wtorek, 16 kwietnia 2024

Dominika Suchecka nie tylko o serialu "M jak miłość" [WYWIAD]

 Dominika Suchecka nie tylko o serialu "M jak miłość" [WYWIAD]




















fot. Dariusz Wnuk 

Z Dominiką Suchecką, aktorką młodego pokolenia, studentką ostatniego roku na Wydziale Aktorskim łódzkiej Filmówki, miałam przyjemność rozmawiać podczas mojego ostatniego pobytu w Warszawie. 

Czy otrzymanie stałej roli w "M jak miłość" było spełnieniem jej marzeń? Jak reaguje, kiedy widzi przedstawicieli służb mundurowych? Jak czuje się w mundurze? Czy wyobraża sobie siebie w innym zawodzie? Aktorka odpowiada na to i wiele innych pytań.  

Wiele jest zawodów na "A". (Śmiech.) Co spowodowało, że wybrała Pani akurat aktorstwo? 

Od zawsze lubiłam śpiewać, tańczyć, wcielać się w różne postaci, ale kiedy byłam mała, nie wiedziałam, że chcę być aktorką.  Odkąd pamiętam, bardzo chciałam mieć długie włosy. Kiedy mieszkałam z babcią, podkradałam jej chusty, które zakładałam, by jakoś te włosy wydłużyć. (Śmiech.) 

Pamiętam jednak taki moment, w którym stwierdziłam, że może aktorstwo będzie tym zawodem, dzięki któremu te wszystkie moje pasje uda się jakoś połączyć. 

Nie wyobraża Pani sobie siebie w innym zawodzie? (Śmiech.) 

Bardzo chciałabym móc dalej uprawiać aktorstwo i bardzo cieszę się, że ta moja przygoda się rozwija. Przyznam jednak, że lubię też filozofię i język hiszpański, ale nie tak mocno, jak aktorstwo. (Śmiech.)

Chciałaby Pani móc wykorzystać na ekranie swoje umiejętności językowe?

Jeśli tylko pojawiłaby się taka szansa, to oczywiście. 

W 2018 roku, zdarzało się Pani pracować przy kilku projektach krótkometrażowych.

Tak, było kilka takich projektów. Studenci reżyserii i operatorki łączyli się w grupy i szukali ludzi do zespołu.

Choć przyglądała się Pani montażowi, mam wrażenie, że cały czas miała Pani świadomość, że jej miejsce jest przed kamerą, a nie za nią. (Śmiech.)

Praca każdego z pionów produkcyjnych jest trudna i wymagająca. Nieważne, po której stronie kamery się znajdujemy. Ważne, by we wszystko, co robimy, wkładać serce i to lubić. 

Przełomową była na pewno chwila, w której dowiedziała się Pani, że dostała rolę w kultowym serialu "M jak Miłość". Jakie towarzyszyły Pani emocje? To pierwsza Pani tak duża rola w dotychczasowej karierze. 

Tak. (Śmiech.) Casting odbył się w zeszłym roku. Zniecierpliwiona czekałam na informację, czy dostałam tę rolę. Dzwoniłam do mojej agentki, która uspokajała mnie, że trzeba jeszcze poczekać. (Śmiech.)

Od początku było wiadomo, że Pani rola będzie kontynuacją wątku Natalii, w którą wcielała się Marcjanna Lelek?

Nie. Na początku wiedziałam jedynie, że to casting do roli kobiecej. Byłam przekonana, że będzie to nowy wątek. 

Czy zanim trafiła Pani na plan serialu, zdarzało się Pani go oglądać? Miała Pani swoich ulubionych bohaterów, ulubione wątki? Może razem z domownikami śledziła Pani nowe losy rodu Mostowiaków i ich przyjaciół?

Oczywiście. Kiedy byłam mała, "M jak miłość" najczęściej oglądałam z mamą i babcią. Najbardziej lubiłam Annę Muchę, czyli serialową Magdę oraz Martę, Dominikę Ostałowską. Kojarzy mi się, że kiedy miałam jakieś dziewięć lat a na ekranie pojawiały się jakieś zbliżenia i pocałunki, mama zasłaniała mi oczy i strofowała mnie, bym nie patrzyła w stronę ekranu. (Śmiech.) 

Czy kiedy już wiedziała Pani, że zostanie aktorką, zdarzało się Pani myśleć o tym, że chciałaby zagrać kiedyś w tym serialu? No cóż, marzenia się spełniają. (Śmiech.)

Od zawsze myślałam, że tak kultowe seriale, jak "M jak miłość" są już raczej obsadzone i jeśli już pojawiają się w nich jakieś nowe postaci, to tylko na chwilę. Szczerze mówiąc, nie liczyłam na nic więcej, po za jakimś małym epizodem. (Śmiech.) To, że dołączyłam do stałej obsady "Emki" jest dla mnie do tej pory czymś niesamowitym. 

Pani w serialu po raz pierwszy pojawiła się w 1758 odcinku, zastępując w roli Natalii Mostowiak Marcjannę Lelek, która z serialem pożegnała się kilka lat temu, na starcie miała więc Pani utrudnione zadanie. Czy zdarzało się Pani konfronotować z głosami widzów, którzy porównywali Panią do swojej poprzedniczki?

Tak. Byłam przekonana, że wejdę w ten serial z czystą kartą i wszystko, co będę robiła, pójdzie na moje konto. Niestety, tych porównań ze strony widzów i internautów jest dosyć dużo. Staram się nie przywiązywać do tego zbytniej wagi, ale to zawsze gdzieś tam obija się o uszy. 

Skupia się Pani na tym, by postać Natalii od początku budować po swojemu, czy jednak, oglądała Pani archiwalne odcinki, by podejrzeć, jak tę postać kreowała Marcjanna?

Natalię pamiętam jako bohaterkę, która czasami była zagubiona. Była delikatna, miała w sobie wrażliwość, ale też dozę niepewności. 

Nawet przez myśl nigdy mi nie przeszło, by próbować grać tak, jak ona. Moim celem jest, by do wszystkiego, co ją spotyka, podchodzić po swojemu. 

Natalia wróciła z Australii, zdawać by się nmogło, tylko na chwilę. Wszystko potoczyło się jednak tak, że zdecydowała o powrocie, razem z Hanią, do Grabiny na stałe. Wróciła też do pracy w policji. Mam wrażenie, że mundur Panią lubi. (Śmiech.) Jak Pani czuje się w mundurze?

Z tym wiąże się pewna anegdota. (Śmiech.) Nagrywane są teraz odcinki, w których w mundurze pojawiam się dość często, więc kiedy po zejściu z planu spotykam przedstawicieli służb mundurowych, mam wrażenie, że to moi ludzie. (Śmiech.) Kto wie, może to początek jakiegoś skrzywienia zawodowego? (Śmiech.)

Wątek służbowy, to jedno, ale równie ciekawie zapowiadają się jej prywatne perypetie. Z jednej zbliża się do Bartka, (w tej roli Arek Smoleński, przyp. red.) ale ma również dobry kontakt z nowym komendantem policji w Lipnicy, Adamem Karskim, (w tej roli Patryk Szwichtenberg, przyp. red.) Może zdradźmy czytelnikom, w którą stronę to wszystko pójdzie. 

Odnoszę wrażenie, że idzie to w...obie strony. (Śmiech.) Dzieje się na tyle dużo, że Natalka ma problem, by w tym wszystkim się odnaleźć i zdecydować, czego tak naprawdę chce. Prywatnie lubię, kiedy los decyduje, w którą stronę warto pójść. Może w serialu będzie podobnie i los podpowie Natalii, co robić? 

Chociażby po relacjach na Instagramie, widać, że świetnie się bawicie. Mam wrażenie, że najwięcej relacji w sieci pojawia się wtedy, kiedy ma Pani wspólne sceny z Arkiem Smoleńskim. (Śmiech.) 

Mój telefon zazwyczaj zostaje w garderobie, bo zapominam, by zabrać go na plan. Dokładnie tak jest, że Arek co chwilę proponuje, by coś nagrać lub zrobić zdjęcie. (Śmiech.) Chętnie udostępniam jego relacje. 

Gołym okiem widać, że jest Pani życiową optymistką. Dla Pani szklanka, zawsze jest do połowy pełna. 

Kiedy tylko mogę, skupiam się na pozytywach. 

Takie nastawienie na pewno ułatwia codzienne funkcjonowanie, ale czy można się go nauczyć? Istotne jest też cieszenie się z małych rzeczy, prawda? 

Tak. Pandemia była takim czasem, gdzie dużo było samotności i przebywania w odizolowaniu. Miałam dużo czasu, by siebie polubić.

Czego dowiedziała się Pani o sobie w czasie pandemii?

Zrozumiałam swoje emocje. Uświadomiłam sobie, że nie zawsze muszę się czuć dobrze, ale że taki stan mija. 

Istotne jest również, by cieszyć się z małych rzeczy.

Dokładnie tak.

Co ucieszyło Panią ostatnio? 

Uśmiech pojawił się na mojej twarzy, ponieważ, nie było tak zimno, jak zakładałam i mogłam pójść na rower. 

Pani nie tylko cieszy się z małych rzeczy, ale także z bliskich i dalszych podróży. Jakie miejsce zachwyciło Panią ostatnio?

Ostatnio zachwycił mnie Nieborów oraz tamtejszy park. Podczas tej wycieczki spotkałam nawet łabędzia, którego...pokazałam na Instagramie. (Śmiech.) 

Podróż marzeń Dominiki Sucheckiej...

Bardzo lubię Włochy, ale chciałabym też zwiedzić bardziej egzotyczne miejsca. Może Zanzibar? (Śmiech.) 

poniedziałek, 8 kwietnia 2024

Jan Peszek nie tylko o Kwartecie [WYWIAD]

Jan Peszek nie tylko o Kwartecie  [WYWIAD]


















fot. Paweł Wodnicki 

11 marca w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie zagrany został "Kwartet" w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, na podstawie tekstu Bogusława Schaeffera. Z Janem Peszkiem, który niedawno obchodził 80. urodziny, miałam okazję porozmawiać m.in. o wyjątkowości "Kwartetu" 

To prawda, że nie planował Pan artystycznej kariery? Podobno będąc nastolatkiem, wydawało się, że zostanie Pan stomatologiem i przejmie po ojcu gabinet dentystyczny w Andrychowie. Ile w tym prawdy?

To cała prawda. Właśnie tak było. Jako pierworodny z szóstki rodzeństwa miałem przejąć gabinet, ale stało się tak, że zostałem aktorem. 

Próbuję sobie przypomnieć, czy kiedyś w jakimś filmie przyszło zagrać Panu lekarza...

Nie, lekarza faktycznie nie grałem (Śmiech).

Dziś spotykamy się w cieszyńskim Teatrze im. Adama Mickiewicza, gdzie miał Pan okazję wystąpić już kilkakrotnie.

Występowałem tutaj m.in. z Teatrem Polonia. Grałem tutaj również w spektaklu "Scenariusz dla trzech aktorów", którego autorem jest Bogusław Schaeffer, a reżyserem Mikołaj Grabowski. Pamiętam, że przyjechałem tutaj z jeszcze jakąś sztuką, ale gram tak dużo, że już nawet nie wiem, co to było.

To właśnie z okazji 50-lecia spektaklu, zagrany zostanie dzisiaj "Kwartet". Zacny jubileusz.

Uściślijmy, że gramy ten tytuł już pięćdziesiąt jeden lat, ponieważ premiera miała miejsce w Łodzi w 1973 roku. Zagraliśmy wtedy w tamtejszym Biurze Wystaw Artystycznych. 

Gdyby miał Pan w jednym słowie lub zdaniu podsumować te lata z "Kwartetem" na scenie, jakie mogłoby paść?

To przygoda życia. Mało jest spektakli, które mają taką żywotność. To wybitny utwór, w którym z jakością muzyczną miesza się jakość teatralna, ponieważ autor jest przede wszystkim kompozytorem muzycznym. Utwór ten powoduje, że aktorzy nigdy się nie nudzą, zawsze mają przed sobą nowe wyzwania i nowe doświadczenia. Mam wrażenie, że dopóki się ruszamy, będziemy to grać (śmiech).

To nie jest powtarzalny spektakl. 

To prawda. Jest za każdym razem inny, o czym w dużym stopniu decyduje publiczność. 

Na scenie przedstawione są perypetie artystów poszukujących ideału sztuki i formy, która zadowoliłaby ich wszystkich. To się jednak nie udaje, bo panowie nie potrafią się ze sobą dogadać. Proszę opowiedzieć coś więcej.

To kompozycja, która składa się z ponad dwudziestu akcji.  Wszystkie się nie udają. Ostatnim zdaniem, które zamyka cały spektakl, jest stwierdzenie, że najważniejsza jest intencja, czyli to, żeby chcieć coś zrobić, nawet jeżeli w perspektywie są nieudane próby.

W czym Pana zdaniem zawarty jest sukces "Kwartetu", a za co najbardziej cenią go widzowie?

Na pewno należy podkreślić tu oryginalność kompozycji, niezwykle wrażliwą reżyserię Mikołaja Grabowskiego. Nie będę ukrywał, bo bym kokietował, że jest to jakość aktorska. Mamy bardzo długie doświadczenia przebywania z Bogusławem Schaefferem. Jesteśmy aktorami Schaefferowskimi. Pracując w Awangardzie Muzycznej, nabraliśmy tego, czego nie doświadczają aktorzy po tzw. "normalnych" szkołach teatralnych. Oczywiście, my też je skończyliśmy, ale to doświadczenie i spotkanie z awangardą powoduje ostrość pewnych sytuacji, odmienność pewnych zachowań. Energia jest podstawą tych poszukiwań. "Kwartet" ma się dobrze. Publiczność jest zadowolona, więc my też.

Ma Pan w tej sztuce jakiś swój ulubiony moment? Czego dotyczy?

"Kwartet" składa się z wielu moich ulubionych momentów. Tu wszystko jest na styku pewnego rodzaju prowokacji. To nie jest coś skończonego. Kompozycja otwarta zawsze stawia przed aktorem nowe wyzwania. Ten rodzaj aktywności nie pozwala się nudzić.

Głównym celem inscenizacji jest tu improwizacja aktorska. Mam wrażenie, że zdecydowanie więcej przestrzeni na improwizację niż w filmie jest na scenie.

Tak. Kamera ma swoje prawa. Trzeba się dostosować do jej wymogów. Natomiast żywy aktor w żywym teatrze może sobie swobodnie pohasać, co sprawia, że ma poczucie o wiele większej wolności. 

Niedawno świętował Pan 80. urodziny. Podobno jest Pan osobnikiem deklarującym niechęć do jubileuszy. Jak zatem spędził Pan ten wyjątkowy dzień?

Poddałem się ciśnieniu. Doceniłem wysiłek organizatorów i pamięć wielbicieli. Nie można tego nie doceniać, ale niechęć w dalszym ciągu we mnie jest, ponieważ nie uważam, że jest się z czego cieszyć, kiedy kończy się osiemdziesiąt lat. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ludzie tak się cieszą w sylwestra, skoro minął kolejny rok, a nie wiadomo, co wydarzy się w następnym. Moje odczucia dotyczące wszelkiego rodzaju jubileuszy się nie zmieniają, ale absolutnie doceniam pamięć innych o moich 80. urodzinach.