wtorek, 14 listopada 2017

Ewa Jakubowicz: „Kiedy byłam mała, moją sceną był taboret”

Ewa Jakubowicz: „Kiedy byłam mała, moją sceną był taboret”  



























Aktorka, znana m.in z serialu „Pierwsza miłość” jako Melka, a także z brawurowego wykonania piosenki „Kocio”, którą już jakiś czas temu zaśpiewała. Przyznaje, że od zawsze pociągała ją scena. W szczerej rozmowie bardzo wiele mówi o sobie.

Występuje Pani przed kamerą telewizyjną i w teatrze, ale także śpiewa. Którą z tych dziedzin sztuki zafascynowała się Pani w pierwszej kolejności? 

Pierwszy był teatr. Chociaż nie jestem pewna, czy w wieku kilku lat zdawałam sobie sprawę z tego, czym on tak naprawdę jest. Odkąd pamiętam pociągała mnie scena i występowanie przed publicznością. Ale chyba nigdy nie myślałam o niej jako o estradzie, występach muzycznych. Zawsze interesowało mnie słowo. Kiedy byłam małą dziewczyną, moją sceną był taboret. Cała rodzina siadała w rzędzie jak na widowni w teatrze i oglądała moje popisy.

Zastanawiała się Pani kiedyś nad tym, czy potrafiłaby z jednej z tych pasji zrezygnować na rzecz drugiej? 

W aktorstwie nie muszę z niczego rezygnować. To zawód, który łączy w sobie wszystko, co mnie interesuje. Mogę być kim tylko zechcę. I to jest piękne. 

W internecie można posłuchać dwu piosenek w Pani wykonaniu „Kocio“ oraz „Dookoła noc się stała“. Z jakiej okazji śpiewała Pani te piosenki? 

Wykonywałam te piosenki w ramach finału XVII Konkursu ”Pamiętajmy o Osieckiej” 

W jakim repertuarze czuje się Pani najswobodniej? 

Lubię różnorodność. Najważniejsze to wywołać u widza emocje. Ogromną frajdę sprawia mi, gdy jednego wieczoru gram w trudnej sztuce dramatycznej, podczas której widz może uronić łzę, a następnego wywołuję łzy śmiechu. 

Gdzie odczuwa Pani większą swobodę grania? W teatrze, czy przed kamerą telewizyjną?

Teatr i plan zdjęciowy to dwa różne światy. Ale i tu i tu czuję się dobrze. Najważniesze, że wiem, co moja postać ma do załatwienia, przez co przeszła, co czuje. Nie ma znaczenia czy dzieje się to na scenie, czy przed kamerą. W teatrze pojawia się Pani m.in w spektaklu „Romeo i Julia“ w reżyserii Marcina Hycnara. 

Co najbardziej podoba się Pani w tej sztuce? 

Zawsze przed wejściem do pierwszej sceny w „Romeo i Julii” myślę o tym, że widzowie przyszli do teatru po to, żeby zobaczyć prawdziwą, bezgraniczną miłość. Miłość, o której każdy z nas marzy. Może to egoizm z mojej strony, ale sama sobie zazdroszczę, że to ja ją przeżyję, ja udowodnię, że taka miłość jest możliwa. „Romeo i Julia” wbrew pozorom nie jest najczęściej wystawianą sztuką Szekspira, więc najprawdopodobniej znaczna część publiczności Teatru im Słowackiego w Krakowie już zawsze będzie utożsamiała z tą wielką, wyśnioną miłością mnie i Marcina Wojciechowskiego – Romea.

Zgadza się Pani z teorią, że nie ma dwu tych samych spektakli? 

Spektakl jest żywą tkanką, która ewoluuje i zmienia się nie tylko z upływem czasu, ale także energią publiczności. A publiczność za każdym razem jest inna, nie ma więc możliwości, żeby spektakl był taki sam jak w dniu premiery, czy nawet dzień wcześniej. 

Prawie wszyscy aktorzy, z którymi rozmawiam stwierdzają, że teatr jest dla nich miejscem szczególnym. W Pani odczuciu również? 

Możliwość bezpośredniego zetknięcia się z widzem jest czymś niezwykłym. W przeciwieństwie do obiektywu kamery, publiczność wysyła nam, aktorom energię zwrotną. Czasem reaguje żywiołowo, a czasami jest zupełnie cicho, zawładnięta tym cudownym rodzajem skupienia, kiedy ma się wrażenie, że powietrze delikatnie drży. I właśnie to spotkanie aktora z widzem jest w teatrze najwspanialsze.

Przejdźmy jednak do ról w serialach i filmach, które Pani kreuje. Jak trafiła Pani do serialu „Pierwsza miłość“? 

Zostałam zaproszona na casting i go wygrałam. 

Czy trudno jest grać osobę młodszą, niż jest się w rzeczywistości? Zdarza się Pani czasem, że po roli w „PM“ widzowie myślą, że jest Pani w wieku Melki?


Zazwyczaj wcielam się w postaci młodsze ode mnie. To pewnie zasługa mojego wyglądu i tego, że nadal wszędzie pytają mnie o dowód. Ale proszę przyznać - nie ma na co narzekać, zawsze lepiej, gdy kobiecie dają mniej lat niż ma.

Melka przeszła na oczach widzów niesamowitą przemianę. Od zbuntowanej nastolatki z problemami do ułożonej, dojrzałej dziewczyny. Czy było to trudne wyzwanie aktorskie dla Pani?

Raczej ciekawe zadanie. Na szczęście ta przemiana nie nastąpiła nagle, tylko została rozłożona w czasie. Dzięki temu mogłam „dojrzewać” razem z moją postacią. Chciałam sprawić by Melka nie zamieniła się jeszcze w kobietę, by pozostała nastolatką, tylko mądrzejszą o swoje życiowe doświadczenia.

Przejdźmy jeszcze do filmu fabularnego „KLEZMER“, w którym pojawiła się Pani w roli Rozalki. Film pojawił się już na Festiwalu w Ciesznyie, Pekinie, Wenecji i wielu innych miejscach. Uważa Pani, że tego rodzaju festiwale są szansą dla młodych twórców na przedstawienie swoich talentów oraz dla widzów na poznanie dobrego kina? 

W „Klezmerze” w reż. Piotra Chrzana zagrałam Rozalkę, Żydówkę przygarniętą przez polską rodzinę w czasie II wojny światowej. Film miał swoją premierę na Festiwalu Filmowym w Wenecji i tak jak pani wspomniała, pokazywany był na wielu festiwalach w Polsce i zagranicą. Cała obsada wybrała się na premierę do Włoch, ja wówczas miałam próby generalne do „Romea i Julii”. Festiwale są dla młodych twórców szansą na zaprezentowanie się, a dla widzów zetknięcia z kinem artystycznym. Ale dla aktorów jeszcze większą szansą jest wprowadzenie filmu do dystrybucji kinowej, czego mam nadzieję wkrótce się doczekamy. 

Może Pani opowiedzieć coś od strony kulis o powstaniu filmu „KLEZMER“?

„Klezmer” jest filmem drogi. Rzecz dzieje się w 1943 r. Zawiązaniem akcji jest to, że polscy chłopi znajdują w lesie Żyda i zaczynają zastanawiać się, co z nim zrobić. „Klezmer” był kręcony był w Bolimowskim Parku Krajobrazowym. Była to ciężka praca w przepięknym miejscu. 

Ma Pani jakieś plany zawodowe, o których może mówić? Co będzie realizowane w najbliższym czasie? 

7 października do kin wchodzi najnowszy film Tima Burtona „Osobliwy dom pani Peregrine”. Miałam okazję dubbingować jedną z głównych bohaterek, Emmę Bloom. Jest to jak dotąd największe zadanie dubbingowe jakie mi powierzono. Wspaniała przygoda. I jak by nie patrzeć - zagrałam u Burtona. Poza tym zapraszam na spektakl „Polska krew“ Przemysława Wojcieszka w Teatrze Trzyrzecze w Warszawie i „Mały ma dziewczynę“ Agaty Dyczko w Teatrze Ochoty i oczywiście na „Romea i Julię“w reż. Marcina Hycnara w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. 

Na koniec. O co poprosiłaby Pani Złotą Rybkę? 

O wspaniałą rolę w filmie fabularnym, która byłaby dla mnie prawdziwym wyzwaniem aktorskim.

Materiał archiwalny z dnia 2 października 2016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz