wtorek, 5 marca 2024

Marta Tymińska o książce "Zabrała mi wszystko, ta podstępna anoreksja" i zaburzeniach odżywiania [WYWIAD]

 Marta Tymińska o książce "Zabrała mi wszystko, ta podstępna anoreksja" i zaburzeniach odżywiania  [WYWIAD]

















fot. archiwum prywatne Marty Tymińskiej

Marta to dziewczyna z niezwykłą historią, którą za pośrednictwem swojej debiutanckiej książki postanowiła podzielić się ze światem. Zgodziła się opowiedzieć mi o sobie, ale też o anoreksji, podstępnej chorobie, która zabrała jej naprawdę wiele. Mówi o tym, co na temat zaburzeń odżywiania każdy wiedzieć powinien, ale też o tym, czy zaburzenia odżywiania można całkowicie wyleczyć. 

Byłaś nastoletnią dziewczyną, pełną pozytywnej energii. Nie były Ci obce spontaniczne zachowania. Niewiele planowałaś. To, co zgotował Ci los, spowodowało, że stałaś się dziewczyną z niezwykłą historią. Czego, co zabrała Ci ta podstępna choroba, najbardziej Ci brakuje?

Czego mi brakuje? Trudne pytanie. Myślę, że zdecydowanie łatwiej byłoby mi na nie odpowiedzieć, na początku tej drogi, kiedy postanowiłam rozpocząć taką prawdziwą walkę z anoreksją. Bo obecnie, ja już chyba się nauczyłam - albo inaczej - przyzwyczaiłam się do tych zmian w moim życiu, które wywołały zaburzenia odżywania. Mogłabym tak wyliczać, czego najbardziej żałuję lub czego mi brakuje, ale mam świadomość tego, że ja chcę walczyć o swoją przyszłość i o siebie. Nawet jeśli pewne nawyki, przyzwyczajenia czy braki, które były konsekwencją choroby, nadal są w moim życiu. Chciałam się rozwijać, poszerzać swoją wiedzę, pracować, niezależnie od tego, czy wszystko wróciło do normy, czy nie. Ja wiedziałam, że to będzie wymagało czasu, ale nie wiedziałam, ile mam na to czekać. I ja nie chciałam czekać. Każdy kolejny dzień oczekiwania zabierał mi szansę na to, by móc zacząć się spełniać.

A ja zasługiwałam i zasługuję na to, by być szczęśliwa! Tak jak każdy z nas. 

Ja się ciągle zmieniam, moje myślenie się zmienia, więc bardzo się cieszę, że mogę aktualizować informacje z książki czy z poprzedniego wywiadu. Bo ja wiele rzeczy zrozumiałam, a przede wszystkim to, że wszystko dzieje się po coś. 

Ale jakbym miała wybrać jedną stratę, odpowiedziałabym – spontaniczność. Tak, to właśnie jej najbardziej mi brakuje po zaburzeniach odżywiania. 

Spontaniczne wyjścia, spontaniczny wypad do restauracji, spontaniczny wyjazd, spontaniczny poczęstunek – to są pozytywne, przyszłe efekty mojej pracy, którą obecnie nad sobą prowadzę. 

Kiedy poczułaś, że tym, co Cię spotkało, chciałabyś podzielić się z innymi?

Tak jak wspominałam, nie rozpoczęłam pisania z myślą, że kiedyś moja historia przejdzie proces wydawniczy, aby później oprawiona w okładkę, mogła stanąć na półkach bibliotek czy sklepów stacjonarnych. Dopiero gdy zaczęła przypominać ona książkę, ja miałam coraz więcej pomysłów na grafiki i wiersze, w mojej głowie zaczęło pojawiać się pytanie „A może kiedyś to wydam?”. 

Gdy już skończyłam pisać, za każdym razem, gdy otwierałam laptopa było mi szkoda. Było mi szkoda, że tak duża część mojego życia, pełna wskazówek, porad jest dostępna tylko dla mnie. Wtedy już byłam pewna i powiedziałam: „Moja historia rusza w świat! Jestem gotowa!” 

Zanim jednak Twoja historia trafiła pod strzechy czytelników, do pewnego momentu jej pisanie traktowałaś jako formę terapii. Powiedz coś więcej. 

Tak, dokładnie. To była terapia. Zdecydowanie najlepsza, jakiej doświadczyłam. Opisywałam wszystko - po kolei, każde wydarzenie. Od momentu, kiedy podjęłam decyzję o odchudzaniu, i co ją poprzedzało, aż do dnia, kiedy wypowiedziałam, to ważne dla mnie, zdanie w ośrodku: „Chcę wyzdrowieć i zrobię wszystko, aby to osiągnąć“. 

Z każdą kolejną sytuacją, którą przelałam na papier – było mi lżej. Czułam jak ciężar, który powodowała, ze mnie schodzi, a na jego miejscu pojawia się spokój i taka dobra myśl. Nie planowałam nigdy, ile stron mam napisać danego dnia. To było bardzo zróżnicowane. Bo niestety, nie jest łatwo opisywać siebie i swoją przeszłość. Czasem już po jednym zdaniu musiałam kończyć, bo nie byłam w stanie nic więcej sobie przypominać. I to było cudowne, że nie narzucałam na siebie takiej presji. Nie wyznaczyłam sobie konkretnego dnia, do kiedy mam skończyć. Wtedy, kiedy potrzebowałam – siadałam do laptopa.

Ciekawie było także z  wierszami, ponieważ powstawały one podczas wykonywania codziennych czynności lub w pracy. W pewnej chwili poczułam taką wenę, więc brałam kawałek kartki, czasem nawet na szybko wyrwaną z zeszytu, aby zapisać wszystkie swoje myśli, które ułożyły się w rymowany wiersz. Potem, przychodząc do domu, miałam kieszenie zapełnione takimi właśnie małymi karteczkami. Przepisywałam z nich fragmenty tekstu w odpowiednie miejsce do książki, tak, aby pasowały do danej sytuacji, której dotyczą. Kilka wierszy napisałam też w środku nocy, kiedy nie mogłam zasnąć, bo źle się czułam. W takich chwilach, w moim notatniku w telefonie, pojawiał się problem, który mnie dręczył, opisany w dość nietypowy sposób.

Dlatego długo trzymałam to w tajemnicy, bo na początku to nie była książka - tylko taka moja prywatna terapia.

Pamiętasz ten moment, w którym poczułaś, że swoich zapisków nie chcesz już trzymać w szufladzie?

Tak, nawet bardzo dobrze. To był październik. Rozmawiałam z siostrą cioteczną i wspomniałam o książce. Ona jako pierwsza dostała ją do przeczytania. Wtedy też poinformowałam pozostałych członków mojej rodziny. Każde ich pozytywne słowo na temat tego, co napisałam, udzielało mi odpowiedzi na pytanie „Czy dobrze robię?“. Choć na pewno dla nich, to też nie było łatwe. 

Kilka dni przed, podjęłam też inną trudną decyzję. Czułam się z nią źle i pragnęłam zrobić coś dobrego. Chciałam zrobić coś, co przyniesie mi dużo satysfakcji i zadowolenia, a jednocześnie pomoże innym uniknąć tego, co przeszłam. Stąd decyzja o wydaniu książki. 

Czego było w Tobie wtedy więcej - nadziei, że u osób, które podobnie jak Ty, zmagają się z zaburzeniami odżywiania, jej ukazanie coś zmieni? Czy jednak obaw przed tym, że możesz być oceniana przez pryzmat tego, co przeszłaś?

I nadziei i obaw. Mieszane uczucia mi towarzyszyły, mimo że byłam pewna. Nie mogłam się też doczekać, kiedy książka trafi do osób, które tego potrzebują. W momencie gdy zdałam sobie sprawę, jak trudno pozbyć się myśli związanych z zaburzeniami odżywiania i jak bardzo potrafią niszczyć jakość naszego życia, ja bardzo pragnęłam ostrzec innych. Do wydawnictwa wysłałam książkę z nadzieją, że pomoże ona choć jednej osobie. Liczyłam na to, że podzielenie się moimi przeżyciami stanie się ogromną motywacją do działania. Miałam w sobie tyle determinacji, że zrobiłabym wszystko, aby wielu osobom udało się uniknąć negatywnych skutków anoreksji, zanim na dobre zostaną w ich życiu. Bo sama wiem po sobie, że im dłużej mi towarzyszyły, tym trudniej jest mi się ich pozbyć. Natomiast nie spodziewałam się tak ogromnego odzewu. Pozytywne słowa, pozytywne opinie powodowały, że ja nie tylko się wzruszałam, ale zaczęły też znikać te obawy, bo naprawdę nikt nie zaczął na mnie patrzeć przez pryzmat anoreksji. Wręcz przeciwnie!

Niedługo minie rok, odkąd moja historia krąży po świecie. I absolutnie tego nie żałuję. 

W jednej z rozmów zdradziłaś, że odczuwałaś swego rodzaju wstyd. Dlaczego?

Często zadawałam sobie pytanie, co inni o mnie pomyślą, kiedy się przed nimi otworzę. Czy zmienią zdanie na mój temat? Jednocześnie miałam nadzieję, że wreszcie zrozumieją, czemu czasami tak się dziwnie zachowywałam albo odmawiałam jedzenia. Po prostu nie wiedzieli, że walczę z  anoreksją. Zawsze to ukrywałam. Swoim uśmiechem maskowałam moje zmartwienia. Uśmiech rekompensował mój wygląd i to, że byłam coraz szczuplejsza. Był taki zgubny. 

Zawsze, kiedy moja siostra wychodziła do koleżanek, ja prosiłam ją: „Tylko nie mów, że idę do psychologa“. Na moją prośbę, choroba była naszą tajemnicą. Bo się wstydziłam. Podobnie było po wydaniu książki. Opisuję w niej bardzo prywatne wydarzenia z mojego życia, o których nawet najbliższe mi osoby nie miały pojęcia. I o niektórych nadal nie mają. To jest tylko część mojej historii. To, czego naprawdę doświadczyłam, wiem tylko ja. A w życiu przeszłam bardzo dużo. I teraz już się tego nie wstydzę. Nie ja pierwsza, i niestety nie ostatnia, zachorowałam na zaburzenia odżywiania, więc myślę, że nie mam i nie miałam powodów do tego, żeby się wstydzić. To nie był wyrok, tylko lekcja.

Gdybyś miała wytyczyć jedno trudne wydarzenie z przeszłości, z którym przyszło Ci się ponownie skonfrontować podczas procesu twórczego, co byś wybrała? Co wtedy czułaś?

Wyjazd do ośrodka. Zdecydowanie. To był dla mnie bez wątpienia najtrudniejszy czas. Nie zapomnę go nigdy. 5 kwietnia jest dla mnie dniem, w którym mam mnóstwo refleksji, porównuję co roku swój stan i to, co się zmieniło. Jak opisywałam ten, powiedzmy rozdział, czułam się dokładnie tak samo. Widziałam siebie. Pamiętam ten dzień ze szczegółami i wszystko, co się działo po kolei. Jakie etapy trzeba było przejść, jakie formalności załatwić, jakie papiery wypełnić, aby potem zostać tam – w miejscu, które bardzo mnie zmieniło i przewartościowało moje życie.

Kto był taką osobą, na której wsparcie mogłaś liczyć na każdym etapie tworzenia Twojej książki?

Ja byłam taką osobą. Nikt nie wiedział, że piszę książkę. To był czas dla mnie. Ja nie chciałam nikomu mówić, żeby nikt się o nią nie pytał i nikt mnie nie pospieszał. Chciałam wydać ją wtedy, kiedy poczuję się gotowa, a nie dlatego, że wiele osób nie może się jej doczekać. Domownicy często mnie pytali, co ja robię, że spędzam tak dużo czasu przy laptopie, ale ja zawsze zasłaniałam się studiami. Po tym, jak już ją skończyłam i przez ten czas, kiedy książka była w wydawnictwie, wiedzieli, co się z nią dzieje i kiedy będzie gotowa. 

Każdy, kto zagłębił się w moją historię czytając książkę, wie, że znajduje się w niej list mojej siostry bliźniaczki. On też nie był umieszczony w niej od samego początku, tylko w połowie procesu wydawniczego. Ale ja czułam, że czegoś w niej jeszcze brakuje. Że pomimo grafik, wierszy, sentencji, potrzebuje jeszcze jednego elementu, abym poczuła taką pewność, że książka jest taka, jaką ja bym chciała przeczytać. I wtedy zapytałam siostrę: „Napiszesz, jak Ty to wszystko postrzegałaś?“. Miała dosłownie dwa dni. I zrobiła to. Gdy dodałam jej perspektywę, byłam pewna, że teraz książka ma w sobie wszystko, czego potrzeba. Moja siostra była mnie najbliżej, chodziłyśmy razem do liceum, więc cieszę się, że miała także swój udział w mojej książce. 

Gdybyś miała pracę nad "Zabrała mi wszystko, ta podstępna anoreksja" zamknąć w jednym słowie lub zdaniu, jakie mogłoby paść?

Uwolnienie. Czułam w środku taki cieżar, i że ta moja przeszłość jest nieuporządkowana. Panował we mnie taki chaos. Chciałam zrozumieć, dlaczego niektóre wydrzenia miały miejsce i jaki był ich cel. Książka mi w tym pomogła, a w efekcie także nie jednej osobie, co mnie bardzo, ale to bardzo cieszy. 

Czy to prawda, że zdarza Ci się czasem wracać do lektury Twojej książki? Co oprócz dumy, że odważyłaś się opowiedzieć swoją historię wtedy czujesz?

Oczywiscie, często do niej wracam. A w ręku, choć na chwilę, trzymam ją prawie codziennie. Oprócz dumny, czuje ulgę, że to już za mną. Jest bardzo dużo takich sytuacji, o których nikt nie zdaje sobie sprawy. To, czym nie odważyłam się podzielić, zostało w moim sercu. Na stronach książki przedstawiłam moją niełatwą drogę. I gdy ją czytam, mam wrażenie, że jeszcze raz nią podążam, ale tym razem świadoma tego, co mnie spotka. Patrzę na to wszystko w inny sposób. Może dlatego, że dopiero całkiem niedawno uświadomiłam sobie, czemu tak się wszystko potoczyło. Moje doświadczenia sprawiły, że jestem osobą, która ma inne spojrzenie na otaczającą mnie rzeczywistość. Nie rozumiem niektórych ludzi i ich poglądów, i napewno są też tacy, którzy nie rozumieją mnie. Staram się na siłę nie przekonywać innych do swoich racji, bo w ich oczach może być to absurdem. Ja po prostu... słucham siebie, bo tylko wtedy widzę najlepsze rezultaty podejmowanych przeze mnie decyzji.

Głównym założeniem jej wydania było, by jak najwięcej osób dowiedziało się, czym tak naprawdę jest anoreksja. Czy są osoby, które po jej przeczytaniu dzielą się z Tobą podobnymi historiami do Twojej?

Tak. Najczęściej piszą, że towarzyszą im bardzo podobne objawy. Co ciekawe, zaczęły mi się też zwierzać osoby z mojego otoczenia. Cieszę się z tego, bo wiem, że rozmowa z kimś, kto nas rozumie, ma zupełnie inne znaczenie. Jednak zdecydowanie najbardziej poruszały mnie pewne słowa. Słowa, które dawały mi takie poczucie, że wyszło tak, jak chciałam. A mianowicie, docierały do mnie opinie od wielu osób, że w momencie gdy czytali, to mieli wrażenie, że siedzę obok nich i opowiadam im to wszystko. Jak taka przyjaciółka, która się zwierza, udziela porad, wskazówek, dzieli się swoimi przeżyciami, aby pomóc. Czuli moją obecność przy sobie. I tak miało być! Dlatego właśnie zastosowałam takie zwroty jak „Ty“, „czujesz“, „musisz“, „możesz“ – zwracam się konkretnie do czytelnika, aby łatwiej mu było zrozumieć, że napisałam to specjalnie dla niego. 

Czy docierają do Ciebie opinie od czytelników, którzy przyznają, że pod wpływem lektury Twojej książki, ich walka z zaburzeniami odżywiania stała się choć trochę łatwiejsza?

Wydaje mi się, że odpowiedź padła już w poprzednim pytaniu, ponieważ w momencie gdy słuchałam lub czytałam historie innych, zawarta w nich była myśl, że wyniosły wiele z książki, a przede wszystkim to, że zdecydowały się sięgnąć po pomoc. Po prostu chcieli uniknąć negatywnych konsekwencji, które mnie dotknęły. Czyli mój cel został osiągnięty. Każda rozmowa z dziewczyną, która odważyła sie do mnie napisać, powodowała radość. Mimo że wcześniej się kompletnie nie znałyśmy. Cieszę się i jestem wdzięczna, że mogłam zamienić z nimi choć kilka zdań. Zawsze starałam się przekazać im dużo wsparcia.

Pisały do mnie też mamy dziewczyn, które walczą z zaburzeniami odżywiania, że „pomogłam im zrozumieć, co siedzi w ich głowie“ - dosłownie takie wiadomości dostawałam. I coś w tym jest, ponieważ definicja anoreksji w internecie, nie oddaje tak naprawdę jej siły. 

Docierały także do mnie komentarze, że dodatkowym atutem książki, jest jej prosty język. Taki właśnie był mój zamysł, aby mimo ciężkiego tematu, możliwe było przeczytanie jej szybko i w lekki sposób. 

Czy jest szansa na drugą część Twojej historii?

Jeśli kiedykolwiek będę chciała podzielić się z Wami dalszą częścią mojej historii, to zrobię to w taki sam sposób, jak za pierwszym razem. Czyli w tajemnicy. Nikt się nie dowie, że piszę, a na pewno nie wszyscy. Muszę też przyznać, że sporo osób powiedziało mi, że czują niedosyt i że po przeczytaniu pierwszej części, mają wrażenie, że będzie druga. Bo faktycznie nie ma tam takiego zakończenia, które dawałoby do zrozumienia, że wyszłam z zaburzeń odżywiania. Decyzja o wypuszczeniu w świat mojej historii nie była spontaniczna, tylko przemyślana. Ale czy odważę się na to po raz kolejny? Jedno jest pewne - to wymagało ode mnie ogrom siły. A czy mam jej na tyle dużo, aby dalej opowiadać o sobie? Tego sama nie wiem. 

Czy to prawda, że zaburzenia odżywiania dotyczą przede wszystkim kobiet? Jak wygląda to u mężczyzn? 

Szczerze? Nie mam pojęcia. Nigdy nie zagłębiałam się w dane, dotyczące tego, czy częściej chorują kobiety czy mężczyźni. Bo dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. Anoreksja, to choroba śmiertelna, a jej objawy są takie same u wszystkich, którzy się z nią zmagają. Tak mi się wydaje.  Znam kobiety, poznałam je osobiście, ale mężczyzn nie. Więc nie chcę się wypowiadać i poruszać takich kwesii, których nie jestem pewna. 

Jakie są inne mity na temat zaburzeń odżywiania?

Waga wskazuje, że ktoś ma problem z jedzeniem. A to nie prawda! Waga nie odzwierciedla relacji z jedzeniem. Zaburzeń odżywiania nie wiadać gołym okiem. Uzyskanie prawidłowej wagi nie oznacza wyzdrowienia, i ja jestem tego przykładem. To jest dopiero początek drogi do normalności. I zdecydowanie najtrudniejsza granica, jaką przekroczyłam. Bo w momencie gdy cyferki na wadze wskazywały, że nie zagraża już ona mojemu życiu, ja nadal walczyłam o dobrą relację z jedzeniem, o dobrą relację ze sobą i swoim ciałem. A to nie jest takie proste. Dlatego zmagając się z tym, warto skupić się nie tylko na przywróceniu wagi, lecz także na tym, aby znaleźć przyczynę. Bo przyczyna jest - i z tego też niedawno zdałam sobie sprawę. 

Istnieje wiele mitów na ten temat, na przykład, że zaburzenia odżywiania uniemożliwiają rozwój lub normalne funkcjonowanie. Nic bardziej mylnego. Ja skończyłam liceum, zdałam maturę, zrobiłam prawo jazdy, potem rozpoczęłam studia. Starałam się dopasować do reszty i właśnie to utrudniało innym, dojrzeć u mnie ten problem. Mimo że ciągle narastał. Prowadziłam podwójne życie, tylko w którym to byłam naprawdę ja?

Co na ich temat każdy wiedzieć powinien?

Że jest to bardzo poważny problem, który niesie za sobą mnóstwo konsekwencji zdrowotnych. Naprawdę mało brakowało, a przegrałabym walkę z anoreksją. I ponownie, w tej odpowiedzi, też bym chciała jeszcze raz poruszyć tę kwestię, która moim zdaniem jest bardzo istotna. Tutaj też apeluję do rodziców. Jeśli zauważycie, że Wasze dziecko wygląda już „normalnie“, ma wagę w normie, to mimo wszystko nie odpuszczajcie! Oczywiście, to jest ważne, aby przywrócić zdrową wagę, ale nie gwarantuje ona pokonania anoreksji. Bo nawet po kilku miesiącach, latach nawrót zaburzeń odżywiania jest możliwy. Wiem, co mówię. Ja czasem miałam wrażenie, że każdy chciał ode mnie zmian „na już“, szybko. A problem leży głębiej, i na to lepiej zwrócić uwagę. 

Wszystkich odpowiedzi udzielam w oparciu o swoje doświadczenia. Jestem wdzięczna, że mogę przekazać innym to, czego mi brakowało i to, co ułatwiłoby mi tę walkę. 

Czy zaburzenia odżywiania da się całkowicie wyleczyć, czy jednak ich ślady pozostają w człowieku na zawsze?

Jak zaczęłam tak na poważnie walczyć z zaburzeniami odżywiania, wiedziałam że ta droga będzie trwała co najmniej drugie tyle, ile trwała anoreksja. I gdy to już minęło, śmiało mogę powiedzieć, że ślad zostaje. To ciągła praca nad sobą, nad swoimi myślami. Natomiast mam nadzieję, że jak kiedyś będę miała jeszcze możliwość udzielenia wywiadu, to z pewnością powiem: „Tak, da się całkowicie z tego wyjść“. 

Ale chciałabym też spojrzeć na to z drugiej strony. Mój sposób jedzenia jest inny, dużo osób się dziwi, że ja tak jem. Nie będę tutaj pisała jak to wygląda, bo to nie o to chodzi. Ja po prostu wiem, że patrzę na to jedzenie trochę inaczej niż wszyscy, ale to nie znaczy, że nie umiem z tym funkcjonować. Bo umiem, ale to nie znaczy, że mi to nie przeszkadza. Skomplikowane...prawda? Ale na pewno jest ktoś, kto wie, co mam na myśli. 

Zaburzenia odżywiania na pewno można przezwycieżyć. I na pewno się kiedyś o tym przekonam, ponieważ tego chcę. Dodatkowo, wiem, co leży u ich podstaw i wiem, nad czym powinnam pracować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz