wtorek, 13 listopada 2018

Aleksandra Przesław: "Ucieknę kiedyś z koniem na bezludną wyspę..."

Aleksandra Przesław: "Ucieknę kiedyś z koniem na bezludną wyspę..."


























Fot. Andrej Darczyniec

Aktorka młodego pokolenia, miłośniczka jazdy konnej. Sympatykom seriali telewizyjnych dała poznać się w telenoweli historycznej "Korona królów", gdzie wciela się w rolę Adelajdy Heskiej, żony Kazimierza Wielkiego.

Proszę na początek powiedzieć, jak to się zaczęło? Kiedy zdecydowała Pani, że zostanie aktorką?

Decyzja o wyborze aktorstwa jako drogi zawodowej towarzyszyła mi od zawsze, choć w dosyć nieoczywistej formie. Moje dziecięce myśli o przyszłości codziennie krążyły wokół innego zawodu. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że aktor może połączyć w sobie wszystkie profesje, bo odgrywając daną rolę na moment stajemy się inną osobą. Jeszcze wtedy nie wiedziałam nic o tym zawodzie – później, w szkole aktorskiej, szybko okazało się, że byłam w błędzie. W każdej roli bowiem jesteśmy jedną częscią siebie „w sobie”, a drugą „w postaci”, nie da się oszukać Boga i przeżyć kilku żyć na raz. Tym niemniej uważam, że możliwość transformacji, jaką daje mi aktorstwo, jest niepowtarzalna, wyjątkowa i na pewno była głównym powodem, dla którego zdecydowałam się na ten zawód.

Czy od najmłodszych lat przejawiała Pani zainteresowanie sceną, lubiła się przebierać i wcielać w różne postaci?

Kiedyś Tata kupił mi w Niemczech rozkładany teatrzyk i pacynki. Szybko zapałałam miłością do różnorakich przedstawień. Zapraszałam na nie całą rodzinę: Mamę, Tatę, Babcię, Brata i psa Fuksa. Nie ograniczałam się do pacynek z zestawu, wykorzystywałam lalki, maskotki i inne zabawki, tworząc dla mojej widowni fuzję światów: poczynając od postaci z baśni, a kończąc na Barbie czy Kubusiu Puchatku. Pamiętam, że kiedyś mój (cztery lata młodszy) Brat zjadł bilet na spektakl, pewnie by zwrócić na siebie uwagę. Chyba oboje lubiliśmy być w centrum zainteresowania, z tym że tylko ja poszłam w artystyczną stronę.

Proszę opowiedzieć o swojej pierwszej poważnej roli. Była to rola w Teatrze, czy w telewizji? Proszę zdradzić coś więcej. 

Pierwsze poważne role to przedstawienia dyplomowe w szkole aktorskiej. Miałam szczęście zagrać w dwóch dyplomach: „Diable, który...” na motywach dramatu Johna Osborne’a w reż. Mariusza Grzegorzka i „Lovecrafcie” Roberta Bolesto w reż. Łukasza Kosa. W obu spektaklach miałam możliwość przeprowadzenia postaci od początku do końca, choć każde z przedstawień znacznie różniło się energią. To były duże wyzwania aktorskie. Niestety, dyplomy mają krótki termin grania, a ten skończył się wraz z końcem czwartego roku studiów.

Aktorstwo to jedno, ale ważna jest dla Pani też jazda konna. Kiedy pokochała Pani ten sport? Jeździ Pani regularnie?

Konno zaczęłam jeździć w wieku ośmiu lat, od tamtego momentu to moja największa pasja, choć obecnie mam zdecydowanie mniej czasu na jej realizację. Staram się trenować regularnie, próbuję nowych rzeczy, np. łucznictwa konnego. Jazda konna, a przede wszystkim opieka nad własnym koniem wymagają ogromnego poświęcenia i sporych nakładów finansowych, a ja, dużo pracując jako aktorka, jestem zmuszona wciąż uciekać się do półśrodków. Może kiedyś nie wytrzymam i ucieknę z koniem na bezludną wyspę? Albo na wyspę zamieszkałą przez weterynarzy i kowala, na wszelki wypadek. Najpierw jakoś tam dopłyniemy, a potem będziemy bezustannie galopować brzegiem, co jakiś czas zmieniając podkowy...

Czy te umiejętności udało się Pani wykorzystać kiedyś w zawodzie aktorki, choćby w serialu "Korona Królów", gdzie od września możemy Panią oglądać w roli Adelajdy Heskiej, żony Kazimierza Wielkiego?

Jeśli chodzi o wykorzystanie moich umiejętności na planie, nie miałam okazji specjalnie się wykazać. Nie ma na to miejsca, poza tym królowe nieczęsto jeździły wierzchem.  Pozostaje czekać na produkcję, gdzie jazda konna będzie głównym tematem!

Czy w ramach przygotowania do roli zgłębiała Pani losy Adelajdy Heskiej? Co jest najważniejsze dla Pani w kreowaniu tej postaci?

Przed rozpoczęciem zdjęć dostałam solidne wsparcie historyczne z produkcji telenoweli. Sama też trochę szperałam w książkach. Jednak najważniejsze jest przygotowanie emocjonalne, budowanie życia postaci, a nie skupianie się na kontekście historycznym. On jest ważny, wiele rzeczy od niego zależy i nie można go pomijać, ale jeśli chodzi o Adelajdę, duży nacisk trzeba było położyć na jej życie emocjonalne, a także pozostałe aspekty, takie jak np. mówienie z akcentem. Przy pracy nad postacią najważniejsze było dla mnie, by na ekranie pokazała się prawdziwa osoba, nie klisza, nie czyjeś wyobrażenie.

Jest coś takiego, co łączy Panią z Adelajdą Heską? Może też jest coś takiego, co Pani podarowała tej postaci?

Obie mamy taki pierwiastek niemiecki, w jej przypadku o wiele większy, bo ja jako dziecko jedynie przez moment mieszkałam w Niemczech. Na razie w serialu mamy tylko zalążek tego, jak uparta i waleczna jest Adelajda, te cechy pokazałyby się w całej krasie, jeśli zobaczylibyśmy jej losy po wygnaniu z Wawelu. Pod tym względem jesteśmy bardzo podobne: kiedy sytuacja staje się beznadziejna, nie ma mowy, bym odpuściła – podobnie, jak moja bohaterka lubię walczyć do końca.

Jak Pani postać odbierana jest przez widzów? Czy po pierwszych odcinkach "Korony Królów" z Pani udziałem odczuła Pani większą popularność?

Na szczęście nikt nie rzuca się na mnie, kiedy idę ulicą. Aktorstwo to wystarczająco trudny zawód, mam nadzieję, że jak najdłużej uda mi się zachować prywatność. Po emisji  pierwszych odcinków otrzymałam całą masę komplementów od widzów telenoweli, więc wnioskuję, że ludzie polubili moją Adelajdę.

Taka rola niesie za sobą również wyzwanie w postaci noszenia strojów z epoki. Jak czuje się Pani w sukniach z tamtego okresu? Rozmawiałam kiedyś na ten temat z Martą Bryłą, przyznała, że ich noszenie bywa męczące i odczuwalne dla kręgosłupa. 

Uważam, że kostium może bardzo pomóc aktorowi. Scenografia, charakteryzacja i kostium automatycznie przenoszą i osoby z planu i widzów przed telewizorami w świat średniowieczny. Dzięki temu praca przy takiej produkcji jest o wiele bardziej atrakcyjna niż gra w innych codziennych serialach, a kostium traktuję jako pomoc, nie przeszkodę. Nie często dostaje się taką szansę, by w jednej produkcji wystąpić w aż tylu strojach, staram się to docenić i wykorzystać najlepiej, jak potrafię.

Serial ma liczne grono fanów wśród młodzieży. Czy w Pani odczuciu może pełnić funkcję edukacyjną? Co jest dla Pani największą siłą tego serialu?

Tak, uważam, że Korona Królów ma funkcję edukacyjną. Cieszę się, że przy tak licznych produkcjach, które oferuje nam telewizja, znalazło się miejsce na telenowelę historyczną. Sama nigdy nie przepadałam za lekcjami historii, więc obejrzenie jej części na ekranie byłoby znacznym ułatwieniem. Kiedy losy bohaterów zostają unaocznione, tak jak w Koronie, o wiele łatwiej jest przyswoić sobie wiedzę na ich temat. 

Jak wyglądają Pani plany zawodowe na najbliższy czas? W jakich jeszcze produkcjach Panią zobaczymy?

Na razie nie wybiegam aż tak w przyszłość. Korona pochłania większość mojego czasu, więc inne propozycje zawodowe musiałam na jakiś czas odłożyć. Wciąż jednak gram w dwóch spektaklach: Opowieściach o zwyczajnym szaleństwie w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku oraz Filozofii po Góralsku ks. Józefa Tischnera w reż. Marcina Brzozowskiego w łódzkim Teatrze Szwalnia. I na te dwa spektakle serdecznie zapraszam!

Gdyby miała Pani określić na ten moment rolę swoich marzeń, jaka mogłaby być?

Na pewno chciałabym, by zapadała w pamięć, w dobrym sensie. Reszta nie ma znaczenia. 

Proszę na koniec przytoczyć swoje motto życiowe. 

Dilige et quot vis fac albo quidquid latine dictum sit, altum videtur. tłum. "Cokolwiek powiesz po łacinie, brzmi mądrze". 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz