środa, 29 lipca 2020

Damian Hornet: "W fotografii samo patrzenie nie wystarczy"

Damian Hornet: "W fotografii samo patrzenie nie wystarczy"





















fot. Wojciech Wrazowski

Z Damianem Hornetem rozmawiam o fotografii, kluczowych momentach, które spowodowały, że poszedł tą drogą oraz o jego autorskim projekcie "#PAUZA", który powstał podczas panującej pandemii koronawirusa. Wzięli w nim udział znani i lubiani aktorzy. 

Swoje pierwsze zdjęcie wykonał Pan w wieku ośmiu lat. Często jest tak, że wiele rzeczy wynosimy z domu rodzinnego. Czy wśród Pana bliskich ktoś jeszcze przejawiał zainteresowanie fotografią?

Ostatnio nawet doszedłem do wniosku, że musiało to być jednak dwa lata wcześniej. Gdy wykonałem pierwsze zdjęcie miałem jakieś 6 lat. Wówczas nikt z moich najbliższych, nie był fascynatem fotografii. W latach 90-tych moja starsza siostra Natalia, wykształciła się w zawodzie fotografa, ale nie poszła dalej w tym kierunku.

fot. Damian Hornet / Zadar

Było tak, że Pana rówieśnicy biegali za piłką, a Pan biegał z aparatem? (Śmiech.) 

Na przełomie lat 70 i 80 gdy dorastałem, nie było zbyt wielu atrakcji, dlatego oprócz fotografowania, biegałem także za piłką.

fot. Damian Hornet / Zadar

W jakich okolicznościach powstało Pana pierwsze zdjęcie? Co udało się wtedy Panu na nim uwiecznić?

Niestety, dokładnie nie pamiętam, co lub kogo sfotografowałem przy pierwszym naciśnięciu spustu migawki. Jak nietrudno się domyślić, to najbliższa rodzina i koledzy z podwórka, pojawiali się najczęściej w początkowym okresie rozwoju mojej pasji.

fot. Damian Hornet / Londyn 

Od tamtego czasu minęło wiele lat, a fotografia stała się dla Pana czymś więcej niż hobby. Okazała się sposobem na życie. Pamięta Pan ten kluczowy moment w którym uświadomił  sobie, że to właśnie fotografii chce się poświęcić? Nigdy nie miał Pan innych pomysłów na siebie? Proszę opowiedzieć o najciekawszych. 

Takich kluczowych momentów było kilka, ale dwa z nich były chyba najważniejsze. Pierwszy to ten dzień w którym moja babcia Joanna wręczyła mi 20 000 zł i powiedziała żebym poszedł sobie kupić wymarzony aparat. Był nim Zenit 12XP. Przyznaję, że było to dla mnie olbrzymim zaskoczeniem. 

Drugim takim momentem, było spotkanie Stanisława Dziekańskiego - jarocińskiego reportażysty. Pewnego dnia poszedłem do niego po opinię na temat zdjęć, które w tamtym czasie wykonywałem. Z kilkunastu rozrzuconych na stole zdjęć Staszek wybrał trzy, może cztery, popatrzył na nie chwilę i powiedział: „Te mogą być, coś z tego będzie. Możesz robić dalej.” Wtedy uwierzyłem, że fotografia może być dla mnie czymś więcej niż tylko zabawą. Że może to dobry kierunek na samorealizację.

Kilka lat później razem ze Stanisławem Dziekańskim pracowałem już w redakcji Gazety Jarocińskiej jako fotoreporter. To był wspaniały czas, a Staszek był moim nieodłącznym kompanem. 

Mój fotograficzny przyjaciel niestety już nie żyje, ale zawsze, gdy tylko mam okazję, przywołuję wspomnienia o nim. To był wspaniały człowiek.

A co do pomysłów na siebie, to miałem ich mnóstwo. Chciałem być kaskaderem, pilotem, kosmonautą... Dużo by wymieniać (Śmiech.) Jednak nigdy, nic nie wychodziło mi tak dobrze jak fotografowanie i tak już zostało.

fot. Damian Hornet / Londyn

Pamięta Pan swój pierwszy aparat? Na jakim sprzęcie obecnie Pan pracuje?

Pierwszy aparat jakim fotografowałem był AMI66, jednak nie był to mój aparat. Prawdopodobnie miałem go pożyczony od któregoś z kolegów. Następny był wspomniany już Zenit 12XP, a kolejny Nikon 801s. Obecnie często fotografuję sprzętem marki Nikon i Fujifilm.

fot. Damian Hornet / Berlin 

Jak sam Pan mówi, dzięki fotografii nauczył się Pan nie tylko patrzeć, ale i widzieć. Proszę tę myśl rozwinąć.

Można to porównać do oddzielania ziarna od plew. Dobry fotograf potrafi wychwycić to co istotne w danej sytuacji i uwypuklić to na zdjęciu. Nie da się tego dokonać bez umiejętności widzenia. Samo patrzenie nie wystarczy.

Na co podczas powstawania zdjęć zwraca Pan szczególną uwagę?

Wszystko zależy od tego co w danym momencie fotografuję. Jeśli jest to street photo - skupiam się na wyszukaniu jakiś nietuzinkowych historii. W przypadku fotografii portretowej staram się uchwycić coś, co pokaże daną osobę w prawdziwy, ale nie do końca oczekiwany sposób.

Jeśli chodzi zaś o technikalia to największą wagę przywiązuję do kompozycji. 

fot. Damian Hornet / Berlin 

Closer is better - to myśl, którą kieruje się Pan podczas powstawania zdjęć. Czy dystans z którego powstaje zdjęcie jest ważny?

W określeniu „Closer is better” nie chodzi mi o dystans fizyczny. Aby powstało dobre zdjęcie należy skrócić dystans do sedna sprawy, której to zdjęcie dotyczy.

Jeżeli chodzi o dystans, warto też poruszyć temat tego, że wiele osób twierdzi, że nie są fotogeniczne. Jak Pan się do tego odnosi? Czy każdemu można zrobić ładne zdjęcie?

Uważam, że nie ma brzydkich ludzi. Są tylko kiepscy fotografowie. Absolutnie każdą osobę można sfotografować w taki sposób, by wydobyć jej naturalne piękno. A jeśli ktoś w to nie wierzy - zapraszam do kontaktu.

Dzięki fotografii poznał Pan wiele ciekawych osób, nauczył się z nimi rozmawiać. Mówi się, że dialog w fotografii to połowa sukcesu. Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?

Wiele lat pracowałem jako handlowiec, a handlowiec bez umiejętności porozumiewania się z ludźmi jest mało skuteczny. W fotografii również stawiam na komunikację. Jeżeli pracuję nad zdjęciem portretowym lub jakimś projektem, który wymaga dotarcia do człowieka zaczynam od rozmowy. Pozwala to skrócić proces twórczy do absolutnego minimum. Dzięki niej mogę poznać osobę sfotografowaną, a ona może poznać mnie.  To rodzi zaufanie, dzięki któremu dużo łatwiej osiągnąć zadowalające efekty na planie zdjęciowym.

Kiedy cały świat zatrzymał się z powodu pandemii, Pan wymyślił wyjątkowy projekt fotograficzny. Mowa oczywiście o projekcie #PAUZA. Wystawa fotografii dostępna będzie już od września. Proszę zdradzić więcej szczegółow.

Projekt „#PAUZA” to mój sposób na uchwycenie tego przedziwnego czasu. W tym okresie wielu aktorów i ludzi kultury, zostało zmuszonych do zaprzestania swojej działalności.  To spowodowało, że mieli więcej czasu niż zwykle. Postanowiłem to wykorzystać w sposób twórczy.  Zdjęcia, które powstały podczas tego projektu mam nadzieję zaprezentować na wystawie, która jak wszystko dobrze pójdzie, pojawi się jeszcze w tym roku.

W jeden miesiąc wykonał Pan sesje fotograficzne ponad dwudziestu aktorom i aktorkom w ich prywatnej przestrzeni. Uchwycił Pan moment zatrzymania się i tego, jak ten czas wykorzystali. Czego nauczyły Pana te spotkania?

Trudno wskazać tutaj coś konkretnego. To co najbardziej mnie zachwyciło w tym wszystkim, to fakt, że osoby, które sfotografowałem, nie dość, że są wspaniałymi artystami, to prywatnie są niesamowicie otwartymi ludźmi, którzy nie zamykają się na drugiego człowieka.  Mądrzy, inteligentni i niezwykle kreatywni. Takich mamy artystów w tym kraju :)

Czy wśród tych ponad dwudziestu spotkań i sesji zdjęciowych znalazło się spotkanie, które było dla Pana w szczególności ważne?

Każda z tych sesji była na swój sposób wyjątkowa. Każde spotkanie było ważne. Nie da się wskazać tej jednej jedyne, jest to po prostu niemożliwe.

Kogo było najtrudniej namówić do udziału w projekcie #PAUZA?

Najtrudniej było namówić te osoby, które w projekcie nie wzięły udziału (Śmiech.)  A kto to był, to pozostanie już moją słodką tajemnicą.

Uchwycenie jakich emocji na zdjęciach powstałych w ramach projektu #PAUZA było dla Pana najważniejsze?

Ideą tego projektu było uchwycenie aktorki i aktorów w przestrzeni w której spędzali czas pandemii. Każda z tych osób spędzała ten czas na swój wyjątkowy sposób. Nie miałem żadnych założeń podchodząc do tego projektu otworzyłem się na wszystko, co chcieli pokazać mi artyści i to sfotografowałem.

Czego Pana prywatnie nauczył ten przedziwny czas?

Kilkanaście lat temu, gdy fotografowałem jeszcze śluby i eventy, wymarzyłem sobie, aby stworzyć projekt fotograficzny z udziałem znanych osób. Podejmowałem wiele prób, by z takimi osobami umówić się na zdjęcia, jednak nie odnosiły one skutku. Po latach, gdy zamieszkałem w Warszawie, pojawiły się nowe możliwości, pojawiły się nowe znajomości i pojawiła się... pandemia. W taki oto sposób powstał historyczny materiał związany z ogólnoświatowym kryzysem oraz zrealizowało się moje marzenie. Życie pokazało mi, że nie ma takiej sytuacji, której nie dałoby się zamienić na pozytyw. Ale o tym wiedziałem już wcześniej.

Mówi się, że takie zwolnienie tempa jest czasami potrzebne każdemu z nas. Uważa Pan, że obecna sytuacja może zmienić społeczeństwo na lepsze i spowodować, że ludzie będą patrzeć na życie z większym dystansem i bardziej przychylnie?

Byłoby pięknie. Czas pokaże, co z tego wyniknie. Każdy z nas wyciągnie z tego swoją lekcję lub nie.

Porozmawiajmy jeszcze o konkursie Hornet Photo Awards 2020 do którego zdjęcia można było nadsyłać do 30 czerwca. Jest Pan przewodniczącym jury. Jest Pan surowym jurorem? (Śmiech.)

Zgłoszenia na konkurs można wysyłać do końca października 2020 r., a co za tym idzie Jest jeszcze trochę czasu. Czy jestem  surowym jurorem? Myślę że nie. Ideą konkursu jest znaleźć i wypromować zdolnych fotografów. Artyści to wrażliwe osoby, trzeba podchodzić do nich z empatią. 

Czy trudno jest oceniać czyjeś zdjęcia? Na jakie szczegóły zwraca Pan uwagę? Czego poszukuje w nadesłanych kadrach konkursowych?

Jako ludzie jesteśmy tak skonstruowani, że bardzo łatwo przychodzi nam ocenianie innych. Jednak jako jurorzy musimy wznieść się trochę ponad to standardowe przyzwyczajenie. Nasz wybór będzie miał wpływ na wile osób. Będą zwycięzcy i będą „przegrani”. Dzięki nagrodzie, którą otrzyma zdobywca grand prix, jego kariera może nabrać tempa.

Dla mnie jedną z najważniejszych cech dobrego zdjęcia jest umiejętność z zaskoczenia. Wyrwania ze strefy komfortu. Zmuszenia do myślenia. Istotna jest kompozycja.

 fot. Damian Hornet / Berlin 

Proszę na koniec opowiedzieć o swoich najbliższych planach zawodowych.

Przez 46 lat mojego życia nauczyłem się nie planować zbyt wiele, a podążać raczej za tym co się w życiu pojawia. Mam co prawda jeszcze kilka fotograficznych marzeń i jak wszechświat mnie wesprze to je zrealizuję. 

poniedziałek, 27 lipca 2020

Daria Zawiałow: "Lubimy pędzić pod prąd, na własnych warunkach, tak jak czujemy"

Daria Zawiałow: "Lubimy pędzić pod prąd, na własnych warunkach, tak jak czujemy"


























fot. Monika Szałek

Dnia 18 lipca 2020 odbył się koncert Darii Zawiałow w Ustroniu. Rozmawiamy o czasie izolacji, odmrażaniu koncertów, płycie "A Kysz!", "Helsinki" i najnowszym krążku, który jest obecnie na ukończeniu. 

Spotykamy się tuż po koncercie w Amfiteatrze w Ustroniu. Jak wrażenia? Publiczność dopisała?

Było bardzo sympatycznie. Publika była wspaniała. Dziękuję. Długo czekaliśmy na to, aby móc wrócić na scenę!

Twoja kariera z każdym dniem nabiera rozpędu. W 2017 roku wszędzie przedstawiano Cię jako debiutantkę, a w chwili obecnej masz na swoim koncie dwie wspaniałe płyty "A Kysz!" (2017) oraz "Helsinki"(2019), o których będziemy jeszcze rozmawiać. Jak wspominasz początki swojej kariery muzycznej?

Ciężko powiedzieć, ponieważ śpiewać zaczynałam bardzo wcześnie, bo już w wieku siedmiu lat. (Śmiech.) Jednak wydaje mi się, że takimi prawdziwymi początkami kariery był dla mnie moment pojawienia się mojego pierwszego singla "Malinowy chruśniak".

Zanim  Twoje utwory zawojowały listy przebojów, pojawiałaś się w licznych programach o formule talent - show. Czy uważasz, że programy tego typu są szansą dla młodych twórców? Są też osoby, które uważają wręcz odwrotnie... Jake jest Twoje zdanie na ten temat?

Myślę, że każdy z programów o takiej formule może wynieść coś innego. Jednym pomogą, drugim zaszkodzą, a jeszcze innym po prostu nic nie dadzą. To bardzo indywidualna kwestia. 

Byłaś dzieckiem, które miało w sobie wiele odwagi, ale też pokłady brawury i charyzmy. Czy te cechy pomgły Ci zaistnieć na scenie? Jak to jest u Ciebie z tremą - pojawia się u Ciebie i jest motywująca, czy nie ma jej wogóle?

Trema jest i powinna towarzyszyć występom zawsze! Gdybyśmy nie czuli w tym adrenaliny i lekkiego stresu, wpadlibyśmy w rutynę, przez co nie moglibyśmy dawać już publice takiej energii. To konieczne! 

Pandemia koronawirusa ma ogromny wpływ na obecną sytuację artystów w Polsce. Jak ten niełatwy czas wykorzystałaś muzycznie? Czy w Twoim domowym zaciszu powstawały nowe utwory?

To był dla mnie bardzo owocny czas, stworzyliśmy trzeci album! Jesteśmy na etapie demo, za moment będziemy go rejestrować już na poważnie. 

W jakim klimacie zostanie utrzymany? Kiedy premiera? Opowiedz coś więcej na ten temat. 

Na razie nic nie zdradzę. To niespodzianka. 

W czasie kwarantanny przeczytałaś pewnie wszystkie książki i obejrzałaś wszystkie filmy. (Śmiech.) Uważasz, że ten niełatwy czas może zmienić coś w ludziach i sprawić, że na życie i otaczający świat będą patrzeć bardziej przychylnie?

Myślę, że ten czas uczy nas wszystkich pokory i doceniania tego, co mamy. Wszystko w jednej chwili może się zepsuć, zniknąć. Trzeba mieć z tyłu głowy tę myśl i doceniać to, co się ma. 

Czego Ciebie nauczyły ostatnie miesiące?

Właśnie tego. Pokory i posiadania twardego gruntu pod stopami. Nigdy nie miałam z tym problemu, ale jednak teraz życie zweryfikowało wszystko tak, że dostałam kolejną cenną lekcję. 

Zagraliście w Opolu, my rozmawiamy w Ustroniu. Gracie oczywiście przy obowiązujących obostrzeniach. Czym różnią się obecnie Wasze koncerty?

Ilością osób, ponieważ wcześniej koncerty zarówno letnie jak i klubowe graliśmy dla kilku, a na festiwalach zdarzało się, że nawet kilkunastu czy kilkudziesięciu tysięcy osób. Dziś widownię liczymy w setkach. W tym momencie jednak najważniejsze jest to, że w ogóle możemy spotykać się z ludźmi, ponieważ przez cztery miesiące wcale nie było to możliwe. Liczymy na to, że obostrzenia szybko zostaną wycofane i wszystko wróci do normy. 

Jak odmrażanie koncertów wygląda w praktyce?

Zobaczymy. Wszystko przed nami. (Śmiech.) Póki co nie jest kolorowo. Rządzący nakładają na nas wymogi, które nie są nakładane na inne branże. Wystarczy spojrzeć co dzieje się chociażby na wiecach wyborczych, w pociągach, w kościołach, w klubach czy restauracjach. 

Który z utworów z Twojego repertuaru jest najbardziej wyczekiwany przez fanów na koncertach? 

Wydaje mi się, że fani najbardziej lubią utwory "Gdybym miała serce" oraz "Hej, hej". Zawsze na to czekają. 

W której z piosenek Ty czujesz się najelepiej od strony wokalnej?

Nie mam czegoś takiego. Lubię bawić się moimi utworami. Nie myślę o tym, który podoba mi się bardziej, w momencie kiedy je śpiewam. 

Porozmawiajmy o Twoich dwóch płytach. Porównajmy je. "Helsinki" odbiegają stylistycznie od "A kysz!", mają w sobie zdecydowanie więcej elektroniki. To celowy zabieg, czy wynika z chęci eksperymentowania muzyką?

Wraz z moim przyjacielem i producentem Michałem, rozwijamy się. Inne rzeczy nas kręcą. Co innego miałam w głowie pisząc teksty do utworów z płyty "A kysz!", a zupełnie inne emocje towarzyszyły mi kiedy powstawały "Helsinki". Rozwijam się jako kobieta, ale także jako artystka, zmieniają się moje upodobania. Trzecia płyta będzie równie zaskakująca. Lubimy pędzić pod prąd, na własnych warunkach, tak jak czujemy. Chcemy być odważni. 

W Twoim wypadku sprawdza się to, co u większości muzyków, że Twoja pierwsza płyta jest dla Ciebie najważniejsza? Krążek "A Kysz!" powstawał cztery lata.

Na pewno jest dla mnie ważna. Za płytę "A Kysz!" zostaliśmy nagrodzeni Fryderykami, jednak moją faworytką do tej pory była płyta "Helsinki". W tym momencie jestem jednak na innym etapie życiowym i w mojej głowie rozbrzmiewa już trzecia album. 

Czym są dla Ciebie tytułowe Helsinki? Krainą Twojej wyobraźni?

Są ucieczką, azylem, do którego mogłam uciec podczas jej tworzenia. 

Utożsamiasz się z twórczością Tolkiena, jesteś jego wielką fanką. Czy Twoje zamiłowanie do jego literatury też miało swego rodzaju wpływ na to, jak ten album wygląda?

Myślę, że na pewno po części, ale było wiele bodźców, które inspirowały mnie do jej tworzenia. Jestem fanką fantasy więc uwielbiam kreować rzeczywistość, wymyślać historie, zderzać ze sobą swoich bohaterów. 

Opowiedz o swoich najbliższych planach zawodowych. 

Najbliższe plany to odmrażanie koncertów i skupianie się na dokończeniu trzeciej płyty. 

8 sierpnia zapraszam na koncert w Żywcu, który odbędzie się w ramach trasy Męskiego Grania. 

środa, 1 lipca 2020

Ich Troje: Michał Wiśniewski i Ania Świątczak: "Magia koncertów akustycznych tkwi w bliskości publiczności"

Ich Troje: Michał Wiśniewski i Ania Świątczak: "Magia koncertów akustycznych tkwi w bliskości publiczności"



























fot. zdjęcie nadesłane

W lutym 2020 roku po koncercie akustycznym w Hotelu Gołębiewskim w Wiśle miałam ogromną przyjemność rozmawiać z Anią Świątczak i Michałem Wiśniewskim.

Spotykamy się w Hotelu Gołębiewskim w Wiśle, tuż po koncercie akustycznym. Jak wrażenia?

Michał Wiśniewski: Bardzo dobrze, czyli tak, jak zawsze w Wiśle. (Śmiech.)

Pierwsza część trasy akustycznej "A niech gadają została bardzo entuzjastycznie przyjęta przez fanów. W czym w Waszym odczuciu tkwi magia koncertów akustycznych?

Ania Świątczak: W sile głosu naszego czerwonowłosego jegomościa, czyli Michała. (Śmiech.)

Michał Wiśniewski: W bliskości publiczności. To coś, czego duże koncerty, które gramy na co dzień, absolutnie nie oddają.

Repertuar jest tu zazwyczaj stały, czy zmienia się np. z uwagi na miejsce, czy okoliczności grania koncertu?

Michał Wiśniewski: Co jakiś czas zmieniamy piosednki na inne. Gramy te utwory, których nie grywamy na dużych koncertach.





















fot. zdjęcie nadesłane

Prezentujecie też mniej znane utwory ze swojego repertuaru. W jaki sposób są dobierane?

Michał Wiśniewski: Tak, jak słyszałaś. (Śmiech.) Dużo jest takich piosenek.

W tym roku obchodzicie 25 - lecie działalności artystycznej. W lipcu zostanie wydana płyta "Projekt X". W jakim klimacie zostanie utrzymana?

Michał Wiśniewski: W klimacie Ich Troje. To najlepiej określa klimat naszej najnowszej płyty. Kto słuchał naszych płyt, zdaje sobie sprawę, że tam jest taka mieszanka wybuchowa różnych gatunków, że każdy znajdzie coś dla siebie.


























fot. zdjęcie nadesłane

Niespodzianką dla fanów było również ukazanie się piosenki oraz teledysku "Nie straszne strachy" w wykonaniu Vivienne. Czy od najmłodszych lat wpajał Pan dzieciom miłość do muzyki?

Ania Świątczak: Miłości do muzyki nie trzeba było im wpajać. Obydwie córki są cały czas w jej otoczeniu. Dla Vivienne muzyka jest bardzo ważna. Zaowocowało to takim utworem. Michał ją zmobilizował, ale córka kolejnych utworów nie planuje. (Śmiech.) 

Michał Wiśniewski: Stwierdziła, że na tym koniec. (Śmiech.) 


























fot. zdjęcie nadesłane

Pojawienie się piosenki było pomysłem Vivienne? 

Michał Wiśniewski: Zawsze jest tak, że to rodzice wychodzą z inicjatywą, ale Vivi, jak większość nastolatek w jej wieku, słucha zupełnie innej muzyki. Lubi utwory Ariany Grande, Billie Eilish, ale ja nie pozwolę jej pokazywać biustu. (Śmiech.)

Ania Świątczak: W tym mamy zgodność, ja też nie. (Śmiech.) 
Fajnie, że miała okazję posmakować pracy w studio. To była dla niej nowość. 

Michał Wiśniewski: Ja swoją pierwszą piosenkę bardziej przeżywałem, niż ona. (Śmiech.)

Jakiej muzyki słuchacie na co dzień? Sięgacie po utwory inspirowane swoją twórczością, czy słuchacie czegoś zupełnie innego?

Ania Świątczak: Słucham bardzo różnej muzyki. U mnie zależy to od nastroju, bądź życiowego etapu, na którym w danej chwili jestem. 
Lubię elektronikę, co nie przeszkadza mi świetnie się bawić przy utworach w wersji akustycznej.

A Pan, jakie ma gusta muzyczne? 

Michał Wiśniewski: Żadnych. Praktycznie nie słucham muzyki. (Śmiech.) Już się nasłuchałem. Dużo muzyki klasycznej, musicalowej oraz to, czego słuchają dzieci. Jestem zacofany i większości artystów, którzy są dzisiaj popularni, ja po prostu nie znam. 

Najbliższe plany. 

Michał Wiśniewski: Kończymy prace nad wspominaną dziesiątą płytą. Jestem bardzo dumny.