poniedziałek, 7 września 2020

EXCLUSIVE: Ada Kalska: "Przemoc jest tematem tabu"

 EXCLUSIVE: Ada Kalska: "Przemoc jest tematem tabu"
















fot. Marta Gostkiewicz

Przed spektaklem "Kłamstwo" w Jastrzębiu - Zdroju miałam ogromną przyjemność rozmawiać z Adą Kalską, odtwórczynią jednej z ról w spektaklu. Poruszyłyśmy wiele istotnych tematów. 

W oparciu o wątek Izy Lewińskiej, w którą wciela się w kultowym "M jak miłość" stwierdziłyśmy,  jak ważne, a zarazem trudne jest przyznanie się do zmagania się z przemocą w związku. 

4 listopada 2020 roku minie 20 lat od emisji pierwszego odcinka kultowego serialu. 

Spotykamy się przed spektaklem "Kłamstwo" w Jastrzębiu - Zdroju. "Najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa". Zgadza się Pani z tym stwierdzeniem i uważa go za główne przesłanie Waszego przedstawienia?

Oczywiście, że tak. W spektaklu "Kłamstwo" bohaterowie tworzą relacje, w których priorytetem niekoniecznie jest szczerość. Uważam, że coś takiego nie buduje bliskości. To tylko pozory. 

Co opowiedziałaby Pani o swojej postaci?

Moja postać nie jest kluczowa. Gram drugoplanową rolę. To mężatka. Wraz ze swoim partnerem wybiera się na kolację do przyjaciół. Okazuje się, że relacje, które tam panują, nie są do końca szczere. Moja bohaterka wdaje się w romans z mężem przyjaciółki. Wokół tego toczy się akcja. Na różnych płaszczyznach obnażamy tytułowe kłamstwo. Jest ciekawie. (Śmiech.) 

To spektakl komediowy, a komedia podobno jest najbardziej wymagającym gatunkiem do zagrania dla aktorów. To prawda? W czym zawarta jest ta trudność?

Tak się mówi. Zgadzam się z tym. Grając komedię, nie możemy myśleć o tym, że gra się komediowo. To, co chcemy przekazać, musimy podać lekko i umiejętnie. Wymagającego widza nie zawsze udaje się rozśmieszyć. Fundamentem jest jednak dobrze napisany scenariusz.  

Co najbardziej Pani podoba się w spektaklu "Kłamstwo"?

Za każdym razem cieszę się ze spotkania z wybitnymi aktorami, z którymi mam przyjemność grać. Całość wyreżyserował  wspaniały Wojciech Malajkat, którego również bardzo cenię. Praca w takim składzie, to sama przyjemność. To inna rola od tych, które grałam dotychczas. Było to dla mnie ciekawe wyzwanie. 

Moja postać jest barwna, pojawia się na chwilę, ale zaznacza swoją obecność. (Śmiech.) 



























fot. Marta Gostkiewicz

W jakich jeszcze spektaklach możemy Panią obecnie oglądać?

Oprócz "Kłamstwa" można zobaczyć mnie w spektaklu "Piękna Lucynda". 

Teatr to jedno, ale porozmawiajmy też o serialu "M jak miłość". Na ekranach telewizorów króluje od 20 lat. W czym tkwi jego fenomen w Pani odczuciu?

Serial "M jak miłość" przedstawia codzienność. Pokazuje pozytywny obraz rodziny, wzajemnych relacji. 

Jak sam tytuł wskazuje, uczucia są najważniejsze, miłość jest kluczowa. Na ekranach poruszamy tematy, które bliskie są każdemu z nas. Wspaniała atmosfera, która panuje na planie, przenosi się również na ekrany telewizorów. 

Czy zanim trafiła Pani do serialu, zdarzało się Pani go oglądać, miała swoich ulubionych bohaterów, ulubione wątki?

Nie śledziłam serialu skrupulatnie, ale zanim pomyślałam, żeby zdawać do szkoły aktorskiej, "Emka" była nieodłącznym towarzyszem wieczorów w moim domu rodzinnym. Czasami ja również oglądałam perypetie rodziny Mostowiaków. Lubiłam śledzić losy bohaterów z niezapomnianej ulicy Łowickiej, (którzy później przenieśli się na Deszczową) czyli postaci grane przez Kasię Cichopek, Anię Muchę, Marcina Bosaka, Marcina Mroczka i resztę towarzystwa. Mam sentyment do tego serialu. 

Iza Lewińska wiele przeszła, jej wątek jest jednym z najbardziej emocjonujących w tym serialu. Moim zdaniem jej historia otwiera oczy na to, czym jest przemoc psychiczna i fizyczna. 
Zdarzało się, że w trakcie emisji dostawała Pani wiadomości od maltretowanych kobiet? Wiem, że wiele jest takich historii, które właśnie pod wpływem poruszania tematu w serialach wychodzą na jaw...

Przemoc jest tematem tabu. Mam nadzieję, że ten wątek otworzył oczy wielu kobiet. Przyznanie, że jest się ofiarą, nie jest prostą sprawą. Otrzymywałam wiele wiadomości z podziękowaniami za to, że temat przemocy został poruszony. 

Izy los nie oszczędza. Wreszcie jest u boku ukochanego Marcina, a Artur zniknął z pola widzenia. Wszystko idzie ku dobremu. 

















fot. Marta Gostkiewicz

Jak odbiera Pani swoją bohaterkę? Za co ją lubi?

Czasami jej nie lubię, ale to bywa chwilowe. (Śmiech.) Zawsze staram się lubić postaci, które gram. To dobra dziewczyna. Nie miała łatwo w życiu. Stara się postępować według swojego kręgosłupa moralnego. Nie zawsze jej się układało, ale od zawsze, nawet w momencie, w którym nie do końca umiała pomóc sobie, pomagała innym. Jest pełna ran wewnętrznych, które jeszcze czasami lubią się otwierać, ale wychodzi na prostą. 

Najbliższe plany. 

Zobaczymy, co przyniesie los. Skupiam się na tym, co jest teraz. Mam nadzieję, że ten czas obfitować będzie w nowe wyzwania. 

środa, 2 września 2020

Marta Ormaniec: "W górach jest wszystko, co kocham"

Marta Ormaniec: "W górach jest wszystko, co kocham"





















fot. zdjęcie nadesłane - "1000 twarzy Marty Ormaniec"

Z aktorką Martą Ormaniec miałam przyjemność rozmawiać w Bielsku. Rozmawiamy o pracy na planie serialu "Catherine the Great", który realizowany był dla HBO, o strojach z epoki, o tym, co daje kostium aktorowi.

Poruszamy też temat izolacji związanej z pandemią koronawirusa. Zdradzamy, że Marta pojawi się w jednej z ról w serialu "Miasto długów", który już wkrótce zadebiutuje na antenie Super Polsatu.

Spotykamy się w klimatycznej knajpce w Bielsku, w dobie pandemii. Zacznijmy od...początku. Wiele jest zawodów na "A". (Śmiech.) Co spowodowało, że wybrałaś akurat aktorstwo? 

Trudne pytanie. Od dziecka recytowałam wiersze, choć nie uważam, że jest to dobry sposób przekazu, ponieważ recytacja jest sztucznym tworem. Wiersze powinno się mówić, a nie recytować.

Od zawsze ciągnęło mnie w stronę „wygłupów“, może też dlatego, że mam dwie młodsze siostry, z którymi zawsze się bawiłam, szalałam.

Na przykład chodziłyśmy razem na zakupy, a ja podchodziłam do manekinów, które były za witrynami i do nich gadałam. (Śmiech.) Siostry najpierw były sparaliżowane, dziwnie na mnie patrzyły, a potem jak załapały o co chodzi, śmiały się.

Nie lubię siedzieć, to dla mnie katorga. Gdyby ktoś posadził mnie za biurkiem, bardzo bym cierpiała i pewnie wytrzymałabym maksymalnie dwa dni w takiej pracy. Jestem bardzo ruchliwa, mam w sobie żyłkę sportowca. No i mój góralski charakter, bardzo się z nim identyfikuję. W tym zawodzie nie ma monotonii. Poznaję ludzi, mogę przyodziewać stroje z epoki. Lubię kiedy jest dynamicznie, kiedy się dzieje. A tak jest w aktorstwie.

Nie wyobrażasz więc sobie siebie w innym zawodzie?

Nie. Chyba, że mogłabym być sportowcem, ponieważ to też wymaga pewnego rodzaju dyscypliny. Sportowiec tak, jak aktor, musi być w ciągłej gotowości. Zawsze szłam w kierunku aktorstwa, ale były też osoby, które twierdziły, że będę siostrą zakonną. (Śmiech.) 

(Śmiech.) Skąd to się wzięło? 

Kiedyś jeden z księży w mojej parafii po prostu stwierdził, że będę zakonnicą. (Śmiech.)  Nie wiedziałam, dlaczego. 

Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, myślę, że mogłabym zagrać zakonnicę. Habit, podobnie tak jak kostium, nadaje charakteru postaci. Myślę, że sprawdziłabym się w tej roli. 




















fot. zdjęcie nadesłane - "1000 twarzy Marty Ormaniec"

Na swoim niedawno założonym fanpage na Facebooku przyznałaś, że najbardziej ze wszystkich wyzwań zawodowych lubisz role kostiumowe. Śmiałaś się, że powinnaś była się urodzić w innym wieku. (Śmiech.) Czy takie role są największym wyzwaniem zawodoym?

Fanpage założyłam  po wielu próbach, sugerowało mi to wiele osób. Nie uważam, że prowadzę go jakoś wybitnie, ale próbuję coś tam zrobić, bo wiele ludzi pytało co u mnie słychać zawodowo, funpage ułatwia kontakt. Od czegoś trzeba zawsze zacząć.

Uwielbiam kostium. Dla mnie jest radością, kiedy jestem w kostiumie, w epoce. Trzeba dbać o pewne zachowania, chociażby o prawidłowy sposób siadania, ale trzeba również uważać na to, by pewnych rzeczy nie robić, bo po prostu nie wypada.

Kostiumy, buty, peruki to jest to, co uwielbiam. Śmieję się, że mogliby zamknąć mnie w gorset, a ja bym nie protestowała.




















fot. zdjęcie nadesłane - "1000 twarzy Marty Ormaniec"

Nawiązując do filmów kostiumowych, warto tu wymienić "Catherine The Great" - serial dla HBO, w którym zagrałaś w 2019 roku. Opowiedz o pracy z reżyserem Philipem Martinem.

To bardzo skromny człowiek. Od wielkich reżyserów bije największa skromność. Rozmawiają, nie rzucają się, nie krzyczą. Są otwarci na wizję twojej postaci. Kiedy przyjeżdżam na plan, czuję, że ktoś o mnie dba.Z reżyserem spotkałam się na premierze. Rozmawialiśmy, podziękowaliśmy sobie wzajemnie, a z niego po raz kolejny biła niesamowita skromność. Ta cecha wyróżnia wielkich ludzi. Z takim zachowaniem nie zawsze się spotykam.  

Na planie serialu spotkałaś się  m.in z Paulem Kayem, znanym najbardziej z roli Thorosa z Myr z "Gry o tron". Jak wspomina Pani to spotkanie?

Śmieję się, że mam kolegę z "Gry o tron". (Śmiech.) Świetnie wspominam to spotkanie. Do odegrania mieliśmy scenę gwałtu, więc było to bardzo trudne, ale między ujęciami żartowaliśmy, rozmawialiśmy o życiu. Czułam totalne wsparcie z jego strony. Wspólnie szukaliśmy pomysłu na tę scenę, proponowaliśmy, a reżyser to akceptował i graliśmy. 




















fot. zdjęcie nadesłane 

Co w tej roli okazało się dla Ciebie najtrudniejsze? Najwięcej frajdy sprawił Ci strój z epoki. (Śmiech.) 

Była to bardzo emocjonalna i wymagająca scena. Na planie panowała pełna mobilizacja. Kiedy to, co mam do zagrania ułożę sobie w głowie, wtedy wiem, że dam radę. Dużą rolę odgrywa tu świadomość.  Kiedy jestem zmobilizowana, wszystko idzie prościej. Warto wyłączyć stres.

Z perspektywy widza mam takie wrażenie, że postacie kostiumowe dzięki temu, jak charakterystycznie są zagrane,  przyciągają jego uwagę Zgodzisz się z tym stwierdzeniem?
.
Tak, może tak być. Niektórzy aktorzy nie lubią takich ról, a ja je uwielbiam. Nieważne, że czasami potykam się o długą suknię. (Śmiech.) Podnoszę się i idę dalej.

Kontynuując temat filmów historycznych, warto wspomnieć także o "Who will write our history", gdzie wcieliłaś się  w Lubę Lewin, żonę Abrahama. Opowiedz coś więcej o swojej postaci.  

Przyjechałam na spotkanie z panią reżyser Robertą Grossman, która stwierdziła, że bardzo pasuję jej do tej postaci. Dużo rozmawiałyśmy. Przeżywałam bardzo to, co spotkało moją postać, bolało mnie to. Wszystko zbudowane jest tutaj na kanwie historii.

Miałam wtedy trochę ciemniejsze włosy, więc dużo osób mówiło mi, że powinnam grać Żydówki, bo ich kultura i historia bardzo do mnie pasują. To bardzo ciekawa i bogata historia, ale także trudna.

Kręciliśmy w Łodzi. Prace na planie bardzo miło wspominam. Bardzo cieszę się, że poznałam Nancy Spielberg, która była producentką tego filmu. Wspaniała osoba.

Julia Lewenfisz grała moją córkę, a ja żonę Wojciecha Zielińskiego . Byli ludzie z ekipy polskiej, ale także z ekipy amerykańskiej. Za kulisami rozmawialiśmy po angielsku.


























fot. Halina Jasińska

Z dnia na dzień świat się zatrzymał. Wszystko spowodowane było oczywiście wspominaną już na samym początku epidemią koronawirusa. Jak zniosłaś izolację?

Izolację przekułam na warsztaty. W marcu miałam brać udział w zajęciach z castingerami. Robię to po to, by się doszkalać, nie stać w miejscu. Rynek bardzo się zmienia. Najważniejsze w tym momencie jest naturalne, „dokumentalne granie“, które sprawdza się jak przed kamerą, tak i w teatrze. 

W czasie pandemii brałam też udział w wielu warsztatach selftape. To pierwsze etapy castingów do filmów, seriali, czy reklam. Zamiast przychodzić i spotykać się, siadam  w pokoju, najlepiej na tle białej ściany, nagrywam materiał i osoba, która odpowiedzialna jest za casting, przegląda go. Kiedy uznaje, że mogę coś ciekawego zaproponować dla danej postaci, przechodzę do drugiego etapu castingu. Przy selftape jest większa szansa na wychwycenie nowych twarzy. Moda na selftape przyszła oczywiście ze Stanów. 

Brałam udział w warsztatach "Maratończyk". Było wiele grup z różnymi obsadowcami, swoich sił próbowała też m.in. Ania Krypczyk. To była dobra lekcja, nagle człowiek orientował się, co jest potrzebne, a co nie jest istotne. Wiedziałam, że dla mnie istotny jest kostium. Gwarantował, że fajnie się poczuję. Stąd wzięło się "Tysiąc twarzy Marty Ormaniec". Wpadłam na to, by robić sobie zdjęcia, na których będę pokazywać siebie z różnych stron. Mój kolega fotograf stwierdził, że to świetny pomysł. Nie każdy castinger umie wyobrazić sobie aktora w różnych wcieleniach, więc takie zdjęcia mogą mu to znacznie ułatwić. 

Dla roli jestem skłonna do wielu poświęceń, mogę np. ściąć włosy, oddam je na perukę. Mogę też przefarbować włosy lub przytyć do roli. Nie widzę w tym najmniejszego problemu. 

Czego nauczył Cię ten trudny czas?

Ten trudny czas nauczył mnie, że nic nie jest pewne. Jestem gotowa na to, co jest dzisiaj. Mam od września grać spektakle, ale sytuacja jest na tyle dynamiczna, że tak naprawdę nie wiem, czy jeszcze coś się nie zmieni. Pracuję na tyle, na ile pozwala mi obecna sytuacja. 

Przyjechałam w rodzinne strony, by wyczyścić głowę, odpocząć od Warszawy. Pozwoliłam sobie na reset od zgiełku i problemów. Przez trzy miesiące byłam w zamknięciu. Kiedy wyjechałam z Warszawy i zobaczyłam innych ludzi, poczułam ogromną radość. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. 


















fot. Halina Jasińska

Jesteś miłośniczką gór. Joanna Mądry podczas naszej rozmowy powiedziała, że nie docenia się gór, kiedy ma się je na co dzień. Zgadzasz się z tym stwierdzeniem?

Tak, to prawda. Odpoczywam w górach. Kiedy byłam młodsza, zdarzało mi się dość często jeździć nad Jezioro Żywieckie, by podziwiać zachód słońca. Czuję się związana z tym terenem. Pielęgnuję w sobie to, skąd jestem. Jestem góralką. 

Wczoraj po raz kolejny zdobyłaś Babią Górę. Ukochany Beskid Żywiecki zawsze wygrywa - tak napisałaś na swoim profilu na Instagramie. O mediach społecznościowych będziemy jeszcze rozmawiać. 

Ostatnio byłam w Górach Stołowych i w Górach Sowich. Fajnie, ale co Beskid Żywiecki, to Beskid Żywiecki. (Śmiech.) To właśnie w tych terenach najlepiej odpoczywam i nabieram dystansu. W górach jest wszystko, co kocham.

Czy w czasie pandemii zdarzało Ci się uciekać w góry? 

Nie. Bałam się, bo mam bardzo chorą Babcię. Nie chciałam stwarzać zagrożenia. Nie jest tak, że regularnie jeżdżę w góry, ale zawsze mam tę możliwość. Nagle ją straciłam. Paraliżował mnie strach o najbliższych. Rzeczy wyczekane cieszą bardziej. Kiedy nareszcie mogłam pojechać, czułam się świetnie. 

Czy góralski temperament pomaga Ci w zawodzie?

Bardzo, a czasami nawet za bardzo. (Śmiech.) Zdarzało się tak, że miałam dużo pracy, a nagle nie było jej prawie wcale. Taka sinusoida. Mogłam wtedy popaść w depresję, ale można tak powiedzieć, że ratował mnie mój góralski temperament, żeby walczyć o swoje, robić swoje. Przyjmuję te propozycje, które są w zgodzie ze mną. 

Zdarza Ci się sięgać po literaturę wysokogórską, czy wybierasz inny gatunek?

Nie, nie sięgam po literaturę wysokogórską. Najczęściej czytam książki, w których bohaterowie również przyodziewają jakiś kostium. 

Jaka książka zachwyciła Cię ostatnio?

Lubię książki Olgi Tokarczuk, często do nich wracam. Lubię "Króla" Szczepana Twardocha, czekam na serial. Często wracam też do książek, które opisują wydarzenia z wojny. Lubię to, a nawet przyciągam takie postaci do grania. 


















fot. Halina Jasińska

Po przerwie wróciłaś na plan. Co się zmieniło? Jak wygląda praca na planie przy panujących obostrzeniach? 

Cieszę się, że wróciłam i że mam dużo pracy. 

Pracuję obecnie na planie serialu "Miasto długów". To nowość, która już wkrótce pojawi się na antenie Super Polsatu. Wcielam się w rolę Ukrainki, mieszkającej w Polsce. Mogę wykorzystać moją znajomość języka rosyjskiego. 





















fot. zdjęcie nadesłane - na planie serialu "Miasto długów". Premiera na antenie Super Polsatu już wkrótce. 

Miałam robiony test, jestem zdrowa. Regularnie mierzona jest temperatura. 

Już wkrótce rozpoczynam prace nad nowym projektem. Nie jest to główna rola, ale jestem częścią tej produkcji. Bardzo mnie to cieszy. 

Czasami postacie drugoplanowe bardziej przyciągają uwagę widza, niż główni bohaterowie. 

Tak. Doskonałym tego przykładem jest Sebastian Stankiewicz. Jest świetny. Może grać epoizod, małe role, ale w każdym filmie zaznacza swoją obecność. 

Bardzo cieszę się na tę pracę. Premiera filmu w przyszłym roku. Trudny film, na dzisiejsze czasy bardzo ważny.


























fot. Marek Zimakiewicz 

Wróćmy jeszcze do social mediów. Czym najchętniej się dzielisz, a czego poszukujesz w nich jako użytkownik?

Pokazuję w nich swoją prawdziwą twarz. Chronię swoją prywatność. Kocham góry, jestem zafascynowa sportem i pole dance. Pokazuję swoją sprawność i umiejętności. Udowadniam, że potrafię. W filmie mogłabym nawet zatańczyć na rurze, czy jeździć na rolkach. (Śmiech.) 

Dzielę się kolorami. Kiedy jestem w górach, towarzyszy mi pełnia szczęścia. Nie twierdzę, że mam sielankowe życie, ale radość jest ważna. Życie nie jest tylko szare. 

Każdy plan mnie cieszy, ale niektóre role nie pozwalają mi się uśmiechać. Tak było chociażby na planie omawianego przez nas serialu "Catherine the Great", który był realizowany dla HBO. 

Do Wilna jechałam specjalnie po to, by przymierzyć kostium. Wszystkie wymiary były zrobione pode mnie. Dobrze dopasowany kostium jest kluczowy dla roli. 

Jedną z ciemnych stron internetu jest hejt. Czy go doświadczasz?

Nie, na szczęście nie doświadczam hejtu, ale go nie znoszę.                                                              

Nie mam nic przeciw konstruktywnej krytyce, ale kiedy ktoś kogoś obraża, dyktuje, jak powinien żyć lub co powinien zrobić, nie pojmuję tego. Nie ma we mnie na to zgody. Nie wiem, dlaczego ludzie to robią. Podejrzewam, że mają nudne życie. Oczywiście, zazdrość jest powszechna, ale jej również nie rozumiem. 

Opowiedz proszę na koniec o swoich najbliższych planach zawodowych.

Film w którym będę grała, jest zupełnie inny od wszystkich moich dotychczasowych ról. Reżyser, obsada wybitna. Kolejne ciekawe wyzwanie z nowymi ludźmi. Niestety nie mogę powiedzieć niczego więcej. 

Jeżeli chodzi o moje najbliższe plany i projekty, mogę zdradzić, że jestem współautorką nowego serialu. Obecnie pracujemy nad scenariuszem, postaciami. Nie jest tak, że siedzę i czekam. Zdaję sobie sprawę, że sama muszę dużo działać i to właśnie staram się robić. Nagrywam selftape, biorę udział w warsztatach. Chcę się rozwijać. Robię wszystko, by  nie stać w miejscu. 

Moim marzeniem zawodowym jest zagranie na wschodzie. Chciałabym popracować z tamtejszymi reżyserami, z Ukrainy czy Rosji. Znam ten język i lubię mówić po rosyjsku. Bardzo cieszę się z każdej szansy. Im więcej dzieje się teraz, tym spokojniejsza będę na przyszłość. Sytuacja z wirusem jest dynamiczna, nie wiadmo tak naprawdę, co będzie dalej. 

wtorek, 1 września 2020

Bartosz Winiarski: "Kiedyś marzyłem o własnym sklepie, a aktorem zostałem przez przypadek"

Bartosz Winiarski: "Kiedyś marzyłem o własnym sklepie, a aktorem zostałem przez przypadek"

























fot. zdjęcie nadesłane

Bartosz Winiarski aktorem został z przypadku, kiedy dziesięć lat temu w jednym z serwisów ogłoszeniowych przeczytał, że jedna z produkcji telewizyjnych poszukuje do roli wysportowanych trzydziestolatków. Zagrał wiele epizodów, a kilka lat temu został obsadzony w serialu "Gliniarze".  To rola Janka przyniosła Winiarskiemu rozpoznawalność.

Rozmawiamy o roli technika kryminalnego, ale także o pasjach aktora - gotowaniu i sportach siłowych.

Poruszamy też temat izolacji związanej z pandemią koronawirusa.

Spotykamy się w Warszawie, w dobie pandemii, zacznijmy jednak od początku. Co spowodowało, że wybrał Pan akurat aktorstwo?

Aktorem zostałem całkowicie przez przypadek. Namówiła mnie do tego koleżanka. 

Czyli można stwierdzić, że nie okazywał Pan zainteresowania tym zawodem od najmłodszych lat...

Dokładnie. Koleżanka z mojej ówczesnej pracy chciała coś zmienić w swoim życiu, szukała możliwości. Zapytała mnie, czy znam jakąś stronę do szukania pracy. Poleciłem jej Gumtree i sam 
zacząłem tę stronę przeglądać. 

Wśród wielu ogłoszeń znalazłem ofertę w której poszukiwano wysportowanych trzydziestolatków do serialu. Wysłałem swoje zdjęcia, zaproszono mnie na casting i tak się zaczęło. Było to dziesięć lat temu. 

Początkowo grałem mniejsze i większe epizody w serialach, a potem dostałem zaproszenie na casting do "Gliniarzy", który od razu wygrałem.  Tak już od kilku lat trwa moja przygoda z tym serialem.  

Proszę opowiedzieć o najciekawszych pomysłach na siebie, które miał Pan zanim w Pana życiu pojawiło się aktorstwo. 

Problem jest taki, że odnajduję się we wszystkim. (Śmiech.)

Kiedy miałem czternaście lat, marzyłem o własnym sklepie. Od zawsze lubiłem matematykę, sprawiała mi dużo frajdy. 

Wielu chłopaków od najmłodszych lat marzy, by pracować w policji, a Pan to marzenie spełnia  właśnie dzięki "Gliniarzom". Co Panu najbardziej podoba się w tym serialu, a za co Pana zdaniem cenią go widzowie?

Podoba mi się wszystko. Scenariusz, historia, ciekawe sprawy do rozwiązania. Jedyne, czego nie lubię, to setki. (Śmiech.) 

Myślę, że widzowie cenią "Gliniarzy" za wartkość akcji i za ciekawych bohaterów. Sprawy kryminalne są rozwiązywane w trzy dni, a nie w pół roku, jak w prawdziwym życiu. (Śmiech.) 


























fot. zdjęcie nadesłane - Arkadiusz Krygier i Bartosz Winiarski na planie dziewiątego sezonu "Gliniarzy".

Nabycie jakich umiejętności okazało się dla Pana konieczne, by mógł się wiarygodnie wcielać w rolę Janka?

Przede wszystkim musiałem opanować pracę prawdziwego technika kryminalistyki. Konsultowałem się z prawdziwym technikiem.

Mój kuzyn jest policjantem, więc też wiele się od niego dowiedziałem na temat tego zawodu. Ważne jest pilnowanie śladów i robienie zdjęć. Dalsza praca technika oparta jest na tych zebranych materiałach.


























fot. zdjęcie nadesłane - Arkadiusz Krygier i Bartosz Winiarski na planie dziewiątego sezonu "Gliniarzy".

Nawiązując do tego, że ma Pan znajomych w policji, jak oni oceniają serial? Dają Panu jakieś wskazówki, jak mógłby Pan poprowadzić swoją postać?

Prawdziwi policjanci czasami się śmieją. (Śmiech.) Nie oszukujmy się, rekwizyty, to rekwizyty. Kiedy pracuję pędzelkiem do makijażu, wygląda to trochę komicznie, ale widz nie musi o tym wiedzieć. (Śmiech.) Wszystko, co robimy, ma wyglądać wiarygodnie.

Które z czynności, które miał Pan do opanowania sprawiają Panu najwięcej trudności, a które najwięcej frajdy?

Chyba nic nie sprawia mi trudności. Trzeba grać na bieżąco. Czasami improwizujemy, bo to, co mamy w scenariuszu, to czasami, chociażby ze względu na warunki pogodowe nie ma racji bytu. 

Dziewiąty sezon "Gliniarzy" wystartował 31 sierpnia o godz. 17:00 w Polsacie. Przyniesie wiele zmian. Jaki wpływ będą miały na Pana bohatera?

Na mojego bohatera wprowadzone zmiany nie będą miały żadnego wpływu. 

Jak przy obecnie panujących restrykcjach i obostrzeniach wygląda praca na planie?

Ekipa musi chodzić w maseczkach, aktorów to nie dotyczy z wiadomych względów. Reszta się nie zmieniła. Jest tak, jak było. 

Lubi Pan oglądać siebie na ekranie, czy tak, jak wielu aktorów poszukuje wtedy tego, co mógł zrobić inaczej, lepiej?

Nie patrzę na siebie już tak krytycznie, jak kiedyś. To, jak ja siebie widzę jest zupełnie w inny sposób odbierane przez otoczenie. Kiedyś nie lubiłem swojego głosu. Teraz podchodzę do tego z większym dystansem. 


























fot. zdjęcie nadesłane -  Lea Oleksiak i Bartosz Winiarski na planie dziewiątego sezonu "Gliniarzy".

Z powodu pandemii koronawirusa świat z dnia na dzień się zatrzymał. Jak zniósł Pan izolację?

Dałem radę, aczkolwiek troszkę było ciężko. 

Jak wykorzystał Pan ten trudny czas?

Cały czas coś robiłem. Szanowałem to, że jest pandemia i trzeba siedzieć w domu, ale wychodziłem na krótkie spacery z dziećmi.

Czego nauczyły Pana ostatnie miesiące?

Ostatnie miesiące nauczyły mnie, że w każdej chwili możemy zostać od wszystkiego odcięci i nie mamy na to wpływu. 

Z tego, co można zobaczyć na Pana profilu na Instagramie, poświęcał Pan czas pasji gotowania. Jakie jest Pana danie popisowe?

Ojej. (Śmiech.) Mam takich dań naprawdę dużo, ale moim ulubionym jest boczek pieczony w sosie sojowym. 


























fot. zdjęcie nadesłane -  Zbigniew Kozłowski i Bartosz Winiarski na planie dziewiątego sezonu "Gliniarzy".

Ze smakami jakiej kuchni lubi Pan najbardziej eksperymentować?

Uwielbiam każdą kuchnię. Włoską, polską, japońską, amerykańską...no, każdą. Najbardziej lubię kuchnię fusion, ponieważ tu można łączyć wszystkie smaki, nawet oliwę z oliwek z sosem sojowym. (Śmiech.) 

Lubi Pan odkrywać nowe smaki? Co odkrył Pan ostatnio?

Ostatnio bawię się w robienie Ramenu. Poszedłem do knajpy, spróbowałem. Przeczytałem dwa przepisy, po czym stwierdziłem, że zrobię go po swojemu. Z ramenem jest tak, jak z moją pasją do crossfitu. To filozofia. Tak samo jest z Ramenem. Nie ma przepisu na rosół, na bigos, wszystko zależy od kucharza.

Nawiązując do crossfitu. Czy uprawianie sportów i utrzymywanie sprawności fizycznej jest pomocne w pracy aktora?

Trenuję trójbój siłowy.

Tak, pomaga, ale tylko w jednym. Jest lepsze dotlenienie mózgu i można łatwiej nauczyć się roli. (Śmiech.) 

Jak już wspominaliśmy wcześniej, jest Pan dość aktywny na swoim profilu na Instagramie. Czym, oprócz pasji do gotowania i zdjęciami z planu lubi Pan się dzielić z followersami?

Najbardziej lubię się dzielić materiałami z planu "Gliniarzy" i pasją do treningów. Chciałbym też wrzucać coś z survivalu, ponieważ to też bardzo lubię.

Jakim jest Pan użytkwnikiem, czego poszukuje w sieci, a od jakich treści stroni?

Interesuje mnie jedzenie i miejsca warte odwiedzenia. Lubię szukać wiedzy, nowych słów. 

Założył Pan też profil na Tik-Toku. Kto Pana namówił?

Moja czternastoletnia córka cały czas siedzi w tym Tik-Toku, więc stwierdziłem, że może i ja go założę. (Śmiech.) Skoro młodzież tak to lubi, to może w tym gronie znajdzie się też ktoś, kto lubi nasz serial. Wrzuciłem parę filmików i jest to bardzo czasochłonne zajęcie. Trochę strata czasu. Zdecydowanie bardziej lubię robić namacalne rzeczy.

Doświadcza Pan hejtu w internecie? Jak z nim walczyć?

Nie. Na szczęście hejt mnie nie dotyczy. 

Proszę na koniec rozmowy opowiedzieć o swoich najbliższych planach zawodowych. 

Pracujemy jeszcze nad dokończeniem dziewiątego sezonu "Gliniarzy", a potem rozpoczniemy już prace nad dziesiątą transzą.

Żyjemy na bombie zegarowej, mamy pandemię, nic nie jest pewne.