czwartek, 13 grudnia 2018

Tomasz Stockinger: „Amant przedwojenny? Takie zaszufladkowanie bardzo mi odpowiada“

Tomasz Stockinger: „Amant przedwojenny? Takie zaszufladkowanie bardzo mi odpowiada“



















Fot. Robert Gauer

Spotykamy się w Wiśle, gdzie zaprezentuje Pan słuchaczom repertuar swojego koncertu "Już nie zapomnisz mnie". Podobno inspiracją do powstania tego koncertu był film "Lata dwudzieste, lata trzydzieste". Proszę powiedzieć coś więcej na ten temat. Co Pana w tym filmie urzekło?

Cieszę się, że jesteśmy w Wiśle. Zaproszenie przyjąłem z przyjemnością, kocham ten region. Przyjeżdżam tu regularnie, w celach rekreacyjnych, a teraz mam przyjemność wystąpić przed tutejszą publicznością. Adama Małysza nie będzie, ale pozdrowię go ze sceny. (Śmiech.)

Wspominany film jest inspiracją i nawiązaniem do tego czasokresu. Wychowałem się w domu przepełnionym muzyką. Moi rodzice byli piosenkarzami, ten repertuar docierał do mnie podkorowo. (Śmiech.)

W tych piosenkach jest magia. Nigdy się nie nudzą. Publiczność za każdym razem jest pod ogromnym wrażeniem. Piosenki nie mają stu lat, ale niewiele mniej, więc są doskonałym powodem do świętowania 11 listopada. (Śmiech.)

Skąd pomysł na nazwę "Już nie zapomnisz mnie..."? Proszę powiedzieć coś więcej...

Tytuł recitalu związany jest z jedną z najbardziej znanych piosenek z tamtego okresu.

Koncert składa się z najpiękniejszych szlagierów kina przedwojennego. To piosenki autorstwa legend polskiej literatury muzycznej. Hemara, Tuwima, Petersburskiego. Czy ma Pan swojego ulubionego autora tamtego okresu?

Wyróżnienie kogokolwiek byłoby w tym momencie krzywdzące dla całej reszty. Autorzy pewnie nawet przez krótki moment nie wierzyli, że piosenki będą pamiętane i wykonywane po prawie stu latach. Nie zapominajmy, że twórcy mieli bardzo utrudnione zadanie w tych czasach. Przetrwanie repertuaru jest symbolicznym aktem jego mocy. 

Czy wśród piosenek, które znajdują się w repertuarze koncertu ma Pan swoją ulubioną? Jaką? Dlaczego akurat ta?

Nie mam jednej ulubionej, wszystkie są ciekawe i piękne. Podczas jednego występu prezentujemy około 30 utworów, a czasem nawet więcej. W miłym towarzystwie czas szybko płynie. (Śmiech.) 

Czy nie jest trudno pogodzić zajętości koncertowych z aktorskimi?

Jest trudno, ale kto powiedział, że ma być łatwo. (Śmiech.) 

W jednym z wywiadów przyznał Pan, że w związku z trasą "Już nie zapomnisz mnie" jest do pewnego stopnia zaszufladkowany jako amant przedwojenny. Jak Pan to odbiera? To prawda?

Bardzo przyjemnie. Takie zaszufladkowanie bardzo mi odpowiada. (Śmiech.) 

Idąc dalej w kierunku "zaszufladkowania", od samego początku, (rok 1997) pojawia się Pan w serialu "Klan" jako Paweł Lubicz. "Klan" jest bez dwóch zdań serialem kultowym. Co według Pana składa się na jego sukces?

Każdy aktor marzy o tym, aby zagrać wielką rolę. Taka oglądalność i emisja pięć razy w tygodniu. Czy nie jest to wielka rola? (Śmiech.) 

Nigdy nie myślał Pan o odejściu z serialu?

Kilkukrotnie. 

Czy często jest Pan utożsamiany z dr Lubiczem? Zdarza się Panu, że musi tłumaczyć, że nie jest lekarzem? (Śmiech.)

W 50% przypadków + VAT. (Śmiech.) 

Proszę opowiedzieć o najbliższych planach zawodowych. 

Mój czas poświęcam serialowi, koncertom, wyjazdom. Nie zdradzę więcej szczegółów. 
 
Materiach archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz