Aleksandra Szwed: "Miałam szczęście w życiu"
Aleksandra Szwed odpowiedziała na kilka pytań w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie. O szczęściu, występie w Eurowizji, teatrze i filmach, działalności charytatywnej i roli w serialu "Barwy szczęścia".
Jest Pani jedną z najbardziej znanych aktorek w Polsce. Pojawia się Pani w TV, ale także w Teatrze. Gdyby miała Pani porównać, gdzie odnajduje się Pani lepiej, postawiłaby Pani na Teatr, czy Telewizję?
To dwa zupełnie różne światy. Choć to ten sam zawód, to zupełnie inaczej pracuje się w teatrze, a inaczej na planie filmowym. Nie jestem w stanie tego porównać i powiedzieć, gdzie czuję się lepiej. To i to sprawia mi niekłamaną radość. Zaczynałam w teatrze, był moją „pierwszą miłością“ zawsze będę go darzyć ogromnym sentymentem. Praca na deskach teatru jest specyficzna. Samo przygotowanie spektaklu to długotrwały proces - trwa ok. 2-3 miesiące. Gra się na żywo i ma się bezpośredni kontakt z widzem, co jest bardzo istotne. Na planie filmowym są duble a w ciągu jednego dnia zdjęciowego kręci się kilka lub nawet kilkanaście scen. Mimo to często jest tak, że większość czasu na planie spędza się na…czekaniu (śmiech), ale to dlatego, że w ekipie teatralnej liczba osób jest ograniczona, a plan filmowy to machina zwykle o wiele, wiele większa.
Gra Pani m.in w spektaklu „Siostrunie“, czy „Dwie połówki pomarańczy". Proszę powiedzieć, która z tych ról bardziej się Pani podoba? I przede wszystkim, dlaczego?
To dwie rożne role, których po prostu nie sposób porównywać. W „Siostruniach“ gram siostrę zakonną, a w „Dwóch połówkach pomarańczy“ wyzwoloną, młodą dziewczynę. Trudno mi powiedzieć, którą lubię bardziej. Przy obu produkcjach pracowało mi się bardzo przyjemnie. Obie role były bardzo wymagające ale z rożnych przyczyn. Wiele nauczyłam się przy tych spektaklach, na przykład stepować.
Oprócz aktorstwa, zajmuje się Pani również konferansjerką tak, jak choćby dzisiaj. Proszę powiedzieć, czy lubi Pani „tę część“ swojego zawodu? Co w konferansjerce najbardziej Panią interesuje?
"Jestem kobietą pracującą i żadnej pracy się nie boję" (śmiech). Fakt - zajmuję się wieloma rzeczami, konferansjerka jest jedną z nich. To, co lubię w takiej pracy najbardziej to to, że mam ciągły kontakt z żywym widzem, który reaguje i potrafi dodać mi skrzydeł. Imprezy tego typu są dzięki temu naprawdę fajnym doświadczeniem, bo mimo scenariusza wiele rzeczy dzieje się spontaniczne. To nieuniknione, czasem wymaga nerwów ze stali (śmiech) ale trzeba przyznać, że ma swój urok.
Jakiego typu imprezy najbardziej lubi Pani prowadzić? Czy ma Pani ulubiony gatunek takich eventów?
Nie mam ulubionego „gatunku“ takich imprez. Wszystko zależy od publiczności. W każdej przestrzeni, w której działam, zawsze najważniejsza jest widownia. Nie ulega jednak wątpliwości, że mam w życiu ogromne szczęście – jestem człowiekiem, który robi to, co lubi.
Zajmuje się Pani także muzyką, ma Pani na swoim koncie dwa single – „All my life“ w duecie z M. Boccino oraz „Ach ten Pan!“ (2013; debiut solowy) Czy myślała Pani może kiedyś o wydaniu płyty, albo chociaż o kolejnej autorskiej piosence?
Często o tym myślę. Muzyka to kolejna z tych rzeczy, które robię z czysto egoistycznych pobudek – chęci zajmowania się tym, co sprawia mi frajdę. Pasja jest dla mnie tym, co jest najważniejsze w życiu – moim motorem napędowym. Wielu ludzi mówi, że jak „ktoś jest od wszystkiego, to jest do niczego“, ale jeżeli kocha się to, czym się człowiek zajmuje, wtedy nie jest to do niczego – nie może być, jeśli wkłada w to serce. Nie jestem wykształconą wokalistką, nie skończyłam szkoły muzycznej, ale trafiłam na wspaniałych ludzi. Poza tym autor musi być elastyczny, dostosowywać się do roli, którą kiedyś przyjdzie mu zagrać. Może akurat w moim przypadku kiedyś będzie to rola piosenkarki? Kto wie… Zawsze powtarzam, że robię dużo rzeczy, ale gra aktorska jest moją największą miłością. Jednak bez tego wszystkiego, bez tych dodatkowych elementów, nie czułabym się tak do końca spełniona. Wolę żyć tak, żeby niczego nie żałować, a w życiu tak naprawdę żałuje się tylko tego, czego się nie zrobiło. Nie mam parcia na bycie muzyczną super-gwiazdą. Zupełnie nie chodzi o to. Sęk w tym, aby móc się dzielić z innymi swoją radością, a muzyka bez wątpienia zajmuje wyjątkowe miejsce w moim sercu.
Wspomina Pani czasem swój występ w „Eurowizji“ z 2009 roku? Czy gdyby miała Pani jeszcze jedną szansę wystąpić na tym samym festiwalu, zdecydowałaby się Pani?
Nie wiem, czy zdecydowałabym się na to ponownie, ale na pewno nie żałuje. To była fajna przygoda, na dodatek zupełnie niezaplanowana i spontaniczna. Marco Bocchino bardzo chciał reprezentować Polskę i napisał utwór dla dwojga. Przyznam, że terminowo nie bardzo mi to pasowało, bo byłam w środku matur. Kiedy doszło do ogłoszenia wyników, cieszyłam się, bo okazałoby się, że mogę podejść do egzaminów. Nie poszłam tam z myślą o tym, aby wygrać, ale raczej z taką, aby zdobyć kolejne doświadczenie – to było bardzo pouczające, a i drugie miejsce w preselekcjach do tego już legendarnego festiwalu dodało mi wiele wiary w siebie.
Często udziela się Pani także charytatywnie, m.in wspiera Pani Fundację POLSAT. Co jest dla Pani najważniejsze w pomaganiu potrzebującym?
Sam fakt niesienia pomocy jest dla mnie bardzo ważny. Uważam, że jestem człowiekiem, który miał w życiu bardzo, bardzo dużo szczęścia. Jestem zdrowa, jestem w stanie utrzymać się sama, robię to co lubię, mam przyjaciół i rodzinę na której zawsze mogę polegać. Jeżeli moja działalność, moje wsparcie i obecność na jakimś evencie charytatywnym może komuś pomóc, absolutnie jestem na tak. Ludzie o tym nie myślą skupiając się na swoich problemach, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto ma od nas gorzej i zawsze jest ktoś, kto tej pomocy bardzo potrzebuje. Obojętność jest czymś strasznym i niestety powszechnym. Po prostu staram się być tam, gdzie jestem potrzebna. Mam świadomość tego jak wiele mam, a przecież równie dobrze mogłabym być na miejscu osób, którym pomagam. Nie rozumiem zarzutów, że gwiazdy „lansują się“ na akcjach charytatywnych. Nie jest tak, a przynajmniej ja nie chcę w to wierzyć. Jesteśmy tam po to, żeby pomagać. Faktem jest, że dzięki znanym twarzom akcje charytatywne mogą zyskać na popularności, na rozgłosie, co sprawia, że może kilka osób wyśle dodatkowe kilka złotych na dane konto, a przecież właśnie o to chodzi. Jeśli jest szansa na to, że dzięki mojej obecności na dany szczytny cel można zebrać choć złotówkę więcej to dla mnie absolutnie wystarczający powód by być i wspierać. Jeśli faktycznie tak się stanie, to mogę się tylko cieszyć i mam motywacje do dalszych działań.
Czy obecnie wspiera Pani kolejną akcję charytatywną? Jeśli tak, to jaką?
Trudno mi wskazać jedną konkretną akcję, bo naprawdę często się przyłączam do różnych inicjatyw. Chętnie udzielam się m.in w akcjach związanych ze zwierzętami - jestem psiarą i kociarą, ale robię to też dlatego, że nasi „bracia mniejsi“ zwyczajnie nie mogą sami zabrać głosu we własnej sprawie.
Jak wspomina Pani pracę na planie „Na krawędzi“; POLSAT? Z tego, co wiem, nie była to łatwa rola…
Nie była to rola łatwa, ale szczerze żałuję, że taka krótka. Pojawiło się na tym planie naprawdę wielu wspaniałych polskich aktorów, których podziwiam. Jeżeli chodzi o stronę techniczną, poziom też był bardzo wysoki. Jeśli chodzi o moja role, to była praktycznie bez słów, co czyniło ją dodatkowo trudniejszą do odgania. Moja bohaterka była postacią o skomplikowanej historii i profilu psychologicznym. Starałam się przekazywać emocje gestem, oczami, nie słowami. Co ciekawe we mnie też ta rola wzbudziła pokłady emocji, których się nie spodziewałam.
Od jakiegoś czasu pojawia się Pani w serialu „Barwy szczęścia“ jako energiczna tancerka – Lili. Czy zdążyła już Pani polubić swoją bohaterkę?
Owszem. Przyłączyłam się do tej obsady dlatego, że spodobała mi się postać. Co prawda, nigdy nie wiadomo, co scenarzystom strzeli do głowy i jak zmodyfikują postać (śmiech). To coś, nad czym nie mam kontroli. Zafascynował mnie fakt, że jest to tancerka, która pochodzi z Kuby, bo jest to dość określony temperament, którego wcześniej nie miałam jeszcze okazji odgrywać ani na scenie, ani w serialach. Poza tym sam element tańca daje otwiera nowe możliwości. “Barwy…” są bardzo znanym i lubianym serialem. Niezwykle cieszę się, że trafiłam do wątku, w którym jest tylu młodych i zdolnych aktorów – Marysia Dejmek, Otar Saralidze czy Sebastian Perdek. Jestem zadowolona, że nic nie jest wymuszone. Pracuje się tam niezwykle sympatyczne, bo świetnie się rozumiemy i wszyscy bawimy się tym co robimy. Myślę, że od czasu “Rodziny zastępczej” nie miałam aż tak dobrego kontaktu z ludźmi, z którymi pracuję. Może też dlatego jest tak fajnie, że w tym serialu jestem już ponad rok. Zawsze mam szczęście do tzw. "czynnika ludzkiego" - jakiej pracy się nie podejmę, zawsze otaczają mnie wspaniali ludzie.
Proszę na koniec zdradzić, jak wyglądają najbliższe Pani zawodowe plany?
Zarówno w teatrze jak i serialu ruszamy od września pełną parą. Nie zdradzę planów, bo bywa tak, że kiedy mówimy o nich głośno, wtedy się nie spełniają…
Materiał archiwalny z dnia 11 września 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz