Maciej Stuhr (nie) tylko o "Zemście" [WYWIAD]
fot. Maciej Stuhr w "Zemście" w reż. Michała Zadary / fot. Marek Zimakiewicz
Jego pierwsze skojarzenia dotyczące Cieszyna i okolicy sięgają lat osiemdziesiątych. To właśnie tu, w Teatrze im. Adama Mickiewicza, w ramach 34. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Bez Granic" zagrał Papkina w Zemście w reżyserii Michała Zadary.
Opowiada o tym, czym jest dla niego teatr, ale też ze wzruszeniem wspomina czas, w którym to w Papkina wcielał się jego tata, Jerzy Stuhr.
Panie Maćku, tutejsze tereny nie są Panu obce. Jak wraca się do Cieszyna i okolicy?
Cudownie. Zawsze, kiedy tu bywam, kołaczą mi się po głowie myśli wręcz filozoficzne, ponieważ mój tato, po tym, jak dziadka wyrzucili z krakowskiej prokuratury, bo nie chciał przystąpić do partii, spędził tu pierwsze miesiące swojego życia. Z dziadkiem najpierw przenieśli się właśnie do Cieszyna, a dopiero potem do Bielska.
34. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Bez Granic, podczas którego się spotykamy, podobnie jak festiwal filmowy Kino na Granicy, łączy sztukę polską czeską i słowacką. Nazwiska czeskich twórców, teatralnych czy filmowych, które od razu przychodzą Panu na myśl, to...
Miałem w swoim życiu kilka przygód, podczas których spotkałem wybitnych aktorów czeskich i słowackich. Zrobiliśmy kilka filmów. Z czeskim i słowackim teatrem nie jestem zaznajomiony na tyle, na ile chciałbym, ale faktycznie, w tym świecie filmowym spotkałem kilku fantastycznych aktorów i miałem wielką przyjemność z nimi grać. Ostatnio opowiadałem koledze o tym, jak niezwykła przygoda spotkała mnie, kiedy grałem z Ladislavem Chudíkiem. Był przecież niezapomnianym ordynatorem w serialu "Szpital na peryferiach", znanym po czeskiej stronie jako "Nemocnice na kraji města". Osoby w moim wieku, a nawet starsze ode mnie, świetnie ten serial pamiętają. Grałem również z Evą Holubovą, spotkałem też na planie Jiřího Mentzla. Z Jiřím Macháčkem czy Zuzą Fiálovą jesteśmy kumplami. Rzeczywiście, mam w tym środowisku nie tylko kolegów, ale także przyjaciół. Jestem bardzo szczęśliwy, że moje losy leciutko zaplotły się z przyjaciółmi zza południowej granicy.
A inne skojarzenia z Czechami? Ilekroć, na przestrzeni lat zadaję to pytanie gościom festiwalowym, najczęstsze skojarzenia to przeważnie smażony ser i piwo. (śmiech)
Wiadomo, to podstawa. (śmiech) Mnie przede wszystkim urzeka styl bycia, poczucie humoru, luz, bez tej całej napinki. Jako Polacy często popadamy w różne spory, rzucamy się sobie do gardeł. W takim momentach wspominam te moje czesko-słowackie przygody, bo widzę, że do porozumienia można dochodzić w różny sposób, nie tylko poprzez krzyk i agresję.
Do Cieszyna przyjechał Pan z ekipą stołecznego Teatru Komedia, albowiem w ramach rzeczonego festiwalu na deskach Teatru im. Adama Mickiewicza, zagrana została „Zemsta“. Wielu mówi, że to miejsce magiczne, jak Pan się do tego odniesie?
Znam to miejsce, bo tutaj byłem nie raz. Myśląc o życiu zawodowym, po raz pierwszy miało to chyba miejsce jakieś dwadzieścia lat temu, kiedy grałem w jednym ze spektakli. Jeśli chodzi o moje pierwsze w życiu zetknięcie z tym miastem, miało to miejsce jeszcze w latach 80., stałem wtedy na granicy. Znałem Cieszyn z tego, że był to pierwszy taki poważniejszy przystanek. Jak wspominałem, dziadków miałem w Bielsku-Białej i to właśnie stamtąd, razem z mamą, tatą i siostrą, ruszaliśmy na podbój zachodu po raz pierwszy. To właśnie tu, w Cieszynie, była zawsze ta pierwsza przeszkoda. Pierwsze postoje w kolejkach na granicy wiązały się z oglądaniem tego pięknego miasta z okien samochodu.
Jak Pan definiuje teatr? Czym dla Pana jest?
To bardzo trudne i złożone pytanie. Ciężko zawrzeć odpowiedź na nie w kilku słowach. W moim przypadku, to od teatru wszystko się zaczęło. Jako dziecko zakochałem się w tej magii. Myślałem, jak to działa, że ludzie umawiają się, że jakiś gość, na dwie godziny, od momentu, kiedy przekroczy linię między kulisą a sceną, staje się zupełnie kimś innym. Niby wiemy, że to aktor, a nie Ryszard III lub Papkin, ale jednak przymrużamy oko i pozwalamy sobie, by przez ten czas nas oszukiwał, że jest kim innym i my w to wierzymy.
Jak budował Pan Papkina?
Słuchałem bardzo dokładnie mojego reżysera Michała Zadarę, który próbował odczytać to, co jest zapisane. To niby proste, ale też bardzo trudne. Kiedy bierzemy się za klasykę, łatwo poślizgnąć się na oczywistych rzeczach.
Na czym polega sukces tego przedstawienia?
Sukces tego przedstawienia polega na tym, że uwierzyliśmy w jego uniwersalność. Zdaliśmy sobie sprawę, że to nie tylko, jak nam się wszystkim przeważnie wydaje, polski dramat. Kiedy te słowa spróbuje się odrzeć z tej stu pięćdziesięcioletniej tradycji grania tego dramatu w tej manierze i zobaczy się, że występują tam ludzkie konflikty znane w każdym zakątku świata, to wtedy zaczyna być ciekawie. Po dwóch latach grania „Zemsty” mogę powiedzieć, że dostarcza publiczności obcowania z bardzo śmiesznym tekstem bez ciężaru opowiadania cały czas o Polsce. To zawsze będzie o niej mówić, nie uciekniemy od tego, ale jednak jest w tym dużo więcej, niż tylko Polska.
Zrywacie tu też z "klasycznym" podejściem do klasyki.
Klasyka dlatego staje się klasyką, że mija czas, w którym to zostało napisane, a ten tekst dalej działa. Nie o każdym tekście można to powiedzieć. Pamiętam, że kiedy byłem dzieckiem, nie było ani jednego teatru w Krakowie, w którym nie grano by Mrożka. Dziś nie ma go nigdzie. Mimo tego, że jest genialnym autorem, czego nikt mu nie odmawia, jego spektakli nie można zobaczyć w żadnym z teatrów. Nie wiem, czy zostanie klasykiem na setki lat. Jego czas był wtedy. Być może, odkryjemy go na nowo, tego dziś nie wiemy. Fredro jest z nami od stu pięćdziesięciu lat i nic nie zapowiada tego, by miało go zabraknąć, w związku z tym, tak, jak Szekspir i Molier, pozostaje z nami na zawsze, bo w tych tekstach ciągle możemy się odnajdywać, mimo że dotyczą innej epoki.
Wystawienie czegoś, co wszyscy znają, jest trudne, bo wszyscy wiedzą, o co chodzi, mają jakieś oczekiwania. Pojawia się pytanie, co ma sprawić, by naprawdę dobrze się bawili. To wszystko jest w tym tekście, ale jeśli zaczniemy to robić według starych kolein, wszyscy już to widzieli, przestaną się bawić, przestaną tego słuchać, szybko się znudzą. Rzeczywiście, trzeba nowego spojrzenia, by ludzi zastanowić.
To spektakl na dzisiejsze czasy?
Klasyka polega na tym, że jest odpowiedzią na każde czasy.
Kiedy Pan pierwszy raz zetknął się z twórczością Fredry?
Z twórczością Fredry po raz pierwszy zetknąłem się pewnie w podstawówce. Byłem widzem "Zemsty", kiedy w przedstawieniu, zrealizowanym przez Andrzeja Wajdę Papkina, grał mój tato. Chyba wtedy po raz pierwszy zobaczyłem twórczość Fredry na scenie. Część mojej pracy polegała na tym, by nie powtarzać tego, co pamiętałem z dzieciństwa. Musiałem zrobić to po swojemu.
Ostatnio minął rok od śmierci Pana taty. Jak Pan go wspomina?
To bardzo trudne pytanie... To bardzo osobiste sprawy. Każdy ma jakiś obraz Jerzego Stuhra. Ja mam swój. Mógłbym o tym opowiadać godzinami, natomiast kiedyś, w jednym z przedstawień Krzysztofa Warlikowskiego mówiłem tekstem, autorstwa Franza Kafki, przytoczę go ponownie. Jestem starzejącym się strażnikiem jego pamięci. Tak o sobie teraz myślę.
Wasza sztuka zadaje też pytanie, co zrobić z przemocą, pojawiającą się w społeczeństwie. No właśnie, czy można coś z nią zrobić?
Przemoc wśród ludzi jest od zarania ludzkości. Ludzie trafiają za kratki a ona dalej jest. My, jako artyści, możemy jedynie poopowiadać o niej ze sceny. Jeśli chociaż jednemu człowiekowi oczy się otworzą, warto, by mówić o tym w teatrze.
Trzeba zwrócić uwagę na to, że "przemoc" ma charakter wielowymiarowy, nie dotyczy wyłącznie ataków fizycznych. Jest nią także hejt. Czy spotykając się z nim przez lata praktycznie codziennie, można się jakoś uodpornić?
Trzeba choć trochę spróbować się na ten hejt uodpornić. Moim zdaniem, nie ma siły, by raz na zawsze nad tym zapanować i zapomnieć, że coś takiego istnieje. Można próbować, z różnym skutkiem. Mimo, że hejt jest moją codziennością, staram się jakoś sobie z nim radzić. Gdybym tylko w tej chwili wziął telefon i wpisał swoje nazwisko w wyszukiwarkę, to w ponad 90 proc. znalalzłbym jakieś straszne komentarze na swój temat. Co mam zrobić? Żyję dalej, jestem tu, gram "Zemstę", bawię się tym, bawię publiczność. Wracam do kolejnych zadań zawodowych. Próbuję umówić się sam z sobą, że nienawistników nie jest tak dużo, jak mi się wydaje, bo ludzi dobrej woli jest więcej…
Jak po kilkunastu latach wraca się do czegoś, czego było się kiedyś częścią? Mowa oczywiście o serialu "Glina. Nowy rozdział".
Od pierwszego sezonu minęło prawie dwadzieścia lat. Z jednej strony bardzo dziwnie wracać do tej samej postaci, ale też intrygująco. Trzeba było sobie wyobrazić, co działo się w życiu Banasia. Pierwsze recenzje już są, ale cały czas czekam na reakcje widzów na ten powrót.



.jpg)


