sobota, 30 marca 2019

Barbara Wypych: „Teatr to mój drugi dom“



Barbara Wypych: „Teatr to mój drugi dom“

















Fot. Mikhail Chubun

W ramach XXIII Dni Teatru w Cieszynie, przed spektaklem "Pomoc domowa" miałam przyjemność rozmawiać z aktorką młodego pokolenia, Panią Barbarą Wypych.

Spotykamy się w ramach XXIII Dni Teatru w Cieszynie. Pytanie na początek - czy Teatr, tak jak dla większości aktorów dla Pani również jest miejscem szczególnym?

Można powiedzieć, że Teatr to mój drugi dom. W Teatrze spędzam bardzo dużo czasu. Próby i spektakle łączą ludzi, więc jestem bardzo zżyta z aktorami, z którymi współpracuję. To dla mnie wyjątkowe miejsce również dlatego, że mam kontakt ze sztuką i z widzem.

Na deskach cieszyńskiego teatru wystąpi Pani w spektaklu "Pomoc domowa". Proszę opowiedzieć o kulisach powstania tej sztuki. Jak wyglądały Pani prace nad rolą?

Atmosfera pracy i ekipa dała poczucie komfortu, mimo, że na początku nie czułam się zbyt swobodnie, z uwagi na autorytet Pani Krystyny Jandy, którą bardzo cenię. Poza pracą nad tekstem próby były dla nas okazją do integracji. Pani Krystyna Janda jako reżyser spektaklu wyznaczała kierunek i aranżowała sytuacje, a za wypełnienie roli odpowiadaliśmy sami, bazując na tym, co mamy w naturze; swoich umiejętnościach, poczuciu humoru i innych przydatnych cechach oddających charakter danej postaci. Na scenie mam wspaniałych partnerów. Gram m. in. z Krzysztofem Draczem - wybitnym aktorem. Dogadujemy się doskonale.

"Pomoc domowa" to farsa. Zgodzi się Pani z stwierdzeniem, że farsa obok komedii jest jednym z najtrudniejszych gatunków do zagrania przez aktorów? W czym Pani zdaniem zawarta jest ta trudność?

Tak. Uważam, że farsa i komedia są formami trudniejszymi od dramatu. Wymaga poczucia humoru w granicach dobrego smaku. Ludzie bywają bardzo śmieszni całkowicie nie zdając sobie z tego sprawy. Komizm często zawarty jest w sytuacji, a więc wystarczy to dostrzec i pozwolić sobie na autoironię. Istnieje cienka granica między byciem śmiesznym, a byciem żenującym. Jeśli chcemy kogoś na siłę rozśmieszyć, okazuje się, że w ogóle nie jesteśmy zabawni. Sama tego doświadczyłam, podczas różnego rodzaju spotkań castingowych.

Co opowiedziałaby Pani o swojej postaci? Co w tej roli okazało się dla Pani największym wyzwaniem?

Moja rola jest dość przerysowana, ponieważ gram kochankę bohatera, który jest ode mnie dużo starszy, ma żonę i ją przede mną ukrywa. Postać „Pszczółki Mai Głuptasek“ jest bardzo naiwna, przaśna, głośna, infantylna, ale też ma w sobie dużo uroku, dzięki czemu widz może ją polubić. Świat w farsie jest przedstawiony w określonej konwencji - widz śledzi losy bohaterów jak gdyby patrzył przez uwypukloną soczewkę.

Co najbardziej Pani podoba się w "Pomocy domowej", a za co Pani zdaniem widzowie cenią ten spektakl?

W „Pomocy domowej“ najbardziej podoba mi się, że jesteśmy świetnie zgranym zespołem. Bardzo się lubimy, spotkania są zawsze dla nas ożywcze, mamy powody do radości, a na scenę wychodzimy z ogromną potrzebą grania i spotkania z widzem. To bardzo satysfakcjonujące.
Wydaje mi się, że widzowie lubią ten spektakl m. in. dlatego, że doskonale widać, że nam, aktorom bycie na scenie również sprawia ogromną frajdę. Gramy bardzo odważnie i szeroko, ze wskazanym dystansem. Wpisany w sztukę absurd nawiązuje do różnych sytuacji, które mogą wydarzyć się rzeczywiście. Ta farsa to taka terapia śmiechem. Mało co tak odpręża jak szczery śmiech, a taki rodzaj odprężenia “Pomoc domowa” w pełni gwarantuje.

Zostańmy w temacie Teatru, ale porozmawiajmy o spektaklu "Psie serce", który był ostatnio transmitowany za pośrednictwem wyjątkowej platformy TheMuBa, której właścicielem jest Borys Szyc. To nowe oblicze Teatru. Co myśli Pani o tym projekcie?

Uważam, że to świetna inicjatywa, ponieważ dostęp do Teatru mają również osoby, które nigdy wcześniej na sztukę by się nie wybrali;  z uwagi na finanse, zajętości, obowiązki, czy problemy. Spektakle, które znajdują się na tej platformie są dostępne w konkurencyjnej cenie, a to jest ogromnym plusem. Są świetnie zarejestrowane. Wiedzę na temat TheMuBy zgłębiłam, przy okazji rejestracji „Psiego serca“, które jest już katalogu platformy. 14 lutego, czyli w dniu transmisji można było oglądać nasz spektakl również w kinach. Miałam ogromną tremę, ponieważ sporo moich znajomych z różnych zakątków Polski oraz z mojego rodzinnego Kalisza oglądało przebieg przedstawienia. Przyznam, że tego dnia odczuwałam taki stres, jaki towarzyszył mi na premierze.

Spróbujmy skonfrontować Pani rolę w "Pomocy domowej" z rolą w "Psim sercu". Którą ze swoich bohaterek lubi Pani bardziej? Można tak to porównać?

Nie, nie można tego porównać. To inne formy, inne postaci, inni reżyserzy, inne teatry itd. Obie role lubię, obie były dla mnie przełomowe z uwagi na fakt, że spotkałam się z ikonami. Przede wszystkim ikoną i ogromnym autorytetem aktorskim jest dla mnie Pani Krystyna Janda. Niesamowicie doceniam możliwość spotkania. Borys Szyc również jest aktorem, którego bardzo cenię. Ma taką - w pozytywnym tego słowa znaczeniu – bezczelność proponowania, otwartość i umiejętność sugerowania rozmaitych rozwiązań na scenie. To niesamowite. Patrząc na Borysa i obserwując jego prace, miałam takie poczucie, że należy pozbyć się wszystkich rzeczy, które uniemożliwiają proces dochodzenia do roli. Trzeba starać się wrócić do momentu, kiedy byliśmy dziećmi, czyli pielęgnować w sobie naiwność i rodzaj infantylności, żeby móc wejść w ułudę, którą tworzymy dla widza.

Na koniec naszej rozmowy zatrzymajmy się przy "Emce", w której od 2018 roku wciela się Pani w rolę Soni Krawczyk. W czym w Pani odczuciu ukryty jest fenomen tego - nie bójmy się użyć tego słowa - kultowego serialu?

Fenomen „M jak miłość“ tkwi przede wszystkim chyba w tym, że to bardzo rodzinny serial przedstawiający rodzaj nienachalnej codzienności. Pojawiają się w nim tematy, które są uniwersalne i dotyczą większości widzów. To takie “żyćko” podglądane przez dziurkę od klucza. Myślę, że dlatego ten serial jest tak licznie przez widzów oglądany.

Czy zanim trafiła Pani do serialu, zdarzało się Pani go oglądać?

Przyznam szczerze, że serial oglądałam w latach szkolnych, a więc pamiętam jego początki. Emitowany jest od osiemnastu lat. Wyjątkowe było dla mnie to, że poznałam aktorów, którzy do tej pory grają w serialu, a których pamiętam z ekranu telewizora jak na przykład Pani Teresa Lipowska, czy Pani Małgorzata Pieńkowska. Teraz mam okazję zobaczyć całą machinę produkcyjną od drugiej strony. W tym zawodzie piękne jest to, że przez wielorakość zadań i aktywności spotykamy się w różnych konfiguracjach. Niezależnie, czy robimy rzeczy ambitne, czy komercyjne. Z każdych spotkań czerpiemy naukę.Jestem ciekawa kolejnych. W ostatnim czasie praca na planie„Stulecia Winnych“ była dla mnie wyjątkową serią spotkań. Taka intensywność bycia i pracy twórczej gwarantuje rozwój. A na tym mi bardzo zależy.

Co opowiedziałaby Pani o swojej postaci z serialu „Stulecie winnych“?

„Stulecie winnych“ w reżyserii Piotra Trzaskalskiego to opowieść z historią w tle, która opowiada o rodzinie Winnych. Bazą do napisania scenariuszy była saga Ałbeny Grabowskiej o tym samym tytule. Gram postać Andzi, to uboga krewna, która przyjechała z Poznania i służy rodzinie Winnych. Rozpoczyna się I wojna światowa, która też rodzinę Winnych zupełnie inaczej sytuuje.

Proszę opowiedzieć o kulisach powstania serialu „Stulecie winnych“.

Zostawiliśmy tam kawał serca. Mówię w liczbie mnogiej, ponieważ kiedy będą Państwo mieli okazję zobaczyć ten serial, to proszę zwrócić uwagę na detale. Każdy pion dokładał wszelkich starań, żeby osiągnąć najlepszy efekt. Warto zwrócić uwagę na kostiumy, na charakteryzację podczas której widoczne są takie zabiegi jak postarzanie czy głębokie rany.

Graliśmy wiele scen zbiorowych. Pamiętam listę, którą zobaczyłam kiedyś na planie. Były na niej wypisane postaci, które miały się pojawić w serialu. Lista składała się z blisko 180 nazwisk grających. To armia ludzi. Wszystkich trzeba było skoordynować, dotransportować, ucharakteryzować i ubrać w odpowiedni kostium. To naprawdę ogromne wyzwanie i wielki podziw dla osób, których pracy nie widać, a którzy znacznie przyczynili się, by o serialu “Stulecie Winnych” mówić w kategoriach sukcesu. Dodatkową trudnością był zmieniający się czas. Zaczynamy od roku 1914, a dochodzimy do okresu drugiej wojny światowej. Moja bohaterka, Andzia zaczyna pojawiać się na ekranie w wieku 20 lat, a kończy w wieku 40 lat. Było to dla mnie piękne doświadczenie, ale też ogromne wyzwanie, ponieważ kręciliśmy sceny niechronologicznie. Chciałam różnicę wieku właściwie zróżnicować. Warto też wyróżnić świetną pracę operatorską Witolda Płóciennika, doskonałą pracę scenograficzną, rekwizytorską, dźwiękową itd. Mogłabym tak wymieniać bez końca. Mam nadzieję, że widzom serial ten dostarczy odpowiednich wrażeń i emocji, ale też liczę na to, że my, twórcy “Stulecia Winnych” będziemy odczuwać satysfakcję z wykonanej pracy.

Czy oglądała już Pani pierwszy odcinek?

Tak. Jestem po pierwszym odcinku. Bardzo mnie wzruszył. Być może nie jestem obiektywna.
W każdym razie, jestem szczęśliwa, że mogę być częścią „Stulecia  Winnych“.

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz