niedziela, 27 maja 2018

Artur Żmijewski: "W kinie poszukuję prawdy"

Artur Żmijewski: "W kinie poszukuję prawdy"





















Z Panem Arturem Żmijewskim miałam przyjemność rozmawiać przy okazji 20. edycji festiwalu Kino na granicy. Spotkaliśmy się po czeskiej stronie Olzy, w kawiarni Noiva, gdzie odbywały się festiwalowe debaty i retrospektywy.

W Cieszynie pojawia się Pan z okazji jubileuszowego, 20. Przeglądu Filmowego Kino na Granicy. Lubi Pan przyjeżdżać na tego typu imprezy? Jak trafił Pan do Nas, do Cieszyna?

Zaprosił mnie dyrektor festiwalu, Łukasz Maciejewski. Nie musiał mnie długo namawiać. To moja pierwsza wizyta w Cieszynie, mieście pełnym życzliwych ludzi. 

Jakie filmy lubi Pan oglądać z perspektywy widza? Czego Pan w nich poszukuje?

W kinie poszukuję prawdy. Ważne jest to, by zachęcić widza do przemyśleń. Nie uważam, że  kino powinno być odwzorowaniem rzeczywistości. Wręcz przeciwnie. Ma za zadanie przetwarzać rzeczywistość, dawać subiektywny obraz, stworzony przez twórców, ale też zostawiać miejsce na własne przemyślenia. 

Który z obejrzanych filmów  podczas tego festiwalu zrobił na panu największe wrażenie?

W ramach festiwalu KNG obejrzałem tylko film "Beksińscy". Zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, choć jest filmem dość smutnym, tak, jak życie Zdzisława Beksińskiego i jego bliskich. 

Kilka filmów zaprezentowanych w Cieszynie widziałem już wcześniej, przy innych okazjach. Przyjechałem tylko na chwilę. Mam nadzieję, że następnym razem zostanę na dłużej. 

W niedzielę, przy okazji projekcji filmów, w których Pan występuje, spotkał się Pan z cieszyńską publicznością. Lubi Pan momenty wymiany opinii z widzami? Co jest dla Pana wtedy najważniejsze?

Bardzo lubię takie momenty. Najważniejsze jest dla mnie to, by film  ludzi obchodził, nie pozostawiał obojętnymi.  Widz jest rodzajem lustra, w którym się odbijamy. 

Okazja do spotkań z widziami to jedno, ale pojawia się też wtedy okazja do oglądania siebie na ekranie. (Śmiech.) Lubi Pan oglądać i oceniać filmy i projekty, w których bierze udział? Na co zwraca Pan wtedy najwięcej uwagi?

Nie mam z tym problemu. Filmy z moim udziałem oglądam dosyć często. Muszę to robić również dlatego, że reżyseruję, w tym również siebie. Bywa tak, że w montażowni muszę na siebie patrzeć. (Śmiech.) Przyzwyczaiłem się do tego. Staram się wtedy być dla siebie krytyczny. To podstawowe kryterium. 

Obecnie emitowane są dwa seriale, w których można Pana oglądać. Mowa oczywiście o "Ojciec Mateusz" i "W rytmie serca". Dwa seriale i dwie skrajnie inne postaci. Lubi Pan bardziej grać bohaterów obyczajowych, czy tych trudnych, ze skomplikowanym życiorysem?

Lubię różnorodność. Wolałbym rano grać bandytę, a wieczorem kogoś dobrego. (Śmiech.) To sól naszego zawodu. Najbardziej atrakcyjne jest, że możemy być kimś innym każdego dnia. 

Rola Edwarda Wilczyńskiego była dla Pana okazją spotkania zawodowego z Małgorzatą Foremniak po latach. Czy był to także pretekst do tego, by powspominać Waszą współpracę z lat ubiegłych? M.in przy filmie "Daleko od siebie" (1995) i "Na dobre i na złe". 

Oczywiście, że tak. Wspomnienia wracają. Zawodowo nie widzieliśmy się od dziesięciu lat. Przyznaję, że to było bardzo miłe. W naszych relacjach nic się nie zmieniło, tak jakbyśmy spotkali się całkiem niedawno.

Poszukując stricte czarnego charakteru w Pana dorobku, na samym początku postawiłam na Pana bohatera w "WRS". Jednak po obejrzeniu kilku odcinków i wnikliwej analizie wątku dochodzę do wniosku, że wcale nie jest taki zły... Jak Pan to odbiera?

Wątek cały czas się rozwija. To moim zdaniem postać niejednoznaczna.

Proszę na koniec rozmowy opowiedzieć o swoich najbliższych zawodowych planach. 

Plany są tak rozległe, że nie starczyłoby nam czasu, by o nich opowiedzieć. (Śmiech.) Kończę reżyserować kolejną transzę serialu "Ojciec Mateusz". Nowe odcinki od września. Pracuję nad dwoma nowymi projektami. To dwie diametralnie inne role. 

Materiał archiwalny z dnia 30 kwietnia 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz