sobota, 25 marca 2023

Jan Monczka o rodzinnych stronach, serialu „Kriminálka Anděl“ i „Tulipanie“ [WYWIAD]

 Jan Monczka o rodzinnych stronach, serialu „Kriminálka Anděl“ i „Tulipanie“ [WYWIAD]
















fot. zdjęcie nadesłane

Jan Monczka wrócił w rodzinne strony, nie tylko ze względu na sentymenty, ale przede wszystkim za sprawą spektaklu „Šikmý kostel/Krzywy kościół“, który powstał na podstawie książki pod tym samym tytułem (jej autorką jest Karin Lednicka). Red. Mariola Morcinková miała okazję porozmawiać z aktorem nie tylko o samym spektaklu, ale także o serialu „Policie Modrava“ i innych projektach.

Spotykamy się w Pana rodzinnych stronach, w Karwinie. Kiedy miał Pan dwa lata, całą rodziną przeprowadziliście się do Hawierzowa, ale jakie jest Pana pierwsze skojarzenie z Karwiną?

Pierwsze skojarzenie to przede wszystkim dziadkowie, którzy mieszkali bardziej w stronę Karwiny Solcy oraz druga babcia, która mieszkała bardziej w stronę Orłowej, na Haindrychowie, czyli miejscu, które było kolonią górniczą.

Lubi Pan wracać w te strony? Ma Pan swoje ulubione miejsca, które odwiedza, kiedy tylko jest okazja?

Karwina to moja pierwsza ojczyzna. W Karwinie a przede wszystkim w Hawierzowie mam dużą część rodziny i to do niej przede wszystkim przyjeżdżam.

Teraz, przede wszystkim za sprawą spektaklu na podstawie pierwszego tomu powieści Karin Lednickiej "Šikmý kostel"/"Krzywy kościoł", wystawianego przez Scenę Polską, bywa Pan tutaj częściej.

Kiedy przeczytałem książkę autorstwa Karin Lednickiej, tematy dzieciństwa i wspomnień moich dziadków i rodziców, dotyczące tego, co było kiedyś, a czego już nie ma, do mnie wróciły. Ja sam byłem również świadkiem tej znikającej Karwiny. Wtedy jeszcze jakaś jej część była żywa i przyjeżdżałem tu na wakacje, dziś nikomu nie przyszłoby to do głowy.

Teraz te wspomnienia ożywają w Panu.

Oczywiście, że tak, to nieuniknione. Co do książki, uważam, że jest świetnie napisana,to dobra literatura. Moja pierwsza refleksja była taka, że powinna powstać adaptacja filmowa. Myślę, że jest to bardzo dobry materiał na scenariusz filmowy, dopiero później pomyślałem o spektaklu.

Jest szansa na film?

Tego nie wiem, ale podsuwam ten pomysł, gdzie się da. Myślę, że zainteresowanie tym tematem i książką jest w Republice Czeskiej bardzo duże, więc zdzwiłbym się, gdyby ktoś po takie rozwiązanie nie sięgnął.

Wciela się Pan w naratora, "ducha Karwiny". Proszę opowiedzieć coś więcej.

Moja postać mogłaby się wydawać trochę niewdzięczna dla aktora, bo rozmawiamy tylko o samym byciu narratorem tej sztuki, ale ponieważ temat ma dla mnie bardzo emocjonalny ładunek, to nie podchodziłem do tego w ten sposób, tym bardziej że, mam tam jeszcze możliwość odgrywania innych postaci, (choć widzowie i tak mają świadomość, że jestem narratorem) takich jak np. ratownik lub urzędnik. Narrator jest pewnego rodzaju łącznikiem, który obiaśnia, komunikuje publiczści fakty, których nie udało się, ze względu na objętość, zawrzeć w adaptacji scenicznej.

Oprócz tego, że występuje Pan teraz na deskach Sceny Polskiej, pracuje Pan też w Krakowie, Warszawie i Pradze. Czy łączenie pracy w trzech miastach nie bywa czasem trudne? Musi być Pan dobrze zorganizowany (śmiech).

Zależy to od natłoku obowiązków, ale jeżeli są one znane z dużym wyprzedeniem, można wszystko zaplanować. Daję radę :)

23 października TV Nova wyemitowała ostatni odcinek serialu "Policie Modrava". Seriale kryminalne są jednymi z tych najchętniej oglądanymi przez widzów. Jak Pan myśli, dlaczego? Pan ma swoje ulubione seriale z tego gatunku?

Ostatnim moim ulubionym serialem z tego gatunku był „Most“, który jest produkcją szwedzko – duńską. Kryminały zawsze będą się cieszyć powodzeniem.

W serialu wcielał się Pan w rolę charyzmatycznego strażnika porządku, Karla France. Co było dla Pana największym wyzwaniem w tej roli?

Mimo to, że mówię dosyć dobrze po czesku, to w pierwszych odcinkach, np. podczas tworzenia pilotażowego odcinka w 2008 roku, musiałem się bardziej przyłożyć do tego, by nie odstawać zbytnio od czeskich kolegów. Mimo to, widzowie myśleli, że jestem słowackim aktorem.

Skąd to się wzięło?

Być może stąd, że nie przyszło im na myśl, że mógłbym być aktorem z Polski, chociaż nazwisko na to wskazuje.

To już Pana druga rola w serialu kryminalnym dla tej stacji, bowiem wcześniej pojawiał się Pan w serialu "Kriminálka Anděl". Czy wcielanie się w stróżów prawa, wymagało od Pana nabycia jakichś konkretnych umiejętności?

W „Kriminálce Anděl“ byłem po zupełnie innej stronie. Nie zawsze jestem po stronie prawa, aczkolwiek w życiu prywatnym oczywiście tak (Śmiech).

Sięgnijmy wspomnieniami do czasu, kiedy grał Pan tytułową postać Jurka w "Tulipanie". Czy nadal jest to ten serial, z którym jest Pan najczęściej kojarzony przez polskich widzów?

Może coraz mniej, dzięki Bogu (śmiech). Zostać aktorem jednej roli przez całe życie, to trochę słabo.

Jak wyglądają Pana najbliższe plany zawodowe? Czy jest szansa, że widzowie będą mieli szansę zobaczyć Pana w jakiejś czeskiej produkcji?

W tej chwili raczej nic takiego spektakularnego się nie dzieje,ale oprócz „Krzywego kościoła“ w Scenie Polskiej Teatru w Czeskim Cieszynie, mogę Państwa zaprosić do praskiego Teatru Kalich, gdzie występuję w „Skąpcu“ Moliera, w roli Anselma.

czwartek, 16 marca 2023

Bartłomiej Firlet o filmie "Nie cudzołóż i nie kradnij", serialu "Ojciec Mateusz" i podróżach [WYWIAD]

 Bartłomiej Firlet o filmie "Nie cudzołóż i nie kradnij", serialu "Ojciec Mateusz" i podróżach [WYWIAD]














fot. zdjęcie nadesłane

Z Bartłomiejem Firletem spotkałam się w Cieszynie. Jednym z pretekstów do rozmowy były Dni Teatru, które trwały od 3 do 5 marca. Aktor zagrał w spektaklu "Najsłodszy owoc". Rozmawialiśmy również o filmie "Nie cudzołóż i nie kradnij", roli Krupnika, metamorfozach, ale też o tym, czy warto chodzić do kina i serialu "Ojciec Mateusz".

Nie przeszliśmy obojętnie również obok filmu "Dziennik z wycieczki do Budapesztu", który jest obecnie w postprodukcji. Nie jest znana data premiery i nie wiadomo, czy film do kin trafi jeszcze w tym roku, ale można zdradzić, że realizowany był na taśmie 16 mm i jest podróżą w czasie oraz opowieścią o nielegalnym handlu.

Wiele jest zawodów na "A". (Śmiech.) Co spowodowało, że wybrał Pan akurat aktorstwo?

Pytanie o to, dlaczego zostałem aktorem, pojawiało się już wielokrotnie. Cały czas mówię to samo. (Śmiech.) Na początku spodobało mi się, kiedy ludzie śmiali się z moich żartów. Zacząłem to robić częściej. Dzisiaj mi już nawet czasem za to płacą. (Śmiech.)

Czy już od najmłodszych lat przejawiał Pan zainteresowanie tym zawodem, lubił wcielać się w różne postaci, czy miał Pan też inne pomysły na siebie?

Świetne pytanie. (Śmiech.) Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek miał inny pomysł na siebie, więc chyba brakuje mi wyobraźni, bo od zawsze chciałem być aktorem. (Śmiech.)

Od ogółu, do szczegółu. (Śmiech.) 18 listopada 2022 roku na ekrany kin trafił film "Nie cudzołóż i nie kradnij" w reżyserii Mariusza Kuczewskiego. Jak wspomina Pan pracę na planie?

To była wspaniała współpraca i pełne zaufanie do siebie.  Mariusz Kuczewski film nie tylko wyreżyserował, jest też jego scenarzystą. Pomysł, abym grał jedną z głównych ról, pojawiła się w jego głowie od razu.  Mariusz odgraża się, że to nie koniec naszej współpracy, więc jest szansa na kolejne części. Obecnie "Nie cudzołóż i nie kradnij" można oglądać na Prime Video.

Wciela się Pan w Krupnika, nieco groteskowego mafijnego cyngla, który w rytm zasady "Jestem mieczem Boga", rozprawia się z bezbożnikami. W pracy Krupnik jest nieugięty, ale po godzinach stara się żyć, jak na wierzącego przystało. Czy sprzeczności, które się w nim pojawiły sprawiły, że wcielenie się w tę postać było większym wyzwaniem aktorskim?

To prawda, że Krupnik składa się z wielu sprzeczności. To bardzo wierzący człowiek, który uwierzył w nie te słowa, w które powinien. Twierdzi, że jest mieczem w rękach Boga, ale że to nie miecz zabija, tylko ten, kto go dzierży, więc popełnia podstawowy grzech pychy, po czym morduje, kłamie i cudzołoży, więc lista jego grzechów się wydłuża. (Śmiech.)

Wydaje mi się, że ten film jest też pewnego rodzaju moralitetem. Mam nadzieję, że widzowie nie pójdą w ślady Krupnika i nie popełnią jego błędów.

Częścią wyzwania aktorskiego są również metamorfozy, których poszczególne role wymagają. Tu zmiana nie była duża, albowiem pojawił się jedynie wąsik, ale czy lubi Pan zmieniać się do roli?

Oj, to nie tylko wąsik. Myślę, że ta rola wymagała ode mnie dużej zmiany, choćby dlatego, że ta postać bardzo szybko mówi. Ja z reguły mówię wolno a myślę jeszcze wolniej. (Śmiech.) Krupnik się nie zastanawia, pruje ze swoich ust wszystko, co przyjdzie mu do głowy. Naczytał się złych książek lub źle je zinterpretował.

Rolę Krupnika wielu ocenia jako przełomową w Pana karierze. Jak Pan ją odbiera? Jako jedno ze swoich ulubionych dotychczasowych wcieleń?

Każda rola jest szansą, by wyjść z szufladki. Tak to traktuję.

Czy to za sprawą serialu "Ojciec Mateusz", o którym będziemy jeszcze rozmawiać, czuje się Pan zaszufladkowany?

Tak, to prawda. Czuję się nieco zaszufladkowany przez widzów, którzy oglądają "Ojca Mateusza", ale innych rzeczy już nie. A prawda jest taka, że mam w swoim dorobku już sporo ról, więc  widzowie mają z czego wybierać.

Kiedy film trafił na ekrany kin w całej Polsce, pojawiło się też hasło, "bezbożnicy do kin". Skąd pomysł? (Śmiech.)

Hasło "Bezbożnicy do kin" było pomysłem Mariusza. To zabawny slogan, kierowany do ludzi, którzy przeważnie filmy i seriale oglądają na kanapie w domowych pieleszach. Nasza kampania, którą można było zobaczyć w internecie ale i przed innymi seansami w kinach miała zmotywować “kanapowców”, by choć na chwilę zamienili swoje cztery ściany na salę kinową. Dobre filmy ogląda się na dużym ekranie, z dobrym dźwiękiem i obrazem, bez przerwy na herbatkę.
















fot. Małgorzata Krawczyk

Jak już wspominaliśmy, film od pewnego czasu dostępny jest na Prime Video, gdzie przez dłuższy czas utrzymywał się w czołówce najchętniej oglądanych. Z jakich platform streamingowych to Panu najczęściej zdarza się korzystać? Jakim jest Pan widzem? Po filmy jakiego gatunku najchętniej sięga?

Nie będę reklamował platform, które mi za to nie płacą (Śmiech.), ale ja również dużo filmów i seriali oglądam w domu. Do kina chodzę na bardziej ambitne produkcje. Staram się też uczestniczyć w festiwalach filmowych, bo niektóre filmy tylko tam można zobaczyć.

W tym roku premierę będzie miał film"Dziennik z wycieczki do Budapesztu", który kręcony był w Polsce i na Węgrzech. W tej historii wcieli się Pan w Zenka. Czy na tym etapie, może Pan opowiedzieć coś o swojej postaci?

Nie jestem pewien, czy premiera będzie miała miejsce w tym roku. Film jest w postprodukcji.

Jestem bardzo ciekaw efektów końcowych, ponieważ film był realizowany metodą 16 mm, powstał więc na taśmie. Filmów w ten sposób w dzisiejszych czasach już się nie kręci.

To podróż w czasie. Cofamy się do lat 70-tych. Dotykamy tematu polskich przemytników, co w młodości choćby moich rodziców było bardzo popularnym sposobem na dorobienie. Liczę, że ten wątek w tym filmie będzie  bardzo prawdziwie pokazany. Bez zbędnych upiększeń.

Była to też wspaniała zawodowa przygoda ze świetnymi aktorami  m.in. z Arkiem Smoleńskim, Samborem Czarnotą, Agnieszką Judycką, Piotrem Roguckim i Klarą Bielawką.

Jest Pan nie tylko pasjonatem aktorstwa, ale również podróży, więc była to dla Pana podwójna przyjemność, prawda? (Śmiech.)

Być w podróży i jeszcze zagrać w międzyczasie, to połączenie przyjemnego z pożytecznym. Chociaż jak wiemy, ta praca zajmuje nam bardzo wiele czasu, więc zbyt wiele energii na zwiedzanie nam nie zostało.

Co zanotowałby Pan do notatnika podróżnika z tej wycieczki?

W pamiętniku podróżnika zanotowałbym, że warto udać się na sauny, ponieważ w Budapeszcie są bardzo znane. Panuje tam inna kultura saunowania. Lubię się wygrzać  i miałem tam taką możliwość.

Dziś również można tak powiedzieć, że spotykamy się niejako w podróży, albowiem do Cieszyna przyjechał Pan, by wystąpić w spektaklu "Najsłodszy owoc". Co opowie Pan o Jurku, rycerzu, w którego  się wciela?

W Cieszynie byłem po raz pierwszy i bardzo się cieszę, że na tutejszych deskach teatralnych mogłem zagrać Jerzego. Teatr im. Adama Mickiewicza zrobił na mnie ogromne wrażenie.

Jaki jest Pana ulubiony moment w tej sztuce?

To bardzo mądra tragikomedia a to jednocześnie mój ulubionym gatunek do grania.  Jest w niej taki moment, w którym Jerzy przyznaje się, że nie jest tak dobry, jak mu się wydaje. Warto ten fragment zauważyć. Ta sztuka zmusza do refleksji nad naszym miejscem w pracy, w związku, w świecie. Myślę, że dla wielu widzów ten spektakl będzie doskonałą terapią przez śmiech, ale i odbicie się w krzywym zwierciadle granych przez nas postaci.  Lubię to grać.

Porozmawiajmy jeszcze o krótko serialu "Ojciec Mateusz". Dziubak, dobry policjant, mamisynek, który cały czas jeszcze nie ustatkował się do końca. Czy odbiera go Pan podobnie?

Dziubaka gram już osiem lat, więc to wszystko trochę mi się już miesza. (Śmiech.) Wątek prywatny, który gram z serialową mamą, (w tej roli Hanna Śleszyńska, przyp. red.) jest jednym z moich ulubionych. Ciekawostką jest, że nie po raz pierwszy gra moją mamę.

Dziubak taki jest, bo tak został wychowany. Lubię tę postać, bo inaczej nie wytrzymałbym grać jej tak długo.

To cały czas rola, z którą najczęściej jest Pan utożsamiany przez widzów, prawda?

Tak. Dziubak jest wszędzie. (Śmiech.) Równolegle z odcinkami premierowymi emitowane są powtórki wcześniejszych sezonów. Mam nadzieję, że pojawią się kolejne role w moim dorobku, które przez widzów będą lubiane tak samo, jak Antoni.

Wiarygodne wcielanie się w policjanta wymaga przyswojenia odpowiednich umiejętności. Co sprawia Panu największą trudność, a co  najwięcej frajdy?

O, proszę. (Śmiech.) Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Tak, jak już wspominałem, dla mnie najfajniejszy jest ten wątek prywatny. Jest komediowy, ale to nie wszystko. Jest też odskocznią od rutyny.

Strzelanie najfajniejsze? (Śmiech.)

Nie strzelamy zbyt często, choć prywatnie zdarza mi się trzymać broń na strzelnicy.  Z Noculem, (w tej roli Michał Piela, przyp. red.) lubimy, kiedy scenarzyści wymyślą nam jakiś konflikt. Spieramy się, możemy sobie zagrać na nosie. Jesteśmy z takich okazji zadowoleni, lubimy to grać.

Najbliższe plany.

Trasa i powrót do Warszawy. Co przyniesie kolejny dzień, zobaczymy. Nie zrezygnuję z aktorstwa, bo brakuje mi wyobraźni. (Śmiech.)

środa, 15 marca 2023

Tomasz Kozłowicz o byciu aktorem, lektorem i podróżowaniu [WYWIAD]

 Tomasz Kozłowicz o byciu aktorem, lektorem i podróżowaniu [WYWIAD]
















fot. Lidia Skuza 

Na spotkaniu rozmawialiśmy m. in. o muzyce i o tym, jaki ma ona wpływ na pracę głosem. Wspominaliśmy też początki Tomka w dubbingu, ale nie ominęliśmy jego dorobku lektorskiego. Było miejsce na anegdoty. Mówiliśmy też o tym, jak łatwo w oczach widzów zaciera się granica pomiędzy serialową fikcją a rzeczywistością. W rozmowie Tomasz Kozłowicz przyznaje, że kiedy w serialu „Klan“ wcielał się w rolę doktora Słowika, był proszony o…wypisywanie recept.

Aktor wspomina także czas spędzony na planie serialu „Adam i Ewa“.

Opowiadałeś, że zanim w Twoim życiu pojawił się dubbing i aktorstwo, pierwsza była muzyka, a konkretnie...  skrzypce. Było to w drugiej klasie szkoły podstawowej?

Tak, kiedyś już o tym wspominałem... (Śmiech.) Chodziłem wtedy do zwykłej szkoły podstawowej. W mojej klasie była dziewczyna, która bardzo mi się podobała. Okazało się, że popołudniami chodzi do szkoły muzycznej I i II stopnia i uczy się grać na skrzypcach. No, to powiedziałem rodzicom, że też chcę grać właśnie na tym instrumencie. Popatrzyli na mnie z dystansem, ale mnie zapisali i „rozpocząłem“ naukę gry na skrzypcach, licząc na częstsze spotkania z „moją miłością“. Niestety, koleżanka niedługo potem wyprowadziła się z rodzicami do innego miasta... Dziecięca miłość więc nie przetrwała. Przetrwała jednak miłość do muzyki i naukę kontynuowałem.

I tu rozpoczęła się moja przygoda z aktorstwem. Zaczęło się od dubbingu. Wybrano mnie bym zagrał rolę aktorską (!) w serialu telewizyjnym „Dyrektorzy“, u boku pani Barbary Brylskiej i pana Jana Nowickiego. Kiedy, później, usłyszałem w telewizji (!!!) jak „gram“… zrezygnowałem z dalszego kontynuowania tej „skrzypcowej“ przygody.

Nie chciałem jednak w pełni rezygnować z muzyki, wybrałem więc, lekcje gry na fortepnianie. Po zaliczeniu egzaminu dyplomowego z teorii, został mi rok dyplomowy w oczekiwaniu na egzamin z fortepianu. Miałem więc, trochę wolnego czasu, który poświęciłem instrumentom perkusyjnym. Pokusiłem się nawet o egzaminy do średniej szkoły muzycznej. Na szczęście, tego roku zdawało kilku „zdolniejszych“ (Śmiech.), więc się nie dostałem. Równolegle zdawałem też do łódzkiej Filmówki i tu się poszczęściło.

 Jeszcze w liceum często jeździliśmy na różne rajdy i obozy harcerskie. Koledzy wiedzieli, że instrumenty nie są mi obce, więc „kazali“ mi się nauczyć grać na gitarze, by „weselej było przy ognisku!“ (Śmiech.) Jeśli chodzi o moje muzyczne doświadczenia... to tyle. (Śmiech)

Czy jeszcze z tej muzyki coś w Twoim życiu zostało?

Kiedy jest okazja, to jeszcze czasem sobie siadam do pianina. Gitarę też zdarza mi się brać w ręce. A jeszcze ostatnio zachwyciły mnie ukulele. Z zestawem perkusyjnym rzadko się spotykam, ale kiedy jeździmy, choćby na coroczne spotkania lektorskie, organizowane nad morzem w Dźwirzynie przez firmę „Mikrofonika“, zawsze zabieram ze sobą, jakieś tzw. „przeszkadzajki“, czyli tamburyn, marakasy i inne, by „czynnie uczestniczyć we wspólnym muzykowaniu“ (śmieszek). Poczucie rytmu zostało. To tak, jak z jazdą na rowerze, tego się nie zapomina. 

Wróćmy jeszcze na chwilę do dubbingu. Na zajęciach w szkole muzycznej, pojawił się Pan Krzysztof Kupsz, kierownik produkcji filmów dubbingowanych. Zapytał, czy ktoś z Was chciałby zagrać w filmie. Zgłosili się wszyscy, ale po próbie głosu, to Ciebie wybrano. Jak myślisz, czy przyczynił się do tego fakt, że uczęszczałeś do szkoły muzycznej?

Na pewno. Szkoła muzyczna wyrabia nie tylko poczucie rytmu czy wrażliwość na melodykę, ale również słuch i refleks. Ważna jest też intonacja, czyli umiejętności niebagatelne przy podkładaniu głosu filmowym postaciom.  

Jak w czasach Twojego dzieciństwa wyglądał dubbing?            

Podobno robiło się tzw. „sklejki“ z sekwencji do 2-3 min, a czasami bardzo długo czekało się na nagranie. Czy nie było to męczące?

Mieliśmy wtedy po kilka, kilkanaście lat, więc tak, ale zwykle kierownicy produkcji organizowali nam czas. W tych dziecięcych produkcjach spotykało się wielu kolegów. Po studiu biegaliśmy i przeszkadzaliśmy. Wiadomo – jak to dzieciaki.

Po rozpoczęciu tej dubbingowej przygody nie miałeś już innych pomysłów na siebie?

Nie. (Śmiech.) Wiedziałem, że chcę to robić, natomiast moi rodzice z wykształcenia  inżynierowie chemii, nie wierzyli, że aktorstwo to dobry zawód. Na prośbę taty złożyłem papiery na Politechnikę, ale egzaminy do Filmówki były wcześniej i się poszczęściło. Tam uznano mnie jednak, ze względu na młody wiek za „niedojrzałego emocjonalnie“. Pasja do zawodu jednak pozostała i poszczęściło mi się na egzaminach do PWST.

Kiedy uświadomiłeś sobie, że dubbing i aktorstwo to to, czym chcesz się zajmować w życiu?

Cóż, już w podstawówce występowałem w konkursach recytatorskich. Powiem nieskormnie – czułem, że to mi się podoba (Śmiech.)

Czy dzięki temu, że masz tak bogaty dorobek dubbingowy, jesteś częściej przez widzów rozpoznawany po głosie? (Śmiech.)

W tej chwili, jako Jan Czernielewski, zajmuję się głównie lektorstwem. Na ten temat na portalach toczyły się różne dyskusje. (Śmiech.) Kiedy idę np. do sklepu i o coś pytam, ktoś zaczyna kojarzyć mój głos i dopytuje się, skąd go zna? To miłe.

Po głosie jestem rozpoznawany bardziej jako lektor, ponieważ we wszystkich filmach, które dubbinguję, głos muszę zmieniać. Od kilkudziesięciu lat jestem Królikiem Bugsem. Nie wiele osób to wie. Nawet moi znajomi, z którymi spotkałem się na którymś z pokazów filmowych. Rozpoznali mnie dopiero, kiedy przemówiłem tym głosem. (Śmiech.)

Na kanale YouTube temat: „Widzę głosy“ można znaleźć wywiad ze mną o rolach w dubbingu, za który jestem bardzo wdzięczny autorce całego cyklu.

Co jest dla Ciebie najważniejsze w pracy głosem?

Po naukach mistrzów w szkole teatralnej, chyba już wiem, jak nie nadwerężyć sobie strun głosowych... Co zrobić, by pracowały sprawnie przez dwanaścię godzin. 

Jednym z seriali, które niewątpliwie przyniosły Ci rozpoznawalność jest "Adam i Ewa", gdzie wcielałeś się w Michała, przede wszystkim przyjaciela Ewy Werner, ale też właściciela galerii. Jak wspominasz ten czas?

Rewelacyjnie. Z serialową Ewą (w tej roli Katarzyna Chrzanowska, przyp. red.) znaliśmy się bardzo dobrze, przez trzy lata spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu. Znaliśmy swoje poczucie humoru, wiedzieliśmy jak ze sobą rozmawiać, jak pracować. Była to urocza praca. Mój zawód jest chyba genialnym zawodem, bo wykonując go, mogę wykonywać wiele. Mogę grać księdza, złodzieja, mordercę… (Śmiech.)

Nie obsadzają Cię w rolach czarnych charakterów…

Jak to, nie? (Śmiech.) A serial „Glina“? (Śmiech.) Tam akurat bohater, którego grałem, podrzynał gardła… Było jeszcze kilka mrocznych epizodów w innych produkcjach.

Czy do tej pory jesteś kojarzony jednak z serialem „Adam i Ewa“?

Mam wrażenie, że chyba gdzieś emitowana jest powtórka, bo ludzie na ulicy mi się przyglądają i zastanawiają skąd znam tego gościa…

Co miał takiego w sobie, że nawet po tylu latach od zakończenia emisji wywołuje tak pozytywne emocje?

Scenariusz był dobrze napisany. Opowiadanie o życiu bohaterów, było przeplatane opowieściami o miłości, a wszystko okraszone ich perypetiami.    

Kiedy grałem doktora Słowika w „Klanie“, któregoś dnia przyjechałem do mojego kolegi. Jego mama zapytała, czy nie wypisałbym jej recept. Kolega wtedy powiedział, że jestem aktorem, a przemiła starsza pani zastanawiała się, dlaczego w takim razie leczę Jasia. (Śmiech.)

Jeśli chodzi o najnowsze role, można było oglądać Cię w serialu "Tatuśkowie", który jednak z powodów losowych, nie doczekał się kontynuacji. Czy zdarza Ci się czasem oglądać siebie na ekranie? Lubisz to, czy jak większość aktorów, przeważnie tego unikasz?

Kiedyś po ujęciu można było przejrzeć materiały, które nakręcono. Teraz wszystko robi się szybko, ale dokręca się więcej dubli. Czasem lubię zobaczyć co mogłem poprawić, co mi nie wyszło, bo to mnie uczy nowych rzeczy. Kiedy dostrzega się swoje błędy, można coś poprawić.   

Starasz się być dość aktywnym użytkownikiem Instagrama. Czego poszukujesz w sieci, a od jakich treści stronisz?

Sprawdzam Facebooka, by wiedzieć, co słychać u kolegów. Do założenia profilu na Instagramie namawiano mnie długo. Czasami dzielę się tam zdjęciami z planu. W ten sposób zawieszam w sieci wizerunki bohaterów, w których aktualnie się wcielam.

Chwilę jestem w sieci, chwilę nie. (Śmiech.) Jeszcze do tego nie dorosłem...

Oprócz zdjęć dotyczących tego, co robisz aktualnie zawodowo, wrzucasz też zdjęcia z podróży. Jakie miejsce zachwyciło Cię ostatnio?

W ostatnim czasie byłem w Egipcie, byłem w Tunezji. Wakacje spędziłem w samochodzie. Przejechałem 4 000 km. Byłem w Albanii. Była to świetna przygoda. Objazd był piękny. Codziennie coś się działo, ale nie robiłem zdjęć. Staram się dwa razy nie jeździć w to samo miejsce. Moi znajomi świetnie wynajdują ciekawe miejsca. Kiedy jedzie się na ostatnią chwilę, koszty nie są wysokie.

Podróż marzeń Tomasza Kozłowicza to...

Miejsca wybieram na bieżąco. Byłem już na Sri Lance, w Kenii…Teraz chciałbym zobaczyć Majorkę, ale też Nową Zelandię. Tam wszystkie klimaty świata są w jednym czasie. Można pojechać na narty, ale też pobyć nad upalnym morzem.

Najbliższe plany.

Żyję tym, co się zdarza. Cieszę się, kiedy propozycje się pojawiają, a kiedy ich nie ma, cierpliwie czekam.