wtorek, 5 marca 2024

Marta Walesiak o teatrze, optymistycznym podejściu do życia i Mariuszu Sabiniewiczu [WYWIAD]

 Marta Walesiak o teatrze, optymistycznym podejściu do życia i Mariuszu Sabiniewiczu  [WYWIAD]



















fot. Karolina Golis

Z Martą Walesiak-Łabędzką spotkałam się w Cieszynie, mieście, do którego zawsze wraca z uśmiechem. Rozmawiamy o Teatrze, spektaklach dla najmłodszych, ale też sztukach i lekturach, obok których nie przechodzi obojętnie jako widz i czytelnik.

Wspomina też pracę z nieodżałowanym Mariuszem Sabiniewiczem, którego podstępna choroba zabrała 26 kwietnia 2007 roku. Rola Klary, którą otrzymała przed laty w kultowym serialu "M jak Miłość", była pierwszą tak dużą w jej ówczesnej karierze. 

Aktorka teatralna, od początku swojej drogi artystycznej związana z Teatrem Syrena, współpracująca z Teatrem Polonia. Czym jest dla Ciebie teatr?

Wszyscy aktorzy uwielbiają to pytanie. (Śmiech.) Jest dla mnie miejscem pracy. Między pracą na planie a na deskach teatralnych, odczuwam ogromną różnicę. Teatr daje o wiele większy komfort, ponieważ możemy sobie pozwolić na próby. W serialach i filmach nie ma takiego komfortu. 

Od zawsze był mi bardzo bliski, ponieważ moja mama jest aktorką-larkarką, a mój tata, Janusz Walesiak, który zmarł w 1999 roku, też realizował się w tym zawodzie. Wychowałam się w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Latałam za kulisy, przesiadywałam u akustyków, spędzałam czas w charakteryzatorni. Siłą rzeczy było to dla mnie naturalne środowisko.

Nigdy nie myślałam, by wybrać taką drogę. Pierwszy raz o realizowaniu się w tym zawodzie pomyślałam, kiedy byłam nastolatką. Myślałam też o innych kierunkach, m.in. o filologii. 

Kiedy poczułaś, że chcesz w pełni poświęcić się aktorstwu?

To przyszło dość  naturalnie. Choć jeszcze wtedy nie ciągnęło mnie do występowania na scenie, pod koniec liceum zapisałam się do teatru amatorskiego. Mówienie tekstów i występowanie w sztukach teatralnych było dla mnie dość stresujące. 

Pamiętam, że kiedy przygotowywałam się do egzaminów w ST, prosiłam tatę, by przesłuchał mnie, ale byłam odwrócona tyłem. Wtedy można było pomyśleć, co wyrośnie ze mnie za aktorka, skoro tak się wstydziłam. (Śmiech.) W głębi czułam, że chcę to robić. 

Jesteś także aktorką filmową i telewizyjną. Lektorką audiobooków, a przede wszystkim szczęśliwą mamą.  Słowem wstępu —  wszystko się zgadza? (Śmiech.)

Wszystko się zgadza. (Śmiech.) Kiedy przytrafiają mi się nowe wyzwania teatralne, serialowe i filmowe, czuję się fantastycznie. Śmieję się, że jedną z moich miłości, oprócz dzieci i męża, są audiobooki. Gdybym miała więcej zleceń w tej materii, byłabym maksymalnie usatysfakcjonowana. Daje mi to ogromną frajdę. Lubię pracować w cichym studio, sam na sam z realizatorem (Śmiech.) i książką. Jako mama, na czytanie nie zawsze mam czas. Najczęściej czytam w studio i w podróży. 

Częściej słuchasz audiobooków, czy sięgasz po książki w wersji papierowej?

Sięgam po książki w wersji papierowej. Z ust lektorki książek może to zabrzmieć paradoksalnie, ale nie słucham audiobooków. 

Jaką książkę ostatnio przeczytałaś?

Bliskie są mi reportaże. Bardzo lubię Wydawnictwo Mariusza Szczygła, Wrzenie Świata. 

Przeczytałam też ostatnio "27 śmierci Toby'ego Obeda". Autorką tej książki jest Joanna Gierak-Onoszko. To bardzo trudna pozycja, ale uważam, że każdy powinien ją przeczytać. To lektura, która porusza do głębi, ale uświadamia wiele mechanizmów, którymi rządzi się obecny świat. 

Obecnie czytam "Pogo", autorstwa Jakuba Sieczko. To wyznania pracownika pogotowia. To pozycja, która również jest bardzo poruszająca. Ostatnio obejrzałam również monodram Marcina Hycnara, który powstał właśnie na podstawie tej książki. Można go zobaczyć w Teatrze Polonia. Polecam, warto wybrać się na ten tytuł. 

Zawód aktora jest trudny, chociażby ze względu pracowania na emocjach. Jednak porównywanie poziomu tych trudności z pracą w pogotowiu, byłoby grzechem. Jestem pełna podziwu dla osób, które pracują w tym zawodzie, balansujących cały czas na granicy życia i śmierci.

Do której z zawodowych ścieżek jest Ci w tym momencie najbliżej?

Najbliżej jest mi jednak do bycia aktorką teatralną. Tak już chyba zostanie. Cieszę się, że od dwudziestu trzech lat należę do zespołu Teatru Syrena. Niektórzy się śmieją, że zasiedziałam się w tym miejscu. Jestem szczęśliwa. Jestem osobą, która łaknie świata i rozwoju. To wszystko daje mi angaż w tym miejscu. 

Każda inna przygoda jest równie fajna. Za wszystko, co spotyka mnie na zawodowej drodze, czuję ogromną wdzięczność. 

Na szczęście nie trzeba (Śmiech.), ale gdyby jednak pojawiła się taka konieczność, z czego byłoby Ci najłatwiej zrezygnować?

Już jakiś czas temu zrezygnowałam z dubbingu. Z niczego innego nie potrafiłabym zrezygnować. Niezależnie od tego, w jakim projekcie się realizuję, za każdym razem spotykam na swojej drodze niesamowitych ludzi. 

Spotkałam się ostatnio z kolegą, który kiedyś był aktorem, ale jego życie tak się potoczyło, że został oświetleniowcem i do pierwotnego zawodu już nie wrócił. Kiedy tylko jest okazja, lubię rozmawiać z nim pomiędzy ujęciami. (Śmiech.) 

Na pewno nie umiałabyś zrezygnować z grania w spektaklach dla dzieci. (Śmiech.) Mówi się, że dzieciaki są najbardziej wymagającą publicznością. Czy to się zgadza? 

To prawda. Kiedy gramy "Kota w butach", publiczność zawsze jest wypełniona po brzegi. Niestety, w Warszawie jest mało spektakli, które skierowane są do dzieciaków. 

Dzieciaki są wdzięczną, ale faktycznie, bardzo wymagającą widownią. Jeśli spektakl jest nudny, dorosły widz będzie jedynie ziewał lub myślał o czymś innym. Mały widz zacznie się wiercić i gadać. Nikt go nie przekrzyczy. (Śmiech.)

Nie jest tajemnicą, że Twój synek, Wawrzek, jest wielkim fanem Karczmarki ze spektaklu "Kajko i Kokosz. Szkoła latania". To również kultowa seria komiksowa stworzona przez Janusza Christę. Uważasz, że dzieciaki, po obejrzeniu spektaklu chętniej sięgną po tę i inne lektury szkolne? 

(Śmiech.) Co jest niesamowite, sztukę "Kajko i Kokosz. Szkoła latania", nie gramy tylko dla dzieci, ale też dla dorosłych. Wtedy przychodzą do nas fani komiksów. Jest to równie zaskakujące, jak cudowne. Całość została świetnie wyreżyserowana, co sprawia, że tak naprawdę każdy widz znajduje tu coś dla siebie. To jest trochę tak, jak z filmami Disneya, które też można oglądać w każdym wieku. (Śmiech.) 

Chciałabym, by  dzieci chętniej sięgały po książki. Moi synowie nie mają z tym problemu. Nawet Wawrzek już czyta. Wiem jednak, że dzieciaki często mają problem z tym, by sięgnąć po jakąkolwiek lekturę. 

Jak to było w Twoim przypadku - w latach szkolnych chętnie sięgałaś po lektury?

Tak. Byłam dosyć obowiązkową uczennicą. Choć wiedziałam, że niektóre lektury bywają nudne, czytałam je. Brnęłam to, choć czasem w połowie traciłam wątek. (Śmiech.) 

Jakie książki pamiętasz z dzieciństwa?

Lubiłam wiersze Danuty Wawiłow. Do dziś pamiętam "Daktyle", z serii "Poczytaj mi, mamo". Pamiętam też "Karolcię" Marii Krüger. 

Wawrzek bardzo lubi czytać, ale każdą książkę musi przejrzeć, by dowiedzieć się, czy ta pozycja go zainteresuje. Jako wierny czytelnik, uwielbia też zbierać naklejki, które otrzymuje za przeczytane pozycje. 

Ostatnio przeraziła mnie pani, która zapytała mnie o mechanizm działania biblioteki, do której chodzę razem z synkiem. Informacja o tym, że wypożyczenie książek jest darmowe, bardzo ją zdziwiła. Rozumiem, że książki są drogie. Nie każdy może sobie pozwolić na ich kupno, ale w dzisiejszych czasach, brak znajomości tak podstawowych informacji, zadziwia.

(Śmiech.) To bardzo ważne, by od najmłodszych lat dzeci oswajały się ze sztuką i literaturą. W jakim wieku był Twój młlodszy synek, kiedy pierwszy raz zabrałaś go do Teatru?

Nie pamiętam, ile miał wtedy lat, ale pierwszy raz było to wtedy, kiedy musiał usiąść na widowni, bo akurat grałam spektakl. (Śmiech.) 

Wawrzek jest dzieckiem bardzo energicznym. Bardzo wcześnie zrezygnował z popołudniowych drzemek. W Teatrze Syrena, siedząc na kolanach swojej ukochanej babci, zasnął już kilka razy w trakcie spektaklu. (Śmiech.) 

Sama już nie wiem, czy myśleć, że teatr jest dla niego miejscem kojącym, czy męczącym. (Śmiech.)

Pierwszym spektaklem, na który poszedł był, jeśli dobrze pamiętam, "Kot w butach". 

Sztuka nas ratuje. Potrafi oderwać od przytłaczających spraw, wywołać radość, zmusić do przemyśleń i refleksji. 

Jacy są jego ulubieni teatralni i książkowi bohaterowie? 

Choć regularnie chodzimy na bajki, pozycji teatralnych jeszcze zbyt wielu nie zobaczył, więc ulubieni bohaterowie, to Kajko i Kokosz. 

Jest pożeraczem książek. Mimo, że ma dopiero sześć lat, czyta biegle. Podsuwam mu tytuły, które pełnią funkcję edukacyjną. 

Pamiętasz, który spektakl był pierwszym, jaki to Ty zobaczyłaś, będąc kilkuletnią dziewczynką? 

Pierwszy spektaklem który zobaczyłam, był "Niebieski piesek", w którym zagrał mój tata. Jeśli się nie mylę, obejrzałam go w Teatrze Dzieci Zagłębia w Będzinie. 

Mimo, że życie Cię nie oszczędza, to Twój świadomy wybór, by  optymistycznie do niego podchodzić. Namawiasz też do tego innych. Co daje Ci najwięcej siły?


















fot. Karolina Golis

Najwięcej siły daje mi słoneczny dzień, taki, jak dzisiejszy, który wcale tak się nie zapowiadał. Kiedy zmierzałam do Cieszyna, uśmiech pojawiał się na mojej twarzy automatycznie. Czego chcieć więcej? (Śmiech.) Spotkania z ludźmi, filmy i książki, dają mi moc. 

Gdybym nie miała przy sobie najbliższych, nie wiem, czym wypełniłabym swoje życie. Może miałabym więcej wolności, ale to nie zawsze jest fajne. 

Swoje pozytywne cechy cały czas rozwijasz. Jak nad nimi pracujesz?

Kiedy nachodzą mnie negatywne myśli, staram się nie poddawać. 

Pozytywne nastawienie ułatwia funkcjonowanie w tej niełatwej codzienności?

Zawsze. Kiedy się do kogoś uśmiechniesz, ludzie patrzą na ciebie przychylniej. Drobne gesty są ogromnie ważne. 

Mam wrażenie, że optymizm, wrażliwość, chęć pomagania innym i empatię odziedziczyłaś po swoim śp. tacie. Co jeszcze? 

Mój ukochany tata odszedł, kiedy miałam 21 lat. Zaczynam zapominać. Muszę często rozmawiać o Nim z mamą i młodszą siostrą, bo mają lepszą pamięć. 

Mojego tatę bardzo przypominam. Ludzie wspominają Go jako osobę niesamowicie otwartą, przyjazną. Prywatnie wszystkim bardzo się przejmował. To też po Nim odziedziczyłam. 

O chorobie taty dowiedziałaś się w wieku osiemnastu lat. Zmarł dwa lata później. Najbardziej  żałowałaś, że nie doczekał Twojego pierwszego spektaklu. To prawda, że do tej pory, przed każdą premierą teatralną, spozierasz gdzieś tam w niebo i kierujesz do Niego swoje myśli, by trzymał za Ciebie kciuki i był dumny?

To prawda. Jego śmierć była ciosem dla całej rodziny. Nie spodziewaliśmy się tego. W życiu nie myślałam, że tak to się skończy. Był ze mnie bardzo dumny, bardzo cieszył się, kiedy dowiedział się, że dostałam się do Filmówki. Cały czas o Nim myślę, wiem, że gdzieś jest i wspiera mnie w różnych sytuacjach. 

Kolejnym ciosem, jaki dostałaś od życia, była informacja, która pojawiła się pod koniec Twojej drugiej ciąży. Dowiedziałaś się o tym, że Twój synek jest chory. 

Nigdy nie myślałam, że spotka mnie coś takiego. Zawsze szerokim łukiem omijałam szpitale, ale życie napisało dla mnie inny scenariusz. Optymizm doprowadził mnie jednak do miejsca, w jakim jestem teraz, ale też do miejsca, w którym jest mój młodszy synek. On siłę odziedziczył po nas. 

Wawrzek wkrótce skończy 7 lat. Zna prawie wszystkie stolice świata, kocha warzywa. Optymizm odziedziczył po Tobie? Jakim jest dzieckiem?

Wawrzek jest fenomenalny. Oczywiście, nie chcę w żaden sposób umnmiejszać mojemu starszemu synowi, który jest również fantastycznym, zdolnym młodzieńcem. Wiadomo jednak, że przez pryzmat jego choroby, na Wawrzka patrzymy trochę inaczej. 

Wawrzek ma wspanmiałą energię. Każdy dzień wyciska, jak cytrynę. Każdego dnia musi się czegoś nauczyć, dowiedzieć. Ma niesamowitą wrażliwość. 

Pojawiasz się w wielu filmach i serialach, ale mam wrażenie, że rolą, z która najczęściej jesteś kojarzona do tej pory przez widzów, jest Klara, studentka Norberta, (w tej roli nieodżałowany Mariusz Sabiniewicz), w którą wcieliłaś się w serialu "M jak Miłość". Jak wspominasz zmarłego 26 kwietnia 2007 roku aktora? 

Rola Klary w "M jak Miłość" była dla mnie pierwszym, większym wyzwaniem aktorskim. Nie zapomnę pierwszego dnia na planie. Byłam zestresowana i spięta. Pani reżyser zasugerowała mi wtedy, że powinnam uprawiać jogę. (Śmiech.) 

Miałam świadomość tego, że z Mariuszem będziemy odgrywać scenę pocałunku. Był niesamowity. Oswajał mnie ze sobą. Był przemiły, ciepły, wspierający. Przed scenami pocałunku, wybrał się ze mną na sushi, co jeszcze wtedy nie było aż tak popularne. Chciał, żebyśmy poza planem trochę ze sobą poobcowali. 

Informacja o Jego śmierci była dla mnie ogromnym szokiem. Nie mogłam dojść do siebie. 

Cały czas powtarzam, że każdy dzień jest cenny i po prostu trzeba się nim cieszyć. 

Nie tak dawno, po 18 latach do serialu "M jak miłość" powrócił Robert Gonera, czyli Jacek Milecki. Czy wyobrażasz sobie powrót Klary do serialu? Nigdy nie dostałaś takiej propozycji?

Nie było takiej propozycji. Wątek został zamknięty. Najważniejszy był w nim ich związek. Myślę, że wprowadzanie po latach tej postaci, nie miałoby sensu. 

Na pewno oglądałaś "Emkę", kiedy w niej występowałaś a czy teraz zdarza Ci się śledzić, co po tylu latach zmieniło się w serialu i co słychać u tych bohaterów, którzy są z serialem od początku?

Nie mam telewizji. Wybieram, co oglądam, najczęściej korzystam ze streamingów. Najbardziej lubię filmy dokumentalne. 

Czasem zerkam. Dużo się w tym serialu pozmieniało. Doszło bardzo dużo nowych twarzy. Najbardziej kojarzoną aktorką z tym serialem jest nadal Teresa Lipowska, z którą swego czasu miałam ogromną przyjemność grać w Teatrze Syrena. 

Opowiedz na koniec o swoich najbliższych planach zawodowych. 

Wkrótce pojawię się w jednym z odcinków serialu "Na dobre i na złe". Zagram rodzinę jednej z pacjentek. 


Marta Tymińska o książce "Zabrała mi wszystko, ta podstępna anoreksja" i zaburzeniach odżywiania [WYWIAD]

 Marta Tymińska o książce "Zabrała mi wszystko, ta podstępna anoreksja" i zaburzeniach odżywiania  [WYWIAD]

















fot. archiwum prywatne Marty Tymińskiej

Marta to dziewczyna z niezwykłą historią, którą za pośrednictwem swojej debiutanckiej książki postanowiła podzielić się ze światem. Zgodziła się opowiedzieć mi o sobie, ale też o anoreksji, podstępnej chorobie, która zabrała jej naprawdę wiele. Mówi o tym, co na temat zaburzeń odżywiania każdy wiedzieć powinien, ale też o tym, czy zaburzenia odżywiania można całkowicie wyleczyć. 

Byłaś nastoletnią dziewczyną, pełną pozytywnej energii. Nie były Ci obce spontaniczne zachowania. Niewiele planowałaś. To, co zgotował Ci los, spowodowało, że stałaś się dziewczyną z niezwykłą historią. Czego, co zabrała Ci ta podstępna choroba, najbardziej Ci brakuje?

Czego mi brakuje? Trudne pytanie. Myślę, że zdecydowanie łatwiej byłoby mi na nie odpowiedzieć, na początku tej drogi, kiedy postanowiłam rozpocząć taką prawdziwą walkę z anoreksją. Bo obecnie, ja już chyba się nauczyłam - albo inaczej - przyzwyczaiłam się do tych zmian w moim życiu, które wywołały zaburzenia odżywania. Mogłabym tak wyliczać, czego najbardziej żałuję lub czego mi brakuje, ale mam świadomość tego, że ja chcę walczyć o swoją przyszłość i o siebie. Nawet jeśli pewne nawyki, przyzwyczajenia czy braki, które były konsekwencją choroby, nadal są w moim życiu. Chciałam się rozwijać, poszerzać swoją wiedzę, pracować, niezależnie od tego, czy wszystko wróciło do normy, czy nie. Ja wiedziałam, że to będzie wymagało czasu, ale nie wiedziałam, ile mam na to czekać. I ja nie chciałam czekać. Każdy kolejny dzień oczekiwania zabierał mi szansę na to, by móc zacząć się spełniać.

A ja zasługiwałam i zasługuję na to, by być szczęśliwa! Tak jak każdy z nas. 

Ja się ciągle zmieniam, moje myślenie się zmienia, więc bardzo się cieszę, że mogę aktualizować informacje z książki czy z poprzedniego wywiadu. Bo ja wiele rzeczy zrozumiałam, a przede wszystkim to, że wszystko dzieje się po coś. 

Ale jakbym miała wybrać jedną stratę, odpowiedziałabym – spontaniczność. Tak, to właśnie jej najbardziej mi brakuje po zaburzeniach odżywiania. 

Spontaniczne wyjścia, spontaniczny wypad do restauracji, spontaniczny wyjazd, spontaniczny poczęstunek – to są pozytywne, przyszłe efekty mojej pracy, którą obecnie nad sobą prowadzę. 

Kiedy poczułaś, że tym, co Cię spotkało, chciałabyś podzielić się z innymi?

Tak jak wspominałam, nie rozpoczęłam pisania z myślą, że kiedyś moja historia przejdzie proces wydawniczy, aby później oprawiona w okładkę, mogła stanąć na półkach bibliotek czy sklepów stacjonarnych. Dopiero gdy zaczęła przypominać ona książkę, ja miałam coraz więcej pomysłów na grafiki i wiersze, w mojej głowie zaczęło pojawiać się pytanie „A może kiedyś to wydam?”. 

Gdy już skończyłam pisać, za każdym razem, gdy otwierałam laptopa było mi szkoda. Było mi szkoda, że tak duża część mojego życia, pełna wskazówek, porad jest dostępna tylko dla mnie. Wtedy już byłam pewna i powiedziałam: „Moja historia rusza w świat! Jestem gotowa!” 

Zanim jednak Twoja historia trafiła pod strzechy czytelników, do pewnego momentu jej pisanie traktowałaś jako formę terapii. Powiedz coś więcej. 

Tak, dokładnie. To była terapia. Zdecydowanie najlepsza, jakiej doświadczyłam. Opisywałam wszystko - po kolei, każde wydarzenie. Od momentu, kiedy podjęłam decyzję o odchudzaniu, i co ją poprzedzało, aż do dnia, kiedy wypowiedziałam, to ważne dla mnie, zdanie w ośrodku: „Chcę wyzdrowieć i zrobię wszystko, aby to osiągnąć“. 

Z każdą kolejną sytuacją, którą przelałam na papier – było mi lżej. Czułam jak ciężar, który powodowała, ze mnie schodzi, a na jego miejscu pojawia się spokój i taka dobra myśl. Nie planowałam nigdy, ile stron mam napisać danego dnia. To było bardzo zróżnicowane. Bo niestety, nie jest łatwo opisywać siebie i swoją przeszłość. Czasem już po jednym zdaniu musiałam kończyć, bo nie byłam w stanie nic więcej sobie przypominać. I to było cudowne, że nie narzucałam na siebie takiej presji. Nie wyznaczyłam sobie konkretnego dnia, do kiedy mam skończyć. Wtedy, kiedy potrzebowałam – siadałam do laptopa.

Ciekawie było także z  wierszami, ponieważ powstawały one podczas wykonywania codziennych czynności lub w pracy. W pewnej chwili poczułam taką wenę, więc brałam kawałek kartki, czasem nawet na szybko wyrwaną z zeszytu, aby zapisać wszystkie swoje myśli, które ułożyły się w rymowany wiersz. Potem, przychodząc do domu, miałam kieszenie zapełnione takimi właśnie małymi karteczkami. Przepisywałam z nich fragmenty tekstu w odpowiednie miejsce do książki, tak, aby pasowały do danej sytuacji, której dotyczą. Kilka wierszy napisałam też w środku nocy, kiedy nie mogłam zasnąć, bo źle się czułam. W takich chwilach, w moim notatniku w telefonie, pojawiał się problem, który mnie dręczył, opisany w dość nietypowy sposób.

Dlatego długo trzymałam to w tajemnicy, bo na początku to nie była książka - tylko taka moja prywatna terapia.

Pamiętasz ten moment, w którym poczułaś, że swoich zapisków nie chcesz już trzymać w szufladzie?

Tak, nawet bardzo dobrze. To był październik. Rozmawiałam z siostrą cioteczną i wspomniałam o książce. Ona jako pierwsza dostała ją do przeczytania. Wtedy też poinformowałam pozostałych członków mojej rodziny. Każde ich pozytywne słowo na temat tego, co napisałam, udzielało mi odpowiedzi na pytanie „Czy dobrze robię?“. Choć na pewno dla nich, to też nie było łatwe. 

Kilka dni przed, podjęłam też inną trudną decyzję. Czułam się z nią źle i pragnęłam zrobić coś dobrego. Chciałam zrobić coś, co przyniesie mi dużo satysfakcji i zadowolenia, a jednocześnie pomoże innym uniknąć tego, co przeszłam. Stąd decyzja o wydaniu książki. 

Czego było w Tobie wtedy więcej - nadziei, że u osób, które podobnie jak Ty, zmagają się z zaburzeniami odżywiania, jej ukazanie coś zmieni? Czy jednak obaw przed tym, że możesz być oceniana przez pryzmat tego, co przeszłaś?

I nadziei i obaw. Mieszane uczucia mi towarzyszyły, mimo że byłam pewna. Nie mogłam się też doczekać, kiedy książka trafi do osób, które tego potrzebują. W momencie gdy zdałam sobie sprawę, jak trudno pozbyć się myśli związanych z zaburzeniami odżywiania i jak bardzo potrafią niszczyć jakość naszego życia, ja bardzo pragnęłam ostrzec innych. Do wydawnictwa wysłałam książkę z nadzieją, że pomoże ona choć jednej osobie. Liczyłam na to, że podzielenie się moimi przeżyciami stanie się ogromną motywacją do działania. Miałam w sobie tyle determinacji, że zrobiłabym wszystko, aby wielu osobom udało się uniknąć negatywnych skutków anoreksji, zanim na dobre zostaną w ich życiu. Bo sama wiem po sobie, że im dłużej mi towarzyszyły, tym trudniej jest mi się ich pozbyć. Natomiast nie spodziewałam się tak ogromnego odzewu. Pozytywne słowa, pozytywne opinie powodowały, że ja nie tylko się wzruszałam, ale zaczęły też znikać te obawy, bo naprawdę nikt nie zaczął na mnie patrzeć przez pryzmat anoreksji. Wręcz przeciwnie!

Niedługo minie rok, odkąd moja historia krąży po świecie. I absolutnie tego nie żałuję. 

W jednej z rozmów zdradziłaś, że odczuwałaś swego rodzaju wstyd. Dlaczego?

Często zadawałam sobie pytanie, co inni o mnie pomyślą, kiedy się przed nimi otworzę. Czy zmienią zdanie na mój temat? Jednocześnie miałam nadzieję, że wreszcie zrozumieją, czemu czasami tak się dziwnie zachowywałam albo odmawiałam jedzenia. Po prostu nie wiedzieli, że walczę z  anoreksją. Zawsze to ukrywałam. Swoim uśmiechem maskowałam moje zmartwienia. Uśmiech rekompensował mój wygląd i to, że byłam coraz szczuplejsza. Był taki zgubny. 

Zawsze, kiedy moja siostra wychodziła do koleżanek, ja prosiłam ją: „Tylko nie mów, że idę do psychologa“. Na moją prośbę, choroba była naszą tajemnicą. Bo się wstydziłam. Podobnie było po wydaniu książki. Opisuję w niej bardzo prywatne wydarzenia z mojego życia, o których nawet najbliższe mi osoby nie miały pojęcia. I o niektórych nadal nie mają. To jest tylko część mojej historii. To, czego naprawdę doświadczyłam, wiem tylko ja. A w życiu przeszłam bardzo dużo. I teraz już się tego nie wstydzę. Nie ja pierwsza, i niestety nie ostatnia, zachorowałam na zaburzenia odżywiania, więc myślę, że nie mam i nie miałam powodów do tego, żeby się wstydzić. To nie był wyrok, tylko lekcja.

Gdybyś miała wytyczyć jedno trudne wydarzenie z przeszłości, z którym przyszło Ci się ponownie skonfrontować podczas procesu twórczego, co byś wybrała? Co wtedy czułaś?

Wyjazd do ośrodka. Zdecydowanie. To był dla mnie bez wątpienia najtrudniejszy czas. Nie zapomnę go nigdy. 5 kwietnia jest dla mnie dniem, w którym mam mnóstwo refleksji, porównuję co roku swój stan i to, co się zmieniło. Jak opisywałam ten, powiedzmy rozdział, czułam się dokładnie tak samo. Widziałam siebie. Pamiętam ten dzień ze szczegółami i wszystko, co się działo po kolei. Jakie etapy trzeba było przejść, jakie formalności załatwić, jakie papiery wypełnić, aby potem zostać tam – w miejscu, które bardzo mnie zmieniło i przewartościowało moje życie.

Kto był taką osobą, na której wsparcie mogłaś liczyć na każdym etapie tworzenia Twojej książki?

Ja byłam taką osobą. Nikt nie wiedział, że piszę książkę. To był czas dla mnie. Ja nie chciałam nikomu mówić, żeby nikt się o nią nie pytał i nikt mnie nie pospieszał. Chciałam wydać ją wtedy, kiedy poczuję się gotowa, a nie dlatego, że wiele osób nie może się jej doczekać. Domownicy często mnie pytali, co ja robię, że spędzam tak dużo czasu przy laptopie, ale ja zawsze zasłaniałam się studiami. Po tym, jak już ją skończyłam i przez ten czas, kiedy książka była w wydawnictwie, wiedzieli, co się z nią dzieje i kiedy będzie gotowa. 

Każdy, kto zagłębił się w moją historię czytając książkę, wie, że znajduje się w niej list mojej siostry bliźniaczki. On też nie był umieszczony w niej od samego początku, tylko w połowie procesu wydawniczego. Ale ja czułam, że czegoś w niej jeszcze brakuje. Że pomimo grafik, wierszy, sentencji, potrzebuje jeszcze jednego elementu, abym poczuła taką pewność, że książka jest taka, jaką ja bym chciała przeczytać. I wtedy zapytałam siostrę: „Napiszesz, jak Ty to wszystko postrzegałaś?“. Miała dosłownie dwa dni. I zrobiła to. Gdy dodałam jej perspektywę, byłam pewna, że teraz książka ma w sobie wszystko, czego potrzeba. Moja siostra była mnie najbliżej, chodziłyśmy razem do liceum, więc cieszę się, że miała także swój udział w mojej książce. 

Gdybyś miała pracę nad "Zabrała mi wszystko, ta podstępna anoreksja" zamknąć w jednym słowie lub zdaniu, jakie mogłoby paść?

Uwolnienie. Czułam w środku taki cieżar, i że ta moja przeszłość jest nieuporządkowana. Panował we mnie taki chaos. Chciałam zrozumieć, dlaczego niektóre wydrzenia miały miejsce i jaki był ich cel. Książka mi w tym pomogła, a w efekcie także nie jednej osobie, co mnie bardzo, ale to bardzo cieszy. 

Czy to prawda, że zdarza Ci się czasem wracać do lektury Twojej książki? Co oprócz dumy, że odważyłaś się opowiedzieć swoją historię wtedy czujesz?

Oczywiscie, często do niej wracam. A w ręku, choć na chwilę, trzymam ją prawie codziennie. Oprócz dumny, czuje ulgę, że to już za mną. Jest bardzo dużo takich sytuacji, o których nikt nie zdaje sobie sprawy. To, czym nie odważyłam się podzielić, zostało w moim sercu. Na stronach książki przedstawiłam moją niełatwą drogę. I gdy ją czytam, mam wrażenie, że jeszcze raz nią podążam, ale tym razem świadoma tego, co mnie spotka. Patrzę na to wszystko w inny sposób. Może dlatego, że dopiero całkiem niedawno uświadomiłam sobie, czemu tak się wszystko potoczyło. Moje doświadczenia sprawiły, że jestem osobą, która ma inne spojrzenie na otaczającą mnie rzeczywistość. Nie rozumiem niektórych ludzi i ich poglądów, i napewno są też tacy, którzy nie rozumieją mnie. Staram się na siłę nie przekonywać innych do swoich racji, bo w ich oczach może być to absurdem. Ja po prostu... słucham siebie, bo tylko wtedy widzę najlepsze rezultaty podejmowanych przeze mnie decyzji.

Głównym założeniem jej wydania było, by jak najwięcej osób dowiedziało się, czym tak naprawdę jest anoreksja. Czy są osoby, które po jej przeczytaniu dzielą się z Tobą podobnymi historiami do Twojej?

Tak. Najczęściej piszą, że towarzyszą im bardzo podobne objawy. Co ciekawe, zaczęły mi się też zwierzać osoby z mojego otoczenia. Cieszę się z tego, bo wiem, że rozmowa z kimś, kto nas rozumie, ma zupełnie inne znaczenie. Jednak zdecydowanie najbardziej poruszały mnie pewne słowa. Słowa, które dawały mi takie poczucie, że wyszło tak, jak chciałam. A mianowicie, docierały do mnie opinie od wielu osób, że w momencie gdy czytali, to mieli wrażenie, że siedzę obok nich i opowiadam im to wszystko. Jak taka przyjaciółka, która się zwierza, udziela porad, wskazówek, dzieli się swoimi przeżyciami, aby pomóc. Czuli moją obecność przy sobie. I tak miało być! Dlatego właśnie zastosowałam takie zwroty jak „Ty“, „czujesz“, „musisz“, „możesz“ – zwracam się konkretnie do czytelnika, aby łatwiej mu było zrozumieć, że napisałam to specjalnie dla niego. 

Czy docierają do Ciebie opinie od czytelników, którzy przyznają, że pod wpływem lektury Twojej książki, ich walka z zaburzeniami odżywiania stała się choć trochę łatwiejsza?

Wydaje mi się, że odpowiedź padła już w poprzednim pytaniu, ponieważ w momencie gdy słuchałam lub czytałam historie innych, zawarta w nich była myśl, że wyniosły wiele z książki, a przede wszystkim to, że zdecydowały się sięgnąć po pomoc. Po prostu chcieli uniknąć negatywnych konsekwencji, które mnie dotknęły. Czyli mój cel został osiągnięty. Każda rozmowa z dziewczyną, która odważyła sie do mnie napisać, powodowała radość. Mimo że wcześniej się kompletnie nie znałyśmy. Cieszę się i jestem wdzięczna, że mogłam zamienić z nimi choć kilka zdań. Zawsze starałam się przekazać im dużo wsparcia.

Pisały do mnie też mamy dziewczyn, które walczą z zaburzeniami odżywiania, że „pomogłam im zrozumieć, co siedzi w ich głowie“ - dosłownie takie wiadomości dostawałam. I coś w tym jest, ponieważ definicja anoreksji w internecie, nie oddaje tak naprawdę jej siły. 

Docierały także do mnie komentarze, że dodatkowym atutem książki, jest jej prosty język. Taki właśnie był mój zamysł, aby mimo ciężkiego tematu, możliwe było przeczytanie jej szybko i w lekki sposób. 

Czy jest szansa na drugą część Twojej historii?

Jeśli kiedykolwiek będę chciała podzielić się z Wami dalszą częścią mojej historii, to zrobię to w taki sam sposób, jak za pierwszym razem. Czyli w tajemnicy. Nikt się nie dowie, że piszę, a na pewno nie wszyscy. Muszę też przyznać, że sporo osób powiedziało mi, że czują niedosyt i że po przeczytaniu pierwszej części, mają wrażenie, że będzie druga. Bo faktycznie nie ma tam takiego zakończenia, które dawałoby do zrozumienia, że wyszłam z zaburzeń odżywiania. Decyzja o wypuszczeniu w świat mojej historii nie była spontaniczna, tylko przemyślana. Ale czy odważę się na to po raz kolejny? Jedno jest pewne - to wymagało ode mnie ogrom siły. A czy mam jej na tyle dużo, aby dalej opowiadać o sobie? Tego sama nie wiem. 

Czy to prawda, że zaburzenia odżywiania dotyczą przede wszystkim kobiet? Jak wygląda to u mężczyzn? 

Szczerze? Nie mam pojęcia. Nigdy nie zagłębiałam się w dane, dotyczące tego, czy częściej chorują kobiety czy mężczyźni. Bo dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. Anoreksja, to choroba śmiertelna, a jej objawy są takie same u wszystkich, którzy się z nią zmagają. Tak mi się wydaje.  Znam kobiety, poznałam je osobiście, ale mężczyzn nie. Więc nie chcę się wypowiadać i poruszać takich kwesii, których nie jestem pewna. 

Jakie są inne mity na temat zaburzeń odżywiania?

Waga wskazuje, że ktoś ma problem z jedzeniem. A to nie prawda! Waga nie odzwierciedla relacji z jedzeniem. Zaburzeń odżywiania nie wiadać gołym okiem. Uzyskanie prawidłowej wagi nie oznacza wyzdrowienia, i ja jestem tego przykładem. To jest dopiero początek drogi do normalności. I zdecydowanie najtrudniejsza granica, jaką przekroczyłam. Bo w momencie gdy cyferki na wadze wskazywały, że nie zagraża już ona mojemu życiu, ja nadal walczyłam o dobrą relację z jedzeniem, o dobrą relację ze sobą i swoim ciałem. A to nie jest takie proste. Dlatego zmagając się z tym, warto skupić się nie tylko na przywróceniu wagi, lecz także na tym, aby znaleźć przyczynę. Bo przyczyna jest - i z tego też niedawno zdałam sobie sprawę. 

Istnieje wiele mitów na ten temat, na przykład, że zaburzenia odżywiania uniemożliwiają rozwój lub normalne funkcjonowanie. Nic bardziej mylnego. Ja skończyłam liceum, zdałam maturę, zrobiłam prawo jazdy, potem rozpoczęłam studia. Starałam się dopasować do reszty i właśnie to utrudniało innym, dojrzeć u mnie ten problem. Mimo że ciągle narastał. Prowadziłam podwójne życie, tylko w którym to byłam naprawdę ja?

Co na ich temat każdy wiedzieć powinien?

Że jest to bardzo poważny problem, który niesie za sobą mnóstwo konsekwencji zdrowotnych. Naprawdę mało brakowało, a przegrałabym walkę z anoreksją. I ponownie, w tej odpowiedzi, też bym chciała jeszcze raz poruszyć tę kwestię, która moim zdaniem jest bardzo istotna. Tutaj też apeluję do rodziców. Jeśli zauważycie, że Wasze dziecko wygląda już „normalnie“, ma wagę w normie, to mimo wszystko nie odpuszczajcie! Oczywiście, to jest ważne, aby przywrócić zdrową wagę, ale nie gwarantuje ona pokonania anoreksji. Bo nawet po kilku miesiącach, latach nawrót zaburzeń odżywiania jest możliwy. Wiem, co mówię. Ja czasem miałam wrażenie, że każdy chciał ode mnie zmian „na już“, szybko. A problem leży głębiej, i na to lepiej zwrócić uwagę. 

Wszystkich odpowiedzi udzielam w oparciu o swoje doświadczenia. Jestem wdzięczna, że mogę przekazać innym to, czego mi brakowało i to, co ułatwiłoby mi tę walkę. 

Czy zaburzenia odżywiania da się całkowicie wyleczyć, czy jednak ich ślady pozostają w człowieku na zawsze?

Jak zaczęłam tak na poważnie walczyć z zaburzeniami odżywiania, wiedziałam że ta droga będzie trwała co najmniej drugie tyle, ile trwała anoreksja. I gdy to już minęło, śmiało mogę powiedzieć, że ślad zostaje. To ciągła praca nad sobą, nad swoimi myślami. Natomiast mam nadzieję, że jak kiedyś będę miała jeszcze możliwość udzielenia wywiadu, to z pewnością powiem: „Tak, da się całkowicie z tego wyjść“. 

Ale chciałabym też spojrzeć na to z drugiej strony. Mój sposób jedzenia jest inny, dużo osób się dziwi, że ja tak jem. Nie będę tutaj pisała jak to wygląda, bo to nie o to chodzi. Ja po prostu wiem, że patrzę na to jedzenie trochę inaczej niż wszyscy, ale to nie znaczy, że nie umiem z tym funkcjonować. Bo umiem, ale to nie znaczy, że mi to nie przeszkadza. Skomplikowane...prawda? Ale na pewno jest ktoś, kto wie, co mam na myśli. 

Zaburzenia odżywiania na pewno można przezwycieżyć. I na pewno się kiedyś o tym przekonam, ponieważ tego chcę. Dodatkowo, wiem, co leży u ich podstaw i wiem, nad czym powinnam pracować.