środa, 19 października 2022

Staszek Karpiel: Wszystko, co dzieje się w naszej muzyce, pochodzi spod samiuśkich Tater"

Staszek Karpiel: Wszystko, co dzieje się w naszej muzyce, pochodzi spod samiuśkich Tater"















fot. zdjęcie nadesłane

Zespół Future Folk był gwiazdą sobotniego wieczoru na V Festiwalu Sera w Wiśle.

Miałam przyjemność rozmawiać z frontmenem zespołu, Staszkiem Karpielem-Bułecką. Pojawiła się kwestia podstawowego składnika góralskiej diety, ale też wątek dotyczący tradycji, spokoju, który można odnaleźć w górach, ale też nie zabrakło wspomnień z udziału w programie „Dance, Dance, Dance“. 

Spotykamy się przy okazji V Festiwalu Sera, na którym o godz. 20:00 wystąpi Pan ze swoim zespołem Future Folk. Zacznę tradycyjnie - oscypek już był? (Śmiech.)

Oscypki są zawsze, bo bez nich nie byłoby energii, fantazji i brawury. (Śmiech.) To podstawowy składnik góralskiej diety. Na śniadanie oscypki i śmietana 30% (Śmiech.)

Jesteśmy w gotowości. Nie możemy się doczekać, kiedy wejdziemy na scenę i zrobimy swoje góralskie show.

Miał Pan kiedyś okazję przyglądać się pokazom serowarstwa? 

Tak, w zespole znamy ten proces od podszewki, ponieważ teść jednego z naszych kolegów jest bacą. (Śmiech.) 

Ja osobiście jednak nigdy nie próbowałem ich robić, ale muszę przyznać, że bardzo je lubię. Jak przyjdzie bieda, będziemy robić oscypki. (Śmiech.)

Sam Pan o sobie mówi, że jest "góralem pełną gębą", a jak wiemy, pod Tatrami liczy się przywiązanie do tradycji. Czy to właśnie dlatego, góralskich dźwięków nie brakuje w Waszej muzyce?

Przede wszystkim dlatego, bo nie wyobrażamy sobie, żeby mogło być inaczej. Myślę, że oszukalibyśmy samych siebie, gdybyśmy tworzyli inne dźwięki. 

Wszystko to, co dzieje się w naszej muzyce, pochodzi spod samiuśkich Tatr. Tam się urodziliśmy, tam jest nasza rodzina, nasza mała ojczyzna, nasza tradycja. Tam znajduje się wszystko to, co kochamy i co jest przede wszystkim prawdą na naszych płytach. 

Parę miesięcy temu wyszedł nasz najnowszy krążek, który powstał z okazji dziesiątych urodzin Future Folk. Płytę w tej chwili można nabyć jedynie na naszych koncertach, ale jest szansa, że wkrótce to się zmieni i pojawią się inne możliwości, by ją kupić. 

Jesteście najlepszym dowodem na to, że można łączyć góralszczyznę z nowoczesnością i muzyką elektroniczną. 

Cieszymy się, że tak mówią i myślą. To dla nas bardzo ważne. Nasza muzyka to połączenie ognia z wodą, czyli czegoś, co wydawałoby się niemożliwe, a jednak się udało. Wytrzymujemy ze sobą już dziesięć lat, a to świadczy o tym, że nie jest źle. (Śmiech.) 

Wasze muzyczne korzenie zlokalizowane są pod Tatrami. Niektórzy w góry uciekają w poszukiwaniu spokoju i ciszy, a Pan szuka inspiracji do tworzenia muzyki. To prawda?

Inspirację i spokój w górach znajdujemy przede wszystkim zimą, bo latem jest tyle turystów, że trudno tam o spokój. Każdy, kto był o tej porze w Zakopanem, może potwierdzić, że tak jest. 

To jednak prawda, że góry są inspirujące, przede wszystkim poruszam się szlakami zimą i wtedy faktycznie odnajduję inspiracje, które najpierw przelewam na kartkę, a później na muzykę. Wychodzi to, co wychodzi. (Śmiech.) 

Podobno osoby, które rodzą się w górach, są większyni wrażliwcami, bo mają artystyczną duszę. U Pana to się sprawdza?

Myślę, że artyści są z reguły wrażliwi. Pewnie w jakimś stopniu wpływ ma na to fakt, że mieszkamy w górach, a góralska muzyka odzwierciedla krajobraz ostrych szczytów, bystrych potoków, halnego i naszego charakteru. 

Miał Pan 5 lat, kiedy to na słynnej oślej łączce w samym centrum Zakopanego rozpoczął Pan swoją przygodę z nartami. Pamięta Pan swoje pierwsze narty?

Pamiętam, bo nie chciałem na nich jeździć. Faktycznie, było to na oślej łączce w Zakopanem, która z resztą do dzisiaj funkcjonuje. Teraz uczą się tam jeździć na nartach nasze dzieci.

Z początku naprawdę nie chciałem jeździć, ale później, ze względu na moją upartość poszedłem w to mocniej i skończyło się tak, że zawodowo zacząłem uprawiać narciarstwo freestylowe. Do dzisiaj do tego wracam, jeżdżąc na skitourach. Muzykę można łączyć też z narciarstwem, mi to się udaje. 

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że kiedy na początku pojawiały się trudności, rzucał Pan nartami, a teraz nie wyobraża Pan sobie bez nich życia. (Śmiech.) Znów sprawdza się zasada, że nie warto się poddawać, prawda?

Tak, rzucałem i to mocno. (Śmiech.) Zgadzam się, upartość procentuje. Czasami trzeba być upartym.

Właśnie. Jako nastolatek  zainteresował się Pan narciarstwem freestyle’owym. Pamięta Pan swoje pierwsze sukcesy w tej dziedzinie sportu?

Był to rok 1997. Pamiętam jak dziś. Narciarstwo freestylowe zaczynało być widoczne. Nie chciałem robić czegoś takiego, co robią wszyscy, co jest nudne. Stąd pomysł właśnie na uprawianie narciarstwa freestylowego, choć pamiętam, że na początku wyglądałem jak wariat. (Śmiech.)

Nie sposób krótko nie porozmawiać o Pana udziale w prograqmie "Dance, Dance, Dance". Co spowodowało, że przyjął Pan zaproszenie do udziału w tym programie?

W czasie pandemii w branży artystycznej nic się nie działo. Bardzo chciałem, by coś się wydarzyło. Pojawiła się okazja, by wziąć udział w tym programie. Wraz z moją taneczną partnerką zmagania w tym programie zakończyliśmy w finale, na który ciężko pracowaliśmy przez całą edycję.

Był to świetny czas. Kolejna przygoda mojego życia. Zawsze się śmieję, że został mi jeszcze udział w programie “Rolnik szuka żony”, ale to sobie zostawię, jak będę zęby zrzucał. (Śmiech.)

Co najbardziej podobało się Panu w jego formule?

Fantastyczne towarzystwo, wspaniali ludzie.

Z moją fantastyczną partnerką, Anią Matysiak zostaliśmy dobrani zupełnie przypadkiem.

Właśnie. Na parkiecie partnerowała Panu Ania Matysiak, z którą, mimo tego, że nie znaliście się przed programem, tworzyliście, powiedzmy śmiało - najbardziej zgrany duet tej edycji. 

To prawda, wcześniej w ogóle się nie znaliśmy, ale jak widać – nie ma rzeczy niemożliwych.

Jaką była partnerką i trenerką? Wymagającą?

Była wymagająca, ale to dlatego, że jest ambitna. Kiedyś tańczyła balet, a i tym razem chciała pokazać, że potrafi tańczyć. To się udało i dociągnęła mnie do finału. (Śmiech.) Choć myślę, że gdybym ja również dobrze nie zatańczył, to nie osiągnęlibyśmy tego. 

Układ taneczny do jakiej piosenki był Waszym ulubionym, a który sprawił Wam największą trudność?

Bardzo dobre pytanie, jeszcze takiego nikt mi nie zadał. (Śmiech.) Najgorszym koszmarem było dla mnie wejście w „skórę“ Michaela Jacksona. Od początku miałem jego układy w głowie i błagałem, bym go nie dostał i… dostałem. (Śmiech.) 

Jeśli chodzi o to, który układ był najfajniejszy, każdy był inny, każdy był wyzwaniem. Za każdym razem było to dla mnie ubraniem w cudze portki i próbowanie czegoś, czego nie robi się na co dzień. Myślę, że temu podołałem, czego efektem był finał.

Najfajniejsze w tej formule było to, że każdy taniec był ubraniem się w zupełnie inne emocje. 

Czy teraz, kiedy wie Pan, jak cały program wygląda od kuchni, zdecydował by się na ponowny udział?

Ależ oczywiście! Przyznam jednak, że do wszystkich tych programów nie szedłem nigdy pewny i zdecydowany, a wręcz przeciwnie, wchodziłem w nie ze strachem jak niedowiarek, czy to się w ogóle uda. Widać jednak, że górala można rozruszać nawet w programie „Dance, Dance, Dance“. (Śmiech.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz