niedziela, 29 grudnia 2019

Olena: "Moim językiem jest muzyka"

Olena: "Moim językiem jest muzyka"
Olena jest wokalistką młodego pokolenia, z którą miałam przyjemność rozmawiać po raz pierwszy kilka miesięcy temu. Dziś spotykamy się jeszcze owiane nutką świątecznej atmosfery, do której swoją cegiełkę dokłada Olena niezwykle nastrojową piosenką "It's Christmas".











fot. zdjęcie nadesłane

Wiele jest światecznych piosenek. Co spowodowało, że zdecydowałaś się wydać swoją? 
Święta są wyjątkowym dla mnie czasem. Chciałam podzielić się nim z innymi ludźmi, a moim językiem jest właśnie muzyka. Stąd nowy utwór, choć przyznam szczerze pojawił się w ostatniej chwili. "It's Christmas" to już druga moja świąteczna piosenka.
Jak powstawala Twoja piosenka "It's Christmas"? 
Pewnego dnia, kiedy zapadł zmierzch po prostu to poczułam. Usłyszałam w głowie muzykę, usiadłam do pianina, napisałam akordy i tekst. To było mniej więcej miesiąc temu. Zdecydowałam, że powinien to być spokojny utwór, skrzypce, fortepian i mój głos.
Co jest jej głównym przesłaniem?
Zwykle Święta to czas refleksji, każdy czuje specyficzne emocje, może za kimś tęskni. To taki moment w roku, kiedy świat staje się lepszy, idealniejszy, przytulny. Chciałam wyrazić z jednej strony tę tęsknotę, a z drugiej piękno, które jest wszędzie wokół.

Przekazanie jakich emocji za jej pośrednictwem było dla Ciebie najistotniejsze?

Ta piosenka, to takie spokojne zamyślenie. To moment, w którym ktoś się zatrzymuje na środku pięknej ulicy np. warszawskiego Starego Miasta i po prostu czuje atmosferę Świąt i tę tęsknotę w sercu. To utwór, który ma sprzyjać odczuwaniu emocji, zatrzymać kogoś w tym wszechobecnym dziś pędzie.

Czy koledy tylko spiewasz, czy grasz je również na skrzypcach?

Śpiewanie kolęd jest tradycją w moim rodzinnym domu, bez nich nie przychodzi Mikołaj. Ja oczywiście wyjmuję skrzypce i akompaniuję.

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl  - Śląskie Centrum Informacji

wtorek, 24 grudnia 2019

Łukasz Zagrobelny: "To był dobry rok"

Łukasz Zagrobelny: "To był dobry rok"


























fot. Wojtek Biały

Po pierwszym koncercie "Gwiazdo świeć, kolędo leć" w Cieszynie miałam przyjemność rozmawiać z Łukaszem Zagrobelnym. O klimacie świąt, ponadczasowych polskich kolędach oraz o udziale w programie "Twoja twarz brzmi znajomo" .

Spotykamy się w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie, tuż po pierwszym koncercie "Gwiazdo święć, kolędo leć". Jak wrażenia? Publiczność dopisała?

Publiczność dopisała. 

Nasze koncerty są absolutnym ewenementem w temacie kolędowania. Materiał skomponowany przez Włodzimierza Korcza grany jest od trzydziestu lat. Ja oczywiście nie gram od trzydziestu lat. (Śmiech.) Do składu dołączyłem trzy lata temu. 
Na przestrzeni lat śmiało można powiedzieć, że materiał jest naprawdę dobry. To działa, przyciąga publiczność i powoduje tak fantastyczny odbiór, jak dzisiaj w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie. 

To muzyczna podróż do krainy najpiękniejszych polskich kolęd i pastorałek. W czym w Pana odczuciu tkwi największy sukces tego - nie bójmy się tego słowa - wyjątkowego widowiska muzycznego?

Siłą tego projektu jest moc kompozycji. Włodzimierz Korcz ma dobrą rękę do pisania pięknych melodii. Teksty są cały czas aktualne, zawsze się obronią. To ludzi wzrusza i przyciąga. To ponadczasowe utwory, które w sercach i duszach publiczności będą żyły jeszcze przez długi czas. 

Oprócz tradycyjnych polskich kolęd i pastorałek można usłyszeć także przebojowe kompozycje Włodzimierza Korcza z tekstami Wojciecha Młynarskiego, Magdy Czapińskiej, Wojciecha Klejne i Ernesta Brylla. Który z utworów opartych na tekstach tychże twórców jest Pana ulubionym?

Bardzo lubię śpiewać "Anioł mówi do chłopaków", "Chrońmy chwile". Każda z tych kompozycji ma w sobie coś magicznego. Trudno jest mi wyróżnić jeden utwór. Kiedy w którejś z kolęd nie mam swojej partii, uwielbiam słuchać moich fantastycznych koleżanek ze sceny, Alicji Majewskiej i Olgi Bończyk. Każda z tych kompozycji jest na swój sposób magiczna. 

Od lat zachwycam się tekstami Wojciecha Młynarskiego, czy Ernesta Brylla. Zastanawiał się Pan kiedyś, co mają w sobie takiego wyjątkowego, że wzbudzają zainteresowanie?

Są polskie. Odnoszą się do polskiej rzeczywistości, tradycji i historii. Publiczność odnajduje w tych tekstach kawałek swoich świąt, domu, czy świątecznej tradycji. To jest ponadczasowe. 

Czy w repertuarze koncertu "Gwiazdo świeć, kolędo leć" znajduje się kolęda w której czuje się Pan najlepiej od strony wokalnej?

Bardzo lubię kolędę "Cicha Noc". 

Bez których polskich kolęd, czy pastorałek nie wyobraża Pan sobie swoich Świąt?

"Pojdźmy wszyscy do stajenki", "Przybieżeli do betlejem", "Cicha noc", "Bóg się rodzi", "Anioł pasterzom mówił". To żelazny repertuar kolędowy, który obowiązuje w moim domu. 




















fot. Wojtek Biały

Które zagraniczne piosenki świąteczne sprawiają, że czuje Pan magię tego szczególnego czasu?

Od końca listopada wszędzie słychać "Last Christmas", ale nie protestuję, ta piosenka wpisana jest w magię świąt. (Śmiech.) 

Właśnie zakończyła się kolejna edycja programu "Twoja twarz brzmi znajomo", której był Pan jednym z uczestników. Co spowodowało, że zdecydował się Pan na udział w tym programie? Co najbardziej urzekło Pana w jego formule?

Udział w tym programie jest bardzo dużym wyzwaniem zawodowym dla każdego wokalisty. Była to jedna z najfajniejszych przygód, którą dane mi było przeżyć. Od pierwszej edycji proponowano mi udział w tym programie. Miałem wiele innych zobowiązań, więc mogłem dopiero teraz się zdecydować. 

Czy któraś z metamrfoz sprawiła Panu szczególną frajdę? Ja niezmiennie zachwycam się Pana wcieleniem się w Eltona Johna. 

Największym wyzwaniem dla mnie okazało się wcielenie się w Tinę Turner i Shirley Bassey. Były to wcielenia bardzo trudne wokalnie. 

Czy pojawiła się jakaś postać, której wcielenie nie sprawiło Panu przyjemności?

Nie byłem zbyt szczęśliwy, że przypadło mi wcielenie się w Bonnie Tyler, ponieważ to bardzo wymagająca postać. 

Czy zazdrościł Pan któremuś z uczestników jakiejś metamorfozy? (Śmiech.) 

Nie zazdrościłem, ponieważ słowo "zazdrość" jest mi obce. Zebrała się wspaniała ekipa ludzi, która przede wszystkim bawiła się tym programem. 

To był bardzo pracowity rok dla Pana. Czy w bilansie końcowym ocenia Pan 2019 rok pozytywnie?

Absolutnie tak. To był bardzo intensywny rok. Dużo spektakli, koncertów oraz udział w programie "Twoja twarz brzmi znajomo". 

Czas na nowe wyzwania. Proszę opowiedzieć  o najbliższych planach zawodowych. 

Do końca stycznia gramy koncerty kolędowe, potem zaczynam próby do "Jesus Christ Superstar" w Białymstoku, a w międzyczasie rejestruję materiał na piątą już płytę solową.

W jakim klimacie płyta będzie utrzymana?

W klimacie Łukasza Zagrobelnego. (Śmiech.) 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

Tomek Sobczak: "Aktor nie może walczyć z postacią"

Tomek Sobczak: "Aktor nie może walczyć z postacią"


























fot. zdjęcie nadesłane

Podczas mojego ostatniego pobytu w Warszawie miałam ogromną przyjemność spotkać się z Tomkiem Sobczakiem. Rozmawialiśmy o serialu "Gabinet numer 5", przyswajaniu terminologii medycznej i wspólnych cechach doktora Domańskiego a...doktora House-a.

Wspomnieliśmy też  o spektaklu "Karl Hocker Album". 

Pierwszy odcinek nowego serialu medycznego "Gabinet numer 5", w którym wciela się Pan w doktora Domańskiego,  wyemitowany został 4 września. To podobno serial medyczny zupełnie inny od wszystkich. W czym Pana zdaniem zawarta jest ta inność?

Odmienność "Gabinetu numer 5" polega na tym, że opowiada o małym miasteczku o wdzięcznej nazwie Bolesna i ludziach, którzy z niego pochodzą. Nasz serial jest blisko problemów dnia codziennego, ciężko pomylić go z kultowym House-m. 

Właśnie. Jak reaguje Pan na porównywanie doktora Domańskiego do tej postaci? Zgadza się Pan z tym?

Śmieję się z tego porównania. Jedyne podobieństwo zawarte jest w tym, że charakter obydwu panów jest ciężki. (Śmiech.) Obydwaj mają cyniczne poczucie humoru, są doskonałymi fachowcami. W Bolesnej nie ma aż tak spektakularnych przypadków. 

Co spowodowało, że zdecydował się Pan przyjąć tę rolę? Co najbardziej zaciekawiło Pana w doktorze Domańskim?

Zaciekawiła mnie krnąbrność, poczucie humoru, chęć walki. Zawsze wierzy w sens tego, co robi. Nie poddaje się. 

Czy wychodzi Pan z założenia, że rzeczą, która ułatwia wcielanie się w daną postać jest jej polubienie i zaakceptowanie życiowej drogi, zachowań?

Aktor nie może walczyć z postacią, nie lubić jej. Nawet, kiedy gra osobę o charakterze negatywnym. 

Nie miałem problemów z zaakceptowaniem zachowań Domańskiego. Łączą nas pewne cechy charakteru. 

Nabycie jakich umiejętności okazało się dla Pana konieczne, aby mógł Pan wiarygodnie wcielać się w rolę lekarza?

Musiałem nauczyć się słuchać i patrzeć. Domański jest człowiekiem, który szybko diagnozuje. Widzi pacjenta i wie, co mu dolega. Zacząłem uważniej przyglądać się ludziom. Nauczyłem się znaczenia wielu medycznych terminów, o których wcześniej nie miałem pojęcia. 

Na planie takich seriali medycznych jak "Na sygnale", czy "Na dobre i na złe" obecni są konsultanci. Czy "Gabinet" również z nimi współpracuje?

Tak. Grałem kiedyś w serialu "Lekarze na start", tam też obecni byli konsultanci. 

Na planie żartowaliśmy, że robimy czeski serial. (Śmiech.) Czyli  obyczajowy serial o codzienności i ludziach, którzy pochodzą z małych miejscowości. 

"Gabinet numer 5" szuka poczucia humoru w nie zawsze pozytywnych sytuacjach dnia codziennego. 

Jak radzi Pan sobie z przyswajaniem nazewnictwa medycznego? 

Radzę sobie tak, jak umiem. Czasami przyklejam sobie kartkę, by się nie pomylić. (Śmiech.) 

Proszę przytoczyć termin medyczny, którego zapamiętanie okazało się dla Pana najtrudniejsze?

Na szczęście zapomniałem. (Śmiech.) 

Czy Pana zdaniem "Gabinet numer 5" ma szansę powtórzyć sukces wymienianych już przeze mnie innych polskich seriali medycznych?

Mamy stałą widownię, czekamy na potwierdzenie kontynuacji serialu. Wierzę, że "Gabinet numer 5" nie zmieni swojego charakteru, dalej będzie zaciekawiał widzów. 

Co najbardziej Pana zdaniem ciekawi widzów w tym gatunku seriali? Seriale medyczne są najchętniej oglądanym gatunkiem zaraz obok tych kryminalnych. 

W Polsce seriale medyczne są najpopularniejsze. Podobnie jak mój tata, jestem wychowany w pewnego rodzaju lęku przed szpitalem. O tym miejscu się nie marzy. Kojarzy się z bólem. W szpitalu dostrzegamy życie i śmierć. 

Ludzie lubią opowiadać o katastrofach, chorobach, a do tego rzadkich i dziwacznych. (Śmiech.) 


























fot. zdjęcie nadesłane

Pan ogląda seriale? Jaki gatunek jest Pana ulubionym? Stawia Pan raczej na polskie, czy zagraniczne pozycje?

Nie oglądam telewizji. Tylko mecze i bajki. (Śmiech.) Preferuję zagraniczne produkcje. 

Porozmawiajmy o spektaklu "Karl Hocker Album". 10 października wystawiany był w Londynie. Co opowie Pan o kulisach jego powstania?

Była to najtrudniejsza praca, z którą spotkałem się w Teatrze. Wiosną wyruszymy w trasę po Anglii, Szkocji i Irlandii.

Spektakl opowiada o albumie, który został odnaleziony. Zawiera 105 fotografii backstage-u obozu w Auschwitz. Naszym zadaniem było wkomponowanie się w historię zdjęć, na których znajdują się kluczowe postaci tego obozu. Zdjęcia te wywołują ogromny wstrząs wśród widowni. 

Co najbardziej Pan ceni w tym spektaklu, a co podoba się w Nim widzom?

Cenię możliwość zbliżenia się do swojej ciemnej strony. Improwizowaliśmy, czytaliśmy na ten temat. Spektakl powstawał pół roku. W pewnym momencie uświadomiliśmy sobie, że nie jesteśmy w stanie przybliżyć się do tych postaci. Spektakl "Karl Hocker Album" był debiutanckim spektaklem Teatru Transatlantyk. 

W jakich jeszcze spektaklach obecnie możemy Pana oglądać?

Obecnie tylko w tym spektaklu. Z radością wspominam spektakle w Ústí nad Labem i w Praze. Mam sentyment do Czech. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

niedziela, 22 grudnia 2019

Marika Krajniewska: "Tematy, które poruszam mają ogromną siłę działania"

Marika Krajniewska: "Tematy, które poruszam mają ogromną siłę działania" 


















fot. zdjęcie nadesłane

Autorka książek "Och, Elvis", "Ej, mała", "No, Asiu" i wielu innych. Dziennikarka, tłumaczka, założycielka Wydawnictwa Papierowy Motyl. Urodziła się w Sankt Petersburgu, a do Polski przeprowadziła się w wieku lat dwunastu. 

Rozmawiamy o jej dzieciństwie, pierwszych pomysłach na życie, pisarstwie, ale też o tym, jakim jest czytelnikiem i czego w książkach poszukuje. 

Urodziłaś się w Sankt Petersburgu, a do Polski przeprowadziłaś się w wieku lat dwunastu.  Jak wspominasz Petersburg? Czy do dnia dzisiejszego masz tam swoje ulubione miejsca, do których lubisz wracać?

To jedno z moich ulubionych pytań. Będąc nastolatką, znalazłwszy się w Polsce zaczęłam to miasto idealizować. Momentalnie zapomniałam o jego niedogodnościach, zresztą nie zauważałam ich będąc dzieckiem. Skupiłam się na tęsknocie z miejscami, które dobrze znałam, i których mi w Polsce brakowało. To był miszmasz industrialno-kulturowy, którego nieodłącznymi, bardzo ważnymi dla mnie były elementy przestrzeni i wody, czyli wielka przestrzeń i wielka woda, zakuta w granit. W tym miszmaszu tęskniłam zarówno za podwórkiem w blokowisku z wiecznie nie usprzątniętą górą piachu po budowie, jak i za nieskazitelnością Pałacu Zimowego. Takie skrajności, z których utkana jest cała Rosja.

Jakim byłaś dzieckiem? Jak wspominasz swoje dzieciństwo?

Pierwszy raz ktoś mi zadaje takie pytanie, dziękuję za nie z całego serca. Nawet zaniemówiłam i zaniepisałam na moment. O ile swoje dzieciństwo mogę zdefiniować o tyle pierwsza część pytania zaskakuje i zmusza do wglądu w siebie. Taki wgląd jest na wagę złota. Dzieciństwo to tort, zawsze ten sam, z którym jeździliśmy z rodzicami w gości do ich przyjaciół i ich dzieci. To pepsi, którą piłam prawie wyłącznie w dniu urodzin, nie częściej i z tego powodu zapamiętałam jako zachodni element mojego wschodniego święta. Zasypianie u taty na rękach, podczas długich podróży komunikacją miejską. Metro z podwójnymi drzwiami: jedna para drzwi do pociągu, druga do wejścia do tunelu z pociągiem. Długi zjazd ruchomymi schodami do metra pod Newę. Pyszki – znakomite pączki z dziurką, które są wypiekane tylko w Petersburgu i kawa z wiadra, która smakowała nieziemsko i dawała poczucie dorosłości. Pierwszy nauczyciel ten taki prawdziwy z powołania, który zjawił się tak nagle i jeszcze bardziej nagle odszedł, pozostawiając po sobie nie tylko pamięć, ale też dary w postaci budujących przekonań. To także wyczekiwanie powrotu brata z wojska, który wylądował w dalekim Archangielsku – „całe szczęście, że nie w Afganistanie“. Tak bym mogła jeszcze wyliczać długo. Może na chwilę się zatrzymajmy. Czas na pierwszą częśc pytania. Jakim byłam dzieckiem? Zadowolonym, czującym się bezpiecznie w państwie wielu narodów. Tak mnie tam wychowano. Związek Radziecki dał mi poczucie solidarności, tolerancji i ogromnej potrzeby szanowania siebie nawzajem. Nie wnikałam głębiej, to nie było zarezerwowane na czas dziecińtswa. Nie obchodziła mnie historia na tyle, by w nią wierzyć lub nie. Obchodziła mnie na tyle, że była częścią mnie i tak już pozostało. 

Kim chciałaś zostać jako kilkuletnia dziewczynka? Opowiedz o tych najciekawszych pomysłach na siebie. 

Byłam lekarzem, nauczycielką, mamą oczywiście. To jednak wszystko taki standard. Najbardziej ujmującym z obecnej perspektywy była jednak moja „praca“ listonosza i kuriera. Wykonywałam ją bawiąc się zarówno w domu, jak i na podwórku. W domu roznosząc wyprasowane i poskładane ubrania do odpowiednich szaf, a na zewnątrz jeżdżąc na rowerze i stając co chwila na wymyślonych przez siebie „przystankach“. Jak widać pisarką wówczas nie byłam. Choć chyba tu chodziło o coś więcej, o bycie posłanką dobrej nowiny. 

Jeśli chodzi o pisarstwo, pojawiło się ono w Twoim życiu dopiero wtedy, kiedy urodziłaś córkę. Jak sama przyznajesz w jednym z archiwalnych wywiadów, przyszło dość nieoczekiwanie... Opowiedz coś więcej.

Przygotowania były już wcześniej, ale rzeczywiście na dobre pisarstwo się rozpanoszyły gdy moja córka przyszła na świat. Dała mi dar uważności na świat i siebie. Teraz jest osobą, którą bardzo podziwiam. Pisanie wyzwoliło odwagę i wiarę w siebie. Postawiło na mojej drodze wiele sytuacji i ludzi, którzy wyciągali mnie z mojej sterfy komfortu. Dzięki temu stawałam się lepsza. Dla samej siebie. A znaczy to ni mniej, ni więcej, że zaczęłam pytać samą siebie czego tak naprawdę w życiu chcę. Być może to były pierwsze kroki na drodze do poszukiwania własnej duszy.  



























fot. zdjęcie nadesłane

Twoje książki oscylują przede wszystkim wokół relacji międzyludzkich i wokół poszukiwania uczuć w najmniej oczekiwanych miejscach. Z czego czerpiesz inspirację do powstawania historii swoich książek?

Z życia oczywiście. Uważam, że każdy z nas nosi w sobie historie do nie jednej książki. I jeśli tylko chce, jeśli tylko czuje taką potrzebę, by się nią podzielić, niezwłocznie powinien to uczynić. Nie zważając na budzący się w umyśle sprzeciw i na sabotowanie rzeczywistości. Ja nie potrafię lub ja się nie nadaję to tylko wymówki. Zatem opowiadajcie proszę państwa!

Jesteś autorką m.in "Hej, Mała", "No,Asiu" oraz "Och, Elvis". Która z Twoich książek jest dla Ciebie najważniejsza? Chyba tak trudno to rozgraniczyć. (Śmiech.)

Pytanie jest bardzo trudne, ponieważ pomimo faktu, że wewnętrzny głos mi szepcze podpowiedź: „Białe noce“, to jednak gdyby poświęcić chwilę by się zastanowić nad odpowiedzią na to pytanie, to okaże się, że niezwykle cenię każdą książkę, każdy tekst, który napisałam. To są opowieści, które nie powstają dlatego, że nie mam nic lepszego do roboty. Tematy, które poruszam mają ogromną siłę działania. Mam tego świadomość. Co nie oznacza, że są to książki, które spodobają się każdemu czytelnikowi. Wiele w nich treści zawartych między wierszami. Często wymagają uważności. Niemniej jednak moi bohaterowie są tacy jak my. I to jest ich atut. Są tobą, są mną. Czują, kochają, mają wątpliwości, czasami nie chcą już czuć. Poszukują i znajdują.

Twoje książki skierowane są przede wszystkim do kobiet, ale czy zdarza się je czytać również Panom?

To nie jest prawda. Moje książki nie są skierowane przede wszystkim do kobiet. A tytuł „Schronisko“, nominowany do nagrodny Angelus jest bardzo męski, zupełnie niekobiecy. Czytają go przede wszystkim panowie. W tej powieści kobiecości jest może z dziesięć procent. Cała reszta to męski świat. Świat wrażliwości nieokiełznanej. Świat walki z samym sobą. Świat pytań bez odpowiedzi. A reszta powieści i opowiadań? Męski pierwiastek pojawia się w każdej z nich i jest bardzo mocny. Pomimo mojego uwielbienia do współczesności za niezwykłe przebudzenie kobiet i ich transformację, czekam na przebudzenie mężczyzn, którzy wciąż pozostają w uśpieniu. Dla nich też piszę, mam nadzieję, że mój syn będzie znał moje książki tak samo, jak zna je jego tata.


























fot. zdjęcie nadesłane


Nie tylko piszesz książki, ale jesteś także właścicielką swojego wydawnictwa. Mowa oczywiście o Wydawnictwie Papierowy Motyl. Co jest dla Ciebie najważniejsze jako dla wydawcy?

Opieka nad twórcą. Tego jest jak na lekarstwo. Zwłaszcza w wydawnictwach, które oferują wydanie książki za opłatą. Zawyżają swoją ofertę na wstępie zarabiając na autorze, bo przecież na sprzedaż nie ma ci liczyć. A to nie tak. Mentoring przy współpracy z autorem jest z jednej strony na wagę złota, z drugiej powinie być fundamentem współpracy autor-wydawca. No, ale może wie się to i stosuje się gdy się bywa samemu po dwóch stronach takiej współpracy.

Wyniki czytelnictwa w Polsce z roku na rok gwałtownie spadają. Co zrobić, by to się zmieniło?

Tu jestem optymistką. Za chwilę pokolenie smartfonów będzie mieć tak bardzo obciążone stawy kciuków, że nie pozostanie nic innego jak czytanie książek (śmiech). Większa uważność na siebie, swoje potrzeby i bycie tu i teraz otworzy nas na powrót do książek. Zabrzmiałam jak prorok. I dobrze. Tak się stanie. Zobaczycie państwo.

Wiele jest akcji promujących czytelnictwo. Jesteś ich sprzymierzeńcem, czy przeciwnikiem? Czy rzeczywiście motywują do czytania?

Każda akcja coś wnosi, chociażby energia, którą wkładają w nią twórcy. Niech się dzieje! Jestem tylko za!

Jakim jesteś czytelnikiem? Czego poszukujesz w książce?

Absolutnie emocji i prawdy. To jedyne w zasadzie czego potrzebuję. Może być milion stron, niebywałe opisy, język – złoto, ale bez prawdy nie przebrnę. No nie da się. 

1 października wystartowało Halo Radio. Masz tam swoją audycję. Według jakiego klucza zapraszasz gości?

Halo.Radio to projekt niezwykły. To pierwsze radio obywatelskie, które jest finansowane z datków słuchaczy. Praca w takim miejscu to niezwykła odpowiedzialność. Zabrzmiało poważnie, to teraz trochę magii. To medium tworzą dobre dusze. To elfy codzienności, są niestrudzeni i godni wszelkiego zaufania. Móc być częścią haloradiowego zespołu to wielki zaszczyt. A, że to radio jest radiem obywatelskim, ja zapraszam zwyczajnych -nadzwyczajnych, by rozmawiać o ich historiach, inspiracjach, potrzebach. 

Najbliższe plany. 

W lutym pojawi się niezwykła książka mocy. Jej tytuł to „Radosna książka“. To zbiór radosnych opowieści, będące swoistymi lekcjami do odrobienia. Radosna Książka nie jest podręcznikiem, który będzie nauczał jak być szczęśliwym. Jest zbiorem lekcji odnajdowania radości, jakie przerobiły kobiety takie jak ty. Po przeczytaniu książki nie poczujesz się weselej. Poczujesz znacznie więcej: że radość mieszka w Tobie. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

piątek, 20 grudnia 2019

Kabaret Młodych Panów: "Nie przynosimy pracy do domu"

Kabaret Młodych Panów: "Nie przynosimy pracy do domu" 













fot. zdjęcie nadesłane

W Jastrzębiu - Zdroju na moje pytania odpowiadali Robert Korólczyk i Łukasz Kaczmarczyk z Kabaretu Młodych Panów.

W rozmowie ze mną Krzysztof Respondek przyznał, że kabareciarze są największymi ponurakami w życiu prywatnym. Zgodzą się Panowie z tym stwierdzeniem?

Robert Korólczyk: Nie należymy do ludzi wybitnie wyróżniających się humorem w życiu prywatnym. Nie przynosimy pracy do domu. (Śmiech.) Nie jesteśmy ponurakami, ale nie jest tak, że żart bez przerwy nam towarzyszy. Czasami mamy smutne dni, a czasami "głupawka" nas nie opuszcza. 

Łukasz Kaczmarczyk: Uchodzę za gbura i buca, a taki nie jestem. Taki mam wyraz twarzy. (Śmiech.) 

Robert Korólczyk: Czasami mam grube żarty, ale nas bawią. Jest wesoło.

Wychodzicie z założenia, że wszystko zależy tylko od nas, a każdy dzień może być dobrym? Co jest dla Panów gwarancją udanego dnia?

Robert Korólczyk: Dobry humor i uśmiech naszych bliskich. 

Łukasz Kaczmarczyk: Dystans do siebie i do świata. Uważam, że na pewne rzeczy wpływu nie mamy i mieć nie będziemy. 

Spotykamy się w Jastrzębiu - Zdroju, gdzie zaprezentujecie swój najnowszy  program "To jest chore". Proszę opowiedzieć coś więcej. 

Robert Korólczyk: Program "To jest chore" premierę miał w ubiegłym roku w październiku, jest więc stosunkowo nowy. Granie tego programu sprawia nam wiele frajdy. Cieszymy się, że z okazji piętnastych urodzin kabaretu nie stowrzyliśmy programu "The best of", ale powstał premierowy program, który naprawdę nam się udał. Widownia cudownie się bawi, my również. Trudno będzie nam stworzyć coś nowego, ponieważ poprzeczkę ustawiliśmy sobie naprawdę wysoko. 


























fot. zdjęcie nadesłane

Co jest chore w dzisiejszych czasach? Co uważacie Panowie za największy na ten moment absurd?

Łukasz Kaczmarczyk: Mój szwagier obecnie jest chory, ma grypę. (Śmiech.) A ja mam chore kolano. (Śmiech.)

Robert Korólczyk: Chore sytuacje, z których możemy się pośmiać, na co dzień wcale nie muszą być śmieszne. Jesteśmy od tego, by je przerysować. Za pośrednictwem naszego programu dotykamy tematów, które w bilansie końcowym można podsumować krótko słowami "to jest chore!". 

Łukasz Kaczmarczyk: Sytuacje nie są z gruntu chore, tylko to właśnie podczas patrzenia na nie przez szkiełko naszych norm społecznych i sztywnie wygenerowanych zasad, takimi się stają. 


























fot. zdjęcie nadesłane

Co jest największą siłą Waszego programu "To jest chore"?

Robert Korólczyk: To, że podczas jego tworzenia świetnie się bawiliśmy. Kiedy go gramy bawimy się wspaniale, a publiczność jeszcze lepiej.

Łukasz Kaczmarczyk: Nasze skecze są mądre, niosą za sobą przekaz, ale nie zdradzę jaki, ponieważ o tym przekonacie się Państwo, kiedy zobaczycie nasz program. 

Skąd pomysł na jego nazwę? Czy jest z nią związana jakaś anegdota?

Łukasz Kaczmarczyk: Takiej nazwy jeszcze nie było. (Śmiech.) 

Robert Korólczyk: Program miał nosić inną nazwę, ale jest już zajęta. 

Do jakich widzów skierowany jest Wasz program?

Łukasz Kaczmarczyk: Mamy szeroki handicap wiekowy. (Śmiech.) Od lat ośmiu do osiemdziesięciu.

Robert Korólczyk: Na jednym z naszych występów w Warszawie pojawili się panowie ze swoimi żonami, które nie chodziły na kabarety, były do twórczości kabaretowej sceptycznie nastawione, ale ten wieczór musiały spędzić ze swoimi mężami. Od tego momentu są naszymi fankami. Fajnie to świadczy o naszej twórczości i programie. 

Łukasz Kaczmarczyk:  Zaryzykowałbym stwierdzenie, że na naszym występie często pojawiają się babcie, prababcie i ich wnuczki. (Śmech.) 

Jak wyglądały prace nad programem "To jest chore"? Jak długo trwały?

Robert Korólczyk: Na przestrzeni powstawania każdego programu bardzo intensywnie pracujemy, ale kiedy do premiery jest coraz bliżej, pracujemy po całych dniach. 

W Teatrze jednym z najczęstszych "zabiegów" jest improwizacja. Jak jest w kwestii kabaretu? Zdazrza się Wam często improwizować?

Robert Korólczyk: Tak, często nam się zdarza improwizować.

Łukasz Kaczmarczyk: Nie jest tak, że ratujemy się za pośrednictwem improwizacji, ale często podkładamy sobie świnie. (Śmiech.) 

Czy często angażujecie publiczność do swoich skeczy?

Robert Korólczyk: Przy okazji innych naszych programów widz był z nami na scenie, ale w tej chwili tego nie praktykujemy. Jest trochę inaczej, to też jest fajne. 

Wyobrażacie sobie siebie w innych zawodach? Jak tak, to w jakich?

Robert Korólczyk: Sprawdzałem już swoje umiejętności w innych zawodach. Wyobrażam sobie siebie tylko jako kabareciarza. Chciałbym nim pozostać. 

Łukasz Kaczmarczyk: Z zawodu jestem animatorem społeczno - kulturowym. 

Czy największą nagrodą w pracy kabaretowej jest dla Was to, że macie realny wpływ na poprawienie nastroju swoim widzom i gwarancję,  że wyjdą z Waszego występu roześmiani?

Robert Korólczyk: Nigdy nie ma gwarancji. Mamy jednak taką nadzieję i przez lata zebraliśmy na to sporo dowodów. Dochodziło do sytuacji, które mnie poruszały. Podchodziły do nas osoby, które przyznawały, że nasze skecze dały im wytchnienie w bardzo trudnych życopwych  sytuacjach, nawet po śmierci kogoś bliskiego.  To bardzo porusza. Kiedyś podeszła do nas mama, której syn zmarł. Przyznała, że uwielbiał nasz kabaret, a ona pierwszy raz od pół roku wyszła z domu, by obejrzeć nasz występ. Pamiętam, że była wzruszona. My również. Kiedy to, co robimy sprawia komuś radość, jest to dla nas prawdziwą wartością wykonywanej pracy. 

Przypomniała mi się jeszcze jedna historia, która mnie autentycznie poruszyła. Pewna dziewczyna podziękowała nam, że oglądanie naszych skeczy jest jedynym momentem, w którym spędza czas ze swoim tatą. 

Mama pewnego niepełnosprawnego chłopca przyznała, że kiedy ogląda kabarety, jest to jedyny czas, w którym widzi u niego radość i uśmiech. To są najpiękniejsze recenzje dla nas i najważniejsze wyróżnienia od ludzi, dla których tworzymy. 

Łukasz Kaczmarczyk: Takie sytuacje powodują, że serducho rośnie. 

Najbliższe plany. 

Robert Korólczyk: Wraz z Jerzym Bończakiem stworzyliśmy spektakl "Lany Poniedziałek". To najświeższa propozycja od nas. Mamy jeszcze pewien plan, ale opowiemy o nim, jak wypali. 

W tym roku marzymy już o odpoczynku i smacznym karpiu. Wesołych Świąt życzymy wszystkim czytelnikom. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 


środa, 11 grudnia 2019

Kasia Muszyńska: "Warto zwrócić uwagę na drugiego człowieka"

Kasia Muszyńska: "Warto zwrócić uwagę na drugiego człowieka"


























fot. Renata Osińska

Wokalistka. Uczestniczka programu "Fabryka Gwiazd", która po prawie dziesięciu latach wraca do tworzenia i wykonywania własnych utworów. Właśnie światło dzienne ujrzała świąteczna piosenka Kasi Muszyńskiej, "Przytul Anioła". 

Na Koncert Świąteczny serdecznie zapraszamy już 18 grudnia o godz. 17:00 do Kamienicy pod Brunatnym Jeleniem w Cieszynie. Na zakończenie w niezwykle klimatycznych wnętrzach zabrzmi ta klimatyczna piosenka świąteczna. 

Rozpiera Cię niesamowita energia. Czy to muzyka jest tym, co daje Ci w życiu najwięcej siły?

Energia jest moim pewnego rodzaju podpisem. Na co dzień jestem bardzo energiczną osobą. Największą karą byłoby dla mnie, gdybym musiała siedzieć przez cały dzień przed komputerem lub telewizorem. Pewnie bym oszalała. (Śmiech.) Uwielbiam być w ruchu. Kiedy nadchodzi wieczór, a dzieci i psy idą spać,  pozwalam sobie na różne sposoby relaksu. Słucham muzyki, oglądam film, piszę piosenki. Energię czerpię z wielu źródeł. 

Ostatnio bardzo dużo się dzieje. Po prawie dziesięcioletniej przerwie, którą spędziłam na urlopie macierzyńskim, wróciłam do pisania piosenek. Tworzenie dodaje mi powera. Cieszę się, że to co robię, spotyka się z tak pozytywnym odbiorem. 

Już od najmłodszych lat przejawiałaś zainteresowanie muzyką?

Już jako kilkuletnia dziewczynka układałam własne piosenki, które podobno się rymowały. (Śmiech.) Śpiewałam w kościelnej scholi, wszyscy namawiali moich rodziców, by zapisali mnie do szkoły muzycznej. Śpiewanie w domowych warunkach towarzyszyło mi od zawsze. 

W wieku dwunastu lat wzięłam pierwszy raz udział w Festiwalu Piosenki Dziecięcej w Międzyrzeczu. Przygotowywałam się sama, w zaciszu domowym, nikt nie podejrzewał, że coś kombinuję. Potem regularnie brałam już udział w różnego rodzaju muzycznych konkursach. 

Już wtedy wiedziałaś, że muzyka jest tym, czym chcesz się na poważnie zajmować?

Tak. Zdecydowanie. Kiedy miałam szesnaście lat, trzy lata spędziłam w internacie, studiowałam m.in rytmikę.

Wzięłam też udział w programie "Szansa na sukces", wykonałam wtedy piosenkę "Windą do nieba" zespołu 2 + 1. Dwa lata po występie w "Szansie" wystąpiłam w programie "Fabryka Gwiazd". Program trwał od września do grudnia, a ja dotarłam aż do półfinału, pojawiłam się więc we wszystkich odcinkach. 

Potem przeniosłam się do Warszawy, kontynuowałam tam swoją edukację.  Miałam wydać płytę, ale w ostatniej chwili plany się zmieniły. Nie miałam wtedy jeszcze tak ogromnej chęci wydania płyty, więc chyba nie było mi przykro. Po udziale w programie "Fabryka Gwiazd" napisałam piosenkę "Dla Ciebie". Teraz, dziesięć lat po programie, kiedy wiele zmieniło się w moim życiu, znajduję sporo tematów, które nadają się na utwory. Kiedy piszę piosenkę zdarza się tak, że mąż pyta mnie, czy chcę mu o czymś powiedzieć. (Śmiech.) Piszę często pod wpływem zainspirowania się czyjąś historią. W moim życiu i organiźmie zachodzą zmiany, które odczuwalne są również w mojej muzyce. O nowej świątecznej piosence będziemy jeszcze rozmawiać, ale szykuję też nowe. 

Chcę, by moja muzyka trafiała do ludzi. Jestem szczera, w piosenkach zawarte są historie, z którymi wiele osób może się utożsamić. 

Jak wspominasz swoją przygodę z programem "Fabryka Gwiazd"?

Bardzo dobrze, aczkolwiek należę do osób, które łatwo jest zablokować i zniechęcić, a tak się w pewnym momencie wydarzyło. 

Co spowodowało taki obrót spraw? Czy przerażała i blokowała Cię formuła talent show?

Nie blokowała mnie formuła programu, ale pewne opinie na mój temat, które w nim padły. Kayah powiedziała kiedyś, że jestem kwadraturą koła. Przeprosiła mnie, ale przez cały program miały na mnie te słowa ogromny wpływ. Zamiast zrobić krok w przód, zrobiłam krok w tył. 

Przed każdym odcinkiem pracowałam nad tym, aby piosenka, którą mam przygotować, brzmiała po mojemu. Adam Sztaba przyznał kiedyś, że lubi zmiany, których dokonuję w piosenkach. To było bardzo miłe. Muzycznie wspominam ten program jako wspaniałą przygodę. Jeśli chodzi o  otoczkę, jaka mu towarzyszyła, nie lubię  o niej opowiadać. Nie odpowiadały mi diety, ponieważ były dla wszystkich uczestników takie same, a nie zostały dostosowane do naszych indywidualnych potrzeb. Były momenty, w których czułam się wycieńczona. 

Czy formuła talent show przeszła na przestrzeni lat widoczną przemianę? Czym różniły się programy emitowane dziesięć lat temu od tych, które pokazywane są teraz?

Programem, który śledzę regularnie jest "The Voice of Poland". Pojawiają się w nim ludzie, którzy potrafią śpiewać.

"Fabryka gwiazd" była wyjątkowym programem, ponieważ na żywo grała orkiestra mistrza Adama Sztaby. Współpracowaliśmy ze sztabem ludzi. Pokazywaliśmy, jak na co dzień wygląda życie gwiazd. Spotykaliśmy się z aktorami, piosenkarzami, m.im z Alicia Keys, Michaelem Boltonem oraz z tuzami polskiej sceny muzycznej. Śpiewaliśmy z Edytą Górniak, Marylą Rodowicz, czy Braćmi Cugowskimi. Moim zdaniem program był słabo wypromowany. 

Oglądasz "The Voice of Poland". Myślałaś o tym, by w kolejnej edycji spróbować swoich sił jako uczestnik?

Uważam, że etap programów, w których trzeba odtwarzać pewne piosenki, mam już za sobą. "Szansa na sukces" i "Fabryka gwiazd" umocniły mnie w poczuciu, że jestem wokalistką. Piszę własne teksty. 

Myślałam o tym, by wystąpić w programie "Mam talent", by móc właśnie zaprezentować własną twórczość. 

Uważasz, że program tego typu może pomóc w rozwoju dalszej kariery?

To kwestia indywidualna. Kiedy idzie się do jakiegoś programu, to zawsze jest łatwiej, kiedy ma się już na koncie własny materiał. Po "Fabryce" nie miałam na siebie pomysłu. Nie wiedziałam, co mnie czeka. Pomysł na siebie zawsze jest pomocnym. 

Wszystko zależy od tego, kto jest na co gotowy.

Kilka dni temu premierę miała Twoja piosenka "Przytul Anioła". Jak powstawała?

Powstała w kwadrans. (Śmiech.) Miałam dobry czas, w jeden miesiąc napisałam około sześciu piosenek. Usiadłam do pianina i skomponowałam ją. Wojtek Madajski zajął się aranżem, a Izabela Ziółko nagrała piękne chórki. W ten sposób powstała moja przytulaśna piosenka. 

Przekazanie jakich emocji za pośrednictwem tej piosenki jest dla Ciebie najważniejsze?

Główną ideą tej piosenki jest to, abyśmy zwolnili i rozejrzeli się wokół siebie. Czasem w małych gestach ludzie przekazują nam bardzo wiele. To dotyczy rodzin, dzieci, a nawet osób dorosłych. Aniołem, którego mamy przytulać jest każdy z nas. Trzeba otworzyć oczy i serca. 

Co według Ciebie jest największą siłą utworu "Przytul Anioła"?

Przekaz. Zwrócenie uwagi na drugiego człowieka, skomlącego psa, na kogokolwiek i cokolwiek. Warto zatrzymać się i zauważyć to, co omijamy czasem szerokim łukiem. Czasem warto wyzerować pretensje, które mamy do siebie nawzajem. Warto żyć w zdrowych relacjach.

Jakie są Twoje ulubione świąteczne piosenki?

Preferuję polskie piosenki świąteczne. Bardzo lubię kolędy "Cicha Noc" i "Mizerna Cicha". Z zagranicznych oczywiście nie mogę pominąć "All I want for Christmas", czy "Last Christmas". Kiedy słychać je w sklepie, to znak, że Święta już blisko. (Śmiech.)


18 grudnia odbędzie się koncert uczniów Studia Piosenki Cieszyn. Co przygotowujecie?

Na koncercie usłyszymy zagraniczne i polskie piosenki świąteczne oraz tradycyjne polskie kolędy. Nie zabraknie też czegoś dla miłośników "Krainy Lodu". (Śmiech.) W tle podczas występów pokazywać się będą specjalne animacje. Na zakończenie wykonam utwór "Przytul Anioła". 

Co jest dla Ciebie najważniejsze w pracy z umuzykalnioną młodzieżą?

Najważniejsze są dla mnie relacje, one budują dalsze postępy. Z wszystkimi uczniami oraz ich rodzicami mam świetny kontakt. Chętnie o sobie opowiadają. Studio prowadzę od pięciu lat, a u wszystkich uczniów na ich przestrzeni widzę ogromne postępy. 

Na Koncert Świąteczny serdecznie zapraszamy już 18 grudnia o godz. 17:00 do Kamienicy pod Brunatnym Jeleniem w Cieszynie. 

Opowiedz o swoich najbliższych solowych planach.

Skupię się na pracy nad moimi piosenkami. Przygotowałam pięć propozycji, chciałabym, aby jedna z nich została moim singlem. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl  - Śląskie Centrum Informacji 

piątek, 6 grudnia 2019

Agnieszka Korzeniowska: "Kontakt z żywą publicznością to coś niezaprzeczalnie wyjątkowego"

Agnieszka Korzeniowska: "Kontakt z żywą publicznością to coś niezaprzeczalnie wyjątkowego" 


























fot. zdjęcie nadesłane

Z Panią Agnieszką Korzeniowską spotkałam się podczas swojego ostatniego pobytu w Warszawie. Rozmawiałyśmy o tym, jak szczególne miejsce w jej życiu zajmuje teatr, spektaklaklu "Całe życie", ale także o potędze mediów społecznościowych w dzisiejszych czasach. Z sentymentem wspomniałyśmy również serial "Adam i Ewa". Co negatywna postać wnosi w zawód aktora? Czy jest uatrakcyjnieniem pracy?
 
Na to i wiele innych pytań odpowiedziała Pani Agnieszka. 

Aktorstwo - trudny, a czasami też niepewny zawód. Co spowodowało, że go Pani wybrała?

Mam wrażenie, że do pewnego stopnia to aktorstwo wybrało mnie. (Śmiech.) Od najmłodszych lat lubiłam stwarzać sobie swój własny świat. Jako dziecko nie potrzebowałam zbyt wiele, by przepaść na cały dzień. 

Już od najmłodszych lat przejawiała Pani zainteresowanie tym zawodem, lubiła się przebierać, wcielać w różne postaci. 

Tak. Moje dzieciństwo i wczesna młodość to taki trochę szary czas w tym kraju. Jako nastolatka uciekałam w świat filmu i teatru. Był to dla mnie kolorowy, lepszy i piękniejszy świat. 

W ramach przygotowań do naszej rozmowy czytałam jeden z wywiadów, przeprowadzony z Panią kilka lat temu. Wynika z niego, że teatr jest dla Pani miejscem szczególnym. Pod wpływem naszej rozmowy dochodzę do tych samych wniosków.

Tak, zgadzam się. Teatr jest dla mnie miejscem szczególnym. 

Można stwierdzić, że w Teatrze czuje się Pani lepiej, niż przed kamerą?

Tak - zdecydowanie. W teatrze czas przygotowania do roli jest o wiele dłuższy, dzięki temu analiza postaci jest dokładniejsza - ja tego bardzo potrzebuję. Można też pozwolić sobie na improwizację.

Rola teatralna jest większym wyzwaniem dla aktora, niż rola przed kamerą telewizyjną?

Kontakt z żywą publicznością to coś niezaprzeczalnie wyjątkowego. W swoim dorobku nie mam dużych ról telewizyjnych czy filmowych. W teatrze wszystko tak naprawdę zależy od aktora. Rola reżysera kończy się w dniu premiery. Reszta spoczywa w rękach aktora i jego partnerów scenicznych. 

Teatr jest idealną przestrzenią na improwizację, o której już wspominałyśmy. Pani często zdarza się improwizować?

Staram się improwizować tak, by nie wprowadzić w stan zakłopotania moich kolegów. (Śmiech.) 

W jakich spektaklach możemy Panią obecnie oglądać?

W Teatrze Nowym w Łodzi gram spektaklach "Złodziej" i "Utracona cześć Barbary Radziwiłłówny". Można też zobaczyć mnie w spektaklu "Ślubu nie będzie" oraz "Czego nie widać". W Krakowie gram w spektaklu "Całe życie", który powstał rok temu z okazji stulecia zdobycia praw wyborczych przez kobiety w Polsce. Gramy go w Teatrze Barakah. Początkowo mieliśmy zagrać tylko trzy razy, ale okazało się, że spektakl podoba się na tyle, że wchodzi na stałe w repertuar Teatru Barakah i gramy kolejne spektakle. 

Co opowiedziałaby Pani o kulisach powstania spektaklu "Całe życie"?

Autorką tekstu jest Joanna Oparek,spektakl wyreżyserował Sebastian Myłek To dla mnie bardzo wyjątkowy i ważny tekst - a rola,którą gram została napisana specjalnie dla mnie! Akcja dzieje się w czsie wakacji we Włoszech. Gram dziennikarkę, zajmującą się tematami feministycznymi, a mój mąż pisze kryminały.Wynajmujemy w willli w Tosknii pokój młodym Polakom. Dziewczyna ukończyła aktorstwo, a chłopak to wieczny student. Obie pary przez cały wieczór wymieniają swoje poglądy na temat na temat praw wyborczych, feminizmu, rozmawiają o związkach, zaufaniu, wartościach, o miłości i jej braku. Jednym słowem, poruszają bardzo istotne kwestie. Myślę,że spektakl jest bardzo aktualny i idealnie wpisuje się w dzisiejsze czasy.

Teatr to jedno, ale przejdźmy do ról telewizyjnych. Czy prawdą jest, że do tej pory jest Pani najczęściej kojarzona przez widzów z rolą Kamili Kłos z serialu "Adam i Ewa"?

Myślę, że część widzów zdążyła już zapomnieć o tym serialu Powiedzmy sobie szczerze, to było 20 lat temu. (Śmiech.) Kawał czasu...Ale są osoby, które co jakiś czas mi o nim przypominają.Ci, którzy się na nim „wychowali“, chyba bardzo go lubili.  

Co miał takiego w sobie, że nawet po tylu latach od zakończenia emisji wywołuje tak pozytywne emocje? Pani też zdarza się wspominać z sentymentem pracę na planie?

Tak, wspominam ten czas z sentymentem, przede wszystkim ze względu na pracę z ludźmi. Świetna ekipa pracowała na planie. Poza tym była to moja pierwsza duża serialowa rola - bardzo ją lubiłam. 

Czy wcielanie się w negatywną postać jest dla Pani pewnego rodzaju uatrakcyjnieniem pracy w zawodzie?

„Negatywność“ serialowej postaci przy prawie 200 odcinkach jest czymś idealnym - przynajmniej coś się dzieje. (Śmiech.) Kamila zrobiła wiele złego, ale dzięki temu praca na planie była dla mnie bardzo ciekawa. Granie romantycznej postaci, u której na dłuższą metę nic się nie dzieje  - może stać się nudne.

Wychodzi Pani z założenia, że aktor zawsze, bez względu na wszystko powinien bronić swojej postaci?

Aktor powinien znaleźć powody tego, czym kierował się jego bohater, co spowodowało, że poszedł taką, a nie inną drogą. Nie usprawiedlimy całkowitego zła, ale trzeba iść śladami tego, co wydarzyło się w życiu danej postaci.

Obecnie w serialu "Na Wspólnej" wciela się Pani w mamę serialowej Elizy (Katarzyna Chorzępa). Czy zanim trafiła Pani do serialu, zdarzało się Pani go oglądać?

Od kilkunastu lat nie mam w domu telewizora. Oczywiście widziałam kilka odcinków, ale nie oglądam na bieżąco. Uważam, że trafiłam do fajnej serialowej rodziny, bardzo się lubimy. 

Co według Pani jest największym sukcesem "Na Wspólnej"?

Są blisko codzienności, zajmują się trudnymi tematami. A sukcesem jest przede wszystkim obsada. 

Jest Pani bardzo aktywna na Instagramie. Czym lubi się Pani dzielić z followersami?

Dzielę się tym, co dotyczy mojej pracy, są to zdjęcia z prób, spektakli, planów zdjęciowych,  sesji fotograficznych. Dzielę się radością z rzezczy, które sprawiają mi przyjemność - premiery, imprezy,  a przede wszystkim spotkania z przyjaciółmi. 

Wróćmy do tematu teatru. Podobno spektaklem, który w pewnym stopniu przyczynił się do tego, że wybrała Pani aktorstwo, był "Scenariusz dla trzech aktorów". 

Pierwszym spektaklem, który zachwycił mnie jako widza był "Scenariusz dla trzech aktorów". Myślę, że w dużej mierze spowodował, że dziś wykonuję ten zawód. Chciałabym, aby widzowie, tak samo zachwycali się spektaklami, w których gram i chętnie do wracali do teatru.

Czego w teatrze poszukuje Pani z perspektywy widza?

Głębokiego przeżycia, prawdy, dotykania wyjątkowych tematów w delikatny sposób. Tak,w teatrze szukam emocji. Uwielbiam być poruszona, ale także rozśmieszona do łez - tak, że nie jestem w stanie tego powstrzymać. 

Według mnie taki jest spektakl "Całe życie". Był dla mnie bardzo ważny w czsie jego powstawania, zawarłam w nim całe mnóstwo swoich przemyśleń i emocji. 

Czego w mediach społecznościowych poszukuje Pani jako użytkownik?

Dziś mój Facebook jest społeczno -  polityczno - ekologiczny. Kiedyś był przesiąknięty tematami artystyczno - modowymi (akurat to też mnie interesuje). Często, by odpocząć od codzienności, szukam piękna w przyrodzie, malarstwie, rzeźbie, fotografii, architekturze, czy właśnie w modzie.

Najbliższe plany.  

Zaraz biegnę na drugą część warsztatów fotograficznych z fotografką Różą Sampolińską. Pojawiam się na planie "Na Wspólnej",a przede wszystkim gram spektakle w Łodzi i w Krakowie. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

Liber: "Nad moimi projektami unosi się pozytywna energia"

Liber: "Nad moimi projektami unosi się pozytywna energia"


























fot. zdjęcie nadesłane

Z Liberem spotkałam się w ramach XXI III Jaworzańskiego Września w Jaworzu, gdzie wystąpił z zespołem InoRos.

Spotykamy się w Jaworzu, gdzie  wraz z zespołem InoRos wystąpisz w ramach imprezy XXX III Jaworzański Wrzesień. Jak samopoczucie przed koncertem?

Fajnie. Przeżyliśmy załamanie pogodowe, teraz będzie radość, muzyka i dobra zabawa.

Co zostało przygotowane na dzisiejszy koncert? Usłyszymy również coś z Twojego repertuaru z Sylwią Grzeszczak lub Natalią Szroeder, czy skupiacie się przede wszystkim na Waszym wspólnym repertuarze z InoRos?

Usłyszymy kilka piosenek ze starszego repertuaru. Pojawią się "Skarby", "Co znami będzie" i "Czyste szaleństwo".

Twoja współpraca z zespołem InoRos trwa od 2012 roku, kiedy nagraliście piosenkę "Czyste szaleństwo", która zajęła drugie miejsce na hit biało - czerwonych na Euro. Opowiedz o początkach Waszej współpracy. Jak to się stało, że połączyliście siły?

Nasze drogi po raz pierwszy zeszły się na pewnej imprezie na Pomorzu. Spontanicznie zagraliśmy razem, porozmawialiśmy i w 2012 roku zrobiliśmy razem wymieniony tu utwór na Euro. Po siedmiu latach zaprosiłem chłopaków do Opola, a tam podjęliśmy decyzję o nagraniu nowych piosenek razem.

W marcu 2019 zaprezentowaliście piosenkę "Piękne życie". Mam wrażenie, że piosenka ma charakter motywacyjny. Czy zgodzisz się z tym stwierdzeniem?

Nie zastanawiałem się nad tym. To pozytywny utwór. O tym, co jest ważne. Piosenka napisana jest przewrotnie, lubimy ją grać, przypadła nam do serc.

Teledysk realizowany był w Jordanowie, Nowym Targu i Rabce - Zdroju. Opowiedz coś o kulisach jego realizacji. 

Była to znakomita zabawa, okraszona zimową aurą. Na ostatnią chwilę udało się zaprosić również Kabaret Paranienormalni. Jesteśmy bardzo wdzięczni. Nad tym projektem unosiła się masa pozytywnej energii.

Pod koniec czerwca razem zaprezentowaliście piosenkę "Piątunio". I już wiadomo, który dzień w tygodniu jest najlepszy. (Śmiech.) Co było myślą przewodnią tej piosenki? Co za jej pośrednictwem chcieliście przekazać słuchaczom?

To utwór typowo imprezowy, z przymrużeniem oka. Hymn piątku, najfajniejszego dnia w tygodniu. Większości piątek kojarzy się z weekendem, który chcieliśmy uczcić.

Teledysk bardzo mi się podoba. Skąd pomysł na taką jego realizację?

Chcieliśmy pokazać przedstawicieli różnych zawodów. Pojawił się nawet ksiądz, który też korzysta z weekendu. (Śmiech.) Nie ma żadnej prowokacji.

Teledysk przekroczył już 3 mln wyświetleń na YouTube. To wspaniała liczba...

Bardzo się z tego cieszymy. Wspaniały wynik. Jest fajnie.

Najbliższe plany zawodowe. 

Najbliższe plany są związane z zespołem InoRos. Będziemy kontynuować współpracę.

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji