niedziela, 23 października 2022

Natasza Leśniak: "Od dziecka moim kierunkiem jest eksploracja"

 Natasza Leśniak: "Od dziecka moim kierunkiem jest eksploracja"













fot. zdjęcie nadesłane

Z Nataszą Leśniak spotkałam się w Cieszynie, gdzie wystawiony został spektakl "Życie: Trzy wersje". 

To aktorka z naturą odkrywcy, podróżniczka i tancerka. Jak sama mówi, od dziecka jej kierunkiem jest eksploracja, a aktorstwo pozwala jej odkrywać również swoje nowe, inne aspekty, do których wcześniej nie dotarła. 

Z ogromną pasją opowiada o aktorstwie, podróżach, ale również o życiu. Poruszamy też temat ekologii, w nawiązaniu do roli ekolożki Olgi Jasińskiej, w którą wciela się w serialu "Leśniczówka". 

Aktorka z naturą odkrywcy, podróżniczka i tancerka. Które z tych słów opisuje Panią najtrafniej w tym momencie?

Wspaniałe pytanie. (Śmiech.) Ostatnio doszłam do wniosku, że moim kierunkiem od dziecka jest eksploracja. To słowo najbardziej mnie opisuje. Eksplorowanie świata, wszystkiego, co nowe, inne… z ciekawością, zachwytem i taką dziecięcą radością. 

To eksplorowanie odnalazłam właśnie też w aktorstwie, które daje możliwość przeżywania różnych nowych i niebanalnych sytuacji, ludzi, zadań, wyzwań oraz nowych aspektów siebie. 

Na co dzień odkrywa Pani nowe aspekty aktorstwa?

Absolutnie. Najważniejsze jest to, że w tym zawodzie odkrywam również swoje nowe, inne aspekty, które albo gdzieś tam były schowane, albo jeszcze do nich nie dotarłam. W związku z tym mogę pobyć sobie na co dzień różnymi innymi wersjami siebie.

Które z tych zamiłowań pojawiło się w Pani życiu jako pierwsze - aktorstwo, czy taniec?

Taniec był zdecydowanie pierwszy. Ruch to niezwykła moc i mocny środek przekazu. Nie da się tu nic ściemniać. Emocje przechodzą przez ciało i docierają do widza.

 Dzięki temu, że tańczyłam przez kilka dobrych lat w Teatrze Tańca, mogłam obserwować aktorów na scenie jak pracują, jak się wyrażają. Zakochałam się w aktorstwie, w scenie, w takim  właśnie środku wyrazu..

Taniec wyzwala endorfiny, budzi radość życia. Pani już na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie osoby, niezwykle pozytywnie nastawionej do ludzi i świata. Z czego na co dzień czerpie Pani najwięcej siły? 

To trudne pytanie. (Śmiech.) Wydaje mi się, że na ten moment najwięcej takiej siły i radości z życia, czerpię z relacji z innymi ludźmi. Z takiej fajnej konfrontacji, ale też z dzielenia się sobą, ze wspólnego tworzenia, wspólnych rozmów. Mam też piękny związek, który naprawdę bardzo dodaje mi skrzydeł. 

Po dłuższym zastanowieniu się, chce dodać jeszcze coś ważnego. Tak, relacje mnie odżywiają. Ale relacja, która najbardziej mi służy i sprawia, że jestem w pełni swoich potencjałów to moja relacja z samą sobą. Im bliżej i prawdziwiej tym tym świat dookoła wydaje się piękniejszy.

Czy w momentach zwątpienia, które czasami pojawiają się u nas wszystkich, szuka Pani ukojenia w tańcu i podróżach? 

Zdecydowanie tak. Trafiła Pani w dziesiątkę. I w jednym, i w drugim szukam ukojenia. 

Podróże przenoszą mnie w kompletnie inną przestrzeń, powodują, że mogę wziąć oddech, nabrać perspektywy, dystansu.

Mają w sobie też wspomniany w pierwszym pytaniu element „eksploracji”, a to zawsze przynosi mi mnóstwo radości i stawia na nogi! Poza tym podróżując czuje się wolna.

Taniec, to takie otulenie emocji, zrzucenie napięcia, stresu. To niezwykłe narzędzie do rozwoju i pracy nad sobą. Po latach spędzonych na sali i w Teatrze Tańca prowadzę swoje warsztat z tańca współczesnego i ruchu intuicyjnego.

Lista miejsc, które Pani odwiedziła, jest imponująca. Co zachwyciło Panią ostatnio?

Ostatnio podróżowałam do Stanów, ale byłam tam już wcześniej i faktycznie, przyroda w Stanach to coś, co absolutnie mnie zachwyca. Kiedy po raz pierwszy stanęłam nad Grand Canion, to naprawdę,  łzy poleciały mi z oczu. Tam jest przepięknie. Natomiast potrafi zachwycać się każdym nowym, nieodkrytym dla mnie miejscem. To chyba ta różnorodność mnie tak kręci. Pamiętam że jak po raz pierwszy odwiedziłam Indie to właśnie ta inność mnie najbardziej zafascynowała. 

Czy podobnie, jak nowe miejsca, podczas podróży lubi Pani odkrywać nowe smaki?

Tu powiem, że jest różnie, dlatego, że kiedy byłam w Azji, nie odważyłam się jeść tych wszystkich ich kulinarnych dziwactw, jak np. robaków na patyku lub innych rzeczy, o których nie do końca wiedziałam, czym tak naprawdę są. Tutaj bywam bardzo ostrożna.

Podróż marzeń Nataszy Leśniak to...

Na księżyc, tudzież dalej. Eksplorowanie wszechświatów… (śmiech)

Sztuka "Życie: Trzy wersje" swoją premierę miała 20 marca na stołecznej Scenie Relax. W jednym z ostatnich wywiadów Pan Jerzy Schejbal mówił, że niestety, ale mało z nią jeździcie. Jest szansa na więcej spektakli wyjazdowych?

Tak. Teraz ten kalendarz zaczyna nam się powoli zagęszczać. Myślę, że to się powolutku rozkręci. 

Sztuka traktuje o życiu i o tym, jak czasem przypadek może zmienić jego bieg nieodwracalnie. Pani wierzy w przypadki? 

Nie. Absolutnie. Uważam, że w życiu nie ma przypadków, że w życiu wszystko kreujemy sobie sami i że nasze wybory nakreślają nasze ścieżki.

Rozkrzyczany syn, pusta lodówka, a w tym wszystkim...Sonia. To w takich okolicznościach widz zastaje Panią na scenie? Co opowie Pani o swojej postaci?















fot. zdjęcie nadesłane

Sonia to dzielna dziewczyna. Widz zastaję ją w dość ekstremalnym momencie bo w pierwszej odsłonie sztuki mierzy się ze swoją codzienną rzeczywistością; z  rozpieszczonym dzieckiem i mężem, który jest kompletnie „rozmemłany” ( to jego określenie w samej sztuce) i sam jest jak dziecko. Sonia ma zatem dwójkę nieporadnych dzieci pod swoją opieką.  Za męża, dodatkowa  załatwia wszystkie sprawy i podejmuje decyzje. To jest trudne, nie wytrzymuje tego nerwowo. 

Jak buduje Pani swoją bohaterkę? Czy Pani postać na przestrzeni kolejnych spektakli do jakiegoś stopnia ewoluuje?

Tak, odkrywa coraz to większe pokłady różnych emocji i bywa, że trochę inaczej reaguje na sytuacje, które już dobrze zna. Jest postacią, która stara się być bardzo opanowana. Gotuje się w środku, ale na zewnątrz nie chce pokazywać tych emocji. Ciekawe jest też to , że Sonia we wszystkich trzech aktach sztuki jest inna (jak zresztą wszyscy inni bohaterowie) bo zmieniają się okoliczności. Ta różnorodność daje szeroki wachlarz możliwości pracy z ta postacią.

Czy znajduje się okazja na chociażby drobną improwizację?

Mało, ponieważ dialogi są tutaj jak ping-pong, odbijane między postaciami, ale zawsze próbujemy przemycić coś od siebie. 

Nie sposób nie porozmawiać też o serialu "Leśniczówka", w którym wciela się w ekolożkę, Olgę Jasińską. Czy zanim trafiła Pani do serialu, zdarzało się Pani go oglądać?

Nie, dlatego że miałam to szczęście występować od pierwszych odcinków serialu w "Leśniczówka", także serial i całe postaci budowaliśmy od zera. 















fot. zdjęcie nadesłane

Jak na co dzień dba Pani o środowisko?

Bardzo się staram, uważam, że jest to niezwykle ważne, żebyśmy naszą ziemię kochali, szanowali i dbali o nią. Staram się robić takie małe, drobne czynności, jak np. nie korzystać z siatek plastikowych przy zakupie owoców i warzyw. Segreguję śmieci, nie używam kubków jednorazowych. To małe czynności, które gdyby każdy stosował, miałyby sens. 

Dbam też o swoje połączenie z naturą. Staram się dużo przebywać na jej łonie i nasłuchiwać… łączyć się z tym co w nas pierwotne, czyste.

Co najbardziej lubi Pani w swojej bohaterce, a co podarowała jej Pani od siebie?

Melancholię. Olga bywa buntownicza, twarda i przebojowa, ale ma momenty, kiedy się załamjuje, bo coś jej nie wychodzi. Wtedy popada w melancholię. Ja też ją miewam. Tę cechę mamy wspólną. 

Natomiast od Olgi nauczyłam się bezkompromisowości. 

Na koniec warto porozmawiać o Pani pierwszej premierze na dużym ekranie w angielskojęzycznej produkcji. Mowa oczywiście o filmie "The Music Island". Zagrała Pani główną rolę kobiecą. Jak pracuje się nad filmami za granicą? 

Super było. Bardzo mi się podoba praca w takim międzynarodowym towarzystwie, bo był to zbiór różnych ludzi - z Rumunii, Polski, Wielkiej Brytanii, Irlandii. Wspaniała różnorodność, wspaniałe doświadczenie, bardzo fajna komunikacja. Bardzo dużo prób do tego filmu mieliśmy, albowiem zaczęły się już na sześć miesięcy przed rozpoczęciem zdjęć.

Zapowiada się więcej międzynarodowych kolaboracji z Pani udziałem?

Mam nadzieję, bardzo bym chciała! Cały czas szlifuję  swój angielski i mam nadzieję, że te projekty się pojawią.

Najbliższe plany.

Nagrywam fajnego audiobooka dla niewidomych i słabowidzących. Sprawia mi to bardzo wiele radości, bo to coś nowego. Szczerze mówiąc, najbardziej chciałabym zrobić coś swojego, bo również piszę swoje scenariusze i mam dużo pomysłów. 

sobota, 22 października 2022

Sławomira Łozińska: "Nie jestem specjalnie cierpliwym widzem"

 Sławomira Łozińska: "Nie jestem specjalnie cierpliwym widzem"













fot. zdjęcie nadesłane

Sławomira Łozińska, bo o niej mowa, na KNG gościła po raz drugi. Tym razem przyjechała z filmem "Lokatorka", którym po siedmiu latach przerwy wróciła na ekrany kin. Rozmawiałyśmy nie tylko o samym filmie, ale też o metamorfozie, którą przeszła do tej roli. Wspominała też seriale "Daleko od szosy" i "W labiryncie", z którymi to najczęściej jest kojarzona. 

Teraz miłośnicy seriali mogą Łozińską oglądać w "Barwach szczęścia", gdzie od lat wciela się w rolę Basi Grzelak. 

"Lokatorka" miała swoją premierę 3 grudnia 2021 roku. To film, w którym wciela się Pani w rolę głównej bohaterki Janiny Markowskiej, w ten sposób wracając po siedmiu latach przerwy na ekrany kin. Dlaczego tak długo trzeba było czekać na Pani powrót na szklany ekran? 






















fot. Małgorzata Krawczyk 

Można tak powiedzieć. Nie wiem, jak liczyć te moje siedem lat nieobecności na ekranie kinowym. To nie dlatego, że tak to sobie wymyśliłam, ale w ten sposób ułożyły się moje plany zawodowe. Wtedy pracowałam więcej w Teatrze i Teatrze Telewizji. Nie było specjalnej taktyki. 

Nie brakowało Pani magii kina, w której mogła brać  czynny udział? A może z biegiem czasu dochodzi Pani do wniosku, że potrzebowała tej przerwy?

 Nie. Miałam inne projekty, więc nie mogłam zajmować się czymś innym. Myślę, że gdyby wtedy pojawiło się jakieś fajne zaproszenie, przyjęłabym go na pewno i chętnie zagrała w jakimś filmie kinowym. Tak się po prostu złożyło. Taki zawód. 




















fot. Małgorzata Krawczyk

Przed kamerą znów stanęła Pani z Krzysztofem Stroińskim u boku. Wielu fanom zakęciła się łza w oku, ponieważ powróciły wspomnienia związane z serialem "Daleko od Szosy". Jakie to uczucie znów zagrać razem?

Spotykamy się w pracy. Graliśmy bardzo ważne przedstawienie Mariusza Bielińskiego. Spektakl nazywa się "Nad" i był realizowany w ramach cyklu Teatroteka. Było to stosunkowo niedawno, bo jakieś siedem lat temu.

Na początku lat 90-tych graliśmy razem w spektaklu Teatru Telewizji - "Prometeusz z Kowany". To duński dramat, w reżyserii Pawła Karpińskiego. To bardzo wzruszające, bo praca z Krzysztofem jest niezwykła. To nie tak, że nic nie działo się przez te czterdzieści lat. 























fot. Małgorzata Krawczyk 

Jak wiele osób kojarzy Panią z tego serialu oraz z serialu "W labiryncie"?

Tak, to prawda, cały czas jestem kojarzona z obiema tymi serialami. To tylko i wyłącznie dlatego, że po prostu przez cały czas są powtarzane. 

Postać Janiny Markowskiej w "Lokatorce" inspirowana jest Jolantą Brzeską, ikoną walki o prawa lokatorskie i działaczki, która nie bała się mafii reprywatyzacyjnej. Za to ją zamordowano. Zanim zaproponowano Pani główną rolę w "Lokatorce", z tego, co wiem, znała Pani kulisy omawianej afery reprywatyzacyjnej. Czy to miało wpływ na Pani decyzję o tym, że przyjęła Pani tę rolę?

Zebrało się na to wiele czynników. Jak wszyscy, byłam bardzo wstrząśnięta tym mordertswem oraz historią aktywistów tego ruchu lokatorskiego. Ogromną rolę odgrywał też scenariusz, który był napisany z punktu widzenia prowadzenia śledztwa, więc to też jakby porządkowało całą historię. 

Kiedy kilka lat temu dowiedziała się Pani o tym, że powstanie film o Jolancie Brzeskiej, czy był taki moment, w którym pomyślała, że to właśnie Pani mogłaby zagrać główną rolę w tej historii?

Nie, ponieważ dowiedziałam się o tym z ok. trzy lata wcześniej, ponieważ prace przygotowawcze trochę trwały, w związku z czym nie wiedziałam, że taki film powstaje. 

Jak sama Pani mówi, jest z pokolenia, które sprawy obywatelskie ma na względzie. W ramach pracy nad rolą zgłębiała Pani również kulisy podobnych afer jak ta, która pokazana jest filmie? Co najbardziej poruszyło Panią w tym temacie?

Do tej pory najbardziej porusza mnie bezsilność i bezskuteczność wymiaru sprawiedliwości oraz to, że w zasadzie nic się nie zmieniło. Kolejne śledztwo zostało umorzone i o ile wiem, to właśnie takie praktyki, odbywają się w dalszym ciągu w sprawie różnych tzw. dzikich prywatyzacjach.

Warto porozmawiać też o Pani metamorfozie, którą przeszła, by wcielić się w rolę Markowskiej. Skąd pomysł na fryzurę? Trzeba przyznać, że jest bardzo charakterystyczna i odróżnia Panią od ról, które grała Pani dotychczas. 

To wymyślił Waldemar Pokromski, który był odpowiedzialny za charakteryzację i nie ukrywam, że świadomość, że będę pracować właśnie z Waldkiem, była jednym z takich mocnych argumentów za tym, by pracować przy tym filmie. Uważam, że jest on fantastycznym mistrzem.

Jak udało mi się dowiedzieć, okulary, w których wystąpiła Pani w filmie, to ten sam rodzaj, które niegdyś nosiła Jolanta Brzeska. Jaka jest historia wykorzystania tych okularów na ekranie? Doszło do tego bardziej z przypadku, czy było to działaniem zamierzonym?

Tak, to prawda. 

Było to działaniem zamierzonym. Bardzo długo szukaliśmy takich okularów. 

Uważa Pani, że "Lokatorka" może rzucić nowe światło na sprawę Jolanty Brzeskiej? 

Na początku myśleliśmy, że tak, ale teraz nam się wydaje, że nie. 

Skąd takie wnioski?

Takie wnioski biorą się z tego, że nic nie zmienia się w tej sprawie. 

Powiedziała Pani, że najtrudniejsza w tej roli była dla Pani walka z pandemią. Czy ma Pani na myśli zachowanie standardów, które narzucały na nas obowiązujące w danej chwili restrykcje? 

Tak, ponieważ zorganizowanie tej pracy w trakcie było dla mnie jakimś nieprawdopodobynym osiągnięciem i trudem, bo mieliśmy tam kilka przerw, kiedy baliśmy się, że w ogóle nie dojedziemy do końca zdjęć. Nie chodziło tylko o to, że ekipa nie mogła przekraczać czasu, ale również o fakt, że aktorzy mieli swoje inne zobowiązania. Odizolowanie nas od reszty świata i to, że wszystko odbywało się w pokojach hotelowych, z nikim się nie spotykaliśmy. Kiedy kończyliśmy pracę, mogliśmy znaleźć się jedynie w swoich pokojach, gdzie kompletnie byliśmy odcięci od świata. 

Czy tak, jak większość aktorów robi to podczas kręcenia filmów, Pani również na czas zdjęć ograniczyła swoją aktywność w innych projektach? Z tego, co wiem, delikatne wyciszenie Pani wątku w tym czasie nastąpiło w "Barwach...". A jak było z Teatrem?

Nie grałam wtedy nowych spektakli, ale grałam w dwóch lub trzech tytułach, które mam w repertuarze od dawna. Wszystko było tak uzgodnione, że mogłam dać radę. Rzeczwiście, nie brałam w tym czasie udziału w żadnych nowych projektach. 

Nawiązując do "Barw", nie jest to łatwy czas dla Pani bohaterki Basi Grzelak, albowiem nie tak dawno pochowała swojego ukochanego męża Zenka, co spowodowane było śmiercią Jana Pęczka. Jak wspomina Pani pracę z aktorem? Jakim był człowiekiem? 

Ogromna szkoda. Janek był znakomitym człowiekiem, wspaniałym aktorem. Był aktorem bardziej teatralnym, niż filmowym. Jego doświadczenie teatralne było absolutnie fenomenalne. Był aktorem niesłychanie szlachetnym. Pracę w serialu traktował bardzo poważnie. 

"Barwy szczęścia" są najpopularniejszym serialem codziennym w Polsce. Swoją pozycję utrzymują od lat. W czym upatruje Pani największy sukces tego serialu?

Serial, który tyle przetrwał, interesuje ludzi, którzy są przyzwyczajeni do tego typu narracji. Nieskromnie powiem, że swoją popularność zawdzięcza także aktorom. 




















fot. Małgorzata Krawczyk 


Na plan po przerwie wrócił Bartosz Porczyk, pojawiła się też Lidia Sadowa. Jaki wpływ będą miały te postaci na najbliższe losy Pani bohaterki?

Nasz serial kręcony jest z półrocznym wyprzedzeniem. Zobaczymy, jak to wszystko się potoczy po wakacjach. 

Czy zdarza się Pani oglądać serial? Należy Pani do tych aktorów, którzy lubią oglądać siebie na ekranie, czy wręcz przeciwnie?

Najtrudniejsze pytanie na koniec. (Śmiech.) Dla świętego spokoju powiem, że oglądam serial. (Śmiech.) 

To Pani druga wizyta na Festiwalu "Kino na Granicy", który łączy kino polskie, czeskie i słowackie. Z czym kojarzą się Pani Czechy? 

Czechy kojarzą mi się z poczuciem humoru.

 Jakim jest Pani widzem, czego poszukuje w filmach?

W tej chwili nie jestem specjalnie cierpliwym widzem. 

Kiedy coś mnie męczy i uważam, że nie należy marnować na to czasu, to albo przełączam kanał, albo wychodzę. Pani jako dziennikarz musi, ale ja nie muszę oglądać do końca. 

Praktykuje to Pani również w kinie?

Tak, praktykuję, ale zawsze szukam w filmie tego czegoś. Czasami nagle pojawia się coś, co jest warte zapamiętania. Np. teraz niesłychanie zwracam uwagę na scenografię i kostiumy. 

W czym według Pani tkwi największa siła tego festiwalu?

To nie jest dane raz na zawsze. Każdego dnia i miesiąca trzeba się starać, by to przetrwało i wspierać organizatorów, bo to nie jest takie proste. Żyjemy w takich czasach, że z dnia na dzień można obniżyć dotacje. Jest wiele czynników, które składają się na sukces Przeglądu. Cieszyn jest miejscem, którego nie sposób nie lubić. Sukcesem Festiwalu w Gdyni jest Gdynia, a sukcesem Festiwalu w Cieszynie, jest Cieszyn. Tak musi być. 

środa, 19 października 2022

Staszek Karpiel: Wszystko, co dzieje się w naszej muzyce, pochodzi spod samiuśkich Tater"

Staszek Karpiel: Wszystko, co dzieje się w naszej muzyce, pochodzi spod samiuśkich Tater"















fot. zdjęcie nadesłane

Zespół Future Folk był gwiazdą sobotniego wieczoru na V Festiwalu Sera w Wiśle.

Miałam przyjemność rozmawiać z frontmenem zespołu, Staszkiem Karpielem-Bułecką. Pojawiła się kwestia podstawowego składnika góralskiej diety, ale też wątek dotyczący tradycji, spokoju, który można odnaleźć w górach, ale też nie zabrakło wspomnień z udziału w programie „Dance, Dance, Dance“. 

Spotykamy się przy okazji V Festiwalu Sera, na którym o godz. 20:00 wystąpi Pan ze swoim zespołem Future Folk. Zacznę tradycyjnie - oscypek już był? (Śmiech.)

Oscypki są zawsze, bo bez nich nie byłoby energii, fantazji i brawury. (Śmiech.) To podstawowy składnik góralskiej diety. Na śniadanie oscypki i śmietana 30% (Śmiech.)

Jesteśmy w gotowości. Nie możemy się doczekać, kiedy wejdziemy na scenę i zrobimy swoje góralskie show.

Miał Pan kiedyś okazję przyglądać się pokazom serowarstwa? 

Tak, w zespole znamy ten proces od podszewki, ponieważ teść jednego z naszych kolegów jest bacą. (Śmiech.) 

Ja osobiście jednak nigdy nie próbowałem ich robić, ale muszę przyznać, że bardzo je lubię. Jak przyjdzie bieda, będziemy robić oscypki. (Śmiech.)

Sam Pan o sobie mówi, że jest "góralem pełną gębą", a jak wiemy, pod Tatrami liczy się przywiązanie do tradycji. Czy to właśnie dlatego, góralskich dźwięków nie brakuje w Waszej muzyce?

Przede wszystkim dlatego, bo nie wyobrażamy sobie, żeby mogło być inaczej. Myślę, że oszukalibyśmy samych siebie, gdybyśmy tworzyli inne dźwięki. 

Wszystko to, co dzieje się w naszej muzyce, pochodzi spod samiuśkich Tatr. Tam się urodziliśmy, tam jest nasza rodzina, nasza mała ojczyzna, nasza tradycja. Tam znajduje się wszystko to, co kochamy i co jest przede wszystkim prawdą na naszych płytach. 

Parę miesięcy temu wyszedł nasz najnowszy krążek, który powstał z okazji dziesiątych urodzin Future Folk. Płytę w tej chwili można nabyć jedynie na naszych koncertach, ale jest szansa, że wkrótce to się zmieni i pojawią się inne możliwości, by ją kupić. 

Jesteście najlepszym dowodem na to, że można łączyć góralszczyznę z nowoczesnością i muzyką elektroniczną. 

Cieszymy się, że tak mówią i myślą. To dla nas bardzo ważne. Nasza muzyka to połączenie ognia z wodą, czyli czegoś, co wydawałoby się niemożliwe, a jednak się udało. Wytrzymujemy ze sobą już dziesięć lat, a to świadczy o tym, że nie jest źle. (Śmiech.) 

Wasze muzyczne korzenie zlokalizowane są pod Tatrami. Niektórzy w góry uciekają w poszukiwaniu spokoju i ciszy, a Pan szuka inspiracji do tworzenia muzyki. To prawda?

Inspirację i spokój w górach znajdujemy przede wszystkim zimą, bo latem jest tyle turystów, że trudno tam o spokój. Każdy, kto był o tej porze w Zakopanem, może potwierdzić, że tak jest. 

To jednak prawda, że góry są inspirujące, przede wszystkim poruszam się szlakami zimą i wtedy faktycznie odnajduję inspiracje, które najpierw przelewam na kartkę, a później na muzykę. Wychodzi to, co wychodzi. (Śmiech.) 

Podobno osoby, które rodzą się w górach, są większyni wrażliwcami, bo mają artystyczną duszę. U Pana to się sprawdza?

Myślę, że artyści są z reguły wrażliwi. Pewnie w jakimś stopniu wpływ ma na to fakt, że mieszkamy w górach, a góralska muzyka odzwierciedla krajobraz ostrych szczytów, bystrych potoków, halnego i naszego charakteru. 

Miał Pan 5 lat, kiedy to na słynnej oślej łączce w samym centrum Zakopanego rozpoczął Pan swoją przygodę z nartami. Pamięta Pan swoje pierwsze narty?

Pamiętam, bo nie chciałem na nich jeździć. Faktycznie, było to na oślej łączce w Zakopanem, która z resztą do dzisiaj funkcjonuje. Teraz uczą się tam jeździć na nartach nasze dzieci.

Z początku naprawdę nie chciałem jeździć, ale później, ze względu na moją upartość poszedłem w to mocniej i skończyło się tak, że zawodowo zacząłem uprawiać narciarstwo freestylowe. Do dzisiaj do tego wracam, jeżdżąc na skitourach. Muzykę można łączyć też z narciarstwem, mi to się udaje. 

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że kiedy na początku pojawiały się trudności, rzucał Pan nartami, a teraz nie wyobraża Pan sobie bez nich życia. (Śmiech.) Znów sprawdza się zasada, że nie warto się poddawać, prawda?

Tak, rzucałem i to mocno. (Śmiech.) Zgadzam się, upartość procentuje. Czasami trzeba być upartym.

Właśnie. Jako nastolatek  zainteresował się Pan narciarstwem freestyle’owym. Pamięta Pan swoje pierwsze sukcesy w tej dziedzinie sportu?

Był to rok 1997. Pamiętam jak dziś. Narciarstwo freestylowe zaczynało być widoczne. Nie chciałem robić czegoś takiego, co robią wszyscy, co jest nudne. Stąd pomysł właśnie na uprawianie narciarstwa freestylowego, choć pamiętam, że na początku wyglądałem jak wariat. (Śmiech.)

Nie sposób krótko nie porozmawiać o Pana udziale w prograqmie "Dance, Dance, Dance". Co spowodowało, że przyjął Pan zaproszenie do udziału w tym programie?

W czasie pandemii w branży artystycznej nic się nie działo. Bardzo chciałem, by coś się wydarzyło. Pojawiła się okazja, by wziąć udział w tym programie. Wraz z moją taneczną partnerką zmagania w tym programie zakończyliśmy w finale, na który ciężko pracowaliśmy przez całą edycję.

Był to świetny czas. Kolejna przygoda mojego życia. Zawsze się śmieję, że został mi jeszcze udział w programie “Rolnik szuka żony”, ale to sobie zostawię, jak będę zęby zrzucał. (Śmiech.)

Co najbardziej podobało się Panu w jego formule?

Fantastyczne towarzystwo, wspaniali ludzie.

Z moją fantastyczną partnerką, Anią Matysiak zostaliśmy dobrani zupełnie przypadkiem.

Właśnie. Na parkiecie partnerowała Panu Ania Matysiak, z którą, mimo tego, że nie znaliście się przed programem, tworzyliście, powiedzmy śmiało - najbardziej zgrany duet tej edycji. 

To prawda, wcześniej w ogóle się nie znaliśmy, ale jak widać – nie ma rzeczy niemożliwych.

Jaką była partnerką i trenerką? Wymagającą?

Była wymagająca, ale to dlatego, że jest ambitna. Kiedyś tańczyła balet, a i tym razem chciała pokazać, że potrafi tańczyć. To się udało i dociągnęła mnie do finału. (Śmiech.) Choć myślę, że gdybym ja również dobrze nie zatańczył, to nie osiągnęlibyśmy tego. 

Układ taneczny do jakiej piosenki był Waszym ulubionym, a który sprawił Wam największą trudność?

Bardzo dobre pytanie, jeszcze takiego nikt mi nie zadał. (Śmiech.) Najgorszym koszmarem było dla mnie wejście w „skórę“ Michaela Jacksona. Od początku miałem jego układy w głowie i błagałem, bym go nie dostał i… dostałem. (Śmiech.) 

Jeśli chodzi o to, który układ był najfajniejszy, każdy był inny, każdy był wyzwaniem. Za każdym razem było to dla mnie ubraniem w cudze portki i próbowanie czegoś, czego nie robi się na co dzień. Myślę, że temu podołałem, czego efektem był finał.

Najfajniejsze w tej formule było to, że każdy taniec był ubraniem się w zupełnie inne emocje. 

Czy teraz, kiedy wie Pan, jak cały program wygląda od kuchni, zdecydował by się na ponowny udział?

Ależ oczywiście! Przyznam jednak, że do wszystkich tych programów nie szedłem nigdy pewny i zdecydowany, a wręcz przeciwnie, wchodziłem w nie ze strachem jak niedowiarek, czy to się w ogóle uda. Widać jednak, że górala można rozruszać nawet w programie „Dance, Dance, Dance“. (Śmiech.)

Anna Wyszkoni: "Przy każdym utworze staram się bawić. Nie wyznaczam sobie jednej, konkretnej ścieżki, jednego stylu"

 Anna Wyszkoni: "Przy każdym utworze staram się bawić. Nie wyznaczam sobie jednej, konkretnej ścieżki, jednego stylu"



















fot. M. Pańszczyk / Rock House

Do Cieszyna wraca z przyjemnością. Od 2021 roku na deskach  Teatru im. A. Mickiewicza gra dość regularnie. Ostatni koncert dała 26 maja, a już wiadomo, że wróci za rok, o tej samej porze. Mowa oczywiście o Annie Wyszkoni, której nikomu przedstawiać nie trzeba, bo już w momencie, kiedy ze sceny słychać pierwsze dźwięki jej piosenek, wszyscy śpiewają razem z nią. Z red. Mariolą Morcinkovą rozmawiała nie tylko o największych swoich hitach, ale też o tym, jaką jest mamą i jaką córką. 

Jak samopoczucie kilka minut po zejściu ze sceny?

Publiczność dopisała, dzięki temu dopisały też nasze nastroje na scenie. Było bardzo energetycznie, bardzo emocjonalnie. Świetnie się bawiłam. Zawsze miło jest wrócić do Cieszyna.                            Wraz z organizatorem, Jerzym Tessarem, zapowiedziałam już kolejny powrót do was. Trzymam Jurka za słowo (śmiech). Myślę, że po tym spotkaniu publiczność również będzie spragniona kolejnego koncertu. Widzimy się za rok.

Mówi się, że Teatr im. Adama Mickiewicza to miejsce magiczne.

Zgodzę się. Jest tutaj aura, która powoduje, że jak wychodzi się na scenę, to człowiek czuje się trochę jak w domu. Emocje, które towarzyszyły mi podczas występu, były poniekąd magiczne.  

Koncert odbył się z okazji Dnia Matki. Jaką to Pani jest mamą?

Mam nadzieję, że dobrą. Staram się być mamą cierpliwą, bardzo otwartą na pomysły moich dzieci, wspierającą i taką, która nigdy w dziecko nie zwątpi. Moje dzieci są moim skarbem. Chcę, by były szczęśliwe. Zawsze będą miały moje wsparcie.

Kiedy wraca Pani do lat dzieciństwa, jakie jest pierwsze wspomnienie z Pani mamą?

Z moją mamą zawsze siedziałam w jednym fotelu. Kiedy wracałam ze szkoły, zawsze mogłam jej o wszystkim opowiedzieć. Zawsze była bardzo dobrym słuchaczem, to nie zmieniło się do dzisiaj.

Jak dba Pani o swoje relacje z dziećmi i z mamą?

Wydaje mi się, że kluczowy jest każdy moment. Przede wszystkim zawsze staram się być dla dziecka i kiedy chce mi coś powiedzieć, to naprawdę słucham. Nie udaję. 

Jak wiemy, utwór „Biegnij przed siebie“ zadedykowała Pani swoim dzieciom. Czy myślała Pani, by specjalnie zaśpiewać też coś dla swojej mamy?

Tak. „Prywatna madonna“ to piosenka, którą zadedykowałam  swoim rodzicom. Mój tata również ma ogromny wkład w to, jakim jestem człowiekiem.  Moja mama jest silną kobietą, tata marzycielem, a ja jestem mieszanką w sam raz (Śmiech).

Swój muzyczny jubileusz świętowała Pani nie tylko poprzez serię koncertów, ale również za pośrednictwem składanki „Nieznośna lekkość hitu". Według jakiego klucza wybierała Pani piosenki, które znalazły się na płycie?

Przede wszystkim kierowałam się gustem mojej publiczności. Na przestrzeni lat zauważam, które piosenki cieszą się dużą popularnością i największą sympatią moich słuchaczy, więc postanowiłam zadedykować tę płytę moim fanom, którzy kroczą ze mną przez te 25 lat. Na tej płycie znalazły się piosenki, które sprawiają mi przyjemność. 

Jedna, taka najważniejsza, która znalazła się na tej płycie to...

Ciężko wskazać jedną. Na pewno bardzo ważna jest dla mnie piosenka "Biegnij przed siebie", o której już mówiłam, bo jest bardzo osobista. Każda z nich jest jakąś kartką z pamiętnika w moim życiu... To tak, jakby musieć wskazać najbardziej ulubione dziecko (Śmiech). 

Czy brzmienie zawarte w „Scrabblach", wydanych w kwietniu minionego roku, podpowiada trochę, w jakim klimacie utrzymana kolejna płyta?

Tak mi się wydawało, kiedy tworzyłam „Scrabble", ale czas i dzisiejszy świat tak nas zaskakuje, że to się zmienia. Przy każdym utworze staram się bawić. Nie wyznaczam sobie jednej, konkretnej ścieżki, jednego stylu. Powstało już kilka nowych piosenek. 

Są zapowiedzią nowej płyty, ale nie spieszyłabym się z nią za bardzo. Powolutku będę wydawać nowe piosenki. Zdecydowanie daję sobie czas. Nie będę siebie poganiać, bo nie ma to żadnego sensu. 

czwartek, 6 października 2022

Kasia Kołeczek: "Jestem ciekawa ludzi i świata. Mam nadzieję, że ta ciekawość nigdy mi się nie wyczerpie"

Kasia Kołeczek: "Jestem ciekawa ludzi i świata. Mam nadzieję, że ta ciekawość nigdy mi się nie wyczerpie" 


















fot. zdjęcie nadesłane

Z Kasią Kołeczek spotkałam się w Warszawie. Rozmawiałyśmy o początkach w aktorstwie, determinacji i samozaparciu, bez których nie byłaby w miejscu, w którym jest teraz, ale też o niezapomnianej przygodzie na planie serialu "Ojciec Brown" i serialu "M jak miłość", w którym rola wymaga od niej maskowania kobiecości, co est dla niej trudne i jakże obce w codziennym życiu. 

Kasia przyznaje również, że uwielbia zadawać pytania i drążyć, więc próbuje swoich sił w dziennikarstwie, ale tę odnogę swojej pasji realizuje dzięki podcastom, które tworzy obecnie wraz ze swoim partnerem, Przemkiem Rudzkim, dziennikarzem sportowym i pisarzem.

Wiele jest zawodów na "A", a Ty wybrałaś aktorstwo. (Śmiech.) Twoja przygoda z tym zawodem rozpoczęła się wcześnie, bo w liceum. To prawda, że już wtedy wiedziałaś, że chcesz zdawać do Akademii Teatralnej w Warszawie?

Tak, to prawda. Moją pasję do aktorstwa odkryłam w liceum. Wydarzyło się to dosyć późno, w drugiej klasie miałam fantastyczną polonistkę, która zmotywowała mnie, bym startowała w konkursach recytatorskich. Faktycznie, obskoczyłam wszystkie możliwe konkursy, w których można było brać wtedy udział na terenie Warszawy. (Śmiech.) Oczywiście, kończyło to się z różnym skutkiem, ale od tego wszystko się zaczęło. Czas Akademii Teatralnej był dla mnie przełomowy w tej kwestii. Tam dostałaś się za drugim razem. 

Wiele jest osób, które po tym, jak nie udaje im się dostać na wymarzony kierunek, szukają innej drogi. Jak było w Twoim przypadku? 

Byłam bardzo zawzięta, miałam w sobie ogrom determinacji i bardzo chciałam dostać się do Akademii Teatralnej. Zaczęłam inne studia. Przez rok, zaocznie studiowałam socjologię, a w ciągu tygodnia przygotowywałam się do egzaminów w Szkole Aktorskiej Haliny i Jana Machulskich. 

Jak udało Ci się to pogodzić? 

Od poniedziałku do piątku byłam u Machulskich, a weekendy spędzałam na socjologii. Był to ciężki rok, ale nie poddałam się. Co tydzień chodziłam na konsultacje do Akademii Teatralnej i stawałam na scenie, by pokonać swój strach i tremę przed egzaminem. Z perspektywy czasu wiem, że najtrudniejsze było, by pokazać się z jak najlepszej strony, by nie zjadł mnie stres. Ogrom samozaparcia, który miałam w sobie, był bardzo pomocny, a socjologia, która nie do końca mi się podobała, była dodatkowym motywatorem, by na tych studiach nie zostać i ruszyć dalej. 

Pierwsze wakacje po ukończeniu Akademii Teatralnej spędziłaś na...kursie aktorskim w Berlinie. To był ten moment, w którym uświadomiłaś sobie, że chcesz grać także poza granicami kraju, czy nastąpił on nieco wcześniej? 

Był to taki mój pierwszy moment zetknięcia się z zagranicznymi aktorami oraz czas pracy w międzynarodowej grupie. Tam poczułam, że świat jest otwarty. Berlin uświadomił mi, że można i nie ma się czego bać. Kiedy wróciłam z Berlina po raz pierwszy, dostałam kilka propozycji teatralnych, ale mój dyrektor, Jarosław Kilian z Teatru Polskiego, w którym byłam wtedy na etacie, nie zgodził się na mój udział w żadnym z tych projektów. 

Chwilę później dostałam bardzo ciekawą filmową propozycję. Była efektem fali wznoszącej i tego, co odkryłam właśnie w Berlinie, czyli faktu, że nie dzielą nas żadne granice. Rzeczona propozycja przyszła z Irlandii Północnej. Wtedy zagrałam w moim pierwszym międzynarodowym projekcie. Mowa o filmie "Cup Cake". Wtedy dyrektor musiał mnie już puścić. (Śmiech.) 




















fot. zdjęcie nadesłane

Jednym z niekwestionowanych hitów zagranicznych, w którym zagrałaś był serial "Ojciec Brown". Jak wspominasz tę przygodę? Jeśli dobrze pamiętam, postać Susie pojawiała się w I i II sezonie, a potem nagle zniknęła. Jaki był tego powód? 

Praca na planie serialu "Ojciec Brown" była chyba moją najlepszą pracą w życiu. (Śmiech.) Uwielbiałam ten plan. Kręciliśmy w małym miasteczku w Anglii Środkowej. Czułam się tam fantastycznie. Było to spełnienie moich marzeń. W projekcie brali udział sami Anglicy, a ja byłam jedyną Polką, która zaangażowano w ten projekt. Automatycznie zaczęłam szlifować język angielski, który momentalnie mi się poprawił. W jednej chwili zaczęłam mówić biegle i z fajnym brytyjskim akcentem. 

Moja postać pojawiła się w pierwszym sezonie. Po jego zakończeniu zmienił się producent. Zakończył mój wątek, tłumacząc, że się wyczerpał. Ja jednak nigdy w to nie uwierzyłam. Na dobrą sprawę nie mam pojęcia, co poszło nie tak, ale nie chcę się tym zadręczać. 

Kochałam tę rolę. Do tej pory dostaję maile i SMS-y z całego świata, że moja postać do tej pory jest bardzo lubiana. Serial był emitowany m.in. w Stanach Zjednoczonych i Australii. Za jego produkcję odpowiadała stacja BBC Worldwide. Do tej pory od widzów z całego świata dostaję zapytania, dlaczego moja postać zniknęła. Kilku widzów napisało nawet w mojej sprawie do produkcji, rozpoczęto więc starania o mój powrót, ale to się nie wydarzyło. 

Nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała również o "Bridget Jones 3", czyli "Bridget Jones Baby". (Śmiech.) Na planie poznałaś m.in. Rene Zellweger i Colina Firtha. Podobno na tym planie panowało wiele zakazów. Nie było można korzystać z telefonów. To prawda? 

Tak. Jeżeli chodzi o relacje z planu, przepisy są bardzo restrykcyjne. Podpisuje się klauzulę poufności. Żadnych zdjęć i przecieków z planu, a nawet zdjęć w kostiumie nie można zamieszczać do momentu premiery. 

Jakie są podstawowe różnice w pracy na planie w Polsce, a poza granicami kraju? 

Największą różnicą jest ogromny szacunek do każdego, kto w jakikolwiek sposób związany jest z daną produkcją. Kiedy w Anglii grałam mniejsze role, zawsze było się gdzie podziać. 

W Polsce często jest tak, że póki nie osiągnie się wysokiego statusu, bardzo trzeba o siebie walczyć. Poza granicami kraju więcej jest czasu na wszystko, a tu panuje gonitwa. Mam jednak wrażenie, że wynika to nie tylko ze sposobu pracy, ale też z nakładów finansowych. 

Przejdźmy do tego, co w Twojej karierze dzieje się obecnie. Na czas pandemii wróciłaś do Polski, ale w marcu poleciałaś na plan kolejnej międzynarodowej produkcji. Premiera w 2023. Mowa o "97 minutes". Akcja dzieje się w samolocie, który zostaje porwany. Opowiedz proszę coś więcej. 

Gram w tym filmie czarny charakter. Było to dla mnie duże wyzwanie i fajna rzecz do zagrania, bo tutaj raczej nikt tak mnie nie obsadza. Przez tutejszych twórców jestem postrzegana jako dosyć miła, sympatyczna dziewczyna, a tam odważono się obsadzić mnie w kontrze, co było dla mnie fantastycznym zadaniem. Gram dziewczynę z grupy terrorystycznej. Byłam szczęśliwa, że wróciłam na plan z gwiazdorską obsadą. Pojawił się Jonathan Rhys Meyers, a także Alec Baldwin, z którym się minęłam, ale mieliśmy okazję się przywitać. 



















fot. zdjęcie nadesłane

Czy granie postaci z tzw. "rysą" jest dla Ciebie większym wyzwaniem aktorskim? 

Dużym wyzwaniem jest dla mnie to, by moja postać była wiarygodna i pełna. Więcej rzeczy muszę sobie nabudować w sobie, by nikt temu nie zaprzeczył i to jest trudne, ale muszę przyznać, że chyba nie ma nic fajniejszego, niż grać osobowości, dalekie od własnej. Wtedy można stworzyć barwny, nowy świat. 

Określenie mianem "czarnego charakteru" pasuje również w pewnym stopniu do roli w "M jak miłość", gdzie jako Jagoda dołączyłaś w 1635 odcinku. Właśnie. Jak to jest - Jagoda jest czarnym charakterem, czy bardziej stoi gdzieś pomiędzy? 

Jagoda nie do końca jest czarnym charakterem. Jest bardzo dobrą dziewczyną, ale wpadła w złe towarzystwo. To prawda, że jej przeszłość ciągnie ją w dół. Próbuje się od niej odciąć, ale w pewnym momencie ją dopada. 

Jest przykładem uwikłania. Nie jest zła sama z siebie, ale przez to, że musiała dawać sobie radę w dość brutalnym świecie, stała się szorstka, niedostępna. Jest zagubiona, samotna, nie dopuszcza do siebie myśli, by mogła z kimś być. Zastanawia się, jak w tym życiu przetrwać. 

Bardzo dba o swojego ukochanego wujka, który jej jej jedyną rodziną.

Mam wrażenie, że próbuje wyjść na prostą, a przeszłość depcze jej po piętach. Jak Ty to odbierasz?

 Mam takie samo wrażenie. Jej przeszłość odcisnęła się dużym piętnem na jej charakterze i tym, jaka jest. Ma dosyć grubą skorupę i zobaczymy, czy Tadeuszowi (w tej roli Bartłomiej Nowosielski, przyp. red.) uda się ją przebić. 

Czy w nowym sezonie wydarzy się coś takiego, co sprawi, że Jagoda stanie się lepszym człowiekiem? Podobno, lody między nią, a Tadeuszem, (Bartek Nowosielski, przyp. red.) zostaną skruszone ostatecznie. (Śmiech.) 

Nie chcę powiedzieć za dużo, bo zaraz powiem wszystko i nikt nie będzie oglądał, ale będzie się działo. Są do siebie podobni. Uparci, charakterni. Wiadomo - kto się czubi, ten się lubi, a jest chemia między nimi, więc... (Śmiech.)


















fot. zdjęcie nadesłane - Kasia Kołeczek (Jagoda) i Bartłomiej Nowosielski (Tadeusz) na planie serialu "M jak miłość"

Co jest dla Ciebie największym wyzwaniem aktorskim w kreowaniu tej postaci? 

Dużym wyzwaniem jest połączenie tej delikatności i chropowatości, którą Jagoda ma tak jakby nałożoną na siebie. Ma maskę, przez którą nie do końca widzi w sobie kobietę. 

Jest to dla mnie trudne, bo ja prywatnie bardzo kocham swoją kobiecość i ją eksponuję, a na ekranie mam do zagrania walkę z tym, że moja postać nie chce tego pokazać. Boi się tego. Chodzi w dresach, wygląda jak żołnierz z poligonu. Trudna, ale też ciekawa do grania jest też jej głębia. To nie jest powierzchowne, tam pod spodem dzieją się różne rzeczy. Jest wulkanem energii i emocji, których na co dzień nie pokazuje, a bardzo sprytnie ukrywa. 

Czy zanim trafiłaś do produkcji, miałaś ulubionych bohaterów, ulubione wątki w "M jak miłość"? 

Oczywiście, to taki serial, który kiedyś chyba wszyscy oglądali, bo przecież na ekranie jest już prawie 22 lata. 

Zawsze lubiłam postać Kingi, kibicowałam jej. Tak samo miałam z postaciami babci Basi, dziadka Lucjana, czy właśnie Józefa Modrego. 

Ty  też masz ogromną przyjemność grać u boku Stefana Friedmanna. 

Nie znajduję słów, by opisać, jak wspaniałym jest człowiekiem i aktorem. Cały czas rzuca żartami, ma ogromną bystrość umysłu. Zawsze jest wspaniale przygotowany. Jest przesympatyczny. Przyznam, że znaliśmy się, zanim trafiliśmy razem do "M jak miłość", ponieważ od kilku lat gramy razem w spektaklu "Mayday”w stołecznym Och Teatrze, gdzie wcielam się w Barbarę Smith. Kiedy dowiedziałam się, że będziemy grać razem w "Emce", podskoczyłam ze szczęścia. Pierwsze, co zrobiłam, wyściskałam go. Śmialiśmy się, że wreszcie będziemy mieć czas, by więcej ze sobą pogadać. (Śmiech.)






















fot. zdjęcie nadesłane























fot. zdjęcie nadesłane

Na koniec chciałabym porozmawiać jeszcze o programie "Slow Talk", który prowadzisz wraz ze swoim partnerem, Przemkiem Rudzkim. W duecie: aktorka - dziennikarz sportowy, postanowiliście stworzyć coś, czego jeszcze nie było. Skąd pomysł? 

Pomysł zrodził się z naszego życia i potrzeby, że sami chcieliśmy takiego podcastu posłuchać. Nie było niczego takiego, a Przemek w pewnym momencie przyszedł z pomysłem, że to my go poprowadzimy. Wystartowaliśmy z pierwszym sezonem, który będzie liczyć dziesięć odcinków. Zobaczymy, jak to wyjdzie. 

Jesteśmy w fazie testowej, ale bardzo lubimy ten projekt. Tworzymy go z potrzeby serca. Sami płacimy za studio, montaż. To coś nowego dla nas. Dzięki temu mogę wrócić do rozmów z ludźmi, które kocham. 

W TV prowadziłam m.in. "Bake Off - Ale Ciacho!" oraz "Zatrzymaj chwilę". Najbardziej lubiłam w tych formatach właśnie rozmowy z ludźmi. Tego mi brakowało.

Miałaś zostać dziennikarzem... (Śmiech.) 

Może coś w tym jest, ale kocham też aktorstwo. Jednak dziennikarskiej nogi cały czas mi brakuje. Muszę się jeszcze dużo nauczyć i mam nadzieję, że potrzebną mi wiedzę dziennikarską zdobędę od Przemka. Jest świetnym dziennikarzem. Podpatruję go. Słucham, jak zadaje pytania i podziwiam go jako dziennikarza. 

Takie rzeczy rodzą się często z dwóch przyczyn - kiedy lubimy słuchać i lubimy rozmawiać. Tu było podobnie? Jakie są jeszcze powody powstania Waszych podcastów? 

Te dwie przyczyny się zgadzają, a dochodzi do nich jeszcze zwykła, ludzka ciekawość. I ciekawość tego, jak ludzie łączą pracę z życiem. O tym jest ten podcast. Mówimy też o tak prostych rzeczach, jak dzielenie czasu np. między plan, a dzieci. Jesteśmy też bardzo ciekawi przepisu na sukces naszych gości. Tego co ich inspiruje. 

Jeśli chodzi o wybór platformy, padło na Spotify. Dlaczego? 

Tę platformę wybrał Przemek. Powiedział, że jest najprostsza. Nie było innego powodu. 

"Każdy człowiek nosi w sobie ciekawą historię, czasami po prostu jeszcze jej nie opowiedział". Rozwiń proszę tę myśl. 

Tak jest, absolutnie. Każdy ma w sobie jakąś historię, a czasami ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. Dopiero pytania, które są takimi zapalnikami, uwalniają tę opowieść. Nagle, po jakimś wywiadzie okazuje się, że ktoś nie zdawał sobie sprawy, że coś może być dla kogoś ciekawe. Każde spotkanie coś nam daje. Lubię zadawać pytania, drążyć. Jestem ciekawa ludzi i świata. Mam nadzieję, że ta ciekawość nigdy mi się nie wyczerpie. 

Najbliższe plany. 

Trwają zdjęcia do "M jak miłość". Czytam audiobooki, zaczynam lekturę komedii romantycznej. Ruszam w trasę ze spektaklem "Prywatna klinika". Z afisza zejdzie wkrótce "Mayday2". Jeżdżę też z moim monodramem "Co modna Pani wiedzieć powinna". Dzieje się. Kilka rzeczy jest w fazie tworzenia. Nie zapeszajmy. 

środa, 5 października 2022

Natalia Zastępa w utworze "Augustowskie noce" [WYWIAD / WSPÓŁPRACA Z GOING NEW MUSIC]

 Natalia Zastępa w utworze "Augustowskie noce" [WYWIAD / WSPÓŁPRACA Z GOING NEW MUSIC]






















fot. Marcin Ziółko

Natalia Zastępa, artystka, która dała się poznać szerszej publiczności dzięki udziałowi w jednej z pierwszych edycji programu "The Voice of Poland", nie zwalnia tempa. 

5 sierpnia odbyła się premiera kultowego utworu "Augustowskie noce", z repertuaru Marii Koterbskiej. Utwór ten zaprezentowałaś w zupełnie nowej aranżacji. To początek jej nowego projektu muzycznego, w ramach którego stare piosenki wydaje w nowszych, alternatywnych wersjach. 

"Ta dziewczyna to bomba z opóźnionym zapłonem". Kiedy przygotowywałam się do naszej rozmowy, to zdanie na Twój temat, jako pierwsze rzuciło mi się w oczy. Często spotykasz się z tym określeniem? Jak na nie reagujesz?

Faktycznie, dosyć często spotykam się z takim określeniem.  Sam fakt, że przy przygotowaniach do wywiadu spotykałaś się z nim nierzadko, może to potwierdzić. Reaguje na to bez większych emocji, jest mi miło, bo wiem, że to stwierdzenie ma znaczenie pozytywne.

Nurty muzyczne, którym niezmiennie jesteś wierna, to najczęściej retro, soul, blues, pop i rock. Czyją twórczość poznałaś jako pierwszą?

Wczesne dzieciństwo zdecydowanie kojarzy mi się z utworami Michaela Jacksona, ale również z płytą Celine Dion „Falling into you” i mieliśmy płytę z soundtrackiem z Shreka 2., te początki zaszczepiły miłość do soulowego śpiewania, pięknych ozdobników i wielkich piosenek Celine, ale też wspaniałego frazowania Jacksona. Później pojawiła się miłość do muzyki bardziej gitarowej, rockowej - stary Bajm i Pink Floyd, tak naprawdę do tej pory uwielbiam tę muzykę.

Pytam dlatego, że swoją muzyczną przygodę zaczynałaś bardzo wcześnie. Było tak, że kiedy Twoi rówieśnicy biegali po podwórku, Ty wybierałaś śpiew? Nie brakowało Ci zwykłych, typowo dziecięcych rozrywek?

Były takie momenty, że koleżanki w podstawówce spotykały się po szkole, a ja musiałam szybko wrócić do domu, zjeść obiad, bo po południu była szkoła muzyczna i zamiast spotykać się z koleżankami, musiałam siedzieć na nudnych lekcjach z teorii muzyki. Bywało trudno, ale muzyka zawsze była dla mnie ważna i jestem wdzięczna rodzicom, że zapisali mnie do szkoły muzycznej oraz lekcje śpiewu. Zwłaszcza, że mam jeszcze dwójkę rodzeństwa, które ma swoje pasje i rodzice poświęcali nam i naszym zainteresowaniom całą swoją uwagę. Doceniam to, ponieważ nie wszyscy rodzice chcą wspierać swoje dzieci, lub nie mają po prostu takich możliwości.






















fot. zdjęcie nadesłane

Zastanawiałaś się kiedyś, czy gdybyś w 2018 roku nie wzięła udziału w "The Voice Kids" oraz "The Voice of Poland", byłabyś w tym samym miejscu, w którym jesteś teraz?

Myślę, że na pewno nie, ale nie mówię, że byłoby lepiej czy gorzej. Z jednej strony cieszę się, że w bardzo młodym wieku miałam i wciąż mam, bo nadal jestem młoda, (Śmiech.) okazję zdobywać doświadczenie, którego wielu moich starszych znajomych wokalistów nie ma, ale to wszystko też nie jest takie różowe. Bywały momenty, że zastanawiałam się czy nie jest za wcześnie, ze względu na jakąś dojrzałość emocjonalną. W wieku nastoletnim trudno określić siebie - jaka jestem, jaką chcę żeby widzieli mnie ludzie i co tak naprawdę chcę im przekazać. Musiałam szybko odpowiedzieć sobie na te pytania. Jednak nie bez powodów nazwałam swój album „Nie żałuję”, ponieważ uważam, że wszystko co do tej pory w moim życiu się wydarzyło, działo się po coś i kształtuje mnie jako człowieka, aktualnie jestem zadowolona z miejsca, w którym jestem.

Czy z perspektywy czasu umiesz ocenić, co udział w tym programie zmienił w Twoim życiu? 

Wszystko właściwie. Moją muzyczną drogę wzniósł na wyższy poziom, dał możliwość pokazania własnego repertuaru, co jest myślę najważniejsze. Program bardzo ukształtował moją osobowość, może nie sam program, ale to wszystko co działo się po nim. W pewnych kwestiach była to szybka lekcja dorastania.

Czy nadal jesteś kojarzona z tym programem, czy jednak starasz się, by kojarzono Cię z tym, co tworzysz obecnie?

Sam fakt zadawanych wcześniej  pytań wskazuje na to, że nadal jestem kojarzona z tym programem. (Śmiech.) Myślę, że już się to po części zmienia, grupa osób, która śledzi moje poczynania ewoluuje, tych którzy są ze mną od Voice została mała grupa, a w międzyczasie dużo nowych osób zaczęło mnie obserwować. Znają mnie czy to z radia, festiwali, koncertów, czy platform streamingowych. Co mnie bardzo cieszy, bo program to jednak covery, a to co dzieje się po, tak naprawdę najbardziej się liczy.






















fot. zdjęcie nadesłane

Co myślisz o osobach, które próbują swoich sił w programach o formule talent-show? Masz dla nich jakieś wskazówki?

Myślę, że to ich życie i niech każdy robi jak uważa. Ja raczej widzę pozytywne strony tego typu programów, sama byłam ich uczestniczką, więc to wiadome, chociaż są momenty, którzy zbyt pozytywnie nie wspominam. Jeśli teraz spojrzeć na naszą polską scenę, to wielu aktualnie topowych artystów było, lub próbowało swoich sił w talent show. Nie wiem czy mam jakieś wskazówki, zależy od osoby. Czasami do programów przychodzą ludzie, którzy na scenie działają wiele lat, są znakomitymi muzykami, nierzadko wykorzystują program do promocji autorskiego materiału, natomiast niektórzy przychodzą dla zabawy, są odważni i chcą przeżyć coś fajnego, a niektórzy przychodzą na początku swojej muzycznej drogi, z nadzieją, że muzyka stanie się ich codziennością - taka byłam ja.

Nigdy niczego nie żałujesz. "Nie żałuję" to także tytuł Twojej debiutanckiej płyty, o której już wspominałaś. Skąd taki tytuł? Czy ma jakieś ukryte znaczenie?

Właśnie. Staram się iść przez życie z myślą „nie żałuję”, mimo że popełnia się głupstwa, błędy, albo niezależnie od nas w życiu przytrafiają się okropne rzeczy. Dla mnie ważne jest to, żeby się w nich nie pogrążać, wstać, wyciągnąć lekcje, być pokornym i iść dalej, wiedząc, że to co nas spotyka dzieje się po coś. Warto zrobić wszystko, żeby wyciągnąć z tego jak najwięcej pozytywnych lekcji i myśli.

Twoim ostatnim singlem z tego albumu jest "Błysk". To Twój autorski utwór, który powstał w momencie zawahania. Opowiedz coś więcej.

Ten utwór po części odnosi się do momentu, o którym wspominałam. Napisałam go jako nastolatka, która uwielbia muzykę, chce wiązać z nią swoje życie, z jednej strony wszystko idzie dobrze - koncerty, wytwórnia, single na listach przebojów, ale jednak cały czas coś nie gra. Nie jest się pewnym czy droga, którą się idzie jest odpowiednia. Każda z osób wokół też ma swoje zdanie i próbuje pomóc, co powoduje jeszcze większy mętlik.

Momenty zwątpienia dopadają nas wszystkich, to normalne. Jak przekuć je w coś wartościowego, jak wykorzystać je w muzyce?

Najlepiej napisać o nich piosenkę i po prostu przeczekać.

Jaka jest Twoja definicja słowa "Błysk"?

W kontekście piosenki o tym samym tytule jest to „odpowiedź”.

5 sierpnia odbyła się premiera kultowego utworu "Augustowskie noce", z repertuaru Marii Koterbskiej. Utwór ten zaprezentowałaś w zupełnie nowej aranżacji. Skąd pomysł, aby na warsztat wziąć akurat tę piosenkę?

"Augustowskie noce" są zapowiedzią projektu, obejmującego trzy polskie covery z lat 60. i 70. we współczesnych aranżacjach, elektronicznych. Wybór ten padł po prostu z życia, chciałam, żeby wybrany cover nawiązywał do wakacji, a z Augustowem mam swoją prywatną historię, więc do głowy bardzo szybko wpadł mi ten pomysł.



Co najbardziej pociąga Cię w muzyce z lat 60.-tych?

Surowość brzmienia, brak perfekcji, naturalność.

Przy tworzeniu tej wersji "Augustowskich nocy" współpracowałaś z GOZDKIEM i Odionem. Co spowodowało, że Wasze drogi się przecięły?

Z Odionem znamy się od kilku lat, jesteśmy dobrymi kolegami, gdy poznaliśmy się z Pawłem (Odionem) znałam go od strony instrumentalnej, ponieważ Paweł jest znakomitym pianistą i wiele razy mieliśmy okazję współpracować. Już od pewnego czasu odnajduje się w roli producenta, więc w końcu pojawiła się okazja do zrobienia czegoś wspólnie. Natomiast Gozdka nie znałam wcześniej, ale wiedziałam, że już pracował z Odionem i razem robili super rzeczy, więc byłam chętna do nowej znajomości oraz współpracy.

To jednorazowa współpraca, czy planujecie jeszcze coś razem stworzyć?

Nad następnym coverem z projektu pracuję z innym teamem producenckim, ale nie wykluczam, że nasze drogi jeszcze się skrzyżują, ponieważ jestem bardzo dumna z naszej wersji "Augustowskich nocy".

Klip powstał oczywiście w Augustowie. Co najbardziej zachwyciło Cię w tamtejszym krajobrazie?

Spokój, poznałam tam również bardzo fajnych ludzi. Sama jestem z Opolszczyzny i pierwszy raz w tamtych rejonach polski byłam właśnie w Augustowie, nie spodziewałam się, że tak mi się spodoba.

Co za pośrednictwem teledysku chciałaś przekazać słuchaczom? Jakie emocje chciałaś uchwycić?

Sama koncepcja nowej aranżacji oraz klipu miała pokazać inną stronę tego numeru. Wiem, że Augustowianie podchodzą do tej piosenki bardzo pozytywnie, kojarzy im się raczej z zabawą i wesołym śpiewaniem. Natomiast ten utwór dla mnie, dla osoby, która nie jest z tamtych okolic, opowiada on bardzo smutną opowieść o letnim romansie. Tak właśnie chcieliśmy pokazać ten utwór, jako rozczarowanie, rozstanie, trochę erotycznie, ale też pięknie i romantycznie, bo takie wydają mi się wakacyjne romanse.

Jaką myślą przewodnią kierujesz się obecnie w muzyce?

Tu i teraz.

Najbliższe plany.

Najbliższe plany to następny cover, będzie to utwór zespołu Bajm, który ukaże się zapewne z początkiem Października. Oprócz tego równolegle pracuję nad autorskim materiałem, więc z końcówką tego roku, lub początkiem 2023 roku, możecie spodziewać się nowości ode mnie.

***

Wywiad powstał we współpracy z Going New Music - www.goingnew.pl












fot. zdjęcie nadesłane