Bogusław Kudłek: „Chronię światełko w sobie“ [WYWIAD]
fot. zdjęcie nadesłane
Z Bogusławem
Kudłkiem miałam przyjemność rozmawiać przed spektaklem "Boeing,
Boeing" w Jastrzębiu. O pozytywnym nastawieniu do ludzi i
świata, o tym, czy warto mówić głośno o wymarzonych rolach, ale także o serialach - "Policjantki i policjanci" oraz „M jak miłość“.
Po
jednej stroniestoi Juliusz, stróż prawa, którego aktor wcielający się
w jego postać nazywa bez ogródek wariatem. Po drugiej stronie barykady stoi
Igor, jawiący się od początku jako postać negatywna. Czy to się zmieni?
Już
na pierwszy rzut oka widać, że jest Pan niezwykle pozytywnie nastawiony do
ludzi i świata. Jak dba Pan o to na co dzień?
(Śmiech.)
Po prostu dbam o to, by chronić swoje światełko. Nie dopuszczam do siebie
niektórych rzeczy. Jestem wychowany w takiej rodzinie, gdzie szklanka zawsze
jest do połowy pełna. Zawsze może być gorzej. Cieszę się z tego, co mam,
jestem wdzięczny za to, co tu i teraz.
Czy
takiego nastawienia wobec ludzi i świata można się nauczyć? Czy ułatwia ono
funkcjonowanie w tej niełatwej dla nas wszystkich codzienności?
Takie
nastawienie na pewno ułatwia funkcjonowanie. Nie jestem jednak pewny, czy tego
możma się nauczyć. Przyznam, że im jestem starszy, tym jest ciężej. Powiem
również, że im jestem starszy, tym bardziej uczę się niektóre rzeczy
odpuszczać.
Pozytywni
są również
bohaterowie, w których
wciela się Pan czy to na scenie, czy przed kamerą. Jednym z takich bohaterów zapewne jest Juliusz, w którego od 316 odcinka wciela się Pan w serialu
"Policjantki i policjanci". Jak Pan go odbiera?
Juliusz
to wariat. (Śmiech.) Kręcimy nowe odcinki, scenarzyści szaleją. Dostałem od
nich zielone światło na wszystkie moje szaleństwa.
Prawdą
jednak jest, że nie jestem taki jak Juliusz. To bohater w pełni wymyślony i
wykreowany. Mimo, że prywatnie jestem pozytywnym człowiekiem, jestem od niego
bardziej rozsądny i powściągliwy.
Z reguły
tak jest, że wcielam się w takich dobrych, pozytywnych bohaterów, ale mam teraz
ogromną frajdę, bo w „M jak miłość“ gram postać mało sympatyczną. Jeszcze
będziemy o tym rozmawiać.
Z
perspektywy widza, oceniam go jako fajnego, empatycznego policjanta, który na pewno chce dobrze, ale czasem nie wychodzi.
(Śmiech.) Z jakimi opiniami od widzów na temat Juliusza przychodzi się Panu komfrontować?
Opinie
są podobne do Twojej. (Śmiech.) Widzowie lubią Julka. Spotykam się
z komentarzami, że bez niego ten serial byłby zupełnie inny. To fajna
odskocznia od poważnych tematów. Oczywiście, trafiam też na negatywne
komentarze, ale to normalne. Ważne, że moja postać wzbudza tak różne emocje.
Nabycie
jakich umiejętności okazało się konieczne, by mógł Pan się wiarygodnie wcielać w stróża prawa?
Juliusz
nie musi umieć trzymać broni, bo przede wszystkim działa na komendzie, choć
teraz małymi krokami to się zmienia. Olbrzymim wsparciem jest dla nas Mariusz
Węgłowski, (serialowy Mikołaj Białach, przyp. red.) który jest prawdziwym
policjantem. Podczas scen, kiedy trzeba np. skuć kogoś kajdankami, przychodzi
z pomocą i pokazuje, jak to porawnie zrobić. Teraz już wiemy, ale kiedyś Mariusz pokazywał nam popraność procedur, które mieliśmy do wykonania na planie.
Które czynności policyjne, które wykonuje Pan w "PiP", sprawiają Panu
największą frajdę, a które
największą trudność?
Problem
swego czasu robiło mi właśnie zakuwanie w kajdanki, trochę to trwało, zanim
zacząłem to robić sprawnie i szybko.
Największą
frajdę sprawia Panu strzelanie, prawda? (Śmiech.)
Lubię
strzelać i parę razy byłem na strzelnicy, ale w serialu nie używam broni.
(Śmiech.) On w ogóle jest postacią totalnie fikcyjną, wątpie, by taki policjant
uchował się na prawdziwej komendzie. (Śmiech.) Wszystkie jego wariactwa a
czasem i dziwactwa gram z przyjemnością.
Ogólnie mam takie wrażenie, że mundur, nie tylko ten
policyjny Pana lubi. Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem? (Śmiech.)
Chyba
tak. (Śmiech.) Uniforma mnie lubi, ale lekarzem jeszcze nie byłem. Wszystko
przede mną. (Śmiech.)
Warto
wrócić też do serialu "M jak miłość", w którym, jak wspominaliśmy, od 1638 odcinka wciela się Pan w
Igora, ojca Jaśka. Czy zanim trafił Pan do serialu, zdarzało się Panu go
oglądać? Miał Pan swoich ulubionych bohaterów, ulubione wątki?
Nie
mam tak naprawdę telewizji, służy tylko do tego, by była podłączona konsola.
Śledzę wszystkie stacje streamingowe. Za często siedzimy z nosem w
telefonach i scrollujemy. W tamtym roku postanowiłem, że będę czytał jedną
książkę miesięcznie. Rok zakończyłem z bilansem przeczytanych trzynastu
tytułów.
Igor
miał bardzo mocne wejście. (Śmiech.) Od samego początku jawi się raczej jako
postać negatywna. Używał przemocy wobec Jaśka, próbował dobierać się do Franki... Czy postać z takim
złamaniem, czy też rysą na życiorysie tworzy dodatkowy atut do grania?
Jasne.
To świetna postać do grania. Bronię go mimo tego, że jest wrednym facetem.
Czy
każdą postać można obronić?
Tak,
każdą postać można obronić, nawet tą złą. Igor ma taki styl bycia, jest
drapieżcą, facetem przyzwyczajonym do tego, że nikt mu nie odmawia. Wydaje mi
się, że zawsze musiał o wszystko walczyć.
Właśnie.
Czy jest jakaś szansa, że widz pozna powody, dlaczego tak się zachowuje? Czy
się zmieni?
Tego
nie wiem, zapytajmy scenarzystów. (Śmiech.)
W
spektaklu "Boeing, Boeing" wciela się Pan w Pawła. W jakich
okolicznościach widz zastaje Pana bohatera na scenie?
Paweł
przyjeżdża do Maksa. Chce zacząć nowe życie w Warszawie, znaleźć mieszkanie do
wynajęcia. Jak to się zwykle zdarza w komediach, zostaje wciągnięty w sam wir
intrygi, nakręconej przez wspominanego Maksa.
Akcja
toczy się na pokładzie nowego Boeinga. Gdyby miał Pan szansę odbyć podróż, trwającą tyle samo, ile spektakl, gdzie chciałby
polecieć?
Tak
naprawdę akcja toczy się w mieszkaniu, ale wszystko się zgadza, są stewardessy.
Poleciałbym
do Stanów Zjednoczonych.
Dlaczego
akurat tam?
Jestem dzieckiem lat 80-tych,
wychowanym na pirackich kasetach video. Mój ojciec, kiedy wrócił stamtąd kilka
lat temu, powiedział mi, że naprawdę są tam tak wielkie ulice i tak wielkie
samochody. (Śmiech.)
"Ten
lot nie powoduje turbulencji, a jedynie mnóstwo śmiechu". Jaki jest Pani ulubiony moment w
spektaklu "Boeing, Boeing"?
Mam
wiele takich ulubionych momentów. Uwielbiam scenę, o której wspominała
wcześniej Karolina. Lubię też, kiedy Pawłowi wszystko zaczyna się sypać, płonie
mu grunt pod nogami. Dzieje się tak wtedy, kiedy Maks wraca do domu.
Podobno
nie lubi Pan mówić
o swoich wymarzonych rolach, bo...wtedy się ich nie dostaje. (Śmiech.) Ile w
tym prawdy?
Tak
kiedyś słyszałem. Chyba faktycznie tak jest. Nie mam wymarzonej roli. Chciałbym
grać bohaterów, których polubią widzowie. Dostawać role, które będą trampoliną do kariery,
która przyniesie mi ogrom satysfakcji. Natomiast nie narzekam. Jestem wdzięczny
za każdą rolę, którą przyjdzie mi grać. Zawsze staram się zagrać najlepiej, jak
potrafię.
Jest
Pan dość aktywnym użytkownikiem social mediów. Jak Pan reaguje na to, że w dzisjeszych czasach,
praktycznie co druga osoba używa określenia influencer. Pan się nie czuje
influencerem? (Śmiech.)
To
dziwne czasy. (Śmiech.) Ja tak o sobie nie mówię. Często znikam i wracam do
social mediów po przerwie. To właśnie to marnowanie czasu na scrollowanie,
skłoniło mnie do czytania książek.
Najbliższe
plany zawodowe.
Dużo się dzieje. To będzie aktywny czas. Kręcimy „PiP“ oraz „M jak miłość“. Będę też dubbingował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz