sobota, 28 października 2017

Łukasz Choroń: „VoP“? Kilka miłych momentów i tyle.“

Łukasz Choroń: „VoP“? Kilka miłych momentów i tyle.“ 


























Był uczestnikiem "Voice of Poland", ale jak sam przyznaje, program nie dał mu wiele, jedynie kilka nowych znajomości i fajne chwile do zapamiętania. Śpiewa, ale też zajmuje się aktorstwem. Jaki jest Łukasz Choroń prywatnie?

Jest Pan wokalistą, ale także aktorem, ma Pan na swoim koncie kilka ról w serialach. Co jest Panu bliższe? Aktorstwo, czy muzyka? 

To dość trudne pytanie z gatunku - Twój ulubiony aktor, wokalista, film, czy piosenka. Jeżeli spojrzeć na to przez pryzmat lat, które się danej dziedzinie poświęciło to zdecydowanie muzyka. Czas jednak nie odgrywa tu kluczowej roli i są to materie równie mi bliskie, które z równym oddaniem i pasją chcę realizować. Nie ma znaczenia, czy przygotowuję się do koncertu, czy do roli, staram się zawsze, aby efekt finalny był na tyle dobry, na ile pozwalają mi moje możliwości. Tak, jak wspomniałam, ma Pan na swoim koncie kilka ról w serialach. 

Czy pamięta Pan swój pierwszy casting?

Pierwszy nie, natomiast pierwszy wygrany już tak. Był to casting do reklamy nieistniejącej już sieci komórkowej, a właściwie istniejącej, ale pod inną nazwą. Był późny wieczór. Na korytarzu studia Gudejko przy ul. Chełmskiej zostało nas około 5 osób. Przepuściłem wszystkich, gdyż do domu miałem 300m i juz mi się nie spieszyło po 4 godzinach czekania. Szczerze mówiąc, już nic mi się nie chciało. Casting poszedł w miarę bezstresowo, bo reżyser, Michał Słomczyński, jest przemiłym i bardzo komunikatywnym człowiekiem. Po kilku dniach zadzwonili na recall. Tam już pojawił się reżyser, który odpowiadał bezpośrednio za produkcję spotu. Z pochodzenia był Kanadyjczykiem i generalnie nie mówił po polsku. Pomyślałem – dobry omen, znam angielski doskonale, więc nie będzie problemów z komunikacją na planie. Kilka dni później jechałem z przyjacielem testować samochód, który chciał kupić, gdy w drodze do Rawy Mazowieckiej zadzwonił telefon. Tak zostałem na rok jedną z twarzy Ery GSM.

Czy ktoś namówił Pana do spróbowania sił w dziedzinie aktorstwa, czy sam Pan się zdecydował? 


Właściwie to nie była namowa, bardziej pomoc. Mój przyjaciel i jego kumpel z roku, zaproponowali mi podczas grilla, abym przyjechał na egzaminy do Studium Wokalno-Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Było to spowodowane moim zaniechaniem studiów na Politechnice Opolskiej i brakiem pomysłu, co dalej. Tomasz stwierdził, że szkoła musicalowa da mi wiele radości, gdyż od lat już śpiewałem. Tak też się stało. Przeniosłem się do Gdyni. Szczerze mówiąc nie czułem, żebym się rozwijał wokalnie, gdyż miałem inne podejście do śpiewania niż wymagania w SWA i byłem tym faktem nieco zawiedziony. Jednak zajęcia aktorskie z moją przecudowną Panią Profesor Małgorzatą Talarczyk do dziś wspominam z łezką w oku. Wiem, że nie byłem najbardziej posłusznym i pilnym studentem na roku, ale te zajęcia wiele mnie nauczyły zarówno w kwestii warsztatu jak i ogólnoludzko. Za to będę Pani Profesor dozgonnie wdzięczny. Dzięki jej wytrwałości mogłem potem rozwijać świadomie warsztat, co zresztą jest niekończącym się procesem. A jak było to z muzyką? 

Kiedy Pan uświadomił sobie, że jest dla Pana ważna? 

To wiedziałem od dziecka. „Zatruwałem“ wycieczki szkolne w podstawówce słuchając na walkmanie Roxette, Queen, czy Bon Jovi i wyjąc na cały autobus. Koleżanki i koledzy nie zabili mnie, więc chyba najgorzej nie było. Musielibyśmy ich zapytać o zdanie na ten temat. Potem była szkoła średnia, marzenia o konstruowaniu robotów, aż tu nagle pojawiło się Opolskie Studio Piosenki, gdzie zacząłem uczyć się śpiewu oraz pierwsza gitara elektryczna od mojego śp. Dziadka. W obliczu tych zdarzeń marzenia o robotyce odeszły na wieczny spoczynek. Myślę, że to dobrze i dla mnie i dla robotów. Oczywiście pogorszenie, i to diametralne, ocen w szkole na poczet hałasowania gitarą i śpiewania kilka godzin dziennie, zaowocowało wieloma tarciami na linii syn – rodzice. Z czasem zgrzyty minęły i rodzice zrozumieli, że jeśli się będę zmuszał do czegoś, dla czego nie chcę już poświęcać siebie i życia, będę najzwyczajniej w świecie nieszczęśliwym i zgnuśniałym człowiekiem. Szczęśliwie dla wszystkich tak się nie stało. 

Występował Pan w „Voice of Poland“ (II. Edycja). Czy program dał coś Panu? 

Szczerze, niewiele. Kilka fajnych znajomości, kilka miłych momentów i to chyba tyle. W kwestii zawodowej nic się nie zmieniło, bo te programy niestety nie od tego są. Ale to już na zupełnie inną rozmowę. 

Uważa Pan, że gdyby nie udział w programie, to byłby Pan w tym miejscu, w którym jest teraz? 

Wiem, że tak. To, że w ostatnich miesiącach udało mi się spotkać kilka osób, w tym moją manager Ewę Gabryszewską, która wykonuje tytaniczną pracę koncepcyjno-logistyczną i nie tylko, to nie zasługa programu, a jedynie zbiegu okoliczności, który pozwolił mi na te osoby trafić. To działa podobnie na całym świecie. Bez dobrego managera nie trafi się do właściwych ludzi. Z taką manager jak mam teraz możemy, wraz z moim zespołem Sandstone, zrobić naprawdę wiele. Kreatywność Ewy wykracza daleko poza to, co wydawało mi się możliwe do zrealizowania w naszym kraju, zwłaszcza, że jesteśmy dopiero na linii startowej, albo nawet kilka metrów przed nią. Jeśli do tego dołożymy ciężką pracę nad tym, co przepracowane być musi, to nie będzie dla nas niedługo rzeczy niemożliwych. Brzmi to może buńczucznie, ale głęboko z Ewą i kolegami z zespołu w to wierzymy.

Już w najbliższy piątek wystąpi Pan w klubie Proxima w Warszawie, na specjalnym koncercie charytatywnym. Jaki jest Pana stosunek do pomocy drugiemu człowiekowi? 

Będę jak zwykle boleśnie szczery. Dzieciom i zwierzętom pomocy nie odmawiam. Jeśli tylko mogę to zawsze i chętnie pomogę. Z dorosłymi już nie jest tak czarno-biało. Dorośli nie są bezbronni i często można mieć wątpliwości, czy się do czegoś przyłączyć, czy nie. Jeżeli chodzi o Dominika jest to sytuacja dla mnie bardzo jasna i czysta. Znam rodzinę Dominika, przyjaźnię się z jego siostrą Anią od lat, więc doskonale zdaję sobie sprawę, z jakimi trudnościami zmaga się on sam, jak również cała rodzina. Opieka nad dzieckiem, wymagającym 24h pomocy to najwyższy, moim zdaniem, stopień oddania drugiemu człowiekowi, gdyż praktycznie odbiera pomagającemu jego własne życie. Nie wiem, czy byłbym zdolny do takiego poświęcenia, na które zdecydowali się rodzice Dominika. Za to należy im się najwyższe uznanie i szacunek. 

Czy nie jest trudno namówić Pana do udziału w akcjach charytatywnych? 

Jak wspomniałem powyżej, trudno nie jest. Jest to bezpośrednio zależne od tego komu i w jakim celu pomagamy. Dzieci i zwierzaki – ZAWSZE!!! 

Jakie ma Pan jeszcze plany wokalne na czas najbliższy? 

W listopadzie wchodzimy do studia nagrywać pierwszy single „On and On“. Prawdopodobnie ujrzy światło dzienne przed świętami. Na fanpage‘u Sandstone można posłuchać demo tej piosenki nagrane na ostatniej próbie na setkę w naszej „kanciapie“, jak ją pieszczotliwie nazywamy. Oprócz tego cały czas piszemy utwory na pierwszy album. Tak to w skrócie wygląda.

Lubi Pan z reguły wykonywać utwory coverove, czy materiał autorski?

To zawsze był dylemat. Z jednej strony każdy chce grać utwory zespołów, które uwielbia i które przy okazji uwielbia świat, bo nie dość, że sami je lubimy to jeszcze mamy prawie stuprocentową pewność, iż publiczność nas „kupi”. Z drugiej, nie do końca w muzyce o to chodzi. Zdrowym kompromisem, kiedy muzyka autorska nie jest jeszcze znana szerszej publiczności, jest grać dobre covery i wplatać w nie swój materiał. Tak staramy się robić z zespołem. Dać publiczności coś, co zna i na pewno lubi, a w międzyczasie zaproponować coś od siebie. Póki co się to sprawdzało. Żeby być do końca rzetelnym należy też wspomnieć, że miejsce, w którym się gra i okoliczności również mają znaczenie przy układaniu play listy i tego, czy będą tam covery, materiał własny, czy też miks powyższych. 

Nie myślał Pan nad płytą? Jeśli tak, to, w jakim kierunku muzycznym mogłaby pójść?

Jak wspominałem pracujemy nad repertuarem. Gros piosenek jest już skomponowana. Właściwie to pewnie więcej niż trzeba, ale zawsze lepiej mieć więcej i mieć z czego wybrać, niż w drugą stronę. Kierunek jest zdecydowanie rockowy i można się jedynie zastanawiać, która z gałęzi przeważa. Zdecydowanie są w naszej muzyce elementy indie i art rock’a. Zdarzają się też czasem pierwiastki progresywne. Staramy się żeby aranżacje były ciekawe i inne niż to, co do tej pory zostało nagrane przez innych wykonawców, nie zapominając jednak, że linia wokalna to pierwsze, co do słuchacza dociera, więc jej poświęcamy również mnóstwo uwagi. 


Materiał archiwalny z dnia 25 września 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz