sobota, 27 kwietnia 2019

EXCLUSIVE: Tomáš Kollárik: "W Krakowie i Levicach zostawiłem swoje serce"

Tomáš Kollárik: "W Krakowie i Levicach zostawiłem swoje serce"


















fot. Kasia Panas

W Warszawie miałam ogromną przyjemność spotkać się z aktorem młodego pokolenia, Tomášem Kollárikiem. Rozmawialiśmy o jego rodzinnych stronach, Towarzystwie Słowaków w Polsce, ale także o serialu "M jak miłość". 

Urodził się Pan w Levicach na Słowacji, ale od ponad 22 lat mieszka Pan w Krakowie, które nazywa swoim rodzinnym miastem. W jednej z rozmów przyznał Pan, że Słowakiem czuje się Pan dzięki Tacie, a Polakiem dzięki Mamie... Ma Pan jakieś ulubione wspomnienie związane ze Słowacją, z Levicami? Często wraca Pan w tamte strony?

Przyznam, że Levice i Kraków traktuję jako dwa moje najbliższe domy. Na Słowację jeżdżę do dwóch razy w roku. W dzieciństwie spędzałem tam Wielkanoc. Za każdym razem, kiedy wyjeżdżam z Levic i spoglądam na horyzont, który je otacza, stwierdzam, że wyjeżdżam z domu do domu. Powroty do Polski są za każdym razem pełne ciepła. W Krakowie i Levicach zostawiłem swoje serce. 

W ramach przygotowania do naszej rozmowy natknęłam się na archiwalny (2017) wywiad z Panem, przeprowadzony w ramach audycji "Prameň" emitowanej dla słowackiej mniejszości narodowej w Małopolsce. Jak w chwili obecnej wygląda Pana współpraca z Towarzystwem Słowaków w Polsce? (Spolek Slovákov v Poľsku.)

Spolek Slovákov v Poľsku, czyli Towarzystwo Słowaków w Polsce mieści się przy ulicy św. Filipa w Krakowie. 

Rodzice poznali się w Beskidach, podczas międzynarodowej wymiany studentów, rajdu studenckiego. Przy pierwszym spotkaniu Tato obiecał, że się z Mamą ożeni. Wrócił na Słowację. Przez kilka lat pisali do siebie listy. Potem znowu się spotkali. Wzięli ślub. Kiedy miałem 3,5 roku przyjechaliśmy do Krakowa, gdzie Mama kilka lat wcześniej obroniła dwa fakultety, a Tato znalazł pracę w Towarzystwie Słowaków. 

Kiedy skończyłem studia w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie, odezwałem się do Towarzystwa. Zrobiłem to trochę z sentymentu, ale też dlatego, aby nadal mieć kontakt ze Słowacją i językiem. W wakacje jeździmy na różnego rodzaju przeglądy, (m.in występy cheerleaderek i pokazy orkiestr dętych). Wszystko dzieje się na terenie Polski przygranicznej, czyli w okolicach Oravy i Spišu. Tam w dalszym ciągu przeżywam moją słowacką przygodę. 

Jak wyglądają Pana najbliższe plany związane z Towarzystwem Słowaków w Polsce?

Nie określamy tak do końca swoich zajętości. To współpraca grzecznościowa. Ustalamy terminy przeglądów, festiwali i po prostu spotykamy się na miejscu. 

Czy to prawda, że chciałby Pan realizować się w zawodzie aktora również na Słowacji?

Takie plany są. Ani publiczność słowacka, ani moja rodzina nie ma możliwości śledzenia mnie w "M jak miłość", ponieważ platformy, które umożliwiają oglądanie serialu w Polsce, niestety posiadają ograniczenia terytorialne. Kiedy będę miał już wystarczająco  interesujące CV, wybiorę się do agencji castingowych na Słowacji. 

Jednak, wróćmy do początków. Co było takim pierwszym impulsem, który spowodował, że wybrał Pan aktorstwo? To dziś niepewny zawód.

Decyzja była podjęta dość spontanicznie. Uczęszczałem do Szkoły Podstawowej i Gimnazjum przy ulicy Strąkowej w Krakowie. Nauczycielem wspomagającym była Pani Agnieszka Rzepka - Basta, która zaproponowała mi udział w Teatrze Nieco Większych Form. Była to forma kabaretu dla dzieci. W ten sposób powstała nasza pierwsza trupa teatralna. Nasz pierwszy występ miał miejsce w Piwnicy pod Baranami w Krakowie. Było to dla nas wszystkich dużym przeżyciem. Poczucie, że chciałbym przekazywać ludziom prawdę nastąpiło w momencie, kiedy byłem lektorem u siebie w kościele. Po pierwszym wejściu na ambonę, choć prawie nie zemdlałem wtedy ze stresu, uświadomiłem sobie, że bardzo mi się to podoba i chcę dalej się tym zajmować. 

Czy jednym z czynników, które miały wpływ na wybór tego zawodu była reklama, od której zaczynał Pan swoją przygodę z kamerą?

Reklama pojawiła się nieco później, ponieważ w trakcie moich studiów na Wydziale Aktorskim PWST w Krakowie. Szkoła skupiała się przede wszystkim na teatrze. Reklama była naturalną koleją rzeczy. Zdecydowałem się na nią z chęci sprawdzenia mojego kontaktu z kamerą. 

Jak Pan wspomina swoją przygodę z reklamą? Czym różni się dzień zdjęciowy na planie reklamy, od dnia zdjęciowego na planie filmu, bądź serialu?

Na planie serialu, filmu i reklamy pracuje się bardzo intensywnie. Prędzej zauważyłbym różnicę między tymi formami artyzmu a Teatrem. Aktor przez półtorej godziny przeprowadza myśli swojej postaci. Jest dużo czasu na skupienie. Próby zaczynają się na kilka miesięcy przed premierą. W serialu i reklamie zazwyczaj wszystko dzieje się w ciągu jednego dnia zdjęciowego. Bardzo wiele czasu na planie zajmuje ustawienie sprzętu. 

Właśnie. Zatrzymajmy się przy serialu "M jak miłość", w którym od  2016 roku wciela się Pan w rolę aspiranta Janka Morawskiego. Nabycie jakich umiejętności okazało się konieczne, by mógł Pan wiarygodnie wcielać się w postać policjanta?

Przede wszystkim pragnę zauważyć powiązanie nazwiska mojej postaci (Janek Morawski) z Moravami na terenie Czechosłowacji, co mnie bardzo cieszy. (Śmiech.) Musiałem opanować umiejętność szybkiego składania broni, co odbywało się w asyście przeszkolonego policjanta, musiałem też nauczyć się szybko zakładać kajdanki, opanować odpowiednią postawę i powagę ważną w tym zawodzie. To umiejętności, które nabyłem dzięki "M jak miłość". 

Która z tych czynności sprawia Panu największą frajdę, a co okazało się dla Pana najtrudniejsze?

Największą przyjemność sprawiają mi sceny walki. (Śmiech.) Są one nadzorowane przez kaskaderów. Nie ukrywam, że właśnie wspominane już przeze mnie szybkie składanie broni jest wymagające. Największym wyzwaniem policjanta, które ja na szczęście przeżywam tylko fikcyjnie jest papierologia, czyli uzupełnianie dokumentów, które musi być za każdym razem przygotowane na odpowiednią godzinę.

Co opowiedziałby Pan o najbliższych losach swojego bohatera?

Nie mogę zdradzać zbyt wiele. (Śmiech.) Ula (Iga Krefft) wiąże się z Bartkiem (Arek Smoleński) a mój bohater tworzy związek z Sonią (Barbara Wypych). Przeżywa zachwianie emocjonalne, jest na rozdrożu, ponieważ nadal czuje coś do Uli. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Miejmy nadzieję, że ślub Uli i Bartka przebiegnie bez żadnych komplikacji, ale nigdy nie wiemy, jaką drogę wskaże nam serce. 

Praca z tymi wspaniałymi, młodymi aktorami to czysta przyjemność. 

W czym według Pana tkwi fenomen serialu "M jak miłość"? Od ponad 18 lat "Emka" ma największą oglądalność w Polsce.

Kiedyś pewna Pani powiedziała mi, że nasz serial z bardzo ciekawej perspektywy pokazuje losy polskiej rodziny. Nie pokazujemy tylko momentów w których wszystko dobrze się układa, ale również takie, kiedy rodzina okazuje się największym wsparciem.  Punkt odniesienia jest taki, że wszystko skończy się dobrze. Jeżeli rodzina nas wspiera, mamy tego kogoś, kto nam doradzi, da dobry sygnał. Ciepło i więź emocjonalna jest tym, co najbardziej podoba mi się w "M jak miłość". 

Czy zanim trafił Pan do obsady, zdarzało się go Panu oglądać? Miał Pan swoje ulubione wątki, ulubionych bohaterów?

Tak, oczywiście. "M jak miłość" oglądałem przede wszystkim w dzieciństwie. Kiedy rozpocząłem swoją przygodę z serialem, byłem zaskoczony, że mogę poznać postaci, które widywałem na ekranie. 

Lubi Pan oglądać siebie na ekranie, czy tak, jak, większość aktorów, poszukuje Pan wtedy czegoś, co mógł zrobić lepiej, inaczej?

To trudne. Każdy aktor, który obserwuje siebie na ekranie, podchodzi do siebie bardzo krytycznie, zauważa rzeczy, które mógłby poprawić. Dla celów rozwojowych oglądam odcinki i denerwuję się, że mogłem zrobić coś lepiej.  

Chciałabym poruszyć jeszcze jeden temat. Na próżno szukać Pana oficjalnej strony na Facebooku, czy konta na Instagramie. Nie wierzy Pan w siłę internetu? 

Wierzę w siłę internetu, natomiast na chwilę obecną nie czuję potrzeby prowadzenia swoich profili w mediach społecznościowych. Myślę, że przyjdzie taki czas, że rzucę pewien kontent i pojawię się na Facebooku i Instagramie. Być może pojawi się również moja oficjalna strona internetowa. Mogę jeszcze chwilę zaczekać. Nigdy nie jest za późno. (Śmiech.) 

Proszę na sam koniec sprecyzować swoje najbliższe plany zawodowe. 

Już wkrótce pojawię się gościnnie w jednym z odcinków serialu "Na dobre i na złe", gdzie wcielę się w postać muzyka heavymetalowego. Zmiana z grzecznej stylizacji. (Śmiech.) Widzę wiele możliwości rozwoju artystycznego dookoła siebie. 

Zapraszam Państwa do oglądania nowych odcinków serialu "M jak miłość". 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

środa, 24 kwietnia 2019

Anna Powierza: "Tempo czasami mnie przerasta, ale uwielbiam takie życie"

Anna Powierza: "Tempo czasami mnie przerasta, ale uwielbiam takie życie"


















fot. zdjęcie nadesłane

W Jastrzębiu - Zdroju przed spektaklem "Chcesz się bawić? Zadzwoń" miałam ogromną przyjemność rozmawiać z Panią Anną Powierzą. O samym spektaklu, ale również o insulinooporności, logopedii i książce "Moje małe Ciacho".

Po raz pierwszy rozmawiałyśmy w 2016 roku. Minęło więc od tego momentu sporo czasu. Jak podsumowałaby Pani zmiany, które w Pani życiu zawodowym nastąpiły od tego momentu?

Wydarzyło się bardzo wiele. Wszystko idzie do przodu. Czasami to tempo mnie przerasta, ale powiem szczerze, że uwielbiam takie życie. 

Gdyby miała Pani wyszczególnić jedną rolę, która od tego czasu była dla Pani najważniejsza, na którą mogłoby paść?

W chwili obecnej najbardziej na topie jest Charlotta ze spektaklu "Chcesz się bawić? Zadzwoń". To dla mnie nowe wyzwanie, ponieważ premierę mieliśmy w grudniu. Odnajduję w mojej postaci wiele smaków i kolorów. Od samego początku ją lubię. 

Moim zdaniem rola pisarki. (Śmiech.) Zanim porozmawiamy o Pani książce dla najmłodszych, chciałabym wrócić do dwóch poprzednich - "Jak schudnąć kiedy dieta nie działa. Pokonałam insulinooporność i chorobę tarczycy" oraz "Insulinooporność i co dalej". Proszę powiedzieć, kiedy pojawił się u Pani pierwszy pomysł na wydanie tych książek?

Ciężko mi powiedzieć. Pisanie pierwszej książki zaczęłam w momencie, w którym dla samej siebie szukałam informacji co zrobić, żeby schudnąć. Kiedy walczyłam z tym problemem, byłam na diecie i uprawiałam sporty, natomiast moja waga stała w miejscu. Szukałam rady u lekarzy specjalistów. Chcieli żebym się z tym pogodziła, ale ja nie mogłam. Zaczęłam zgłębiać literaturę medyczną, szukałam odpowiedzi i przy okazji robiłam pierwsze notatki. Tę pracę zaczęłam już wtedy, ale na poważnie o książce pomyślałam kiedy znalazłam sposoby, które zaczęły działać. Okazało się, że kobiet z tym samym problemem są rzesze. 

Zgodzi się Pani ze stwierdzeniem, że choroba tarczycy i insulinooporność to choroby, które są najczęściej lekceważone i źle diagnozowane przez lekarzy?

O chorobach tarczycy wiem niewiele, ponieważ u mnie okazało się to nieistotnym problemem. Kilka lat temu na temat insulinooporności nikt nic nie wiedział. Choroba ta nie widniała na liście NFZu, lekarze jej nie diagnozowali. Na przestrzeni tych kilku lat wiele się zmieniło. Mówi się o insulinooporności coraz więcej, lekarze też nie są już obojętni wobec tego problemu. 

Co było dla Pani najważniejsze podczas pisania omawianych przez nas poradników?  Na czym skupiała Pani uwagę przede wszystkim?

Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. To ogrom wiedzy, który przelałam na papier i wydałam. Moim celem było, aby ta książka pomogła chociaż jednej osobie walczącej z takim problemem. Uznałam, że wtedy moja praca będzie warta całego wysiłku. Dlatego zaciskałam zęby i robiłam swoje. 

Spotyka się Pani z recenzajmi, ewentualnie reakcjami czytelników, którzy przyznają, że Pani książki pomogły im w ich walce z insulinoopornością?

Cały czas spotykam się z takimi opiniami. Po spektaklu w Rybniku podeszła do mnie Pani z książką, podziękowała, że jej pomogłam. Odezwem na pierwszą część była druga książka - "Insulinooporność i co dalej". Będzie trzecia część. Chyba już ostatnia.

Przejdźmy do Pani książki "Moje małe Ciacho", która skierowana jest do najmłodszych. Skąd pomysł, aby bajkę dla dzieci połączyć z ćwiczeniami logopedycznymi?

Wynika to z mojej praktyki. Kiedy urodziłam dziecko, nie było dla mnie w pracy w showbiznesie,  pracowałam jako logopeda. Zajmuje się tym również teraz. Ta książka jest efektem mojej pracy z dziećmi. To ćwiczenia, które razem wykonujemy. Kiedy pracuje się z małymi dziećmi, wszystko musi być podane w formie zabawy.Ważne jest to, by ich zaciekawić. 

Największym problemem logopedów jest zachęcenie dzieciaków do pracy nad mową w domu. "Moje małe Ciacho" jest moją propozycją dla rodziców i dzieci.  

Według jakiego klucza wybierała Pani ćwiczenia, które zawarte zostały w książce?

Nie są to ćwiczenia skierowane w konkretne wady. Mają poprawić motorykę mówienia, wzmocnić głos i emisję głosu oraz dykcję. Chodziło mi o to, aby były interesujące zarówno dla dzieci, jak i dla rodziców. Żeby to wszystko miało sens, ćwiczenia wystarczy wykonywać parę minut dziennie. 

Dzisiaj spotykamy się przed spektaklem "Chcesz się bawić? Zadzwoń" w Jastrzębiu. Jak wyglądały przygotowania do spektaklu?

Była to bardzo intensywna praca. Całość powstała w kilka tygodni. Pracowaliśmy na dwa składy, więc ciężar jednej postaci spoczywał na barkach dwóch osób. Praca zespołowa jest zawsze fajniejsza od indywidualnej. 

Co opowiedziałaby Pani o swojej postaci?

Bardzo ją lubię. Jest pasjonatką, wizjonerką, ma spełnić swoje największe marzenie, czego nie może się doczekać. Spotyka się z wieloma trudnościami, ale ze wszystkich próbuje wybrnąć z klasą. 

To spektakl komediowy. Podobno to najtrudniejszy gatunek dla aktorów. Zgodzi się Pani z tym stwierdzeniem?

Nie mam porównania, bo gram tylko w spektaklu komediowym. Z mojej strony mogę jedynie powiedzieć, że komedia jest moim ukochanym gatunkiem, ponieważ najpiękniejszym, co mogę zrobić jest wywołanie uśmiechu na twarzach widzów. 


Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

Martin Budny: "Podróżuję od zawsze"

Martin Budny: "Podróżuję od zawsze"



























fot. Robert Kożuchowski 

W Warszawie miałam ogromną przyjemność rozmawiać z Martinem Budnym, aktorem znanym szerszej publiczności z serialu "Szpital dziecięcy" oraz "Echo serca". 

Jest Pan aktorem specializującym się nie tylko w sztuce, ale także w mediach, performance i kreatywnym pisaniu. Ma Pan na swoim koncie studia w  MFA - Creative practice, Berlin/New York Transart Institute in participation with the University of Plymouth in the UK. Jak wspomina Pan ten czas? 

Dawno o tym nie myślałem. Była to ogromna przygoda. Pracowałem wtedy dla linii lotniczych, byłem w ciągłej podróży. W tym samym czasie byłem na studiach magisterskich w Berlinie i Nowym Jorku. Przez dwa i pół roku żyłem na walizkach. Doświadczenie zamieniłem w projekt artystyczny, który chciałem połączyć z moją pracą.

Jakie miejsca zrobiły na Panu największe wrażenie? Czy można stwierdzić, że jest Pan miłośnikiem podróży?


Podróżuję od zawsze. (Śmiech.) Rodzice byli cały czas w podróży, pomieszkiwali w różnych krajach. Odziedziczyłem to po nich.

Przejdźmy o krok dalej. Co najbardziej fascynuje Pana w  zawodzie aktora?

Personal development (rozwój osobisty, przyp. red.) oraz kontakt z drugim aktorem, który jest bardzo ważny. To mi się podoba.

Czy połączenie działań w tych wszystkich dziedzinach, które wmieniliśmy na samym początku,  nie jest trudne na dłuższą metę?

Wszystko robię po kolei. Te rzeczy są połączone, jedna pomaga drugiej.

Z czego byłoby Panu najprościej zrezygnować, gdyby nastała taka konieczność? Z aktorstwa?  Kreatywnego pisania?

Zajmuję się tym wszystkim na bieżąco, choć przyznam, że maluję nieco mniej, niż kiedyś.

Na szczęście nie musi Pan z niczego rezygnować. (Śmiech.) Poruszaliśmy temat mediów, więc porozmawiajmy też o social media. Jest Pan bardzo aktywny na Instagramie. Swój profil prowadzi Pan jako personal journal. Czym najchętniej dzieli się Pan na Instagramie z followersami?

Profil na Instagramie jest dla mnie swego rodzaju dziennikiem, który przypomina mi, kiedy nad czym pracowałem. Archiwum, które tam tworzę opieram przede wszystkim na tym, czym zajmuję się zawodowo. Staram się by to, czym się dzielę było prawdziwe i szczere.

Co jest według Pana największym plusem social media?

Najciekawsze jest to, że można poznać pracę innych, ale także ich historię. Na Instagramie można stracić dużo czasu, (Śmiech.) ale również wiele ciekawych rzeczy można się dowiedzieć.

Czy Instagram traktuje Pan jako narzędzie ułatwiające kontakt z drugim człowiekiem?

Do pewnego stopnia tak, choć prawdą jest, że ekrany nas nie tylko łączą, ale także dzielą.

Jakie jest najczęstsze pytanie, które zadają Panu w mediach społecznościowych sympatycy?

Nie ma za dużo pytań. Jedyne, które się powtarza to to, skąd jestem.

Przejdźmy do konkretów. Obecnie (od trzeciego odcinka) możemy oglądać Pana w nowym serialu medycznym "Echo serca". Wciela się Pan tam w doktora Thomasa  Jeffersona, byłego partnera Borskiej. Co opowie Pan o swoim bohaterze?

W jednym z wywiadów powiedziałem, że to postać, którą buduję z odcinka na odcinek. Ma dużo problemów, nie daje sobie rady z codziennością. Są momenty, w których nie walczy, a powinien. Nie można się poddawać. Zagranie kogoś, kto zmaga się z problemami jest ciekawym wyzwaniem aktorskim. 

Nabycie jakich umiejętności medycznych okazało się dla Pana konieczne, by wcielał się Pan wiarygodnie w rolę lekarza? Nie zapominajmy jednak, że nie jest to pierwsza taka Pana rola w karierze...

Musiałem opanować dużą ilość tekstu i terminologię medyczną. Podczas pracy nad  rolą pomocy poszukuję w internecie. Oglądam seriale medyczne, zapoznaję się z fachową terminologią i oglądam wywiady z lekarzami. 

Wróćmy do Pana roli w serialu "Szpital dziecięcy". Proszę porównać te dwie produkcje. Jak wspomina Pan tamten czas?

Do momentu, w którym nie pojawiłem się w "Szpitalu dziecięcym" nie wiedziałem, czym jest paradokument. (Śmiech.) Poznałem wspaniałych ludzi i udoskonaliłem warsztat aktorski. 

Zgodzi się Pan przez pryzmat czasu z faktem, że gra aktorska w towarzystwie dzieci jest wymagającym i cennym doświadczeniem zawodowym? 

To wspaniałe doświadczenie. 

Czy aktor może się czegoś w tym momencie nauczyć od dziecka?

Tak, spontaniczności. Dzieci mogą wiele nauczyć nie tylko aktorów, ale także ludzi. 

Wracając jednak do "Echa...". Co Pan najbardziej ceni w tym serialu, a za co w Pana odczuciu najbardziej podoba się widzom?

Cenię obsadę i ekipę. Na planie panuje wspaniała atmosfera. Jestem bardzo wdzięczny, że mogę być częścią tego serialu. 

Jak radzi Pan sobie z fachową terminologią medzyczną i jej przyswajaniem? 

Terminologię medyczną trzeba bardzo intensywnie ćwiczyć. Niektóre terminy trudno wypowiedzieć. (Śmiech.) 

Najtrudniejsze terminy do zapamiętania to...

Defibrylacja (Śmiech.) 

Prosze sprecyzować najbliższe plany zawodowe. 

Już wkrótce rozpoczniemy pracę nad drugim sezonem serialu "Echo serca". 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji