poniedziałek, 20 lutego 2023

Bogusław Kudłek: „Chronię światełko w sobie“ [WYWIAD]

 Bogusław Kudłek: „Chronię światełko w sobie“ [WYWIAD]

















fot. zdjęcie nadesłane

Z Bogusławem Kudłkiem miałam przyjemność rozmawiać przed spektaklem "Boeing, Boeing" w Jastrzębiu. O pozytywnym nastawieniu do ludzi i świata, o tym, czy warto mówić głośno o wymarzonych rolach, ale także o serialach - "Policjantki i policjanci" oraz „M jak miłość“.

Po jednej stroniestoi Juliusz, stróż prawa, którego aktor wcielający się w jego postać nazywa bez ogródek wariatem. Po drugiej stronie barykady stoi Igor, jawiący się od początku jako postać negatywna. Czy to się zmieni?

Już na pierwszy rzut oka widać, że jest Pan niezwykle pozytywnie nastawiony do ludzi i świata. Jak dba Pan o to na co dzień?

(Śmiech.) Po prostu dbam o to, by chronić swoje światełko. Nie dopuszczam do siebie niektórych rzeczy. Jestem wychowany w takiej rodzinie, gdzie szklanka zawsze jest do połowy pełna. Zawsze może być gorzej. Cieszę się z tego, co mam, jestem wdzięczny za to, co tu i teraz.

Czy takiego nastawienia wobec ludzi i świata można się nauczyć? Czy ułatwia ono funkcjonowanie w tej niełatwej dla nas wszystkich codzienności?

Takie nastawienie na pewno ułatwia funkcjonowanie. Nie jestem jednak pewny, czy tego możma się nauczyć. Przyznam, że im jestem starszy, tym jest ciężej. Powiem również, że im jestem starszy, tym bardziej uczę się niektóre rzeczy odpuszczać.

Pozytywni są również bohaterowie, w których wciela się Pan czy to na scenie, czy przed kamerą. Jednym z takich bohaterów zapewne jest Juliusz, w którego od 316 odcinka wciela się Pan w serialu "Policjantki i policjanci". Jak Pan go odbiera?

Juliusz to wariat. (Śmiech.) Kręcimy nowe odcinki, scenarzyści szaleją. Dostałem od nich zielone światło na wszystkie moje szaleństwa.

Prawdą jednak jest, że nie jestem taki jak Juliusz. To bohater w pełni wymyślony i wykreowany. Mimo, że prywatnie jestem pozytywnym człowiekiem, jestem od niego bardziej rozsądny i powściągliwy.

Z reguły tak jest, że wcielam się w takich dobrych, pozytywnych bohaterów, ale mam teraz ogromną frajdę, bo w „M jak miłość“ gram postać mało sympatyczną. Jeszcze będziemy o tym rozmawiać.

Z perspektywy widza, oceniam go jako fajnego, empatycznego policjanta, który na pewno chce dobrze, ale czasem nie wychodzi. (Śmiech.) Z jakimi opiniami od widzów na temat Juliusza przychodzi się Panu komfrontować?

Opinie są podobne do Twojej. (Śmiech.) Widzowie lubią Julka. Spotykam się z komentarzami, że bez niego ten serial byłby zupełnie inny. To fajna odskocznia od poważnych tematów. Oczywiście, trafiam też na negatywne komentarze, ale to normalne. Ważne, że moja postać wzbudza tak różne emocje.

Nabycie jakich umiejętności okazało się konieczne, by mógł Pan się wiarygodnie wcielać w stróża prawa?

Juliusz nie musi umieć trzymać broni, bo przede wszystkim działa na komendzie, choć teraz małymi krokami to się zmienia. Olbrzymim wsparciem jest dla nas Mariusz Węgłowski, (serialowy Mikołaj Białach, przyp. red.) który jest prawdziwym policjantem. Podczas scen, kiedy trzeba np. skuć kogoś kajdankami, przychodzi z pomocą i pokazuje, jak to porawnie zrobić. Teraz już wiemy, ale kiedyś Mariusz pokazywał nam popraność procedur, które mieliśmy do wykonania na planie. 

Które czynności policyjne, które wykonuje Pan w "PiP", sprawiają Panu największą frajdę, a które największą trudność?

Problem swego czasu robiło mi właśnie zakuwanie w kajdanki, trochę to trwało, zanim zacząłem to robić sprawnie i szybko.

Największą frajdę sprawia Panu strzelanie, prawda? (Śmiech.)

Lubię strzelać i parę razy byłem na strzelnicy, ale w serialu nie używam broni. (Śmiech.) On w ogóle jest postacią totalnie fikcyjną, wątpie, by taki policjant uchował się na prawdziwej komendzie. (Śmiech.) Wszystkie jego wariactwa a czasem i dziwactwa gram z przyjemnością.               

Ogólnie mam takie wrażenie, że mundur, nie tylko ten policyjny Pana lubi. Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem? (Śmiech.)

Chyba tak. (Śmiech.) Uniforma mnie lubi, ale lekarzem jeszcze nie byłem. Wszystko przede mną. (Śmiech.)

Warto wrócić też do serialu "M jak miłość", w którym, jak wspominaliśmy, od 1638 odcinka wciela się Pan w Igora, ojca Jaśka. Czy zanim trafił Pan do serialu, zdarzało się Panu go oglądać? Miał Pan swoich ulubionych bohaterów, ulubione wątki?

Nie mam tak naprawdę telewizji, służy tylko do tego, by była podłączona konsola. Śledzę wszystkie stacje streamingowe. Za często siedzimy z nosem w telefonach i scrollujemy. W tamtym roku postanowiłem, że będę czytał jedną książkę miesięcznie. Rok zakończyłem z bilansem przeczytanych trzynastu tytułów.

Igor miał bardzo mocne wejście. (Śmiech.) Od samego początku jawi się raczej jako postać negatywna. Używał przemocy wobec Jaśka, próbował dobierać się do Franki... Czy postać z takim złamaniem, czy też rysą na życiorysie tworzy dodatkowy atut do grania?

Jasne. To świetna postać do grania. Bronię go mimo tego, że jest wrednym facetem.

Czy każdą postać można obronić?

Tak, każdą postać można obronić, nawet tą złą. Igor ma taki styl bycia, jest drapieżcą, facetem przyzwyczajonym do tego, że nikt mu nie odmawia. Wydaje mi się, że zawsze musiał o wszystko walczyć.

Właśnie. Czy jest jakaś szansa, że widz pozna powody, dlaczego tak się zachowuje? Czy się zmieni?

Tego nie wiem, zapytajmy scenarzystów. (Śmiech.)

W spektaklu "Boeing, Boeing" wciela się Pan w Pawła. W jakich okolicznościach widz zastaje Pana bohatera na scenie?

Paweł przyjeżdża do Maksa. Chce zacząć nowe życie w Warszawie, znaleźć mieszkanie do wynajęcia. Jak to się zwykle zdarza w komediach, zostaje wciągnięty w sam wir intrygi, nakręconej przez wspominanego Maksa.

Akcja toczy się na pokładzie nowego Boeinga. Gdyby miał Pan szansę odbyć podróż, trwającą tyle samo, ile spektakl, gdzie chciałby polecieć?

Tak naprawdę akcja toczy się w mieszkaniu, ale wszystko się zgadza, są stewardessy.

Poleciałbym do Stanów Zjednoczonych.

Dlaczego akurat tam?

Jestem dzieckiem lat 80-tych, wychowanym na pirackich kasetach video. Mój ojciec, kiedy wrócił stamtąd kilka lat temu, powiedział mi, że naprawdę są tam tak wielkie ulice i tak wielkie samochody. (Śmiech.) 

"Ten lot nie powoduje turbulencji, a jedynie mnóstwo śmiechu". Jaki jest Pani ulubiony moment w spektaklu "Boeing, Boeing"?

Mam wiele takich ulubionych momentów. Uwielbiam scenę, o której wspominała wcześniej Karolina. Lubię też, kiedy Pawłowi wszystko zaczyna się sypać, płonie mu grunt pod nogami. Dzieje się tak wtedy, kiedy Maks wraca do domu.

Podobno nie lubi Pan mówić o swoich wymarzonych rolach, bo...wtedy się ich nie dostaje. (Śmiech.) Ile w tym prawdy?

Tak kiedyś słyszałem. Chyba faktycznie tak jest. Nie mam wymarzonej roli. Chciałbym grać bohaterów, których polubią widzowie. Dostawać role, które będą trampoliną do kariery, która przyniesie mi ogrom satysfakcji. Natomiast nie narzekam. Jestem wdzięczny za każdą rolę, którą przyjdzie mi grać. Zawsze staram się zagrać najlepiej, jak potrafię.

Jest Pan dość aktywnym użytkownikiem social mediów. Jak Pan reaguje na to, że w dzisjeszych czasach, praktycznie co druga osoba używa określenia influencer. Pan się nie czuje influencerem? (Śmiech.)

To dziwne czasy. (Śmiech.) Ja tak o sobie nie mówię. Często znikam i wracam do social mediów po przerwie. To właśnie to marnowanie czasu na scrollowanie, skłoniło mnie do czytania książek.

Najbliższe plany zawodowe.

Dużo się dzieje. To będzie aktywny czas. Kręcimy „PiP“ oraz „M jak miłość“. Będę też dubbingował. 

wtorek, 14 lutego 2023

Anna Matusiak o książce "Zanim powiesz tak" [WYWIAD]

 Anna Matusiak o książce "Zanim powiesz tak" [WYWIAD]













fot. najka_photography

Autorka znana z tego że sięga po mocne i trudne tematy. Specjalizuje się w literaturze faktu, powieściach obyczajowych.  Ból, cierpienie, szok, mroczna strona człowieka i wzruszenie, to właśnie te uczucia wysuwają się zawsze na pierwszy plan w życiu bohaterów opisywanych przez Anię. 

Rozmawiamy o jej najnowszej książce - "Zanim powiesz tak", zawodzie wedding plannerki, ale też o Tajladnii, która zajmuje ważne miejsce w jej sercu. 

Dlaczego zdecydowała się napisać książkę o lżejszej tematyce, niż zwykle? "Po pierwsze -  chciałam sprawdzić, czy umiem i czy odnajdę się w dużo lżejszej tematyce i formule. Po drugie - chciałam samą siebie oczyścić" - mówi Ania. 

Dziennikarka, pisarka, lektorka, trenerka wystąpień publicznych... Oj, dużo tego. (Śmiech.) Teraz przede wszystkim pisarka, prawda?

To prawda, chociaż osobiście nie miałabym odwagi samej siebie tak nazwać. Pewnie jeszcze długo będzie mi trudno uwierzyć w to określenie. Chociaż to kwestia pewnych kulturowych uwarunkowań, bo jak inaczej nazwać kobietę, która pisze? (Śmiech.) Ale faktycznie, moim wielkim marzeniem jest móc funkcjonować teraz głównie pisząc książki i czytając je, bo intensywnie czytam audiobooki, jako lektorka i kocham to na tyle, że stworzyliśmy właśnie z mężem własne profesjonalne studio - MAX STUDIO - by na szerszą skalę zająć się nagraniami, audiobookami, podcastami, ale też produkcją video. I tak robimy to jako dziennikarze przez całe życie. Czas, by robić to również „na swoim”. 

Czego nie ukrywasz, pisarką chciałaś zostać już od małego. Kiedy miałaś 6 lat, poprosiłaś Mikołaja o...maszynę do pisania, ale... bałaś się podejść do choinki w obawie, że wymarzony prezent zniknie. 

Ta maszyna do pisania to najważniejszy i najpiękniejszy prezent w moim życiu. Marzyłam o niej tak bardzo. Pamiętam tę Wigilię. Odbyła się jak zawsze u babci. Czekałam na prezenty. Rozpakowałam je po kolacji, drżąc z niepokoju, czy ją znajdę pod choinką, czy się uda. Miałam świadomość, że to spory wydatek. Ale mimo wszystko wierzyłam, że rodzice mi ją kupią. Już wtedy wiedziałam, że Mikołaj nie istnieje, więc wierzyłam w hojność najbliższych (Śmiech.) Prezenty były piękne, kolorowe, przeróżne, ale w żadnym z nich nie znalazłam mojego największego pragnienia. Mocno musiałam się starać, żeby nie okazać rozczarowania. Wróciliśmy do domu. Po wejściu od razu widać było choinkę, tak usytuowany był korytarz. Nagle zobaczyłam pod choinką dużą paczkę. Akurat wielkości wymarzonej maszyny. Spojrzałam, odwróciłam wzrok i pobiegłam do pokoju. Pamiętam, jak mama zdziwiona zapytała: „Aneczko... Nie sprawdzisz, co tam leży?” A ja w płacz: „Ja się boję, że kiedy podejdę bliżej, ona zniknie!” Nie zniknęła! Niestety, nigdy już nie udało się nikomu przebić tej radości. Od rana do nocy pisałam potem opowiadania i wierszyki. 

No właśnie. To na tej maszynie powstawały m.in. Twoje pierwsze tomiki wierszy. Pamiętasz, po jakie tematy i motywy lubiłaś sięgać podczas tych swoich pierwszych podejść do pisania?

Życiowe. I raczej smutne. To mi zostało, chociaż mam nadzieję, że teraz udaje mi się bardziej pogłębiać rys psychologiczny bohaterów. (Śmiech.)

Jak było z dziennikarstwem? Kiedy pojawił się u Ciebie ten pomysł na siebie? 

Właściwie istniał od zawsze. Nigdy nie marzyłam o innym zawodzie. Kiedy miałam 15 lat, rozpoczęłam pracę w telewizji, potem poszłam na studia do Wrocławia - tam zahaczyłam się do Polskiego Radia i Telewizji Polskiej, a po skończeniu studiów uznałam, że czas na Warszawę. Bo taki to zawód, że serce wszystkiego dzieje się w stolicy. Pierwsze moje książki też były de facto kontynuacją pracy dziennikarskiej. 

Miałaś coraz więcej obowiązków i zajętości. Był taki czas w Twoim życiu, że pisanie poszło w odstawkę?

Nigdy. Zawsze pisałam, bo tak odreagowywałam wszelkie emocje w życiu - i trudne i piękne. Ale musiałam dorosnąć do tego, by uznać, że mój bagaż życiowych doświadczeń jest na tyle bogaty, że tworzone przeze mnie historie mogą coś wnieść do świata czytelnika. Mam poczucie odpowiedzialności i dużo pokory w sobie. Moje pisanie musiało dojrzeć na tyle, bym nie wstydziła się tego, co wychodzi spod mojego pióra. 


















fot. najka_photography

Czego z tamtych czasów najbardziej brakuje Ci we współczesnym dziennikarstwie?

Dobre pytanie... Aż tak po mnie widać, że czegoś mi brakuje? (Śmiech.) Owszem... Masz rację. Brakuje mi we współczesnym dziennikarstwie... dziennikarstwa... Kiedy sama postanowiłam uprawiać ten zawód - chciałam zmieniać świat, docierać do tematów i ludzi, którzy są warci tego, by pokazywać ich szerokiej rzeszy odbiorców. Ja nie mówię, że tania rozrywka to coś złego. Absolutnie nie. Wszystko jest dla ludzi. Ale nie w takiej ilości. Nie może być tak, że poważne programy prowadzą prezenterki, które mają problem z poprawnym złożeniem zdania, za to na Instagramie mają duże zasięgi. I tylko to się liczy. Bo co taka rozmowa wnosi w życie widza? Nigdy nie chodzi w niej o gościa, a dla mnie dziennikarstwo to misja. Wiem. Duże słowo. Ale nigdy nie chodziło tam o mnie. Gość był świętem. Jego historia - istotą. A nie tylko pretekstem, by samemu osiągnąć szczyty lansu. O polskim show - biznesie nie wspomnę...

Jakie cechy najbardziej cenisz we współczesnym dziennikarstwie, a czego najczęściej brakuje młodym adeptom tego zawodu?

Na szczęście nie brakuje jeszcze ludzi, którzy szukają, dociekają, grzebią, chcą prawdy, dokumentują, podważają, poddają w wątpliwość, jednocześnie nie łamiąc etyki zawodowej, zawsze dają się wypowiedzieć dwóm stronom konfliktu i po prostu są przekaźnikiem - bez manipulacji, bez stronniczości. To cenię. Chociaż coraz rzadziej dostrzegam. Kiedy widzę jak młody człowiek po raz pierwszy jedzie z kamerą na zdjęcia, a po chwili na jego instagramie pojawia się zdjęcie z mikrofonem i logo stacji oraz podpisem: #paniredaktor - załamuję ręce. Już wiem, co tu jest najważniejsze. Z tym podejściem nie ma szans na prawdziwą misję. Oczywiście. Czasy się zmieniły. Social media wymagają, by z nich korzystać budując swoją karierę. Sama to robię, chociaż niechętnie. Ale na litość - są jednak pewne granice, których nawet nie wypada przekroczyć. Co z poczuciem żenady? Wielu młodym ludziom - stwierdzam gorzko, bo lubię młodych ludzi - jej brakuje. 

Dwie pierwsze książki, które napisałaś wspólnie z koleżanką, stanowiły literaturę faktu, a więc, czy można stwierdzić, że były kontynuacją pracy dziennikarskiej, a nie początkiem pracy literackiej?

Dokładnie tak. "SKAZANE. HISTORIE PRAWDZIWE" i "MOLESTOWANE. HISTORIE BEZBRONNYCH". Ważne pozycje ze względu na bohaterki obu książek. Ale mówiąc o debiucie literackim - zawsze mówię o trzeciej książce, bo te dwie to po prostu praca dziennikarska - spisana i wydana. 

"Zanim się pojawiłeś" to tytuł Twojej pierwszej fabuły. To prawda, że w tej książce, choć historia jest kompletną fikcją literacką, można znaleźć wiele Twoich emocji i odnośników do prywatnych przeżyć?

Same. To moja terapia. To książka, która zawsze będzie niezwykle dla mnie istotna. Pięć lat temu zostałam mamą. Nasze dziecko jest wcześniakiem. Po trzech dniach doszło do potwornej tragedii. Syn miał poważny problem neurologiczny, który spowodował, że lekarze całkowicie zabrali nam nadzieję. Dziś jest zupełnie zdrowym chłopcem, za co dziękujemy Bogu każdego dnia, bo to po prostu CUD. Po kilku latach powstała powieść "KIEDY SIĘ POJAWIŁEŚ", w której wykorzystałam emocje początkowych chwil - kiedy leżąc z Synkiem w Centrum Zdrowia Dziecka, drżałam o jego życie i patrzyłam na inne matki, którego często wychodziły ze szpitala już bez dziecka. To momenty, sceny, emocje, których nie da się z siebie wymazać. Musiałam je więc ubrać w słowa i ulokować w losach fikcyjnych bohaterów. 
















fot. najka_photography

Kiedy podczas pisania konfrontowałaś się ze swoimi odczuciami i emocjami, co było w tym procesie najtrudniejsze?

Nic. Pisałam jak szalona. Palce pędziły po klawiaturze, a każda kolejna zapisana linijka dawała mi poczucie ulgi. W samym procesie pisania nic już nie było trudne. To mnie oczyszczało. Dawało radość, że może książka przyniesie komuś nadzieję, da siłę. I tak się stało. Dostaję wiele maili od mam, które przeżyły trudne chwile z dzieckiem. Nie mówimy o tym na co dzień, ale takich historii są tysiące. Tylko na Facebooku i Instagramie nie wyglądają tak pięknie i kolorowo, więc po co o nich wspominać?

Ten rok był dla Ciebie bardzo dobry, albowiem wydałaś aż trzy książki. 30 sierpnia premierę miała "Splątana" a 30 września "Osadzona". W "Splątanej poruszany jest temat odsiadywania wyroku 25 lat pozbawienia wolności za zabicie własnego dziecka. Pojawia się też wątek dziennikarski, gdzie tylko jedna osoba może uratować skazaną dziewczynę. Lubisz  sięgać po trudne tematy. Skąd to się u Ciebie bierze?

A wiesz, że wielokrotnie już zadawałam sobie to pytanie. Nie mam pojęcia. Myślę, że najciekawsze w człowieku jest właśnie to, co najbardziej nieprzewidywalne. Umysł. Procesy, jakie kierują naszym zachowaniem. Nieprzewidywalność. Od zawsze interesował mnie człowiek. I bardzo chcę, byśmy przestali oceniać. Życie nie jest czarno-białe, a my o nikim na świecie nie wiemy na tyle dużo, by mieć prawo ocenić fragment czyjejś rzeczywistości. Kontekst zmienia czasami wszystko. O tym są moje książki. To jest ich największy cel. 

"Osadzona" to historia Polki, która swój wyrok za przemyt narkotyków odsiaduje w Japonii. Nie zna języka, nikogo tam nie ma, musi jakoś przetrwać. Skąd pomysł, by cała ta historia toczyła się w Japonii?

To akurat ta część historii, która została zaczerpnięta z życia. Naprawdę poznałam dziewczynę, Polkę, która w Japonii odsiedziała wyrok 8 lat pozbawienia wolności za przemyt narkotyków. Wiele wątków w tej książce to wytwór mojej wyobraźni, ale akurat Japonia, miłość do czarnoskórego chłopaka i konsekwencje tej miłości - to fakty.


















fot. najka_photography

Mam wrażenie, że pisząc "Zanim powiesz tak", w jakiś sposób chciałaś się uwolnić od trudnych emocji, dwóch poprzednich książek, to prawda?

Bardzo!  Po pierwsze -  chciałam sprawdzić, czy umiem i czy odnajdę się w dużo lżejszej tematyce i formule. Po drugie - chciałam samą siebie oczyścić. Mimo wszystko - pisząc - wchodzi się w świat swoich bohaterów i przeżywa wraz z nimi ich życie. A to zostawia ślad. Nawet jeśli nauczyłam się już korzystać z mechanizmów, dzięki którym oddzielam pewne kwestie od serca i osobistych emocji. 

W Twojej najnowszej książce historia Leny, wedding plannerki przeplata się z losami par, którzy są jej klientami. Sama powiedziałaś kiedyś, że dzięki pandemii zakończyłaś pracę w takim miejscu. Z perspektywy czasu, żałujesz?

Nie. Prowadziłam wraz z przyjaciółką Agencję Ślubną i to był cudowny czas. Aczkolwiek uważam, że Polska jeszcze nie do końca jest gotowa na zawód wedding plannera w sensie amerykańskim, bo akurat ta branża w Stanach jest na fantastycznym poziomie. Agencja Ślubna miała być drugą nogą w moim życiu zawodowym, a pochłaniała totalnie dużo czasu. Właściwie cały czas. Nie do końca o to mi chodziło. Ale przeżyłam sporo pięknych chwil. Na pewno nie żałuję ani tej przygody, ani tego, że się skończyła. 

Pisząc książkę, często sięgałaś po swoje doświadczenia z pracy konsultanta ślubnego?

Bardzo często. Taką miałam też ambicję, by trochę pokazać, na czym ten zawód polega. Same historie par - są totalnie zmyślone. Tu nie inspirowałam się absolutnie prawdziwymi klientami. Poza jednym wyjątkiem. Ale to też nieduża inspiracja. 

Czy np. miałaś kiedyś okazję organizować ślub w Toskanii, tak jak było to w przypadku zawartej w książce historii Adiego i Mikiego?

Tak. Toskania miała być zresztą odnogą naszej pracy. Miałyśmy już nawet logotyp z toskańskim cyprysem wrysowanym w jego kształt. Ale pandemia ten plan ograniczyła mocno. Szkoda, bo akurat w Toskanii pracuje się cudownie. Natura wiele robi sama. Z drugiej strony praca z Włochami to wyzwanie. Punktualność i słowność nie jest ich najmocniejszą stroną. Mają pełen luz. Czy o 12:00 czy o 16:00 - spokojnie, co to za różnica! Kocha to poczeka! (Śmiech.)

Toskania była tutaj opisana z zegarmistrzowską precyzją. Co najbardziej Cię w niej zachwyciło?

Kocham Toskanię. Nawet w celach dokumentacyjnych bywałyśmy z moją wspólniczką w Toskanii. Zachwyca mnie tam absolutnie wszystko. Kocham ten klimat, zieleń. Kocham opuszczone kościółki w środku... niczego. Kocham Włochów i włoskie jedzenie. 

Każda historia jest w stanie wzruszyć do łez. Perypetie której z par najbardziej podobają się czytelnikom? Mnie najbardziej poruszyła historia Adiego i Mikiego właśnie. 

Ja też chyba Adiego i Mikiego lubię najbardziej. A czytelnicy... Różnie. Chociaż faktycznie chłopcy mają swoich zwolenników. I oni akurat są inspirowani naszą prawdziwą parą. Panowie w pewnym momencie przestali być naszymi klientami, a stali się przyjaciółmi. I tak jest do dziś. 

Czy jest szansa na część drugą, czy pracujesz już nad czymś zupełnie nowym? Kiedy jest szansa na kolejną książkę?

Zdradzę, że druga część się pisze. Ale dla kontrastu pisze się też coś zupełnie nowego. I trudnego... Spodobało mi się żonglowanie emocjami. Dla mnie samej to też zdrowe. A czytelnicy - mam nadzieję -  pozwolą mi na taki płodozmian. 

sobota, 11 lutego 2023

Milena Bekalarska STYLIST o tworzeniu stylizacji i kolorach sezonu [WYWIAD]

 Milena Bekalarska STYLIST o tworzeniu stylizacji i kolorach sezonu [WYWIAD]

















fot. zdjęcie nadesłane


Milena Bekalarska, stylistka, kostiumograf, autorka podcastu "FASHION TALKS by Milena Bekalarska". Rozmawiamy o pracy w zawodzie, kolorach sezonu, ale również tych, na które stawia rozmówczyni. 

Poruszamy też temat rzeczonego podcastu. Milena Bekalarska przyznaje, że w kraju słucha się  ich coraz więcej, ale wbrew pozorom, cały czas jest to mały rynek. 

Z zawodu stylistka, kostiumograf, kreator wizerunku. Prywatnie miłośniczka mody. Czy już jako mała dziewczynka przejawiała Pani zainteresowanie modą? Lubiła wymyślać stylizacje dla ulubionych lalek a później dla koleżanek? (Śmiech.)

Jak chyba prawie każda mała dziewczynka lubiłam zabawę lalkami i modę. Jednak nigdy nie traktowałam tego poważnie, dla mnie moda to było hobby. Nie wiedziałam, że można na tym zarobić. 

Wiele osób z pracą stylisty kojarzy przede wszystkim chodzenie po sklepach i wybieranie stylizacji. Nie jest to jednak jedyny sposób pracy. Proszę opowiedzieć coś więcej.

Dużo też zależy od tego, czy pracujemy jako personal shopper, czy stylista przy sesjach zdjęciowych lub przy produkcjach filmowych. Jako stylistka specjalizuję się w sesjach zdjęciowych, reklamach, kampaniach wizerunkowych, teledyskach itp. 

Na samym początku moja praca to robienie moodboardów i omawianie wizji z reżyserem oraz z całą produkcją. Jak estetyka i kierunek jest ustalony, zaczynam poszukiwania po sklepach, showroomach, sklepach online czy też wśród projektantów. Następnie przymiarki, plan zdjęciowy i zamykanie projektu, czyli zwroty faktury itp. 

Jest Pani jedyną osobą w rodzinie, interesującą się światem mody, stylizacjami, kostiumografią, czy odziedziczyła Pani po kimś z bliskich tę zajawkę?

Nikt w mojej rodzinie nie pracował w modzie, czy też w branży filmowej. Nie miałam nikogo znajomego i żadnej rodziny w Warszawie w momencie przeprowadzki do stolicy. Moja mama nie lubi mody, nie lubi chodzić nawet po sklepach, a jej szafa na przestrzeni lat się nie zmienia. Zawsze się z tego śmiejemy, że ma "stylistkę na miejscu", a z niej nie korzysta :)

Czy jednak często zdarza się tak, że wymyśla Pani stylizacje dla swoich bliskich? 

Moi bliscy raczej nie potrzebują mojej pomocy w tym temacie, ale zawsze służę wsparciem.

Pamięta Pani ten moment, w którym stylizacje skończyły być tylko Pani pasją a stały sięsposobem na życie?

Był to moment, kiedy pracowałam jako wolontariusz przy łódzkich edycjach Fashion Week. Zrozumiałam, że chcę pracować w modzie. Uświadomiłam sobie, że chcę na tym zarabiać i zaczęłam intensywnie ekudować się sama. Moje pierwsze zlecenie, które otrzymałam  jako stylistka nastąpiło w momencie, kiedy miałam 22 lata. To bardzo późno jak na tą branżę. Była to kampania kosmetyków ze znaną aktorką. 

Z wykształcenia jest Pani inżynierem transportu po Politechnice Śląskiej. Dlaczego wybrała Pani taki kierunek?

Chciałam mieć poważny zawód i dobrze zarabiać, a dodatkowo zawsze byłam ścisłowcem i miałam bardzo dobre wyniki z matematyki. 

Brała Pani pod uwagę wybór innego zawodu? Miała inne pomysły na siebie?

Przed studiami tak, miałam inny pomysł na siebie. Studia to szybko zweryfikowały i zmieniłam zdanie. 

Czy ukończone przez Panią studia przydają się choć czasem w wybranym przez Panią zawodzie?

Kompletnie nie korzystam z wiedzy, którą uzyskałam podczas studiów na Politechnice. Jednak ten okres w moim życiu nauczył mnie czegoś innego.  To były ciężkie studia, nikt się nad nikim nie użalał i nikt nie miał taryfy ulgowej, np. za duże zasięgi lub "lajki" na Instagramie. Teraz nie boję się ciężkiej pracy, potrafię sobie radzić w bardzo ciężkich sytuacjach. Moda to też biznes. Jestem stylistką, ale organizacja, kwestie finansowe, takie jak przy rozliczaniu projektów są bardzo ważne i trzeba je ogarnąć, mieć pod kontrolą. 

Pracuje Pani m.in. przy sesjach zdjęciowych, projektach komercyjnych, reklamach, teledyskach. Cechuje Panią indywidualne podejście do każdego z klientów. Co, oprócz tego jest dla Pani kluczowe w tym zawodzie?

Bardzo ważna jest kreatywność, ale to nie wszystko. Dla mnie organizacja, porządek i dawanie z siebie 200% jest najbardziej istotne. 

Jeśli chodzi o branżę muzyczną, współpracuje Pani m.in. z Anią Karwan, która powierzyła Pani dobór stylizacji już w kilku swoich teledyskach. Wiele osób, podobnie jak ja, zachwycało się stylizacją w teledysku "Słucham Cię w radio co tydzień". Charakterystyczna biała bluzka, ubrana na zieloną sukienkę a do tego charakterystyczne kolczyki. Czy było w tym ubiorze coś, co zostało przemycone przez wokalistkę?

W tym okresie współpracowałam z Anią Karwan i od tego teledysku zaczęła się nasza dłuższa współpraca. Przygotowałam propozycje stylizacji pod moodboard i pod wytyczne reżysera. Chciałam, aby całość pasowała do historii, estetyki teledysku i ówczesnego stylu Ani. Wszystkie elementy stylizacji były przygotowane przeze mnie. 

Praca na planie jakiego teledysku, projektu czy reklamy była dla Pani szczególnie ważna? MaPani swój ulubiony projekt z tych dotychczas stworzonych?

Ciężko wybrać mi jeden. Mam kilka ulubionych. 

Kolorem sezonu została Viva Magenta. To odcień karminowej czerwieni. Czy postawi Pani na tentrend w stylizacjach, które będzie tworzyć tej wiosny?

 Moim zdaniem w sezonie SS 2023 dużą rolę odegra kolor zielony. Ja osobiście jednak nie skorzystam z tych trendów - tylko w pracy bawię się kolorem. Prywatnie jestem fanką czerni, bieli i beżu. 

Do jakich osobowości karminowa czerwień najbardziej pasuje? Jakie cechy charakteru z reguły posiadają osoby, które ją wybierają?

Psychologia kolorów to bardzo złożony temat. Ciężko zamknąć tę odpowiedź w jednym zdaniu. Na pewno osoby z cerą naczynkową, powinny z nim uważać, albowiem uwydatnia on zaczerwienienia. 

Jaki styl jest Pani ulubionym a czego na próżno szukać w Pani szafie?

W pracy bawię się formą, kolorem, nietypowymi stylizacjami. Prywatnie kocham minimalizm i prostotę. Kupuję mało ubrań, a moja szafa to głównie czerń i biel, ale w połączeniu z ciekawą formą. 

Porozmawiajmy na koniec o podcastcie "FASHION TALKS by Milena Bekalarska". Skąd pomysł na stworzenie swojego autorskiego podcastu?

Spontanicznie zaprosiłam mojego fotografa na jedną video rozmowę na Instagramie. Miała  bardzo dobry odbiór, więc postanowiłam kontynuować wywiady, ale tym razem  w formie podcastu. 

Czy ma Pani swoich ulubionych podcasterów z dziedziny mody i stylizacji? Kim lubi się Pani inspirować?

Na rynku polskim mam ich kilku, ale wybieram odcinki bazując na gościach, którzy występują w tych rozmowach. Polacy coraz więcej słuchają podcastów, ale porównując to do tego, co dzieje się w tej kwestii za granicą, nadal jest to mały rynek. 

W poszczególnych odcinkach przepytuje Pani osoby związane z branżą mody. Według jakiego klucza dobiera Pani gości? Kogo zaprosi Pani w najbliższym czasie?

Niech zostanie to tajemnicą, zapraszam do śledzenia podcastu :). 

W programie można znaleźć też rady dla adeptów tego zawodu. Jaką radą dla osób, które myślą o pracy w tej branży, chciałaby się Pani podzielić z czytelnikami?

Jeżeli ktoś, chce coś osiągnąć w tej branży, powinien przygotować się na ciężką pracę, mieć dużo cierpliwości i pokory. Twardy charakter też się przyda. 

Jaka myśl przewodnia, związana z branżą i modą towarzyszy Pani na co dzień?

Cały czas mam świadomość, że jednego dnia można parzyć kawę jako asystent, a drugiego być głównym stylistą w kampanii. To bardzo zmienna i niełatwa branża, ale chyba za to ją kocham :)