Sebastian Cybulski rozmowie z Mariolą Morcinkovą opowiada o Teatrach, w których stawiał pierwsze kroki jako aktor.
Jest Pan aktorem telewizyjnym, ale także
teatralnym. Współpracuje Pan m.in z Teatrem w Radomiu, Poznaniu, Warszawie
i Białymstoku, w którym z tych Teatrów stawiał Pan swoje pierwsze
artystyczne kroki na scenie?
Miałem dwa debiuty, pierwszy był jeszcze
zanim w ogóle dostałem się do Szkoły Filmowej w Łodzi. Byłem wtedy w prywatnej szkole Państwa Machulskich
w Warszawie, przygotowaliśmy spektakl „Gry Adama“ Radka Figury, który powstał w efekcie warsztatów teatralnych z autorem
tego tekstu. I w grudniu 2002 roku odbyła się premiera tego przedstawienia w
Teatrze Prochoffnia w Warszwawie. Drugim, takim „prawdziwym” debiutem po
ukończeniu łódzkiej Filmówki był spektakl w Teatrze Scena Prezentacje w
Warszawie, „Karton“ w reżyserii Romualda Szejda.
Czy sprawdza się teoria, że tam, gdzie
jesteśmy najdłużej, czujemy się najpewniej? W którym z Teatrów najlepiej
się Pan odnajduje?
Powiem szczerze, że nie wiem, aż tak
bardzo się nie wiązałem, może takim miejscem był Teatr Powszechny w Warszawie,
gdzie w 2008 roku pracowałem nad spektaklem „Przebudzenie wiosny“ Franka
Wedekinda. To było dla mnie miejsce najbliższe, ponieważ jest to teatr mojego
dzieciństwa, chodziłem do niego jeszcze jako nieświadomy tego, że będę aktorem
widz. Teatr Powszechny wywarł na mnie największe wrażenie.
Gra Pan jednocześnie w kilku sztukach,
jak udaje się Panu pogodzić wszystkie próby?
Próby trwają zamknięty okres czasu,
powiedzmy dwa, trzy miesięce, to wtedy trzeba się umawiać i dogadywać. Teraz
gram spektakle regularnie, odbywają się tzw. „próby wznowieniowe“. Przyznam, że
kiedy zaczyna się sezon, czyli w okolicach września, to jest czas, kiedy prace
zaczynają poszczególne teatry, poszczególne tytuły wracają na afisz, to wtedy
faktycznie zaczynają się małe schody, trzeba dojechać na próby do teatrów w
różnych miastach, i to ten okres na ogół jest dla mnie najgorętszy.
Do której ze sztuk teatralnych jest Pan
w swoim odczuciu najbardziej przywiązany?
Dużo jest ról, z którymi się
utożsamiam i które bardzo lubię. Do takich ról zaliczam spektakl „Proca“
Nikolaja Kolady z warszawskiego Teatru Scena Prezentacje gdzie gram
Antona. Lubię też rolę w spektaklu „Bobok“ Fiodora Dostojewskiego, jest to
bardzo „pokręcony“ spektakl. Walczyliśmy z przyjacielem Łukaszem
Chrząszczem o to, aby spektakl był grany dalej po szkole, bo to był zarazem
nasz dyplom kończący naukę w łódzkiej Filmówce. Daliśmy radę i graliśmy
dzielnie z sukcesami i nagrodami przez ładnych, kilka sezonów. Postać Korowiowa
w spektaklu „Mistrz i Małgorzata” M. Bułhakova też jest jedną z moich ulubionych ról. Za każdym razem
jest dla mnie sporym wyzwaniem. Musiałbym chyba wymienić każdy spektakl po
kolei, bo każda rola jest w jakimś stopniu fajna, ale powiedzmy, że te które
wymieniłem są kluczowe dla mnie.
Lubi Pan kontakt z żywą
publicznością, czy raczej zadowala Pana bardziej występ w telewizji?
Teatr jest dla mnie swego rodzaju
wyznacznikiem czy to co robię, robię dobrze. Jest miejscem, gdzie mogę poznawać
siebie i rozwijać swoje talenty, a kontakt z żywą publicznością daje inny
rodzaj satysfakcji, jest paliwem, które mnie stawia na nogi; ta adrenalina daje
niezłego kopa. Praca na planie jest zupełnie czymś innym i nie wiem czy można
porównywać. W telewizji widzimy efekt, powiedzmy jednorazowego zdarzenia, które
zostało zarejestrowane i puszczone po odpowiedniej obróbce, tzn montaż,
odpowiednie ujęcia, muzyka itd. Widz to ogląda i może sobie skomentować pod
nosem. Spektakl należy do takiego przekazu, że dana osoba widzi i może potem
bezpośrednio skomentować, czy też nawet porozmawiać, powiedzieć mi prosto w
oczy.
Teraz również rozpadu nabrały wydarzenia
w życiu Ksawerego, którego odgrywa Pan w serialu „Barwy szczęścia“. Jego świat
stanął na głowie w kilka sekund. Czy trudno jest nagle otrzymać „zwrot akcji“ w
scenariuszu i przerodzić się w pełną obaw i strachu postać?
Przyznaję, że u Ksawerego mocno się
pozmienia, zacznie się tak jak u Hitchkocka, czyli od potężnego trzęsienia
ziemi, żeby potem wszystko wyjaśnić, o co chodzi. Dla mnie była to, o tyle komfortowa
sytuacja, że dużo wcześniej miałem rozmowę z producentami serialu i głównym
scenarzystą serialu. Rozmawialiśmy i szukaliśmy wspólnie najlepszego
rozwiązania i zarazem wyzwania dla mnie, w jaki sposób można zakończyć losy
Ksawerego. Zawiłości w życiu Ksawerego została w bardzo fajny sposób nakreślona
przez scenarzystów, dały mi duże pole do popisu. Jak wiadomo, Ksawery nie
należał do postaci sympatycznych, do końca pozytywnych, ale ostatnie odcinki
Barw Szczęścia, może trochę odmienią jego wizerunek i może uda mu się odkupić
winy i zyskać ostatecznie przychylność wśród widzów. Ale o tym przekonamy się
dopiero we wrześniu.
Czy więc w związku z tym, że losy
Pana postaci potoczą się tragicznie, rozłąka z serialem była trudna?
Rozłąka z serialem już nastąpiła,
przyznam się, że miałem już ostatni dzień zdjęciowy. Na szczęście Ksawery nie
zniknie ot tak, nie przepadnie. Jego śmierć w związku z moim odejściem z
serialu, na pewno będzie miała poważny wpływ na inne wątki, chociażby na wątek
Kasi (Katarzyna Glinka), ale też na wątek rodziców, Waldemara i Aliny (Jacek
Romanowski i Hanna Dunowska). Teraz daję sobie chwilę spokoju, chcę się skupić
na pracy teatralnej, bo na chwilę obecną jest jej tyle, że jest się na czym
skupić. Ale zobaczymy co wydarzy się w przyszłości, bo ja przecież nie
powiedziałem ‘nie’ dla seriali i innych produkcji filmowych czy telewizyjnych,
tak więc, nie odchodzę na zawsze.
Jakie cechy lubił Pan w Ksawerym, a
które chciałby Pan zmienić?
Cechy, których nie lubiłem, to rodzaj
cwaniactwa oraz lansowania się Ksawerego, ale w życiu prywatnym też nie lubię
takiego zachowania u ludzi. Lubiłem natomiast tę dozę romantyczności u
Ksawerego. Pod maską osoby powierzchownej i czasami wręcz wyrachowanej, scenarzyście
przemycili mi co nie co do grania. To, że potrafił być czuły i szarmancki.
Czy zauważa Pan czasem, że ma Pan coś
wspólnego z postaciami, które Pan odgrywa?
Zacytuję myśl, która mi towarzyszy:
„Aktorstwo to odnajdywanie siebie w sytuacjach, które są sztucznie prowokowane“.
Chodzi tu o sytuacje, w których nie zawsze musieliśmy się prywatnie znaleźć,
tak więc musimy się w nich odnaleźć osobiście. Jakiś procent mojego ego, mojej
osoby znajduje się w każdej z postaci i ról, które gram.
Która z ról dotychczas przez Pana
odegranych była dla Pana najtrudniejszą?
Wcześniej wspomniany spektakl „Proca“
Nikolaja Kolady w warszawskim Teatrze Scena Prezentacje, jest to spektakl na
trzy osoby, gram jedną z dwu głównych ról, obok Bartka Opanii. Był to
pierwszy spektakl, w którym zagrałem główną rolę i to prawie zaraz po szkole,
do tego spektakl był przygotowany w dosyć szybkim tempie. Ale przyznam
szczerze, że z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to było bardzo dobre
doświadczenie. Mała ilość czasu miała znaczący wpływ na rozwój mojej postaci i
na mnie, po prostu nie traciliśmy czasu na rozmowy o byle czym, tylko cały czas
byliśmy skupienie nad spektaklem. Jest
to spektakl o samotności, odrzuceniu oraz o tym, jak osoby, które nie radzą
sobie w życiu mogą się doprowadzić innych do tragedii. Innym przykładem jest
postać Korowiowa, ze spektaklu „Mistrz i Małgorzata” M. Bułhakowa z Teatru
Polskiego w Poznaniu. W tym przypadku, problem nie był czas, ale zderzenie z
wizją reżysera. Przez większość część czasu trwania prób nie wiedziałem, nie
umiałem przełożyć na postać tego o co chodziło reżyserowi. Było sporo nerwów i
nieprzespanych nocy, ale koniec końców udało się i bardzo sobie chwale, ten
czas przygotowań do „Mistrza i Małgorzaty”
Zastanawiam się, kiedy u Pana pojawiła
się pierwsza myśl, aby został Pan aktorem?
Świadoma myśl pojawiła się u mnie dosyć
późno, pod koniec liceum, podczas mojej pierwszej styczności z akademiami
oraz kółkami teatralnymi. Właśnie we wspominanej szkole Państwa Machulskich
odbytem „przyśpieszony kurs“ aktorstwa, właśnie tam moja świadomość sceny i
teatru rodziła się z dnia na dzień.
Co jest dla Pana najważniejsze w tej
profesji?
Zaczynając od tego, czym aktorstwo dla
mnie nie jest, to na pewno nie jest formą terapii, ani też formą lansowania
się, jest to dla mnie zawód bliższy z założenia rosyjskiego, typ „chudożnika”,
czyli ni to artysta, ni to rzemieślnik. Aktorstwo jest dla mnie pasją samą w
sobie, takim bardzo drogi hobby, bo zabiera bardzo sporo czasu kosztem Najbliższych,
ale z drugiej strony wytwarza tyle emocji, adrenaliny, bez których nie da rady
czasami żyć (śmiech)
Jakie ma Pan najbliższe plany na polu
aktorskim/artystycznym?
Teraz przygotowuję się do wakacji, chcę
trochę odpocząć. Ostatnie miesiące, to były intensywne przygotowania do
premiery nowego spektaklu w warszawskim Teatrze WARSawy, „Kontrabanda” na
podstawie testu ‘American Buffalo’ Dawida Mameta, w reżyserii Adama Sajnuka. Do
tego spektakle kończące sezon teatralny w poszczególnych miastach i teatrach,
czyli było trochę jeżdżenia. Co dalej, to się okaże, a teraz czekam, żeby
wypocząć i naładować się pozytywną energią.
Co poradziłby Pan osobie, która
podeszłaby do Pana, i powiedziała, że chce zostać aktorem?
Teraz panuje taki dziwny trend, którego
do końca nie rozumiem, że zawód aktora, słowo: aktor jest mocno nadużywane, bo
ktoś zostaje takim człowiekiem orkiestrą: nagrywa płyty, śpiewa, tańczy, jest
modelem, szafiarką itd., to nagle okazuje się, że jest też niespełnionym
aktorem czy aktorką, więc bach! dorzuca sobie jeszcze do CV: aktor i wszystko
gra. Jestem przeciwny czemuś takiemu, że jakieś tam słupki czy paski
popularności kogoś tylko dlatego, że jest popularny mają przekładać się na
pracę. Ja wychodzę z założenia, że aktorstwo to cholernie trudny zawód, bo
wymaga od Ciebie stałej dyscypliny rozwoju siebie samego siebie i kondycji na
wszystkich płaszczyznach. A odpowiadając na Twoje pytanie, powiem tak: że nie
wiem, co mógłbym poradzić. Do każdej osoby, trzeba podejść indywidualnie, bo
nie ma takiej złotej reguły dla wszystkich. Może mógłbym polecić jakieś kursy
przygotowawcze w dobrym Studiu Aktorskim, np.jest jedno w Poznaniu, Studio
Aktorskie STA. Albo, że trzeba samemu popracować, ale ten temat to sposób na
osobną rozmowę, bo za dużo bym musiał tutaj mówić (śmiech)
Jak wygląda udany dzień Sebastiana
Cybulskiego?
Każdy dzień jest inny, udany jest wtedy,
kiedy wracam pozytywnie zmęczony i z uśmiechem na twarzy. Udany dzień
kończy się przy ukochanej, rodzinnie, bo rodzina to podstawa. Wychodzę
z założenia, że nawet najzwyklejszy rutyniarski dzień może zawierać w
sobie coś, co wywoła uśmiech na twarzy.
Materiał archiwalny z 2013 roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz