czwartek, 30 stycznia 2020

Omenaa Mensah: "W sposób zabawny i lekki traktujemy o tolerancji i akceptacji"

Omenaa Mensah: "W sposób zabawny i lekki traktujemy o tolerancji i akceptacji"


























fot. Kamila Markiewicz - Lubańska / Fotografka.pl

Dnia 22 stycznia 2020 roku w Domu Kultury Świt w Warszawie odbyła się prapremiera spektaklu "Czarno to widzę, czyli wymieszani posortowani". Spektakl na rzecz budowy szkoły dzieci ulicy w Ghanie  powstał z inicjatywy Omenaa Foundation. Producentem wykonawczym był Teatr MY. 

Pomysłodawczynią powstania spektaklu charytatywnego była Omenaa Mensah z którą w dniu prapremiery miałam przyjemność rozmawiać. 

Od prapremiery spektaklu "Czarno to widzę, czyli wymieszani posortowani" dzieli nas kilka minut. Jak samopoczucie?

Jestem bardzo zdenerwowana, ale też spokojna, ponieważ we wtorek miałam okazję obejrzeć dwie próby generalne. Wyszło świetnie. Myślę, że widzowie będą się dobrze bawić.

Kiedy pojawił się pierwszy pomysł powstania spektaklu na rzecz budowy szkoły na rzecz dzieci ulicy w Ghanie?

Pomysł pojawił się ponad trzy lata temu. 

Jak cały proces powstania sztuki wyglądał od kulis?

Zadzwoniłam do Marcina Szczygielskiego, poprosiłam, by napisał tekst sztuki dla mojej Omenaa Foundation. Chciałam, by spektakl traktował zabawnie i lekko o tolerancji oraz o akceptacji dla różnorodności, inności. 

Jak każdy z nas może przyczynić się do wybduowania szkoły na rzecz dzieci ulicy w Ghanie?

Wystarczy wpłacić dobrowolny datek na konto Omenaa Foundation. Pomóc można też przychodząc na spektakle, które grane będą nie tylko w całej Polsce, ale także w Nowym Jorku,  Londynie, Niemczech, Holandii...


















fot. zdjęcie nadesłane

W których miastach widzowie jako pierwsi będą mogli zobaczyć Wasz spektakl?

Pierwszy spektakl wyjazdowy zagramy 7 lutego w Sosnowcu. 14 lutego Ruda Śląska, 15 lutego Karpacz - Hotel Gołębiewski, 10 marca WDK Kielce...wszystkie terminy i informacje o biletach można śledzić na naszej stronie www.czarnotowidze.com.pl 

Proszę w kilku słowach opowiedzieć o kulisach powstania spektaklu "Czarno to widzę, czyli wymieszani posortowani".

Potrzebowałabym jakichś dwóch godzin, by odpwiedzieć na to pytanie. (Śmiech.) Współpraca z artystami to praca na zupełnie innym poziomie niż ten, do którego jestem przyzwyczajona. 

W skład spektaklu wchodzi trzynastu wspaniałych aktorów. Każdy z nich jest oddzielną historią, ma odmienną wrażliwość. Wszyscy pracują w jednym celu - by stworzyć szkołę dla dzieciaków w Ghanie. Podczas powstawania sztuki wydarzyło się wiele zabawnych historii. Mam nadzieję, że po prapremierze i premierze będę mogła spokojnie zasnąć i być z siebie dumna. 




















fot. Kamila Markiewicz - Lubańska / Fotografka.pl

Co w realizacji spektaklu było dla Pani najważniejsze? Na czym najbardziej się Pani skupiała?

Najważniejszy był dla mnie aspekt szeroko pojętej akceptacji i tolerancji. Te kwestie dotyczą różnorodności, inności, niepełnosprawności, innego koloru skóry, innej religii i innych. 

To spektakl komediowy, który traktuje o rzeczach ważnych. Co uważa Pani za główne przesłanie Waszego spektaklu?

Chciałabym, by widzowie w całym kraju dobrze się bawili, ale wyszli z Teatru z nutą zastanowienia nad tym, czy w swoim otoczeniu nie spotykają osób dotkniętych problemem braku akceptacji.

Czy takie spektakle pozwalają na niektóre tematy spojrzeć łaskawszym okiem?

Uważam, że tak. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

Piotr Zelt: "Negatywne postaci są bardziej krwiste"

Piotr Zelt: "Negatywne postaci są bardziej krwiste"


























fot. zdjęcie nadesłane

Z Panem Piotrem Zeltem miałam przyjemność rozmawiać przy okazji imprezy charytatywnej - Fascynujący mecz hokeja na lodzie. Event odbył się 22 grudnia w Cieszynie.

Rozmawiamy o Hokejowej Reprezentacji Artystów Polskich, ulubionych sportach aktora, ale przede wszystkim o spektaklu "Czarno to widzę, czyli wymieszani posortowani", którego premiera odbyła się 23 stycznia w Domu Kultury Świt w Warszawie. Czym jest toleracja? Czy sztuka teatralna może nauczyć akceptacji inności? Na to i wiele innych pytań odpowiada Piotr Zelt. 

Spotykamy się w Cieszynie, gdzie o godz. 18:00 rozegrany zostanie Fascynujący Mecz Hokeja na lodzie. Jak samopoczucie przed rozpoczęciem?

Wspaniale. Uwielbiam grać w hokeja. Każda taka okazja jest dla mnie świętem. W piątek odbył się trening, który bardzo mnie ucieszył, a teraz już czekam, by wejść na lód. 

Mecz zostanie rozegrany pomiędzy Hokejową Reprezentacją Artystów Polskich a Drużyną Kajetana Kajetanowicza. Jak długo trwały w Waszej drużynie przygotowania do dzisiejszego wydarzenia?

W hokeja gram regularnie. Przygotowanie to indywidualna kwestia każdego z naszych zawodników. Dzisiejsze spotkanie ma podłoże charytatywne, zawsze tak jest w przypadku naszych rozgrywek. 
Jeżeli chodzi o hokej, każdy z nas reprezentuje inny poziom zaawansowania. 

Mecz został zorganizowany, aby wspomóc działania Fundacji Fascynujący Świat Dziecka, która ma swoją siedzibę w Goleszowie. Pan bardzo chętnie udziela się charytatywnie, nie trzeba Pana namawiać. 

Kiedy czas mi pozwala, zawsze włączam się w akcje charytywne. Pomagam z przyjemnością. Uważam, że to mój obowiązek, wpisany w moją profesję. 

Jest Pan także jednym z członków drużyny Reprezentacji Artystów Polskich w piłce nożnej. Jakie jeszcze sporty uprawia Pan na co dzień?

Odkąd pamiętam, miałem ogromną słabość do narciarstwa alpejskiego. Do dziś uprawiam go regularnie. 

Przez kilka lat ścigałem się w rajdach, mam licencję, ale kask i kombinezon musiałem odwiesić na kołku, a stało się to z powodów ekonomicznych, ponieważ skończyło się otrzymywanie dofinansowań na starty. 

W tej chwili uprawiam kolarstwo szosowe oraz windsurfing. 

Podejrzewam, że Pana ulubionym sportem zimowym jest hokej na lodzie. (Śmiech.) 

Na równi z hokejem znajduje się narciarstwo alpejskie. (Śmiech.) 

Gra Pan w meczach RAPu, ale to czas bardzo intensywny dla Pana również w aktorstwie. 22 i 23 stycznia w DK Świt w Warszawie odbyła się premiera spektaklu charytaywnego "Czarno to widzę, czyli wymieszani posortowani"  z Pana udziałem. Co opowie Pan o pracy nad tym spektaklem?

Przedsięwzięcie jest bardzo interesujące. Żyjemy w dziwnych czasach, w ogromnej nietolerancji, która ciągle się nasila. To dzieje się nie tylko w Polsce, ale także na całym świecie. Narastają konflikty nacjonalistyczne, ksenofobiczne, rasistowskie. W Polsce to dzieje się w zawrotnym tempie, trzeba więc stawić czoła takim zachowaniom.

Scenariusz do naszego spektaklu napisał Marcin Szczygielski. To komedia, ale ma dawać do myślenia i skłaniać do refleksji na temat tego, jak postrzegamy inność szeroko rozumianą. W 

"Czarno to widzę, czyli wymieszani posortowani"  pojawia się cała galeria postaci. Na naszej scenie pojawia się m.in. osoba o odmiennym kolorze skóry oraz osoba z niepełnosprawnością. 

Warto wspomnieć, że organizowany jest z inicjatywy Omenaa Foundation na rzecz budowy szkoły dla dzieci ulicy w Ghanie. Jak każdy z nas może pomóc w tym przedsięwzięciu?

Trzeba kupić bilet i przyjść na spektakl. Część dochodu z biletów przeznaczona będzie na budowę szkoły dla dzieci ulicy w Ghanie. Warto dać szansę dzieciakom. 

"Inny nie znaczy gorszy". Takie przesłanie moim zdaniem niesie Wasz spektakl. Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?

Zgadzam się z tym stwierdzeniem. 

Jestem wielkim orędownikiem krzewienia tolerancji pod każdą postacią i tępienia wszelakich przejawów nietolerancji. Mam nadzieję, że moja postawa jest jednoznaczna. 

Zwracacie tu uwagę na problemy osób wykluczonych. Czy takie spektakle Pana zdaniem pomagają spojrzeć na niektóre problemy nieco bardziej łaskawie? Uczą tolerancji?

Mam nadzieję. Wszystko przed nami. Jestem ciekaw, jaki będzie odbiór tego przedstawienia. Premiera coraz bliżej. Mam nadzieję, że odbiór będzie pozytywny. Myślę w tym momencie o walorze edukacyjnym i uświadamiającym. 

Pan wciela się w rolę Malwiny, transseksualistki, która nie poddała się jeszcze chirurgicznej zmianie płci, ale stanie się to niedługo. Żyje samotnie, nie ma przyjaciół. Co ze swojego punktu widzenia opowiedziałby Pan o swojej postaci?

To postać ciekawa, wielowarstwowa. Malwina w przeszłości bywała brutalna, zdarzały się w jej życiu sytuacje, z których nie jest dumna. To charakterystyczne dla ludzi, którzy nie są do końca pogodzeni ze sobą i mają problem z identyfikacją seksualną albo identyfikacją płci. To często przeradza się w agresję. 


























fot. zdjęcie nadesłane

Co okazało się dla Pana największym wyzwaniem w budowaniu postaci Malwiny? Co sprawia Panu najwięcej trudności?

Ten proces trwa, buduję tę postać. Najtrudniejsze okazało się dla mnie zapanowanie nad damską garderobą i butami na obcasie. (Śmiech.) 

Trudno chodzi się w szpilkach. (Śmiech.)

Tak. Nie jest to dla mnie proste, muszę nad tym zapanować. Przyznam jednak, że nie jest to dla mnie nowość, ponieważ już przy wcześniejszych angażach miałem okazję próbować swoich sił chodząc w butach na obcasie. Było to jednak krótkie wyjście, a teraz czeka mnie to przez cały spektakl.

Drugą rzeczą na której się skupiam jest to, by postać, którą tworzę nie była groteskowa. 

W tę postać wciela się Pan w dublurze z Wojtkiem Medyńskim. Czy dajecie sobie wzajemnie wskazówki odnośnie prowadzenia tej postaci?

Dajemy sobie uwagi, dzielimy się pomysłami. Łatwiej wpaść na fajny pomysł, kiedy patrzy się z boku. 

Warto też wspomnieć o filmie "Kryptonim przypadek", w którym wcieli się Pan w rolę seryjnego mordercy. Premiera w 2020 roku. Czy wcielanie się w negatywne postaci jest dla Pana ubarwieniem pracy w tym zawodzie?

Zdecydowanie. Nie broniłem się nigdy przed takimi wyzwaniami. Granie negatywnych postaci jest ciekawe dla aktora. Można spotkać się wtedy z niechęcią widzów. Negatywne postaci są bardziej krwiste. 

Najbliższe plany. 

Oprócz  spektaklu "Czarno to widzę, czyli wymieszani posortowani" gram w ośmiu innych tytułach teatralnych. Sporo pracuję głosem. Mam sporo zajętości. Jest co robić. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji  

sobota, 18 stycznia 2020

Agnieszka Rylik: "Z wszystkiego trzeba się cieszyć"

Agnieszka Rylik: "Z wszystkiego trzeba się cieszyć"


























fot. zdjęcie nadesłane

Dnia 11 stycznia 2020 roku w ramach 28. finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy odbył się XI Legendarny Kosmiczny Mecz. Miałam przyjemność rozmawiać z Panią Agnieszką Rylik. O WOŚP, ale także o książce "Nokaut" i pozytywnym nastawieniu, którym kieruje się w życiu.

Spotykamy się przed XI Kosmicznym Meczem w Jastrzębiu - Zdroju. Jak samopoczucie przed rozpoczęciem rozgrywek?

W porządku. (Śmiech.) Spotkaliśmy się w fajnym gronie. W piątek mieliśmy trening. W koszykówkę grałam pierwszy raz po długiej przerwie. W szkole grałam regularnie, później także. Na treningu nie było źle, pobawiliśmy się. Nastawienie sportowe bojowe jak zwykle, ale najważniejsza jest dobra zabawa i to, że gramy w szczytnym celu. 

W Legendarnym Kosmicznym Meczu nie bierze Pani udziału po raz pierwszy. Co najbardziej podoba się Pani w tej imprezie?

Choć wieść niesie, że biorę udział ponownie, to tak naprawdę w Legendarnym Kosmicznym Meczu zagram pierwszy raz, ponieważ rok temu rozchorowałam się i byłam zmuszona w ostatniej chwili odwołać swój przyjazd. 

Jak wyglądały Pani przygotowania do tegorocznej edycji?

Trenuję na co dzień. Przygotowałam się charytatywnie, bo mam swoją fundację i chciałam także tutaj zrobić coś fajnego. W tej kwestii jestem chyba lepiej przygotowana, niż sportowo. (Śmiech.) Od roku działam pod szyldem swojej fundacji, ale charytatywnie pomagam od lat. 

Co jest dla Pani najważniejsze w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka? 

Pomoc WOŚP ma przełożenie. Widać to na każdym kroku, choćby  w Centrum Zdrowia Dziecka, w którym często bywam, odwiedzam dzieciaki. WOŚP ratuje życie, a to najistotniejsze. 

Żyje Pani w ogromnym biegu, ale mimo to emanuje radością i pozytywną energią. Co daje Pani w życiu najwięcej siły? 

Dobra energia. Ja taką posiadam i otaczam się podobnymi ludźmi. Odcinam się od ludzi, którzy noszą w sobie negatywne emocje, ale każdemu daję szansę. Mówię prawdę, ale nie każdy to znosi. Prawda jest ważna. 

Sport i cieszenie się z drobiazgów? Drobiazgami nie każdy potrafi się cieszyć, co zrobić, by to się zmieniło?

Z wszystkiego trzeba się cieszyć. Nawet z deszczu. Zawsze śmieję się, że lubię go mimo to, że na mnie leci. (Śmiech.) 

Ludzie nie doceniają tego, co mają. Nie noszę w sobie zazdrości. Każdemu życzę dobrze. Musimy być szczęśliwi sami ze sobą. Wszystkim powtarzam, by otworzyli się na świat i ludzi. Wytarczy pomóc sąsiadce albo nakarmić bezdomnego psa. Dobro zawsze wraca. 

W dniach od 23 grudnia do 1 stycznia w Marine Hotel w Kołobrzegu odbywały się "Aktywne Święta z Agnieszką Rylik". Jak wspomina Pani ten tydzień? Co najbardziej Panią zaskoczyło?

"Aktywne Święta z Agnieszką Rylik" ogranizuję systematycznie od 2012 roku. Uwielbiam trenować z ludźmi. Są też fajne zawody dla dzieciaków, które odbywają się na zasadzie "Rylik rządzi". (Śmiech.) Nastawiam dzieciaki pozytywnie, sport uczy ich pokory i tego, że na wszystko trzeba zapracować. 

Kiedy najbliższy "Aktywny weekend"? 

Najbliższy "Aktywny weekend" odbędzie się w dniach od 5 do 10 lutego w Kołobrzegu. Skupimy się na aktywności dzieciaków. 

W 2017 roku na rynku pojawiła się Pani książka "Nokaut". Skąd wogóle pomysł na to, by powstała? To Pani inicjatywa, czy ktoś Panią namawiał?

Nie przepadam za biografiami, jako czytelnika interesuje mnie przede wszystkim sci-fi. 
W momencie, w którym wygrałam najważniejszą walkę o siebie, o miłość i szczęście, dostałam propozycję napisania "Nokautu". Książka jest motywacyjna. Nie jest tylko o sporcie, ale też o życiu i przełamywaniu swoich słabości, podejmowaniu decyzji i pozbyciu się strachu, w rytm zasady "Moc jest w Tobie, tylko przestań się bać". 


























fot. zdjęcie nadesłane

Przyznam, że ja "połknęłam" ją w dwa wieczory. Co w pisaniu "Nokautu" było dla Pani najważniejsze? 

Było to rozliczenie z przyszłością. Ryczałam. (Śmiech.) Jestem wrażliwa, nigdy nie byłam twarda. Najważniejsze jest przesłanie - Nie ma sensu rozpamiętywać przyszłości, bo nie możemy jej zmienić. 

Jest pełna dobrych emocji i wspomnień. Czy znajduje Pani w niej fragment, który jest dla Pani w pewien sposób szczególny? Czego dotyczy?

Dużo było takich fragmentów. Najważniejszy moment to ten, w którym ktoś powiedział mi o afirmacji. 

Czytałam kilka recenzji, w których czytelniczki przyznawały, że Pani książka pomogła podnieść się im, kiedy życie ich znokałtowało. Do Pani również dochodziły podobne opinie?

Tak. Ludzie często przyznają, że książka pomogła im zawalczyć o siebie. 

Jak w bilansie końcowym ocenia Pani miniony rok 2019?

Był to bardzo ciężki rok. Pod koniec wszystko się skumulowało. Taki miał być, więc rok 2020 będzie wspaniały. 

Najbliższe plany. 

Warsztaty o których wspominałam.  Ruszam z własnym sklepem. Planów jest dużo. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

Zygmunt Chajzer: "Internet nie zawsze spełnia oczekiwania, które mamy"

Zygmunt Chajzer: "Internet nie zawsze spełnia oczekiwania, które mamy"


















fot. Michał Mutor / Agencja Gazeta

Dnia 11 stycznia 2020 roku w ramach 28. finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy odbył się XI Legendarny Kosmiczny Mecz. Miałam przyjemność rozmawiać z Panem Zygmuntem Chajzerem. O imprezie, ale także o marce piorącej Mr. Ziggi i o zagrożeniach, jakie niesie internet. 

Spotykamy się przed XI Kosmicznym Meczem w Jastrzębiu - Zdroju. Jak samopoczucie przed rozpoczęciem rozgrywek?

Świetnie, dam z siebie wszystko. 

Jak wyglądały Pana przygotowania do tegorocznej edycji? Z tego, co wiem, siatkówkę uprawia Pan dość regularnie.

Tak. Regularnie gram w siatkówkę plażową. 2 - 3 razy w tygodniu gramy w specjalnie przystosowanej hali do zimowych rozgrywek na plaży. Cały czas jestem aktywnym zawodnikiem siatkówki plażowej. 

Co jest dla Pana najważniejsze w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka? 

Dla mnie najważniejsze jest to, że ludzie jednoczą się w szlachetnym celu. Pieniądze są ważne, ale najpiękniejsze jest, że potrafimy być razem w dobrej sprawie. 

Po Vizirze czas na Mr. Ziggi. (Śmiech.) Powstanie tej marki piorącej było efektem ciężkiej, ponad rocznej pracy. Podobno wymarzył Pan sobie taki produkt, którego na rynku jeszcze nie było. Połączenie jakich cech było dla Pana najważniejsze?

Najistotniejsze było, by produkt był polski, ekologiczny i służył całej rodzinie. Mr. Ziggi może być stosowany również dla dzieci, które mają uczulenia. Uważam, że w tym momencie Mr. Ziggi jest najlepszym środkiem do prania dostępnym na polskim rynku. 

To ważne, że Wasz produkt można kupić także online. Teraz wszystko przenosi się do internetu. Pan również. (Śmiech.) Od sierpnia można znaleźć Pana na Instagramie. Kto Pana namówił? Syn? (Śmiech.)

Córka Weronika (śmiech.), która pierwszy raz zagra ze mną w drużynie. Do tej pory w Legendarnych Kosmicznych Meczach graliśmy naprzeciwko siebie. 

Mam wrażenie, że wcześniej stronił Pan od mediów społecznościowych. Nie wierzył Pan w siłę internetu? 

Internet nie zawsze spełnia oczekiwania, które mamy. Weronika przekonała mnie jednak, że na Instagramie warto być i komunikować się z ludźmi, którzy ciekawi są tego, co u mnie. 

Czym najchętniej dzieli się Pan na Instagramie?

Tym, co się aktualnie u mnie dzieje. Kiedyś wrzuciłem zdjęcie z grilla, a pamiętam, że kiedyś pojawił się także Krtek. (Śmiech.) Zamieszczę też relację z  tego dzisiejszego fantastycznego  wydarzenia. 

Jakim jest Pan użytkownikiem? Czego poszukuje w sieci?

Jestem dziennikarzem, więc internet jest dla mnie źródłem informacji. To, czego kiedyś szukaliśmy w książkach, bez większego problemu można znaleźć obecnie w sieci. 

Jako dziennikarzowi nadal najbliższe jest Panu radio?

To prawda. 

Jedną z pułapek internetu jest wszechobecny hejt. Jak Pan na niego reaguje. Wiele jest akcji, mających mu zaradzić. Jak Pan je odbiera?

Uodporniłem się na wpisy internautów. Negatywne komentarze biorą się z czystej chęci wyrządzenia komuś krzywdy. Dla ludzi wrażliwych takie komentarze są ogromnym problemem. Ci, którzy hejtują robią krzywdę tym, którzy są wrażliwi. To straszne. 

Jak pod względem zawodowym ocenia Pan rok 2019? Był dla Pana łaskawy?

To był dobry rok, ale 2020 będzie jeszcze lepszy. 
 
Najbliższe plany. 

Wygrać mecz. (Śmiech.) 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

Łowcy.B: "W każdy zawodzie znajdziemy jakiegoś ponuraka"

Łowcy.B: "W każdy zawodzie znajdziemy jakiegoś ponuraka"



















fot. zdjęcie nadesłane

Z przedstawicielami Kabaretu Łowcy. B miałam przyjemność rozmawiać w Cieszynie, przed zaprezentowaniem programu "Jaka to melodia?"

W rozmowie udział wzięli Maciej Szczęch, Sławek Szczęch oraz Bartek Góra. 

W rozmowie ze mną Krzysztof Respondek przyznał, że kabareciarze są największymi ponurakami w życiu prywatnym. Zgodzą się Panowie z tym stwierdzeniem?

Maciej Szczęch: Częściowo zgodzę się z tym stwierdzeniem. W każdym zawodzie znajdziemy jakiegoś ponuraka czy kogoś, kto ma rubaszny żart. W branży kabaretowej również. 

Sławek Szczęch: Gdybyśmy spotkali górnika, nie poprosimy go, by w tym momencie zaczął kopać węgiel, a kabareciarza, by opowiedział żart. (Śmiech.) 

Wychodzicie z założenia, że wszystko zależy tylko od nas, a każdy dzień może być dobrym? Co jest dla Panów gwarancją udanego dnia?

Maciej Szczęch: Nie wszystko od nas zależy, ale wiele jest rzeczy, na które mamy realny wpływ. 

Bartek Góra: Wszędzie hołduje zasada, że bez pracy, nie ma kołaczy. Trudno jest wstać rano, pomyśleć "jakoś to będzie" i nic nie robić. Trzeba robić swoje. 

Maciej Szczęch: Trzeba dać szansę losowi, by wydarzyło się coś dobrego. 
Sztuka życia polega na tym, by umieć odróżnić te rzeczy, na które nie mamy wpływu od tych, z którymi możemy coś zrobić. (Śmiech.) 

Spotykamy się w Otwartym Klubie Browaru Zamkowego Cieszyn, gdzie zaprezentujecie swój nowy program "Jaka to melodia?". Proszę opowiedzieć coś więcej. 

Bartek Góra: To nasz nowy program. Mieliśmy na niego wpływ. (Śmiech.) Bardzo go lubimy.

Co jest jego największą siłą?

Maciej Szczęch: To, że powstał. (Śmiech.) 

Bartek Góra: Ten program płynie prosto z naszych serc i szczerze nam się podoba. 

Do jakich widzów skierowany jest program "Jaka to melodia?"

Maciej Szczęch: Do tych, którzy siedzą naprzeciwko sceny. (Śmech.) 

Sama nazwa związana jest chociażby w najmniejszym stopniu z programem muzycznym o tym samym tytule?

Maciej Szczęch: Nie możemy tego zdradzić. Trzeba przyjść i się dowiedzieć. (Śmiech.)

Jak wyglądały prace nad programem? Jak długo trwały?

Maciej Szczęch: Prace nad programem trwają do teraz, ponieważ on cały czas ewoluuje. Przygotowywaliśmy go przez kilka tygodni, ale specyfiką każdego kabaretu jest to, że skecze żyją. Ich przebieg może zmienić się w każdym momencie. 

Improwizujecie często?

Maciej Szczęch: Nie, nie zdarza się nam to często, a wszycy i tak są przekonani, że to, co robimy oparte jest właśnie na improwizacji. Ustalony jest "kręgosłup" tego, co mamy do pokazania i wokół tego oscylujemy.

Uda się przytoczyć anegdotę z czasu powstawania programu "Jaka to melodia?"

Bartek Góra: Była krew, pot i łzy. Maciek nawet zemdlał. (Śmiech.) Kabaret jest naszą pracą, pasją, ale także (i przede wszystkim!) rzemiosłem.

Maciej Szczęch: Tak, chciałbym pracować na promie. 

Sławek Szczęch: Chciałbym być mechanikiem samochodowym. Ostatnio dokręciłem kilka śrub. (Śmiech.)

Najbliższe plany. 

Maciej Szczęch: Skończymy i jedziemy do domu. (Śmiech.) 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji