poniedziałek, 29 czerwca 2020

Siostry Szczepańskie: "Inspirację czerpiemy z codzienności"

Siostry Szczepańskie: "Inspirację czerpiemy z codzienności"



















fot. Sara Byczkowska

Siostry Szczepańskie to w chwili obecnej najbardziej rozpoznawalne rodzeństwo w polskim showbiznesie. Wszystko za sprawą serialu "Miłość na zakręcie" i reklam Plusha, w którym to już po raz drugi wystąpiły jako trojaczki, choć ich siostra Agnieszka jest od nich nieco starsza.

Bez dwóch zdań w tym momencie jesteście jednymi z najbardziej rozpoznawalnych sióstr w polskim showbiznesie. Szerszej publiczności dałyście się poznać w serialu "Miłość na zakręcie", gdzie wcieliłyście się w córki serialowej Heleny, granej przez Katarzynę Skrzynecką. Jak trafiłyście do serialu?

Monika Szczepańska:  Do serialu trafiłyśmy dość niespodziewanie. Z zaproszeniem na zdjęcia próbne do nowo powstającego projektu w reżyserii Pawła Orwara i Marcina Szczerbica zadzwonili do mnie z produkcji. Jako, że Dorota również jest aktorką, podczas rozmowy telefonicznej wspomniałam także o niej. 

Od samego początku było wiadomo, że w produkcji TV4 zagracie obie? 

Monika: Dostałyśmy informację, że ubiegamy się o tę samą rolę. (Śmiech.) Zdjęcia próbne poszły bardzo dobrze, a kilka dni później dostałyśmy cynk, że scenarzyści zmienili koncepcję i...zagramy siostry bliźniaczki. 

Zagrałyście bliźniaczki, a to już macie przećwiczone. (Śmiech.) Co okazało się dla Was największym wyzwaniem w tej roli? Chciałyście wykreować zupełnie różne od siebie postaci, czy dałyście swoim bohaterkom też coś swojego?

Monika: Z Dorotą znamy się bardzo dobrze. Wiemy, jak każda z nas zachowałaby się w danej sytuacji, dzięki czemu nasza praca przechodzi na wyższy poziom. Najciekawszym momentem jest zawsze kreowanie postaci - styl mówienia, poruszania. Myślę, że postaci Dominiki i Weroniki są nam bliskie, zważywszy chociażby na energię, otwartość i pewnego rodzaju bezpośredniość. Myślę jednak, że w tym zawodzie jest cudowne to, że można łączyć swoje cechy charakteru z cechami kogoś zupełnie innego. 

Serial "Miłość na zakręcie" już od pierwszych odcinków zaskarbił sobie sympatię widzów. W czym Waszym zdaniem tkwił sukces tej produkcji?

Monika: Serial cieszy się popularnością i tak pozytywnym odbiorem przez widzów przede wszystkim dlatego, że opowiada o losach postaci, z którymi widz się utożsamia. Prawda i humor płynący z serialu sprawia, że chętnie się go ogląda. 

Zdarzało Wam się oglądać serial?

Monika i Dorota: Tak, przed rozpoczęciem zdjęć widziałyśmy kilka odcinków. Z dołączenia do obsady tego projektu bardzo się ucieszyłyśmy. 

Lubicie oglądać siebie na ekranie? Na co zwracacie wtedy największą uwagę?

Monika: Oglądanie siebie na ekranie wymaga dużej cierpliwości. (Śmiech.) Myślę, że wraz z Dorotą nie jesteśmy fankami tego zabiegu. (Śmiech.) Zwykle wtedy człowiek doszukuje się w sobie różnych wad, często przesadzając. Jednak praktykujemy tę czynność, bo dzięki temu stale się rozwijamy, mamy możliwość nanoszenia zmian i zobaczenia, jak to wygląda z tej "drugiej strony". 

Podobno już wkrótce pojawicie się w kolejnym serialu. Zdradźcie coś więcej na ten temat.

Monika i Dorota: Już niedługo, bo prawdopodobnie po wakacjach pojawi się nowy serial z naszym udziałem, w reżyserii Tomasza Suskiego.  Taki temat nigdy wcześniej w polskich serialach nie był poruszony. Tam również wcielimy się w siostry bliźniaczki, ale niestety nie możemy jeszcze zdradzać szczegółów:)

Oprócz grania w serialach, macie na swoim koncie także występy w reklamach. Od kilku dni  dostępna jest już druga reklama Plush bez limitu z udziałem Waszym i Waszej starszej siostry, Agnieszki. Jak wspominacie pracę na planie? Co dało Wam większą rozpoznawalność, udział w serialu "Miłość na zakręcie", czy reklama Plusha? Można tak to porównać?

Dorota: Właśnie pojawiła się druga część projektu reklamowego Plush z naszym udziałem, w reżyserii Wojciecha Wawszyczyka. Cieszymy się, że ponownie spotkaliśmy się na planie tego projektu. Współpraca z tak wspaniałym zespołem z ogromną dawką humoru, swobodą artystyczną, flow...mogłybyśmy tak wymieniać w nieskończoność. (Śmiech.) - to ogromna przyjemność. Myślę, że każdy projekt, który realizujemy, wzajemnie się wspiera.                    

Co do popularności, my skupiamy się na pracy. Trudno rozdzielić, a tym bardziej stwierdzić, który z projektów był jego sprawcą. (Śmiech.) 

Czy po emisji reklamy ludzie nadal myślą, że jesteście trojaczkami? (Śmiech.) Czym na co dzień zajmuje się Wasza starsza siostra?

Dorota: Ludzie często nas mylą. Postrzegają nas już nie tylko jako siostry, ale jako trojaczki. Razem z Moniką wybrałyśmy aktorstwo, a wraz z Agnieszką zajmujemy się koncertowaniem, gdzie występujemy jako trio. Uzupełniamy się. Każda z nas jest inna, ma inny charakter. We trzy stanowimy pewną całość. To jest piękne. 

Czym różni się praca na planie filmowym od pracy na planie reklamy?

Dorota i Monika: Praca na planie serialu, a reklamy różni się zupełnie we wszystkim. Używa się zupełnie innych środków aktorskich. Warto poruszyć różnicę pomiędzy pracą sceniczną, teatralną, a pracą z kamerą. To inne żywioły, inna energia, inny rodzaj adrenaliny. 

Seriale i reklamy to jedno, ale warto wspomnieć również o tym, że jesteście multiinstrumentalistkami. Co jako pierwsze pojawiło się w Waszym życiu, zamiłowanie do aktorstwa, czy grania na instrumentach?

Dorota i Monika: Koncertujemy we trzy, ale także z większym bandem dętym, który liczy osiemdziesiąt osób. 

W naszym życiu najpierw pojawiła się muzyka, towarzyszy nam od czwartego roku życia. Stopniowo wspinałyśmy się po kolejnych szczeblach muzycznej kariery, pojawiły się koncerty nie tylko w Polsce, ale również poza granicami naszego kraju. 

Zainteresowanie aktorstwem przyszło do nas w liceum. Poznałyśmy wtedy Magdalenę Waligórską - Lisiecką i jej męża, Mateusza Lisieckiego, którzy są już teraz naszymi przyjaciółmi. Odkrywali przed nami tajniki tego zawodu, pomagali nam. 

To zawód, który w dużej mierze oparty jest na doświadczeniach życiowych. Magda i Mateusz bardzo świadomie przeprowadzili nas nie tylko przez stronę techniczną, ale również doprowadzili do głębszego poznania siebie, a przede wszystkim zachęcili nas do wychodzenia ze swojej strefy komfortu. 


























fot. Sara Byczkowska

Instrumenty klawiszowe macie w małym palcu. (Śmiech.) Jak wspominacie swoje koncerty w USA, Australii, Chinach, czy Malezji? Czym różni się tamtejszy rynek muzyczny od rynku polskiego?

Agnieszka: Nie tylko instrumenty klawiszowe. (Śmiech.) Koncerty w każdym kraju wyglądają zupełnie inaczej. Wiąże się to z inną energią, ludźmi, kulturą. Zawsze jednak nasz zespół był przyjmowany bardzo ciepło, spotkaliśmy się z ogromem pozytywnej energii. Wychodzimy z przekonania, że dobra energia łączy ludzi i to, co dajemy innym, kiedyś do nas wraca. Kontakt z publicznością jest dla nas bezcenny, dlatego tak o niego dbamy. 

Zdarzały się koncerty również na prowincjach, aby móc wystąpić również dla ludzi mieszkających w małych miasteczkach. Niczym to jednak nie różniło się od koncertów w wielkich miastach. Wszędzie słuchaczom towarzyszy ogromna energia. 

Ostatnio dużo czasu spędzacie w studio nagraniowym. Opowiedzcie nad czym tak intensywnie pracujecie. 

Dorota i Monika: Rzeczywiście, nie liczymy już godzin spędzonych w studio muzycznym. (Śmiech.) 

Pracujemy nad własnymi utworami. W przyszłym tygodniu premierę będzie mieć singiel stworzony z raperem Wrooblem, gdzie we współpracy stworzyłyśmy muzykę oraz tekst, a już w sierpniu planujemy oficjalną premierę naszego singla "Siostry Szczepańskie". Będzie on zupełnie nowym, innym odzwierciedleniem nas trzech. (Śmiech.) Same tworzymy muzykę oraz tekst, ponieważ lubimy dzielić się tym, co nam w duszy gra. Będzie to więc nasze "wspólne dziecko". Pojawiają się także nowe propozycje aktorskie, które wspólnie rozważamy. 

Gdyby nastała taka konieczność, z czego byłoby Wam łatwiej zrezygnować, z aktorstwa, czy z muzyki?

Monika: Nie wchodzi w grę rezygnacja ani z muzyki, ani z aktorstwa. (Śmiech.) 

Przejdźmy o krok dalej. Świat zatrzymał się z dnia na dzień. Wszystko oczywiście w związku z pandemią koronawirusa. Jak spędzałyście ten czas? Zacieśniałyście swoje siostrzane więzy, a może miałyście już czasem siebie dość? (Śmiech.) 

Dorota i Monika: Pandemia zaskoczyła nas wszystkich, zmieniła nasze plany, sprawiła, że czas się zatrzymał. Miałyśmy zaplanowane projekty aktorskie oraz koncerty poza granicami kraju. Wszystko siłą rzeczy zostało odwołane. 

Ten czas wykorzystałyśmy na wspólne tworzenie muzyki. To właśnie wtedy powstało najwięcej projektów. Poprzez spotkania online działałyśmy również aktorsko. Dołączyłyśmy również do ekipy "Instanocki", gdzie śpiewałyśmy i umilałyśmy dzieciom wieczory. 

Ważne jest dla nas to, że spędzałyśmy czas z rodziną. Odczuwamy przemianę. Jest spowodowana byciem samemu ze sobą.

Mówi się, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. (Śmiech.) Jak Wy dogadujecie się w pracy? Doradzacie sobie, wspieracie się?

Dorota i Monika: (Śmiech.) Rzeczywiście tak się mówi, ale my potrafimy porozumieć się bez słów. Cieszymy się, że pracujemy razem, że tworzymy muzykę, która nam w duszy gra. Nasze sprzeczki są bardzo zabawne, ponieważ z racji wykonywanego zawodu idealnie puentujemy. (Śmiech.) Dzięki temu, że każda z nas jest inna, uzupełniamy się, wymieniamy swoimi pomysłami i poglądami, a dzięki temu stanowimy silny team. 

Jesteście podobne do siebie jak dwie krople wody, wchodzicie we wspólne projekty, obydwie gracie na instrumentach klawiszowych, to Was łączy. A w czym jesteście kompletnie różne?

Monika: Trudne pytanie. Wiele nas łączy, ale każda z nas jest inna. Łączy nas poczucie humoru, tym przyciągamy też innych. Lubimy rozmowy z ludźmi, inspirują nas. Jesteśmy zupełnie inne, delikatne, ale jednocześnie silne, niezależne, ale wrażliwe. Nasza przyjaciółka powiedziała kiedyś, że trzeba mieć dusze motyla i pancerz żółwia. Coś w tym jest. Takie jesteśmy...

 Sięgacie po te same książki, słuchacie tej samej muzyki, lubicie tę samą kuchnię, czy macie odrębny gust?

Agnieszka, Dorota i Monika: Lubimy dobrze zjeść, chociaż po nas nie widać. (Śmiech.) Wzajemnie inspirujemy się muzyką, książkami, lookiem. Każda z nas zwraca uwagę na coś innego, dzięki czemu nasze horyzonty świadomości są szersze.

Jesteście bardzo aktywne w social mediach. Czym lubicie dzielić się na Instagramie?

Monika: Z naszymi odbiorcami na Instagramie dzielimy się przede wszystkim pasją, muzyką, pracą i dobrą energią. Często wrzucamy filmy z naszych nieudolnych prób kulinarnych. (Śmiech.) Zarówno w życiu, jak i w social mediach jesteśmy otwarte na ludzi, dlatego cieszymy się, że możemy dzielić się dobrą energią z drugim człowiekiem.

Jakimi jesteście użytkowniczkami? Czego poszukujecie w sieci?

Monika: Wbrew pozorom, nie jesteśmy mocno zapalnonymi użytkowniczkami internetu. (Śmiech.) Wykorzystujemy go w celach pozyskania inspiracji, chociaż nie ukrywam, że inspirację najczęściej czerpiemy z codzienności. W czasie pandemii koronawirusa rozpoczęłyśmy wirtualne podróże po różnych krajach. Przyznam, że to było ciekawe.

Czy doświadczacie ciemnych stron internetu? Spotykacie się z hejtem? Jak sobie z nim radzicie?

Monika: To zawsze temat rzeka. Wielu ukrytych pod nickami użytkowników często czuje się bezkarnie. My nie czytamy komentarzy na nasz temat. Owszem, kilka razy spotkałyśmy się z bezpośrednim hejtem, jednak mamy niezwykłą umiejętność wyciągania lekcji z takich sytuacji. 
Cenimy sobie konstruktywną krytykę, która spływa do nas od osób, będących dla nas autorytetem w tym, co robimy. Dzięki temu możemy stale się rozwijać. 

Najbliższe plany. 

Agnieszka, Monika i Dorota: Nie chcemy i nie możemy wszystkiego zdradzić. Rzeczywiście pojawiają się nowe propozycje aktorskie, niedługo projekt dla TTV, pojawi się też coś dla McDonald's, zdjęcia próbne do nowych produkcji trwają, wszystko zależy od sytuacji, jaka będzie panować. 

Sierpień upłynie dla nas pod znakiem muzyki, bo planujemy premierę singla, który połączony będzie z niespodzianką....:) 

środa, 17 czerwca 2020

Michał Chruściel: „Ten zawód daje mi radość, ale uczy też dyscypliny”

Michał Chruściel: „Ten zawód daje mi radość, ale uczy też dyscypliny”


























fot. zdjęcie nadesłane

Aktor młodego pokolenia, znany z takich seriali jak m.in. „Na Wspólnej”, „M jak miłość”, czy „W rytmie serca”. Opowiada o tym, co powoduje, że na przestrzeni lat pojawia się w tych samych produkcjach w różnych rolach, jak pracuje nad zróżnicowaniem postaci, które ma do odegrania.

Wspomina też o jednym z najbardziej wymagających wyzwań aktorskich, którym bez dwóch zdań było wcielenie się w postać Piotra Nagiela, muzyka, zmagającego się z problemami alkoholowymi.

Przed Michałem wiele nowych wyzwań zawodowych. Obecnie wraz z innymi artystami czyta bajki dla najmłodszych w ramach inicjatywy #Instanocka, powstałej w czasie wybuchu pandemii koronawirusa w Polsce z inicjatywy Joanny Pawłowskiej-Hencel z HealthyGroup PR& Management.

Z dnia na dzień świat się zatrzymał. Wszystko oczywiście spowodowane jest sytuacją panującą obecnie w Polsce i na świecie. Na początek — jak radzisz sobie z wyzwaniem #zostańwdomu? Jakie są Twoje sposoby na spędzanie wolnego czasu?

Szczerze mówiąc, pierwszy raz słyszę o takim wyzwaniu jak #zostańwdomu.

Co do sposobów na spędzanie czasu wolnego sądzę, że mogę zaliczyć całkiem sporo czynności, jakim lubię oddać się w wolnych chwilach. Na pewno będzie to dobry film lub gra komputerowa, zdecydowanie lubię się oddać aktywnościom fizycznym takim jak np. różnego rodzaju ćwiczenia sportowe, wyjście na rower, na dłuższy spacer po lesie, a wolnymi wieczorami zdecydowanie książka. 

No właśnie. Pewnie, tak jak wszyscy, przeczytałeś już wszystkie książki i obejrzałeś wszystkie filmy. (Śmiech.) Jak to jest u Ciebie z filmami i książkami? Lubisz wracać do sprawdzonych tytułów, czy odkrywać nowe?

Moim zdaniem dobry  film i dobra książka to właśnie takie, do których się wraca, takie, które po jednokrotnym przeczytaniu czy obejrzeniu nie wyparowują z głowy, tylko pozostawiają w niej większy lub mniejszy ślad w postaci wspomnień, czy pewnych przemyśleń. Takie, które przede wszystkim wzbudzają nasze większe zainteresowanie, a nasza przygoda z nimi nie kończy się na napisach końcowych, a na godzinach dyskusji, chwilach przemyśleń i chęcią zobaczenia go na nowo co raz poszukując w nim kolejnych smaczków, których nie wyłapaliśmy przy pierwszym obejrzeniu. Dobrym przykładem będzie tutaj film „Mother" za którego reżyserię odpowiadał Darren Aronofsky. Nie zmienia to oczywiście faktu, że pewnie tak jak duża część ludzi na ziemi nie tylko lubię, ale i potrzebuję eksplorować tę artystyczną przestrzeń i odkrywać również nowe, nieznane mi jeszcze tytuły zgłębiając ich „twórczą tajemnicę", nie byłbym w stanie oglądać i czytać do końca swoich dni w kółko tych samych tytułów, które już widziałem, nawet jeśli obecnie uważam je za arcydzieła... z czasem mógłby stracić swój urok przez nadmierne eksploatowanie ich treści. To trochę jak w przypadku starych gier komputerowych czy konsolowych, gdy grało się w jakiś świeży tytuł jako dziecko, gra mogła robić na nas ogromne wrażenie zarówno pod kątem graficznym, jak i gameplay'owym, gdy odpalisz tę grę po piętnastu latach, sądzę, że większość osób będzie po prostu zawiedziona tym jak bardzo przez pryzmat wyidealizowanego sentymentu zapisanego w naszych wspomnieniach do danego tytułu, gra po prostu się zestarzała. Czas robi swoje, mechanika i grafika się starzeją, w filmie bywa podobnie, fajnie wrócić do starego tytułu, ale nie raz jakość, błędy techniczne, wiecznie trzęsące się ujęcia pozostawiają wiele do życzenia.

























fot. zdjęcie nadesłane / Filmweb

Książka Twojego dzieciństwa to...

Ciężko mi teraz sobie przypomnieć konkretną książkę mojego dzieciństwa, ale na pewno gdzieś tam z tyłu głowy siedzi mi „Kubuś Puchatek”, ale też  „Akademia Pana Kleksa” trochę ze względu na jej ekranizację z niesamowitą postacią polskiej filmografii, jaką jest Piotr Fronczewski, czy cała seria książek „Mikołajek”, które to akurat kojarzą mi się z pięknymi beztroskimi czasami dzieciństwa, gdy na wyjazdach wakacyjnych, gdy już leżeliśmy, z kuzynem w łóżkach, oczekując kolejnego ekscytującego dnia wakacji przychodziła do nas ciocia i czytała nam opowieści „Mikołajka”, wspaniałe czasy.

No i nie mogę zapomnieć o ilustrowanych zestawach książek Braci Grimm, to była chyba jeden z pierwszych „zbiorów” ilustrowanych książeczek, jakie dostałem od mamy i już pierwszego dnia pochłonąłem wszystkie 12 sztuk...! Później przyszedł czas na komiksy, magazyny i książki z serii „Kaczor Donald i Sknerus McKwacz". Oj, te potrafiłem czytać w kółko, jedną i tą samą 200-stu stronicową przygodę Sknerusa i jego bliskich pochłaniałem raz za razem. 

Nie pytam bez powodu, ponieważ bierzesz udział w #instanocce, wraz z innymi artystami czytałeś dzieciakom bajki na dobranoc. Co przeczytałeś na pierwszym spotkaniu?

Przeczytałem krótkie książki z serii „Poczytaj mi mamo”, które szczerze mówiąc, pierwszy raz w życiu widziałem na oczy. Trafiłem na nie całkiem przypadkiem, w domu, w starej szafce, do której nie zaglądałem od ładnych kilku, może nawet kilkunastu lat. Same książeczki są, już można powiedzieć epokowe, bo z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych,  więc trzeba się z nimi obchodzić jak z przysłowiowym „jajkiem”.


















fot. zdjęcie nadesłane


Uważasz, że takie inicjatywy już od najmłodszych lat działają na dziecięcą wyobraźnię i uświadamiają, jak ważne jest czytanie?

Tak, to bardzo fajna inicjatywa, do której zostałem niedawno zaproszony przez Joannę Pawłowską - Hencel z Healthy Group, dzięki której miałem przyjemność poczytać bajki dzieciaczkom m.in. u boku Piotra Stramowskiego, czy też ostatnio u Miśka Koterskiego.

Sądzę, że tego typu inicjatywy są bardzo ważne i niosą za sobą sporą wartość. Wydaje mi się, że w pewien sposób zachęcają ludzi do czytania, zarówno rodziców do czytania dzieciom, jak i również dzieci do czytania sobie samym. Literatura jest wspaniała, pomaga poznawać nowe słownictwo, a przede wszystkim pobudza wyobraźnię, którą moim zdaniem powinno się pielęgnować całe życie.

Powiem więcej, jeśli kiedyś będę miał to szczęście, że uda mi się założyć własną rodzinę chciałbym, aby tego typu inicjatywa zagościły w moim domu na dobre, gdzie zarówno rodzice będą czytać dzieciom, jak i później dzieci będą próbować swoich sił, czytając rodzicom. 

Czy social media są ważnym elementem Twojego życia zawodowego i prywatnego? Dlaczego?

Tak, w pewnym momencie social media stały się na swój sposób ważnym elementem mojego życia zawodowego, jak i prywatnego. Jedną z głównych cech tego typu „platform” są między innymi komunikatory takie jak IG direct czy messenger w fb, których teraz używa się bardzo często. Druga strona medalu to sprawy zawodowe i Instagram, który jest dla mnie swojego rodzaju dokumentacją pracy, jest to jedno „publiczne” miejsce, gdzie mogę udostępniać i gromadzić materiały z życia zawodowego pod moim pełnym nadzorem treści, jakie tam trafiają. Dodatkowo social media, w moim przypadku głównie Instagram pomagają budować swojego rodzaju społeczności, które bardzo często okazują się przydatne do promowania różnego rodzaju inicjatyw społecznych czy szczytnych akcji charytatywnych, które mogą teraz docierać jeszcze dalej i odbijać się świecie jeszcze większym echem co zwiększa ich skuteczność, dzięki czemu pomoc dociera szybciej tam, gdzie jest to akurat w danym momencie potrzebne. 


























fot. zdjęcie nadesłane


Internet ma swoje plusy, ale również swoje ciemne strony. Jedną z nich na pewno jest hejt. Spotykasz się z hejtem? Jak na niego reagujesz?

Temat hejtu w internecie to bardzo trudny temat do poruszenia, temat dużych sporów między tym, co dobre dla społeczeństwa a tym, co ograniczające wolność słowa...

Przyznam, że w internecie z hejtem nie mam styczności prawie wcale, raczej trafiam na życzliwe społeczności. Sądzę, że nawet częściej mogłem spotkać się z hejtem realu, niż w sieci.

Hejt jest chyba jakimś pokrewieństwem krytyki, a krytyka moim zdaniem jest istotna w naszym życiu i świecie. Oczywiście nie taka forma krytyka u podłoża zawiści czy zazdrości jak to często bywa, mówię tutaj o konstruktywnej krytyce, taką, którą człowiek powinien chcieć usłyszeć, aby móc wciąż nad sobą pracować, aby miał chęć bycia lepszym, aby miał chęć i motywację, aby zawieszać poprzeczkę coraz wyżej, nie tracąc przy tym pokory.

Hejtowanie mające na celu sprawienie komuś przykrości jest po prostu złe.

Nie da się go całkowicie wyeliminować, wydaje mi się, że nie należy celować aż tak wysoko, ale warto jest uświadamiać ludzi, o złych skutkach ich działań, związanych z krytykowaniem innych, tego, jak „hejt” na nich wpływa, jak jest postrzegany i jak odbija się on na ludzkiej psychice, a często nawet i zdrowiu fizycznym. 

Mówi się, że takie zwolnienie tempa jest czasami potrzebne każdemu z nas. Uważasz, że obecna sytuacja może zmienić społeczeństwo na lepsze i spowodować, że ludzie będą patrzeć na życie z większym dystansem i bardziej przychylnie? 

Sądzę, że taka sytuacja mogłaby mieć pozytywny wpływ na społeczeństwo, pytanie na jak długo. A z doświadczenia i historii wiemy, że Polacy potrafią się jednoczyć, gdy jest wszystkim źle, ale gdy sytuacja się poprawi, szybko o tym zapominają i nagle przestaje się zwracać większą uwagę na drugiego człowieka i problemy, jakie nas otaczają. Cały czas gdzieś tam głęboko w sercu mam jednak nadzieję, że się mylę. 

Od ogółu, do szczegółu. (Śmiech.) Wiele jest zawodów na „A”. Co spowodowało, że wybrałeś akurat aktorstwo? Nigdy nie rozważałeś innych opcji?

Ciężko będzie mi udzielić jakiejś konkretnej odpowiedzi na ten temat, od dziecka wiedziałem, że chcę robić „rzeczy”, a zwykle wykonując konkretny zawód, wykonuje się monotonnie jakieś czynności zlecone nam odgórnie.

Prace artystyczne dają dużą swobodę, jeśli wiemy gdzie jej szukać, dając przy tym coraz to więcej nowych doświadczeń i pojawia się też masa wyzwań. Nie wiem, czy jest drugi taki zawód na świecie, który może dać tyle radości z pracy, ucząc przy tym dyscypliny, hartując człowieka i w finalnym efekcie dając mu odczuć naprawdę niesamowitą ilość satysfakcji z pracy, jaką się wykonuje.

Często myśląc o swojej pracy mam w głowie jedną myśl:

„My jako ludzie odejdziemy, ale sztuka pozostaje na wieki” - to pewien sposób przekazywania i pozostawiania czegoś po sobie na tym świecie kolejnym pokoleniom... Nasuwa mi się tu powiedzenie, że pozostawiamy po sobie „Pomnik trwalszy niż ze spiżu...”. 

Czy już od najmłodszych lat przejawiałeś zainteresowanie tym zawodem? Lubiłeś wcielać się w różne postaci? 

Jako dziecko raczej unikałem publicznych wystąpień, za każdym razem wychodząc przed publiczność podczas święta szkoły czy też podczas innych uroczystości takich jak dzień babci, dzień matki, ojca czy dziadka, gdy otrzymywaliśmy wiersze do czytania, czy robiliśmy jakieś przedstawienia, zwykle towarzyszyła mi ogromna trema, wewnętrzny niepokój, psychiczny dyskomfort i myśl o kilkuset parach oczu, które będą skupiać całą swoją uwagę konkretnie na mnie jednym...
















fot. zdjęcie nadesłane


Można Cię oglądać m.in. w „Na Wspólnej”, gdzie na przestrzeni odcinków zagrałeś...aż cztery role. (Śmiech.) Czy wcielanie się w różnych bohaterów w jednej produkcji jest trudne? Próbujesz jakoś ich odróżnić charakterologicznie, zrobić coś, by naznaczyć ich obecność w tym serialu?

Tak, serial „Na Wspólnej” jest dla mnie pod tym kątem fenomenem, który niecały rok później powtórzył się w serialu „M jak miłość” gdzie również w ciągu kilku miesięcy zagrałem chyba trzy czy nawet cztery całkowicie różniące się od siebie postacie epizodyczne. Było to możliwe głównie dzięki metamorfozom, jakim się często poddaje, zaczynając od ingerencji w fryzurę i zarost aż do ważniejszych zmian takich jak większe przybranie na wadze czy jej szybsza utrata. Sądzę, że w innym przypadku tego typu sytuacje nie przeszłyby po prostu przez sztab ludzi, których praca jest wyczulona na to, żeby nie dopuszczać do sytuacji gdzie jeden aktor lub aktorka zbyt często nie pojawiali się w jednym serialu na przestrzeni kilku odcinków w skrajnie różnych rolach, gdyż serial traci wtedy na wiarygodności, a tego raczej nikt nie chce.

„Na Wspólnej” zaskarbiło sobie sympatię widzów już na samym początku, a trwa to nadal. W czym tkwi jego fenomen?

Przyznam, że nie wiem, skąd wziął się fenomen serialu „Na Wspólnej”. Zupełnie nie jestem na bieżąco z polskimi serialami, nawet z tymi zagranicznymi nie jest mi za bardzo po drodze. Nie wiem, czy w ogóle lubię spędzać czas przed telewizorem, sądzę, że jest masa innych, ciekawszych zajęć i form spędzania czasu. Oglądanie seriali absorbuje bardzo dużo czasu, nie wiem, czy chciałbym go trwonić na taką rozrywkę, biorąc pod uwagę, że życie mamy tylko jedno, a żadna z godzin, która już upłynęła, nigdy się nie powtórzy. 

Czy zanim trafiłeś do jednego, czy drugiego serialu, zdarzało Ci się go oglądać? Miałeś swoich ulubionych bohaterów, ulubione wątki?

Jedyne seriale, jakie pamiętam to te, które zdarzało mi się kiedyś oglądać jeszcze jako nieświadome życia dziecko, gdy na zewnątrz np. padało lub było zimno, komputer się znudził, a do gier planszowych nie było chętnego. A były to „Miodowe lata” „Niania” oraz „I kto tu rządzi?” Dotąd uważam, że były całkiem udane. 

Jeśli chodzi o pracę na planach filmowych, Twoje drogi zeszły się z wieloma cenionymi reżyserami, m.in. z Konradem Piwowarskim, (na planie „W rytmie serca”), Wojciechem Smarzowskim, Jerzym Skolimowskim, czy z Tomaszem Koneckim. Jak wspominasz pracę z nimi?

Praca z tymi zasłużonymi już w swoim fachu reżyserami była dla mnie bardzo cenna zarówno pod kątem doświadczenia, jak i swojego rodzaju „lekcji”, wejścia na wyższy poziom, zobaczenia jak wymagającą pracą staje się aktorstwo u boku tak znakomitych i zasłużonych dla Polskiego kina nazwisk. Film, serial czy sztuka teatralna to praca zespołowa, im bardziej ambitny jest zespół, im więcej ma znanych nazwisk, tym więcej się od nich wymaga, a te wymagania przechodzą później na resztę ekipy, każdy chce zadowolić widza, dać mu coś, czego oczekuje, dać mu nowe doznanie, wynieść je na jeszcze wyższy poziom niż dotychczas. To trudne, to wymagające, taka właśnie jest sztuka.

Od zawsze chcę być dobry w tym, co robię, więc dążę do tego, aby pracować z najlepszymi, z lepszymi od siebie samego, dużo lepszymi, bo tylko od osób przewyższających moje obecne zdolności mogę się nauczyć czegoś więcej, niż już potrafię. W tym zawodzie i pewnie nie tylko w tym trzeba po prostu mierzyć wysoko, bardzo wysoko. Za każdym razem, gdy osiągnie się sukces, gdy osiągnie się swój wymarzony cel, trzeba przesunąć poprzeczkę wyżej, wyznaczyć nowe cele i dalej do nich sukcesywnie dążyć. 

Z którym z reżyserów, z którymi jeszcze nie miałeś przyjemności, chciałbyś popracować?

Warto tu wymienić nazwisko Patryka Vegi, nie za twórczość, jaką kreuje, ale za szlaki, które przeciera i kierunki, które wyznacza, za to, jak spopularyzował pewien gatunek filmu w polskim kinie, za tematy, jakie poruszył na skalę całego kraju i do jak wielkiego grona te treści dotarły. Moim zdaniem to niewątpliwie jego sukces. Sądzę, że Patryk Vega jest naprawdę genialnym PR'owcem i jednym z niewielu reżyserów, którego można nazwać mistrzem marketingu, praca u boku takiego człowieka może dać cenną lekcję i masę doświadczenia, które jest niezwykle cenne zwłaszcza dla tak naprawdę początkujących aktorów takich, jak ja.

Następnie będą już raczej klasyki polskiego kina i popkultury, nazwiska, które nigdy się nie zestarzeją takie jak Olaf Lubaszenko, Władysław Pasikowski, Małgorzata Szumowska, Jerzy Hoffman czy bardzo zdolny reżyser nowego pokolenia Jan Komasa.

Masz za sobą wiele wymagających ról, wcieliłeś się m.in. w postać Piotra Nagiela, muzyka, zmagającego się z problemami alkoholowymi. Jak przygotowywałeś się do tej roli? Zgłębiałeś życiorys Nagiela, próbowałeś zrozumieć jego nałóg i zachowania, które były nim spowodowane?

Nigdy nie miałem problemu z używkami, nie popadłem w żaden nałóg, nie ciągnie mnie do alkoholu, jeśli już po niego sięgam to raczej sporadycznie, głównie przy jakichś specjalnych okolicznościach typu czyjeś urodziny gdzie napiję się lampki czy dwóch wina lub impreza sylwestrowa gdzie analogicznie znów będzie to jeden, czy dwa, ale kieliszki szampana, raczej nic więcej.

Największym wyzwaniem w odegraniu postaci Piotra Nagiela była próba postawienie się w jego sytuacji, w której jak wiadomo, zmagał się z problemami alkoholowymi, z którymi nigdy osobiście nie miałem styczności.

Czytałem trochę zarówno o samym muzyku, jego życiu, jak i o danej chorobie, zmartwiło mnie to, czego się doszukałem, zmartwiło mnie, że alkohol może nieść za sobą takie spustoszenie dla organizmu, a pomimo tego jest legalnie sprzedawany wszystkim w nieograniczonej ilości i zezwala się na jego promocje w telewizji czy kinach w postaci bloków reklamowych zachęcających do jego zakupu, to jest po prostu złe, biorąc pod uwagę, ile mniej szkodliwych rzeczy czy substancji jest w Polsce wycofanych ze sprzedaży, czyli w uproszczeniu zdelegalizowana.

Ze względu na to, że tak jak wspomniałem wcześniej, w moim życiu alkohol raczej rzadko występuje, postanowiłem sobie wtedy przypomnieć, jak to w ogóle jest być mocno wstawionym, wręcz pijanym. Pamiętam, że sięgnąłem wtedy po dwie butelki wina i starałem się robić wszystkie codzienne czynności w zaciszu domowym pod wpływem alkoholu, aby zobaczyć jakie to uczucie, jak bardzo utrudnia to zarówno życie, jak i normalne funkcjonowanie, a następnie próbowałem to eskalować w swojej głowie do piętnastu dni przebywania w takim stanie. Doszedłem po tym do wniosku, że nie umiałbym tak żyć, to ciężkie, szkodliwe, męczące i niezwykle niszczące. 
Szczerze współczuję Piotrowi zmagań z tego typu problemem, ale również bardzo go podziwiam i szanuję za to, że postanowił z tym walczyć i co najważniejsze  — WYGRAŁ. Teraz wraz z Ośrodkiem Terapii Uzależnień „Od-Nowa” pomaga również innym, uświadamiając ich, że warto z tym walczyć, reagując odpowiednio wcześnie, tak naprawdę jesteśmy na wygranej pozycji. Wspólnie tłumaczą, jak wiele korzyści przynosi walka z nałogiem dla człowieka i jego zdrowia zarówno psychicznego, jak i fizycznego.


















fot. zdjęcie nadesłane



Co w roli Nagiela było dla Ciebie największym wyzwaniem? Czy role z tego rodzaju „złamaniem” / rysą na życiorysie są większym wyzwaniem aktorskim?

Poza postacią Piotra Nagiela było kilka bardziej wymagających ról, do jakich mnie zaangażowano. Były to role głównie w etiudach szkolnych, gdzie zdarzyło mi się wcielić w mężczyznę, który był obiektem zainteresowania pewnego duchownego, co z kolei przerodziło się w ich głębszą relację. Najbardziej wymagające były dla mnie role, przy których zarówno fizycznie, jak i pod kątem stylu życia byłem całkowicie inną osobą, najczęściej skrajnie inną, niż postać, w którą miałem się wcielić. To właśnie jest ta trudność, gdy wejście w skórę takiego bohatera i stworzenie go jest dla mnie swojego rodzaju wyzwaniem, które uwielbiam podejmować.

Którą ze swoich dotychczasowych ról uważasz za największe wyzwanie?

Trener Grzegorz z „Na Wspólnej” był jedną z takich postaci. Trener, osoba z fit sylwetką, ale jednocześnie posiadająca pewną muskulaturę, trochę kobieciarz i zawadiaka, co jest niespójne z moim życiem prywatnym. Stworzenie tej postaci poza samym przygotowaniem tekstu wymagało ode mnie również zgubienia brzuszka, który zapuściłem do jednej z innych moich ról, czyli pewnego informatyka oraz zredukowania masy ciała z 92 kg do 78 kg w niecały miesiąc. Nie robiłem tego dlatego, że ktoś mi kazał tak zrobić, wręcz nikt tego nie wymagał przez wzgląd na małą ilość czasu zwykle potrzebną na przygotowanie postaci. Chciałem to zrobić dla siebie i dla mojego bohatera, żeby był wiarygodny, żeby widz w niego uwierzył.



















fot. zdjęcie nadesłane

Opowiedz o najbliższych planach. 

Mam wiele planów na przyszłość. Na pewno nie potrafię ich wymienić w punktach. Mam w głowie pełno pomysłów, mam w sobie masę energii i jeszcze więcej chęci do działania, jedno jest pewne, chcę się wciąż rozwijać, nie osiadać na laurach i dawać z siebie zawsze 100%, a czasem nawet i więcej co mam nadzieję, będzie można wkrótce zobaczyć (może nawet na dużym ekranie) w filmie „Aferzyści-złe psy”, którego szczegóły są obecnie objęte tajemnicą, ale wkrótce powinny pojawiać się jakieś zapowiedzi i „smaczki” związane z tą produkcją.

Po przeczytaniu scenariusza mogę śmiało powiedzieć tylko jedno, produkcja ma ogromny potencjał i sądzę, że naprawdę jest na co czekać.