środa, 27 grudnia 2023

Kasia Łaska o Oscarach i ulubionych bajkach Disneya [WYWIAD]

 Kasia Łaska o Oscarach i ulubionych bajkach Disneya [WYWIAD]


















fot. Dubbingpedia

Kasia Łaska była gwiazdą Festiwalu Muzyki Wokalnej „Viva il Canto”, który odbył się w Cieszynie. Publiczności zaprezentowała repertuar koncertu „Moja bajka". W rozmowie opowiada nie tylko o swoich ulubionych bajkach i piosenkach Disneya, ale też wraca wspomnieniami do momentu, w którym wystąpiła na Oscarach, gdzie razem z ośmioma innymi wokalistkami z całego świata wykonała utwór Into the unknown czyli „Chcę uwierzyć snom".

Wulkan pozytywnej energii. Wokalistka, aktorka musicalowa i dubbingowa, jedyna Polka, która zaśpiewała na Oscarach. Jak z perspektywy czasu patrzy Pani na to wyróżnienie?

Wciąż jestem tym faktem zachwycona (Śmiech). Mam w sobie duże pokłady siły i mocy, by działać.

Pamięta Pani ten dzień, w którym zadzwonili do Pani z Disney Polska i poinformowali Panią, że istnieje taka możliwość?

Był to 1 stycznia o godz. 21.30 (Śmiech). Nie ma chyba lepszego sposobu, by zacząć rok. 

O czym pomyślała Pani, kiedy stanęła na oscarowej scenie? Poczuła Pani, że "ma tę moc"? 

Poczułam się wyróżniona. Mimo że cała ceremonia odbyła się w teatrze, którego nie znam, to wszystko było mi bardzo znajome. Najfajniejsze było to, że sprawiłyśmy radość gościom na sali oraz milionom widzów przed telewizorami. 

Czy to właśnie z głosem Elsy, który niejako dzieliła Pani z Lidią Sadową, wypowiadającą dialogi, i "Krainą Lodu" w ogóle jest Pani najczęściej kojarzona “po głosie"? 

Tak, choć nie tylko z nią. W dubbingu pracuję ponad dwadzieścia lat, a w związku z tym więcej postaci, które mówią moim głosem ma swoich fanów. Jednak rzeczywiście jestem najbardziej kojarzona z utworem "Mam tę Moc"

Wiadomo, że lubi Pani śpiewać utwór "Mam tę moc", ale jakie jeszcze piosenki Disneya są Pani ulubionymi i tymi najbardziej wyczekiwanymi przez słuchaczy na koncertach?

Uwielbiam oczywiście utwory z obydwu części “Krainy lodu", ale też wszystkie te, wykonywane przez księżniczki. To wielkie musicalowe utwory, które uwielbiam śpiewać. Dlatego za każdym razem, kiedy mierzę się z nimi na koncertach, jestem bardzo szczęśliwa. 

Jakie filmowe piosenki pamięta Pani z dziecięcych lat? 

Są to oczywiście utwory z kultowego “Króla lwa", ale też te z serialowych czołówek, np. ze "Smerfów". Piosenki mojego dzieciństwa. (Śmiech).

Wykonywanie ich w dorosłym życiu dalej ma swoją magię, prawda?

Oczywiście. Uwielbiam wszystkie te piosenki, dlatego te koncerty sprawiają mi ogromną radość. 

Kto w dzieciństwie był Pani ulubionym bajkowym bohaterem?

Chyba nie miałam takiego. Kiedy byłam mała, bajki były emitowane tylko o godz. 19.00, więc nie byliśmy aż tak uzależnieni od telewizorów. Nasze życie toczyło się na dworze w realnym życiu, z kolegami z podwórka.  

Który z bajkowych bohaterów Pani zdaniem najlepiej odnalazłby się w dzisiejszych czasach?

Trudno powiedzieć. Oni wszyscy są na swój sposób nieco odklejeni od rzeczywistości, żyją we własnym świecie (Śmiech). 

W ramach Festiwalu Muzyki Wokalnej „Viva il Canto” zagra dziś Pani koncert "Moja bajka". Czy wśród piosenek, które znalazły się w dzisiejszym repertuarze znalazła się taka, na którą po latach patrzy Pani nieco inaczej, niż w dzieciństwie?

W repertuarze koncertu mieszczą się nie tylko piosenki z bajek, ale również filmowe utwory. Oczywiście najbliższe mi są te „moje” hity, -które nagrywałam w polskiej wersji językowej. W melodiach  z „Krainy Lodu” zostawiłam kawałek siebie.

Była Pani uczestniczką piętnastej edycji programu "Twoja twarz brzmi znajomo". Jak z perspektywy czasu ocenia Pani tę przygodę?

Był to bardzo wymagający program i to nie tylko pod względem samego wcielania się w postaci, ale też z perspektywy, że uczestnicy mają bardzo mało czasu, by się przygotować do konkretnego występu. Program niesie ze sobą dużo stresu, ale też ogromną przyjemność z udziału w nim. Cała ekipa jest bardzo profesjonalna i wspierająca.

Każdy odcinek to nowa metamorfoza. Co było Pani największym wyzwaniem tych przemian?

Najtrudniejszą metamrfozą było dla mnie wcielenie się w Montserrat Caballé, ponieważ na co dzień nie śpiewam klasycznie, dlatego odtworzenie tego legendarmego głosu było dla mnie bardzo trudne, ale bardzo przypadło mi do gustu. Kiedy program się skończył, myślałam nawet o lekcjach śpiewu klasycznego. 

Która metamorfoza była Pani ulubioną?

Lubiłam wszystkie metamrofozy, choć wiadomo, że niektóre leżały mi bardziej, a niektóre mniej. Bardzo ciekawe było dla mnie przeistoczenie się w Sama Smitha, ponieważ przy tej okazji po raz pierwszy wcielałam się w kogoś kto śpiewa męskim głosem.

Czy teraz, kiedy wie już Pani, na czym polega ten format, zdecydowałaby się Pani na ponowny udział w tym programie?

Chyba już nie, ponieważ to jest bardzo stresujące doświadczenie, a ja unikam stresu w życiu. Wszystkim to polecam (Śmiech). 

W jakim jeszcze programie o podobnej formule mogłaby Pani spróbować swoich sił, a odwrotnie, w jakim programie czuje Pani, żeby się nie odnalazła?

Na pewno nie odnalazłabym się w programach typu „Ninja Warrior", bo nie przepadam za programami sportowymi. Chętnie natomiast bym potańczyła, ale mam tyle zajęć, że nie wiem, czy pogodziłabym je z udziałem w tak wymagającym programie rozrywkowym.

piątek, 22 grudnia 2023

Mariusz Wawrzyńczyk o muzyce i nie tylko [WYWIAD]

 Mariusz Wawrzyńczyk o muzyce i nie tylko  [WYWIAD]


















fot. Małgorzata Wielicka Fotografia

Z Mariuszem spotkałam się podczas mojego ostatniego pobytu w Warszawie. Wspominaliśmy jego udział w opolskich Debiutach. Wspominaliśmy nieodżałowanego Romualda Lipko. Mariusz zdradził również, jak doszło do Jego współpracy z Sewerynem Krajewskim. 

Wokalista. Kolorowy ptak. Zwycięzca  52. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu w koncercie „Debiuty”, śpiewający kompozycje Romualda Lipko, Seweryna Krajewskiego i innych wielkich gwiazd polskiej estrady. Wszystko się zgadza? (Śmiech.)

Wszystko się zgadza, nic dodawać nie trzeba. (Śmiech.) 

Jak sam mówisz, masz ogromne szczęście do ludzi, a przede wszystkim kompozytorów, z którymi współpracujesz. Jak doszło do Twojej współpracy ze wspominanym Sewerynem Krajewskim? Podobno, trzeba się nieźle nagimnastykować, by to osiągnąć. 

Sytuacja była dość prozaiczna. Choć ze względu na to, że mamy wielu wspólnych znajomych mogłem załatwić to inaczej, to do Pana Seweryna Krajewskiego napisałem maila. 

Przedstawiłem swoją sylwetkę. Napisałem, z kim współpracuję. Dorzuciłem do tego linki do mojej autorskiej twórczości. Kiedy Pan Seweryn zapoznał się z tym, co do Niego wysłałem, stwierdził, że mogę wybrać sobie trzy piosenki z jego repertuaru i zrobić ich po swojemu. Tak się stało. 

Jaki utwór wybrałeś?

Wybrałem utwór "Nie budź mnie". Kiedy usłyszałem go po raz pierwszy, od razu pomyślałem, że idealnie pasuje do mojego stanu ducha i repertuaru, których chcę tworzyć na moją drugą płytę. 

Podjąłem się próby, by utwór "Nie budź mnie" nagrać w duecie z Panem Sewerynem. Pomyślałem, że to wspaniały moment, by go do tego namówić. W odpowiedzi usłyszałem, że to super propozycja, ale bał się, że w kraju będzie to odberane tak, jakby próbował wrócić na scenę i promował się na młodych artystach. Dodał jednak, że w Stanach Zjednoczonych tak się dzieje a doskonałym przykładem jest chociażby Lady Gaga, która nagrała płytę z Tomem Bennettem, która została bardzo dobrze przyjęta. W Polsce jednak taka współpraca mogłaby mieć inny wydźwięk. Życzył mi powodzenia. Moja wersja jego utworu bardzo mu się podoba. 

Współpracowałeś również z nieodżałowanym Romualdem Lipko, który odszedł na wieczną wartę w 2020 roku. Jak postrzegałeś Jego twórczość, zanim połączyliście siły? Czy od zawsze należał do grona artystów, którzy od zawsze byli dla Ciebie inspiracją?

Jestem ogromnym fanem melodii w kompozycjach. To główne kryterium, którym kieruję się, chcąc nagrać nowy utwór. 

Od zawsze miałem ogromne szczęście do współpracy z kompozytorami i nikt mi do tej pory nie odmówił. 

Pan Romuald Lipko nie pisał przebojów tylko dla Budki Suflera, ale także m.in. dla Zdzisławy Sośnickiej ("Aleja Gwiazd") i Izabeli Trojanowskiej ("Wszystko czego dziś chcę"). 

Napisał dla Ciebie utwór "Czas", do którego Ty napisałeś słowa. To już zawsze będzie szczególny dla Ciebie utwór, mam rację? Wykonujesz go jeszcze czasem na koncertach?

W 2014 roku Budka Suflera zakończyła swoją działalność. Wtedy Pan Romuald stworzył zespół Romuald Lipko Band, w którym jednym z członków był Mietek Jurecki, mój znajomy. Zadzwoniłem wtedy do niego. Pan Romuald powiedział wtedy, że fizycznie obok Izabeli Trojanowskiej, Grześka Wilka i Felicjana Andrzejczaka nie ma dla mnie miejsca w zespole. 

Zaproponował mi wtedy, że napisze dla mnie piosenkę, która po tym, jak ją otrzymałem, przeleżała kilka lat w szufladzie. Po śmierci Pana Romualda postanowiłem, że zaprezentuję światu ten utwór, ponieważ był to utwór dla mnie szczególny. Stworzył go kolejny legendarny twórca, z którym miałem przyjemność współpracować. 

Gdybyś miał Waszą współpracę zamknąć w jednym słowie lub zdaniu, jakie mogłoby paść?

Prowadziliśmy cudowne rozmowy o muzyce i kondycji polskiej muzyki rozrywkowej. Zdradziłem Panu Romualdowi, że zawsze bardzo chciałem poznać Panią Irenę Santor. Mieliśmy się umówić w kawiarni w trójkę, ale ciężka choroba Pana Lipko pokrzyżowała nasze plany. 

Od momentu, w którym wygrałeś opolskie "Debiuty" minęło już co prawda kilka lat, ale zastanawiałeś się kiedyś, czy gdyby to się wtedy nie wydarzyło, miałbyś szansę być w miejscu, w którym jesteś teraz?

Oczywiście. Uważam, że moja droga artystyczna wyglądałaby tak samo, bo jestem zawzięty. Jestem zdania, że śpiewanie samych coverów nie wróży dobrze dla kariery. Do słuchacza trzeba docierać poprzez swoje utwory i swoją wrażliwość. 

Osoby, które stawiają na wykonania coverowe, zazwyczaj nie robią kariery. Po udziale w jednym, czy drugim programie o formule talent show, słuch po nich ginie. Ja się nie poddaję. Kiedy wyrzucają mnie drzwiami, wchodzę oknem. Cały czas dążę obraną przeze mnie drogą. 

Po "Debiutach" odezwał się do mnie kompozytor Marcin Nierubiec, który zapytał, czy chcę z nim pracować.  Nasza współpraca trwa do tej pory. Gdyby nie ten Festiwal, nasze drogi prawdopodobnie w ogóle by się nie przecięły. 

Jak z perspektywy czasu oceniasz swój występ na legendarnej, opolskiej scenie? Każdy powrót do Opola przywołuje tamte wspomnienia, prawda? (Śmiech.) 

Staram się nie wracać do tego, co było. Wolę iść do przodu. 

Jednak, kiedy jesteś w Opolu, wspomnienia wracają?

Tak. W 2016 roku miałem okazję wystąpić tam ponownie. Śpiewałem wtedy utwór "Świecie nasz" z repertuaru Marka Grechuty. Wystąpienie na tej legendarnej scenie i rozmowy kuluraowe z artystami to marzenie każdego artysty. 

Jak w kilku słowach opisałbyś swoją muzyczną przemianę, która niewątpliwie przeszedłeś na przestrzeni ostatnich lat? W moim odczuciu jesteś na pewno artystą jeszcze bardziej świadomym, ale głodnym coraz to nowych doświadczeń. Jak Ty to odbierasz?

Śmieję się, bo w tym roku mija ponad 20 lat, odkąd zacząłem śpiewać. W latach 2006-2012 śpiewałem w zespołach rockowych, podobnych klimatem muzyki do Aerosmith. Z zespołem Jaad z Żar i Dobre Piwo wydałem dwie płyty. Zagraliśmy mnóstwo koncertów. 

W 2012 roku zacząłem tworzyć swoje autorskie utwory. Moja muzyka zmieniała się na przestrzeni lat, ale ciągle oscyluje w okolicach muzyki rockowej, która jest mi najbliższa. 

Obecnie pracujesz nad swoją drugą płytą. Na pewno każdy z nich jest dla Ciebie w jakiś sposób szczególny. Umiesz wybrać najważniejszy dla Ciebie utwór, który znajdzie się na Twojej nowej płycie?



Chciałbym, by to muzyka za mnie przemawiała. Na mojej drugiej płycie nie planuję duetów. Byłoby mi miło, gdyby któraś z moich idolek chciała nagrać ze mną jakiś utwór. 

Jaka wokalistka?

Zdecydowanie Irena Santor lub Małgorzata Ostrowska, które są niekwestionowanymi legendami polskiej sceny muzycznej. Takich osób znalazłbym więcej. Moje marzenie o duecie z Korą lub Tiną Turner już się niestety, nie spełni. 

Na jednym z koncertów miałem przyjemność wystąpić w duecie z Anią Rusowicz a także zaśpiewać piosenkę "Obudź mnie" na jubileuszowej płycie Krzysztofa Jarczewskiego z Oddziału Zamkniętego. Miło to wspominam.

W jakim klimacie zostanie utrzymany Twój najnowszy krążek? 

Moja druga płyta będzie na pewno kontynuacją tego, co robiłem wcześniej, ale więcej będzie muzyki rockowej. Powracam do swoich korzeni, więc taka muzyka, połączona z elektroniczną, znajdzie się na krążku. Chciałbym połączyć te dwa obecnie modne nurty. 

Na jednej scenie z Michałem Wiśniewskim, Lorą Szafran i Skaldami, rywalizowałeś o nagrodę ZKR - "Srebrny Kamerton". Jak wspominasz ten czas? To równie cenna nagroda jak ta przy okazji opolskich "Debiutów", prawda?

To dla mnie niezwykłe wyróżnienie, ponieważ na jednej scenie wystąpiłem z artystami tutaj wymienionymi. Wykonałem utwór "Dzień i noc" Marcina Nierubca do tekstu Grażyny Orlińskiej, która napisała m.in. "Chałupy Welcome To" Zbigniewa Wodeckiego. Tworzyła też dla Andrzeja Zauchy.

Zdradzę, że nie chciałem zaśpiewać tej piosenki. To utwór z pogranicza muzyki poetyckiej, a ten rodzaj muzyki jest daleki od tego, co ja na co dzień wykonuję. Cieszę się, że przy tej okazji spotkałem się ponownie z Jackiem i Andrzejem Zielińskimi, bo mogliśmy porozmawiać o swojej twórczości. Wymieniliśmy się także swoimi płytami. 

Wystąpiłem również w legendarnym Studiu im. Agnieszki Osieckiej w koncercie galowym, zarejestrowanym przez Polskie Radio. Poznałem tam również Michała Wiśniewskiego, z którym też pogadałem w kuluarach. 

Opowiedz coś o współpracy i spontanicznym teledysku, który stworzyłeś we współpracy z jednym z raperów. 

Tym raperem jest mój przyjaciel, Paweł Kuzawiński, czy Spontan. Znamy się kilka lat. Nagrał płytę "Z pamiętnika włoczykija". Jest współautorem tekstu do mojej piosenki "Czasami warto". Tak rozpoczęła się nasza współpraca a teraz pomyśleliśmy, że nagramy ten utwór. Cieszę się, że się udało. Można już go słuchać w sieci. 

Teledysk był kręcony w kilku lokalizacjach, m.in. w Twierdzy Modlin. Mam lęk wysokości, ale mimo tego, wyszedłem na najwyższe piętro rzeczonej Twierdzy. Kiedy siedziałem na murze, bałem się, że polecę w dół. (Śmiech.)  Nigdy wcześniej nie współpracowałem z raperami. 

Jesteś częstym gościem na premierach filmowych. W ostatnim czasie pojawiłeś się chociażby na "MAVCE" i "Ukrytej sieci". Czy takie eventy sprzyjają nawiązywaniu kontaktów i propozycjom współpracy?

Pojawianie się na premierach tworzy sieć kontaktów. To możliwość pokazania się od innej strony, szansa na zaprezentowanie się w mediach. To też szansa na to, by pobyć w środowisku filmowym, które różni się od środowiska muzycznego. W środowisku filmowym ludzie są bardziej otwarci, szczerzy i mili. Wspaniale rozmawia mi się w kuluarach z Małgorzatą Kożuchowską, Kasią Kołeczek i innymi. 

Kiedy Kasia Kołeczek była uczestnikiem minionej edycji "TTBZ", bardzo Ją wspierałeś. Pokazujesz, że w showbiznesie istnieje szczera, przyjacielska relacja. Kto dla Ciebie jest największym wsparciem i przyjacielem Twojej działalności?

Największym fanem swojej twórczości jestem ja sam. (Śmiech.) Nie mam jakiegoś ogromnego wsparcia, jeżeli chodzi o moją rodzinę. Cieszę się z feedbacku, który dostaję od moich sympatyków, czekających na moje nowe utwory. To wszystko jest motorem napędowym do dalszej pracy.

Na koniec zapytam, jak oceniasz aktualną kondycję branży muzycznej?

Kondycja branży muzycznej nie jest dobra. Jest wiele artystów, takich jak Daria Zawiałow, Lanberry, czy  Krzysiek Zalewski którzy świetnie radzą sobie na rynku muzycznym. Ciężko pracują na swój sukces. 

Są też tacy, którzy myślą, że dostaną wszystko podane na tacy. Wspieram osoby pracowite i walczące o swoje. Ci, którzy nie wykazują ze swojej strony żadnej inicjatywy a jedynie czekają, co się stanie, nie mają u mnie szans. Takim osobom nie wróżę też świetlanej przyszłości. 

środa, 20 grudnia 2023

Cykl #mariolapoleca (14): #Instaświęta, Natasza Socha [RECENZJA KSIĄŻKI]

 Cykl  #mariolapoleca (14): #Instaświęta, Natasza Socha [RECENZJA KSIĄŻKI]












fot. Wydawnictwo Literackie

***

 Cykl  #mariolapoleca (14): #Instaświęta, Natasza Socha [RECENZJA KSIĄŻKI]

Zawsze warto znaleźć coś, co poprawi nasze samopoczucie, będzie gwarancją pojawienia się uśmiechu na twarzy. Jedni znajdują takie czynniki w książkach, drudzy w filmach, a jeszcze inni w serialach, czy w muzyce. 

Propozycjami, które (w moim odczuciu) takie czynniki posiadają, chciałabym się dzielić z Wami w moim cyklu  #mariolapoleca. 

Serdecznie Was zapraszam. Dziś zachęcam do lektury recenzji książki #Instaświęta autorstwa Nataszy Sochy, która jest pierwszą książką świąteczną, po którą sięgnełam w tym roku, ale oczywiście nie jest jedyną powieścią świąteczną autorki, z którą przyszło mi się zętknąć. Przyznam, że co roku wyglądam informacji o kolejnej zimowej historii, malowanej wyobraźnią i słowem Nataszy. 

PREMIERA: 25 października

GATUNEK KSIĄŻKI: powieść świąteczna

AUTOR: Natasza Socha

WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Literackie

#mariolapoleca, CZYLI KILKA SŁÓW PO LEKTURZE Z PERSPEKTYWY CZYTELNIKA

To pierwsza powieść świąteczna w tym roku, którą recenzuję i polecam w swoim autorskim cyklu. Nie da się ukryć, że jestem fanką autorki, ale muszę przyznać, że choć znam cały jej dorobek pisarski, to właśnie jej książki, którymi wprowadza w świąteczny klimat, lubię najbardziej. Wszystkie jej publikacje, które pojawiają się na rynku przeważnie w listopadzie, mają w sobie coś takiego, co uruchamia w czytelniku świąteczną radość, przypomina wszystkie znane z dzieciństwa grudniowe zapachy oraz sprzyja temu, by podczas odkrywania kolejnych rozdziałów, popijać gorącą czekoladę z piankami Marshmallow.

Świąteczne historie najczęściej osadzane są w górskich domach, zaśnieżonych miastach, ale też w znanych a czasami nawet fikcyjnych miejscowościach. W przypadku Nataszy Sochy jest trochę inaczej. W swojej najnowszej powieści zabiera swoich czytelników na...Instagrama, równocześnie odkrywając blaski i cienie mediów społecznościowych. Pokazuje, jak znani i lubiani influecerzy, dla których Instagram nie jest już tylko rozrywką, ale przede wszystkim źródłem dochodu, dniami i nocami myślą o tym, co i w jaki sposób powinni w tym wirtualnym świecie pokazać, żeby wygrać ten niepisany wyścig. Choinka, która od zawsze była symbolem świąt, tu przestaje nim być. Przeradza się w symbol gustu i wyczucia stylu. Nie może być skromna. Musi zadziwiać. Być wyjątkowa, modna, bogata. Powinna wzbudzać nie tylko zachwyt, ale przede wszystkim wzbudzać chęć komentowania o trendach. 

Julka studiuje. Ma kreatywną duszę i umysł, dzięki czemu, znajduje dla siebie kreatywne zajęcie. W okresie przedświątecznym dorabia przystrajaniem ekskluzywnych, wyjątkowych choinek. W związku z wypadkiem w skutek które straciła rodziców, nosi w sobie traumę i poczucie winy. Jej dziadek, który w całej tej historii odgrywa ważną rolę a może nawet jedną z najważniejszych, od zawsze ją wspiera i nigdy nie obwiniał za to, co się stało. Na przestrzeni rozdziałów odkrywa nie tylko swoje tajemnice, ale też te, które noszą w sobie twórcy internetowi, z którymi współpracuje. Najbardziej demaskującym okazuje się wigilijny wieczór. To właśnie w tym dniu, zamiast siedzieć w swoich szczęśliwych domach, wszyscy podopieczni Julki oraz ich dzieciaki spotykają się przy jednym stole właśnie u niej i jej dziadka. 

Książka stanowi również źródło świątecznych inspiracji na mniej lub bardziej oczywiste dekoracje świąteczne. Między wierszami można również doczytać, jakie kolory będą królowały w tym roku na choince. Warto jednak pamiętać o tym, że nie zawsze trzeba iść za trendami, ale przede wszystkim za głosem serca i tym, co nam się podoba. Oczywiście, nie ma nic złego w tym, by przygotowania do świąt relacjonować w swoich mediach społecznościowych, ale warto pamiętać, by w tym wszystkim nie zatracić prawdziwej istoty i magii tego szczególnego czasu.

Czasami, zamiast godzinami scrollować sociale, warto się wylogować z wirtualnego świata i postawić na "tu i teraz". Spróbujcie to zrobić w tym magicznym czasie. Zamiast rozmawiać na czacie, warto rozmawiać przy stole. Pamiętajmy o tym. Pamiętajcie też, by w czasie wolnym sięgnąć po książkę. Ja polecam Wam #Instaświęta. Najnowsza książka Nataszy Sochy sprawdzi się również jako prezent. 

poniedziałek, 18 grudnia 2023

Ilona Janyst o serialu "M jak miłość" i życiowych wartościach [WYWIAD]

 Ilona Janyst o serialu "M jak miłość" i życiowych wartościach [WYWIAD]


















fot. Paweł Janyst

Ilona Janyst, aktorka, znana miłośnikom seriali telewizyjnych z roli Anety w kultowym "M jak miłość", w lipcu była gościem Pikniku Rodzinnego z Rogatkiem, który odbył się w Wiśle. 

Aktorka opowiadała nie tylko o rzeczonym serialu, ale też otworzyła się na temat wiary i życiowych wartości. Jak przyznaje, stara się zawsze widzieć szklankę do połowy pełną, bo to ułatwia codzienne funkcjonowanie. 

Od samego początku, bije od Ciebie radość, ciepło i masa pozytywnej energii. Pozytywne nastawienie to Twój świadomy wybór? Chyba nie mogłabyś inaczej, prawda?

Bardzo miło mi to słyszeć. W pewnym sensie jest to mój świadomy wybór, ponieważ staram się zawsze widzieć szklankę do połowy pełną. 

Jak na co dzień dbasz o swoją pozytywną powierzchowność? 

Jestem osobą wierzącą, co jest dla mnie wyznacznikiem tego, że czuję wewnętrzny spokój. W momentach kryzysowych oddaję się Górze. Kocham swoje życie. Mam świetnego męża, cudne dzieciaki, bardzo lubię swoją pracę, więc już z tego tytułu jest mi łatwiej. Kiedy pojawiają się w moim życiu jakieś trudności, wracam do tego, że jednak mam szczęście. 

Czasami spotykam się z opinią, że pozytywnego nastawienia, tak, jak gry na fortepianie, czy jazdy na rowerze, można się nauczyć. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat?

Myślę, że można, ale u osób, które są pesymistycznie nastawione do życia, jest to walka. 

Niewątpliwie masz szczęście do ludzi, a od tego też wiele zależy, prawda? (Śmiech.)

Tak, tak mi się wydaje. (Śmiech.) 

Nie sposób krótko nie porozmawiać o serialu "M jak miłość". Czy zanim w 1286 odcinku dołączyłaś do obsady, zdarzało Ci się go oglądać? Miałaś swoje ulubione wątki, ulubionych bohaterów?

No, pewnie. Jak pewnie większość z nas, ja też, jako dziecko, oglądałam ten serial. W czasie studiów, kiedy wyprowadziłam się z domu, nie miałam już możliwości, bo nie miałam telewizora. 

Jesteś kolejną aktorką, która przyznaje się, że był czas, kiedy nie miała telewizora. (Śmiech.)

Aktor może żyć bez telewizora, a czasami nawet powinien. (śmiech.) 

Czy tak, jak wielu aktorów, Ty również miałaś w życiu taki moment, w którym marzyłaś o zagraniu w tym serialu? 

Szczerze powiem, że nigdy nie miałam tak, że myślałam konkretnie o tym serialu, ale czasami, kiedy spotykam się na planie z Hanią Śleszyńską, która gra moją mamę, że to jest niemożliwe, że mogę pracować z kobietą, która jest dokładnie taka, jak ją sobie wyobrażałam. Kiedy nachodzą mnie takie myśli, nie dotyczą one konrektnych produkcji, ale zazwyczaj aktorów, których pamiętam z dzieciństwa, a teraz mogę z nimi pracować. Zawsze są to wspaniałe spotkanmia i nowe doświadczenia.

Z Maurycym Popielem, który w "M jak miłość" gra Twojego męża, pierwszy raz spotkałaś się właśnie na tym planie?

Tak. Z tym wiąże się zabawna historia, ponieważ spotkaliśmy się pierwszego dnia i od razu mieliśmy do zagrania scenę miłosną. (Śmiech.) 

W czym w Twoim odczuciu, zawarty jest fenomen kultowej "Emki"? Niezmiennie, od prawie dwudziestu trzech lat, każdy odcinek zrzesza kilkumilionową publiczność. 

Fenomen kultowego serialu "M jak miłość" jest zawarty w rodzinnych wartościach i w ukorzenieniu. 

Czytam czasami komentarze widzów i muszę przyznać, że żalą się czasem na to, że w "Emce" pojawiają się zdrady i inne mało przyjemne wątki, ale z drugiej strony, trzeba jednak pamiętać, że to serial, w którym cały czas musi coś się dziać. Przedstawiamy też sytuacje z życia wzięte.

Z perspektywy widza można zauważyć, że Aneta jest wulkanem energii, a czasem nawet mieszanką skrajnych emocji. Ty, względem swojej postaci masz podobne odczucia?

Oczywiście. Aneta i tak, bardzo już  w pewnym momencie spasowała. Cieszę się jednak, że w dalszym ciągu mam możliwość grania postaci, która nie jest nudna.

Jak w kilku słowach podsumowałabyś przemianę, którą przeszła na przestrzeni odcinków?

Nie wiem, czy przemianę mojej bohaterki, którą przeszła na przestrzeni odcinków serialu “M jak Miłość”, można podsumować w kilku słowach (Śmiech). Ta zmiana mnie cieszy. Fajne jest jednak to, że coś z tej iskry jeszcze w niej zostało. Świetnie, że nie została całkowicie ugładzona, stłamszona i ugrzeczniona. Uważam, że takie postaci gra się ciekawiej.

Często spotykam się z opinią, że podobnie jest w przypadku postaci z rysą. 

Kiedy Aneta pojawiła się w serialu, miała rysę wręcz socjopatyczną. Do dzisiaj śmieję się ze sceny, w której miałam ogromną trudność. Był to moment, w którym zdecydowała się podpalić mieszkanie Olka, (w tej roli Maurcy Popiel, przyp. red.) ale w finale... zasnęła. 

W serialach, postaci skrajnie złe, długo się utrzymują, ponieważ przychodzi moment, w którym niechęć widzów jest na tyle duża, że nie wiadomo już, co zrobić. 

W 1696 odcinku do obsady dołączył również twój mąż, Paweł Janyst. Wciela się w kleryka Grzegorza, który jest zawodowym pechowcem. Co ciekawe, wasze wątki się przecinają. Jak wam się razem pracuje?

Bardzo dobrze pracuje nam się razem. Produkcja jakiś czas temu wymyśliła, że Paweł pojawi się w roli byłego partnera Anety, ale wtedy ten pomysł nam się nie spodobał. Nie chcieliśmy grać pary, ale teraz jest inaczej. Graliśmy razem już w różnych produkcjach, choć faktycznie, po raz pierwszy spotykamy się na małym ekranie. To ciekawe doświadczenie.

Pamiętam artykuł, który pojawił się w jednym z serwisów poświęconych serialom, gdzie sugerowano, że w serialu gra również twój syn. Jak zareagowałaś na te rewelacje?

Ja już nie reauguję na tego typu rewelacje. (Śmiech.) Czasami to, co czytam w internecie na swój temat, powoduje, że mam ciarki. Niektóre rzeczy wymyślone są od podstaw. W postać mojego serialowego synka wciela się uroczy Tymek Szkopek.

Jesteś nie tylko aktorką, ale też mamą, dlatego nikogo nie powinna dziwić twoja obecność na Pikniku Rodzinnym z Rogatkiem. Czy już od najmłodszych lat uczysz swoje dzieci zasad bezpieczeństwa?

Tak, oczywiście. W ten sposób postępować powinien każdy rodzic. 

Jesteś zwolennikiem nauki teoretycznej, czy nauki przez zabawę?

Tak, jestem zwolennikiem nauki przez zabawę. To sprawdza się szczególnie w przypadku dzieci, ale nie tylko. U dorosłych też.

Uważasz, że tego rodzaju imprezy pomagają w szerzeniu świadomości i wiedzy na temat bezpieczeństwa?

Mam nadzieję, że tak jest. 

czwartek, 7 grudnia 2023

Maja Kleszcz o wszystkich odcieniach Osieckiej [WYWIAD]

 Maja Kleszcz o wszystkich odcieniach Osieckiej [WYWIAD]















fot. zdjęcie nadesłane

Maja Kleszcz była jedną z gwiazd 32. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Bez Granic“ w Cieszynie. W ramach koncertu „Osiecka De Luxe“ artystka zaprezentowała przed publicznością swoje aranżacje utworów z repertuaru Agnieszki Osieckiej. W rozmowie zdradziła wiele o pracy nad płytą i trasą koncertową, opowiedziała również, co łączy ją z Osiecką. 

Największe magazyny nie szczędzą Pani komplementów. „Elle" określa Pani twórczość i talent jako „towar luksusowy“, Onet pisze, że jest Pani „legendarnie dobra“, a Interia mówi wprost - że jest Pani „marką samą w sobie“. Jak przyjmuje Pani takie komplementy? Są ogromną motywacją do dalszej pracy, prawda?

Na pewno, choć muzyką zajmuję się już dwadzieścia lat, ale przez pierwszą dekadę zajmowałam się jej inną dziedziną. Na pewno to sprawia, że nie dochodzi u mnie do wypalenia zawodowego. To rozgrzewa moje serce i jest to przyjemne. 

Idzie Pani jak burza. Jest Pani tegoroczną laureatką Fryderyka w kategorii „Album roku blues“ za krążek "B.L.ues". Jakie emocje towarzyszyły Pani podczas odbierania tej statuetki?

Statuetki nie odebrałam niestety osobiście, ale zrobił to mój wydawca. Było to niezmiernie miłe, ponieważ to pierwszy Fryderyk, którego zdobyłam na ścieżce kariery solowej. Fajnie, że wydarzyło się to właśnie przy okazji tej płyty. Wszystko się pięknie splotło. 

To niezwykły, rocznicowy album wypełniony w całości tekstami Bogdana Loebla. Jak wspomina Pani pracę nad tą płytą?

Z panem Bogdanem Loeblem moja współpraca trwała około trzynastu lat. Płyta jest dla mnie bardzo ważna, bo jest świadectwem pracy międzypokoleniowej. Pan Bogdan kończył akurat dziewięćdziesiąt lat, więc między tymi pokoleniami byliśmy się w stanie twórczo porozumieć i dać sobie coś nawzajem. 

Stworzyliśmy płytę na temat wszystkich odcieni bluesa. Płyta łączyła narrację męsko-żeńską.

Na płycie można znaleźć kultowe już utwory skomponowane przez Tadeusza Nalepę, jak chociażby „Kiedy byłem małym chłopcem", ale też nowe aranżacje utworów, specjalnie napisane dla Pani. Gdyby miała Pani wskazać swój ulubiony utwór z tej płyty, na który mogłoby paść?

Mam wiele ukochanych utworów z tej płyty, ale bardzo lubię „Kiedy byłem małym chłopcem", w którym, za porozumieniem z panem Bogdanem, wyśpiewuję słowa „… kiedy byłeś małym chłopcem“. To utwór, który dał mi wgląd w męską wrażliwość. To fajny, lapidarny, surowy tekst, bardzo ważny dla mnie. 

Dziś spotykamy się w ramach 32. Międzynarodowego Festiwalu „Bez Granic“. Podobno, gdyby swego czasu nie przyszło zaproszenie ze strony pewnego festiwalu, to po repertuar Agnieszki Osieckiej najprawdopodobniej nie sięgnęłaby Pani. To prawda?

To prawda. Wszystko wydarzyło się ze względu na zaproszenie ze strony festiwalu „Pamiętajmy o Osieckiej", który odbywa się w Poznaniu. Może, by po to sięgać, był to dla mnie zbyt wielki klasyk. Przygotowując ten repertuar, często musiałam się zmagać z utworami, które są prawie jak hymny polskiej muzyki rozrykowej. To chciażby „Niech żyje bal". Może dlatego się ich bałam. Każdy boi się konfrontacji z tak kultowymi utworami, które są ukochane przez publiczność. Uważam, że warto nawiązywać dialog międzypokoleniowy. Teksty Osieckiej dużo opowiadają o pokoleniu moich rodziców. 

Otwarcie Pani mówi o tym, że wśród utworów ze słowami Agnieszki Osieckiej są takie, które Panią bolą. To chociażby „Uciekaj moje serce" i „Na całych jeziorach Ty". Czy jest to związane m.in. z tym, że polska muzyka do pewnego momentu była dla Pani czymś egzotycznym?

To wiąże się ze wspomnieniami z dzieciństwa i momentami, w których nie byłam w stanie tych tekstów zrozumieć. Muzyka Agnieszki Osieckiej przenikała mnie na wskroś i przynosiła coś nostalgicznego, czego jako dziecko nie byłam w stanie pojąć. Jako dojrzała kobieta widzę więcej. Osiecka urzekła mnie autoironizmem i tym, że w jej tekstach znajduje się miejsce nie tylko na szczerość, ale też gorzki dowcip.

Obydwa utwory, które określa Pani mianem tych bolesnych, mimo tego znajdują się w repertuarze. Czy to, że wykonuje je Pani dość często, powoduje, że stopniowo Pani stosunek do nich się zmienia?

Teraz darzę te utwory sympatią. To, że coś jest bolesne, nie oznacza, że nie lubimy po to sięgać. Wydawało mi się, że to, że wywoływały we mnie takie uczucia, prawdopodobnie świadczy o tym, iż one są ważne, nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim pokoleniowo. Niosą prawdziwą opowieść i może dlatego od dziecka wzbudzają we mnie emocje. 

Gdyby jednak miała Pani wybrać z repertuaru Agnieszki Osieckiej utwór, który jednoznacznie wywołuje w Pani pozytywne emocje, na który mogłoby paść?

Bardzo lubię utwór „W dziką jabłoń Cię zaklęłam", który nagrałam w duecie z pianistą. Jest bardzo poetycki, ale też teatralny. Lubię też „Niech żyje bal" i to właśnie w tej odsłonie, którą udało mi się wypracować. 

Czy jest coś, co łączy Panią z Osiecką?

Trudne pytanie (śmiech). Łączy nas chyba umiejętność śmiania się trochę z siebie, ale tak przez łzy. Nie jestem aż tak barwną postacią, jak ona. 

Gdyby miała Pani jej twórczość zamknąć w jednym słowie lub zdaniu, jakie mogłoby paść?

Śmiej się i płacz. 

Polska muzyka docierała do Pani za pośrednictwem Polskiego Radia, co najczęściej miało miejsce podczas wakacji z dziadkami. Jaki tytuł nosi pierwsza polska piosenka, z którą kojarzy się Pani dzieciństwo?

Na pewno jest to sygnał Lata z Radiem, czyli „Polka dziadek". Kiedy ją słyszę, czuję zapach wszystkich obiadków, które babcia mi gotowała. Jednym z utworów, który usłyszałam jako pierwszy, jest „Uciekaj moje serce". 

Twórczość muzyczną łączy Pani z aktorstwem, występując w teatrze. Trudno to pogodzić? Z czego byłoby Pani prościej zrezygnować?

Dla mnie te rzeczy się łączą. Między tymi dziedzinami nie ma żadnego konfliktu. 


wtorek, 5 grudnia 2023

Paweł Domagała o "Narnii" i serialu "Rafi" [WYWIAD]

Paweł Domagała o "Narnii" i serialu "Rafi" [WYWIAD]
















fot. zdjęcie nadesłane

14 października w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie Paweł Domagała zagrał koncert w ramach „Narnia Tour”. Artysta spotkał się z red. Mariolą Morcinkovą. Opowiedział, czym jest dla niego tytułowa Narnia, opowiedział też o serialu „Rafi", który miał swoją premierę w Polsat Box Go 6 października. 

18 listopada 2022 roku premierę miał Pana czwarty album studyjny, który nosi tytuł „Narnia". W toku jest również trasa koncertowa „Narnia Tour", w ramach której spotykamy się dzisiaj w Cieszynie. Narnia jest dla Pana krainą, w której każdy powinien stoczyć swoją walkę. Rozwińmy tę myśl.

Chyba wszystko zostało powiedziane. Moją ulubioną książką są „Opowieści z Narnii“. To książka pełna różnych metafor i odniesień. Dla mnie Narnia jest krainą w nas, w której musimy zawalczyć. Tam zamiast zimy musi panować wieczna wiosna.  

Zatem nie jest już tajemnicą, że inspirację na tytuł płyty i trasy stanowiły właśnie „Opowieści z Narnii".

Tę książkę czytałem dopiero po studiach. Często do niej wracam. Ostatnio czytałem „Srebrne krzesło". To pierwsza lektura Lewisa, po którą sięgnąłem. 

Wszystkie Pana dotychczasowe płyty były osobiste, ale to właśnie w „Narnii" mówi Pan o swoich lękach i słabościach. Czego Pan się boi, a do czego ma największą słabość?

Dużo jest rzeczy, których się boję. Płyta powstawała w trudnym czasie dla świata. Dużo było lęków. Na początku miała być o czym innym. Wszystkie płyty są dla mnie osobiste i nigdy nie kalkuluję, czy jakaś piosenka stanie się hitem lub zabrzmi w radiu. Skupiam się na tym, by emocje, które są we mnie, znalazły jakieś ujście. 

Na „Narnii" nie są zawarte tylko utwory w tonie, do którego przyzwyczaja Pan swoich słuchaczy, ale też te zupełnie inne, jak chociażby "Dzieci u dziadków", czy "Sukienka" nagrana w duecie z Kasią Sienkiewicz z Kwiatu Jabłoni. Jak doszło do Waszej współpracy?

Napisałem piosenkę, którą pomyślałem, że fajnie byłoby zaśpiewać z kobietą. Chodziło mi o to, by była bajkowa, nieco disneyowska, a nawet księżniczkowa. Pomyślałem sobie, że mogłaby być nawet piosenką przewodnią którejś z bajek (Śmiech) 

Pierwszą wokalistką, z którą – jak pomyślałem - mógłbym to zrobić, była właśnie Kasia Sienkiewicz. Wydaje mi się, że pasuje do tej piosenki, bo bajkowości i „księżniczkowości“ nie można jej odmówić (Śmiech). Cieszę się bardzo, że się zgodziła. 

Singlem promującym płytę jest utwór „Po co ten krzyk". Czy to właśnie ten utwór jest tym najbardziej wyczekiwanym przez słuchaczy podczas koncertów z trasy „Narnia Tour"?

Nie wiem, który utwór jest najbardziej wyczekiwany. Wydaje mi się, że wszystkie są takimi. Pierwszym singlem na tej płycie był utwór „Łe, łe". Jako drugi w kolejności wypuściliśmy „Po co ten krzyk". 

Gdyby to Pan miał wskazać swój ulubiony utwór z „Narnii", na jaki mogłoby paść?

Oj, chyba nie mam takiego. Dużo utworów z tej płyty jest dla mnie ważnych. To tak, jakby zapytać, które dziecko kocha się bardziej (Śmiech). 

Nie ukrywa Pan, że „Narnia" jest dla Pana płytą najbardziej terapeutyczną z dotychczasowych. Pewnie chciałby Pan, by była też taka dla słuchaczy? 

Dostaję dużo wiadomości od fanów, dla których, podobnie jak dla mnie, jest to bardzo ważna płyta. Takie opinie są dla mnie zawsze bardzo wzruszające i nadają sens temu, co robię. 

Szczerze powiem, że nigdy nie myślę o tym, jak jakakolwiek moja płyta zostanie odebrana. Mam do tego zupełnie inne podejście. Jeżeli moja wrażliość rezonuje z wrażliwością moich słuchaczy, cieszę się. Jeśli jednak tak się nie dzieje, nie mam potrzeby na siłę dostosowywać się do czyjejś wrażliwości.

Czego dowiedział się Pan o sobie podczas procesu jej tworzenia?

Myślę obrazami, więc piosenki są właśnie tymi, które przychodzą mi na myśl. Wszystko musi być prawdziwe. Mam czterdzieści lat, więc nie piszę o zakochaniu, bo mam to już za sobą. Wszystko musi być kompatybilne. Jestem wyczulony na nieprawdę. 

Nie sposób nie porozmawiać o serialu „Rafi", do którego razem z żoną, Zuzą Grabowską, postanowił Pan napisać scenariusz, a który swoją premierę miał 6 października. Podobno ten serial jest dla Pana jednym z najważniejszych dotychczasowych projektów. 

Napisanie scenariusza serialu jest wielką rzeczą. Dużym osiągnięciem było przede wszystkim to, że to wszystko się urzeczywistniło.  Sięgamy po dość ryzykowny temat, który jeszcze nigdy nie był poruszany w rodzimej telewizji, bo nie przypominam sobie żadnej polskiej produkcji z elementami metafizyki. 

Na to wszystko złożyło się pięć lat pracy, ryzyka, wytrwałości, dyscypliny i różnych meandrów losu. Jesteśmy z siebie dumni, że byliśmy w tym konsekwentni. Porównuję to do wydania pierwszej płyty. 

Nie ukrywa Pan, że bardzo lubi Pan pracować ze swoją żoną. Co jest największą siłą tej współpracy? 

Znamy się jak łyse konie. Od początku dużo razem współpracujemy. 

Z perspektywy widza określam go jako serial komediowy z elementami bajkowości. Czy taki był zamysł? Jak Pan go klasyfikuje? 

Zamysł był taki, by była to bardzo prosta historia, której największa siła tkwi w humorze i bajkowości. Chcieliśmy pokazać magię i niezwykłość w tych zwykłych, codziennych rzeczach. 

Co takiego, czego nie mają inne seriale, ma „Rafi"?

Do serialu udało się zaprosić aktorów, których rzadko można spotkać razem na ekranie. Kolejne czynniki to wspomniana bajkowość i poczucie humoru. Serial nie jest na licencji, to orginalna, polska produkcja. 

Na pewno ma Pana piosenkę. Jak wyglądały kulisy Pana pracy nad utworem?

To przyszło naturalnie. Równolegle z pracami nad serialem, tworzyłem płytę. Moje myśli krążyły wokół serialu. To piosenka zainspirowana serialem, a nie taka, pisana pod niego specjalnie. 

Gdyby miał Pan zamknąć pracę nad tym serialem w jednym słowie lub zdaniu, jakie mogłoby paść?

To była trudna praca. Udało się zrobić coś magicznego. Z tego miejsca kłaniam się całej ekipie. 

Zaprośmy czytelników na ten serial. 

Wszystkich zapraszam do oglądania serialu „Rafi" w Polsat Box Go. Mam nadzieję, że serial doda Wam nadziei. 


niedziela, 3 grudnia 2023

Cykl #mariolapoleca (13): "Zemsta byłych żon. Pomyśl, zanim porzucisz, Anna Matusiak [RECENZJA KSIĄŻKI]

  Cykl  #mariolapoleca (13): "Zemsta byłych żon. Pomyśl, zanim porzucisz, Anna Matusiak [RECENZJA KSIĄŻKI]



















fot. Lekkie Wydawnictwo

***

Cykl  #mariolapoleca (13): "Zemsta byłych żon. Pomyśl, zanim porzucisz, Anna Matusiak [RECENZJA KSIĄŻKI]

Zawsze warto znaleźć coś, co poprawi nasze samopoczucie, będzie gwarancją pojawienia się uśmiechu na twarzy. Jedni znajdują takie czynniki w książkach, drudzy w filmach, a jeszcze inni w serialach, czy w muzyce. 

Propozycjami, które (w moim odczuciu) takie czynniki posiadają, chciałabym się dzielić z Wami w moim cyklu  #mariolapoleca. 

Serdecznie Was zapraszam. Dziś zachęcam do lektury recenzji książki "Zemsta byłych żon. Pomyśl, zanim porzucisz", której autorką jest Anna Matusiak. Chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że lepiej żyje się osobom samowystarczalnym, a nie tym, które prawie we wszystkich sferach życia są zależne od innych. 

PREMIERA: 22 listopada 2023

GATUNEK KSIĄŻKI: słodko-gorzka powieść

AUTOR: Anna Matusiak

WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Lekkie, egzemplarz recenzencki

#mariolapoleca, CZYLI KILKA SŁÓW PO LEKTURZE Z PERSPEKTYWY CZYTELNIKA

Nie jest to pierwsza recenzja książki Anny Matusiak, którą recenzuję i polecam w swoim autorskim cyklu. Nie da się ukryć, że każda lektura, wywodząca się spod pióra autorki, za każdym razem ma w sobie coś takiego, co powoduje, że chce się ją czytać i poznać losy bohaterów, o których akurat opowiada. Nawet ten najbardziej wymagający czytelnik znajdzie wśród książek Anny Matusiak coś dla siebie, albowiem z racji tego, że lubi bawić się formą, proponuje różnorodność gatunkową. 

Autorka zaprasza czytelników do fikcyjnej miejscowości o wdzięcznej nazwie Bogaczów. To właśnie tam mieszkają trzy atrakcyjne żony milionerów oraz ich mężowie, którzy jak się okazuje prowadzą podwójne życie i skrywają przed swoimi żonami mrożące krew w żyłach tajemnice.

Do pewnego czasu ich żony nie mają o niczym pojęcia, albowiem ich jedynym obowiązkiem jest dbanie o siebie i swój nienaganny wygląd, wydawanie pieniędzy swoich wręcz obrzydliwie bogatych mężów a przede wszystkim...posłuszeństwo wobec nich i niewściubianie nosa w nie swoje sprawy i ich interesy, które jak okazuje się z biegiem czytania kolejnych rozdziałów, nie nie są tak niewinne i krystaliczne, jak wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka. 

Kobiety, pławiące się w luksusie nie mają zmartwień? Nic bardziej mylnego. One boją się cały czas. Paraliżuje ich strach, że partnerzy znajdą sobie inne kobiety, w skutek czego zostaną z niczym. Kiedy akcja nabiera rozpędu a obawy dziewczyn zaczynają się spełniać, knują sprytny plan, ale by dowiedzieć, co wymyśliły i czy wszystko pójdzie po ich myśli, trzeba sięgnąć po "Zemstę byłych żon". 

Książka opowiada nie tylko o potrzebie zemsty za wszystkie krzywdy, ale też o sile kobiet i mocy przyjaźni. Kiedy działa się wspólnie, zawsze jest raźniej. Tu dziewczyny wspierają się od pierwszego do ostatniego momentu. Mogą też liczyć na wsparcie jednego z kluczowych bohaterów książki.

Choć wydawać by się mogło, że to lektura dla kobiet, uważam, że panowie też będę zawychceni najnowszym dziełem Ani Matusiak. Ja z całą odpowiedzialnością polecam wszystkim, by po "Zemstę byłych żon" sięgneli. Czyta się szybko i przyjemnie.