wtorek, 25 kwietnia 2023

Paulina Lasota o „M jak miłość“, „Swatach“, podróżach i życiu chwilą [WYWIAD]

 Paulina Lasota o „M jak miłość“, „Swatach“, podróżach i życiu chwilą [WYWIAD]

















fot. Olga Tuz

Z Pauliną Lasotą spotkałam się w Warszawie. Rozmawiałyśmy o serialu „M jak miłość“, o serialu „Swaci“, który zadebiutował w Polsat Box Go 7 kwietnia, ale nie tylko.

Nie przechodzimy obojętnie również obok innych tematów, takich jak życie w zgodzie ze sobą i w rytmie slow. 

Już na pierwszy rzut oka sprawiasz wrażenie osoby niezwykle pozytywnie nastawionej do ludzi i świata. Jak dbasz o to na co dzień?

Jeżeli ktoś ma różne doświadczenia w życiu, włącznie z tymi, które nie są zbyt przyjemne i pozytywne, musi się nauczyć jakoś  radzić. Nawet, jeżeli napotykam jakieś trudności, z którymi się borykam, zawsze staram się w tym wszystkim znaleźć coś pozytywnego. Kiedy na horyzoncie pojawia się jakaś trudna sytuacja, z której wydaje mi się na pierwszy rzut oka, że nic dobrego nie wyniknie, szukam w tym lekcji. Każde trudne doświadczenie w naszym życiu jest lekcją, zawsze możemy się czegoś nauczyć i w przyszłości nie odczuwać skutków tak intensywnie.

Czy takiego nastawienia wobec ludzi i świata można się nauczyć?

Myślę, że można się go nauczyć i nawet trzeba. Nie lubię otaczać się ludźmi, którzy w małych rzeczach doszukują się ogromnych problemów. Kiedy będziemy tracić czas na zamartwianie się, tym, że coś jest nie tak, to do niczego nie dojdziemy. Staram się nie tracić czasu na narzekanie, tylko szukam rozwiązań, nie obciążając nikogo przy okazji.

Wiele jest zawodów na "A". (Śmiech.) Co spowodowało, że wybrałaś akurat aktorstwo?

Aktorką chciałam być od dziecka. Miałam do tego predyspozycje. Już od przedszkola nauczyciele angażowali mnie do przedstawień. Odnajdywałam się w tym i przede wszystkim dawało mi to wielką przyjemność.

Pochodzę z małej miejscowości, położonej niedaleko Lipska nad Wisłą. Kiedy wyprowadziłam się z domu, miałam szesnaście lat. Przez rok studiowałam chemię bo w liceum byłam w klasie o profilu biologiczno-chemicznym. Interesuję mnie fizyka kwantowa, chemia i biologia. Szukam w tym sposobu na zrozumienie rzeczywistości, która mnie otacza.

Czy można zatem powiedzieć, że miałaś jakiś tzw. „plan B“?

Nie. To nie był plan B, po prostu to, że mogę być aktorką, nawet do mnie nie docierało. Przez to, skąd pochodzę, w ogóle nie miałam styczności z prawdziwym teatrem. Na pierwszym spektaklu teatralnym byłam, kiedy miałam siedemnaście lat. Byłam akurat w Radomiu, kiedy kolega zaprosił mnie na „Skrzypka na dachu“. Poczułam ten klimat, ale ciągle nie myślałam o tym, że mogłabym być aktorką. Studiując chemię na UW, któregoś dnia siedziałam w laboratorium, robiąc jak zawsze doświadczenia chemiczne i nagle pomyślałam, że nie chcę, by tak wyglądało moje życie.

Oświeciło mnie, przyszło do mnie natchnienie i ta myśl, że zawsze chciałam być aktorką. Pomyślałam, że jeżeli teraz nie zaryzykuję, za parę lat będę żałować. Dałam sobie tę szansę. Przygotowywałam się do egzaminów. Poprosiłam Wszechświat, by dał mi jakiś znak. Dostałam się.

Z tym przebieraniem coś w tym jest, bo jedną z pierwszych ról serialowych, a do tego kostiumowych, za pośrednictwem której dałaś się poznać szerszej publiczności, była Cudka w "Koronie królów". Jak podsumowałabyś w kilku słowach zmiany, które nastąpiły w Twoim życiu zawodowym po wcieleniu się w rolę Cudki?

Myślę, że fakt, iż zostałam obsadzona w roli Cudki w „Koronie królów“, w żaden sposób nie wpłynął na moje dalsze życie zawodowe. Ludzie, którzy obsadzają nowe seriale i filmy, patrzą sceptycznie na to, kiedy w dorobku pojawia się już jakaś większa rola, z której aktor jest znany.

Podobno każda aktorka marzy o tym, by zagrać w stroju z epoki, zgadzasz się z tym stwierdzeniem? (Śmiech.)

Tak. Od zawsze chciałam zagrać księżniczkę. To było moje dziecięce marzenie, a tu dodatkowo byłam miłością króla, szkoda, że jedną z wielu. Był to mój pierwszy casting, który od razu wygrałam. Miałam dużo szczęścia. Zrobiłam to.

Wielu aktorów marzy też o tym, by grać w tak kultowym serialu, jak "M jak miłość". Ty do stałej obsady serialu, w którym wcielasz się w rolę Kasi Stawskiej, dołączyłaś w 1534 odcinku. Czy zanim trafiłaś do serialu, zdarzało Ci się go oglądać? Miałaś swoich ulubionych bohaterów, ulubione wątki?

Kiedy byłam młodsza, oglądałam serial. Uwielbiałam wątki w Grabinie, panował tam sielankowy klimat,  prawie w każdym odcinku pojawiała się babcia Basia, (w tej roli Teresa Lipowska, przyp. red.) i dziadek Lucjan, (w tej roli śp. Wiotld Pyrkosz, przyp. red.), do których można było przyjść z każdym problemem. Ten seriál pokazuje jaka moc tkwi w rodzinie.

Jak w kilku słowach opisałabyś przemianę, jaką Kasia przeszła na przestrzeni odcinków?

Każda rola jest tak skonstruowana, że bohater przechodzi przemianę na oczach widzów. Moja bohaterka też ją przeszła. Była to przemiana dość klasyczna, z dziewczyny nieco niedojrzałej, niedoświadczonej, naiwnej, ale tak już się dzieje, że gram postaci, które bywają naiwne, zupełnie nie wiem, z czego to wynika. Kasia jest też pełna nadziei i optymizmu, choć wiadomo, że dużo przeszła. Związek z Jakubem (Krzysztof Kwiatkowski, przyp. red.) tchnął w nią nadzieję, że jednak są wartościowi ludzie.

Obecny sezon serialu przyniósł Twojej bohaterce oraz jej partnerowi, (w tej roli Krzysztof Kwiatkowski, przyp. red.) wiele dramatycznych zwrotów akcji. Gdybyś miała określić, najtrudniejszy moment, który do tej pory miałaś w serialu do zagrania, na który mogłoby paść?

Ciężko znaleźć jeden moment. Nie przepadam za graniem dramatycznych scen w dużej ilości, w krótkim okresie czasu, wraca się z tymi emocjami do domu.

Kiedy schodzisz z planu, zabierasz ze sobą te przebyte na planie emocje, czy starasz się zostawić je za sobą?

Staram się je zostawiać za sobą, ale nie zawsze to się udaje. Na planie jesteśmy czasami po dwanaście godzin i przez cały ten czas musimy grać bardzo emocjonalne sceny. Kiedy schodzę z planu, niby wszystko jest dobrze, odczuwam spokój, ale ciało daje mi sygnały. Boli mnie głowa, mam napięte mięśnie.

Trudne sceny niosą za sobą całą gamę trudnych emocji, jaki jest Twój sposób na wywołanie ich w sobie przed ujęciem? Przywołujesz w sobie trudne momenty, myślisz o osobach, które znajdują się w podobnej sytuacji, czy masz na to jeszcze inny sposób?

Na początku miałam tak, że mimo patrzenia na inną osobę, wyobrażałam sobie kogoś z mojego prywatnego życia i przypominałam sobie trudny moment. Po pewnym czasie to jednak przestaje działać. Kiedy jakąś postać gra się dłużej, zna się jej background, to staje się łatwiejsze. Nie muszę sobie tego dopowiadać, bo to wszystko jest już we mnie.

W emisji są właśnie odcinki, w których na horyzoncie pojawia się Justyna, siostra Kasi (w tej roli Magdalena Wieczorek, przyp. red.), która jak się okazuje, ma za sobą burzliwą przeszłość, m.in. problemy z narkotykami, przyczyniła się też podobno do śmierci mamy. Mam takie wrażenie, że nagle widzowie poznają wiele sekretów z życia Kasi. Kiedy to Ty poznawałaś jej życiorys i odkrywałaś fakty z jej przeszłości, co dla Ciebie było największym zaskoczeniem?

Nie jest jakimś zaskoczeniem to, że po tym, co zrobiła jej siostra, odcięła się od rodziny i chciała o tym zapomnieć, zacząć nowe życie, na nowo zbudować siebie. Ja to rozumiem i uważam, że to całkiem racjonalna i rozsądna decyzja. Kiedy zaczęłam ją grać, nie miałam takiej wiedzy na temat jej przeszłości. Ta postać tworzy się na bieżąco.

Serial "Swaci", którego premiera na platformie Polsat Box Go odbyła się 7 kwietnia, jest polską wersją ukraińskiej produkcji "Svaty", emitowanej od roku 2008. Czy w ramach przygotowania do roli miałaś okazję oglądać ukraińską wersję?

Nie widziałam jeszcze efektów, ale praca na planie była cudowna. Kordian Piwowarski jest świetnym reżyserem, energicznym, pełnym pasji. Beata Schimscheiner, Paweł Koślik, Mariusz Kiljan, Monika Krzywkowska…wszyscy są wspaniali, bardzo profesjonalni, czego ja potrzebuję, a kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Amelkę Żuchowską, czyli moją serialową córeczkę, byłam zachwycona.

















fot. Olga Tuz

Wielkim plusem jest narracja głosem dziecka, prowadzona przez Amelkę Żuchowską.

W żadnym polskim serialu chyba faktycznie nie było do tej pory takiego zabiegu.

Oglądałaś ukraiński pierwowzór?

Nie. Kiedy grałam w serialu „Kuchnia“, reżyser prosił, abyśmy inspirowali się tą orginalną wersją. W przypadku „Swatów“ było odwrotnie. Proszono nas, byśmy nie zaglądali do oryginału.

Nie ciągnęło Cię jednak, by to zrobić? (Śmiech.)

Jestem zwolenniczką tego, by inspirować się życiem, literaturą… Teraz pracuję nad spektaklem komediowym w Teatrze Kamienica. Mam zagrać tam postać głupiutkiej dziewczyny, która jest sprytna, przebiegła, interesowna. Szuka sponsora, który będzie ją utrzymywał. Pytałam reżysera, czy mógłby mi podpowiedzieć, czym mogłabym zainspirować się, w trakcie tworzenia tej postaci. Powiedział, bym niczego nie szukała na zewnątrz, a przepuściła to przez siebie. Teraz staram się to zrobić. Nie chcę nieudolnie naśladować.

Co takiego Ania w sobie ma, czego nie miały dotychczas odgrywane przez Ciebie bohaterki? Czym "kupiła" Cię ta postać? Za co ją polubiłaś?

Lubię to, że jest zero-jedynkowa i szuka najłatwiejszych rozwiązań. Życie wydaje jej się proste i przyjemne.  Tam nie ma zbyt skomplikowanej psychologii, moja bohaterka ma też dużo szczęścia bo jest otoczona niebywałą miłością i troską.  

Rys komediowy ułatwia, czy utrudnia pracę nad rolą?

Ja teraz bardzo dużo grałam w komediach. Jeśli chodzi o seriale, to pierwsza była „Kuchnia“, potem „Swaci“, a gram też w teatrze „Lekko nie będzie“. Tak, jak mówiłam, kolejny spektakl z tego gatunku, w którym zagram, jest w próbach. Od dwóch lat wszystkie nowe projekty są komediowe. Kiedy przez dwa lata pracowałam na planie „Korony królów“, robiąc jednocześnie też projekty ciężkie emocjonalnie, marzyłam o komedii właśnie. Nie wiem, czy jest mi trudniej, ale mam na pewno większą przyjemność i lekkość, która przekłada się na życie.

Z tego, co kojarzę, nie grałaś nigdy bohaterki, która stała po złej stronie mocy.

Z tego, co ja kojarzę, możesz mieć rację (Śmiech.) Z Ani, którą gram w „Swatach“, próbowaliśmy zrobić żyletę, ale to bardziej ze względu na jej błogosławiony stan i burzę hormonalną, na którą nie ma wpływu. Generalnie to nie jest zła dziewczyna, może ewentualie lekko rozpieszczona.

Czy marzy Ci się taka rola, tak dla kontrastu? (Śmiech.)

Chciałabym zagrać taką rolę, gdzie miałabym pole do tego, by ćwiczyć, być sprawną, mieć długi okres przygotowawczy. Przede wszystkim przełamywać swoje bariery, przekraczać granice. Dowiedzieć się czegoś nowego o sobie, coś przepracować… W skrócie marzę o roli, która będzie wyzwaniem.

Jeśli chodzi o deski teatralne, obecnie można oglądać Cię w dwóch sztukach - "Lekko nie będzie" oraz "Ciotka Karola 4.1". Którą z tych postaci, kreowanych w Teatrze, darzysz większą sympatią? Można tak to w ogóle rozgraniczyć? (Śmiech.)

Nie lubię porównań. Nie tylko zawodowo, ale i prywatnie. Uważam, że relatywizm jest nieodłączną częścią życia, mimo wszystko nie jestem zwolenniczką tego typu myślenia.

Gdybyś mogła wybrać dowolną postać z dowolnej sztuki teatralnej, w jaką chciałabyś się wcielić?

Byłaby to na pewno bohaterka z jakiegoś dramatu Czechowa.

Kiedy to Ty zasiadasz na widowni w Teatrze, zastanawiasz się czasem, jak Ty zagrałabyś daną scenę? Czy oglądanie swoich kolegów na deskach, pomaga też w pracy, którą ma się do odrobienia, przygotowując się do swojej kolejnej roli? Rozbudowuje warsztat?

(Śmiech.) Niestety, bardzo ciężko jest mi oglądać kolegów. Nie lubię tego robić, bo nie umiem na dany spektakl spojrzeć obiektywnie. Nie podążam za fabułą, bo skupiam uwagę na znajomych i śledzę ich ruchy. (Śmiech.)

Kiedy gasną kamery i opada kurtyna, najchętniej i najefektywniej odpoczywasz w naturze i / lub w podróży. Jakie miejsce zachwyciło Cię ostatnio?

Uwielbiam Wiedeń. Lubię galerie i muzea. Każde miejsce tam jest dla mnie arcydziełem. Lubię też Rzym. W bardzo wielu miejscach jeszcze nie byłam.

W podróży lubisz wracać, czy odkrywać?

Zastanawiałam się nad tym, bo planuję kolejny wyjazd. Mam dylemat, czy pojechać tam, gdzie czuję się dobrze i bezpiecznie, czy do nowego miejsca. Do nowych miejsc wolę jeździć sama, a do sprawdzonych z kimś, bo już wiem, co możemy tam zrobić. Lubię pokazywać ulubione miejsca i smaki, dzielić się nimi.

Sama też czasami lubię gotować, ale nie wiem, czy umiem. Moi goście zawsze mnie chwalą. (Śmiech.) Lubię, kiedy na talerzu jest wiele kolorów, warzywa i owoce. Mam też wielką słabość do słodyczy.

Podróż marzeń Pauliny Lasoty to...

Cały czas o tym myślę. Każde takie marzenie, które miałam, zrealizowałam. Bardzo chciałabym pojechać do Paryża, bo nigdy tam nie byłam. Nie lubię krótkich wyjazdów, nie ma opcji, bym zdecydowała się pojechać gdzieś na trzy dni. Tydzień to minimum, bym wiedziała, gdzie ja byłam. Uwielbiam rozkoszować się pobytem na spokojnie. Generalnie nie znoszę pośpiechu, nigdy się nie spóźniam. Nie wyobrażam sobie, by pobiec na jakieś spotkanie z językiem na brodzie, nie zjeść, nie wypić soku na spokojnie, nie rozkoszować się chwilą.

Najbliższe plany.

W czerwcu mam premierę spektaklu w Teatrze Kamienica. Wracam na plan „M jak miłość“. Marzy mi się rola w filmie, choć wydaję mi się, że widownia jest coraz mniejsza, co oczywiście jest bardzo niepokojące.

poniedziałek, 24 kwietnia 2023

Adam Graf o serialu „Na sygnale“, pierwszej pomocy i muzyce [WYWIAD]

 Adam Graf o serialu „Na sygnale“, pierwszej pomocy i muzyce [WYWIAD]

















fot. Mateusz Stępień 

Z Adamem Grafem spotkałam się w Warszawie. Rozmawialiśmy o serialu „Na sygnale“, w którym wciela się w rolę Alka Klisa, przyswajaniu terminologii medycznej, udzielaniu pierwszej pomocy, ale też o muzyce. Najnowszy utwór w repertuarze Adama to „Superstar“ do którego powstał pastelowy teledysk, w którym obok czerni królował róż i kolor niebieski.

Czy od najmłodszych lat przejawiałeś zainteresowania artystyczne, czy miałeś również inne pomysły na siebie?

Byłem mało spolegliwym i dosyć niegrzecznym dzieckiem, więc chcąc nie chcąc, rodzice zapisywali mnie na różne zajęcia. Nigdy jednak nie trafiłem na zajęcia teatralne. Rozbawiałem klasę, była dla mnie widownią. W liceum zapisałem się na zajęcia i jakoś poszło. Zdałem sobie sprawę, że ST jest tym kierunkiem, którym chciałbym iść. Jakimś cudem się dostałem. (Śmiech.)

Jako pierwsza w Twoim życiu pojawiła się muzyka?

Tak. Sporo ludzi z mojego otoczenia robiło muzykę osiedlową. Moja zajawka muzyczna pojawiła się w czasach gimnazjalnych i licealnych. To zostało ze mną do dziś.

Kiedy uświadomiłeś sobie, że te dwie aktywności całkiem sprawnie można łączyć?

No, nie wiem, czy tak sprawnie można to łączyć. (Śmiech.) Moim marzeniem od zawsze faktycznie było, by te aktywności połączyć. Znam parę takich osób, którym to się udało, więc mam nadzieję, że u mnie również.

Mam takie wrażenie, że Twoja muzyka prowadzi fanów przed telewizory, albowiem wiele osób, które znają Twoją utwory, odkrywa seriale z Twoim udziałem. (Śmiech.)

Ciekawe. Wydawało mi się, że jest odwrotnie. Muszę to rozpoznać, bo nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

Może czas na singiel o ratownikach medycznych? (Śmiech.) Pytam oczywiście w nawiązaniu do serialu "Na Sygnale", w którym od 384 odcinka wcielasz się w ratownika, Alka Klisa. Czy zanim trafiłeś do serialu, zdarzało Ci się go oglądać?

Oglądałem. Dwukrotnie wystąpiłem też w rolach epizodycznych, ale o tym zaraz porozmawiamy.

Zanim trafiłeś do Leśnej Góry na stałe, w 88 odcinku zagrałeś rolę epizodyczną, wcielając się w Bogusia, partnera jednej z pacjentek. Czy już wtedy przeczuwałeś, że za kilka lat zagościsz w stacji ratownictwa medycznego na stałe? (Śmiech.)

Nie wiem do końca, czy przeczuwałem, ale miała miejsce dość zabawna sytuacja. Kiedy w jednym z odcinków, w którym zagrałem epizod jechałem w karetce z Leą Oleksiak, powiedziała, że fajnie się ze mną pracuje i fajnie, gdybym dołączył do ekipy serialu na stałe.

Może to był jakiś znak? (Śmiech.)

Może tak. (Śmiech.) Lea przypomniała mi o tym, co powiedziała, kiedy dołączyłem już do obsady jako Alek.

Jak każda postać serialowa, czy filmowa, Alek również wzbudza w widzach różne emocje - od pozytywnych, po skrajne. Jak Ty oceniasz swojego bohatera? Moim zdaniem, stoi jeszcze gdzieś pomiędzy, ale już jest jedną nogą po dobrej stronie mocy. (Śmiech.)

Powiem tak. Mam nadwiedzę w postaci poznanych losów mojego bohatera na kilka odcinków do przodu. Rzeczywiście chyba jest tak, że przechodzę na dobrą stronę mocy. Podoba mi się to, że na początku byłem bohaterem skrajnym, a może nawet negatywnym.

















fot. ARTRAMA / MTL MAXFILM /Adam Graf Turczyk jako Alek Klis na planie serialu "Na sygnale"

Był taki moment, w którym knuł przeciwko swoim kolegom ze stacji, zbierał dowody, by im zaszkodzić.

Bardzo ciekawe jest to, że mimo tego ludzie w miarę mnie lubili.

Czy granie postaci z pewnego rodzaju złamaniem, rysą na życiorysie jest większym wyzwaniem aktorskim?

Na pewno jest to ciekawsze. Ciekawe jest to pod tym względem, że wiele rzeczy mogę kreować. Fajnie jest mieszać smaki, być słodko-ostrym, a nie cały czas tylko słodkim. (Śmiech.) Podobała mi się sinusoida tej postaci. Scenarzyści wspaniale to rozpisali. Mam nadzieję, że moja postać jeszcze wiele razy zaskoczy.  

Czy w konsekwencji grania postaci nie do końca pozytywnej, spotykasz się czasem z hejtem? Jak sobie z nim radzić? Jak sobie z nim radzić?

Tak. Z jednej strony mnie to bawi, z drugiej schlebia. Jeśli ludzie myślą, że naprawdę jestem zły, znaczy to, że uwierzyli w to, co robię na ekranie, więc to mimo wszystko, duży komplement dla mnie.

Zastanawiałeś się kiedykolwiek, czy mógłbyś zostać ratownikiem medycznym?

Kiedy zacząłem grać w „Na sygnale“, to ratownictwo medyczne zaczęło mnie coraz bardziej pociągać. Zacząłem się rozglądać za rozszerzonymi kursami ratownictwa medycznego. Nie ma szans, bym robił studia w pełnym wymiarze godzinowym, ale o kursie naprawdę myślę. Fajnie mieć taką wiedzę i umieć ją zastosować, kiedy nastanie taka potrzeba.

Które z czynności medycznych byłbyś w stanie zastosować w razie potrzeby udzielenia pierwszej pomocy osobie poszkodowanej?

Umiałbym przeprowadzić resuscytację krążeniowo-oddechową. Poradziłbym sobie również z udrożnieniem dróg oddechowych. Wiem również, jak zachować się przy ataku epilepsji. Najważniejsze jest to, by choremu podczas ataku niczego nie wkładać do ust. Takie zachowanie grozi uszkodzeniem zaciskanych zębów, a nawet uduszeniem. Ważne, by podczas ataku trzymać głowę poszkodowanego.

Wykonywanie jakich czynności medycznych na planie sprawia Ci frajdę, a co przynosi trudność?

Przyznam, że niewiele rzeczy sprawia mi frajdę. My czynności medyczne łączymy z graniem i dialogiem.

Kiedy kręciłem odcinek, w którym Britney była zaczadzona, miałem ogrom tekstu do opanowania, a podczas jego mówienia mierzyłem ciśnienie, zakładałem wenflon. Myślałem, że będzie to zabawa, a był to hardcore. (Śmiech.)

Jak radzisz sobie z przyswajaniem nazewnictwa medycznego? Długa pamięć krótkotrwała? (Śmiech.)

Do tej pory nie miałem tego nazewnictwa aż tyle do przyswojenia. Da się jednak tych terminów nauczyć na pamięć.

Najtrudniejsze zbitki językowe z planu to... 

Resuscytacja krążeniowo-oddechowa, aorta brzuszna…

Warto też wspomnieć o serialu "Mój Agent", gdzie wcieliłeś się w samego siebie i trochę też pośpiewałeś. (ŚmiechFajnie tak chyba połączyć swoje dwie największe pasje?

Totalnie. (Śmiech.) To już kolejny raz, kiedy mam szansę coś takiego zrobić. Serial na TVN pojawi się 30 kwietnia, ale w player.pl można oglądać, kiedy się chce.

Cieszę się, że zagrałem w tym serialu. Odlot niesamowity. (Śmiech.) W obsadzie wspaniali aktorzy – Krystyna Janda, Ewa Szykulska, Daniel Olbrychski, Marian Opania, Maciej i Jerzy Stuthrowie. Fantasyczne grono i…ja, rodzynek. (Śmiech.) Będzie fajnie. Polecam.

Ostatnio na Twoim kanale na YouTube pojawił się kolejny utwór. Mowa o "Superstar". Bardzo fajny utwór i jeszcze fajniejszy klip. Skąd pomysł na taką realizację?

Z pomysłem przyszedł Bartek Podkawecki, który ten klip kręcił. Bałem się, że wyjdzie sztampowo, a wyszło super. Moim pomysłem były pastelowe kolory – róż przeplata się z czernią i niebieskimi światłami. Bartek świetnie podkręcił wszystko wizualnie. Jestem zadowolony z efektu końcowego.

Gdybyś miał wybrać, który utwór ze swojego repertuaru lubisz najbardziej, na który mogłoby paść?

Moje ulubione utwory to „Superstar“ i „Kardigan“.

Obecnie skupiasz się na ostatnim singlu, czy pracujesz już nad czymś nowym?

Obecnie mam przygotowane dwa nowe teledyski, więc tempo jest. (Śmiech.)

Jak znajdujesz na to czas przy takiej ilości zajętości?

(Śmiech.) Nie mam pojęcia. Nie śpię.

12 maja mam premierę spektaklu, którego scenariusz do przyswojenia leży właśnie na stole. Bardzo dużo tekstu. To będzie spore wyzwanie.

niedziela, 23 kwietnia 2023

Marcin Janos-Krawczyk i Dariusz Toczek o filmie krótkometrażowym „Wróbel“ [WYWIAD]

 Marcin Janos-Krawczyk i Dariusz Toczek o filmie krótkometrażowym „Wróbel“ [WYWIAD]















fot. Mirosław Kłopotowski

Z Marcinem Janosem-Krawczykiem i Dariuszem Toczkiem spotkałam się w Warszawie. Porozmawialiśmy o filmie krótkometrażowym „Wróbel“, o Jaśliskach, gdzie toczy się cała historia, ale też o uzależnieniach i wychodzeniu z nich. 

Słyszałam, że "Wróbel", którego akcja toczy się w Jaśliskach, długo się wykluwał. (Śmiech.) Dlaczego wybrano akurat tę lokalizację?

Marcin Janos-Krawczyk: Jaśliska wybrałem, ponieważ wydawały się być najwłaściwszym miejscem spośród wszystkich tych, które obserwowałem. Kilka lat temu robiłem film o peregrynacji obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej po całym kraju. Muszę przyznać, że jeździłem trochę jego śladami. Miałem dość duże spektrum oglądu na różne, mniejsze i większe miejscowości, niemniej jednak, pod kątem „Wróbla“ miałem kilka innych pomysłów, ale kiedy pojechałem właśnie do Jaślisk, to tak mi się spodobało, że zdecydowałem, że jeśli ten film powstanie, to tylko tam. Są tam piękne plenery i fantastyczni ludzie. Jaśliska są znane już z wcześniejszych filmów, takich jak „Boże Ciało“ , „Twarz“ lub „Wino truskawkowe“.

Nasz film w pewnym sensie opowiada o intertekstualności, cytatami nawiązując do innych filmów. Jedną ze scen nawiązujemy do filmu  Dariusza Jabłońskiego „Wino truskawkowe”. To „oczko” do bardziej świadomych widzów. Nie każdy to odczyta, ale są tacy, którzy to wychwycą. 

Dariusz Toczek:   No właśnie.  U nas to scena, można tak powiedzieć, przedzawałowa- przemiany bohatera,  a tam scena miłości… 

Film powstał w ramach programu Studia Munka "Trzydzieści minut". Panie Marcinie, zaczęło się od tego, że 25 lat temu zobaczył Pan Pana Dariusza w spektaklu "Samobójcy" w Krakowie. 















fot. Mirosław Kłopotowski

Marcin Janos-Krawczyk: Był to wyjątkowy spektakl. Ta rola i kreacja zapadły mi w pamięć. Kiedy 

Dariusz Toczek: Też to pamiętam. Parę uwag Jerzego Treli spowodowało, że wyłączyłem się stamtąd i dałem tylko i wyłącznie tej postaci to, co najlepsze. Ktoś może powiedzieć, że miałem odjazd, a ja mogę jedynie powiedzieć, że był to odjazd w najlepszym tego słowa znaczeniu, czyli będąc w postaci. Co by nie powiedzieć, Marek Kalita, Beata Fudalej to są osobowości, które pamiętają to do dziś.

Marcin Janos-Krawczyk: Jako aktor miałem wtedy marzenie, by grać tak wspaniale jak kolega, który był dla mnie wtedy po prostu wzorem. 

Dariusz Toczek: Myślę, że grasz, tylko nie miałeś do tej pory takiego materiału, nawet jak „Wróbel“. Pewnego rodzaju decyzje podjąłeś już wcześniej, pod wpływem których bardziej poszedłeś w reżyserię, ale uważam, że gdybyś miał jakiegoś przewodnika, wizjonera, reżysera, gościa po fantastycznym laboratorium z alkoholikami, jakiego ja zyskałem w Twojej osobie, to też rzuciłbyś się w coś takiego. 

Marcin Janos-Krawczyk: Kiedy byłem na drugim roku w PWST, mieliśmy możliwość podjęcia decyzji, w jakiej sztuce zagramy. Przypomniałem sobie wtedy, że mógłbym zagrać Semyona Seymonovicha Podsekalnikova. Chciałem się sprawdzić i zagrać to, co Toczek. (Śmiech.) 

Dariusz Toczek: Swego czasu w Polsce był to bardzo popularny tekst. Siedzimy niedaleko Teatru Dramatycznego, gdzie Marcin zaczynał swoją pracę, a Sławomir Grzymkowski grał samobójcę. Reżyserem był śp. Piotr Cieślak. 

Marcin Janos-Krawczyk: Kiedy dostałem scenariusz „Wróbla“, na spokojnie i z wielką przyjemnością mogłem go zagrać, ale kiedy pomyślałem sobie, że reżyserować i grać w swoim debiucie fabularnym główną rolę to spore wyzwanie. W filmie zagrałem jedynie mały epizod reżysera. 

Kiedy do Pana Marcina trafił scenariusz Jarosława Strzały, do filmu "Lump", zmienił tytuł na "Wróbel". Skąd pomysł?

Marcin Janos-Krawczyk: Odpowiem pół żartem, pół serio. (Śmiech.) Nie chciałem, by później mówili na Darka lump. (Śmiech.)

Dariusz Toczek: Ja się nie obrażam. Ludzie, którzy nie są inteligentni, wrażliwi, nie analizują, będą wypominać mi, że zagrałem lumpa i jadę na zagraniczne festiwale. Ja jednak wcale się nie buntuję, bo na etapie pracy wszystko jest możliwe. Doszliśmy do wniosku, że „Lump“ jest jednopłaszczyznowy, a „Wróbel“ daje większe pole do popisu. Dla mnie „Wróbel“ jest wieloznaczny i symboliczny. 

Marcin Janos-Krawczyk: „Lump“ to tytuł podany zbyt wprost. „Wróbel“ jest nawiązaniem do Krzysztofa Wróblewskiego, naturszczyka, którego poznałem. Przez lata robiłem film „Ziemia bezdomnych“, który traktuje o bezdomnych właśnie. 

O. Bogusław, który wymyślił ideę statku pełnomorskiego, żeby opłynąć świat dookoła, zmarł w 2009 roku. Obiecałem mu, że będę z nimi do końca. Film zrobiłem w 2017 roku. W większoścu tych historii alkohol był główną przyczyną śmierci bohaterów. Do tej pory przewodniczę Fundacji Palecznego. Zachęcam do odwiedzania naszej strony internetowej Fundacji Palecznego oraz naszych profili na Instagramie i Facebooku. Teraz przed nami wyjątkowy moment, ponieważ po piętnastu latach chcemy spłynąć Wisłą do morza, po czym robić też rejsy terapeutyczne dla różnych grup wykluczonych, nie tylko bezdomnych, alkoholików, ale i narkomanów i młodzieży z domów dziecka, jako przeciwdziałanie bezdomności. Mówiąc krótko – mamy na celu przetransportować statek, czekamy na wyższy poziom Wisły, czekamy też na transport, bo potrzebna nam jest barka, by postawić te nasze trzydzieści sześć ton i spłynąć. Liczymy, że to się uda w tym roku, między kwietniem a czerwcem, bo stan wody jest wtedy najwyższy. 

Panie Marcinie, do tej pory zajmował się Pan filmami dokumentalnymi, "Wróbel" jest Pana debiutem fabularnym. Kiedy przyszedł ten moment, w którym zaczął kompletować obsadę, podobno od razu Pan wiedział, że w roli tytułowej chce obsadzić Pana Darka. (Śmiech.) To prawda?

Marcin Janos Krawczyk: Z racji doświadczenia dokumentalnego i chociażby poznania Krzysztofa Wróblewskiego, którego też nazwisko konotowało, bo na niego wszyscy mówili „Wróbel“, faktycznie myślałem najpierw o naturszczyku. Jest taka anekdota o wróblu, która znakomicie wpisuje się do naszej wizji, ale nie przytoczę jej, czytelnikom, bo nie jest do końca cenzuralna. (Śmiech.) Zdradzę, że została tutaj opowiedziana przy wyłączonym dyktafonie. (Śmiech.) 

Panie Darku, co zadecydowało o tym, że postanowił Pan tę rolę przyjąć? 














fot. Mirosław Kłopotowski

Dariusz Toczek: W ogóle się nie zastanawiałem. Nie mieliśmy tu na nic czasu. Od propozycji minął rok, ale jakoś się rozmywała. Finalnie mieliśmy jakieś dwa-trzy miesiące spotkań, prób, decyzji. Wtedy Marcin ostatecznie zdecydował, że mnie obsadzi, a nie na naturszczyka. Pojechaliśmy do Jaślisk. Ewidentne było dla mnie to, że Marcin miał tak duże laboratorium, którego nie miał żaden inny reżyser. Nikt nie przyglądał się takiej resocjalizacji, nie był z nimi. Wielokrotnie widział śmierć, ale też sukcesy osob, odbijających się od dna. 

Wiem, jak potrafią pracować reżyserzy, którzy się na planie gubią, a tu wiedziałem, że nic takiego nie nastąpi. Wiedziałem, że Marcin mnie poprowadzi. W postaci trzeba było po prostu być. 

Muszę zapytać, jak smakuje Wiśniowa Izka? (Śmiech.) To napój, który zmienia bohatera, o którym zaraz porozmawiamy. 

Dariusz Toczek: (Śmiech.) Dobre pytanie. 

Ja tego nawet nie spróbowałem. Alkohol jest w jednej formie śmiercionośny. Czy będzie to Izka za niespełna cztery złote, czy samogon wyprodukowany w lesie, nie ma to znaczenia. To nas zabija. Powiem szczerze, że nawet nie miałem ochoty próbować. Organoleptyczne doświadczenia, jeśli chodzi o alkohol, miałem skądinąd.

Izka jest bardzo ważnym bohaterem, bo ci, którzy dopiero zobaczą film, zauważą, że funkcjonuje jak za przeproszeniem te góry, wodospad, czy miejscowi ludzie, którzy przewinęli się przez parę polskich filmów, ale u nas też pomagali i byli bohaterami. Pod ratuszem wiele rzeczy się przeplata i Izka jest tam na serio bardzo istotna. 

Można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie ten napój, film wyglądałby zupełnie inaczej?

Dariusz Toczek: To w ogóle byłby inny film. Przez pryzmat Izki opowiadamy o pewnego rodzaju procesie, zmaganiu się, walce.

Marcin Janos Krawczyk: Żeby było ciekawiej, w scenariuszu Jarka Strzały ani razy nie pojawiło się stwierdzenie, że on pije. W naszym filmie w zasadzie też nie ma takiego momentu. 

Dariusz Toczek: W przestrzeni pozakadrowej, w domyśle jest, że może tak być, ale nie jest to pewne. 

Marcin Janos-Krawczyk: Robiąc film o alkoholiku, nie pokazujemy, picia. To chyba też jest sukcesem tego filmu. 

Dariusz Toczek: Najważniejsze są rzeczy – co ta Izka spowodowała, jakie są relacje między Wróblem a członkami jego rodziny, kelnerem, filmowcami.

Marcin Janos-Krawczyk: W kontekście kolejnych filmów fajne jest to, że robiąc np. film o zabijaniu, nie musimy zabijać. Dużo filmów powstaje takich, że ja, jako reżyser, bałbym się wziąć odpowiedzialność za to, że taki temat poruszam, nie potrafiąc opowiedzieć tego tematu filmu w taki sposób, by nie dać powodu komuś do picia, czy do innych zachowań. 














fot. Mirosław Kłopotowski

Dariusz Toczek: Lepiej o alkoholikach robić filmy bez picia, o narkomanie bez brania, o mordercy bez zabijania…

Marcin Janos-Krawczyk: Ewidentnie, szlachetniej. 

"Wróbel" to człowiek, naznaczony alkoholem i kolejnymi, wynikającymi z tego upadkami. Ewidentnie jest to postać z pewnym złamaniem, rysą na życiorysie. Panie Darku, zgodzi się Pan z tym stwierdzeniem, że granie postaci z pewnego rodzaju złamaniem, rysą na życiorysie tworzy dodatkowy atut do grania?

Dariusz Toczek: W tym pytaniu jest odpowiedź. Mogę odpowiedzieć tylko twierdząco. Powtórzę jeszcze raz, że laboratorium było tu fenomenalne. Jestem prawie pewien, że takiej postaci już nigdy nie zbuduję. Była to nieprawdopodobna przygoda. 

Marcin Janos-Krawczyk: Jest to krótki metraż, a jednak tak znaczący. Zostanie pokazany na Festiwalach na różnych kontynentach. To wielki sukces. Mam nadzieję, że Darek też dostanie jakąś nagrodę za swoją kreację. Wierzę, że tak jak ja się nim przed laty zachwycałem, tak ponownie ktoś się nim zachwyci. Kiedy kolaudowaliśmy ten tekst, kilku wyśmienitych reżyserów się Darkiem zachwycało. 

Dariusz Toczek: Nie będę wymieniał nazwisk, ale z nimi wszystkimi pracowałem. Zdradzę, że Radek Piwowarski mnie nie poznał. 

Marcin Janos-Krawczyk: W chwili obecnej „Wróbla“ możemy oglądać w kinach studyjnych w całej Polsce. Mamy nadzieję, że to jeszcze chwilę potrwa. Myślę, że kiedy widzowie będą dopytywali w kinach studyjnych o nasz film, to szansa będzie większa. 

„Wróbel“ pokazywany jest w zestawie filmów ze Studia Munka razem z „Followers. Odpalaj Lajwa“ Kuby Radeja oraz „Victorią“ Karoliny Porcari. 

Szansa, którą dostaje, w pewnym momencie staje się przekleństwem. Boi się dawnego życia? 

Dariusz Toczek: Ogólnie rzecz biorąc, to, że przyjeżdża ekipa, faktycznie jest dla niego wybawieniem i przekleństwem w jednym, ale…to Państwo już sami zobaczycie. Zapraszamy na nasz film. Odpowiedź jest krótka – tak, Wróbel boi się dawnego życia. 

Panie Darku, nie bał się Pan podjąć wyzwania zagrania osoby uzależnionej od alkoholu? W rozmowie z okazji Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, sekcji krótkie metraże, powiedział Pan, że było to piekielnie trudne wyzwanie. Na czym polegała ta trudność? 

Dariusz Toczek: Było to ogromne wyzwanie, ale w ogóle się go nie bałem. Myślę, że należę do większości Polaków, którzy gdzieś tam w domach zmagali się z alkoholizmem. 

Czy w ramach przygotowania do roli, podobnie jak Pan Marcin, przyglądał się osobom uzależnionym? 

Dariusz Toczek: Oglądałem filmy dokumentalne i materiały Marcina, ale w domu miałem laboratorium na swoim tacie. Mój śp. tata nie był alkoholikiem, wykończyła go choroba nowotworowa, ale pomagał sobie. Odreagowywał życie… 

Nie będę się posiłkował statystykami, ale piją wszyscy, którzy są uzależnieni. W filmie „Wróbel“ pokazaliśmy pijaka, który stracił rodzinę. W małej miejscowości taka osoba jest na outcie. Nikt jej nie zatrudni, nikt jej nie pomoże, a tutaj siedzimy obok Dworca Centralnego i takich osób jest całe mnóstwo. Tu taka historia może nie każdego dotknie, ale w małej miejscowości, gdzie wszyscy znają się od dziecka, jest inaczej. 

"Wróbel" to krótki metraż ważny społecznie. Uważają Panowie, że może zmienić coś w postrzeganiu alkoholizmu przez społeczeństwo? Spowodować choćby, że ktoś po obejrzeniu uświadomi sobie, jak ważny ma problem? Pójdzie na terapię?

Dariusz Toczek: Myślę, że przez pryzmat naszego filmu nie, ale przez pryzmat „Ziemi Bezdomnych“ – tak.

Marcin Janos-Krawczyk: Myślę, że każdy film i liczę, że „Wróbel“ także da szansę komuś. Filmy robię po to, by zmieniać rzeczywistość chociażby kilku osób. Dlatego zacząłem robić fabuły, będę robić dłuższe metraże, bo mają większą oglądalność. 

Są już pomysły na nowe fabuły? 

Marcin Janos-Krawczyk: Tak. Robię filmy fabularne i rozwijam się w tym kierunku, bo chcę dzięki temu naprawiać świat. 

Realizując poprzednie filmy miałem okazje  dosłownie odczuć siłę sprawczą pomagania.  Na przykład udało mi się Witka z Dworca Centralnego zawieźć do mamy i uratować mu życie, to wymiernie i namacalnie mogę powiedzieć, że pomogłem człowiekowi. Nie jednemu. Witka daje jako przykład, bo jesteśmy tak blisko miejsca, z którego go zabrałem… Witek od dziewięciu lat nie pije, prowadzi klub AAA, co roku dzwoni do mnie z Medjugorje… Kiedy w Jaśliskach na pokaz przyszło do nas ok. pięćset osób, w tym kobiety z mężami, licząc na to, że ich ten film zmieni, emocje to były ogromne. Takie filmy robię po to, by ludziom z tym problemem uzmysłowić i dać iskrę do tego, że można coś zmienić. Kreacja Darka pokazuje, że nawet obejrzenie filmu może spowodować zmianę. Nigdy nie jest za późno. 

Dariusz Toczek: Ja chyba mam już zbyt duży dystans do jakichkolwiek happy endów i do szczęścia, bo tyle razy dostałem od życia po głowie, że będę się bardzo cieszył, kiedy dowiem się, że nasz film na kogoś zadziałał, ktoś sobie po obejrzeniu coś uświadomił. Mam nadzieję, że ktoś zrobi dla siebie coś dobrego, rozpocznie leczenie, odejdzie od alkoholizmu. 

poniedziałek, 17 kwietnia 2023

Agnieszka Woźniak-Starak o filmie "Skołowani" [WYWIAD Z PREMIERY]

 Agnieszka Woźniak-Starak o filmie "Skołowani"  [WYWIAD Z PREMIERY] 















fot. ATM Grupa / uroczysta premiera medialna filmu "Skołowani", 11 kwietnia, Kino Muranów

11 kwietnia w Kinie Muranów odbyła się uroczysta premiera medialna filmu "Skołowani" w reżyserii Jana Macierewicza. Na czerwonym dywanie pojawiła się obsada filmu, ale nie zabrakło też gości specjalnych. Miałam okazję rozmawiać z Agnieszką Woźniak-Starak, która poprowadziła ten uroczysty wieczór.

Czy pojawienie się takich filmów, jak "Skołowani", sprawi, że jako społeczeństwo zaczniemy na tę niepełnosprawność spoglądać przez inny pryzmat, inaczej?

Nie wiem, czy inaczej, ale takie filmy są bardzo potrzebne. W moim odczuciu "Skołowani" opowiadają o ogromnym apetycie na życie, który nie uznaje żadnych przeszkód. To jest najważniejsze. Mówi też o tym, że warto walczyć. 

Film w kinach w całej Polsce od 14 kwietnia. 

Bardzo serdecznie zapraszam na film "Skołowani", bo to na pewno nie będzie stracony czas. To będzie wspaniale spędzony czas w kinie. Warto się wybrać. 

Michał Czernecki o filmie "Skołowani" [WYWIAD Z PREMIERY]

Michał Czernecki o filmie "Skołowani"  [WYWIAD Z PREMIERY] 






























fot. ATM Grupa / uroczysta premiera medialna filmu "Skołowani", 11 kwietnia, Kino Muranów


11 kwietnia w Kinie Muranów odbyła się uroczysta premiera medialna filmu "Skołowani" w reżyserii Jana Macierewicza. Na czerwonym dywanie pojawiła się obsada filmu, ale nie zabrakło też gości specjalnych. Miałam okazję rozmawiać z Michałem Czerneckim. 

Z jakimi emocjami Pan się mierzył, kiedy to w ramach pracy nad rolą po raz pierwszy usiadł na wózku inwalidzkim?

Kiedy myślę o pracy nad tym filmem, to słowo, które przychodzi mi do głowy, to radość. Od momentu, w którym zacząłem czytać scenariusz, do tej chwili, bo towarzyszy mi ponownie teraz, albowiem nareszcie ten film Państwu oddajemy. 

Czy film "Skołowani" ma szansę mieć realny wpływ na postrzeganie niepełnosprawności przez społeczeństwo?

Myślę, że nie mamy takich ambicji. Nie wyczerpujemy tego tematu, ani nie poruszamy go w taki wyczerpujący sposób. Natomiast myślę sobie, że jeżeli ktoś wyjdzie z kina z refleksją, po której spojrzy na świat inaczej, osiągniemy cel. Pamiętajmy, że to tylko rozrywka, ale jeżeli jest to komedia z małym plusem, myślę, że jesteśmy w najlepszym miejscu, o którym mogliśmy pomyśleć, kiedy ten film powstawał. 

Film w kinach w całej Polsce od 14 kwietnia. 

Serdecznie zapraszam Państwa do kin. "Skołowani".