poniedziałek, 20 lutego 2023

Bogusław Kudłek: „Chronię światełko w sobie“ [WYWIAD]

 Bogusław Kudłek: „Chronię światełko w sobie“ [WYWIAD]

















fot. zdjęcie nadesłane

Z Bogusławem Kudłkiem miałam przyjemność rozmawiać przed spektaklem "Boeing, Boeing" w Jastrzębiu. O pozytywnym nastawieniu do ludzi i świata, o tym, czy warto mówić głośno o wymarzonych rolach, ale także o serialach - "Policjantki i policjanci" oraz „M jak miłość“.

Po jednej stroniestoi Juliusz, stróż prawa, którego aktor wcielający się w jego postać nazywa bez ogródek wariatem. Po drugiej stronie barykady stoi Igor, jawiący się od początku jako postać negatywna. Czy to się zmieni?

Już na pierwszy rzut oka widać, że jest Pan niezwykle pozytywnie nastawiony do ludzi i świata. Jak dba Pan o to na co dzień?

(Śmiech.) Po prostu dbam o to, by chronić swoje światełko. Nie dopuszczam do siebie niektórych rzeczy. Jestem wychowany w takiej rodzinie, gdzie szklanka zawsze jest do połowy pełna. Zawsze może być gorzej. Cieszę się z tego, co mam, jestem wdzięczny za to, co tu i teraz.

Czy takiego nastawienia wobec ludzi i świata można się nauczyć? Czy ułatwia ono funkcjonowanie w tej niełatwej dla nas wszystkich codzienności?

Takie nastawienie na pewno ułatwia funkcjonowanie. Nie jestem jednak pewny, czy tego możma się nauczyć. Przyznam, że im jestem starszy, tym jest ciężej. Powiem również, że im jestem starszy, tym bardziej uczę się niektóre rzeczy odpuszczać.

Pozytywni są również bohaterowie, w których wciela się Pan czy to na scenie, czy przed kamerą. Jednym z takich bohaterów zapewne jest Juliusz, w którego od 316 odcinka wciela się Pan w serialu "Policjantki i policjanci". Jak Pan go odbiera?

Juliusz to wariat. (Śmiech.) Kręcimy nowe odcinki, scenarzyści szaleją. Dostałem od nich zielone światło na wszystkie moje szaleństwa.

Prawdą jednak jest, że nie jestem taki jak Juliusz. To bohater w pełni wymyślony i wykreowany. Mimo, że prywatnie jestem pozytywnym człowiekiem, jestem od niego bardziej rozsądny i powściągliwy.

Z reguły tak jest, że wcielam się w takich dobrych, pozytywnych bohaterów, ale mam teraz ogromną frajdę, bo w „M jak miłość“ gram postać mało sympatyczną. Jeszcze będziemy o tym rozmawiać.

Z perspektywy widza, oceniam go jako fajnego, empatycznego policjanta, który na pewno chce dobrze, ale czasem nie wychodzi. (Śmiech.) Z jakimi opiniami od widzów na temat Juliusza przychodzi się Panu komfrontować?

Opinie są podobne do Twojej. (Śmiech.) Widzowie lubią Julka. Spotykam się z komentarzami, że bez niego ten serial byłby zupełnie inny. To fajna odskocznia od poważnych tematów. Oczywiście, trafiam też na negatywne komentarze, ale to normalne. Ważne, że moja postać wzbudza tak różne emocje.

Nabycie jakich umiejętności okazało się konieczne, by mógł Pan się wiarygodnie wcielać w stróża prawa?

Juliusz nie musi umieć trzymać broni, bo przede wszystkim działa na komendzie, choć teraz małymi krokami to się zmienia. Olbrzymim wsparciem jest dla nas Mariusz Węgłowski, (serialowy Mikołaj Białach, przyp. red.) który jest prawdziwym policjantem. Podczas scen, kiedy trzeba np. skuć kogoś kajdankami, przychodzi z pomocą i pokazuje, jak to porawnie zrobić. Teraz już wiemy, ale kiedyś Mariusz pokazywał nam popraność procedur, które mieliśmy do wykonania na planie. 

Które czynności policyjne, które wykonuje Pan w "PiP", sprawiają Panu największą frajdę, a które największą trudność?

Problem swego czasu robiło mi właśnie zakuwanie w kajdanki, trochę to trwało, zanim zacząłem to robić sprawnie i szybko.

Największą frajdę sprawia Panu strzelanie, prawda? (Śmiech.)

Lubię strzelać i parę razy byłem na strzelnicy, ale w serialu nie używam broni. (Śmiech.) On w ogóle jest postacią totalnie fikcyjną, wątpie, by taki policjant uchował się na prawdziwej komendzie. (Śmiech.) Wszystkie jego wariactwa a czasem i dziwactwa gram z przyjemnością.               

Ogólnie mam takie wrażenie, że mundur, nie tylko ten policyjny Pana lubi. Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem? (Śmiech.)

Chyba tak. (Śmiech.) Uniforma mnie lubi, ale lekarzem jeszcze nie byłem. Wszystko przede mną. (Śmiech.)

Warto wrócić też do serialu "M jak miłość", w którym, jak wspominaliśmy, od 1638 odcinka wciela się Pan w Igora, ojca Jaśka. Czy zanim trafił Pan do serialu, zdarzało się Panu go oglądać? Miał Pan swoich ulubionych bohaterów, ulubione wątki?

Nie mam tak naprawdę telewizji, służy tylko do tego, by była podłączona konsola. Śledzę wszystkie stacje streamingowe. Za często siedzimy z nosem w telefonach i scrollujemy. W tamtym roku postanowiłem, że będę czytał jedną książkę miesięcznie. Rok zakończyłem z bilansem przeczytanych trzynastu tytułów.

Igor miał bardzo mocne wejście. (Śmiech.) Od samego początku jawi się raczej jako postać negatywna. Używał przemocy wobec Jaśka, próbował dobierać się do Franki... Czy postać z takim złamaniem, czy też rysą na życiorysie tworzy dodatkowy atut do grania?

Jasne. To świetna postać do grania. Bronię go mimo tego, że jest wrednym facetem.

Czy każdą postać można obronić?

Tak, każdą postać można obronić, nawet tą złą. Igor ma taki styl bycia, jest drapieżcą, facetem przyzwyczajonym do tego, że nikt mu nie odmawia. Wydaje mi się, że zawsze musiał o wszystko walczyć.

Właśnie. Czy jest jakaś szansa, że widz pozna powody, dlaczego tak się zachowuje? Czy się zmieni?

Tego nie wiem, zapytajmy scenarzystów. (Śmiech.)

W spektaklu "Boeing, Boeing" wciela się Pan w Pawła. W jakich okolicznościach widz zastaje Pana bohatera na scenie?

Paweł przyjeżdża do Maksa. Chce zacząć nowe życie w Warszawie, znaleźć mieszkanie do wynajęcia. Jak to się zwykle zdarza w komediach, zostaje wciągnięty w sam wir intrygi, nakręconej przez wspominanego Maksa.

Akcja toczy się na pokładzie nowego Boeinga. Gdyby miał Pan szansę odbyć podróż, trwającą tyle samo, ile spektakl, gdzie chciałby polecieć?

Tak naprawdę akcja toczy się w mieszkaniu, ale wszystko się zgadza, są stewardessy.

Poleciałbym do Stanów Zjednoczonych.

Dlaczego akurat tam?

Jestem dzieckiem lat 80-tych, wychowanym na pirackich kasetach video. Mój ojciec, kiedy wrócił stamtąd kilka lat temu, powiedział mi, że naprawdę są tam tak wielkie ulice i tak wielkie samochody. (Śmiech.) 

"Ten lot nie powoduje turbulencji, a jedynie mnóstwo śmiechu". Jaki jest Pani ulubiony moment w spektaklu "Boeing, Boeing"?

Mam wiele takich ulubionych momentów. Uwielbiam scenę, o której wspominała wcześniej Karolina. Lubię też, kiedy Pawłowi wszystko zaczyna się sypać, płonie mu grunt pod nogami. Dzieje się tak wtedy, kiedy Maks wraca do domu.

Podobno nie lubi Pan mówić o swoich wymarzonych rolach, bo...wtedy się ich nie dostaje. (Śmiech.) Ile w tym prawdy?

Tak kiedyś słyszałem. Chyba faktycznie tak jest. Nie mam wymarzonej roli. Chciałbym grać bohaterów, których polubią widzowie. Dostawać role, które będą trampoliną do kariery, która przyniesie mi ogrom satysfakcji. Natomiast nie narzekam. Jestem wdzięczny za każdą rolę, którą przyjdzie mi grać. Zawsze staram się zagrać najlepiej, jak potrafię.

Jest Pan dość aktywnym użytkownikiem social mediów. Jak Pan reaguje na to, że w dzisjeszych czasach, praktycznie co druga osoba używa określenia influencer. Pan się nie czuje influencerem? (Śmiech.)

To dziwne czasy. (Śmiech.) Ja tak o sobie nie mówię. Często znikam i wracam do social mediów po przerwie. To właśnie to marnowanie czasu na scrollowanie, skłoniło mnie do czytania książek.

Najbliższe plany zawodowe.

Dużo się dzieje. To będzie aktywny czas. Kręcimy „PiP“ oraz „M jak miłość“. Będę też dubbingował. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz