czwartek, 28 września 2017

Marzena Trybała: "Największą miłością dla mnie pozostanie Teatr"

Marzena Trybała: "Największą miłością dla mnie pozostanie Teatr"


Spotkanie z aktorką Marzeną Trybała odbyło się 5 marca w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie, to właśnie wtedy wystąpiła ona w spektaklu "Kolacja dla głupca", a przed jego rozpoczęciem odpowiedziała na kilka pytań.

Pani Marzeno, jak czuje się Pani w tutaj, w Cieszynie, w Teatrze? Czy pierwszy raz odwiedza Pani to miasto, czy miała Pani już wcześniej przyjemność? 

 Ze sztuką Kolacja dla Głupca“ miałam przyjemność być tu już dwa razy, teraz jestem po raz trzeci, więc czuję się jak w domu. Cieszyn to bardzo piękne miasto, mieszkają tu sympatyczni, serdeczni ludzie. Zawsze jeździmy tutaj z przyjemnością i bardzo ucieszyliśmy z się kolegami, że wracamy tu po raz kolejny. 

Czy Teatr Ateneum często wyjeżdża w trasę, czy z reguły grywacie tylko w Warszawie? 

Zawód aktora zawsze był zawodem wędrownym, tzw. trupy teatralne“ jeździły ze spektaklami właściwie już od setek lat, tak, że wyjazdy w trasę nie są dla nas niczym dziwnym. Poza tym no w tej chwili dla publiczności znacznie tańsze okazuje się zapłacenie za droższy bilet, ale w rodzinnym mieście, niż wydanie pieniędzy na pociąg, czy na benzynę, a potem na nieco tańsze niż tutaj bilety w stolicy.Tak, że jeśli tylko w mieście jest sala, która może pomieścić sporo ludzi i jesteśmy zaproszeni - przyjeżdżamy. Wczoraj graliśmy w Nowej Hucie, a za kilka dni gramy w Stalowej Woli. 

Kolacja dla głupca“ to sztuka pełna anegdot, wylanych (ze śmiechu, oczywiście) łez. Co było najśmieszniejsze, a co najtrudniejsze, podczas kiedy przygotowywała się Pani do roli? 

Moja rola akurat, właściwie rólka jest dla aktorki mało wdzięczna. W spektaklu, gdzie jest sporo humoru i inne postaci sa postawione w bardzo zabawnych sytuacjach, moja bohaterka ma się dać poznać jako kobieta z klasą o pewnych zasadach,wrażliwa i poważna. Na początku prób mnie to złościło, gdyż lubię też charakterystyczne role więc musiałam polubić moją bohaterkę, a za moją sprawą polubić ją mieli widzowie, by było wiarygodne, że mąż grany przez Piotra Fronczewskiego chce wszelkimi sposobami odzyskać jej uczucie i chcieć jej powrotu do domu. A materiału na to „polubienie“ było dość mało. To była ta trudność. 

My pracując nad tą sztuką, wiedzieliśmy, że spektakl będzie się bardzo podobał, może będzie jakimś sukcesem, ale, że będzie sukcesem „trzynastoletnim“ – jak na razie i grany będzie ponad 700 razy, jak na razie, to tego się przewidzieć nie dało. Oczywiście jest to z drugiej strony trudne po 150 spektaklach nastąpiło zmęczenie materiału“ i choć graliśmy jak najlepiej umiemy mózg się bronił od tych samych słów i emocji. 

Na szczęście to mija i następuje kolejna młodość“ spektaklu. I z nową werwą i lekkością wstępujemy w kolejną setkę. Nagrodą jest aplauz publiczności i szczery śmiech. Żart Krzysia Tyńca: po kolejnym entuzjastycznie przyjętym spektaklu schodzimy po ukłonach Krzysztof mówi my to będziemy grać do śmierci. W Skolimowie (dom aktorów weteranów) gdzie w końcu wszyscy trafimy, będzie chodził facet z tubą głośnomówiącą i nawoływał obsada Kolacji dla głupca do autokaru, na spektakl“ a my będziemy się wzajemnie pytać czy ja Pana, Panią znam“.

A właśnie czym, według Pani obserwacji tkwi sukces sztuki? 

Niewątpliwie, w dzisiejszych trudnych czasach, zagrać spektakl tyle razy i mieć go w repertuarze trzynaście lat i obserwować to niesłabnące powodzenie, te bardzo długie, stojące owacje... to zasługuje na miano sukcesu. Uważam, że złożyło się na niego wiele rzeczy. Po pierwsze jest dobry tekst, po drugie nie gramy komedii. Ona niejako sama wychodzi. Gramy postaci rzeczywiste, emocjonalnie bardzo zaangażowane, postawione w zabawnych, czasem wręcz absurdalnych sytuacjach. Poza tym my aktorzy grający w tej sztuce, prywatnie bardzo się lubimy. Dobraliśmy się a nie zawsze tak w teatrze bywa. Mamy podobne poczucie humoru, podobny dystans do świata a to też przenosi się na scenę. Te trzynaście lat to różne trudy podróży, wielokrotne wyjazdy za granicę - gdyby zespół tworzyli ludzie, którzy się nie lubią to by się nawarstwiało i gdzieś wkońcu przenosiło na scenę. Nie ma siły. Zawodowstwo zawodowstwem, natomiast to, że cały czas się lubimy i ze sobą bawimy, to pracuje na sukces tego spektaklu.

Jakie cechy charakteru posiada Christine, w którą wciela się Pani w spektaklu? 

Jak już wspomniałam jest kobietą z klasą dotego wrażliwą i dobrą. Strasznie ją denerwuje, że mąż wyśmiewa ludzi, bawi się ich kosztem. Uważa, że tego robić nie wypada to poniżej godności człowieka. Christine jest dobrym człowiekiem z klasą. 

W towarzystwie Pana Krzysztofa Tyńca wystąpiła Pani 24 lutego w Zatoce Sztuki, w Sopocie, w ramach imprez charytatywnych Serca Gwiazd“ , które organizuje Przemek Szaliński. Co sądzi Pani o działalności Przemka? 

Jestem pod wielkim wrażeniem Przemka i jego działalności, popieram i podpisuję się obydwoma rękami. Uważam, że jest to piękna inicjatywa. W świecie, w którym coraz mniej jest miejsca na wrażliwość, na uwagę skierowaną na innych ludzi, a coraz więcej jest pazerności, zachłanności i zgarnia wszystkiego dla siebie.

Właśnie w Sopocie była możliwość poznania Pani od strony wokalnej. Często Pani śpiewa? Czy uważa Pani śpiew za swoją pasję, formę rozrywki? 

Wszyscy studenci szkoły teatralnej są przygotowywani również i do śpiewania. Istnieje przedmiot „UMUZYKALNIENIE“ oraz "PIOSENKA AKTORSKA", przez trzy lata na studiach mieliśmy do czynienia ze śpiewaniem. Mnie w tym i minionym roku przydało się to wielokrotnie. Przez 13 lat nikt po mnie odnośnie śpiewania w teatrze nie sięgnął a sama też specjalnie się nie wyrywałam choć w zasadzie wiadomo, że każdy aktor śpiewa a przynajmniej powinien. 

Kiedy byłam aktorką teatru Słowackiego zwrócił sie do mnie Marek Grechuta-dostał wtedy piwnicę w „Hotelu Pod Różą“. Śpiewałam więc u Marka Grechuty, w kabarecie Jama Michalika i wiele lat później w spektaklu „Nie żałuję“ w reż. Jurka Satanowskiego z jego muzyką do tekstów Agnieszki Osieckiej. W teatrze Ateneum poproszono jakiś czas temu o zastępstwo w przepięknym poetyckim spektaklu „Stacyjka Zdrój“. Zaśpiewałam i zaowocowało to rolą w spektaklu „Shitz“ (2011r.) gdzie śpiewam kilka piosenek. 

Następnie zostałam zaproszona do udziału w Koncercie Sylwestrowym w Teatrze Ateneum, który został wspaniale przyjęty i przeobraził się w repertuarowy spektakl „La Boheme“. Śpiewam w nim piosenki francuskie. 

Gra Pani też w serialach, co trochę różni się od gry w teatrze. Gdzie czuje się Pani pewniej, na scenie w teatrze, czy podczas odgrywania scen przed kamerą? 

Jeśli człowiek jest przygotowany, czuje się wszędzie pewnie, a ja staram się być zawsze przygotowana (Śmiech.), największą miłością dla mnie zawsze pozostanie teatr. Nic nie zastąpi przepływu energii i tego skupienia, tej relacji z widzem, jaką daje teatr. Pozatym w teatrze mam większy wpływ na swoja pracę. Reżyser reżyseruje sztukę, ale potem ja wychodzę na scenę i odpowiadam za swoją rolę. W pracy z kamera scenarzysta powie: “nie, tu jest za długo“, reżyser powie:“ za długo, musimy skrócić tę scenę, tu wytniemy, tam wytniemy, ta scena jest już nie potrzebna“ i nagle okazuje się, że pozostanie zlepek czegoś, na co jako aktorzy nie mamy wpływu. 

W latach 2004-2006 wcielała się Pani w rolę Maryli w s. „Pensjonat pod Różą“. Jakie wspomnienia wiąże Pani z tą produkcją? Dlaczego nie powstały kolejne odcinki serialu i został zdjęty z anteny? 

To był serial, który ogromnie lubiłam i ceniłam. Ten serial pomógł mi - że wrzucę tu prywatny wątek - stanąć na nogi po śmierci mojego Taty. Właściwie w trzy tygodnie po jego śmierci, która była dla mnie strasznym przeżyciem, musiałam się po prostu skoncentrować i wrócić do życia. Uczyć się tekstów, przygotowywać się do roli, do zdjęć. A dlaczego lubiłam tę moją rolę? Była dobrze napisana, dobrze współpracowało mi się z reżyserami i scenarzystami. Spotkał mnie także w związku z nią największy komplement jaki mogłam dostać w życiu. Kiedyś, kiedy robiłam zakupy w sklepie podeszła do mnie Pani i powiedziała Chciałam Pani podziękować. 

Rzuciłam parę lat temu zawód nauczycielki, uznałam, że to jest głupi zawód nic mi nie dający. Oglądałam Pensjonat pod Różą i pani postać przekonała mnie, że uprawianie tego zawodu ma głęboki sens“. Bardzo mnie to wzruszyło, niemal do łez, odpowiedziałam wtedy: dziękuję Pani za największy komplement i najlepszą recenzję jaką dostałam w życiu“ Bo to, że się miało wpływ na czyjeś życie to niezwykłe uczucie. 

Prawda jest też taka, że przygotowując się do tej roli, pracowałam nad tym, żeby wydobyć nie tylko piękno, ale wagę zawodu nauczyciela, jego mądrość i odpowiedzialność za przygotowanie do życia i kształtowanie podejście do życia młodych ludzi.

Aktualnie gra Pani w s. „Barwy Szczęścia“. (Od 2007r.) Czym zaskoczy widza serial w najbliższym czasie, a czym Pani postać? 

Prawdę powiedziawszy, to nie wiem. Wiem, że będą jakieś perturbacje, gdyż kolejny zięć też zdaje się nie za bardzo mi się udał. 

Jakie plany aktorskie, poza aktualnymi teatralnymi i telewizyjnymi ma Pani na najbliższy czas? 

Jestem właśnie po premierze dwu osobowej sztuki „Pocałunek“ w reż. Adama Sajnuka gram w niej z Krzysztofem Tyńcem na „Scenie 61“ w Teatrze Ateneum. 

Praca z tym ciekawym, młodym reżyserem dała nam dużo frajdy a spektakl bardzo sie podoba publiczności. A w najbliższej przyszłości ... urlop, urlop, urlop 

Materiał archiwalny z dnia 25 marca 2013




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz