czwartek, 27 czerwca 2019

Margaret: "Znalazłam swoje „chce” i nic nie muszę”

MargaretZnalazłam swoje „chcę” i nic nie muszę” 




























fot. Maciej Nowak




















fot. Małgorzata Krawczyk 

Gwiazdą pierwszego dnia Święta Trzech Braci była Margaret. Miałyśmy okazję porozmawiać. To mój drugi wywiad z Artystką. 

Po raz pierwszy rozmawiałyśmy w 2015 roku. Jak podsumowałabyś zmiany, które od tego czasu zaszły w Twoim życiu zawodowym?

Jestem zadowolona ze zmian, które zaszły w moim życiu od 2015 roku. Jestem na takim etapie mojego życia, w którym śmiało mogę stwierdzić, że lubię siebie i jestem szczęśliwa z tego, co robię. To dobry czas, jestem z siebie dumna. 

W Cieszynie wystąpiłaś w ramach pierwszego dnia Święta Trzech Braci. Jak wrażenia? Publiczność dopisała?

Publiczność dopisała. Było bardzo gorąco, już za sceną wiedzieliśmy, że dziś nie będzie dzikiego skakania. 

Wysoka temperatura dawała się we znaki. (Śmiech.) Jednak mimo wszystko, bardzo jesteśmy zadowoleni z koncertu. 

31 maja na rynku pojawiła się Twoja płyta "Gaja Hornby". To płyta zupełnie inna od tego, co prezentowałaś do tej pory. Czym według Ciebie różni się od Twojej dotychczasowej twórczości?

To płyta w całości w języku polskim. Jest bardzo komunikatywna, szczerze opowiada o mnie, moim życiu i rzeczach, które mnie dotyczą. Utrzymana jest w gatunku urban - pop. 

Skąd pomysł na to, by płyta powstała w całości w języku polskim? Nie szkoda było Ci porzucić angielskich tekstów, do których przyzwyczaiłaś słuchacza?

Nie można powiedzieć, że coś porzuciłam. Mam 27 lat i jestem pewna, że jeszcze kilka płyt nagram w życiu, w tym w języku angielskim. Teraz przyszedł moment, abym nagrała płytę polskojęzyczną, mam do opowiedzenia jakąś historię. Coś się we mnie zmieniło i chciałam to wyrazić na tej płycie. 

Przekazanie jakich emocji poprzez "Gaja Hornby" było dla Ciebie najważniejsze?

Na mojej najnowszej płycie uczę się asertywności, uczę się tupać noga, ściągam z siebie wszystkie maski. Ciężko zebrać ten wachlarz emocji w jedno słowo - polecam posłuchać albumu po prostu. 

Który z utworów z albumu jest dla Ciebie najważniejszy? Dlaczego?

To utwór "Światło", który opowiada o wewnętrznej harmonii. To utwór, który powstał o świcie w moim łóżku - bo to właśnie wtedy „swiatlo jest żywsze, cienie ostrzejsze”. Zawsze kiedy tego słucham - czuję się bezpiecznie. 

W ramach promocji krążka jesienią ruszy Twoja trasa koncertowa. Opowiedz coś więcej.

Koncerty odbywać się będą w klubach w całej Polsce, ale na razie nie zdradzę więcej szczególowych informacji - a po te zapraszam na moje social media - tam powoli będę ogłaszać daty i miejsca tych muzycznych spotkań. 

Opowiedz o swoich najbliższych planach muzycznych. 

Właśnie wydałam nowy album - także  skupiamy się na promocji tego materiału, już niedługo kolejny singiel wraz z teledyskiem. Nie zamierzam teraz się zatrzymywać, w sensie wydawniczym - już pracuje nad nowym materiałem. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

Marta Chodyńska: „Przez przypadek miałam dużo szczęścia“

Marta Chodyńska: „Przez przypadek miałam dużo szczęścia“


























fot. zdjęcie nadesłane

Wokalistka młodego pokolenia. Eksperymentuje z muzyką taćcem. Bez jednego i drugiego nie wyobraża sobie życia. Obecnie pracuje nad drugim autorskim utworem, pojawi się także kolejny teledysk. Wierzy w przypadki, jak sama mówi, dzięki nim zaznała wiele szczęścia w życiu.

Poznajcie Martę Chodyńską. 

W jednym z wywiadów zdradziłaś, że śpiewasz, odkąd pamiętasz. Pochodzisz z rodziny uzdolnionej muzycznie, czy Ty jako jedyna realizujesz swoje zamierzenia w tym kierunku?

Moi rodzice i siostra są bardzo muzykalni, więc mogę powiedzieć, że pochodzę z rodziny uzdolnionej muzycznie. Jednak jako jedyna z całej rodziny realizuję się i kształcę w tym kierunku.

Kiedy nastąpiło Twoje pierwsze poważne spotkanie z muzyką?

Już będąc w szkole podstawowej dwoiłam się i troiłam gdzie mogę wystąpić, gdzie mogę zatańczyć i zaśpiewać. Nie było to łatwe, ponieważ pochodzę z bardzo małego miasteczka. Największą frajdę sprawiał mi udział w organizowanym każdego roku „mini playback show”. Jednego roku, nie pamiętam dokładnie ile miałam lat, ale chodziłam wtedy do szkoły podstawowej, w jednym z takich konkursów naśladując piosenkarkę Emilię, wykonałam piosenkę „Good Sign”. Tańczyłam własny układ choreograficzny nad którym pracowałam dwa tygodnie. Zajęłam wtedy drugie miejsce. Mam ten występ na kasecie VHS. Super pamiątka.

Czy już jako mała dziewczynka interesowałaś się konkursami wokalnymi, naśladowałaś ulubione wokalistki i wykonywałaś ich piosenki?

Oczywiście! Uczyłam się w ten sposób języków i ćwiczyłam głos. Wbrew pozorom śpiewając piosenki innych wokalistek, można nauczyć się wokalnych tricków. Lubię vibrato, którego często używam. Jako dziesięciolatka śpiewałam po włosku naśladując ulubionych włoskich artystów mojego taty. Jako nastolatka śpiewałam nawet po japońsku. Dzięki amerykańskim piosenkarkom uczyłam się angielskiego.

Pamiętasz twórczością której z piosenkarek zachwyciłaś się w pierwszej kolejności?

Tak. Była to Anna Jantar. Pamiętam jak oglądałam z rodzicami film dokumentalny o tej wybitnej artystce. Miałam chyba 12 lat. Zakochałam się w jej piosenkach. Poprosiłam tatę aby kupił mi kasetę z jej piosenkami. Kupił mi dwie i słuchałam ich niemal całymi dniami. „Staruszek świat” śpiewałam do mikrofonu na statywie który zrobił dla mnie mój tata. Był piękny, z czerwonymi wstawkami z brokatem.

Swoje utwory utrzymujesz w rytmie disco. Czy masz w tym gatunku muzycznym ulubionego wokalistę, z którym chciałabyś wystąpić w duecie?

Nie, żadnej konkretnej osoby. Cenię wielu wokalistów i bardzo chętnie zaśpiewam w duecie.

Zanim postawiłaś na rytmy disco, zdarzało Ci się próbować swoich sił w muzyce gotyckiej, klubowej, czy trance. Który z tych gatunków najbardziej Ci się sposdobał, a który okazał się najbardziej wymagającym?

Każdy z tych gatunków wymaga innej pracy nad głosem. Towarzyszą również zupełne inne emocje. Moje muzyczne przygody dzielę na etapy, głównie etapy związane z moim życiem osobistym. Miałam epizod z gotykiem, rockiem, właściwie tylko trance pojawił się przypadkowo. Przypadkowo, ale jak się potem okazało, trance rozpoczął piękną przygodę, która doprowadziła mnie w miejsce, w którym jestem dziś. Dlatego wszystko co mnie spotkało, oczywiście muzycznie, wierzę, że nie do końca było przypadkiem. Jeśli jednak było, to mogę powiedzieć, że przez przypadek miałam dużo szczęścia. Myślę, że zwyczajnie było mi to pisane. To moje przeznaczenie, dlatego w emocjach i ekscytacji czekam na kolejne muzyczne przygody.

To prawda, że chciałabyś spróbować swoich sił również w muzyce jazzowej? Masz swoich ulubionych przedstawicieli tego nurtu muzycznego?

Tak, kocham jazz. Prawda jest taka, że do tej pory każdy muzyk z którym współpracowałam również kocha jazz, więc chyba większość muzyków, nawet tworzących inną niż jazz muzykę go słucha. Ubóstwiam Nine Simon. Chris Botti, Billie Holiday czy Aretha Franklin to takie moje typy numer jeden.

Wydałaś singiel "ZUMBA", mam wrażenie, że ma wiele wspólnego z Twoją miłością do tańca. Czy się mylę?

Kocham taniec, kocham tańczyć. Tańczę właściwie przez cały dzień, bo przecież kołysanie czy tupanie nogą w trakcie wykonywania codziennych czynności również się liczy. Taniec daje mi radość, właściwie w każdej formie, nie musi być to zumba.

ZUMBA jako taniec ma za zadanie wyzwolić pozytywną energię, a jakie emocje Ty chciałaś wyzwolić w słuchaczach po wysłuchaniu swojej piosenki?

Chciałam porwać słuchaczy do tańca, zresztą o tym śpiewam. Jak w tekście „You’ll feel better with the music in your body”.

Czy z tańcem lubisz eksperymentować tak samo, jak z muzyką?

Owszem. Każdy powinien tańczyć, bo taniec odpręża, wyzwala pozytywne emocje i daje radość. Łączę w tańcu różne style. Postaram się poeksperymentować podczas kręcenia teledysku do mojej kolejnej piosenki.

Który taniec jest Twoim ulubionym, a jakiego tańca chciałabyś się nauczyć? 

Mój ulubiony to salsa. Chciałabym nauczyć się tańca brzucha. Mam teraz na celowniku tańce orientalne.

"ZUMBA" jest zapowiedzią Twojej debiutanckiej płyty. Kiedy pojawi się na rynku? Jak powstaje?

Pracuję nad drugą piosenką. Praca nad pierwszą była dla mnie fantastyczną przygodą. Poznałam fantastycznych ludzi, cudownych i utalentowanych artystów. Teraz poznaję kolejnych i jestem szczęśliwa, bo robię to, co kocham i co daje mi ogromną radość i satysfakcję. Bawię się muzyką, bawię się dźwiękami. Nic nie przyspieszam, nie gonią mnie terminy. Mam maksimum swobody przez co mogę kolejnej piosence poświęcić tyle czasu, aby była dopracowana, przemyślana i dokładnie taka, jaką chcę by była. Nowa piosenka pojawi się w tym roku. Na płytę przyjdzie czas.

Czy prawdą jest, że wkrótce pojawi się Twój nowy utwór? W jakim klimacie zostanie utrzymany?

Nie chcę nic zdradzać. Mogę jedynie potwierdzić, że będzie to kolejny taneczny utwór.

Nad czym obecnie pracujesz? Czym zaskoczysz swoich słuchaczy?

Zaskoczę na pewno, ponieważ trzymam w sekrecie to nad czym teraz pracuję.

Co jest dla Ciebie w muzyce najważniejsze?

Różnorodność, zabawa dźwiękami, barwni ludzie którzy ją tworzą.

Wyobrażasz sobie swoje życie bez muzyki lub bez tańca? Z czego byłoby Ci łatwiej zrezygnować?

Kiedyś powiedziałam pewnej osobie, że za niektóre dźwięki oddałabym życie. I taka jest prawda. Bez muzyki, nie wyobrażam sobie życia. Niektórzy kompozytorzy przyprawiają mnie o ciarki, inni tworzą muzykę przez którą płaczę ze wzruszenia. Kocham te emocje. Jeśli miałabym wybrać, z jakiej muzyki zrezygnować, odpowiedziałabym że z każdej, z wyjątkiem muzyki filmowej takich kompozytorów jak Howard Shore, Vangelis, Hans Zimmer, James Horner czy John Williams. Ich kompozycje grają mi w głowie każdego dnia. Jeśli chodzi o taniec, jest jednym z moich licznych pasji. Bez muzyki, nie byłoby tańca.

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

środa, 26 czerwca 2019

Janusz Panasewicz: "Muzyka jest bodźcem, który nakręca całe moje życie"

Janusz Panasewicz: "Muzyka jest bodźcem, który nakręca całe moje życie"




















fot. Radek Zawadzki


















fot. Małgorzata Krawczyk 

Dnia 22 czerwca w Karviné odbyła się jubileuszowa, dziesiąta edycja festiwalu rockowego Dolański Gróm. Gwiazdą wieczoru był zespół Lady Pank, który jest niekwestionowaną legendą polskiego rocka. Miałam ogromny zaszczyt i przyjemność rozmawiać z Panem Januszem Panasewiczem. 

Na scenie jak i poza nią emanuje Pan uśmiechem i  pozytywną energią. Co daje Panu w życiu najwięcej siły? 

Najwięcej siły dodaje mi fakt, że przez tyle lat towarzyszy mi muzyka. Nawet kiedy mam gorszy dzień, przypominam sobie, że za parę dni gram koncert i wtedy odzyskuję siłę, która kryje się nie tylko w niej, ale także w spotkaniach z ludźmi.

Nie myliłam się. (Śmiech.) Tak obstawiałam.

Oczywiście. Muzyka jest bodźcem, który nakręca całe moje życie. 

Spotykamy się w Cieszynie, a dzisiejszego wieczoru wystąpi Pan w czeskiej Karvinie w ramach dziesiątej, jubileuszowej edycji festiwalu rockowego Dolański Gróm. Jak dowiedział się Pan o imprezie, wokół której oscyluje nasza rozmowa?

W Czechach gramy bardzo często, więc ludzie nas tutaj znają. Wiele osób pamięta nas z lat 80-tych. Ucieszyłem się z naszego występu na Dolańskim Grómie, ponieważ lubię tutaj przyjeżdżać. Jest sympatycznie, miło, za każdym razem nasze koncerty gromadzą wspaniałą publiczność. 

Jakie są trzy rzeczy z którymi kojarzą się Panu Czechy?

Lubię Czechy. Pierwszymi skojarzeniami, które mi się nasuwają są znaczące czeskie nazwiska. To Václav Havel, hokeista Jaromír Jágr i Jan Hus. Interesuję się Czechami. Macie wspaniałych tenisistów, dobre piwo i pyszne knedlíky. (Śmiech.) Czesi mają do siebie dystans, umieją się z siebie śmiać, a to uważam za ich największą zaletę. 

Co zostało przygotowane na dzisiejszy wieczór? Jako wierna fanka twórczości Lady Pank nie wyobrażam sobie koncertu bez "Zawsze tam gdzie ty", "Mniej niż zero", czy bez "Małej Lady Pank"...

Pojawią się wszystkie wymienione przez Ciebie piosenki. Z tego, co wiem, dość liczna grupa jedzie do nas też z Polski. Sprawdzałem w internecie. (Śmiech.) 

Gdyby miał Pan z Waszego repertuaru wybrać swój ulubiony utwór, na który mogłoby paść?

Mam wiele takich numerów. "Zamki na piasku", "Sztuka latania" oraz utwór, który nie gramy na koncertach zbyt często - "Wspinaczka". 

(Śmiech.) A może ma Pan w swoim repertuarze taki utwór, którego nie lubi wykonywać?

Są takie piosenki, które męczą mnie przez ilość powtarzania, ale nie mam takich, których nie lubię. 

Przeanalizujmy polsko - czeską publiczność. (Śmiech.) W Czechach zagraliście już wiele koncertów, pojawiliście się m.in w Krnově. Czy zaryzykuje Pan i wskaże, który z utworów Lady Pank jest najbardziej lubiany po czeskiej stronie?

Myślę, że "Kryzysowa narzeczona". 

Który z utworów jest najbardziej wyczekiwany na koncertach przez polską publiczność?

Obserwuję polską publiczność i zauważam, że takich utworów jest wiele. Jednym z takich najbardziej wyczekiwanych jest "Mała wojna". 

Moim zdaniem na przestrzeni lat Wasza twórczość przeszła przemianę. Czy zgodzi się Pan z tym stwierdzeniem? Jak opisałby Pan ten proces? Na czym ona polega?

Oczywiście. Przeszliśmy przez różne etapy, które związane były z naszym życiem. Technika też miała wpływ na naszą wcześniejszą twórczość. Wydaje mi się, że Lady Pank ma swój charakter. 

Mam wrażenie, że nieustannie jesteście w drodze. Zastanawiał się Pan kiedyś, ile mniej więcej kilometrów udaje się pokonać w ramach jednej trasy koncertowej? Pewnie wysoka matematyka. (Śmiech.) 

Nie mam pojęcia. Trzeba zapytać managera. (Śmiech.) 

Proszę na koniec opowiedzieć w kilku słowach o najbliższych planach. 

W tej chwili trwa trasa koncertowa i na niej się skupiamy. Przed nami kolejny, w tym roku, wylot do USA, kilka koncertów w Europie. Do tego cały czas koncerty w Polsce. Przygotowujemy się do nagrania nowej płyty, ale za wcześnie aby rozmawiać o szczegółach.

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

wtorek, 25 czerwca 2019

Marysia Dębska: "Zawsze myślę o widzu"

Marysia Dębska: "Zawsze myślę o widzu"


























fot. Norma Innicka Szkoła Filmowa w Łodzi

W ramach 21. festiwalu Kino na granicy / Kino na hranici miałam przyjemność rozmawiać z Panią Marysią Dębską. To moja druga rozmowa z aktorką.

Po raz pierwszy rozmawiałyśmy w 2017 roku, na chwilę przed premierą serialu "W rytmie serca". Jak opisałaby Pani w kilku słowach zmiany, które od tego czasu zaszły w Pani życiu zawodowym?

Weszłam w sporo nowych produkcji. Serial "W rytmie serca" jest ze mną cały czas.                         
W moim wątku bardzo dużo się dzieje. Postać się zmienia, rozwija i wciąż jest to dla mnie ciekawe do grania. 

Serial "W rytmie serca" zaskarbił sobie sympatię milionów widzów. W czym Pani zdaniem tkwi sukces tego serialu?

Myślę, że jest ciekawie skonstruowany, postaci są dobrze napisane, poza tym serial łączy          medyczno - kryminalne historie, które widzowie bardzo lubią.

Co najbardziej Pani się w nim podoba, a za co Pani zdaniem najbardziej cenią go widzowie?

Nie mam telewizora, ale żeby być na bieżąc, oglądam odcinki w intenrnecie.

Weronika, w którą wciela się Pani w omawianym przez nas serialu, bardzo dużo przeszła. Co w wcielaniu się w nią jest dla Pani największym wyzwaniem?

Mimo, że wychowano ją na twardą kobietę, jest krucha. Lubię te momenty, w których się łamie. Poza tym bardzo lubię wszystkie sceny akcji, to dla mnie ogromna frajda.

Dziś spotykamy się w Cieszynie przy okazji festiwalu Kino na granicy. Jaki jest Pani stosunek do tego rodzaju imprez?

Każdy festiwal jest inny. Ten jest dla mnie wyjątkowy, czuję się jakbym wyjechała na majówkę, spotkała wielu znajomych i oglądała filmy w ich towarzystwie.

Nie jest to Pani pierwsza wizyta na tym festiwalu. Proszę powiedzieć jak wspomina Pani pierwszą edycję, na której się pojawiła? Kiedy to było?

Było to dwa lata temu, byłam w próbach, przyjechałam w nocy, spotkałam się z widzami po filmie "Moje córki krowy" i musiałam wyjechać. Wiedziałam, że będę chciała tu wrócić.

To jeden z najbardziej znanych przeglądów filmowych w Polsce, a jego nieprzejednanym atutem jest łączenie kultury polskiej, czeskiej i słowackiej. Jakie są trzy rzeczy, z którymi kojarzą się Pani Czechy?

Kiedy byłam nastolatką moja mama wyjechała do Pragi, ja to miasto już też pokochałam. Kolejne skojarzenie to Brno i festiwal teatralny. A Cieszyn Czeski i Polski to miejsca naprawdę wyjątkowe.

Kino na granicy stwarza okazje do spotkań z publicznością. Co jest dla Pani w tych spotkaniach najważniejsze?

To są zawsze cenne spotkania, kiedy możemy pokazać film ludziom i o nim porozmawiać. Bardzo lubię rozmawiać z publicznością. 

Jednym z filmów z Pani udziałem, który emitowany był w tym roku podczas KNG jest "Zabawa zabawa". To ważny film. Jak Pani odbiera go z perspektywy widza?

Film "Zabawa zabawa" ciężko mi ocenić z perspektywy widza, ponieważ jest mi bardzo bliski.

Co opowiedziałaby Pani o Magdzie?

Na samym początku ciężko było mi ją zrozumieć, ale bardzo szybko ją pokochałam.Chce zadowolić wszystkich, ale po drodze gubi siebie i jest bardzo samotna. Miota się i wpada w niebezpieczną sytuację, która na zawsze ją odmieni, ale też będzie szansą na coś nowego.  

Festiwal, wokół którego oscyluje cała nasza rozmowa stwarza także okazje do oglądania siebie na ekranie. (Śmiech.) Lubi Pani siebie oglądać, czy tak, jak większość aktorów poszukuje wtedy czegoś, co mogłaby poprawić?

Nie, nie cierpię. Ale staram się to robić, to część mojej pracy, oglądanie siebie dużo mi uświadamia i uczy.

Jeśli chodzi o filmy, które są obecnie w produkcji, warto wymienić tu film "Piłsudski".

Cieszę się, że nie jest to pomnikowy film. To fascynująca historia o ludziach z krwi i kości. O szaleńcach, którym zawdzięczamy niepodległość.


Czy filmy takie jak ten mogą pomóc zrozumieć historię?

Zdecydowanie. Ciesze się, że widzowie poznają jego historię.

Proszę opowiedzieć o filmie "Czarny mercedes".

Praca z Panem Januszem Majewskim jest spełnieniem moich marzeń. Bardzo ciekawy scenariusz, wspaniały materiał do pracy, bardzo czekam na ten film.

Chciałabym jeszcze na zakończenie poruszyć temat serialu "Stulecie Winnych". Co według Pani jest największym atutem tej produkcji?

Nie widziałam wszystkich odcinków, ale tylko fragmenty. Moja rola w tym serialu nie jest wielka, rozwinie się w drugim sezonie. 

Najbliższe plany.

Cały czas pracuję na planie "W rytmie serca", „Stulecie winnych” przygotowuję się również do filmu"Jesienna dziewczyna".

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

poniedziałek, 24 czerwca 2019

Wanda Kwietniewska: "Nie można oczekiwać od życia zbyt wiele"

Wanda Kwietniewska: "Nie można oczekiwać od życia zbyt wiele"


















fot. Małgorzata Krawczyk 

Gwiazdą drugiego dnia Święta Trzech Braci w Cieszynie była Wanda Kwietniewska z zespołem Wanda i Banda. Miałam przyjemność rozmawiać z Artystką. 

Na scenie jak i poza nią emanuje Pani uśmiechem i dobrą energią. Co w życiu daje Pani najwięcej siły? Cieszenie się z drobiazgów? 

(Śmiech.) Tak, potrafię cieszyć się z drobiazgów. Uważam, że fajnie jest żyć, mieć przyjaciół, rodzinę. Jestem człowiekiem pogodnym. Wyznaję zasadę, że szklanka do połowy zawsze jest pełna, a nie pusta. 

Mam wrażenie, że nie każdy umie stosować się do tych zasad. Co zrobić, by to się zmieniło?

Trzeba zajrzeć w głąb siebie i nie oczekiwać od życia zbyt wiele. Zawsze warto dążyć do celu i realizować swoje marzenia. 

Właśnie zakończył się Pani koncert w ramach Święta Trzech Braci w Cieszynie. Jak wrażenia? Publiczność dopisała?

Doskonała publiczność. Nie jestem tu pierwszy raz, Cieszyn zawsze bardzo dobrze wspominam, mam tu również rodzinę. 

Jako wielka fanka Pani twórczości nie wyobrażam sobie Pani koncertu bez "Hi-fi", czy "Nie będę Julią". Który z utworów był Pani zdaniem najbardziej wyczekiwany przez słuchaczy?

Najbardziej wyczekiwane było chyba "Hi-fi", ale  z tym bywa różnie. Można to poznać podczas krzyków przy pierwszych dźwiękach. Wyczekiwany jest również często utwór "7 życzeń", bardzo go lubię. 

Gdyby ze swojego repertuaru miała Pani wybrać swój ulubiony utwór, na który mogłoby paść?

U mnie to się zmienia z prędkością światła, ale bardzo lubię piosenkę "Kanonady galopady".

(Śmiech.) A może ma Pani wśród swoich utworów taki, którego nie lubi wykonywać? 

Nie mam takich, ponieważ mam w sobie wiele pokory i cieszę się, że moje utwory są rozpoznawane. Nie mam obrzydzenia do któregokolwiek z nich. (Śmiech.) 

Święto Trzech Braci obchodzone jest również po drugiej stronie Cieszyna. Jakie są trzy rzeczy, z którymi kojarzą się Pani Czechy?

Z butami, które przywiozłam sobie kiedyś z Czechosłowacji, z moją Ciocią, która miała piękny czeski akcent oraz z... Jamnikami, ponieważ to Ona mnie nimi zaraziła. Ta rasa towarzyszyła mi przez całe życie.  (Śmiech.) Jamnik po czesku to jezevčík. (Śmiech.) 

Zastanawiała się Pani kiedyś, ile kilometrów udaje się pokonać w ramach jednej trasy koncertowej? Pewnie wysoka matematyka. (Śmiech.)

Nie liczę kilometrów. Nasz zawód polega na jeżdżeniu, a granie to tylko przyjemność. Tego jest mało, głównie się trzeba najeździć. (Śmiech.) 

Najbliższe plany. 

Premiera nowej płyty zaplanowana jest na 2020 rok. Nie narzekam na brak pracy. 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

piątek, 21 czerwca 2019

Stanisław Górka: "Plebania? Na sukces tego serialu składało się wiele czynników"

Stanisław Górka: "Plebania? Na sukces tego serialu składało się wiele czynników"


























fot. FotoTadla


W maju w Cieszynie odbyły się III Nadolziańskie Senioralia. Jednym z gości był prof. dr hab. Stanisław Górka. Rozmowa dotyczyła wielu tematów, udało się również powspominać pracę na planie serialu "Plebania".
Spotykamy się w Cieszynie. Właśnie zakończył się Pana monodram z piosenkami - "One i my". Jak wrażenia? Publiczność dopisała?

Publiczność była zdezorientowana, ponieważ miał wystąpić Artur Gotz, ale się rozchorował. Wczoraj poprosił mnie o zastępstwo. Można tak powiedzieć, że decyzję podjąłem między jedną burzą, a drugą, kiedy w pasiece zajmowałem się moimi pszczołami. (Śmiech.) Wsiadłem w samochód i przyjechałem do Cieszyna.
Monodram powstał na motywach książek Allana i Barbary Pease. Jak dalece jest nimi inspirowany?
Książka na temat mijania się oczekiwań męsko - damskich napisana została przez fachowców. Inspirujemy się nią. Reżyser widowiska, Pan Tadeusz Wiśniewski włączył w nasz monodram kilka piosenek. Składa się on z dziesięciu wykładów oraz z piosenek, które opowiadają o miłości.
 Czy w repertuarze monodramu "One i my" ma Pan swoją ulubioną piosenkę?
Lubię prawie wszystkie te piosenki, bardzo ważna jest dla mnie "Nie rzucaj mnie, Madame".
To szczere i drażliwe, ale dowcipne opowieści o stereotypach damsko - męskich. Co Panu najbardziej podoba się w tym monodramie, a za co Pana zdaniem najbardziej cenią go widzowie?
Nie wiem, za co cenią go widzowie, ale podejrzewam, że za to, iż nasz monodram przepełniony jest ogromną wiedzą na temat mężczyzn i kobiet.
Ja najbardziej cenię Allana Pease za rodzaj angielskiego poczucia humoru. To bardzo krótki dowcip, inteligentny i złośliwy.
 Czy przebieg monodramu, wokół którego oscyluje nasza rozmowa jest przewidywalny, czy zdarza się Panu czasem improwizować, np. ze względu na okoliczności lub miejsce, w którym Pan się znajduje?
Tak. Czasami trzeba pewne rzeczy uwypuklić, coś ominąć, coś dodać. Czas liczony jest przez organizatorów, trzeba się do niego stosować.
Występy na scenie dają możliwość interakcji z publicznością i spotkań z widzami. Co jest dla Pana najcenniejsze w tych momentach? O co najczęściej pytają Pana sympatycy?
Najważniejsze jest, by nawiązać kontakt z widownią, która musi chwycić konwencję i wszystkie dowcipy, którymi rzucam. (Śmiech.) 

Przejdźmy o krok dalej. Jeśli chodzi o rolę, z którą jest Pan najczęściej kojarzony przez widzów, to to oczywiście Zbyszek Sroka z Plebanii, prawda? (Śmiech.)
Tak, z tą rolą jestem najczęściej kojarzony, ale również widzowie pamiętają mnie z filmów takich jak "Zawrócony", "Sława i chwała", czy "Pułkownik Kwiatkowski".
Jak Pan myśli, w czym tkwił sukces tego serialu, że pomimo upływu wielu lat od zakończenia emisji, dalej wywołuje u widzów tak pozytywne reakcje? Czy Panu też brakuje tego serialu i pracy na planie?
Jednym z sukcesów "Plebanii" była dobrze rozumiana małomiasteczkowość, na którą składały się losy osób  z jednej społeczności, gdzie się wszyscy lubią i znają. Ważny był też rys kresowy. Ludzie z okolic Hrubielowa obdarzeni byli takimi cechami jak gościnność, uprzejmość i dobre serce. Choć oczywiście, bywają też tacy twardziele, jak Janusz Tracz. (Śmiech.)
Jakiś czas temu dołączył Pan do ekipy "Barw szczęścia". Jak został Pan przyjęty na planie?
Znakomicie. W ekipie pracują wspaniali ludzie, każdy pion spisywał się na medal.
Czy zanim trafił Pan do serialu zdarzało się Panu go oglądać?
Widziałem kilka fragmentów scen. Obserwowałem je pod kątem gry aktorskiej, a nie pod kątem wątków.
Kiedy pojawiła się propozycja zagrania Budrewicza stwierdziłem, że czekałem na taką rolę. Chciałem zagrać czarny charakter. To człowiek z gruntu zły, przebiegły, skażony słabością. Nie wiadomo, jak dalej potoczą się jego losy. W porównaniu do Zbyszka Sroki z "Plebanii", który był do bólu dobry, Budrewicz jest człowiekiem o zupełnie innej mentalności.
Budrewicza ocenia Pan jako postać negatywną...

Oczywiście. To człowiek działający na granicy prawa...

Takie postacie są urozmaiceniem pracy w tym zawodzie?
Nie są urozmaiceniem pracy, ale są ciekawe. Miałem wiele takich ról do zagrania. Jedną z nich był Antygon w "Zimowej powieści".
Proszę opowiedzieć o najbliższych planach zawodowych. 
Wiele wyjazdów ze spektaklami, udział w koncertach organizowanych przez Mazowiecki Teatr Muzyczny. Prężnie działać w dalszym ciągu będzie również Towarzystwo Teatralne pod Górkę.
Czekam również na dalsze losy Budrewicza w "Barwach szczęścia", jestem bardzo ciekawy, jak sytuacja się rozwinie.
Materiał dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

Mateusz Mijal: "Nie wolno się bać. Trzeba robić swoje"

Mateusz Mijal: "Nie wolno się bać. Trzeba robić swoje"





















fot. zdjęcie nadesłane

Gwiazdą trzeciego dnia Święta Trzech Braci w Cieszynie był Mateusz Mijal. Miałam ogromną przyjemność rozmawiać z Artystą. O najnowszym singlu, przesłaniu, które z sobą niesie, walce o marzenia i tym, że nie można się poddawać.

Spotykamy się na chwilę przed koncertem, który zagra Pan w ramach trzeciego dnia Święta Trzech Braci. Jak samopoczucie przed wejściem na scenę?

Bardzo fajnie. Jest miło. Cieszę się, że udało się przyjechać do Cieszyna i  że zagramy dla tutejszej publiczności. Wielu moich kolegów już tutaj miało okazję wystąpić. Ja jestem dzisiaj po raz pierwszy. Myślę, że będzie świetna energia. Nie możemy się wraz z zespołem doczekać wejścia na scenę.

Co zostało przygotowane na dzisiejszy wieczór?

Będą wszystkie piosenki z mojej debiutanckiej płyty "9 lat". Nie zabraknie "Winnego" (ft. Liber), "Niech się ludzie śmieją", "Góraleczki". Pojawi się także mój najnowszy numer "Wiem już czego chcę" oraz kilka coverów.

Proszę opowiedzieć o tym, jak powstawała Pana najnowsza piosenka "Wiem już czego chcę". 

Przez ostatni rok mocno skupiłem się na koncertach, a pojawiła się tylko jedna nowa piosenka. Mowa o singlu "Nieznajomi", który pojawił się wraz z teledyskiem.

Postanowiłem, że w 2019 roku skupię się na nowych utworach i spróbuję zdominować nimi rynek muzyczny.

Najnowsza piosenka powstawała bardzo długo. Kolejny singiel już w sierpniu.

Po kilkukrotnym przesłuchaniu mam wrażenie, że to bardzo osobista piosenka...

(Śmiech.) Dziękuję, choć tak może nie do końca, choć odpowiadam tu za muzykę i tekst. Nad tekstami nigdy nie pracowałem, ale czuję, że to dobry moment, by pisać je samemu. Po raz pierwszy zająłem się również scenariuszem teledysku.

Mówi o stawianiu małych kroków w dążeniu do szczęścia. Wiele osób w moim odczuciu boi się bycia szczęśliwymi. Co zrobić, by to się zmieniło?

Nie wolno się bać. Trzeba robić swoje. Warto otaczać się fajnymi ludźmi z dobrą energią. Takimi, którzy są lepsi od nas, ponieważ tylko wtedy możemy się czegoś nauczyć. Uważam, że nie ma rzeczy niemożliwych. Szczęście jest potrzebne w życiu. Nie warto pozwalać sobie na złą energię, trzeba ją eliminować.

Spotkałam się z opinią, że Pana piosenka ma charakter motywacyjny. Zgodzi się Pan z tym stwierdzeniem?

Też się z tym spotkałem. Ludzie przyznają, że moja piosenka podnosi ich na duchu. 

Piosenką chce Pan przekazać, że ważne jest to, co daje nam poczucie spełnienia. Czym ono jest dla Pana?

(Śmiech.) Trudne pytanie. Na pewno odczuwam go dzięki muzyce. Przez wiele lat marzyłem o tym, by koncertować i być dla ludzi. To dla mnie dziś najważniejsze. 

Porozmawiajmy jeszcze o teledysku do piosenki wokół której oscyluje cała nasza rozmowa. Skąd pomysł na jego realizację?

Pochodzę z Podkarpacia, które bardzo mocno promuję. Można powiedzieć, że jestem lokalnym patriotą. (Śmiech.) Urodziłem się w Jaśle i to właśnie tam najczęściej najczęściej realizuję obrazy do moich piosenek. "Wiem już czego chcę" częściowo powstawało w Stalowej Woli. Bardzo się z tego powodu cieszę. 

Co było przewodnią myślą, jaką chciał Pan przekazać słuchaczom poprzez teledysk?

Życie jest jedno, trzeba go przeżyć bardzo mocno. Nie można się poddawać nawet wtedy, kiedy pojawiają się przeciwności. Trzeba w siebie wierzyć. Wtedy jest łatwiej. 

W sierpniu nowy singiel. Teledysk również?

Tak. Myślę, że w tym roku pojawią się jeszcze dwie piosenki. Będzie się działo. (Śmiech.) 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji 

poniedziałek, 10 czerwca 2019

Agata Bykowska: "Teatr jest dla mnie opoką"

Agata Bykowska: "Teatr jest dla mnie opoką"




























fot. zdjęcie nadesłane

Przed spektaklem "Trojanki", który wystawiony został w ramach Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Bez granic" miałam przyjemność rozmawiać z Panią Agatą Bykowską. 

Spotykamy się w Cieszynie w ramach Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Bez granic". Czy na początek naszej rozmowy można stwierdzić, że Teatr jest dla Pani miejscem szczególnym?

Tak, zdecydowanie Teatr jest dla mnie miejscem szczególnym. Przechodzę przez różne fazy miłości do Teatru. Czasem bardzo mnie denerwuje, ale tak naprawdę go kocham. Składa się na to wiele czynników, m.in nasz zespół, wspaniali ludzie, którzy go tworzą. Teatr jest dla mnie czymś w rodzaju opoki.

O godz. 17:30 w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie wystawiony zostanie spektakl "Trojanki". Premiera  odbyła się 8 września 2018 roku w Teatrze Wybrzeże. Jak wyglądały prace nad spektaklem?

Prace nad spektaklem były zabawne, ponieważ równocześnie kręciłam serial w Warszawie, więc krążyłam między stolicą a Gdańskiem. Na szczęście reżyser zgodził się na moje nieobecności. Jestem w chórze Trojanek, więc wszystkie robimy to samo, choć każda z nas reaguje na swój sposób. Pojawiałam się na próbach, dowiadywałam się co i jak i działaliśmy. Była to ciekawa praca. Miał swoją wizję, stworzył świat, a naszym zadaniem było go wypełnić, każda na swój indywidualny sposób. Mam ogromną przyjemność z grania “Trojanek” 

Wciela się Pani w Enyo, jedną z siedmiu tytułowych "Trojanek". Na scenie funkcjonujecie jako jeden organizm, tworzycie jedno, choć podzielone indywidualną rozpaczą i krzywdą, umęczone ciało. Co okazało się dla Pani największym wyzwaniem w tym spektaklu?

Największym wyzwaniem okazało się mówienie jednym, chóralnym głosem. Udało się.

Przekazanie jakich emocji podczas kreowania Enyo jest dla Pani najistotniejsze?

Najistotniejsze jest dla mnie bycie i obserwacja, obecność i pewien rodzaj dystansu. 

Co w tej sztuce najbardziej się Pani podoba, a za co Pani zdaniem cenią ją widzowie? 

O opinię trzeba zapytać widzów. (Śmiech.) Jeden z moich znajomych aktorów powiedział, że czasem zdarza mu się wątpić w ten zawód, ale takie spektakle dają mu kopa i mobilizują go do działania i inspirują. 

"Trojanki" cenię za zespołowość. 

W jakich jeszcze spektaklach można Panią obecnie zobaczyć?

Można zobaczyć mnie w spektaklu "Bella figura" Grzegorza Wiśniewskiego oraz w spektaklu "Broniewski" Adama Orzechowskiego,“Więzi” w reżyserii Oleny Apchel,“Wiśniowy Sad” w reżyserii Anny Augustynowicz

Premiera najnowszego spektaklu “Karmaniola” w reżyserii Pawła Aignera z moim udziałem zaplanowana jest na październik. 

Podobnie jak w przypadku festiwalu Kino na Granicy, głównym celem i atrybutem Festiwalu Teatralnego Bez Granic jest łączenie kultury polskiej, czeskiej i słowackiej. Jakie są trzy rzeczy, z którymi kojarzą się Pani Czechy?

Czechy kojarzą mi się z mostem, tłustym jedzeniem i piwem. (Śmiech.) 

W rozmowie z Panią nie da się pominąć Pani roli w serialu "Korona Królów". Mowa oczywiście o litewskiej kucharce Gabiji. Podobno litewskiego akcentu sama się Pani nauczyła. Proszę opowiedzieć coś więcej.

Pierwotnie moja postać miała być polską kucharką. Plany się jednak zmieniły. Nie sądziłam, że ta rola wywoła tak pozytywny odbiór. Zrobiłam to intuicyjnie.

Gabija bez dwóch zdań stała się jedną z najbardziej lubianych bohaterek tego serialu. Co takiego w sobie ma, że od pierwszego momentu zaskarbiła sobie sympatię widzów?

Gabija to bardzo emocjonalna postać. Nie ma znaczenia czy kocha, śmieje się, złości, smuci  każdą z tych emocji przeżywa do granic możliwości. Jest bardzo wrażliwa. 

W czym Pani zdaniem tkwi największy sukces "Korony Królów"? Czy zdarza się Pani oglądać serial?

Czasami oglądam, ale nie jestem dobrym widzem, bo znam ten materiał od środka. (Śmiech.) Dlatego ciężko mi stwierdzić, w czym tkwi sukces serialu. 

Czy Pani zdaniem takie seriale pełnią funkcję edukacyjną i mogą pomóc w przyswojeniu wiedzy historycznej?

Myślę, że tak, ale dobrze jest mieć informacje z różnych źródeł. 

Na próżno szukać Pani aktywnego fanpage na Facebooku, czy profilu na Instagramie. Nie wierzy Pani w siłę internetu?

Wierzę. Nie mówię nie, ale w tym momencie nie czuję potrzeby posiadania takich kont. Może kiedyś to się zmieni. (Śmiech.) 

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

czwartek, 6 czerwca 2019

Krzysztof Pieczyński: "Ważne, aby odróżniać oryginał od kopii"

Krzysztof Pieczyński: "Ważne, aby odróżniać oryginał od kopii"


















fot. Bartosz Mrozowski / NIEMY

Przy okazji 21. Festiwalu Kino na Granicy / Kino na Hranici w Cieszynie po przedpremierowej projekcji filmu "Krew Boga" miałam przyjemność przez chwilę porozmawiać z Panem Krzysztofem Pieczyńskim. Rozmowa nie była planowana, a jej czas był mocno ograniczony.

Spotkał się Pan z widzami po projekcji filmu "Krew Boga". Co w tym filmie jest dla Pana najważniejsze? 

Nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie, składa się na nią szereg aspektów. Chciałbym, aby ludzie zauważyli, że dzielę się z nimi swoim doświadczeniem, które pozwala odróżnić autentyczność od pretensjonalności. I do tego samego ich namawiam. Apeluję, żeby patrzyli uważnie i nie dali się oszukać.  W tym, co robię to własnie jest najważniejsze. Wokół nas jest mnóstwo kopii i naśladownictwa. Trzeba umieć to rozróżnić.

Akcja filmu "Krew Boga" toczy się we wczesnym Średniowieczu. Co powiedziałby Pan o kulisach powstania tego filmu?

Zdjęcia do "Krwi Boga" były realizowane w Kudowie - Zdroju oraz w Błędnych Skałach, które znajdują się w Górach Stołowych. Plenery są integralną częścią tego filmu. Bardzo mocno na nas wpłynęły. To były bardzo, bardzo trudne zdjęcia, mróz, błoto, wiatr, śnieg, deszcz i ani jednego wnętrza. Ale jednocześnie te trudne warunki spowodowały to, że wszyscy byliśmy bardzo blisko ze sobą. Błędne Skały były naszym domem przez wiele tygodni. Wytworzyło się mnóstwo pozytywnej energii, która nam aktorom, oraz całej ekipie dawała niezwykły napęd do pracy. To było fantastyczne, chociaż bardzo trudne doświadczenie artystyczne.

W filmie pojawia się Pan jako Willibrord. Co mógłby Pan powiedzieć o swojej postaci?

Zbudowałem postać, która jest niejednoznaczna. Mój bohater reprezentuje kościół bezwzględny i wyrachowany i chociaż wierzy w to, co robi, nie jest do końca zły. Stworzyłem człowieka, który autentycznie chce uratować ludzi, ale system, w którym tkwi nie pozwala mu na to. Historia Willibrorda nie jest oparta na żadnym fakcie historycznym, ale kiedyś mogła się wydarzyć. Takie historie miały miejsce się na początku chrześcijaństwa. Willibrorda nie wykreowałem w oparciu o to, co myślę o kościele. Historia chrześcijaństwa wygląda tak, jak jest pokazana w filmie. To jest jeden bardzo ważny aspekt historii kościoła katolickiego.

Do jakich widzów skierowany jest film?

To trudny, ale autentyczny film. Jest skierowany do widzów, którzy cenią w życiu wolność wyboru, nie boją się szukać własnej drogi i rozumieją, że jeśli jest jakaś siła wyższa, to w każdym z nas wyraża się ona w sposób niepowtarzalny. Z tego powodu odchodzą od dogmatów i fundamentalizmu. Nie mylą pierwiastka tajemnicy i nadprzyrodzonej iskry w człowieku z kościołem katolickim i jego dogmatami. Niestety wielu ludzi, których spotkało jakieś niezwykłe przeżycie  w świecie duchowym biegnie z tym do kościoła. Nie potrafią zrozumieć, że to nie kościół spowodował to objawienie tylko istota wyższa, więc dalej należy szukać z nią kontaktu, a nie z taką czy inna sektą.

Jestem przekonany, że w tym filmie każdy znajdzie coś dla siebie.

Teraz jest Pan w trakcie realizacji zdjęć do serialu "Król", który powstaje na podstawie książki Szczepana Twardoch.  Czy serial jest w jakiś sposób inspirowany spektaklem Teatru Polskiego w Warszawie?

Nic nie wiem na temat tego, by serial miał być w jakikolwiek sposób inspirowany spektaklem Teatru Polskiego. W jednym i drugim przypadku inspiracją dla twórców była książka Szczepana Twardocha. Seriał będzie się składał z ośmiu odcinków.

Materiał archiwalny dostępny również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji