wtorek, 29 listopada 2022

Cykl #mariolapoleca (6): "To nie kraj, to ludzie", Joanna Racewicz [RECENZJA KSIĄŻKI]

 Cykl  #mariolapoleca (6): "To nie kraj, to ludzie", Joanna Racewicz [RECENZJA KSIĄŻKI]

Zawsze warto znaleźć coś, co poprawi nasze samopoczucie, będzie gwarancją pojawienia się uśmiechu na twarzy. Jedni znajdują takie czynniki w książkach, drudzy w filmach, a jeszcze inni w serialach, czy w muzyce. 

Propozycjami, które (w moim odczuciu) takie czynniki posiadają, chciałabym się dzielić z Wami w moim najnowszym cyklu #mariolapoleca. 

Serdecznie Was zapraszam. Dziś zachęcam do lektury recenzji książki "To nie kraj, to ludzie", której autorką jest Joanna Racewicz, która w szczytowym okresie kryzysu humanitarnego zapakowanym po sam dach samochodem, pojechała pomagać na granicę, a przy okazji słuchała historii, często anonimowych, albowiem nie zawsze ludzie, którzy opowiadali o tym, co przeżyli lub widzieli, chcieli się ujawniać. W wielu przypadkach opisywanych w zbiorze historii dochodziło do zmiany imion.
































fot. Joanna Racewicz i Weronika Marczuk na premierze książki "To nie kraj, to ludzie" / zdjęcie nadesłane

***

Cykl  #mariolapoleca (6): "To nie kraj, to ludzie", Joanna Racewicz [RECENZJA KSIĄŻKI]


























fot. Wydawnictwo Purpple Book

UROCZYSTA PREMIERA MEDIALNA: 29 września, warszawska Hala Koszyki

GATUNEK KSIĄŻKI: reportaż z wojny, literatura faktu 

AUTOR: Joanna Racewicz

WYDAWNICTWO: Wydawnictwo Purpple Book / *egzemplarz recenzencki / współpraca recenzencka

O książce: 

Książka jest zbiorem historii a także relacji zebranych na granicy polsko-ukraińskiej, w szczytowym okresie kryzysu humanitarnego. Były spisane w czasie,  gdy do punktów recepcyjnych i domów prywatnych trafiały tysiące uchodźców, często w towarzystwie swoich ukochanych kotów i psów. Zwierzaki w tym krytycznym okresie, podobnie jak uchodźcy, mogły liczyć na pomoc i wsparcie. 

Prace nad książką zapoczątkował telefon, jak wiele innych. Do dziennikarki i autorki rzeczonej książki zadzwoniła przyjaciółka, Joanna Zientalska, do której jakiś czas przed telefonem do dziennikarki, zadzwoniła jedna z psycholożek, pracujących przy granicy. Uznała, że ktoś powinien tam pojechać i zobaczyć, jaka jest prawda, po to, co pokazywały media, były ułamkiem tego, co tam się działo. Wszyscy byli u kresu sił, kończyły się również pieniądze. Joanna Racewicz zdecydowała, że wybiera się na granicę. Zadecydował m.in. fakt, że jest stamtąd, bo urodziła się w Hrubieszowie, w najbardziej wysuniętym miejscu w Polsce, tam, gdzie działał najważniejszy punkt recepcyjny. Skala tego, co dziennikarka zobaczyła na miejscu, przerosła wszystkie najśmielsze oczekiwania. 
 
#mariolapoleca, czyli kilka słów z perspektywy czytelnika:

Autorka na początku marca znalazła się w  samym centrum kryzysu humanitarnego, gdzie panowało potworne zimno, a tak naprawdę nie było miejsca, gdzie nie tworzyły by się gigantyczne kolejki. Wszyscy chcieli pomagać, nie myśleli o sobie, a o tym, co mogą zrobić, by zdać egzamin z człowieczeństwa. Joanna Racewicz nie tylko pomagała na miejscu, ale była dla wszystkich, którzy tego potrzebowali, oparciem, powiernikiem tych wszystkich trudnych momentów i traumatycznych wydarzeń, ale też taką osobą, która bez zadawania zbędnych pytań, potrafiła wysłuchać, otrzeć łzy, zmienić tor myślenia tych wszystkich ludzi choć na chwilę na inny i po prostu przytulić ich do serca, by poczuli to ciepło, którego tak łaknęli. 

W książce pojawiała się iskra nadziei, tworzona przez osoby, które z godzina na godzinę były gotowe pomóc. Rzucali swoje zajęcia, stwierdzali, że są samotni, a w Ukrainie mogą się przydać w znaczącym stopniu. Byli też ludzie, którzy zajmowali się transportem zwierząt, organizowali karmę czy klatki dla milusińskich a także pomoc weterynaryjną. 

Pomoc psychologów była niezastąpiona. Pomagali się uporać uchodźcom z ciężarem utraty bliskich, z utraceniem bliskich, a także domów i rzeczy, które posiadali, a w wyniku wojny, opuszczali swoje strony z jedną torbą lub kilkoma rzeczami w dłoniach.

W każdym z rozdziałów była opisana inna traumatyczna historia. Każda opowieść uzupełniona była zdjęciami. Momentami są to dramatyczne kadry. Pojawiają się też takie, jak ściana z podpisami uchodźców, które wnoszą nadzieję mimo wszystko. 

Tej książki nie czyta się jednym tchem, ponieważ historie w niej zawarte mają taki kaliber emocjonalny, że czasami trzeba wyjść na świeże powietrze, by złapać oddech. Ja w ten sposób czytałam. Napisanie tej recenzji również długo trwało, ponieważ zastanawiałam się bardzo długo, jak to wszystko ubrać w słowa. Jak wyrazić emocje z czasu czytania. 

Mam taką myśl na koniec - Bardzo polecam, by sięgnąć po "Nie kraj, to ludzie", bo trzeba wiedzieć, co działo się na granicy w szczycie kryzysu humanitarnego. Ważne jest również, by wiedzieć, co dzieje tam się w chwili obecnej. Dlaczego? Z jednego prostego powodu - kiedy dowiadujemy się, że dzieje się krzywda, jednoczymy się i otwieramy nasze serca, a ONI cały czas potrzebują naszej pomocy. Pamiętajmy o tym. Pomagajmy świadomie.

Joannę Racewicz podziwiam za to, że znalazła w sobie odwagę, by wszystkie historie zebrać w całość i wydać tę jakże ważną książkę. Jedną z niewątpliwie najważniejszych wśród tych, które miały premierę w tym roku.

Pani Joanno - serdecznie gratuluję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz