piątek, 23 października 2020

Mariusz Ochociński: "Nie dajmy umrzeć kulturze, nie uciekajmy z teatrów..."

 Mariusz Ochociński: "Nie dajmy umrzeć kulturze, nie uciekajmy z teatrów..."




















fot. zdjęcie nadesłane

Z Mariuszem Ochocińskim spotkałam się w Warszawie. Rozmawiamy o aktorstwie, wcielaniu się w czarne charaktery oraz o przebranżowieniu do którego zmusiła go sytuacja związana z pandemią.

Spotykamy się w Warszawie, w dobie pandemii, ale o obecnej sytuacji będziemy jeszcze rozmawiać. Zacznijmy od początku. Opowiedz proszę o najciekawszych, a może nawet najzabawniejszych pomysłach na siebie. Kim chciałeś zostać jako kilkuletni chłopiec?

Nie myślałem o takich rzeczach. Kiedy byłem mały, interesowały mnie dwie rzeczy - zabawa i piłka nożna. W piłkę gram do dzisiaj. Wtedy na pewno nie myślałem o tym, że zostanę aktorem.   Czas, w którym nie wiedziałem, co będę robił, trwał tak naprawdę do samego końca, do czasu gdy po maturze musiałem zdecydować się na wybranie kierunku studiów. Chodziłem kiedyś do kółka teatralnego, dobrze czułem się na scenie. Byłem raczej typem popularnego chłopaka, który lubi robić wokół siebie szum. Szkolne przedstawienia w gimnazjum, czy liceum były do tego najlepszym miejscem.  Dlatego po egzaminie dojrzałości zaryzykowałem i jako jedną z dwóch szkół, które brałem pod uwagę, wybrałem właśnie aktorstwo. Nie do końca wiedziałem, na co się piszę. 

Co było momentem kluczowym, w którym wybrałeś aktorstwo?

Na pewno czas spędzony w kółku teatralnym i pozaszkolnej grupie teatralnej do której należałem. To właśnie tam poznałem koleżankę która pojechała ze mną do Wrocławia, by wspierać mnie przy egzaminach do szkoły teatralnej. Myślę, że przyczyniła się w dużym stopniu do tego, że zdałem.  Spędziliśmy tam fajnych kilka dni. Dzięki niej nie odczuwałem żadnej presji, czy stresu. 

Nie było więc tak, że od samego początku przejawiałeś zainteresowanie tym zawodem...

Absolutnie nie. Nigdy nie myślałem o tym, że zostanę aktorem.

Niewątpliwą popularność przyniosła Ci rola Michela w "Na Wspólnej". Czy zanim trafiłeś do obsady, zdarzało Ci się oglądać serial? Miałeś swoje ulubione wątki, ulubionych bohaterów?

Naturalnie. Ciężko znaleźć kogoś, kto nie widział chociaż jednego odcinka tego serialu. (Śmiech.) To filar telewizji. Emitowany jest już od siedemnastu lat. 

Wiemy, jak to jest z serialami. Wiele osób mówi, że ich nie ogląda, ale kiedy pada imię jednej z kluczowych postaci, każdy wie, kto to jest. (Śmiech.) 





















fot. zdjęcie nadesłane

Z perspektywy widza stwierdzam, że Michel wcale nie ma łatwego charakteru. Jak go oceniasz? Co w nim lubisz, a co najchętniej byś zmienił?

Michel bywa trudny. Trzeba jednak podkreślić, że ukształtowała go sytuacja, w której się znalazł. Przyjechał do Polski, miał wiele problemów z odnalezieniem się w tej rzeczywistości. Rasizm, trudności prawne, samotność. Znalazł przyjaciół, ale czuje, że cały czas szuka swojego miejsca. Nie jest mu łatwo tutaj żyć. Najjaśniejszym punktem jego życia jest na pewno Sandra, żona Michela. Choć bywało różnie jest w niej zakochany bez pamięci i nie wyobrażam sobie rozstania między nimi. Co mi się w Michelu nie podoba? Gdyby był bardziej zdecydowany i skory do brania odpowiedzialności na siebie uniknąłby wielu problemów, przez które przechodził. Ale czy nie za łatwo nam wszystkim oceniać przeszłość?

Lubisz oglądać siebie na ekranie, czy reagujesz wtedy jak większość aktorów i masz tendencję szukania tego, co mógłbyś zagrać inaczej, czy lepiej?

Tak, jak wszyscy, ja również nie lubię siebie oglądać na ekranie. (Śmiech.) Na początku zmuszałem się do oglądania, by zobaczyć efekt końcowy mojej pracy. Oglądałem po to, by porównać prace na planie z tym, co widzą widzowie.  To dużo uczy. Teraz już tego nie robię. Jestem już na innym poziomie. Buduję swoją świadomość pracy przed kamerą w inny sposób. 





















fot. zdjęcie nadesłane

Kolejnym serialem o którym warto przez chwilę porozmawiać w kontekście Twojego nazwiska jest "M jak miłość". Tam w 1424 odcinku pojawiłeś się jako Mirek Kowalik, kolega Bartka (Arek Smoleński przyp. red.) z więzienia. Mirek to chłopak z problemami, mroczną przeszłością. Co było dla Ciebie najtrudniejsze w graniu go?

Wcielanie się w postać Mirka Kowalika, to sama przyjemność. (Śmiech.) To postać bardzo charyzmatyczna. Każdy aktor, prócz delikatnego grania na małych akcentach, czasami lubi wcielić się w postać, która jest napisana grubą kreską. Mirek taki jest. Po prostu działa. To gość, który wywodzi się z tzw. "ludzi zaradnych". (Śmiech.) Taki jest, ale nie zawsze wychodzi mu to na dobre. Z pewnością odbiega charakterem od mojego własnego.

Znam osoby z trudną przeszłością. Praca nad taką rolą bywa wymagająca, ale istnieje wiele materiałów, które opisują przeszłość i życie takich ludzi. To bardzo ciekawe historie. Nie chciałbym jednak, by spotkało mnie to, co Mirka. Wolę tworzyć jego życie przed kamerą. 

To postać z rysą, pewnym złamaniem. Ewidentnie czarny charakter. Czy wcielanie się w takie postaci jest dla Ciebie do pewnego stopnia urozmaiceniem pracy w tym zawodzie?

Zdecydowanie. To nie jest stricte czarny charakter. Nie postępuje źle z premedytacją. Działa w sposób którego nauczył się na tzw. ulicy. Chciał ratować siebie, mamę i swojego przyjaciela. Oczywiście, decyzje, które podejmuje pod wpływem chwili są katastrofalne w skutkach, ale mogę zapewnić, że nie jest złym człowiekiem. To dla mnie ogromne urozmaicenie. W każdej postaci staram się szukać powodów jej postępowania, bronić, usprawiedliwiać jej czyny. To zbliża do roli, pozwala uchwycić perspektywę osoby granej i daje szansę na autentyczność.

Co dzieli, a co łączy te dwie postaci?

To dwóch mężczyzn którzy swoje nowe życie zaczynają z mniej uprzywilejowanej pozycji. Zarówno jeden jak i drugi chce wypracować sobie życie spokojnie i godnie. Różni ich jednak granica przyzwoitości. Mirek działa spontanicznie i nie przejmuje się moralnością, liczy się dla niego cel. Michel jest zupełnie inny. Działa zachowawczo, blokuje go strach, kalkuluje ryzyko. Początek i cel historii mają podobny, ale to inni faceci.

Czy w tym momencie przez scenarzystów "Emki" brana jest pod uwagę kontynuacja tego wątku?

Myślę, że Mirek nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. (Śmiech.) 

Z dnia na dzień świat się zatrzymał, co oczywiście spowodowane jest pandemią koronawirusa. Jak zniosłeś izolację?

Aktorzy mieli trochę inaczej. To freelancerski zawód. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że dużą część pracy wykonujemy w domu. Mam tu na myśli chociażby uczenie się scenariusza, czy nagrywanie materiałów castingowych. Tutaj pozyskujemy pracę, tutaj czekamy na projekty. Dom dla aktorów jest w pewnym sensie też biurem. 

Czego nauczył Cię ten trudny czas?

Jeszcze bardziej potwierdził to, że aktorstwo jest dla mnie ważne. Jednak, żeby to wszystko napędzić, trzeba też umieć rozglądać się na inne strony i wiedzieć, jak inwestować w siebie w innych aspektach. 

W związku z tym, że wszystkie projekty zostały w marcu wstrzymane, wiele reprezentantów Twojego zawodu zdecydowało się na spróbowanie czegoś nowego, innego. Ty również. W kwietniu rozpocząłeś swoją przygodę ze stolarstwem. Skąd pomysł?

Sytuacja jest cały czas dynamiczna i trudna. Nie wybrałem sobie jej sam, ale trafiła mi się zupełnie przypadkiem. W aktorstwie przeważnie nie pracuje się fizycznie, chyba, że jest to wpisane w tworzenie roli. Kiedy "pobawiłem" się fizycznie z ciężkimi sprzętami, odczułem to na sobie. Polubiłem swój tymczasowy zawód, ale nie zamierzam z nim wiązać przyszłości, choć dzięki niemu znów przypomniałem sobie, ile waży złotówka. 





















fot. zdjęcie nadesłane

Jeszcze nie wszystko wraca do normy, ale wróciłeś już na plan zdjęciowy. Jak przy obowiązujących restrykcjach i obostrzeniach wygląda praca na palnie? Co się zmieniło?

Mamy o wiele prościej niż przedstawiciele innych zawodów, ponieważ kiedy gramy, jesteśmy zwolnieni z obowiązku noszenia maseczek. Dezynfekujemy jedynie ręce i zachowujemy bezpieczną odległość. Ekipa ma najtrudniej, ponieważ po cały czas trwania zdjęć muszą chodzić w maseczkach. 

Jesteś częścią zespołu artystycznego Wrocławskiego Teatru Komedia. Jak wygląda w tym momencie granie spektakli i odmrażanie kultury?

Sytuacja teatrów w całej Polsce jest krytyczna. Granie dla 25% widowni nie jest łatwe, a w wielu przypadkach może docelowo prowadzić do zamknięcia wielu instytucji kulturowych, ponieważ jak wiemy,  nie jest to opłacalne finansowo. Czekam aż będę mógł na stałe wrócić do teatru. Jestem pewien, że dobry czas na pewno kiedyś wróci. Dziś wszyscy powinniśmy zwrócić uwagę nie tylko na teatry, ale na wszystkich artystów. Wsparcie widza, zwykłego obywatela który codziennie  słucha muzyki, ogląda serial czy lajkuje zdjęcie aktora na Instagramie w tym okresie może być kluczowe. Nie uciekajmy z teatrów pomimo czerwonych stref i obostrzeń. Nie dajmy umrzeć kulturze. Teatry, które wciąż decydują się grać, robią to właśnie dla tych obywateli. Robią to po to żeby przetrwać, nie finansowo, ale w świadomości widzów. Zdrowie jest najważniejsze, dlatego z całych sił powinniśmy dbać o to, by przestrzegać wytycznych epidemiologicznych żeby troszczyć się o siebie i o innych. Nie zapominajmy o tym, również w teatrze. 





fot. zdjęcie nadesłane - Wrocławski Teatr Komedia - obsada spektaklu "Damski biznes"

Oprócz stolartswa, w kontekście Twojego nazwiska warto też wymienić Twoje zainteresowania sportowe, m.in. piłkę nożną. Czy sprawność fizyczna ułatwia pracę w zawodzie aktora?

To zawód, który wymaga bardzo dużo zaangażowania twórczego i intelektualnego, ale oparty jest na wyglądzie. Forma jest kluczowa. Piłka nożna jest dla mnie ogromnym motywatorem, by się ruszyć. Uwielbiam być na boisku. 





















fot. zdjęcie nadesłane

Jak dbałeś o formę w czasie izolacji?

Granie w piłkę nie było wtedy możliwe, biegałem po lesie, treningi robiłem w domu. 

Porozmawiajmy jeszcze o social mediach. Jesteś bardzo aktywny na Instagramie. Czym lubisz się dzielić z odbiorcami?

Kiedy widzę moich kolegów, to według ich aktywności, ja nie udzielam się wcale. (Śmiech.) Nie chcę zaśmiecać ludziom głów tym, co nie jest ciekawe. Dzielę się swoim zawodowym życiem. 

Myślisz, że obecna sytuacja może zmienić nastawienie ludzi i sprawić, że spojrzą na życie bardziej przychylnie i z większym dystansem?

Myślę, że wielu osobom zapaliła się czerwona lampka. Wiele osób straciło wszystko. To, co się dzieje na świecie, nie ma raczej dobrej strony. Mam nadzieję, że poradzimy sobie z tym wspólnie jak najszybciej.





















fot. zdjęcie nadesłane


Najbliższe plany. 

Chciałbym zająć się filmowym projektem performatywnym. To koncept, który nigdy się nie przedawni. Narazie powstał w mojej głowie i w dziesiątkach notatek zrobionych w biegu. Dotyczyłby zagadnienia zbiorowości i specyficznych jej aspektów. Oczywiście, przez dystans społeczny nie ujrzy szybko światła dziennego. Koronawirus zatrzymał również dwie moje premiery. W kontekście planów ludziom związanym z kulturą pozostaje na ten moment myślenie życzeniowe. 




niedziela, 18 października 2020

Anna Karolina Gorajska: ”Scena jest dla mnie mobilizująca, a nie paraliżująca”

 Anna Karolina Gorajska: ”Scena jest dla mnie mobilizująca, a nie paraliżująca”

fot. zdjęcie nadesłane

Aktorka, która jako nastolatka próbowała swoich sił w „Szansie na sukces". Ten moment miał znaczący wpływ na jej dalszą karierę. Umocnił ją w przekonaniu, że bez muzyki, skrzypiec i aktorstwa nie wyobraża sobie życia.

W serialu „M jak miłość" wciela się w rolę Kamili Jabłońskiej, która mocno namiesza w tym sezonie w małżeństwie Piotrka i Kingi (Marcin Morczek i Katarzyna Cichopek, przyp. red.)

To rok, zupełnie inny od wszystkich. W marcu świat zatrzymał się z dnia na dzień. Wszystko oczywiście spowodowane było pandemią koronawirusa. Sytuacja zaczyna wracać powoli na właściwe tory, ale zagrożenie cały czas jest. Jak zniosłaś czas izolacji? Jak go wykorzystałaś?

Na co dzień jestem dość aktywna, więc przez ten czas chciałam to utrzymać. Dużo czytałam, biegałam. Uporządkowałam wiele spraw. Udało mi się również trochę odpocząć, ponieważ od września ubiegłego roku miałam bardzo intensywny czas w pracy, odbyły się dwie premiery spektakli z moim udziałem. Pewnie tak, jak wszyscy, Ty również nadrobiłaś wszystkie zaległości filmowe i książkowe. 

Jak to jest w Twoim przypadku, lubisz wracać do sprawdzonych tytułów, czy wolisz odkrywać nowe?

Czytam dużo nowości, zdarza mi się sięgać również po kryminały, ale przyznam, że mam wielu ulubionych autorów i zawsze czekam na ich nowe książki. Jednym z nich jest  Michel Houellebecq. Jego książki oscylują wokół polityki, mają w sobie dużo ironii, ale lubię jego wyobraźnię. 

Jaka książka zachwyciła Cię ostatnio?

Był to zdecydowanie "Stramer" Mikołaja Łozińskiego.  To historia tarnowskiej rodziny, polskich Żydów, zasymilowanych i próbujących odnaleźć się w niełatwej rzeczywistości XX-lecia międzywojennego. 

Książka Twojego dzieciństwa to...

Książka, która kojarzy mi się z dzieciństwem, to zdecydowanie „Dzieci z Bullerbyn". Jako dziecko bardzo lubiłam też Braci Grimm. Z domu rodzinnego pamiętam jeszcze stare wydanie ich bajek, które wyjątkowo pachniało. Uwielbiałam ten zapach. Mój tata też wymyślał dla mnie bajki.

Od najmłodszych lat ciągnęło Cię też do muzyki. W 2003 roku wystąpiłaś w "Szansie na sukces", gdzie zaśpiewałaś "Agnieszkę" zespołu Łzy i wygrałaś. Jak wspominasz tamten czas?

Bardzo miło. Do muzyki było mi zawsze bardzo blisko. Grałam na skrzypcach, na fortepianie, a nawet na trąbce. Pamiętam jeszcze czas, kiedy w Jaśle uczęszczałam na warsztaty sceniczno — muzyczne. Decyzja o występie w programie „Szansa na sukces” była bardzo spontaniczna. Dowiedziałam się, że odbywa się casting. Pojechałam na niego i okazało się, że zakwalifikowałam się i dostałam zaproszenie do programu. Zaśpiewałam wspominany już utwór „Agnieszka”, ale w Sali Kongresowej wykonywałam inną piosenkę z repertuaru zespołu „Łzy". To świetne doświadczenie. Wspaniali ludzie.

Uważasz, że występ w tym programie miał znaczący wpływ na Twoją karierę?

Byłam wtedy dzieciakiem, więc z perspektywy czasu nie umiem stwierdzić, czy występ w tym programie miał znaczący wpływ na moją dalszą karierę, ale na pewno dodał mi sił i wiary w siebie. Uświadomiłam sobie wtedy, że scena jest dla mnie mobilizująca, a nie paraliżująca. 

Mam wrażenie, że "Szansa..." zmieniła coś w Twoim życiu...

Tak. Na pewno miała wpływ na moją odwagę. 

Czy w Twoim  odczuciu programy o takiej formule jak "Szansa na sukces" są szansą na odpowiedni rozwój artystyczny dla młodych twórców?

Absolutnie tak. Uważam, że dużo jest obecnie programów, które tę szansę dają. Takie formaty uświadamiają, jak wielu utalentowanych muzycznie ludzi jest w Polsce i na świecie. Fajnie, że można zaprezentować swój talent.

Wspominałyśmy już o tym, że grałaś też na skrzypcach, w czym również odnosiłaś sukcesy. Co spowodowało, że miłość do śpiewu i instrumentów smyczkowych zastąpiła miłość do aktorstwa?

Nigdy tego nie przerwałam. Oprócz grania na skrzypcach, które kontynuuję m.in. w teatrze, w dalszym ciągu również śpiewam. Tworzę swoją muzykę.

Nie tylko w czasie wolnym i w teatrze, ale na planie serialu „Dziewczyny ze Lwowa” także miałam okazję grać na skrzypcach.

Aktorstwo w pewnym momencie było dla mnie najważniejsze, ale ani ze śpiewu, ani z gry na instrumentach nigdy nie zrezygnuję.

Czy rola Kamili Jabłońskiej w serialu "M jak miłość" jest dla Ciebie zatem większym wyzwaniem?

Nie wiem, czy jest to większym wyzwaniem, ale na pewno innym.

Która z tych postaci wywołuje więcej emocji w widzach? Uliana, czy Kamila?

Tego jeszcze nie wiem, ponieważ odcinki serialu „M jak miłość” z udziałem mojej bohaterki będą dopiero emitowane.

Wątek Kamili i Piotrka (w tej roli Marcin Mroczek, przyp. red.) już w tym momencie wywołuje ogromne emocje wśród widzów. 

W najbliższych odcinkach dowiemy się więcej. Zapraszam do oglądania. 
Która z tych postaci jest dla Ciebie większym wyzwaniem aktorskim, a która przysparza Ci większą popularność? Więcej emocji w widzach wywołuje chyba postać Kamili, prawda? (Śmiech.) 

Sporym wyzwaniem była dla mnie postać Uliany, ponieważ jak wiemy, sporo grałam tam na skrzypcach. Przygotowywałam się do tej roli pod okiem pewnej skrzypaczki, a to było dość wymagające. 

Nie wiem, jak to wygląda z perspektywy widzów. Odpowiem na to pytanie wtedy, kiedy wątek Kamili się rozwinie i pokaże, na co ją stać. (Śmiech.)



fot. zdjęcie nadesłane

Do obsady serialu "M jak miłość" dołączyłaś w 1504 odcinku. Jak zostałaś przyjęta na planie? 

Na planie zostałam bardzo ciepło przyjęta przez wszystkich. Marcin Mroczek to wspaniały aktor, bardzo wspierający. 

Czy zanim dołączyłaś do obsady, zdarzało Ci się oglądać serial, miała swoje ulubione wątki i ulubionych bohaterów?

Bardzo lubiłam Magdę i Kamila. (w tych rolach Ania Mucha i Marcin Bosak, przyp. red.) Z zapartym tchem śledziłam ich losy, które toczyły się na Łowickiej. 

W czym Twoim zdaniem zawarty jest fenomen serialu o sadze rodu Mostowiaków? 4 listopada 2000 roku został wyemitowany pierwszy odcinek, w tym roku minie więc 20 lat, odkąd pojawia się na ekranach telewidzów w całej Polsce oraz za jej granicami.

„M jak miłość” to serial, który opowiada o codzienności. Poruszane tematy są bardzo bliskie polskiemu społeczeństwu. Pewnie dlatego serial jest tak lubiany przez widzów. Na jego sukces składa się wiele czynników.

Co opowiesz o najbliższych losach mecenas Kamili Jabłońskiej? Z tego, co wiem, wątek w nowym sezonie zostanie rozbudowany i wzbudzi wiele kontrowersji...

Tak, jak już wspominałam, Kamila jest silna i pewna siebie, a często bywa też bezwzględna. Zakochała się, w grę wchodzą więc uczucia.

Czy na tle roli Kamili spotykasz się z hejtem?

Nie, nie zdarza mi się spotykać z hejtem z tego powodu. Prywatnie jestem zupełnie inną osobą. Takie zachowania są mi zupełnie obce. Ludzie mnie zazwyczaj nie rozpoznają, bo mój styl bycia i ubierania jest zupełnie inny od serialowego. Cenię sobie wygodę, lubię sportowe ciuchy.

Nawiązując jeszcze do hejtu, zapytam o to, jakich treści najczęściej poszukujesz w sieci, a czego unikasz?

Dzielę się sprawami zawodowymi, akcjami charytatywnymi. Cenię sobie prywatność, zostawiam ją dla siebie.

wtorek, 13 października 2020

Małgorzata Promińska: "Nauczyłam się ufać swojej intuicji"

 Małgorzata Promińska: "Nauczyłam się ufać swojej intuicji"


















fot. zdjęcie nadesłane

Z Małgorzatą Promińską spotkałam się w Warszawie. Rozmawiamy o płycie "Amostorie" i projekcie "Muza na szkle". 

Spotykamy się w Warszawie, w dobie pandemii. Z dnia na dzień czas się zatzymał, co spowodowane jest oczywiście pandemią koronawirusa. Jak zniosłaś izolację?

Izolacja nie była dla mnie problemem. Okazało się, że jestem typem człowieka, który lubi siedzieć w domu. Mam psa, więc byłam zmuszona do regularnych spacerów. 

Jedni czytali książki, drudzy oglądali filmy, a Pani pracowała nad swoją debiutancką płytą "Amostorie", która miała swoją premierę w czerwcu. Skąd pomysł na nazwę?

Cała płyta opowiada o miłości z różnych perspektyw. Opowiada o miłości do świata, drugiej osoby, o miłości do siebie, ale też o miłości do poezji. "Amostorie" to zbitka dwóch słów. Miłość i historia. Upraszczając, są to różne historie o miłości. 

Swój debiutancki album wydałaś samodzielnie, nie zdecydowała się na współpracę z wytwórnią. Dlaczego?

Zastanawiałam się nad tym bardzo długo. Jak wiemy, każda z tych opcji ma dużo zalet i wad. 

Z wytwórnią jest o tyle prościej, że jest ktoś, kto streuje wydaniem płyty, zna się na tym. Wszystko wie, zajmuje się też dystrybucją. 

Gdybym zdecydowała się na współpracę z wytwórnią, jak z automatu godziłabym się również na szeroko zakrojoną możliwość ingerencji w materiał. Nie byłaby do końca moja, a mi zależało, by mieć do niej wszystkie prawa. Chciałam wydać ją całkowicie samodzielnie. Było to straszliwie trudne. (Śmiech.) 

Co okazało się dla Ciebie najtrudniejsze w całym procesie?

Wielokrotnie podczas tworzenia i wydawania płyty pojawiało się coś, co uważałam za najtrudniejsze, a potem pojawiały się kolejne rzeczy, które również zasługiwały na to miano. (Śmiech.) 

Z perspektywy czasu, najtrudniejsza okazała się kwestia sprzedaży, ponieważ nagle okazało się, że jest bardzo dużo rzeczy, o których nie mam pojęcia. Czytałam ustawy, przebrnęłam przez tonę papierów, musiałam się dowiedzieć wielu rzeczy. Z natury jestem legalistką, wszystko muszę mieć poukładane, dokładnie przygotowane. Nie lubię niespodzianek, choć takie się zdarzały również podczas powstawania mojej płyty. Dużo się nauczyłam.

Opowiedz o tym, czego nauczył Cię proces wydania swojej płyty. 

Nauczyłam się przede wszystkim, że muszę ufać swojej intuicji. Ludzie różnie doradzają, trzeba brać pod uwagę ich propozycje i pomysły, ale warto zaufać sobie. To ja podejmuję ostateczną decyzję, to mi musi się podobać, a nie wszystkim dookoła. 

W czym Twoim  zdaniem tkwi wyjątkowość płyty "Amostorie"?

Fajne pytanie. (Śmiech.) Poezja śpiewana to gatunek, który jest bardzo indywidualnie odbierany przez ludzi. Trochę nie wiadomo, o co chodzi w tym gatunku.

Ja najpierw zastanowiłam się, jaki efekt chcę uzyskać. Zależało mi, by warstwa muzyczna i słowna była tak samo ważna. Chciałam, by miało to wartość językową, ale także, by muzyka broniła się sama. Uważam, że mi się to udało. Pozostaje kwestia emocjonalna. Wyjątkowość tej płyty zawiera się w tekstach i ich ułożeniu.

Odnajduję się w każdym z tych pojedynczych utworów. Mimo tego, że każdy z nich opowiada o czymś innym. Mam nadzieję, że osoby, które będą słuchać tej płyty, będą potrafiły się odnaleźć w tych wszystkich postaciach. Nic nie jest czarno - białe, a ta płyta moim zdaniem potwierdza to i fajnie pokazuje. 

Składają się na nią wiersze znanych i nieznanych polskich poetów, opowiedziane od nowa, waszą muzyką. Znaleźć można na niej wiersze Słowackiego, Asnyka, Leśmiana, Gałczyńskiego, czy Brzechwy. Skąd pomysł na taki dobór poetów i wierszy?

To moje decyzje. 






























fot. zdjęcie nadesłane

Czym kierowałaś się w doborze wierszy?

Ci poeci w większości są z podobnego okresu. Lubię ten styl słowa pisanego. Nikt mi nie pomagał. 

Mój wybór poezji wyglądał tak, że podeszłam do mojej szafy z książkami, którą miałam w poprzednim mieszkaniu. Przekartkowałam wiele książek. Kiedy któryś z wierszy przemówił do mnie w pewien sposób, to wtedy zaznaczał sobie to miejsce kolorową karteczką. Wszystkie książki mam pozaznaczane, a wiersze czekają w kolejce. (Śmiech.) Kiedy przychodzi wena, zawsze coś się znajdzie. (Śmiech.)

Czy od zawsze poezję lubiłaś bardziej, niż inne gatunki literackie?

Nie. Literaturę dobrze jest poznawać z każdej strony. Do poezji tak naprawdę zwróciłam się przez muzykę Grzegorza Turnaua. Byłam też wychowana na twórczości Kabaretu Starszych Panów i Agnieszki Osieckiej. 

Słowo w piosence było dla mnie zawsze bardzo ważne. Ciężko słuchać mi tekstów, które nic za sobą nie niosą. Stwierdziłam, że ja nie umiem pisać tekstów, więc z tym zwrócę się do kogoś, kto umie, a ja będę pisać muzykę. Najbliżej była poezja. 

Czy płyta "Amostorie" może sprawić, że odbiorcy na poezję spojrzą przychylniej i chętniej będą sięgać po nią w tradycyjnej formie?

Mam nadzieję, że tak. To zależy od wielu czynników. Wiadomo, że jeżeli ktoś nie lubi poezji, nie będzie jej słuchać. Myślę jednak, że wtedy muzyka może takiego słuchacza przyciągnąć. (Śmiech.) 


Który z utworów z płyty jest dla Ciebie najważniejszy i dlaczego?

Mam trzy takie utwory. Każdy lubię z innego powodu.

Pierwszym takim utworem jest "Zielony dzień" Jana Brzechwy. To bardzo prosta piosenka, ale bardzo do mnie przemawia. Przypomina mi moment w którym człowieka ogarnia spokój. Ten utwór na płytę trafił zupełnie przypadkiem. Dosłownie w ostatniej chwili. Pamiętam, że muzykę do tego utworu napisałam w kilka minut. 

Drugim utworem jest "Bunt anioła" również ze słowami Jana Brzechwy. To wiersz wesoły i radosny. Bardzo mi się podoba. 

Trzecim utworem jest "Bądź przy mnie blisko" Haliny Poświatowskiej. Stworzyłam go kilka lat temu, ale nikomu się nie podobał. Jest dla mnie bardzo osobisty, napisałam go z myślą o moim partnerze. Wzrusza mnie do tego stopnia, że płaczę za każdym razem, kiedy go gram lub słucham. Aż sama czasami się z siebie śmieję, że działa on na mnie do tego stopnia. (Śmiech.) Jest dla mnie ważny nie tylko muzycznie, ale i osobiście. 

Warto wspomnieć również o Twoim projekcie "Muza na szkle", który został dofinansowany ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach programu "Kultura w sieci". Do jakich odbiorców skierowany jest kanał na YouTube?

"Muza na szkle" (YouTube, KLIKNIJ)   jest skierowana przede wszystkim do osób niezwiązanych profesjonalnie ze sztuką muzyczną. Do amatorów i miłośników muzyki.

Co jest myślą przewodnią, która towarzyszy Ci podczas tworzenia tego kanału?

Uwielbiam opowiadać. Dotyczy to przede wszystkim muzyki. Zauważyłam kiedyś, że o muzyce umiem mówić w interesujący sposób. Ludzi to interesuje, wywołuje reakcje, pytania. "Muza na szkle" jest miejscem, w którym mogę się teraz wyżyć. (Śmiech.)

Uczyłam kiedyś muzyki, choć obecnie nie pracuję już w szkole. Zostało mi jednak to, że w dalszym ciągu lubię przekazywać wiedzę. 

Czujesz się youtuberką? (Śmiech.)

Tak, teraz już tak.

Kanał traktuje o muzyce poważnej,  i rozrywkowej, a także kulturze wyższej i popkulturze. Każdy znajdzie coś dla siebie...

Tak. Pojawią się opowieści o muzycznym lifestyle-u, o tym, jak wszystko wygląda po drugiej stronie sceny. Będzie też trochę teorii. Słuchacze będą mogli się dowiedzieć, jak pisać nuty. Będzie wiele tematów, ponieważ nie chciałam nigdy ściśle się ukierunkowywać. 

Skupiasz się  w tym momencie przede wszystkim na promocji płyty i rozwoju kanału "Muza na szkle", czy planujesz nowe projekty?

Obecnie skupiam się na tych dwóch projektach. Czerwiec był szalonym czasem. Pewnie wkrótce wymyślę coś nowego. (Śmiech.) 

piątek, 9 października 2020

Herc Design - „Passion keep it close” - wywiad z Konradem Hercem, właścicielem marki Herc Design

 Herc Design - „Passion keep it close” - wywiad z Konradem Hercem,  właścicielem marki Herc Design




















fot. zdjęcie nadesłane - dj Herc, piknik z przyjaciółmi, Dziekanów Leśny

Konrad Herc, właściciel autorskiej marki biżuteryjnej Herc Design na którą składają się wyroby o tematyce deskowej i lifestylowej, cenione przez indywidualistów. By dowiedzieć się więcej, wejdź na www.hercdesign.com





















fot. zdjęcie nadesłane - logotyp marki biżuteryjnej Herc Design

Jesteś człowiekiem wielu pasji. Uwielbiasz skate i snowboard. Pasjonują Cię sporty deskowe mórz i oceanów. Pojawia się też muzyka, bo można Cię spotkać w Warszawskich klubach, gdzie realizujesz się jako dj. Wachlarz zainteresowań wart podziwu. (Śmiech.) Co pojawiło się w Twoim życiu jako pierwsze - zamiłowanie do sportów, czy do spełniania się w roli dja?

Ciekawe pytanie :) Pamiętam jak dziś, miałem siedem lat, mieszkaliśmy w Warszawie, ojciec zabrał mnie do dentysty i powiedział: jak nie będziesz płakał, kupię Ci prawdziwą piłkę albo deskorolkę... „bardzo się postarałem“ i wtedy miałem moją pierwszą plastikową deskorolkę firmy roller :) Od tamtej pory deski to moja fobia :) w latach osiemdziesiątych, (rok 1985)  modne zaczynały być profesjonalne deskorolki ze sklejki, w wieku dwanaście lat sam próbowałem taką zrobić, nie wiedząc, że te profesjonalne są z wodoodpornego kanadyjskiego klonu :) Ze wsparciem wujka udało mi się wyprofilować zwykłą sklejkę przy pomocy wrzątku z czajnika i imadła, na koniec przykleiłem do niej zwykły papier ścierny, który się rozpadł, bo powinien być też wodoodporny…. (Śmiech.) wtedy nie było internetu, żeby robić wszystko podręcznikowo, było tylko eksperymentowanie i tworzenie koła na nowo…

Kiedy miałem piętnaście  lat, w wakacje poszedłem do pracy, sprzedawałem żelki przy wejściach na plażę i  udało mi się zarobić pieniądze. Na legendarnej miejscówce skaterów pod kinem Capitol, kupiłem używane trucki i deskę, pękniętą co prawda na dwóch warstwach (z siedmiu użytkowych). Później było już z górki, bo dokupywałem tylko rzeczy, które się eksploatowały.

Gdy kończyłem szkołę podstawową i miałem zdawać do szkoły średniej, mama, widząc co robię i biorąc pod uwagę to,  że od czasu do czasu dłubałem w pracowni u kuzyna Jubilera, zaproponowała mi szkołę rzemiosł artystycznych na Żoliborzu o profilu grawer jubiler. Tam przez  pięć lat dojeżdżałem deskorolką pod drzwi szkoły i to tam zrobiłem pierwsza srebrną deskorolkę, którą mam do dzisiejszego dnia, ten model poprawiłem i sprzedaje w sklepie :)






















fot. zdjęcie nadesłane -  grafika, którą umieściłem dwa lata temu na swoim nowym breloku. 

W wolnych dniach organizowałem znajomym skaterom mini zawody deskorolkowe. Przygotowałem profesjonalne przeszkody i mini rampę dzięki wujkowi i ojcu, którzy są ślusarzami i to oni mi pomagali w spawaniu tych, że konstrukcji, które później wykładaliśmy drewnem, ojciec mojego przyjaciela miał firmę przewozową, który nam przewoził te przeszkody na ustalone miejsca. Sprzedawałem też swoje ubrania deskorolkowe, które zamawiałem w szwalniach. Wszystko kręciło się wokół desek:) (Śmiech.)























fot. zdjęcie nadesłane - 1999 rok.  Grafika, którą umieściłem dwa lata temu na swoim nowym breloku. 

Podobnie było ze snowboardem, zarobiłem na niego, malując znajomym ogrodzenie i dzięki drobnym zamówieniom jubilerskim. Mam tę deskę do dziś :) I co rok jeżdżę z moją narzeczoną w góry.

Moim planem i marzeniem jest tez nauczyć się pływać na windsurfingu :)

Djing pojawił się jak miałem dziewiętnaście/dwadzieścia lat, chodziliśmy po wszystkich klubach warszawskich na różnych djów.  Tak, tak ...nie na imprezę tylko na dja:) kiedyś wszyscy tak chodzili. Byłem zafascynowany płynnymi łączeniami i różnymi sposobami mixowania. Kiedy sąsiad jako pierwszy kupił gramofony, wieczory i domówki były nasze :) graliśmy: disco, funk, funky, house i jego odmiany, disco house, funku house, progressive, w moim przypadku poszło to w stronę chicago deep house, deep house underground, soulfull house, lounge, chillout, acid jazz, obecnie w domu słucham indiefolk i indie rock albo ciszy:).

Po latach występów przed ludźmi najlepiej czuję się w roli człowieka od relaksacyjnych rytmów, staram się unikać konfrontacji wielkich gal i imprez firmowych na rzecz „kotletowych“ brzmień :) i koktajlowych imprez ogrodowych :)  Zajawka z djką trwa już ponad dwadzieścia lat.





















fot. zdjęcie naedesłane - dj Herc, piknik z przyjaciółmi, Dziekanów Leśny 

W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że chodzi tu o właściwy dobór muzyki. Opowiedz jednak coś więcej. Jak wygląda Twoje przygotowanie  przed imprezą? Co najbardziej podoba Ci się w tej pracy?

Dj czasami drugie tyle, co ma występu szuka przed graniem nowej muzyki oraz nowych rmxów. Nie jest to wszystko takie proste jak się wydaje, że przyjdę puszczę płytę i do domu :). Najlepszym podziękowaniem są wariujący ludzie na parkiecie lub Ci, co przychodzą i mówią, że super set usłyszeli :) (czyli kompozycję muzyczną odpowiednio zestawioną i zmiksowaną).  Najdłuższego seta w życiu grałem ponad osiem godzin, na dłuższą metę jest to męczące, optymalna długość seta dla dja nie powinna przekraczać trzy godziny, a najlepiej gra się dwie godziny :)

Czasami są zamówienia z całym sprzętem, trzeba wyjechać dużo wcześniej, wtedy samo rozkładanie zajmuje dwie godziny, załóżmy, że impreza jest od godz. dziewiętnastej do  godz. czwartej, to już mamy jedenaście godzin + dojazd~1h +złożenie i powrót może zrobić się czternaście godzin pracy, z czego większość w dużym natężeniu dźwięków, do tego należy doliczyć czas szukania muzyki przed imprezą. Przyznam szczerze, że jest to wykańczające i między innymi dlatego zdecydowałem się powoli ograniczać tego typu eventy na rzecz tworzenia biżuterii.

Jesteś Absolwentem Akademii Sztuk Pięknych. Co spowodowało u Ciebie taki wybór studiów? Zważając na zainteresowania sportowe, jest to dla mnie dość dużym zaskoczeniem. (Śmiech.)

Pięć lat w artystycznej szkole średniej w której prawie połowa zajęć to najróżniejsze warsztaty, od rysunku po witraże, to był bardzo fajny okres i nakreślał dalszy kierunek:) Zaraz po liceum dodatkowo ukończyłem roczny kurs projektowania i rysunku, to właśnie on potwierdził moje zainteresowania projektowaniem graficznym. Potem dwa lata kursu rysunku do złożenia teczki i byłem gotowy na studia:) 

 Na ASP był też dział biżuterii, na szczęście na niego nie poszedłem, najprawdopodobniej powielał bym liceum :) Takie dochodziły mnie słuchy od innych absolwentów. Wolałem nauczyć się dobrze kwestii projektowych, to wtedy mnie interesowało i myślałem że pójdę w tę stronę i będę pracował w jakiejś znanej firmie, stało się jednak inaczej. Biorąc pod uwagę że połowę czasu spędzam przed komputerem a drugie pół na robieniu biżuterii mogę stwierdzić że to był strzał w dziesiątkę. 





















fot. zdjęcie nadesłane - rysunek wykonany przez Konrada w 2004 roku

Kiedy pojawił się u Ciebie pomysł na stworzenie marki Herc Design? Tworzona jest z pasją,  to rękodzieło wykonywane w Polsce. 
Kiedy odkryłeś w sobie zamiłowanie do tworzenia biżuterii? Czy od zawsze myślałeś o stworzeniu własnej marki?

Jako nastoletni chłopak jeździłem do kuzyna jubilera, tam pokochałem tworzenie, konstruowanie, modelowanie srebra i złota :) to mnie relaksuje więc jest to idealne zajęcie dla mnie:) 

Ponad dwadzieścia lat temu wykonałem swoją pierwszą deskorolkę ze srebra, nosiłem ją ciągle przy kluczach i za każdym razem kiedy ją widziałem, cieszyłem się że ją mam, widzę i mogę ją dotknąć. Stwierdziłem że musi być więcej takich zajawkowiczów jak ja i chcę im stworzyć deski w najróżniejszych postaciach, modelach, wzorach i materiałach. Tak zrodził się pomysł na markę. Obecnie Mam już około dziewięćdziesiąt wzorów o tematyce deskowej i dwieście wszystkich innych, a pomysłów mam na kolejne tysiąc. (Śmiech.). Temat desek jest dość niszowy, więc stwierdziłem, że jeśli mam dalej robić to co kocham to będę uszczęśliwiał też innych sportowców, hobbystów i muzyków. Chcę też robić w wolnych chwilach kolekcje biżuterii dla mężczyzn i kobiet :) więc wiadomo że nie będę się nudził przez kolejne dziesięć lat :) Poza tym zawsze chciałem mieć swoją markę :) tak jak wspominałem o produkcji koszulek w liceum :) 

Nazwa wywodzi się po prostu od nazwiska, czy związana jest z tym jakaś historia, bądź anegdota? 

Dokładnie, Herc to moje nazwisko jest dosyć chwytliwe więc nie starałem się wymyślać innej nazwy. Poza tym z automatu jako nazwa jest chroniona prawnie :)

 Jak wyglądał proces wprowadzenia marki Herc Design na rynek? 

Proces ten nadal trwa :) mogę stwierdzić że jest dopiero w początkowej fazie:) Pierwszym co zrobiłem była strona na fb - Herc Design - Facebook (kliknij) , obecnie mam tysiąc sto osób śledzących i rozwijam wewnętrzny sklep, następnie sklep internetowy który staram się pozycjonować i uzupełniać na bieżąco, założyłem też profil na instagramie,

 Herc Design - Instagram (kliknij) który będę rozwijał, pewną partię produktów sprzedaje też na Etsy - to mi umożliwia wysyłać produkty na cały świat co cieszy podwójnie.

W tym roku ambasadorem mojej marki został aktor, Arkadiusz Smoleński, znany m.in. z roli Bartka Lisieckiego w serialu „M jak miłość”. 




 
















fot. zdjęcie nadesłane - Aktor, Arkadiusz Smoleński, ambasador marki Herc Design

"Passion keep it close" - to motto Twojej marki. Rozwiń proszę tę myśl. 

 Herc design to są rzeczy dla ludzi, którzy lubią mieć przy sobie zajawkę, swoją pasje, daty, cytaty, dopiero później jest biżuteria, srebro, złoto i kamienie :) 

Jakie czynniki składają się na sukces Twojej marki? 
Moim zdaniem indywidualne podejście do klienta, bezkompromisowe dbanie o każdy szczegół oraz dożywotnia gwarancja na kruszec. 

Do sukcesu to jeszcze daleko. Jak na razie sukcesem mojej marki jest to, że nie poddałem się po pięciu latach ciężkiej pracy i nadal ją tworzę, bo wbrew pozorom nie jest to łatwa sprawa. 

Tworzysz tylko to, co czujesz najlepiej, a wtedy nawet najcięższa praca zmienia się w znakomitą i satysfakcjonującą zabawę. Wychodzisz na przeciw wszystkim, nawet najbardziej wygórowanym oczekiwaniom klientów. Co jest dla Ciebie najważniejsze w realizacji zleceń? Na czym się skupiasz? 

A/ Pierwsze co przychodzi mi do głowy to najważniejszy jest termin realizacji bo większość zamówień to są prezenty i często na wczoraj. 

B/  Jakość wymieniam jako drugą bo jest dla mnie rzeczą oczywistą. Staram się każdą rzecz wykonać jak najlepiej z dostępnych materiałów i narzędzi. Każdy wyrób wykańczam ręcznie i czasami poprawiam kilka razy zanim go wyślę.

C/ Jako trzecie wymienię obsługę klienta. Większość osób które u mnie zamawiają są to bardzo fajni ludzie, którzy po rozmowie telefonicznej dają mi często wolną rękę.” wtedy nawet najcięższa praca zmienia się w znakomitą i satysfakcjonującą zabawę”. Dzięki dobrym relacjom i terminowości z chęcią do mnie wracają, bo wiedzą czego mogą się spodziewać. :)

Przybliż proszę proces powstawania biżuterii marki Herc Design. 

Podejmuje temat (pomysł), później szukam innych realizacji w sieci, a potem chcę zrobić to dużo lepiej jakościowo i wizualnie a właściwie to chcę to zrobić najlepiej:) 

Potem powstają rysunki w programie graficznym lub wykonuje model z wosku i odlew lub bezpośrednio ze srebra. I tak powstaje pierwszy model który albo wyjdzie od razu, albo trzeba dopracowywać kolejny raz. Na zrobienie jednego wzoru są przynajmniej trzy cztery sposoby i technologie. 

Moim zadaniem jest ocena którą metodę wybrać aby spełniała jakość , czas produkcji, oraz aby końcowa cena była w miarę przystępna a technologia produkcji była w zasięgu mojego portfela. 

Staram się cały czas poprawiać i udoskonalać dany wyrób tak jak inni wypuszczając kolejne modele np. telefonów 

Często łączę techniki i niektóre elementy są odlewane a niektóre wycinane laserem. Finalnie jednak są łączone i obrabiane ręcznie. (Na dniach będzie gotowy materiał z powstawania mojego breloka) 

Weźmy przykład obrączki o jednym prostym kształcie:
 
A/ Możemy ją wykonać z wosku modelarskiego jubilerskiego, dowolnie kształtując stalowymi szpatułkami , papierami ściernymi i pilnikami do wosku, a potem po prostu odlewamy, w moim przypadku w srebrze lub złocie. 

B/ Możemy ją zaprojektować (narysować) w programie 3d a potem wydrukować ze specjalnego tworzywa i zrobić z niego formę, następnie odlać, w moim przypadku w srebrze lub złocie. 

C/ Możemy ją wytoczyć na tokarce z kawałka srebra lub złota.

D/ Możemy ją wykonać z kawałka profilu zawijając i łącząc go w jednym miejscu. 

E/ Możemy ją wykonać bez łączenia z jednego kawałka blachy wytłaczając jak kapsel i odcinając denko. 

F/ Możemy ją wyfrezować na frezarce z kawałka srebra lub złota 

G/ Możemy ją wyfrezować na frezarce z kawałka wosku i odlać, w moim przypadku w srebrze lub złocie.

H/ Możemy ją wykuć ręcznie w srebrnej lub złotej blaszce lub sztabce.

Wszystko zależy ile mamy pieniędzy, jaką jakość chcemy uzyskać, jaką ilość chcemy produkować rzeczy i czy produkcja się opłaci a to wszystko zależy od sprzedaży. 

Sukcesywnie staram się wprowadzać do mnie do sklepu wzory, na których klienci mogą umieścić swoją grafikę lub tekst, to pozwala na skupieniu się tylko nad ilustracją danej powierzchni i nie zastanawianiu się nad wcześniej wymyśloną technologią. 

Od czasu do czasu przyjmuje też projekty indywidualne, przy których klient płaci, klient wymaga :) W takim wypadku pokrywa też koszty prototypowania oraz indywidualnego czasu wykonania projektu. 

 Tu warto dodać że 70% rzeczy które powstają i są sprzedawane, wchodzą bezpiecznie do produkcji dopiero po roku od wykonania prototypu, więc łatwo sobie możemy wyobrazić ile rzeczy na dzień dzisiejszy czeka na ujrzenie światła dziennego :) 

 Poniżej obrączki walcowane z zaprojektowanym rysunkiem z motywami Polinezyjskich tatuaży.
 W tym projekcie groźne maski duchów Polinezji ociepliłem pozytywnymi zwierzętami i kwiatami hibiskusa, które tam występują :) Oświadczyny odbyły się na Polinezji. 





 
















fot. zdjęcie nadesłane - obrączki z białego złota, projekt Herc Design / Konrad Herc


Jakie produkty w chwili obecnej cieszą się największym zainteresowaniem wśród klientów? 

Deski przede wszystkim :) bransoletki personalizowane, czekan górski, wisiorki personalizowane :) oraz moje oryginalne krzyżyki.

Dzięki Twoim grawerom spersonalizujesz każdą biżuterię, utrwalisz piękne, lecz ulotne słowa, obrazy, pasje i chwile by klient mógł je mieć zawsze przy sobie. O utrwalenie jakich słów na grawerach najczęściej proszą klienci, są to przeważnie imiona, daty, cytaty, czy zupełnie co innego? 

Zazwyczaj są to sentencje i daty, resztę zamówień zamykają obrazy, cytaty i słowa:) To jest świetny pomysł na prezent na lata:)


























fot. zdjęcie nadesłane - spersonalizowana biżuteria z grawerem na zamówienie 

Czy wśród do tej pory otrzymanych zleceń znalazło się takie, które było największym wyzwaniem? W czym była zawarta jego trudność? 

Oj tak:) Pomimo tego, że trafił mi się klient idealny, ponieważ dostałem od niego wolną rękę do wykonania zadania, to i tak spotkałem się z wieloma innymi problemami, które sporo mnie nauczyły. To było zlecenie na wykonanie wisiorka ze złota na dwudziestą piątą rocznicę ślubu, tak zwaną srebrną rocznicę, więc symbolicznie postanowiłem wykonać ją przynajmniej w tym kolorze, ale żeby zachować wysoką wartość zamówienia, padło na białe złoto. Oprócz tego, postanowiłem wykonać go na swój sposób, wcześniej nie widziany w książkach, wykorzystując laser i swoje umiejętności w programie 2D.

Pierwszy problem: „papier wszystko przyjmie“.  Zaprojektowałem wizualnie ładny i atrakcyjny produkt, który został zaakceptowany, jednak okazało się, że w przypadku kamieni szlachetnych jesteśmy zmuszeni projektować pod kamienie, które aktualnie są dostępne, a nie jak mi się wydawało - ja chcę cztery  takie o danym odcieniu i cztery o takim jak sobie wymyśliłem i takie dostanę….niestety, dostępne były tylko takie, jakie są na stanie dilera kamieni, a takich dilerów jest bardzo mało.  

Co z tego, że kolor się zgadza, jak są o numer za małe, a baza już została wykonana z białego złota.  Niestety, większość moich produktów na razie jest bez kamieni, więc nie miałem doświadczenia w tej kwestii i to był problem, bo czas gnał jak szalony, mimo tego, że miałem na realizację pół roku. Dzięki anomaliom wielkościowym, które występują w danym rozmiarze kamieni, udało mi się znaleźć kilka spełniających moje parametry. To jednak nie był koniec wyzwań... Okazało się, że chcąc dopieścić odlaną powierzchnię z prototypu do stanu zadowalającego, trzeba ją wygładzać pod specjalistycznym mikroskopem, którego jeszcze nie posiadam, musiałem udać się do wyżej wymienionej szkoły w której ostatnio robiłem roczny kurs uzupełniający i spędzić kilka dobrych godzin nad wygładzaniem powierzchni i świadomością że mam określony czas do jej zamknięcia na weekend.





















fot. zdjęcie nadesłane - elegancki wisiorek z brylantami, wykonany z białego złota. Kobieca biżuteria. 

Miałem jeszcze jedno ciekawe wyzwanie :) projekt kotwicy dla żeglarza w bransoletce, na 40 urodziny... na jutro. 

Hmmm... dzwoni Pani i pyta o wykonanie bransoletki z kotwicą złotą i grawerem, po pierwsze bardzo trudno jest wycenić taki wirtualny produkt na słowo rysowane w myślach przez telefon… można się pomylić w wycenie o kilkaset złotych bo nie wiadomo ile końcowo będzie ważył produkt, po drugie nie wiemy ile czasu pracy zajmie, obecnie gram złota jest w cenie 138 zł więc trzeba z doświadczenia oszacować masę i podać widełki wagowe, finalnie nie śpiąc całą dobę, udało mi się ją wykonać na czas i wyszła idealnie :) Następnym razem nie podejmę się takiego pozornie łatwego projektu na jutro.

 Jaki zaistniała sytuacja miała wpływ na zainteresowanie Twoją marką? 

 Sprzedaż od początku pandemii spadła z dnia na dzień, ludzie przestali się interesować produktami trzeciej potrzeby. Niestety, zaistniała sytuacja była mocno zaskakująca i pokazała mi, że muszę więcej energii włożyć w sprzedaż na innych kanałach z biżuterią oraz zwiększyć różnorodność produktów. Czekałem na moment w którym ludzie będą chcieli sobie poprawić humor małymi zakupami, stało się tak z małą nawiązką po  trzech miesiącach. 

Sytuację uratowało też kilku klientów, którzy zamówili produkty w perspektywie na za dwa lub trzy miesiące :) Słyszałem od znajomych, że mieli podobnie :) Nagle znajdują się ludzie, którzy chcą wesprzeć lokalne biznesy i zamawiają na przyszłość , czy to nie piękne? :) 

Generalnie jestem zadowolony, bo z roku na rok sprzedaż powoli wzrasta i daje nadzieję na utrzymanie się na rynku. 

Mam znajome jubilerki, które lepiej sobie poradziły w epidemii, bo miały produkty dla kobiet a jak wiadomo to kobiety kręcą gospodarką :)

Właśnie. Sytuacja spowodowana pandemią korona wirusa miała wpływ na działanie wielu firm. Ty swojej pracy nie przerwałeś, przez cały czas realizując zamówienia. Opowiedz, jak wyglądała Twoja praca w ostatnich miesiącach.

To był fatalny okres, pozamykali pobliskie punkty nadań UPS i trzeba było jeździć do głównej siedziby. Zniknęło czyste złoto od dostawców, żeby ratować jedną parę przyszłego małżeństwa kupowałem złoty złom do przetopienia z lombardu. Praca Jubilera to ciągła praca, jak nie ma zamówień to robisz do szuflady magazyn i wyrób czeka na swojego właściciela który ostatecznie dostanie go z dnia na dzień i nie będzie musiał czekać na realizacje na święta, urodziny itp. Żeby pokazać produkt, wykonuje też zdjęcia i je obrabiam, to zajmuje drugie tyle czasu ponieważ aparat pokazuje za dużo rzeczy których w realu okiem nie widać, a na zdjęciach przeszkadzają i przyznam, że jeśli nie potrafiłbym tego robić to zlecenie sześciuset zdjęć i ich obróbka nie pozwoliła by zacząć w ogóle tej działalności, bo nie było by mnie stać na taką inwestycję.























fot. zdjęcie nadesłane - biżuteria Herc Design z grawerem na zamówienie

Zapytam też o to, jak czas pandemii wpływał na Twoją kreatywność? 

W wolnej chwili zrobiłem sobie intro do filmików na youtubie, bo mam zamiar prowadzić kanał o jubilerstwie :) i uzupełniłem kilka pozycji w sklepie. 

 W czasie pandemii wraz z moim szwagrem i bratem postanowiliśmy zrobić mojej mamie nowe ogrodzenie i co drugi dzień dojeżdżałem je budować. Nie miałem czasu rozmyślać, bo  wykonywałem ciężką fizyczną pracę, której więcej sobie i nikomu nie polecam.

Na koniec rozmowy proszę o sprecyzowanie planów zawodowych. 

Muszę przyznać, że jestem gotowy zajmować się jubilerstwem do końca życia :) Jak ktoś się pyta, czy mam pracę to mówię, że przez najbliższe dwadzieścia pięć lat mam co robić i na pewno nie nudzę się w pracy :) 

Czy uda mi się dopiąć swego? To zależy czy zdołam dotrzeć do wystarczającej ilości osób które dowiedzą się o mnie i zamówieniami pomogą mi się rozwijać i utrzymać firmę, wiem że to możliwe :) 
W tym roku będę naciskał na sprzedaż, marketing oraz dopracowywanie produktów. 

Takie nieprzewidywalne sytuacje jak ta z wirusem nie ułatwiają zadania ale weryfikują błędy i wzmacniają. 

Ale...

 „Nie od razu z ulubionych barw powstają dzieła sztuki. ” Konrad Herc 





















fot. zdjęcie nadesłane -  Konrad Herc
























fot. zdjęcie nadesłane - biżuteria męska z grawerem 

Pozdrawiam wszystkich i zapraszam na moje strony: facebook: 


instagram: herc_design Herc Design - Instagram (kliknij)
  

środa, 7 października 2020

Jacek Cygan: "...To bardzo miłe dla autora, kiedy jego wiersze trafiają do ludzi, mówiących w innym języku"

 Jacek Cygan: "...To bardzo miłe dla autora, kiedy jego wiersze trafiają do ludzi, mówiących w innym języku" 














fot. Hanna Prus

Z Panem Jackiem Cyganem miałam przyjemność rozmawiać 5 października, kiedy w Bibliotece Miejskiej w Cieszynie odbyło się spotkanie autorskie, oscylujące wokół książek "Odnawiam dusze" oraz „Tu i tam. Wiersze / Tady a tam. Básně”.

Spotykamy się w dobie pandemii,  tuż po spotkaniu, które odbyło się w Bibliotece Miejskiej w Cieszynie. Jak wrażenia?

W istocie wrażenia po spotkaniu autorskim są o tyle niezwykłe, że to spotkanie planowane było od kwietnia, ponieważ wtedy wyszedł mój tom wierszy po czesku w tłumaczeniu Renaty Putzlacherovej i jej córki, Agnieszki Buchtovej. 1 kwietnia miała odbyć się promocja tej książki w Brnie, a potem w Cieszynie. Czekaliśmy długo, ale w końcu do tego doszło. Pandemia przerwała promocję książki „Odnawiam duszę”, w której znajdują się moje piosenki i ich historie. Dzisiaj udało się połączyć promocję obydwu tytułów. Było cudownie.

W jednym z wywiadów przyznał Pan, że najbardziej ze wszystkich spotkań lubi Pan te, które odbywają się w bibliotekach. Z czego to wynika?

Wynika to z tego, że do biblioteki przychodzą ci, którzy to sobie zaplanowali i chcą coś przeżyć. Bardzo to szanuję. To cudowni, wrażliwi ludzie, którzy czytają książki. 

Spotkanie oscylowało przede wszystkim wokół dwóch Pana książek. Pierwsza to "Odnawiam duszę" (która jest kontynuacją poprzedniej, "Życie jest piosenką") oraz „Tu i tam. Wiersze” /„Tady a tam. Baśně”. Przekładu na język czeski dokonała Renata Putzlacherová i Agnieszka Buchtová. Według jakiego klucza wybrane były wiersze, które zawarte są w książce?

Przekazałem Pani Renacie pięć tomów moich wierszy. To ona dokonała wyboru. 

Nie miał Pan na ten wybór żadnego wpływu?

Chciałem, żeby tak było. Zrobiliśmy to świadomie. Poprosiłem ją, by wybrała takie wiersze, które będą dobrze brzmiały w języku czeskim. Niezależnie od tego wyboru dorzuciłem kilka wierszy z ostatniego tomu "Boskie błędy".  

Skąd pomysł, by powstał przekład Pana wierszy na język czeski?

Uważam, że pomysł wisiał w powietrzu, a my go zerwaliśmy. To bardzo miłe dla autora, kiedy jego wiersze trafiają do ludzi, mówiących w innym języku.

Który z wierszy zawartych w książce  „Tu i tam. Wiersze” /„Tady a tam. Baśně”.  jest Pana ulubionym? Dlaczego?

Nie mogę powiedzieć, bo nie ma takiego jednego. Wszystkie te wiersze są dla mnie ważne. 

Książka "Odnawiam duszę" opowiada historie piosenek oraz ludzi, z którymi Pan je tworzył. Czy któraś historia zawarta w książce jest Panu szczególnie bliska? Której piosenki dotyczy?

Są dwie historie, które dotyczą tak samo piosenek, jak i ludzi, albowiem w ostatnim czasie odeszli moi przyjaciele, dla których pisałem. Opisuję ostatnią piosenkę, którą napisałem dla Zbigniewa Wodeckiego ("Chwytaj dzień") oraz ostatnie piosenki, które napisałem dla Leopolda Kozłowskiego, zwanego Ostatnim Klezmerem Galicji. Te dwa fragmenty są mi najdroższe. 

Jako, że oscylujemy wokół wierszy przetłumaczonych na język czeski, to doskonała okazja, by zapytać Pana, z czym kojarzą się Panu Czechy?

Wydaje mi się, że to bardzo mądry, racjonalny i roztropny naród. Znam bardzo wiele czeskich piosenek i czeskich artystów. Sam na język polski przetłumaczyłem cztery utwory Heleny Vondráčkovej. Mam szacunek do czeskich artystów. Bardzo podoba mi się również to specyficzne, czeskie poczucie humoru. Bardzo je cenię. 

Spotkał się Pan już z recenzjami swojej książki napisanymi przez czytelników z drugiej strony Olzy?

Ta książka dopiero jest promowana, więc jestem na początku drogi. Dzisiaj mogę powiedzieć, że jest ona wyjątkowa i już w Wydawnictwie Austeria w Krakowie się nią zachwycano. Rzadko się zdarza, żeby książka przyniosła ludziom tyle radości. Mówię tu zarówno o sobie, jak i tłumaczkach, a także moich przyjaciołach. 

Nie każdy jest zwolennikiem poezji. Gusta są różne. Czy Pana książka z wierszami przetłumaczonymi na język czeski może przyczynić się do polubienia tego gatunku np. przez młodzież?

Wierzę w to. Książka opatrzona jest pięknymi zdjęciami z Pragi, które wykonała Teresa Drozda. To zdjęcia niezwykłe. Forma graficzna jest również bardzo atrakcyjna. Renata Putzlacherova napisała piękny wstęp po polsku i po czesku. To, że Czytelnik ma przed sobą po lewej stronie wiersz po czesku, a po prawej po polsku, pozwala mu śledzić odmienność i podobieństwa tych języków, to rzadki walor. 
 
Kilka miesięcy temu świat zatrzymał się z dnia na dzień. Czy zaistniała sytuacja może się przyczynić do wzrostu wskaźnika czytelnictwa?

Chciałbym, aby tak było. Jednak media elektroniczne są bardzo zaborcze i rozpychają się łokciami. Na pociechę zostaje mi zdanie polskiego pisarza Jerzego Pomianowskiego, które być może młodzi czytelnicy wezmą sobie do serca. Powiedział on: - Inteligent to człowiek czytający książki. 

Jakim jest Pan czytelnikiem, czego poszukuje w książkach?

Jestem czytelnikiem wybiórczym. Mam swoje ulubione gatunki i ulubionych autorów, czekam na ich nowości. 

Jaka książka zachwyciła Pana ostatnio?

Ostatnio zachwycił mnie "Blask" Eustachego Rylskiego. Polecam tę książkę ze wgledu na wyjatkowy styl pisarza i jej metaforyczną aktualność. 

Mówi Pan, że «"tak naprawdę w życiu najważniejsze nie są sukcesy zawodowe, ale sfera osobista: bliscy ludzie, rodzina, przyjaciele". Myśli Pan, że pod wpływem obecnej sytuacji ludzie bardziej doceniają obecność drugiego człowieka?

Może to być kontrowersyjne, ale ludzie w ostatnich miesiącach całkowicie zmienili tryb życia i niektórzy nigdy wcześniej tyle czasu nie spędzali w domu z drugą osobą, a teraz sytuacja ich do tego zmusiła. To wywołuje skrajne reakcje. Przypomina mi się fragment tekstu piosenki nieodżałowanego Zbigniewa Wodeckiego: “Nauczmy sie żyć obok siebie”.

Mam w ogóle wrażenie, że w tym momencie liczą się inne wartości, niż kilka miesięcy temu...

Tak, to prawda, ale wszyscy wierzymy, że to minie i wszystko wróci na właściwe tory. Każdy na obecną sytuację patrzy ze swojej perspektywy. Może ta sytuacja zmusi ludzi, by zajrzeli głebiej w siebie, w swoje życie?  

Proszę opowiedzieć również o swoich zawodowych planach na najbliższy czas. 

Muszę napisać dwie piosenki dla grupy Budka Suflera na ich nową płytę. Są to kompozycje Romualda Lipki, zmarłego w lutym 2020 roku. Był to wspaniały człowiek i wielki kompozytor. Ta praca, słuchanie jego muzyki, to jakby jeszcze jedna rozmowa z nim.

wtorek, 6 października 2020

Maciek Radel: "Teraz doceniam swoją pracę jeszcze bardziej"

 Maciek Radel: "Teraz doceniam swoją pracę jeszcze bardziej"




















fot. Sebastian Mintus

Z Maćkiem Radelem spotkałam się w Warszawie. Rozmawiamy o powrocie serialu "Brzydula" po dziesięciu latach, o tym, czy fenomen tej produkcji ma szansę się utrzymać, ale także o premierowym serialu "Ludzie i Bogowie", w którym aktor wciela się w rolę Otto Zandera, najczarniejszego charakteru w swojej dotychczasowej karierze. 

Spotykamy się w Warszawie, w środku lata, w dobie pandemii. Zacznijmy jednak od...początku. Co spowodowało, że wybrałeś akurat aktorstwo?

Szczerze mówiąc - nie mam pojęcia. To, że zostanę aktorem, wymyśliłem sobie już jako kilkuletni dzieciak, z dumą oznajmiłem to rodzicom i konsekwentnie się tego trzymałem. Bardzo długo traktowano to jako niewinną fanaberię, a tu, jak na złość, z biegiem lat nie tylko mi nie przechodziło, ale wręcz się nasilało. (Śmiech.)

Można więc stwierdzić, że zainteresowanie tym zawodem przejawiałeś już od najmłodszych lat.

Tak było. Zapisywałem się do każdego kółka teatralnego i nie odpuściłem udziału w żadnym przedstawieniu, apelu czy jasełkach! Majaczy mi się, że marzyłem o występie w „5-10-15”, albo w niezwykle wtedy popularnych serialach „W labiryncie”, czy „Matkach, żonach i kochankach”. Oczywiście na oglądanie „dorosłych” seriali byłem za mały, więc podglądałem tylko z zapartym tchem zza futryny drzwi i byłem święcie przekonany, że idealnie bym się tam sprawdził. (Śmiech.)

Jedną z ról, która przyniosła Ci ogromną popularność był niewątpliwie Wojtek Wycior vel Bażant z „Brzyduli”. 

Pamiętam, kiedy pół Polski z ekscytacją śledziło perypetie sympatycznej Uli. Sam z wielką przyjemnością oglądałem serial na długo, zanim sam trafiłem do obsady. 

Miałem tam dość specyficzną charakteryzację, więc bez niej ciężko było mnie rozpoznać. Moje włosy zmieniały kolor co kilka odcinków. Teraz chyba będzie bardziej klasycznie. Czas najwyższy, aby Wojtuś troszkę wydoroślał. (Śmiech.)

Serial wraca na antenę po dziesięciu latach przerwy. Czy ten powrót był trudny?

Powroty są fantastyczne! Lata temu porządnie się ze sobą zżyliśmy, ale potem siłą rzeczy nasze drogi trochę się rozeszły. Teraz możemy się spotkać po latach i to jest coś wspaniałego! Mam za sobą dopiero kilka dni zdjęciowych, ale już mogę śmiało stwierdzić, że atmosfera na planie jest kapitalna.

Scenarzyści mają całe mnóstwo genialnych pomysłów i rozwiązań — nie mogłem oderwać się od czytania. “Brzydula” będzie wzruszać i bawić. Chwilami i do łez.

Czy kiedy zaproponowano Ci, byś po latach ponownie wcielał się w Wojtka, od razu się zgodziłeś?

Bez chwili zawahania się. Byłem wniebowzięty! O powrocie serialu mówiło się już od jakiegoś czasu. Temat dojrzewał, pojawiało się coraz więcej konkretów, a gdy w końcu zadzwonił telefon z oficjalną propozycją — szyki pokrzyżowała pandemia. Prace zostały przesunięte, ale szczęśliwie ruszyły z kopyta, gdy tylko pojawiła się taka możliwość.

W czym przed laty tkwił sukces "Brzyduli"? Czy Twoim zdaniem druga transza ma taką samą szansę na powodzenie?

Bardzo w to wierzę i trzymam za to kciuki! Będą sercowe rozkminy, sporo zawirowań, ogrom wzruszeń i całe mnóstwo scen komediowych. Pojawią się nowi bohaterowie - Paulina Kondrak, Magda Koleśnik, Piotr Rogucki, czy Rafał Mohr. I oczywiście nie zabraknie rozkosznej Violetty i jej przekręcanych porzekadeł — naprawdę sporo się ich jeszcze ostało. (Śmiech.)

Z dnia na dzień świat się zatrzymał. Wszystko spowodowane jest oczywiście wspominaną już pandemią koronawirusa. Jak zniosłeś izolację?

Nieszczególnie. Wprawdzie nie chodziłem po ścianach, ale miałem porządne problemy z motywacją, zwłaszcza czytając, jak wszyscy uczą się trzech języków, pieką chleby, robią zaległe remonty, albo wypracowują sobie kaloryfery na brzuchach (Śmiech.) Mnie czas pandemii mocno rozleniwił. 

Chociaż była w końcu okazja, aby podłączyć sprzęt do zdalnego nagrywania lektorskiego. Dzięki niemu przez czas zamknięcia miałem przynajmniej namiastkę mojego zawodu. Sporo czytałem, próbowałem przekonać się do jogi, nadrobiłem zaległości filmowe i jako jeden z nielicznych nie posprzątałem mieszkania. (Śmiech.)

Czego nauczył Cię ten trudny czas?

Przede wszystkim bardziej doceniam więzi międzyludzkie. Tego zdecydowanie brakowało mi najbardziej. Jestem człekiem stadnym! Ekran telefonu nie jest w stanie tego zastąpić. Możliwość spotkań jest nieoceniona. 

Przed pandemią bywało też, że nie chciało mi się zwlec do pracy, bo wizja leżenia na sofie z serialem wydawała się po stokroć atrakcyjniejsza! Wszystko odszczekuję — marzę o powrocie na scenę, Netflix mógłby nie istnieć. (Śmiech).

Mówi się, że takie przymusowe zwolnienie tempa, które nastąpiło, może przyczynić się do tego, że ludzie zaczną inaczej patrzeć na niektóre rzeczy i zmienią swoje nastawienie do świata i innych. Zgadzasz się z tym stwierdzeniem?

To bardzo indywidualna kwestia. Tak jak to, jak każdy przetrwał pandemiczny czas. Unikam oceniania, kto spędził te miesiące „konstruktywniej”, a kto je „przebimbał”. Sytuacja była nowa, nie było sprawdzonych patentów, jak się w niej najlepiej odnaleźć.  Nie piętnowałbym zatem tych, których sytuacja przerosła. Jeśli ktoś czuł się najlepiej, spędzając całe dnie przed telewizorem, czy komputerem – to jego prywatna sprawa.

Tak, jak mówiłeś, w czasie izolacji dużo czytałeś. Masz też ten przywilej, że czytałeś także dla innych, ponieważ nagrałeś aż cztery audiobooki. Romans, erotyk, kryminał i powieść obyczajową. 

Akurat audiobooków w czasie pandemii nie byłem w stanie nagrywać, ponieważ wszystko było w dużej mierze uzależnione od tupiących nóżek dzieci sąsiadów z góry. (Śmiech.) Za to udało się nagrać sporo reklam. Krótkie strzały. Szczekające psy, czy przejeżdżające za oknem śmieciarki niestety skutecznie uniemożliwiały nagrywanie całych książek. (Śmiech.)

Co jest dla Ciebie najważniejsze w pracy głosem?

Dla mnie najważniejsze jest, by cały czas czerpać z tego frajdę. By kolejne zlecenia traktować jak nowe wyzwania, którym ambitnie chcę sprostać. 

Która historia z ostatnio nagranych audiobooków wywarła na Tobie największe wrażenie?

Chyba książka „Samotność we dwoje” autorstwa Agnieszki Lis. Historia czterdziestoletniego mężczyzny, który zaczyna dusić się w swoim małżeństwie.  Bardzo ciekawe wyzwanie aktorskie, zwłaszcza że w ostatnim rozdziale wcieliłem się także w żonę. (Śmiech.)

Masz wrażenie, że audiobook zaczyna wypierać książkę w tradycyjnej formie?

To chyba kwestia indywidualna – ja przykładowo uwielbiam zapach tradycyjnej książki i szelest przewracanych kartek.

Ale audiobooki fantastycznie sprawdzają się na siłowni, w podróży, czy podczas joggingu. Grunt, że ludzie sięgają po książki w jakiejkolwiek formie. W czasach kulejącego czytelnictwa szanuję każdą formę obcowania z literaturą.

W czasie kwarantanny dołączyłeś do teamu Instanocki, czyli wieczorów z czytaniem dla dzieci. To Twój głos był zaproszeniom na te wieczory czytelnicze. Książka Twojego dzieciństwa to...

Pierwsza, która przychodzi mi na myśl, to „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren. Uwielbiałem też sagę „Pana Samochodzika” i „Muminki”. Często sięgałem po komiksy - „Tytusa, Romka i A'tomka”, czy „Kajko i Kokosza". I słowo daję, że to też było czytanie, nie samo oglądanie obrazków. (Śmiech.)

Uważasz, że tego rodzaju inicjatywy wszczepiają najmłodszym zamiłowanie do czytania i sprawiają, że w późniejszych latach chętniej sięgną po lekturę?

Mam taką nadzieję. Kiedy byłem dzieckiem, mama czytała mi regularnie i zaszczepiła ten zwyczaj. Przed zaśnięciem staram się już nie zerkać na telefon, ale właśnie sięgnąć po jakąś lekturę.  Książki pobudzają wyobraźnię, poszerzają zasób słownictwa. Bardzo się cieszę, że nasza inicjatywa może być w tym pomocna. 

Czy Instanocki będą kontynuowane?

Mam nadzieję, że wkrótce wrócimy ze zdwojoną siłą.

Jak przy panujących obostrzeniach wygląda praca na planie?

Są środki dezynfekujące, maseczki, przyłbice. Testy na obecność wirusa są cyklicznie powtarzane. Regularnie mierzona jest temperatura. Wszyscy robią co w ich mocy, by przy obecnych warunkach  móc w miarę normalnie funkcjonować i pracować zachowując wszystkie zasady bezpieczeństwa.  

Jeśli chodzi o nowości z 2020 roku z Twoim udziałem, warto przytoczyć tu film "Angel.A", gdzie wcieliłeś się w rolę Onurisa. Co opowiesz o pracy nad tym filmem?

To była absolutnie szalona przygoda. Polski film sci-fi z prawdziwego zdarzenia! Nie dowierzałem, że w polskim kinie coś takiego ma szansę na powodzenie. Tym większe zdziwienie, kiedy zaczęły docierać pierwsze informacje ile nagród posypało się na światowych festiwalach!  Szczerze podziwiam tę grupę pasjonatów, którzy skrzyknęli się, by stworzyć ten film. 

Porozmawiajmy o social mediach. Czego w nich poszukujesz, a jakich treści unikasz? Jakim jesteś użytkownikiem?

Przyznam, że troszkę uzależnionym (Śmiech.) Ostatnio zainstalowałem sobie aplikację, która upomina mnie, kiedy przekroczę wyznaczony limit scrollowania Instagrama.

Lubię być zaskakiwany, lubię nietuzinkowe poczucie humoru. Instagram daje mi także możliwość podglądania moich ulubieńców z Hollywood oraz muzycznych idoli. Jak wyglądają światowe produkcje od kulis, jak wygląda zaplecze Oscarowej gali, albo próby choreograficzne przed wielkimi wydarzeniami muzycznymi – dzięki apce mam to na wyciągnięcie ręki.

Rownież kreatywność niektórych użytkowników podczas lockdownu była imponująca. Byłem fanem challenge'u, gdzie ludzie w zaciszu swoich mieszkań odtwarzali najbardziej znane dzieła sztuki! Czego tam nie było? Warhol, Kahlo, van Gogh i antyczne rzeźby – wyobraźnia ludzi była nieograniczona!

Ja wziąłem sobie za punkt honoru nagranie własnej wersji #Hot16Challenge2, choć z rapowaniem mi, delikatnie mówiąc, nie po drodze. Pierwszą reakcją na nominację od Stefa Terrazzino były zimne poty. (Śmiech.) Mój brak miłości do hip - hopu zszedł jednak na drugi plan. Pomaganie było ważniejsze. 

Swój profil na Instagramie prowadzisz w sposób lekki i przyjemny. Fajnie, z żartem w tle. Czym najchętniej dzielisz się z followersami?

Mój profil na Instagramie prowadzę trochę jak bloga, czasem jak pamiętnik. Pokazuję swoją pracę, wakacyjne destynacje, przyjaciół (ma się rozumieć za ich zgodą), ale jest też miejsce dla chillowania na kanapie z książką i paką chipsów. Nie mam żadnych wytycznych, które mnie ograniczają. Nie nauczyłem się „dziesięciu przykazań prowadzenia idealnego profilu w social mediach” i... nie jest mi z tym źle. 

Jakie jest najczęstsze pytanie, które dostajesz od swoich followersów?

Oczywiście większość dotyczy dalszych losów bohaterów „Brzyduli”, ale zdarzają się też pytania jak zostać aktorem, albo zacząć przygodę z lektorowaniem. Naprawdę nadspodziewanie dużo ludzi chciałoby spróbować swoich sił przed mikrofonem. 

O co najczęściej jesteś pytany w kwestii zawodu lektora?

Zdecydowanie „Jak zacząć?” Polecam próbować. Próbować, nie poddawać się i dużo słuchać.

1 września odbyła się premiera serialu "Ludzie i bogowie". 

Tak, „Ludzie i bogowie” to serial historyczny opowiadający o oddziale „Pazur” działającym w Warszawie podczas II wojny światowej. Scenariusz był inspirowany prawdziwymi akcjami, które wydarzyły się w okupowanej stolicy. A ja wcielam się w najczarniejszy charakter z jakim dane mi się było do tej pory zmierzyć. Zapraszam przed telewizory w każdą niedzielę o godzinie 20:15. 

Wcielasz się w postać Otto Zandera. Czy w ramach pracy nad rolą zgłębiałeś źródła historyczne?

Oczywiście. Na własną rękę wertowałem strony w internecie, ale nieoceniona okazała się też pomoc reżysera Bodo Koxa. Poza tym obsada dostała cały spis książek, filmów i seriali, które mogłyby posłużyć za inspiracje. Przebrnąłem przez większość, choć muszę przyznać, że nie była to łatwa lektura.

Czy wcielanie się w postać negatywną jest dla Ciebie urozmaiceniem pracy w zawodzie?

Marzyłem o roli czarnego charakteru już od dawna. Takiego „złego do szpiku kości”. Tu wyzwanie było tym większe, że wszystko grałem po niemiecku. Miałem regularne lekcje z lektorem, na moje szczęście wyjątkowo cierpliwym. (Śmiech.) Spore wyzwanie, ale i ogromna satysfakcja.

Na koniec opowiedz proszę o najbliższych planach zawodowych. 

Moje najbliższe plany uzależnione są w dużej mierze od tego, w jakim stopniu zostaną odmrożone teatry. W tym sezonie mam zaplanowaną premierę w Teatrze Komedia. I bardzo trzymam za nią kciuki.