niedziela, 16 lipca 2023

Mateusz Banasiuk o filmie "Nie cudzołóż i nie kradnij", życiowej równowadze i "Wieczorze kawalerskim" [WYWIAD]

 Mateusz Banasiuk o filmie "Nie cudzołóż i nie kradnij", życiowej równowadze i "Wieczorze kawalerskim"  [WYWIAD] 



















fot. Anna Powałowska

Mateusz Banasiuk po raz pierwszy na Festiwal Kino na Granicy do Cieszyna przyjechał w 2016 roku. Czekał na kolejną okazję, by spotkać się z festiwalową publicznością nad Olzą. Szansa nadarzyła się w tym roku. Rozmawialiśmy nie tylko o festiwalu, ale też o łapaniu życiowej równowagi i filmie „Wieczór kawalerski“, którego premiera jeszcze w tym roku. 

Podobno swojemu tacie zazdrościsz optymizmu i pogody ducha. Ja mam jednak wrażenie, że Tobie również tych cech nie brakuje. Jak dbasz o to na co dzień?

Staram się łapać równowagę w życiu. Kiedy czuję się przytłoczony obowiązkami zawodowymi, szukam ratunku w sporcie, w spędzaniu czasu na świeżym powietrzu, w byciu z moim synem. Potrzebuję się doładowywać energetycznie, bo rzeczywiście, dużo jest ode mnie tej energii wymagane. Większość moich ról jest dość eksploatująca, więc naprawdę ta energia nie bierze się znikąd, ale jestem raczej z tych, którzy mają w sobie zdecydowanie więcej pozytywnych emocji, niż ciemnych stron. Doceniam życie i moment, w którym jestem. Staram się widzieć więcej plusów, niż minusów. 

Nie jest to Twoja pierwsza wizyta w Cieszynie, bowiem gościłeś tutaj w 2016 roku, spotykając się z widzami po filmie "Płonące wieżowce". Pamiętasz? 

Doskonale pamiętam ten festiwal, nastrój, który tutaj panował, kontakt, który złapałem z wolontariuszami, imprezy, koncerty, i wszystko, co działo się dookoła i tę luźną atmosferę. Pamiętam  fantastyczną Jolantę Dygoś, która wszystkich bardzo ciepło przyjmuje i doskonały odbiór filmu "Płonące wieżowce". Dziękuję, że mi przypomniałaś, bo sam się zastanawiałem, ile lat temu byłem tutaj po raz ostatni (Śmiech).

Fajnie, że mogłem tutaj wrócić. Świetne jest też to, że pojawił się film, z którym mogę przyjechać na festiwal, porozmawiać z publicznością. Ostatnie filmy, które robiłem, nie były kinem festiwalowym, a raczej produkcajmi komercyjnymi, skierowane na duże box office w kinach i platformach streamingowych.

Udało się zagrać w filmie "Nie cudzołóż i nie kradnij", który wydaje mi się być filmem bardzo oryginalnym. 

Festiwal zrzesza fanów polskiego, czeskiego i słowackiego kina. Słyszałam, że do grona Twoich ulubionych polskich reżyserów zalicza się m.in. Marek Koterski. Jeśli chodzi o czeskie i słowackie kino, masz swoje ulubione filmy i reżyserów w tym gronie?

Wstyd się przyznać, ale nie mam. (Śmiech.) Od czasu do czasu trafiam na ich filmy, ale nigdy nie miałem czegoś takiego, by za nimi podążać. 

Z czym kojarzą Ci się Czechy? (Śmiech.) 

Przede wszystkim są to nasi sąsiedzi, którzy mają różne podejście do nas, Polaków. Słyszałem, że nie do końca jesteśmy przez nich lubiani. Ja, na szczęście, spotykam się zwykle z pozytywnym odbiorem, więc nie mam takich doświadczeń. Fajnie, że jest takie wydarzenie, które powoduje, że ludzie mieszkający w jednym mieście przedzielonym rzeką, a jednocześnie mieszkający w dwóch różnych krajach, mogą się wymieszać, mogą ze sobą trochę pobyć i pozbyć się tych różnych uprzedzeń i stereotypowego myślenia na swój temat.

Przy okazji 25. edycji przeglądu spotkałeś się z widzami w Kinie Piast po filmie "Nie cudzołóż i nie kradnij", który na ekrany kin w całej Polsce wszedł 18 listopada 2022 roku. Gdybyś miał tę filmową przygodę zamknąć w jednym zdaniu?

Piękni ludzie, kochający robić filmy. Tak określiłbym tę przygodę. Mógłbym o tym filmie mówić wiele, ale rzeczywiście, najcenniejszą rzeczą, która spotkała mnie przy pracy nad tym filmem, jest poznanie Mariusza i Magdy Kuczewskich, scenarzysty i reżysera w jednym oraz producentki naszego filmu. 

Gdybyśmy spojrzeli na to, kto nad nim pracował, można by powiedzieć, że jest to kino familijne, ale nie gatunkowo, bo to połączenie komedii z thrillerem i kinem sensacyjnym (Śmiech). Scenariusz został bardzo sprytnie wymyślony. To błyskotliwe splatanie się wątków bohaterów. Jedno wydarzenie jest tu opowiadane z różnych punktów widzenia, co jest dość nietypowym zabiegiem kinowym. Brakuje tu też chronologii.

Kiedy nasz film był w kinach, zauważyłem, że ludzie mają pewien problem z jego odbiorem, który nie idzie linearnie, a w którym zastosowane są różnego rodzaju cofnięcia się w czasie i powrót do różnych sytuacji. Niektórzy trochę się pogubili w tej naszej konstrukcji. Ja lubię takie nieoczywiste rozwiązania. Ten scenariusz zachwycił mnie od początku. Cieszę się, że udało się go zrealizować, bo czuję, że to początek fajnej współpracy z tymi wspaniałymi ludźmi. Wydaje mi się, że Kuczewscy zrobią jeszcze wspólnie niejeden zaskakujący film i bardzo liczę na to, że będę w tym razem z nimi.

W filmie „Nie cudzołóż i nie kradnij“ wcielasz się w rolę Patryka Michalskiego, brata księdza Mariusza (w tej roli Mariusz Drężek, przyp. Red.). Patryk jest typowym mieszkańcem dużego miasta, dobrze zarabia. 

Wcielam się w czarną owcę (Śmiech). Patryk jest takim trochę bananowcem nawet (Śmiech).

Czy to, że cenisz w tym zawodzie różnorodność postaci, miało wpływ na to, że postanowiłeś tę rolę przyjąć?

Nie zastanawiałem się ani chwili. Cieszyłem się, że zobaczyli mnie w swoim filmie. Ostatnio grałem bardzo pozytywnych bohaterów i żałowałem, że nie mogę pokazać tej mrocznej strony, ciemniejszych barw, bo każdy je ma, choć nie zawsze mamy możliwość, by wypłynęły na wierzch. Są zwykle poukrywane w różnych zakamarkach naszego charakteru, a tutaj, rzeczywiście, miałem szansę obudzić w sobie demony (Śmiech). Bardzo to lubię, bo nie kojarzę się chyba na pierwszy rzut oka z mrocznością. Zdarzają się reżyserzy, którzy lubią obsadzać wbrew pierwszym skojarzeniom i szufladom, które są w naszym zawodzie częstym powodem do wyboru aktorów. 

Miałeś możliwość stworzenia wyrazistej postaci, która dała Ci szansę posłużyć się nieco innym środkami aktorskimi.

Nie chodzi tu nawet o środki, z których korzystałem, a podobało mi się to, że w ciągu kilkunastu scen musiałem przejść długą drogę od jakiegoś takiego szału, euforii, zabawy i radości, do totalnego zagubienia, strachu, lęku, a ostatecznie do złości i nienawiści. Miałem całą huśtawkę emocjonalną. To, że każda scena była inną emocją, podobało mi się najbardziej. 

Patryk odpala wrotki i idzie na całość (Śmiech). 

Absolutnie. Z jednej skrajności, w drugą. 

Porozmawiajmy jeszcze o filmie „Wieczór kawalerski". Na planie spotkałeś się po raz kolejny z Joanną Opozdą, z którą przez długi czas grałeś w „Pierwszej miłości". Fajnie tak zagrać z kimś, z kim grało się już wcześniej?

Asia Opozda jest super, bardzo ją lubię i cieszę się, że zaczyna mieć coraz więcej ciekawych propozycji filmowych. Nasze spotkanie w filmie „Wieczór kawalerski" było rzeczywiście bardzo fajną podróżą sentymentalną, bo przez lata graliśmy parę w „Pierwszej miłości", zdążyliśmy się zaprzyjaźnić, spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu we Wrocławiu. Można powiedzieć, że poznaliśmy się jak łyse konie i przyjemnie nam się ze sobą pracowało. Lubimy się, a to przekłada się na ekran. Wspieramy się, rozmawiamy ze sobą. Widzę jej ogromny talent. Większość odbiera ją jedynie przez pryzmat jej urody, a zapomina, że to wykształcona aktorka, która skończyła jedną z najlepszych szkół aktorskich w Polsce. Musi mieć szansę, by rozwinąć skrzydła. Mam nadzieję, że w "Wieczorze kawalerskim" stworzyliśmy fajną parę. Premiera prawdopodobnie jeszcze w tym roku. Jest dobrze, z mojej niedawnej rozmowy z producentem filmu wynika, że stworzona jest już wersja montażowa, z której jest zadowolony.   

Mam wrażenie, że jesteś wszędzie (Śmiech). Ile premier filmowych czeka Cię do końca roku? 

W tym roku czekają mnie jeszcze trzy lub cztery premiery, zależy, jak to się wszystko poukłada.

Pojawi się druga część "Różyczki". 

Na ten film bardzo czekam. Była to spektakularna produkcja, w której spotkałem się ze wspaniałym reżyserem Janem Kidawą-Błońskim. Ważne było to, że pierwszy raz grałem razem z Magdą Boczarską. Był to nasz wspólny filmowy debiut. Cieszę się, że ktoś wreszcie zobaczył, że możemy grać razem ze sobą. 

Będzie omawiany przez nas "Wieczór kawalerski", ale też trzecia część "Miłości do kwadratu". Czekam jeszcze na premierę komedii romantycznej "Miłość ma cztery łapy". Nie mam tam co prawda dużej roli, ale uważam, że film będzie dużą rozrywką. 

Jest jeszcze jeden projekt, który czeka na swoją premierę, ale nie chce nic więcej zdradzać, by mieć o czym opowiadać przy naszych kolejnych spotkaniach. 

sobota, 15 lipca 2023

Adam Bobik o filmie "Tonia" [WYWIAD]

 Adam Bobik o filmie "Tonia" [WYWIAD] 













fot. Marcin Bortkiewicz 

Adam Bobik był kolejnym gościem 25. edycji Kina na Granicy. Do Cieszyna przyjechał po roku przerwy. Na 24. przegląd przyjechał z filmem "Bliscy". W ramach 25. edycji przedpremierowo zaprezentowano film "Tonia" w reżyserii Marcina Bortkiewicza. Film na ekrany kin w całej Polsce trafił 12 maja. 

Spotykamy się w ramach 25. Festiwalu Kino na Granicy. Nie jest to Twoja pierwsza wizyta w Cieszynie z tej okazji, albowiem gościłeś tutaj już podczas 24. edycji, rok temu. Przyjechałeś wtedy, by spotkać się z widzami po filmie "Bliscy". Pamiętasz to? (śmiech.) 

Jeszcze pamiętam, bo jak zauwayłaś, było to rok temu. (Śmiech.)

Festiwal zrzesza fanów polskiego, czeskiego i słowackiego kina. Pewnie do grona Twoich ulubionych reżyserów zaliczają się ci, u których grasz. (Śmiech.)  Jeśli chodzi o czeskie i słowackie kino, masz swoje ulubione filmy i reżyserów w tym gronie?

Jeżeli chodzi o kinematografię, jestem bardzo słaby z nazwisk. Dużo filmów w życiu obejrzałem, ale gdybym miał wziąć udział w jakimś konkursie na temat kina polskiego, lub światowego, przepadłbym. (śmiech.) Po prostu oglądam film, a taki, który szczególnie mi się podoba, oglądam nawet ponownie. Takim filmem jest "Joker". Gdyby padło pytanie, kto go reżyserował, nie odpowiem. (Śmiech.) W kinie skupiam się na przeżywaniu opowiadanej historii. 

Z czym kojarzą Ci się Czechy? (Śmiech.) 

Z naszym ostatnio przegranym meczem 3:1, z Pavlem Nedvědem byłym graczem Juventusa, ale wiadomo, że Czechy kojarzą mi się też z browarem, humorem, Krecikiem. W moim odczuciu, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, Czesi są specyficzni. Oni z kolei zapewne myślą tak o Polakach. 

Przy okazji 25. edycji rzeczonego przeglądu spotkałeś się z widzami po przedpremierowym pokazie filmu "Tonia", który na ekrany kin w całej Polsce trafił 12 maja. Gdybyś Gdybyś miał tę filmową przygodę zamknąć w jednym zdaniu, jakie mogłoby paść?

Gdybym miał zamknąć pracę nad filmem "Tonia" w jednym zdaniu, powiedziałbym krótko - świetna przygoda. 

W kwietniu, z Pauliną Lasotą, przy okazji premiery serialu "Swaci", poruszyłyśmy temat narracji dziecięcej, która występuje również w filmie Tonia. Mam wrażenie, że ten zabieg zdecydowanie częściej wykonywany jest w filmach, niż w serialach. Jakie znasz jeszcze filmy, w których narratorem jest dziecko?

Uwielbiam filmy, które opowiadały dzieci. To np. "Człowiek w ogniu" z Denzelem Washingtonem, ale też "I Am Sam". Mam wrażenie, że w obu grała ta sama aktorka dziecięca, dość charakterystyczna, mała blondyneczka. "Forrest Gump" jest co prawda dorosłym człowiekiem, ale to historia z perspektywy człowieka o dziecięcej mentalności.

Można zatem stwierdzić, że "Tonia" nie jest filmem wyraźnie skierowanym ku konkretnemu widzowi? 

Ciężko mi klasyfikować. (Śmiech.) Kiedy miałem dziewięć lat, oglądałem "Braveheart", a to na pewno nie jest film skierowany do dzieci, ale to właśnie przez ten film zostałem aktorem. Nie wiem czy dobrze, czy źle. (Śmiech.) 

Marcin Bortkiewicz "Tonię" określa jako komedię boleściwą. Jak Ty to odbierasz? 

Zgadzam się. To kino, które ja lubię najbardziej. Takie filmy pamiętam z dzieciństwa. W wielu z nich grał Tom Hanks. Były to filmy, gdzie mój śmiech przeplatał się z płaczem lub odwrotnie. 

W "Tonię" brawurowo wciela się Marianna Ame, która prywatnie jest córką reżysera filmu, Marcina Bortkiewicza. Ty wcielasz się w rolę jej tatki, nadużywającego alkoholu. Podobno, kiedy od Marcina Bortkiewicza otrzymałeś tę propozycję, zdziwiłeś się, że masz się wcielić w rolę głowy rodziny. To prawda? (Śmiech.)

 Nie tyle, co się zdziwiłem, że miałem wcielić się w całej tej historii w głowę rodziny, ale przede wszystkim poczułem tego odpowiedzialność. Nie czułem w sobie pewności ani mocy, że ja zrobię to bez problemu. Potrzebowałem jego pomocy, prosiłem też, by dobrze to przemyślał. 

Co finalnie zdecydowało, że postanowiłeś tę rolę przyjąć?

 Zdecydowało to, co dzisiaj. Jestem aktorem, a więc jestem od grania, jak traktor od orania. (śmiech.) Do końca życia będę grał, bo to lubię. Przyjmę zawsze wszystkie role, oprócz tych, które nie będą zgodne z moimi wartościami lub przekonaniami. Nie przedłużając - po prostu chciałem zagrać tę rolę. (Śmiech.) 

Monika Kuszyńska o książce "Drugie życie" i szansie, którą dostała od losu [WYWIAD]

Monika Kuszyńska o książce "Drugie życie" i szansie, którą dostała od losu [WYWIAD] 






























fot. Zuza Krajewska

Z Moniką Kuszyńską spotkałam się w Strumieniu, 28 maja, czyli siedemnaście lat powypadku, któremu uległa. Rozmawiałyśmy o książce "Drugie życie", szansie, którą otrzymała od losu, ale też o pomaganiu. Wokalistka zdradziła też, czy czuje się ambsadorką niepełnosprawnych. 

Wypadek, któremu uległa Pani 28 maja 2006 roku, jest Pani punktem odniesienia, ale stał się również niejako pretekstem do wydania 11 kwietnia 2016 roku książki "Drugie życie". Jak przyznała Pani w czasie pandemii, wiele osób do niedawna namawiało Panią do napisania swojej książki, nie mając świadomości, że takowa jest już na rynku. 

Książkę napisałam już ładnych parę lat temu, bo 2016 roku. Czas pandemii był takim momentem, w którym wiele osób poczuło, co znaczą ograniczenia. W czasie pandemii można doszukać się odniesienia do niepełnosprawności, ponieważ my, ludzie z niepłonsprawnością, cały czas funkcjonujemy w świecie, który jest pełen ograniczeń. Uczymy się w nim funkcjonować. Dobra wiadomość jest taka, że można się tego nauczyć. Myślę, że po tym doświadczeniu wszyscy poczuli, jak to jest, nie móc wszystkiego robić tak łatwo. Zrozumieli, że jest to bardzo trudne. Dla wielu osób, zmagających się z niepełnosprawnościami, rzeczywistością jest, że nie wychodzą z domów.

Książka jest zapisem mojej historii, ale też opowieścią o moim dzieciństwie, początku mojej kariery. Przeplatają się tam różne wątki. Chodziło mi przede wszystkim o to, by dać ludziom wsparcie i pokazać, że słabości można pokonywać. Tak naprawdę, każdego może spotkać coś takiego. Chciałam pokazać, że nie są w tym sami. Wielu z nas to przeżywa. 

Fakt, że jestem osobą znaną, działa tutaj na plus, bo łatwiej się ze mną utożsamić i tę historię poznać.

Czy spotyka się Pani z opiniami osób, podobnie jak Pani, zmagającymi się z niepełnosprawnością, którym Pani książka pomogła?

Bardzo często dostaję takie opinie i podziękowania, że moja książka kogoś zainspirowała, zmieniła czyjeś życie, czy podniosła na duchu. Są ludzie, którzy przyznają, że kiedy zaczęli czytać "Drugie życie", nie mogli się oderwać i czytali przez całą noc. (śmiech.) To bardzo miłe. 

Czy można zaryzykować stwierdzenie, że "Drugie życie" jest konfrontacją Pani życia sprzed i po wypadku? 

Na pewno jest to druga szansa. Kiedy człowiek ulega ciężkiemu wypadkowi, podczas którego znajduje się na granicy życia i śmierci, zaczyna mieć ogromną świadomość, że życie jest kruche. To wielkie szczęście, że jestem tutaj, bo mogłam tego nie przeżyć. Kiedy to sobie uświadamiam, czuję, że ta druga szansa jest dla mnie symbolem. Musiałam się nauczyć funkcjonować od nowa tak, jak dziecko, które uczy się wszystkiego od zera. Dlatego mówię o swoim życiu, że jest nowe, bo jest inne od tego pierwszego. 

To właśnie 28 maja, mija 17 lat od tego feralnego zdarzenia. 

Dobrze, że mi pani przypomniała, bo dziś, mój przyjaciel Wojtek, który jest też moim rehablitantem, ma urodziny. Tylko z tym kojarzę tę datę, przestała być dla mnie nieprzyjemna. 

Proces tworzenia książki przywołał pewnie wiele trudnych momentów, ale gdyby miała Pani wskazać swój ulubiony fragment, czego mógłby dotyczyć?

Dzisiaj to rozdziały, które w książce się nie znalazły. Na ten moment moim ulubionym fragmentem jest to, że jestem mamą. Mam wspaniałe dzieci, bardzo kochane. Poznałam uroki macierzyństwa, to piękna rzecz w życiu kobiety. Dzięki temu odkryłam swoją kobiecość. To najpiękniejszy rozdział. 

W książce nie brakuje też rozdziałów dotyczących Pani muzycznej drogi. Czy często wraca Pani do początków swojej kariery?

Bardzo rzadko. Tylko wtedy, kiedy dzielę się z ludźmi swoją historią. Jestem osobą, która bardzo mocno jest osadzona w teraźniejszości. Żyję tu i teraz. Nie rozpamiętuję, przy dzieciach nawet nie mam na to czasu. (śmiech.) 

Zdarza się Pani jednak wracać  do czasu, kiedy występowała z Varius Manx. Jak patrzy Pani na to po latach. Na pewno z sentymentem, prawda?

Oczywiście. Różne myśli krążą po mojej głowie, bo były tam i trudne, i przyjemne momenty. Jak w życiu. Staram się zawsze patrzeć na świat pozytywnie, na te wspomnienia także. 

Nie jest tajemnicą, że do tego momentu ma Pani kilka utworów z tego czasu w swoim repertuarze. Które to piosenki?

Wykonuję "Maj", ale też "Bezimienną", która jest dla mnie ważna, bo napisałam do niej słowa. 

Jak w kilku słowach opisałaby Pani swoją muzyczną przemianę, którą niewątpliwie przeszła na przestrzeni lat?

Zaczęłam sama tworzyć to, co śpiewam. Muzykę pisze przede wszystkim Kuba, mój mąż. Moja twórczość jest bardziej autentyczna, złączona z moimi doświadczeniami, wszystko gdzieś oscyluje wokół tematów duchowych, motywacyjnych. Chcę, by moja muzyka niosła ludziom ukojenie i radość, ale też wzruszała i skłaniała do refleksji. 

Jak na swoją książke patrzy Pani z perspektywy czasu? Czy brakuje Pani w niej jakiegoś fragmentu, o którym mogłaby powiedzieć po latach, że żałuje, iż nie znalazł się w książce?

Na tamten moment była taka, jaka miała być. Powstały kolejne rozdziały i jest szansa na drugą książkę. Kiedy oceniamy to, co robiliśmy w przeszłości, zawsze nam się wydaje, że mogliśmy to zrobić lepiej lub inaczej. Ja uważam, że była taka, jaka być powinna, nie analizuję, a w przyszłości mogę zrobić coś nowego. 

Czy zdarza się Pani sięgać po książki osób z podobynmi doświadczeniami do swoich? Dla mnie jest Pani inspiracją. Inspirująca jest dla mnie również historia Nicka Vujicica. Kim Pani inspruje się w codziennym życiu?

Bardzo to miłe, dziękuję. Nick również dla mnie jest ogromną inspiracją, ale też Jasiek Mela. Takie postacie bardzo ważne w moim życiu. W miejscu, w którym jestem teraz, nie byłam od początku. Nie było tak, że od początku byłam silna i pogodzona z moją sytuacją. Inspirujące historie mnie podnosiły i dlatego, są tak ważne. 

Książka pojawiła się też dlatego, że wiem, jak na mnie takie historie działają. 

Warto też porozmawiać o Pani działalności charytatywnej, za którą jest Pani wielokrotnie nagradzana. Jednym z takich wyróżnień jest statuetka #pełniażycia, którą przyznała Pani Fundacja Dom w Łodzi. Z jakimi emocjami mierzyła się Pani, odbierając ją?

Jest to bardzo przyjemne, choć mam takie poczucie, że nie potrzebuję tych nagród, bo nie po to to robię. Sama świadomość, że można coś dobrego zrobić dla drugiego człowieka, jest wystarczającą nagrodą. To duża satysfakcja i radość. 

Czuje się Pani ambasadorką osób niepełnosprawnych?

Jestem indywidualistką, nie mam poczucia, że wszyscy jesteśmy tacy samii mamy te same potrzeby, choć pewne tak. Utożsamiam się z wieloma problemami osób niepełnosprawnych, ale wiem też, że każdy swoją niepełnosprawność postrzega inaczej. Nie odważę się mówić w imieniu wszystkich. Jestem osobą publiczną i czasami jako taka ambasadorka występuję. 

Pretekstem do naszej rozmowy jest też wydarzenie o wymiarze charytatywnym, podczas którego wystąpi Pani ze swoim koncertem. Pomagamy osobom dotkniętym stwardnieniem rozsianym. 

Występuję przede wszystkim na takich wydarzeniach. Cieszę się, że Stowarzyszeń, Fundacji i ludzi, którzy chcą coś robić dla innych, jest tak dużo. Ta energia na takich wydarzeniach jest cudowna. Jestem wśród wszystkich was i wspaniałe jest to, że możemy się nią wymieniać. 

czwartek, 6 lipca 2023

Adrianna Skitek o książce "Przekraczanie granic" [WYWIAD] /PATRONAT MEDIALNY/

 Adrianna Skitek o książce "Przekraczanie granic"  [WYWIAD] /PATRONAT MEDIALNY/





























fot. zdjęcie nadesłane

Z Adrianną Skitek rozmawiamy o książce "Przekraczanie granic", którą z ramienia mojego autorskiego projektu objęłam patronatem medialnym. Rozmawiamy m.in. o seksualności i kobiecości w kontekście niepełnosprawności oraz o postrzeganiu tak powszechnego określenia, jakim jest woman power. To moja druga rozmowa z pisarką, która jest również zapowiedzią naszej długofalowej współpracy. 

Jak to sama ujęłaś, "Przekraczanie granic", to nie tylko książka, ale przede wszystkim wyzwanie. Rozwiń proszę tę myśl. 

Tak, nazwałam ją wyzwaniem, dlatego, że seksualność człowieka, jest jedną z ważniejszych elementów naszego życia, ale w naszym kraju, bardzo często jest tematem tabu, czymś o czym boimy , wstydzimy się rozmawiać. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy na aspekt seksualności, spojrzymy z perspektywy osób niepełnosprawnych ruchowo. To odrębny temat, o którym inni wiedzą niewiele, a nawet czasem boją się pytać.

W "Przekraczaniu...", czytelnik mierzy się z podróżą przez labirynty ludzkiego doświadczenia, które wydawały się niezachwiane, zostały poddane próbie. Co w procesie tworzenia tej publikacji było dla Ciebie największym wyzwaniem?

Nie nazwałabym tego wyzwaniem, raczej kolejną próbą otworzenia się, a to nie jest proste. To już czwarta z moich dziewięciu książek, w której dzielę się z innymi swoimi doświadczeniami, co wcale nie oznacza, że ich opisywanie przychodzi mi łatwo. Za każdym razem, nachodzą mnie wątpliwości, czy tym razem nie za bardzo się odsłaniam. Oprócz tego, zastanawiam się, jak szczerość, z którą przychodzę, zostanie odebrana przez czytelnika.
















fot. informacje o nabyciu książki 

Co spowodowało, że tematowi przekraczania granic postanowiłaś poświęcić osobną publikację?

Taki temat zasługuje na odrębną publikację, ze względu i zwłaszcza dlatego, że są tam poruszane tematy ważne, jednak przez wielu zapominane i pomijane.

Jak długa była droga od pomysłu, po jego realizację? Nie jest tajemnicą, że osobą, która w procesie twórczym okazała Ci najwięcej wsparcia, po raz kolejny był Twój mąż. To dodaje skrzydeł, prawda?

Pomysł narodził się już jakiś czas temu, ja jednak byłam przepełniona wątpliwościami, obawami. Nie wiedziałam jak temat, który jest zarówno kontrowersyjny i pomijany zostanie przyjęty.  Jednak mimo to, zdecydowałam, że napiszę tę książkę, ze względu na to, że jest to temat niezwykle ważny, a takich książek jak ta, brakuje. Jeśli chodzi o mojego męża, to oczywiście, masz rację.  Kamil jest kimś, na kim mogę polegać, niezależnie od tego, co postanowię lub zaplanuję. To bardzo ważne, aby mieć kogoś, kto jest przy Tobie w każdej chwili.

Opowiedz o tym, jaki był Jego wkład w tworzenie Twojej książki.

Mój mąż jest informatykiem. Książkami zajmuje się od strony technicznej, czyli odpowiada, za układ tekstu, wygląd książki, dystrybucję oraz  wykonuje konwersję tekstu, czyli pracuje nad tym, aby zwykły tekst stał się książką elektroniczną. Dodatkowo projektuje różnego rodzaju grafiki i  banery reklamowe. Zakres jego działalności obejmuje również tworzenie stron internetowych.
















fot. okładka książki "Przekraczanie granic" 

Przekraczanie granic nie jest tematem łatwym, powiedziałabym nawet, że to jeden z tematów tabu. Nie boisz się poruszania takich tematów w swoich książkach? 

Kiedyś się bałam. Przez wiele lat dojrzewałam do różnych wyborów i decyzji. Dziś już wiem, że poruszanie takich tematów jest bardzo ważne i potrzebne.

Uważasz, zatem, że "Przekraczanie granic" ma wartość edukacyjną? Pomaga łamać stereotypy i przełamywać tematy tabu?

W pewnym sensie tak. Co prawda, nie jest to podręcznik, ale myślę, że "Przekraczanie granic", pomoże innym w zrozumieniu, pewnych rzeczy.

Nie jest tajemnicą, że na łamach swoich publikacji poruszasz niepełnosprawność w różnych kontekstach. Tym razem pochylasz się nad nią w kontekście seksualności. Jakie są najczęstsze mity na temat seksualności dotyczące osób z niepełnosprawnościami?

Chyba najbardziej krzywdzącym mitem, jaki usłyszałam, było stwierdzenie, że osoby niepełnosprawne ruchowo, w ogóle nie uprawiają seksu, a samo pojęcie nie jest nam znane…. - zostawię to bez komentarza, niech każdy z Was, sam się do tego odniesie.

Jaką wiedzę w kontekście niepełnosprawności a seksualności każdy posiadać powinien?

Co najmniej podstawową, a już na pewno traktować nas jak normalnych ludzi, z takimi samymi potrzebami.

Dużo mówisz też o kobiecości. Jak jest ona postrzegana w kontekście niepełnosprawności?

Tutaj mogę mówić, jedynie za siebie, nie wiem, jak kobiecość jest postrzegana, przez inne kobiety niepełnosprawne, a jak jest u mnie? Tego dowiecie się po przeczytaniu książki.

Czy nigdy nie zwątpiłaś w swoją kobiecość? Jak ją definiujesz?

Jak to w życiu. Bywają różne momenty, u mnie również, ale myślę, że najważniejsze jest to, aby w trudnych chwilach, w zwątpieniu znaleźć ten ukryty, głęboki sens.

Czym jest dla Ciebie siła kobiet, czyli woman power? 

Uważam, że każda kobieta jest silna i zasługuje na to, aby być w pełni docenioną na każdym polu. Natomiast nasza kobieca siła i determinacja, pozwala nam na to, aby przetrwać chwile, w których życie nierzadko, wystawia nas i naszą cierpliwość na próbę.

Jak ukształtowała Cię wartość, której sama siebie nauczyłaś?

Ukształtowały mnie przede wszystkim, moje doświadczenia i przeżycia, związane zarówno z niepełnosprawnością, jak i sytuacją w moim domu rodzinnym.  Jako dziewczynka, będąc w samym centrum, tego zamieszania, zaczęłam budować siebie, a to nie zawsze wychodziło tak, jakbym sobie tego życzyła.

Które z Twoich przekonań zostały podważone? Czy na zgliszczach tychże przekonań można tę wartość zawsze odbudować? 

Sądzę, że te, jak to, pięknie nazwałaś,  "zgliszcza"zostają w podświadomości człowieka, na bardzo długo. Nieraz nawet na zawsze, ale nie oznacza, to, że nie można się z tego podnieść lub przynajmniej próbować. To trudny proces i wymaga ogromnej siły i determinacji. 

Tobie się udało? Jak to wyglądało? Ten proces jeszcze trwa, czy już go zakończyłaś?

Myślę, że ten proces będzie ewoluował u mnie przez całe życie, dlatego, że na każdym etapie  uczymy się nowych rzeczy,  zmienia się nasze postrzeganie świata, ludzi i nas samych.

Czy pisanie tej książki w pewnym stopniu było dla Ciebie wsparciem w tym procesie, czy było już tzw. "kropką nad i", czyli jej zakończeniem?

Ta książka jest dla mnie podsumowaniem tego, co (w kontekście postrzegania siebie) z pomocą Boga i mojego męża udało mi się osiągnąć.

Jak się czujesz dosłownie kilka chwil po premierze? Czego oczekujesz od tej premiery? 

To na pewno jest dla mnie wielka chwila. Każdą z moich poprzednich premier, żartobliwie porównywałam do narodzin dziecka. To niesamowite, jak na moich oczach, rodzi się i powstaje coś, co jest częścią mnie.

A czego oczekuje od premiery. Myślę, że oczekiwanie, to zbyt duże słowo, mam tylko głęboką nadzieję, że czytelnicy znajdą w mojej twórczości, coś dla siebie.

Będziesz w najbliższym czasie skupiać się przede wszystkim na promocji "Przekraczania", czy myślisz już o kolejnych książkach i nowych wyzwaniach? 

Nie chcę zdradzać szczegółów, wszystkiego dowiecie się w odpowiednim momencie 😉

sobota, 1 lipca 2023

Maciej Kucharski o perspektywie tworzenia własnych światów, serialu "BUNT!" i rapie [WYWIAD]

 Maciej Kucharski o perspektywie tworzenia własnych światów, serialu "BUNT!" i rapie [WYWIAD] 
















fot. zdjęcie nadesłane 

Z Maćkiem Kucharskim spotkałam się w Warszawie. Rozmawiamy o perspektywie tworzenia nowych światów, którą daje aktorstwo. Aktor młodego pokolenia przyznaje, że to, iż nie miał nigdy innego planu na życie, było działaniem zamierzonym.

Rozmawiamy o serialu "Bunt!", który mimo tego, że nie doczekał się kontynuacji w postaci drugiego sezonu, poruszał tematy, które do tej pory traktowane były po macoszemu. Z czym, dzięki serialowi mierzył się publicznie po raz pierwszy? Czy rola pacjenta szpitala psychiatrycznego może wywołać w aktorze pozytywne odczucia? Padają odpowiedzi na te i inne pytania. 

Jesteś studentem Wydziału Aktorskiego Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie - Filii we Wrocławiu. Wiele jest zawodów na "A". (Śmiech.) Co spowodowało, że wybrałeś akurat aktorstwo?

O tym, że wybrałem aktorstwo, zdecydowała perspektywa tworzenia własnych światów. To towarzyszy mi do dzisiaj. Pierwsze sygnały i zaczyn tego, że zdecydowałem się na Szkołę Teatralną było to, że w wieku ośmiu lat, z okazji I. Komunii Świętej dostałem swój pierwszy telefon, który na tamte czasy, (2008 rok, przyp. red.) był świetny. To właśnie nim nagrywałem swoje pierwsze filmy, budowałem do nich scenografię i zbierałem rekwizyty.

Jak wyglądała droga do tego? Nie miałeś innych pomysłów na siebie?

Miałem. Jeszcze przed tym, niż w podstawówce wymyśliłem sobie, że wybiorę ST, chciałem iść na ASP. Do tej pory nie zrealizowałem tego marzenia. Nie wiem, czy będę miał na to czas. Kiedyś myślałem o tym intensywniej, niż teraz, ale nie przewiduję, by to się miało nie wydarzyć. (Śmiech.) 

Co jeszcze mógłbyś robić?

Zawsze mówię, planu B nie miałem celowo, bo założyłem sobie, że do wymarzonej szkoły muszę się dostać za pierwszym razem, co na szczęście się ziściło. 

"Aktorstwo pozwala mi poznawać nowe wersje siebie i je z sobą integrować". Tak mówiłeś. Rozwiń proszę tę myśl. 

Miałem na myśli to, że poprzez postać, którą dostaję do zagrania, mam możliwość zmierzenia się z inną formą istnienia i rzeczywistości, tak, jak np. w przypadku "Buntu", gdzie grałem postać, która jest na innym biegunie, niż ja sam. Przed tym, niż zagrałem tę postać, nie powiedziałbym, że byłbym w stanie wyjść do ludzi i rapować. To w ogóle nie mieściło się w zakresie mojego pojęcia o sobie. (Śmiech.) 

Przekraczanie granic nie jest obce nikomu, kto wybiera ten zawód. 

Dokładnie. O to w tym chodzi. 

Jak na wybór aktorstwa zareagowali Twoi najbliżsi? Nie odradzali Ci, nie obawiali się, że postawiłeś na niepewny zawód?

Nie. U mnie w domu nikt tak nie myślał. W mojej rodzinie pojawiła się powszechna akceptacja tego wyboru. 

Czy ktoś w Twojej rodzinie zajmował się już wcześniej np. aktorstwem?

Jeśli chodzi o aktorstwo oraz ogólnie pojętą artystyczność, jestem ewenementem w rodzinie. (Śmiech.) Mama jest pielęgniarką, tata był kierowcą zawodowym, a teraz pracuje w Instytucie Stomatologii. No cóż, wyłamałem się. (Śmiech.) 

Szerszej publiczności dałeś się poznać dzięki roli w serialu "Bunt!", który od stycznia do maja był emitowany w TVN. Był to pierwszy serial, opowiadający o młodzieży przebywającej w MOWie. Mam wrażenie, że do czasu emisji serialu, temat traktowany był po macoszemu. Zgodzisz się z tym stwierdzeniem?

Tak, dlatego ubolewam nad tym, że ten serial tak szybko się zakończył. Uważam, że to bardzo ważny temat, który społecznie jednak nie istnieje, nie rozmawia się o tym. Powiem, że nawet w tym momencie jes traktowany po macoszemu, ponieważ nie widzę, by nasz serial "Bunt!" zmienił coś na społeczną skalę. 

Na co najczęściej buntujesz się w dzisiejszych czasach?

Mam z tym problem, bo raczej się nie buntuję. Nie podoba mi się jednak w dzisiejszych czasach to, że każdy stara się być guru, mistrzem i uczy innych swojej prawdy, a nawet ją w nich wmusza i uznaje, że ona jest jedyna. 

Jaka jest Twoja definicja buntu?

To sprzeciw wobec czegoś lub kogoś. 

Wcielałeś się w rolę Kajetana, który mam wrażenie, że podczas pobytu w ośrodku przeszedł przez największe piekło. Wszystko przez to, że kiedy ujawniona została prawda o tym, kto zamknął jego młodszego kolegę na noc w ciemnym pomieszczeniu, stał się największym wrogiem dyrektor Gawron. Czy pod wpłwem tego, co pokazaliście na ekranie, spotykałeś się z równie mrocznymi historiami?

Nie dostawałem takich wiadomości, ani nie spotykałem się z podobnymi historiami, które spotykały kogoś na czas pobytu w MOWie, natomiast duży feedback napływał do mnie ze strony osób, które pracują w MOWie. Te wiadomości miały pozytywny wydźwięk.

Jak Ty osobiście odbierałeś ten wątek? Jak konfrontowałeś się z tym, kiedy Twoja postać wylądowała w szpitalu psychiatrycznym?

Ucieszyłem się, bo lubię mieć konkret do grania. Mało satysfakcjonuje mnie sytuacja tzw. "mieszania herbaty", co często zdarza się w serialach i telenowelach. Reasumując - z jednej strony się ucieszyłem, a z drugiej przestraszyłem, bo wiedziałem, że ten wątek jest trudny i też ciężki psychicznie. Dni zdjęciowych, kiedy realizowane były sceny w szpitalu psychiatrycznym, a także scen, w których dochodziło u Kajetana do ataków lękowych, było bardzo dużo. Kiedy wracałem do hotelu, mocno to przeżywałem, miałem nawet problemy z zaśnięciem. 

Wróciły wszystkie złe wspomnienia, wróciła trauma...Kajetan wylądował też w szpitalu psychiatrycznym. Z jakimi emocjami mierzyłeś się podczas tych scen?

Mierzyłem się ze stresem, ale też z lękiem, że nie podołam, coś mi nie wyjdzie. Wymagało to ode mnie przekroczenia tych emocji związanych z samym kręceniem sceny, by dobrać się do większych swoich zasobów i móc je wykorzystać w danej scenie. 

Jaki masz sposób na wywoływanie w sobie trudnych emocji, które musisz w danej chwili pokazać na ekranie?

Sposobu na wywoływanie w sobie trudnych emocji nie mam, ponieważ same w sobie emocje są trudne w pracy. One nie podlegają rozkazom. Zależało od dnia. Raz czułem, że jakoś specjalnie nie muszę się przygotowywać do scen, a kiedy indziej byłem emocjonalnie daleko od nich. Metodę i działanie dostosowywałem na potrzeby danego dnia. 

Rapowałeś tylko na potrzeby serialu, czy czasami robisz też to w wolnych chwilach?

Rapowałem tylko  w serialu. Nie robię tego na co dzień. Chyba, że siedzę w domu i gdzieś z playlisty idzie jakiś mój utwór lub taki, na którym pracowałem w ramach przygotowania do roli Kajetana. 

Z Maćkiem Kosiackim (Jajko, przyp. red.) i Gosią Majerską (Nina, przyp. red.) byliśmy teamem, który słuchał różnych utworów. 

Masz swoich ulubionych raperów lub tematykę beatów?

Nie mam. Ja w ogóle nie mam czegoś takiego, co można nazwać "ulubionym". Nie mam ani ulubionego aktora, ani reżysera. Wiele jest rzeczy, które lubię, ale nie mam ulubieńców.

To, czego nie lubię w rapie, to moralizowanie odbiorców. Rap kiedyś tak wyglądał, a teraz wszedł na inne tory i jest 

Czy w ramach pracy nad rolą poznawaliście prawdziwe historie tzw. "trudnej młodzieży"? Czy sam zgłębiałeś ten temat? 

Tak. Do tego przygotowywałem się wspólnie z Maćkiem. Oglądaliśmy wszelkiego rodzaju filmy fabularne i dokumentalne o tej tematyce. Chcieliśmy też zajrzeć do MOWu, ale niestety to się nie udało.

Czy pod wpływem historii, którą opowiadaliście za pośrednictwem "Buntu" zdarzało się, że pisały do Ciebie dzieciaki z podobnych ośrodków, jak ten, który pokazywaliście w serialu?

Ze dwa razy dostałem wiadomość od kogoś, kto był w MOWie. Najczęściej odzywają się wychowawcy. 

Kilka dni po tym, jak weszliście na plan drugiego sezonu, przerwano zdjęcia i zdecydowano o zdjęciu serialu z anteny. Jest jeszcze szansa, na powrót drugiego sezonu?

Moim zdaniem, nie ma żadnych szans na powrót serialu do telewizji. Nie można już go nawet oglądać w Playerze. 

Jesteś pasjonatem podróży.  Jakie miejsce zachwyciło Cię ostatnio?

Ostatnio zachwyciłem się Sycylią. Do Włoch poleciałem razem z Maćkiem i Gosią. Byliśmy w Taorminie, w Syrakusach, weszliśmy też na Etnę. Świetne miejsce. Było wspaniale. 

Poznawanie nowych miejsc równoważy się u Ciebie z poznawaniem nowych smaków?

Nie. Zdecydowanie bardziej interesują mnie podróże, niż nowe smaki.