerwie, wzrusza mnie jego zapach.                                                              

Grywam także w innych teatrach w Polsce, ale jednak Teatr Polski w Bielsku ma dla mnie szczególne znaczenie.

W tym tygodniu można spotkać Panią w "Makbecie" Wiliama Szekspira w reżyserii Grzegorza
Suskiego. Co najbardziej ceni Pani w szekspirowskiej twórczości?

Chyba uniwersalność Szekspira. Można go czytać na różne sposoby, jest cały czas aktualny. Grany w Polsce i poza jej granicami. Jedni przerabiają jego dramaty na współczesne inscenizacje, inni grają go klasycznie.

Co najbardziej Pani podoba się w Waszej adaptacji Makbeta?

Gram jedną z Wiedźm i bardzo lubię te sceny, ponieważ jest w nich taniec i śpiew, więc mogę wykorzystać umiejętności nabyte podczas nauki w Studium Wokalno-Aktorskim przy Teatrze Muzycznym w Gdyni,  gdzie również miałam okazję grać, jeszcze jako adeptka tej szkoły. 

W jakich jeszcze spektaklach Teatru Polskiego w Bielsku - Białej możemy Panią obecnie
oglądać?

 Z tego co wiem w repertuarze został tylko „Makbet”. W sumie w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej zrobiłam siedem tytułów.


















fot. Marta Filipczyk 

Można oglądać Panią również w „Małym Księciu" Teatru Piasku. To historia wszystkim znana,
ale tu została namalowana piaskiem i światłem. Proszę opowiedzieć coś więcej o tym jakże
wyjątkowym przedsięwzięciu. W czym tkwi największa siła Waszego spektaklu?

To spektakl familijny. Sprawdza się jako propozycja dla dzieci i dorosłych. To historia, której sens tak naprawdę rozumiemy dopiero w dorosłym życiu.

Wyjątkowość spektaklu polega na połączeniu różnych form. Pojawia się malowanie piaskiem, malowanie światłem, a nawet malowanie na wodzie. Ta interdyscyplinarność robi wrażenie na odbiorcy.

Rola teatralna jest większym wyzwaniem dla aktora, niż występ przed kamerą? Podobno teatr jest doskonałą przestrzenią na improwizację. Pani często zdarza się improwizować?

W Teatrze nie ma dubli, wszystko dzieje się na żywo. Jednak trudność zależy od rodzaju roli. Nie ma znaczenia, czy gramy ją na deskach teatralnych, czy przed kamerą.

Uwielbiam improwizować. Według mnie jest to jedna z podstaw
aktorstwa, dlatego gdy prowadzę warsztaty teatralne skupiam się w dużej mierze na improwizacjach.

Zanim poszłam do szkoły teatralnej, byłam w grupie improwizacyjnej "W gorącej wodzie kąpani". Nabyte umiejętności wykorzystuję na  scenie oraz przed kamerą na przykład w  serialu "Zameldowani". 

Serial opowiada o pięciu przypadkowych młodych osobach, które wspólnie zamieszkują. Co
opowiedziałaby Pani o swojej postaci?

Uwielbiam Ewelinę. Ma 23 lata. Jest studentką. Nie wykazuje jednak zbyt wielkiego zainteresowania nauką. Jest raczej głupiutka. Powiedziałabym, że frywolna. Ma swobodne podejście do życia. To bardzo wdzięczna postać do grania, ale raczej się z nią nie utożsamiam. (Śmiech.) Podoba mi się konwencja sitcomu. Jest to ciekawe wyzwanie  aktorskie. Lubię role dramatyczne, ale tutaj również spełniam się w stu procentach.


















fot. Marta Filipczyk

To serial inny od wszystkich. Mam wrażenie, że to pierwsza historia o przypadkowych lokatorach. (Śmiech.) Co Pani najbardziej podoba się w tym serialu? Za co cenią go widzowie?

Myślę, że za humor, energię piątki młodych ludzi oraz za to, że pojawiają się w nim znani aktorzy, m.in Marian Dziędziel, Joanna Orleańskaczy Wojciech Dąbrowski.

„Zameldowani” nawiązują do amerykańskiego serialu "Friends", co też może przyciągać
widza.

Pracujemy nad drugim sezonem, premiera wkrótce.

Aktorstwo to jedno, ale porozmawiajmy o książce, którą napisała Pani w zeszłoroczne wakacje.
"Po trzeciej stronie rzeki" to powieść dla młodzieży. Napisanie książki było Pani pomysłem, czy
ktoś Panią zmotywował, namówił do podjęcia takich działań?

Był to tylko i wyłącznie mój pomysł, który kiełkował mi w głowie od wielu lat. Pojawił się już w momencie gdy sama byłam w wieku głównej bohaterki tj. miałam naście lat. 

Od początku wiedziałam, że  będzie to historia wakacyjnej, nastoletniej miłości. Zeszłego lata doprowadziłam mój pomysł do końca.

Ponad rok zbierałam się w sobie, by podjąć decyzję o próbie wydania książki.

Skąd pomysł, by była to powieść skierowana do młodzieży? To podobno najbardziej wymagające grono czytelników.

(Śmiech). Pewnie tak. Konfrontacja z odbiorem jest ważna, ale mi zależało przede wszystkim na wylaniu tego co we mnie siedziało. Po prostu miałam ochotę opowiedzieć właśnie taką historię.       

Na razie konfrontacja wychodzi pozytywnie, a to motywuje do dalszego działania. Mam w głowie jeszcze jedną, zupełnie inną powieść, ale jeśli w ogóle ją napiszę i wydam to będzie to za minimum trzydzieści lat. (Śmiech.) 

Z realizacją marzeń nie można czekać, trzeba konsekwentnie je realizować.

Na Zrzutka.pl trwa zbiórka na wydanie Pani debiutanckiej powieści. Jak można Panią wesprzeć?  Proszę opowiedzieć coś więcej.

Dzięki zrzutce udało mi się zebrać środki na wydanie pierwszych pięciuset egzemplarzy. Redakcję, korektę, skład, projekt okładki i inne niezbędne prace. Mimo osiągnięcia 100%, zrzutka trwa nadal. Będą to środki przeznaczone na promocję i kolejne egzemplarze, więc serdecznie zapraszam na mój profil na stronie zrzutka.pl.

Od momentu ogłoszenia zbiórki spotykam się z niezwykle pozytywnym odzewem, co jest dla mnie ogromnym, ale bardzo miłym zaskoczeniem.  Myślę, że wiele osób nie spodziewało się tego po mnie, ponieważ zawsze dzieliłam się w mediach społecznościowych newsami z aktorskiej drogi, a tu nagle - jak grom zjasnego nieba, informuję o książce i zbiórce.

Mówi się, że wskaźnik czytelnictwa w Polsce systematycznie leci w dół. Myśli Pani, że
audiobooki wypierają książkę tradycyjną? Co zrobić, by to się zmieniło? Jak zachęcić młodzież
do czytania?

Nie negowałabym audiobooków. Sama spotykam się z opiniami, że powinnam pomyśleć o takiej
formie wydania książki. Audiobook to również  świetna forma przyswajania literatury.                Może faktycznie wskaźnik czytelnictwa spada, ale kiedy robiłam research na instagramie, odnalazłam dużo kont na temat czytelnistwa i książek, więc chyba nie jest tak źle.


























fot. Marta Filipczyk

Dużo jest akcji promujących czytelnictwo, namawiających, że po książkę warto sięgnąć. Pani jest ich zwolennikiem, czy raczej jest Pani sceptycznie nastawiona do tego typu akcji?

Zdecydowanie jestem zwolennikiem. Uwielbiam czytać. Mam nadzieję, że moja książka zachęci
młodzież do czytania. Nie jest gruba, więc istnieje taka szansa. (Śmiech.)

Jaka książka zachwyciła Panią ostatnio?

Przypominam sobie obecnie "Mistrza i Małgorzatę", sięgnęłam więc ponownie po klasykę.


















fot. Marta Filipczyk

Książka Pani dzieciństwa to...

Zdecydowanie "Ania z Zielonego Wzgórza". W te wakacje sięgnęłam po nią po raz kolejny i po raz kolejny mnie zachwyciła. Czyta się ją tak samo dobrze jak za dzieciaka, odnajdując oczywiście nowe sensy.

Wracam również do książki "Jedz, módl się, kochaj".


fot. Marta Filipczyk 

Jakim jest Pani czytelnikiem? Czego poszukuje w książkach?

Uwielbiam zatopić się w lekturze, a to nawet do momentu, w którym z nosem w książce, niczym w transie, chodzę po ulicy. (Śmiech.) Niestety zwykle czytam wyrywkowo, fragmentami, gdyż mam wiele innych zajętości.  Jednak, jeśli tylko mam taką możliwość, uwielbiam dni spędzone wyłączne z książką. Wtedy w stu procentach skupiam się na zawartej w niej historii. Książka jest też wdzięczną towarzyszką podróży.

Dużo Pani podróżuje. Jakie miejsce zachwyciło Panią ostatnio?

Najbardziej zachwyciły mnie Chiny, które odwiedziłam w zeszłoroczne wakacje przy okazji trasy ze spektaklem „Humanka” w reż. Agaty Puszcz z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej.

Mieliśmy przyjemność zagrać w dwóch miastach. Sądzę, że mój odbiór tego miejsca był tym bardziej intensywny, że o podróży do Chin nigdy nie marzyłam i do ostatniej chwili nie było wiadomo czy w ogóle uda się tam polecieć. Generalnie uwielbiam podróże i mam tysiące destynacji, które chciałabym odwiedzić.

Co zachwyciło Panią w chińskiej kulturze?

Najbardziej chyba świątynie i ich połączenie z naturą. Wejście na Mur Chiński było dla mnie dużym przeżyciem.

Pani podróż marzeń to...

Od czasów liceum marzy mi się podróż na Kubę. Chciałabym  zatańczyć  salsę na ulicach Havany. To jedno z wielu moich podróżniczych marzeń.

Jest Pani bardzo aktywna na swoich profilach w mediach społecznościowych. Czym najchętniej
dzieli się Pani na Instagramie?

W mediach społecznościowych dzielę się przede wszystkim sprawami zawodowymi. Obecnie także informuję o książce. Czasami udostępniam coś z życia prywatnego. 

Czego poszukuje Pani w mediach społecznościowych jako użytkownik?

Dla mnie to głównie miejsce poszukiwania pracy, ale również inspiracji czy informacji.
Często za pośrednictwem mediów społecznościowych dowiaduję się, co słychać u
moich znajomych.

Najbliższe plany.

Wszystko klaruje się na bieżąco  :)

Materiał dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

wtorek, 19 listopada 2019

EXCLUSIVE: Tomek Wolny: "O każdej porze jestem otwarty na człowieka"

EXCLUSIVE: Tomek Wolny: "O każdej porze jestem otwarty na człowieka"

























fot. zdjęcie nadesłane

Dziennikarz. Wulkan pozytywnej energii. Zawsze otwarty na człowieka. Najbliższe jest mu dziennikarstwo społeczne. "Jestem tylko tłem i dodatkiem do tego, by połączyć gościa z widzem" - mówi.

Z Tomkiem Wolnym miałam przyjemność rozmawiać podczas mojego pobytu w Warszawie.

Już na pierwszy rzut oka sprawiasz wrażenie osoby niezwykle pozytywnie nastawionej do świata i ludzi. Co daje Ci w życiu najwięcej siły? 

Siłę od kiedy pamiętam daje mi rodzina i wiara. Bez tego nie byłbym tu, gdzie jestem. Wszystkiego może brakować, niech się wali i pali, ale z takimi ostrogami zawsze do przodu. Boso, ale w ostrogach. Dwóch. Rodzina i Wiara.

Moim zdaniem  w codziennym życiu ważne jest cieszenie się drobiazgami, ale prawda jest taka, że nie każdy ma taką umiejętność. Co zrobić, by to się zmieniło?

Trzeba otworzyć się na drugiego człowieka. Wystarczy z empatią wsłuchać się w codzienność kogoś, kto potrzebuje pomocy - osoby z niepełnosprawnością, samotnej, starszej, wykluczonej. Nagle przestajesz gonić własny ogon i skupiać się na końcu własnego nosa. Doceniasz każdy drobiazg, widzisz jak wiele masz dane i nic tylko dziękować i starać się oddać to, co za zupełną darmochę dostałeś. Często niestety świadomość tego jak wiele mamy, przychodzi dopiero wtedy gdy to utracimy. 

Na swoim oficjalnym profilu na Instagramie opisujesz siebie w ten sposób - "Mąż, Tata, Poznaniak - rano zadaję pytania, wieczorem informuję". Prezenter telewizji śniadaniowej, czy prezenter informacji? Do czego jest Ci bliżej w tym momencie?

Jestem przede wszystkim dziennikarzem. Połączenie porannego Pytania na Śniadanie z głównym wydaniem Panoramy może wyglądać na pewien szpagat, ale przecież niezależnie od pory dnia jestem dziennikarzem. Różnica polega na tym, że rano bardziej zadaję pytania, a wieczorem informuję.

Gdyby nastała taka konieczność, z czego byłoby Ci łatwiej zrezygnować - z telewizji śniadaniowej, czy z prowadzenia Panoramy?

To trochę tak, jakbym musiał zdecydować, czy chcę się pozbyć lewej, czy prawej ręki. Raczej nie chciałbym stać przed takim wyborem. (Śmiech.)

Na szczęście nie ma takiej potrzeby. (Śmiech.) "PNŚ" jest jednym z najpopularniejszych programów śniadaniowych w Polsce. Poruszacie tam wiele istotnych zagadnień. Na jakie tematy najczęściej lubisz rozmawiać z gośćmi?

Od samego początku szczególnie bliskie jest mi dziennikarstwo społeczne. Największą satysfakcję daje moment, w którym sprawy faktycznie uda się ruszyć do przodu, pomóc w słusznej walce, rozwiązać jakiś problem. Nie zawsze się udaję, ale na szczęście mam wiele takich historii, które udało się zakończyć sukcesem, radością, wzruszenim. Ale tu nie ma spoczywania na laurach. Jedna sprawa zamknięta i ruszamy dalej, bo kolejne trzy czekają. Swoją pracę traktuję jako służbę. To jest wciąż wielka moc telewizji z której trzeba korzystać z sensem i z sercem i od samego początku tak widzę te misję. Zawsze wśród zwykłych ludzi, zawsze po stronie najsłabszych. 

Program śniadaniowy moim zdaniem jest wspaniałą okazją do poznawania nowych ludzi, osób z ciekawymi pasjami, zajmujących się istotnymi rzeczami. Na swoim oficjalnym profilu na Instagramie często dzielisz się zdjęciami z gośćmi programu, którzy byli dla Ciebie w jakimś stopniu inspiracją. Czy mógłbyś przytoczyć historię jednego z takich spotkań?

Każdy gość wie coś czego Ty nie wiesz. Tylko od Ciebie zależy czy z tego skorzystasz czy nie. W Pytaniu na Śniadanie staram się z tego czerpać pełnymi garściami. Zarówno od Płk Weroniki Sebastianowicz, pseudonim "Różyczka", żołnierza AK, która do dzisiaj żyje na Białorusi i pomaga naszym Kombatantom sponiewieranym przez system, a także od młodego chłopaka, chorego na epilepsję, który będąc za dziecka odrzuconym przez kolegów, postanowił słabość przekuć w siłę i dziś wygrywa konkursy kulturystyczne. Od rodziców walczących o milion złotych na operację synka, od bezdomnego, który wyszedł z akloholizmu, znalazł pracę, dom i teraz pisze doktorat, od eksperta, który mówi o potrzebie badań profilaktycznych słuchu, od ojca, który walczy z przygniataniem dzieci zadaniami domowymi czy od gwiazdy, która oddała serce porzuconym zwierzakom. Każdy program to armia takich ludzi i historii. Każdy program to wulkan inspiracji. To niemożebnie wymagająca praca, a zarazem wspaniała przygoda i wieczny uniwersytet. Cały czas się czegoś nowego uczymy, cały czas kogoś nowego poznajemy. To mnie za każdym razem szczerze ekscytuje i niezmiennie ciekawi.

Prowadzenie programu o tak wczesnej porze wiąże się z wczesną pobudką, ale również z „misją“ szerzenia dobrego nastroju. Zdradź proszę, jaki masz sposób na bycie w dobrym humorze na wizji, nawet wtedy, kiedy aura nie sprzyja?

Ja po prostu kocham tę robotę! Jeśli robisz to co kochasz, jak pięknie ujął to klasyk, to nie przepracujesz ani jednego dnia. Mając taką ekipę w redakcji i na planie Pytania na Śniadanie nie bez przyczyny mamy największą oglądalność i jesteśmy najlepszym programem porannym w Polsce. Jaka ekipa - taki program!

Przekazywanie jakich emocji podczas trwającego na żywo programu jest dla Ciebie najważniejsze?

Poruszamy różne tematy, więc i emocje są bardzo zróżnicowane. Trzeba być w tym wszystkim prawdziwym i naturalnym. Ludzie od razu wyłapią gdy grasz i wyczują fałsz. Widz nie tylko widzi, ale przede wszystkim wszystko doskonale czuje. Jeśli jesteś w tym wszystkim prawdziwy, wiarygodny i podchodzisz do każdego człowieka z szacunkiem, to i emocje będą prawdziwe. Ważne by nie zapominać, że najważniejszy jest nasz gość i widz. To my jesteśmy tam dla nich, a nie odwrotnie. Jestem zwykłym chłopakiem z osiedla Kopernika w Poznaniu, któremu udało się przez dobrych kilka lat podróżować po świecie. Zarówno na osiedlu, jak i w dalekiej Ameryce Północnej czy Południowej, zawsze broniła się otwartość na drugiego człowieka, naturalność, pogoda ducha, spontaniczność i uśmiech, dzięki czemu od razu topisz lody, skracasz dystans i już jesteś nawet z nowo poznaną osobą za pan brat. Atmosfere takiego spotkania staram się wytworzyć między naszymi gośćmi w studiu i mam nieśmiałe wrażenie, że to się udaje wcale nienajgorzej (Śmiech.) 

W trakcie naszej rozmowy kilka razy już pojawił się temat Twojego profilu na Instagramie. Czym najczęściej lubisz się dzielić z tzw. "followersami"?

Jakoś szczególnie nie przepadam za mediami społecznościowymi. Kiedy masz rodzinę - żonę, trójkę dzieci i swoje pasje, to lepiej nie marnować czasu na siedzenie w sieci. Staram się ten czas w świecie wirtualnym ograniczać do minimum, by na maksa wykorzystać go w realu. Szkoda czasu na zawracanie ludziom głowy byle czym. Oczywiście niech będzie to czasem lekkie, śmieszne, z biglem, z zębem, bo przecież taki też jestem, ale głównie na Twiterze, Insta i Facebooku staram się być identycznie jak w dziennikarstwie - z sercem i sensem. Pozdro dla wszystkich moich followersów 😉.

Jakie jest najczęstsze pytanie, które za pośrednictwem mediów społecznościowych zadają Ci sympatycy?

Dostaję bardzo dużo wiadomości z prośbą o pomoc, o włączenie sie w kolejna akcję, o podanie dalej zbiórki pieniędzy na czyjeś leczenie. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na wszystkie apele, ale staram się pomagać jak tylko potrafię i umiejętnie. Wolę działać, włączać się w daną akcję w konkretny sposób, niż tylko przekazywać i udostępniać ją dalej. Nawet najmniejsza pomoc jest lepsza od wielkiego współczucia i to zasada jakiej się trzymam. 


Właśnie. W mediach społecznościowych bardzo często nawołujesz do pomocy potrzebującym. Pomaganie drugiemu człowiekowi jest dla Ciebie bardzo ważne. Wystarczy wsłuchać się w naszą rozmowę. Jakie akcje charytatywne obecnie wspierasz?

To część mojej misji. Stram się pomagać jak mogę, bo to mój ludzki, chrześcijański obowiązek. To wyniosłem z domu, potem z harcerstwa. Tak mnie wychowano. Faktycznie włączam się i organizuję dużo akcji, ale to nic nadzwyczajnego, wręcz przeciwnie. Przecież to normalne, że gdy ktoś potrzebuje pomocy - działasz! Najświeższa akcja, to ta urodzinowa. Z Muńkiem Staszczykiem, franciszkaninem o. Leonardem, Krystianem Włodarczakiem z Siepomaga i Przemkiem Babiarzem mamy urodziny w tym samym czasie i od lat zamiast prezentów, kwiatów, skarpetek, bombonierki czy krawata - na początku listopada odpalamy nowy film i zbieramy kasę na litry paliwa, dzięki którym niepełnosprawne dzieci mogą dojeżdżać na bezcenną dla nich rehabilitację. Wchodzimy na SIEPOMAGA / TANKUJEMY - KLIKNIJ oglądamy tegoroczny odcinek perypetii fantastycznych Kuby i Pawła z 21 chromosomem miłości i tankujemy! 



Najbliższe plany.

Za cztery godziny poprowadzę Panoramę. (Śmiech.) A potem jestem przede wszystkim mężem cudownej kobiety i ojcem trójki zwariowanych szkrabów, więc dalszy plan to tego nie zmarnować, wzrastać i dalej ku Wieczności. Reszta to didaskalia, a wśród tych mało istotnych szczegółów najistotniejsze jest brazylijskie jiu jitsu, koszykówka, narty i kite. (Śmiech.) 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

Justyna Sieniawska: "Życie uczy pokory"

Justyna Sieniawska:  "Życie uczy pokory"


























Justyna Sieniawska od 2008 roku prowadzi Festiwal Camerimage - fot. zdjęcie nadesłane

Justyna Sieniawska do obsady serialu "Na Sygnale" dołączyła pod koniec ubiegłego sezonu. Przyznaje, że gdyby nie została aktorką, mogłaby być lekarzem. Od zawsze podziwia przedstawicieli tego zawodu.

Sprawia Pani wrażenie osoby niezwykle pozytywnie nastawionej do ludzi  i świata, emanuje pozytywną energią. Co daje Pani najwięcej siły?

Z siłą bywa różnie, potrzebujemy jej z różnych źródeł. Dobrzy ludzie i dobre sytuacje dają jej najwięcej. Uwielbiam otaczać się dobrą energią, ludźmi, którzy mają swoje marzenia i sukcesy. Uwielbiam o nich słuchać. Kiedy coś się komuś udaje, mnie to uskrzydla. Wszystko okupione jest ciężką pracą, ale nie ma rzeczy niemożliwych. Pozytywne historie mnie mobilizują. 

W mojej ocenie dużo siły daje cieszenie się z drobiazgów. Pani z drobiazgów umie się cieszyć, ale nie wszyscy taką umiejętność posiadają. Co zrobić, by to się zmieniło?

Trzeba zaliczyć mocne lądowanie. Życie uczy pokory. Nie jest łatwo, ale z czasem zaczyna się doceniać rzeczy mniejsze. Moje życie nie było usłane różami, więc może dlatego doceniam te drobne radości, z których to codzienność się składa. 


























fot. zdjęcie nadesłane

Jest Pani zdania, że każdy dzień może być dobrym, a wszystko zależy tylko od nas? Co jest dla Pani gwarancją udanego dnia?

Tak. Nawet, jeśli wydarzy się coś złego, od nas zależy, jak to zinterpretujemy. Warto się zastanowić, wyciągnąć wnioski i pójść dalej. Zapominamy, że każdy dzień jest darem. 

Wiele jest zawodów na "A". Co spowodowało, że wybrała Pani akurat aktorstwo? To trudny, a czasami nawet niepewny zawód...

W ustach aktorów brzmi to dziwnie, ale o wyborze tego zawodu zdecydował u mnie przypadek. To trudny zawód. Moja nauczycielka, która była germanistką, bez pamięci zakochana była w Teatrze. Wyznaczyła, że wezmę udział w konkursie recytatorskim. Wygrałam go. Poznałam fantastyczną kobietę, Panią Iwonę Mirońską - Gargas. Zajmowała się prowadzeniem grupy teatralnej, która miała swoją siedzibę w Szczecinie. Zobaczyła we mnie talent. 


























fot. zdjęcie nadesłane

Czy już od najmłodszych lat przejawiała Pani zainteresowanie tym zawodem, lubiła się przebierać, wcielać się w różne postaci?

Absolutnie nie. (Śmiech.) Od najmłodszych lat miałam duszę sportowca. Trenowałam pływanie. Nie marzyłam o aktorstwie od najmłodszych lat. Pierwszy raz o tym zawodzie pomyślałam w liceum. 

Oprócz aktorstwa zajmuje się Pani również konferansjerką, prowadzi liczne eventy. Co najbardziej lubi Pani w tym rodzaju aktywności zawodowej?

To miła praca pod każdym względem. Jestem ubierana w przepiękne kreacje, cudownie uczesana i umalowana. Towarzyszę ludziom w wydarzeniach, które są dla nich ważne. Kontakt z publicznością mnie nie streusuje, uwielbiam go. Eventem, z którego prowadzenia jestem najbardziej dumna jest Festiwal Camerimage. Prowadzę go od 2008 roku. To ogromna frajda. 


























fot. Małgorzata Wielicka

Umiałaby Pani rzucić aktorstwo dla konferansjerki?

Nie trzeba tego rozgraniczać. Konferansjerka nie jest osobnym zawodem. To jedynie dodatek. Zajmuje się nią wielu aktorów, dziennikarzy, celebrytów, choć są też tacy, którzy nie widzą siebie w tym rodzaju aktywności zawodowej. 

Przejdźmy jednak do tematu serialu "Na Sygnale". Doktor Górska pojawiła się w 233 odcinku. Co najbardziej zaciekawiło Panią w tej roli i spowodowało, że ją Pani przyjęła?

To zacna rola. Nie jestem byle kim, bo Górska jest  ordynator szpitala. To postać zimna, po przejściach. Jest co grać. Trudne role dają aktorom możliwość zaprezentowania swoich możliwości. 

Zdradzę, że w pierwotnym zamyśle ten wątek miał zostać zupełnie inaczej poprowadzony, ale do tego nie doszło. 


























fot. Małgorzata Wielicka


Doktor Górska to ponoć postać bez serca, porównwywana nawet do Potockiego. (Śmiech.) Okazuje się, że nie jest taka zła, jak się wydaje. Zaczynają wychodzić na jaw problemy, z którymi boryka się po godzinach. Co opowie Pani o jej najbliższych losach?

Najbliższe losy są dla mnie zagadką. Jej życie nie jest usłane różami. Jej oziębłość spowodowana jest tym, z czym mierzy się po godzinach. Warto zauważyć, że jest dobrym lekarzem, zaangażowanym w swoją pracę. 

Wątki prywatne to jedno, ale rozmawiamy o serialu medycznym. Jak radzi sobie Pani z przyswajaniem terminologii? 

Bywa różnie. Czasami łatwo, czasami trudno. 

Jakie są najtrudniejsze terminy, które musiała Pani przyswoić?

To nazwy wieloczłonowe. Ciężko je wypowiedzieć.

Podziwiam lekarzy. Chciałabym nim być, to zawód, który podziwiam od zawsze. 

Można zatem stwierdzić, że rola Dr Górskiej jest spełnieniem Pani marzeń? (Śmiech.)

Tak. Naprawdę. Ordynator SORu brzmi dumnie. (Śmiech.) 

Nabycie jakich umiejętności okazało się dla Pani konieczne, by mogła się wiarygodnie wcielać w postać doktor Górskiej?

Pewnego rodzaju powściągliwość, ale też zgłębianie tajników medycznych. Znajomość tematu pomaga. 

Wasz serial (co udowodniono już wiele razy), pełni funkcję edukacyjną. Czy Pani również spotkała się z opiniami, że dzięki oglądaniu "Na Sygnale" ktoś z fanów wiedział jak zachować się w sytuacji kryzysowej?

Były takie sytuacje. Warto odświeżyć swoje informacje na temat udzielania pierwszej pomocy. Ta wiedza może uratować komuś życie. Zajęcia z pierwszej pomocy powinny być obowiązkowo wprowadzane w harmonogram zajęć uczniów w szkołach.

Jako twórcy serialu "NS" przyłączyliście się do akcji STOP HEJT. Pani (choćby z racji kreowania negatywnej postaci) spotyka się z hejtem?

Kiedy w serialu pojawiła się moja postać, spotykałam się z wieloma negatywnymi opiniami. Oczywiście, bohaterowie, którzy są z serialem od samego początku, mają już swoje fancluby. Kiedy ja się pojawiłam, wszyscy byli na nie. (Śmiech.)

Czy takie akcje są pomocne, uświadamiają i faktycznie powodują, że jest mniej zawiści, czy wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej nakręcają i kumulują złe emocje?

Są potrzebne. Ludzie myślą, że internet daje anonimowość. Przekonani są, że napisać mogą wszystko. Świadomość anonimowości podnosi poziom agresji. 

Czy zanim trafiła Pani do serialu, zdarzało się Pani go oglądać? 

Tak, natrafiałam na fragmenty. 

Ogląda Pani seriale medyczne, czy wybiera inny gatunek?

Od zawsze kochałam Housea. (Śmiech.) To niezwykle barwna postać. 

Jest Pani miłośniczką filmów. Czego poszukuje w kinie? Jest Pani wymagającym widzem?

Nie oceniam filmów. Krytycy filmowi są dla mnie smutnymi ludźmi, którzy powinni zostać bez pracy. (Śmiech.) Filmy oglądam dla emocji. To świat, w który można uciec. 

Jaki gatunek filmów jest Pani ulubionym?

Kocham filmy kostiumowe. Rola w filmie kostiumowym byłaby dla mnie spełnieniem najskrytszych marzeń. 

Jaki film zachwycił Panią ostatnio?

Oglądam ich tyle, że ciężko wybrać jeden. (Śmiech.) Zachwycił mnie "Dom z papieru". Uwielbiam ten serial. 

Filmy zagraniczne mają w sobie więcej subtelności. 

Jest Pani bardzo aktywna na swoim profilu na Instagramie. Czym lubi dzielić się Pani z followersami? 

Do założenia profilu na Instagramie zmobilizowały mnie koleżanki z planu, Monika Mazur i Ania Haba. Dzielę się rzeczami z życia zawodowego, prywatność zostawiam dla siebie. Dzielę się kulisami mojej pracy, zdjęciami z planu. 

Jakim jest Pani użytkownikiem, czego poszukuje w mediach społecznościowych?

Trochę od nich uciekam. Są wszechobecne, nie zamierzam udawać, że ich nie ma, ale trochę mnie przerażają. Ludzie pokazują w nich swoje nieprawdziwe życie, kreują rzeczywistość. Trochę tego nie rozumiem. 

Najbliższe plany. 

Trwają zdjęcia do serialu "Na sygnale", ale mam też nadzieję na nowe wyzwania. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

poniedziałek, 11 listopada 2019

Łukasz Strzałka: "Wiele jest dróg, którymi mogłem pójść"

Łukasz Strzałka: "Wiele jest dróg, którymi mogłem pójść"



fot. zdjęcie nadesłane

Jest aktorem, ale jak sam mówi, lubi się rozwijać, więc cały czas poszerza wachlarz swoich umiejętności. 
Fani seriali kryminalnych znają go z roli Rafalskiego w "Gliniarzach", a fani dobrego brzmienia z gry na instrumencie klawiszowym w John Kentucky Band. Rzucił wszystko, by podążać za marzeniami, ale przyznaje, że wiele jest dróg, którymi mógł pójść.
Wiele jest zawodów na "A". (Śmiech.) Co spowodowało, że wybrałeś akurat aktorstwo? 

Do wszystkiego przyczynił się wypadek, któremu uległem. Od zawsze chciałem być zawodowym żołnierzem, ponad trzy lata intensywnie się do tego przygotowywałem. 
Byłem fanem wspinaczki wysokogórskiej. Wszedłem na konstrukcję, która się zarwała. Złamałem kręgosłup. Na pół roku straciłem czucie w nogach. 

W wieku dziewiętnastu lat nauczyłem się ponownie chodzić. Obiecałem sobie wtedy, że jeśli wyjdę ze szpitala o własnych siłach, mogę wszystko. Zastanawiałem się co robić, szukałem planu B. 

Czy już od najmłodszych lat przejawiałeś zainteresowanie tym zawodem, lubiłeś występować i wcielać się w różne postaci?

Od dziecka zajmowałem się muzyką, uczęszczałem na zajęcia teatralne w Kędzierzynie - Koźlu. 

Doszedłem do momentu, w którym chciałem zdawać do Szkoły Teatralnej we Wrocławiu. Znalazłem ogłoszenie castingowe jednego z wrocławskich teatrów, poszukiwali aktora. Z moim zespołem John Kentucky Band pojechaliśmy na piknik country do Mrągowa, a potem poszedłem na casting. Zdawałem sobie sprawę, że nie mam doświadczenia. Dostałem się. Spędziłem tam trzy wspaniałe lata. Przez cały czas zbierałem doświadczenie. Po tym czasie mogłem podejść do egzaminu z eksternistycznego z aktorstwa, ale ciągle brakuje mi czasu, więc nie mam go do dzisiaj. (Śmiech.) Mam ogromne szczęście w tym zawodzie. Przez rok pracowałem w jednym z teatrów Muzycznych w Chorzowie, potem byłem też  w zespole  Teatru Bohema w Bielsku - Białej, realizowałem się również w dubbingu. Czasami kończyło się tak, że spałem w samochodzie. (Śmiech.) Kiedy zrezygnowałem z angażu w Teatrze w Chorzowie, zaproponowano mi rolę Rafalskiego w Gliniarzach. O tym będziemy jeszcze rozmawiać. (Śmiech.) 

Czy do tego momentu Teatr jest dla Ciebie miejscem szczególnym?

Zdecydowanie. Dopiero w Teatrze odkrywałem, czym on tak naprawdę jest. Otaczali mnie niesamowici ludzie, którzy wszystkiego mnie uczyli. Instruktor reżyser i aktor Marek Oliwa powiedział mi kiedyś, że to Teatr uczy zawodu. Zgadzam się z tym. Cieszę się, że mogłem zaczynać od teatru. 

Z tego, co wiem, z zawodu jesteś mechanikiem samochodowym, ale "rzuciłeś wszystko, by podążać za marzeniami". To prawda?

Tak, to prawda. Wiele jest dróg, którymi mogłem pójść. (Śmiech.)






















fot. zdjęcie nadesłane

Zrobiłeś kurs spawacza, skończyłeś studium medyczne i odbyłeś staż w prokuraturze. Rozpiętość zainteresowań godna podziwu. (Śmiech.) 

Lubię się rozwijać. W chwili obecnej kończę kurs prawa jazdy na pojazdy typu C+E. (Śmiech.)

Nie żałujesz, że postawiłeś wszystko na jedną kartę i zostałeś aktorem? 

Nie, tego na pewno nie żałuję. (Śmiech.) Nawet, jeżeli w przyszłości nie uda mi się kontynuować tej pracy, jestem zabezpieczony. Nie żałuję niczego.

Aktorem, a nawet muzykiem. Do tego momentu grasz na instrumencie klawiszowym w John Kentucky Band.  Opowiedz o swojej muzycznej przygodzie. 

Moja muzyczna przygoda rozpoczęła się, kiedy miałem dziesięć lat. Nie wiedzieć czemu, pod choinkę zażyczyłem sobie organki. Dostałem je od rodziców. Okazało się, że całkiem sprawnie idzie mi gra na tym instrumencie klawiszowym. Później pożyczyłem od kolegi keyboard i zacząłem sam na nim grać. Chciałem zapisać się do szkoły muzycznej. Mama stwierdziła, że szybko mi przejdzie, ale ja zaparłem się w sobie i poszedłem za tym.

Kiedyś grałem też na trąbce, bo wydawało mi się, że dyrygent kiedy na mnie spojrzał, zobaczył we mnie predyspozycje do grania na tym instrumencie. Okazało się jednak, że w orkiestrze, do której uczęszczałem, brakowało trębaczy. (Śmiech.) Trąbkę mam do dzisiaj w domu.

Jak to robisz, że godzisz tyle obowiązków? (Śmiech.) 

Jeśli chodzi o aktorskie zajętości, wszystko odbywa się w Warszawie. To, co dotyczy zespołu, jestem w stanie opanować zdalnie, ponieważ materiały dostaję na maila, a przed koncertem wystarczy, że wezmę udział w szybkiej próbie, by wszystko sobie przypomnieć.

Warto porozmawiać o serialu "Gliniarze", w którym wciela się Pan w młodego aspiranta Michała Rafalskiego. Co najbardziej lubi Pan w swoim bohaterze?

Cenię go za bezpośredniość. To postać z pozoru wredna, ma w sobie wiele z kombinatora. (Śmiech.) Wychodzę jednak z założenia, że jako aktor muszę bronić swojego bohatera. Rafalski wiele przeszedł, dlatego taki jest. Jego rodzice zginęli, a on opiekuje się siostrą. Musi sobie radzić. Jest karierowiczem, ale to nie bierze się też z niczego.

Nabycie jakich umiejętności okazało się dla Ciebie konieczne, byś wiarygodnie wcielał się w swoją postać?

Przydatne umiejętności przyszły dużo wcześniej. Mój dziadek był instruktorem strzelectwa, a ja odkąd pamiętam, miałem wiatrówkę. A na planie mamy profesjonalnych konsultantów.

Co daje Ci najwięcej frajdy? Strzelanie? (Śmiech.)

Każdy dzień jest inny. To jest motorem. (Śmiech.) Do pracy idę zawsze z uśmiechem na twarzy.

Najtrudniej podobno zapiąć kajdanki, bywają niesforne...

Tak, to naprawdę bywa trudne. Szczególnie, jeśli mamy do czynienia z dość umięśnioną postacią lub z takimi przeszkodami, jak bransoletki, czy zegarki. 















fot. zdjęcie nadesłane

Oglądasz seriale kryminalne, by się zainspirować? Które są Twoimi ulubionymi?

Nie, nie oglądam seriali, ponieważ nie mam na to czasu. Jedynym, który śledzę jest "Wataha". Moim ulubionym serialem kryminalnym jest "Stawka większa niż życie" oraz "07 zgłoś się". (Śmiech.)

Czy rola w "Gliniarzach" spowodowała, że dostajesz kolejne propozycje ról policjantów? Role w mundurach szufladkują? (Śmiech.) 

Nie otrzymuję podobnych propozycji.

Najbliższe plany. 

"Gliniarze", aktywna praca w dubingu, zespół, nowe projekty. Patrzę pozytywnie w przyszłość. Nie martwię się, że coś się nie uda. 
Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

czwartek, 7 listopada 2019

SAGO: "Muzyka jest sensem mojego życia"


SAGO: "Muzyka jest sensem mojego życia"



























fot. Małgorzata Wielicka


Kilka lat temu była uczestniczką II edycji programu "Voice of Poland".

27 października premierę miał teledysk wokalistki do utworu "Na pół". Jest zapowiedzią płyty, której premiera przewidywana będzie w przyszłym roku.

Energia Cię rozpiera, wręcz nią emanujesz. Czy to muzyka jest tym, co daje Ci najwięcej siły?


Tak, najwięcej siły daje mi przede wszystkim muzyka. Dla niej żyję, bez niej nie dałabym sobie rady. Muzyka jest moją odskocznią od prozy codziennego życia.

Czy już od najmłodszych lat przejawiałaś zainteresowanie muzyką?

Zainteresowanie muzyką przejawiałam od końca podstawówki. Wówczas nie myślałam, że moje życie będzie tak mocno z nią związane. Myślałam o tańcu, aktorstwie, później znalazłam wspólny mianownik, jakim okazał się musical. Jednak to w śpiewie, występach i koncertach na scenie czuję się jak przysłowiowa ryba w wodzie. Scena to mój drugi dom.


























fot. Małgorzata Wielicka

Ile miałaś lat kiedy uświadomiłaś sobie, że jest tym, co chcesz robić w życiu?

Kiedy wchodziłam w dorosłość uświadomiłam sobie, że mogę zarabiać grając i śpiewając, czyli tak naprawdę połączyć przyjemne z pożytecznym. To wielkie szczęście jeśli praca jest tym co się kocha. Wtedy w życiu można czuć się spełnionym.

Jesteś też aktorką musicalową. Kiedy to musical pojawił się w Twoim życiu?

Miałam 19 lat, kiedy rozpoczęłam naukę w Studium Wokalno - Baletowym w Gliwicach, zaczęłam grać również na scenie Teatru Muzycznego w Gliwicach. Występowałam w operetkach i musicalach. 


















fot. Jacek Grąbczewski


Co jest trudniejsze? Operetka, czy musical? Można wogóle tak to porównać?

To dwie osobne formy sceniczne, które trudno porównać. Operetka jest lekka i zabawna, natomiast musical bywa poważny, ale też żywiołowy w swojej ekspresji. Ja zdecydowanie lepiej czułam się w musicalach.

Czy masz swój ulubiony musical?

W moim przypadku miłość do musicalu rozpoczęła się od "Upiora w operze". Szczęśliwie złożyło się, że zagrałam rolę Christine – ukochanej tytułowego upiora w jego anglojęzycznej wersji w Teatrze Palladium Stage.



























fot. Joanna Czarnota

27 października w Studio Skandal w Warszawie odbyła się premiera Twojego teledysku "Na pół". Pojawiło się wielu wspaniałych gości, m.in Basia Kurdej - Szatan. Co opowiedziałabyś o kulisach powstania tego utworu?

"Na pół" miało swój początek w moim rodzinnym Opolu. Jadąc samochodem nuciłam melodię, następnie przełożyłam ów melodię na akordy muzyczne i stworzyłam formę utworu, a Karolina Kozak napisała piękny tekst.

Przekazanie jakich emocji za jego pośrednictwem było dla Ciebie najważniejsze?

To utwór o dojrzałej miłości. O tym, że należy jeśli to czujemy budować związek, ale przy tym wszystkim nie można i nie warto zatracać samego siebie. Powinniśmy żyć w zgodzie ze swoimi przekonaniami, a nie tworzyć relacje na siłę.

Co opowiesz o realizacji teledysku?

Teledysk do „Na pół“ wyreżyserował Brazylijczyk Andre De la Cruz. Natomiast całość nakręcił Filip Brzeczyński. Pracowaliśmy nad nim dwa dni pływając po Wiśle i korzystając z nadwiślańskiej plaży w celu ujęcia każdej pory dnia od świtu aż do zachodu słońca - co jest widoczne w teledysku.

W teledysku wystąpiłam w duecie z przyjacielem - wokalistą i aktorem - Jackiem Brzeszczyńskim. Chcieliśmy, żeby teledysk był jak najbardziej naturalny i nieskomplikowany - tak aby koncentracja widza, słuchacza była na tekście i muzyce utworu.


























fot. Robert Wilk


Jesteś aktywna muzycznie, ale wspierasz również akcje charytatywne. Co jest dla Ciebie najistotniejsze w pomaganiu potrzebującym?

To, aby jak największa ilość osób usłyszała o danym problemie. Ubolewam nad tym, że po echu, które towarzyszy danemu charytatywnemu wydarzeniu zazwyczaj przychodzi cisza.

Jesteś przyjacielem Biegu po Nowe Życie,  akcji mającej na celu uświadomienie jak ważna jest idea transplantacji i transplantologii. Głównym organizatorem jest Przemek Saleta. Co najbardziej cenisz w tym przedsięwzięciu?

W Bieg angażuje się wiele wspaniałych gwiazd, a organizatorzy czyli Przemek Saleta i Arkadiusz Pilarz oddają tej akcji całe serce. Z roku na rok uczestników i osób zainteresowanych tą inicjatywą przybywa, dzięki czemu szerzy się idea transpalntologii w Polsce.

Jakie inne akcje charytatywne obecnie wspierasz?

Staram się pomagać indywidualnie i czasami po cichu.

Jak wielu muzyków, Ty również jesteś aktywna na Instagramie. Czym lubisz się dzielić z followersami?

Przede wszystkim muzyką i sprawami zawodowymi. Prywatność staram się zachować dla siebie i moich bliskich.

Czego jako użytkownik poszukujesz w social mediach?

Inspiracji, wskazówek do twórczych pomysłów, ale też możliwości dzielenia się swoją twórczością.

Social media pomagają Ci w kontakcie z fanami?

Tak. Najwierniejsi Fani są ze mną od czasu programu "Voice of Poland", a social media pomogają mi w kontakcie z nimi.



















fot. Jędrzej Stelmaszek 

Czy patrząc z dystansu na swój udział w "Voice of Poland", gdybyś miała okazję spróbować swoich sił raz jeszcze, zdecydowałabyś się?

Była to bardzo ciekawa przygoda, ale chyba nie zdecydowałabym się na nią po raz kolejny. Teraz pracuję nad swoją muzyką. Konkurowanie z innymi jest bardzo stersujące.

Jesteś jeszcze kojarzona z udziałem w programie?

Dziwi mnie to, ale tak. YouTube przypomina. (Śmiech.)

Najbliższe plany.

Pracuję nad płytą, premiera już w przyszłym roku. To będzie ciekawa płyta, ponieważ będzie zróżnicowana stylistycznie czyli każdy znajdzie na niej coś dla siebie. Taką mam nadzieję.

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

wtorek, 5 listopada 2019

Monika Mazur: "Realizuję się na wielu polach. Nie ma stagnacji"

Monika Mazur: "Realizuję się na wielu polach. Nie ma stagnacji"


























fot. zdjęcie nadesłane - pochodzi ze strony spektaklu Selfie.com.pl

Gra w jednym z najbardziej lubianych seriali medycznych w Polsce, ale realizuje się też jako aktorka teatralna i prezenterka telewizyjna. Cieszy się, że w jej życie nie wkrada się rutyna. 

To moja kolejna rozmowa z Moniką Mazur. 

Teatr MY wznawia hit teatralny - komedię Marcina Szczygielskiego "Single i remiksy" w reżyserii Olafa Lubaszenko. Obok Katarzyny Maciąg, Wojtka Medyńskiego i Lesława Żurka zobaczymy również Monikę Mazur.

Aktorka serialowa? Teatralna? Prezenterka telewizyjna? Co bardziej pasuje do Pani na ten moment?

Ciężko mi zdecydować. (Śmiech.) Jestem szczęśliwa, że mogę realizować się na wielu polach, nie ma stagnacji. Od zawsze dobrze czułam się przed kamerą, lubię "Na sygnale" i pracę na planie, ale bycie prezenterką również sprawia mi satysfakcję. To zupełnie co innego.  Teatr, kontakt z żywym widzem to jeszcze inna bajka, coś niesamowitego. Obecnie mam zaszczyt grać córkę Doroty Pomykały, to jest wspaniałe. 

W duecie z Mateuszem Szymkowiakiem prowadzi Pani program "Lajk". Co najbardziej podoba się Pani w tym programie?

Tematyka tego programu jest mi bliska. Kultura, sztuka, show biznes to obszary, po których staram poruszać się sprawnie, a dzięki pracy przy Lajku jestem zawsze jeszcze bardziej  na bieżąco.  Jeździmy po całej Polsce. Mogę robić rzeczy, których nigdy nie mogłabym zrobić w normalnych warunkach. Przy realizacji każdego z odcinków odkrywam coś nowego. 

Czy praca na stanowisku prezentera jest bardziej wymagająca od aktorstwa?

Ciężko to porównywać. W byciu prezenterem jestem sobą. Nie muszę wcielać się w postacie, do opanowania mam mniej tekstu, mogę improwizować. Aktorstwo jest na pewno bardziej złożone, ale nie chciałabym tutaj wartościować. 

Mam wrażenie, że w "Lajku" każdy znajdzie coś dla siebie. Jakie tematy lubi Pani poruszać najbardziej?

Nie mam takich tematów, wszystkie są mi bliskie. 


Czy połączenie zobowiązań aktorskich z prowadzeniem programu i licznymi wyjazdami, które się z nagraniami wiążą, bywa trudne?

Bywa, ale dla chcącego nic trudnego. (Śmiech.) 

Pod koniec wakacji odbył się I OFicjalny Zlot Fanów Serialu "Na sygnale". Za co najbardziej lubi Pani Martynę? 

Niezmiennie za jej empatię. 

Gdyby nie aktorstwo, mogłaby Pani zostać ratownikiem medycznym? (Śmiech.)

Absolutnie nie. (Śmiech.) To bardzo ciężki zawód. Nie dałabym rady ani psychicznie, ani fizycznie. 

Na całe szczęście w tym zawodzie może być Pani tym, kim chce. Nawet tancerką w teledysku "TAAAKI POOOST". Proszę coś więcej opowiedzieć o pracy na planie kipu i jego powstaniu. 

(Śmiech.) Teledysk powstawał bardzo długo. Mój mąż go reżyserował, był pomysłodawcą scenariusza. Było to dla mnie jedno z największych wyzwań, ponieważ musiałam wcielić się w zupełnie inną postać, niż dotychczas. To postać, która nie ma ze mną nic wspólnego, a w reszcie ról odnajduję zawsze choć trochę siebie. Musiałam przezwyciężyć swój lęk i wewnętrzny wstyd. Miałam próby taneczne. Kosztowało mnie to sporo stresu, ale  wyniosłam z tej pracy bardzo dużo i cieszę się, że ostatecznie nie zrezygnowałam z tej roli, choć takie myśli chodziły mi po głowie.

Mam wrażenie, że obnaża trochę dzisiejszy świat  social mediów, gonitwę za lajkami. Jaki jest Pani stosunek do social mediów?

Media społecznościowe traktuję z dystansem, choć  nie da się ukryć, że powoli stają się one też częścią mojej pracy.  Lubię je za to, że ułatwiają mi kontakt z sympatykami. Nie podoba mi się kierunek, w którym obecnie social media zmierzają, promują wyidealizowany świat, którego ja nie kupuję. W tym roku miałam okazję regularnie spotykać się z młodzieżą i widziałam jak oni je odbierają. My wiemy, że to wszystko jest kreowane, ale wiele ludzi niestety myśli, że tak wygląda prawdziwe życie. Nie podoba mi się to, chcę to zmienić. Zaczęłam od siebie. Chcę  stopniowo wprowadzać zmiany w prowadzeniu mojego Instagrama. Próżność trzeba odstawić na bok. Warto myśleć o innych. 

Aktywnie, ale z głową. (Śmiech.) I bez hejtu. Właśnie, ostatnio wraz z ekipą "NS" ogłosiliście akcję STOP HEJT. Takie kampanie są pomocne?

W momencie, w którym jakaś akcja zmienia coś w życiu choćby jednej osoby, to zawsze ma sens. 

Dołączyła Pani do ekipy SELFIE COM PL. Co najbardziej podoba się Pani w tym spektaklu?

Zostałam bardzo miło przyjęta. Temat jest aktualny, pokazany w śmieszny, przystępny sposób. To dla mnie ogromy zaszczyt, że z tak  wspaniałymi aktorami mogę pojawić się na jednej scenie. 

Jest bardzo aktualny, tak, jak robienie selfie...Pani lubi robić selfie?

Uwielbiam kamerę, ale  nie znoszę obiektywu aparatu. (Śmiech.) 

Proszę opowiedzieć o takim, powstałym w najzabawniejszych okolicznościach.

Było to selfie z żółwiem, które zrobiłam podczas podróży poślubnej. Zawsze marzyło mi się zdjęcie z małpą, ale nie udało się. (Śmiech.) 

Najbliższe plany. 

Niech się dzieje najlepiej. Do przodu. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl  - Śląskie Centrum Informacji