niedziela, 23 maja 2021

Hubert Jarczak: "Mam pozytywną powierzchowność. Lubię ludzi"

Hubert Jarczak: "Mam pozytywną powierzchowność. Lubię ludzi"


fot. ARTRAMA / MTL MAXFILM  / Hubert Jarczak jako Beniamin Vick w serialu "Na Sygnale".

Z aktorem, Hubertem Jarczakiem rozmawiam o tym, jak pozytywne podejście do życia przekłada się na zawód aktora, o jego autorskim projekcie #aktoremzostać, który skierowany jest do osób, które są na początku swojej drogi i pragną się rozwijać w aktorstwie.

Rozmawiamy też o serialu "Na Sygnale" w którym to Hubert pojawił się w 307 odcinku w roli nowego szefa stacji, Beniamina Vicka, który jest świetnym lekarzem, ale też...nieźle namiesza.

"Postać Beniamina jest dla mnie bardzo ciekawym wyzwaniem, bo ma dość sympatyczną powierzchowność. W pierwszym kontakcie da się go lubić, ale nosi w sobie tajemnice" - mówi o swojej postaci. 

Ponad rok temu świat zatrzymał się z dnia na dzień, co oczywiście spowodowane jest pandemią koronawirusa. Jak znosisz izolację?

Skutków izolacji za bardzo nie odczuwam, ponieważ mieszkam na Mazurach. Kiedy lockdown był tak bardzo restrykcyjny, że trzeba było siedzieć w domu, ja na szczęście miałem gdzie wyjść. Praktycznie na wyciągnięcie ręki mam las i ogródek, gdzie mogę beztrosko spędzać czas i mieć wszystko w nosie. (Śmiech.)

Współczuję osobom, które mają możliwość wyjścia tylko na balkon, nie mają blisko parku, czy innego kawałka zieleni.

Mam szczęście, że negatywne skutki izolacji mnie nie dotknęły, a kiedy się zaraziłem, wirus obchodził się ze mną dość łagodnie.

Czego nauczył Cię ten trudny czas?

Wbrew pozorom, bardzo dużo się nauczyłem. W wielu aspektach przewartościowałem swoje życie.

Nie ma sensu bezczynnie czekać na coś, co ma do Ciebie przyjść. Trzeba wyciągać ręce po swoje marzenia i cele, które chcesz osiągnąć i dogrzebywać się do nich samemu. Trzeba być kreatywnym i nie czekać na to, co przyniesie los, choć w wielu przypadkach jest to bardzo trudne, ponieważ nie każdy ma takie możliwości. Zdaję sobie sprawę z tego, że łatwo jest mówić o tym osobie, która takie pole manewru posiada. Jest wiele trudnych sytuacji z których ciężko jest się podnieść. Uważam jednak, że najgorszą ze wszystkich możliwych opcji jest siedzenie, czekanie i narzekanie. Trzeba brać sprawy w swoje ręce. Łapać

Cała pandemia spowodowała, że internet eksplodował. Rzeczy, które pojawiłyby się w sieci być może dopiero za kilka lat, są już na wyciągnięcie ręki. Wszystko odbywa się zdalnie, więc szybko musieliśmy to zaakceptować i nauczyć się tego.

Dla mnie selftapy i castingi online od zawsze były zmorą, ale nauczyłem się tego. Zrozumiałem, że selftape jest często skuteczniejszy od castingu stacjonarnego. To bierze się z tego, że jesteś w domu, w bezpiecznym miejscu, możesz nagrywać tak długo, aż poczujesz, że to jest to. Nie wytracasz czasu i energii, tak jak to się często dzieje na castingach stacjonarnych. Możesz dać z siebie 100%. Możesz być najlepszą wersją siebie.

Czasami było tak, że kiedy poszedłem na casting stacjonarny, w oczekiwaniu na swoją kolej rozmawiałem ze znajomymi, przejmowałem ich stres. Gubiłem skupienie w korytarzu.

Czego dowiedziałeś się o sobie w ostatnich miesiącach?

Kiedy zacząłem realizować nagrania castingowe w domu, w idealnych dla siebie warunkach, zrozumiałem coś, dzięki czemu zacząłem wygrywać castingi. Nie wiem, czy jest to kwestia izolacji, wieku, czy czegoś zupełnie innego, ale wiele zmieniło się u mnie w dziedzinie autopromocji. To, że aktorzy nienawidzą castingów, nie jest niczym nowym, ale musimy to robić, jest to wpisane w nasz zawód, bez tego nie istniejemy. W ostatnich miesiącach zrozumiałem, że kiedy idę na casting, ale mam w środku przekonanie, że nie chcę go wygrać, to tak się dokładnie dzieje. Nie ma szans. Muszę mieć w sobie czyste emocje.

Przeanalizowałem różne castingi, na które chodziłem w Warszawie. Mogę śmiało stwierdzić, że w trakcie tych castingów miałem w sobie nieodpowiednie emocje i to właśnie one mnie dyskwalifikowały. Emanowałem energią, którą reżyserowie castingu odpierali. W tej kwestii u mnie zmieniło się bardzo dużo. Teraz na castingach pojawiam się w 100% pozytywnie nastawiony. Przed przesłuchaniami dużo czasu spędzam w drodze. Nastawiam się na to, co będę miał do zrobienia. Buduję siebie.

To cały proces afirmacji, który polega na tym, by siebie zaakceptować, polubić. To temat bardzo popularny za granicą, który w Polsce odbierany jest jako pierdoły, które nic nie dają. Nie zgadzam się z tym. Uważam, że takie podejście jest bardzo ważne. Nosimy w sobie wewnętrznego krytyka, który zamiast nas wspierać, bardzo nas ogranicza. Warto nauczyć się żyć tak, by mieć odwagę, umieć sobie wybaczać i pokochać siebie. Uważam, że kiedy polubimy siebie, jesteśmy w stanie o wiele więcej zdziałać. Kiedy zaakceptowałem miejsce w którym jestem, zacząłem wygrywać castingi. Paradoksem jest to, że przez ostatni rok, który zdominowała pandemia, ja zacząłem o wiele więcej pracować. Zaczęło mi się lepiej powodzić. (Śmiech.) Taki pozytywny paradoks. Więcej pracuję, ale też mam większą świadomość w wielu kwestiach. To ma pozytywny oddźwięk we wszystkich aspektach.

We wszystkich zawodach sprawdza się to, że kiedy Ty siebie akceptujesz, robią to też inni i chcą Cię angażować do swoich projektów.

W ostatnich miesiącach zaakceptowałem siebie. Nie chodzi o to, że wcześniej siebie nie akceptowałem, ale to raczej kwestia szerszego spojrzenia w innym kierunku. Odkąd zacząłem myśleć o sobie w ten sposób, że nie muszę do końca życia być aktorem, zacząłem poznawać różne branże, inaczej spojrzałem na rynek, czy na to, co nas otacza. To mnie rozwinęło. Kiedyś na samą myśl o tym, co zrobię, jeśli nie będę mógł być aktorem, walił mi się świat. Wiadomo, że aktorstwo jest przede wszystkim moją pasją i sprawia mi dużo przyjemności, ale teraz już wiem, że mógłbym robić wiele innych ciekawych rzeczy. Okazuje się, że kiedy zdystansujesz się od swojego zawodu, staje się on pewniejszy. Dowiedziałem się o sobie, że mogę zdziałać więcej, niż mi się wydaje. Jeszcze bardziej siebie polubiłem i jeszcze więcej sobie wybaczam.














fot. zdjęcie nadesłane

Ostatnio Magda Rembacz powiedziała mi, że stara się izolować od negatywnych informacji i bodźców. Czego Ty unikasz?

Unikam wszelkiego rodzaju programów informacyjnych, ponieważ jesteśmy wręcz zalewani informacjami, które są związane z pandemią. Informacje na ten temat od pierwszego momentu były dla mnie przytłaczające, budziły ogromny niepokój. Jest taka teoria, że informacja, która kilkadziesiąt razy zostaje powtórzona, może stać się prawdą... Ja prawie wcale nie oglądam telewizji. 

Już na pierwszy rzut oka sprawiasz wrażenie osoby niezwykle pozytywnie nastawionej do ludzi i świata. Czy taka postawa pomaga w dzisiejszej niełatwej dla nas wszystkich rzeczywistości?

Tak. Mam pozytywną powierzchowność. Lubię ludzi. Jestem zwierzęciem stadnym. Wierzę, że energia, którą dajesz, prędzej, czy poźniej, wraca do Ciebie. Taki jestem. Wiadomo, że nigdy nie można zadowolić wszystkich. Przyznam, że zrozumiałem to dosyć niedawno. Długo miałem z tym problem.

Zdanie sobie sprawy z tego, że ludzie lubią mnie już po pierwszym kontakcie, było dla mnie czymś stałym. Kiedy zderzałem się z inną opinią, że ktoś mnie jednak nie lubi - nie rozumiałem tego. Teraz wiem, że tak po prostu jest. Nie każdy będzie mnie lubił, nie każdy będzie akceptował to, co robię lub proponuje. Kluczowe dla mnie jest to, że już akcpetuje sytuację, że nie wszyscy mnie akcpetują.

Podsumowując - wierzę, że energia, którą wysyłasz w kosmos, wróci do Ciebie. 

Jesteś aktorem, ale stworzyłeś też strefę wsparcia #aktoremzostać. Skierowana jest do osób, które są na początku swojej drogi i pragną się rozwijać w aktorstwie. Czy pandemia niejako przyczyniła się do realizacji tego pomysłu?

W zasadzie tak. Zrozumiałem, że mogę dzielić się wiedzą, którą posiadam na temat pracy w zawodzie aktora. Nigdy nie miałem poczucia, że mógłbym kogoś czegoś uczyć. Żyłem w przekonaniu, że to, co ja wiem na temat aktorstwa, jest oczywiste, wręcz banalne. Niedawno uświadomiłem sobie, że tak nie jest, a wiedza, którą mam do przekazania, może być dla innych bardzo cenna. Po prostu muszę się nią dzielić, bo dla jednych może to być odkrywcze, a drugim może to pomóc dostać się do szkoły.

Strona #aktoremzostać ma na celu sprowokować osoby początkujące do tego, by coś w sobie odkryć. Moim zdaniem każdy ma coś wartościowego do zaproponowania, ale nie każdy potrafi odblokować się i zburzyć bariery, które sami sobie stwarzamy. Sami jesteśmy dla siebie największym krytykiem.

Za pośrednictwem strony staram się robić dobrą robotę. Działa też grupa na której prowadzę transmisje live, rozmawiam z tymi młodymi ludźmi, buduję ich i dzielę się swoją wiedzą. Gdyby nie pandemia, nie wiem, czy stworzyłbym to miejsce. Na pewno ta sytuacja przyczyniła się do tego.

W jednym z pierwszych wpisów, które pojawiły się na profilu projektu na Instagramie stwierdzasz, że wszystko zaczyna się od wytyczenia celu, który chcemy osiągnąć. Czy Ty od zawsze chciałeś zostać aktorem?

Od dziecka byłem na scenie, ponieważ od najmłodszych lat rodzice wysyłali mnie do domu kultury na zajęcia teatralne. Choć moi rodzice nie są aktorami, to scena i teatr są mi bliskie od zawsze. To było moje hobby, pasja, sposób na spędzanie wolnego czasu. Po drodze pojawił się też kabaret. Sprawiało mi to wielką przyjemność, ale całe moje otoczenie, a w tym także część rodziny, odradzała mi pomysł zostania aktorem. W pierwszej chwili ich posłuchałem, nie wiedziałem, co chcę robić. Bliscy wyobrażali sobie, że wybiorę jakiś konretny, stabilny zawód. To, że posłuchałem otoczenia, a nie głosu swojego serca, było dużym błędem. Zaraz po maturze studiowałem fizykę na kierunku astronomia. To był strzał. Po roku zorientowałem się, że popełniłem ogromny błąd. Odciąłem się od mojego miasteczka, teatru, obecności na scenie. Strasznie zaczęło mi tego brakować. Doszło do mnie, że nawet nie spróbowałem zdawać na studia aktorskie. Wiedziałem, że jak nie spróbuję, to będę żałował do końca życia. Podjąłem decyzję. Poszedłem na egzaminy. Trudno zdobyć się na taką odwagę. Moim sponsorem byli rodzice, którzy łożyli na moje mieszkanie w stolicy. Postanowiłem to zrobić. Poszedłem za głosem serca, za marzeniami. Zdecydowałem się zdawać jedynie do Warszawy, co też okazało się błędem, ponieważ powinienem od razu zdawać do wszystkich szkół, aby zwiększyć prawdopodobieństwo dostania się. Kiedy przygotowuję do egzaminów kandydatów do szkół aktorskich, zwracam im na to uwagę, żeby aplikowali na wszystkie wydziały aktorskie. Za pierwszym razem się nie dostałem, ale to dlatego, że poszedłem prosto z ulicy, nie byłem przygotowany. Z perspektywy czasu przyznam, że na miejscu egzaminatorów, też wtedy bym siebie nie przyjął. Zobaczyłem, jak to wygląda. Przez kolejny rok nabrałem pewności. Akademia Teatralna była dla mnie rajem. Postanowiłem, że muszę tam studiować. Zachłysnąłem się tym miejscem. Nie znałem wtedy jeszcze ani Łodzi, ani Krakowa. Nie miałem już statusu studenta, bo całkowicie zrezygnowałem z fizyki, więc zaczęło się mną interesować wojsko. Myślałem tylko o aktorstwie, cały wysiłek i energię inwestowałem w tym kierunku. Fizykę definitywnie odłożyłem na bok. Było to dużym utrudnieniem, bo musiałem kombinować, by nie wzięli mnie do wojska. Studiowałem przez chwilę ekonomię zaocznie. Ten czas wiele mnie nauczył. Moja droga była kręta i wyboista, ale widocznie tak miało być. Zdawałem do trzech szkół, ostatecznie wybrałem Łódź. Uważam, że obecność wydziału reżyserii oraz wydziału operatorskiego, daje aktorom większe możliwości. Studenci poznają reżyserów i operatorów, a to w przyszłości jest dużym ułatwieniem pracy w zawodzie.

Bardzo pokochałem Warszawę. Była dla mnie utopią, małym Zachodem. Kiedyś bardzo lubiłem duże miasta, teraz mniej. (Śmiech.) Spotkałem tam fajnych ludzi. 

W Twoich przesłaniach do przyszłych adeptów aktorstwa dominuje myśl, że pozytywne nastawienie jest kluczowe w drodze do sukcesu. Na swoim przykładzie przyznałeś, że kiedyś do części swoich castingów podchodziłeś negatywnie nastawiony. Kiedy to się zmieniło? Co pomogło Ci zmienić myślenie?

To zmieniło się teraz. Pozytywne nastawienie jest kluczowe w każdej dziedzinie życia. Wchodzisz i zarażasz energią.

W temacie trzech kręgów energii polecam książkę autorstwa Patsy Rodenburg, która nie została niestety do tego momentu przetłumaczona na język polski. Warto jednak się z nią zapoznać.

Jeśli chodzi o to, co pomogło mi zmienić myślenie, jest to kwestia uważności i zrozumienia, że nie warto patrzeć roszczeniowo na otaczające nas życie. Nikt nie jest nam nic winien. Na wszystko musimy zapracować. Nic nam się nie należy a priori. Trzeba zawsze budować szczere i prawdziwe relacje.

Co najczęściej blokuje osoby, które zwracają się do Ciebie na początku swojej drogi?

Uważam, że przede wszystkim to jest kwestia budowania siebie i zrozumienia pewnych rzeczy, które nas blokują. Cała reszta jest narzędziem. Można to wyjaśnić chociażby na przykładzie osoby, która chce dostać się do szkoły aktorskiej. Powinna wybrać taki tekst, z którym się utożsamia, ale najważniejszą pracą jest wyobrażenie sobie siebie na tym egzaminie. Przejście wszystkich możliwych sytuacji tak, że nie będzie to dla tej osoby stresogenne i nic jej nie zaskoczy. To etap do osiągnięcia pewnego celu. Ta sytuacja nie pozamyka naszej przyszłej studentki. Da z siebie 100%. Kiedy się stresujemy, nasza efektywność maleje wprostproporcjonalnie. Czym większy stres, tym więcej się blokujemy. Zwracam uwagę na to, by w czasie przygotowań do konkretnego wyzwania być sobą. Trzeba być uważnym na otoczenie i nauczyć się nie stresować. Jeśli się nie uda, zawsze można próbować ponownie. To nie koniec świata. Warto pracować nad swoją pozycją, mową ciała i konfortem podczas egzaminu. Egzamin nie ma być tym, co nas zabije, ale tym, co nas zbuduje. Takie przygotowanie jest kluczowe, ponieważ wtedy można zaprezentować lepszą wersję siebie i udowodnić, że mamy coś wartościowego do powiedzenia. O to chodzi na egzaminach wstępnych. Egzaminatorzy w przyszłych adeptach aktorstwa chcą dostrzec osoby ciekawe świata. 

W 307 odcinku dołączyłeś do obsady serialu "Na Sygnale". Jak przyjęto Cię na planie?

To bardzo zgrana ekipa. Zostałem bardzo ciepło przyjęty. Mam wrażenie, że gram tam od lat. Cała ekipa zadbała o miłą atmosferę i o to, by nie było stresogennych sytuacji. U nich tak po prostu jest. Czuję się tam jak w rodzinie. Praca na planie serialu "Na Sygnale" to ogromna przyjemność. 












 

fot. ARTRAMA / MTL MAXFILM / Wojciech Kuliński, Wojtek Zygmunt, Monika Mazur - Chrapusta, Lea Oleksiak, Kamil Wodka, Natalia Rewieńska, Hubert Jarczak, Tomasz Piątkowski i Igor Sydov na planie serialu "Na Sygnale".

W czym Twoim zdaniem zawarty jest fenomen serialu?

Tu nikt nic nie udaje. Darzymy się szczerością i szacunkiem. Cała ekipa jest otwarta. To fajni ludzie, z sercem na dłoni. Absolutnie, nie kokietuję. Pracowałem na wielu planach i mogę przyznać, że nie na wszystkich panuje tak serdeczna atmosfera. Myślę, że fenomen zawarty jest w tym, że się lubimy. Zostałem bardzo szybko zaakceptowany, czerpię ogromną przyjemność z bycia na tym planie. Oczywiście, czasami zdarzają się jakieś nerwowe sytuacje, ale nie zatraca się przy tym szacunek do każdego człowieka z dowolnego pionu produkcyjnego.

Czy zanim tam trafiłeś, zdarzało Ci się oglądać serial?

Nie, nie znałem tego serialu wcześniej. Ogromnym zaskoczeniem było dla mnie to, że emitowany jest już od siedmiu lat. Seriali jest tak dużo, że nie jestem wstanie ogarniać wszystko, tym bardziej, że rzadko oglądam telewizje.

Beniamin Vick jest nowym szefem stacji, kiedyś był chirurgiem plastycznym, a teraz jeździ do wyzwań. Skrywa pewną tajemnicę...Czy wcielanie się w nieoczywistą postać jest dla Ciebie swego rodzaju urozmaiceniem pracy w zawodzie?

Tak, bardzo. Postać Beniamina jest dla mnie bardzo ciekawym wyzwaniem. Beniamin ma dość sympatyczną powierzchowność. W pierwszym kontakcie da się go lubić, ale nosi w sobie tajemnice. Fajne jest to, że nie jest bohaterem do końca oczywistym. Mamy w sobie odcienie dobre, ale też złe. Jasne i ciemne. Zależy, co w sobie podsycamy. Beniamin ma swoje sekrety, a dzięki temu może pójść w każdym kierunku. Mimo tego, że przeszłość go ściga, to w gruncie rzeczy jest dobrym człowiekiem. To moja postać, więc będę go bronił. To lekarz pokiereszowany przez życie, który chce się rozliczyć z przeszłością. Trzymam za niego kciuki.

Jak radzisz sobie z przyswojeniem terminologii medycznej?

(Śmiech.) Radzę sobie, ale muszę przyznać, że to duże wyzwanie. To kwestia treningu. Pierwsze zderzenie z tą terminologią było ostre, ale teraz przyswajanie tego staje się normalne. 











 

fot. ARTRAMA / MTL MAXFILM / Hubert Jarczak i Natalia Rewieńska na planie serialu "Na Sygnale".

Przytocz proszę najtrudniejsze terminy medyczne z którymi dotychczas spotkałeś się na planie.

Były to takie terminy, jak tamponada osierdzia, bradykardia, fentanyl. Nigdy nie miałem nic wspólnego z medycyną, więc wszystkie te terminy były dla mnie bardzo obce.

Masz jakiś patent na przyswojenie tych trudnych zbitek językowych?

Patent jest taki, że muszę wiedzieć, co mówię. Kiedy rozumiem tekst, wszystko idzie sprawnie. To jakim żargonem mówimy, nie jest aż tak znaczące. Wszystko jest kwestią treningu. 

Co we wcielaniu się w ratownika medycznego sprawia Ci największą frajdę, a co przysparza swego rodzaju trudności?

Szalenie ciekawe jest to, że moja postać ma ciągle jakieś działanie do wykonania. Ja uwielbiam działać. Dzięki temu, że ma się coś konretnego do zrobienia, wytwarzają się też emocje, które są następstwem działań. Aktorstwo wiąże się z działaniem, a kiedy jest go dużo, wtedy jestem szczęśliwy. Uwielbiam sceny odbierania porodu, przeprowadzanie badań neurologicznych, czy urazowych. Pociąga mnie organiczność. Dialog, który łączy się z wykonywaniem konkretnych czynności. Działanie to clue tego zawodu.

Nabycie jakich umiejętności okazało się dla Ciebie konieczne, byś mógł się wiarygodnie wcielać w postać Beniamina?

W pierwszej scenie, którą miałem do odegrania odbierałem poród, więc już na samym początku zostałem rzucony na głęboką wodę. Nie miałem czasu zastanawiać się za bardzo nad tym, jak to zrobić. Był fantom, była krew, była pępowina. Aktorka, która mi partnerowała, bardzo wiarygodnie odegrała poród. Nie przygotowywałem się w żaden konkretny sposób do tej roli. Rzuciłem się do działania, skoczyłem na głęboką wodę i próbowałem pływać. (Śmiech.) 













fot. ARTRAMA / MTL MAXFILM / Tomasz Piątkowski, Hubert Jarczak, Natalia Rewieńska, Wojciech Kuliński, Wojciech Zygmunt, Ania Wysocka - Jaworska i Dariusz Wieteska na planie serialu "Na Sygnale". 

Serial "Na Sygnale" pełni funkcję edukacyjną. Czy Ty również spotkałeś się z opiniami, że dzięki oglądaniu "Na Sygnale" ktoś z fanów wiedział jak zachować się w sytuacji kryzysowej?

Nie miałem jeszcze takiego back up’u, ale na planie słyszałem, że koleżanki i koledzy dostają listy z podziękowaniami od widzów, że to właśnie dzięki serialowi wiedzieli, jak powinni się zachować w sytuacjach, które zagrażały ich życiu. Takie historie są niesamowite. "Na Sygnale" to serial z misją.

Opowiedz o najbliższych planach.

Rozmawiamy podczas mojej podróży do Łodzi, zmierzam właśnie samochodem na plan serialu, który realizowany jest w Teatrze Jaracza w Łodzi, czyli w moim macierzystym teatrze. Opowiada o młodej reżyserce, która chce zadebiutować w Teatrze i zaczyna odwiedzać Teatry, by stworzyć swój wymarzony spektakl. Zderza się z rzeczywistością. Gram jednego z dyrektorów Teatru.

Podsumowując - pracuję na planie serialu "Debiut", a już wkrótce ruszamy z kolejną transzą zdjęć do serialu "Na Sygnale". Szykuje się jeszcze jeden ciekawy projekt, ale nie będę o nim mówił, by nie zapeszać. Jest intensywnie, ale to dobrze. (Śmiech.)

wtorek, 4 maja 2021

Magdalena Rembacz: "Widzę ludzi wokół siebie, każdy jest dla mnie ważny. Tak lepiej się żyje."

 Magdalena Rembacz: "Widzę ludzi wokół siebie, każdy jest dla mnie ważny. Tak lepiej się żyje."













fot. zdjęcie nadesłane

Z aktorką, Magdaleną Rembacz rozmawiamy o życiowych wartościach, o roli pokory w codzienności, ale także o serialu "M jak miłość" w którym po raz pierwszy wcieliła się w rolę...czarnego charakteru.

Wspominamy też Bronisława Cieślaka, który odszedł 2 maja 2021 roku oraz pracę na planie serialu "Malanowski i partnerzy", który w latach 2008-2016 cieszył się ogromną sympatią widzów Polsatu. Obecnie od poniedziałku do piątku w godzinach porannych stacja emituje powtórki. 

Ponad rok temu świat zatrzymał się z dnia na dzień, co oczywiście spowodowane jest pandemią koronawirusa. Jak znosisz izolację?

Dzięki temu, że zostałam dość wcześnie zaszczepiona, moja izolacja nie musiała być aż tak kategoryczna. Moja najbliższa rodzina także poddała się szczepieniu, więc dzięki temu mogliśmy w miarę normalnie funkcjonować. 

Wyjazdy do Warszawy na plan serialu "M jak miłość" wymagały ode mnie ogromnego rozsądku, ponieważ grałam tam z aktorami po osiemdziesiątce. Szacunek do nich, bezpieczeństwo i zachowanie wszelkich środków ostrożności liczyło się dla mnie najbardziej. 

Zaczynam widzieć światełko w tunelu. Trzy razy w tygodniu trenuję intensywnie w parku łódzkim. Staram się wietrzyć głowę i odparowywać ten okropny czas.

Czego nauczył Cię ten czas?

Uświadomił mi, że zdrowie jest najważniejsze, jest ponad wszystkim. Wielu wydawało się, że dane jest na całe życie, nie trzeba się nim przejmować. Inne rzeczy są bardziej absorbujące. Ono zawsze było przy okazji. To było straszne. 

Absolutnym priorytetem w chwili obecnej jest dla mnie moje zdrowie, zdrowie mojej rodziny, przyjaciół, sąsiadów. To dar, który kiedyś nie był tak cenny, jak teraz. Musimy go bardzo pielęgnować i każdego dnia być za niego wdzięczni. W ostatnich miesiącach bardzo spokorniałam, nabrałam ogromnego dystansu do wielu rzeczy i całkowicie przewartościowałam swoje życie. 

Już na pierwszy rzut oka sprawiasz wrażenie osoby niezwykle pozytywnie nastawionej do ludzi i świata. Czy taka postawa pomaga w dzisiejszej niełatwej dla nas wszystkich rzeczywistości?

Cieszę się, kiedy widzę taką postawę w zwykłych, codziennych sytuacjach. Ktoś pomaga starszej pani z zakupami, a ktoś inny miło odezwie się do kogoś w sklepie. Od zawsze zwracam uwagę na takie zachowania. Uważam, że bardzo ważne jest okazywanie serdeczności drugiemu człowiekowi. Taka staram się być od zawsze, bardzo tego potrzebuję. Cieszę się, kiedy mogę komuś pomóc nawet w najdrobniejszy sposób. Zawsze robię to bezinteresownie. Widzę ludzi wokół siebie, każdy jest dla mnie ważny. Tak lepiej się żyje. Często zauważam, że dobro wraca do mnie w różnych postaciach. 

Ważny jest dla mnie kontakt z drugim człowiekiem i otwarcie się na niego. 

Kilka lat temu, kiedy grałam jeszcze w serialu "Malanowski i partnerzy", skontaktowała się ze mną Fundacja Polsat, ponieważ okazało się, że jednym z ich podopiecznych był niewidzący chłopak z Czterokończynowym porażeniem mózgowym, który okazał się być moim fanem. Za pośrednictwem Fundacji poprosił, czy mogłabym przesłać mu zdjęcie z autografem. Niewiele myśląc, zapytałam, gdzie mieszka i pojechałam do niego. Zaprzyjaźniliśmy się. Dwa razy odwiedził nas na planie. Było to spełnieniem jego marzeń. Pamiętam, że oprócz serialowych gadżetów, od Tomka Mandesa otrzymał kurtkę. Kiedy serial już się skończył, jeździłam do niego, emanował pozytywną energią, był szczęśliwy. Zakujmplowałam się też z paniami, które się nim opiekowały oraz z jego rodzicami. Mam ogromną potrzebę bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem. To jest dla mnie bardzo ważne. 

Przyznałaś, że w ostatnich miesiącach przewartościowałaś swoje życie. To, co obecnie dzieje się na świecie, może być lekcją dla nas wszystkich. Dla wielu, tak, jak dla Ciebie, już teraz liczą się zupełnie inne wartości niż chociażby kilka miesięcy temu, a wiele osób deklaruje, że kiedy to wszystko się skończy, będzie patrzeć na świat z większym dystansem, bardziej przychylnie. Myślisz, że uda się społeczeństwu wytrwać w tym postanowieniu?
 
Mam dwie wizje związane z pandemią. W pierwszym odczuciu odbieram ją jako swego rodzaju stopklatkę - wszystko nagle stanęło w miejscu, ludzie się zatrzymali. 

Druga wizja wygląda tak, że świat opustoszał. Zrobiło się pusto i głucho. Wszystkie miejsca, które zawsze tętniły życiem, zrobiły się smutne. Bez kontaktu z drugim człowiekiem na spacerze, w pociągu, w teatrze, czy na planie zdjęciowym, nas nie ma, wszystko traci sens. Całkowicie zgadzam się z tym, że nabieramy dystansu do całego świata, do wszystkiego, ponieważ dopiero w pandemii uświadomiliśmy sobie, jak cudowny jest świat dzięki ludziom, którzy tworzą to wszystko. 

Bardzo brakuje mi spotkań, pełnych restauracji, gwaru i grającej muzyki. 

Jedni nadrabiali  zaległości książkowe, drudzy zaś oglądali filmy. W obydwu przypadkach lubisz odkrywać nowe tytuły, czy raczej wracać do sprawdzonych?

Kiedy chcę się zrelaksować, zawsze wracam do sprawdzonych tytułów. Najczęściej wracam do filmów, seriali i ulubionych cytatów. Jeśli chodzi o książki, nie lubię dwa razy czytać tych samych tytułów. 

Lubię opierać się na dźwięku. Jest on dla mnie bardzo ważny. Jak słyszę znajomą ścieżkę dźwiękową w serialu, głos aktorów lub sentencje, które znam już na pamięć, kiedy chcę się poczuć bezpiecznie, nie muszę patrzeć nawet na ekran, bo skupiam się na tym, by to słyszeć. To mnie odpręża. 

Zazwyczaj nic nowego, choć było kilka takich pozycji, którymi w ostatnich miesiącach absolutnie się zachwyciłam i zaczęłam je pogłębiać. 

Jedną z takich pozycji, którą obejrzałam z zaciekawieniem, był serial o Agnieszce Osieckiej. Na urodziny otrzymałam album z jej zdjęciami, wszystkimi jej wierszami i skrawkami, które pisała na jakichś karteluszkach. To bardzo mnie zafascynowało, ponieważ zawsze byłam pełna podziwu, jeżeli chodzi o jej potencjał, twórczość i odwagę, która towarzyszyła jej w tamtych latach.                         Była niestandardowa w myśleniu i odczuwaniu. Niczego się nie bała. 




























fot. zdjęcie nadesłane

Od czego próbujesz się izolować?

Przez cały ten czas uciekałam od wszystkich pozycji, które były smutne i mroczne. To nie dla mnie, a na pewno nie teraz. 

Ostatnio spotkałam się z moją zaprzyjaźnioną panią krawcową, Krysią. Rozmawiałyśmy, wszystko było dobrze, mówiła, że przygotowuje jedzenie sąsiadom, którzy są na kwarantannie. Prosiłam, by na siebie uważała. Od tej pory nie miałyśmy ze sobą kontaktu, nie mogłam się do niej dodzwonić, cały czas włączała się automatyczna sekretarka. Bardzo się martwiłam. Tydzień temu podjechałam pod jej blok, zadzwoniłam do jej drzwi, ale nikt nie odpowiadał. Zadzwoniłam więc do sąsiada, który mieszka obok. Powiedział mi, że Pani Krysia zmarła, zabrał ją Covid.  Po niespełna dziesięciu dniach od naszego ostatniego spotkania dowiedziałam się o tym, że odeszła. Już się nie spotkamy, nie porozmawiamy, nie wejdę do niej na przymiarki...Dopadła mnie rozpacz. Covid zabrał kolejną cudowną, serdeczną i pełną ciepła osobę. Nie zgadzam się na to, staram się od takich informacji uciekać, ale same do mnie przychodzą. To mnie najbardziej dobija. Uzmysławiam sobie wtedy, jak kruche jest życie. 

W pandemii dotarło do mnie, że wszystko jest niepewne i kruche.

Wsparciem w pozytywnym patrzeniu na świat jest niewątpliwie odkrywanie w sobie nowych pasji. Czego dowiedziałaś się o sobie w ostatnich miesiącach? Czego się nauczyłaś?

Kiedyś myślałam, że rola napisana w języku angielskim będzie bardzo trudna do zagrania. 

Brałam udział w castingu do międzynarodowej produkcji do której zdjęcia realizowane będą w Australii  i Tajlandii. 

Warto tu podkreślić, że rola tworzona była nie w języku potocznym, a poetyckim. Trzeba było zwracać uwagę na każde słowo. Żeby niczego nie pomylić, czy nie pominąć, musiałam być bardzo skupiona. 
Byłam przekonana, że aby zapomnieć, że to obcy język i skupić się wyłącznie na emocjach, musiałabym bardzo długo pracować w jakiejś obcojęzycznej produkcji. Teraz już wiem, że wcale tak nie jest. 

Cieszę się, że mogłam mieć możliwość przystopięnia do castingu o randze międzynarodowej. W ramach tego castingu musiałam zmierzyć się z dwiema scenami, które były trudne emocjonalnie. 

Tak, jak większość aktorów, ja również nie lubię siebie oglądać na ekranie i jestem wtedy bardzo krytyczna, ale tu byłam bardzo zadowolona z efektu końcowego. 

Nauczyłam się, że nie mogę być aż tak krytyczna w stosunku do siebie, bo przesadny samokrytycyzm bardzo mnie stopuje. Nie dodaje odwagi, powera i siły, ale sprawia, że się wycofuję. Dowiedziałam się, że mój potencjał jest większy, niż myślałam. Następną rzeczą, której dowiedziałam się o sobie jest to, że pokora w zawodzie aktora jest najważniejsza. Zawsze musi być taka sama, nigdy nie może się zmniejszyć. To się sprawdza. 

Chciałam zagrać w "M jak miłość" i to się spełniło. Obecnie moja bohaterka jest w więzieniu i marzę o tym by wrócić, ale zobaczymy, jak to się potoczy. Było mi bardzo miło, kiedy w trakcie moich ostatnich dni zdjęciowych drugi reżyser powiedział mi, że zastanawia się jak mnie zatrzymać, a Pan Stefan Friedmann stwierdził, że wybaczy mi wszystkie machlojki i będziemy żyć długo i szczęśliwie. (Śmiech.) 

Zauważam, że moja pokora była w pracy przy "M jak miłość" bardzo przydatna. Zawsze starałam się być dobrze przygotowana, jak taki student, który przychodzi, nie dyskutuje, nie kłóci się. Bardzo miło wspominam tę pracę. Kiedy słyszałam komplementy na swój temat od osób, które pracują przy tym serialu już od dwudziestu lat, czułam się wspaniale. Utwierdziło mnie to po raz kolejny w przekonaniu, że dobro wraca, a tym razem wróciło do mnie w postaci pozytywnego odbioru mojej pracy. 

Właśnie. W 1519 odcinku dołączyłaś do obsady serialu "M jak miłość".  Czy zanim tam trafiłaś, zdarzało Ci się oglądać serial, miałaś swoich ulubionych bohaterów, ulubione wątki?

To był paradoks, ponieważ serial zaczęłam oglądać chwilę przed tym, zanim do niego trafiłam. Stwierdziłam, że fajnie byłoby w nim zagrać, ponieważ ma bardzo duży zasięg. Ogląda go bardzo dużo ludzi, nie tylko widzów, ale też twórców, którzy pracują przy filmach. Podczas castingu miałam do zagrania sześć scen, które okazały się sukcesem . Po dwóch dniach zadzwonił telefon z informacją, że dołączam do obsady. Kiedy dotarła do mnie ta informacja, byłam akurat na otwarciu sklepu u moich znajomych w Wielkopolsce. Nie miał jeszcze nazwy, więc stwierdziłam, że skoro wydarzyła się tam tak szczęśliwa sytuacja, powinien się nazywać "M jak miłość". (Śmiech.) 

Nie wiem, czy to działanie intuicyjne, czy telepatyczne, ale na pewno coś mnie poprowadziło do tego, że zaczęłam akurat wtedy oglądać odcinki tego serialu. 

Jak zostałaś przyjęta na planie?

Na planie zostałam przyjęta wspaniale, z ogromną serdecznością. Pierwsze sceny, które grałam miałam z Robertem Moskwą, Panem Sławomirem Hollandem i Panią Teresą Lipowską. 

W pierwszym dniu grałam przede wszystkim z Robertem, który był bardzo wspierający, wprowadził mnie, wszystko mi pokazał. 

Atmosfera na planie była cudowna. 




























fot. zdjęcie nadesłane

Wcielała się Pani w rolę opiekunki Józefa Modrego, (w tej roli Stefan Friedmann, przyp. red.) Choć Pani bohaterka pojawiła się na razie tylko w kilku odcinkach, jej zachowania wywołały wiele emocji wśród widzów. Co było dla Pani największym wyzwaniem w kreowaniu tej postaci?

W "M jak miłość" po raz pierwszy mierzyłam się z aż tak czarnym charakterem do zagrania. Największym wyzwaniem było to, by pod płaszczykiem tej ciepłej i miłej kobiety, którą wszyscy lubią, pokazać widzowi te jej dwa oblicza.  Okazało się, że to się udało. 

Kiedy odcinki z moim udziałem były już emitowane, podeszła do mnie w sklepie pewna pani i stwierdziła, że w poprzednich rolach pobobałam jej się o wiele bardziej. (Śmiech.) Wytłumaczyłam jej, że to nie ja, a tylko postać, którą gram. 

Pani przyznała, że co prawda gram okropną babę, ale dobrze mi idzie. (Śmiech.) Trudne było dla mnie to, że mimo tego, że byłam czarnym charakterem, musiałam zakładać białą pelerynę i pod tą przykrywką wszystkich przytulałam. Wydaje mi się jednak, że całkiem fajnie to wyszło. 

Zetknęłaś się z opinią widzów, że spotkała ich podobna sytuacja jak ta, przedstawiona na ekranie?

Tak. Dla widzów była to lekcja, że trzeba być bardzo czujnym. Widzowie dziękowali, że ten temat został poruszony. Przyznawali, że takie sytuacje się zdarzają. Jeśli bliscy osoby, która jest pod opieką widzą tylko dobre zachowania, mogą być znieczuleni perfidią kogoś takiego i nie uwierzyć, kiedy to podopieczny próbuje przekazać im, że coś się dzieje.

Z realizowaniem zdjęć do "M  jak miłość" wiąże się jedna bardzo zabawna historia.                        

Na ekranie występowałam ze swoim wspólnikiem, który pojawił się też w scenie, która wymagała od nas dużych zbliżeń. Jeżeli chodzi o kulisy całej sytuacji, zagrał go...mój mąż, który nie jest aktorem. (Śmiech.) Konieczne były sceny namiętnych pocałunków, ale w związku z pandemią okazało się, że aby takie sceny mogły być zrealizowane, obydwoje musielibyśmy się poddać bardzo szczegółowemu i nieprzyjemnemu badaniu laryngologicznemu, które wykluczy u nas zakażenie wirusem. Gdyby u któregoś z nas znaleziono chociażby pojedyncze bakterie w zatokach, już nie moglibyśmy zagrać. Wszyscy zastanawiali się, jak tego badania uniknąć i w końcu produkcja zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy mój mąż jest aktorem. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że absolutnie nie. (Śmiech.) Zapytali, czy mimo to, zgodziłby się na zagranie. W pierwszym momencie nie chciał o tym nawet słyszeć, ale kiedy powiedziałam mu, jaka to będzie scena, zgodził się. Ten argument zadecydował. (Śmiech.) Mimo tego, że towarzyszył mu ogromny stres, dał radę. Finalnie był chyba mniej zestresowany ode mnie. Dzięki temu mamy pamiątkę rodzinną w postaci wspólnie zagranej sceny. (Śmiech.) Pandemia wymusiła na nas takie działanie. 

Ola to postać ze złamaniem, ewidentną rysą na życiorysie. Czy role tego typu są dla Pani pewnego rodzaju urozmaiceniem pracy w zawodzie?

Tak. Jak już wspominałam, od zawsze byłam obsadzana w pozytywnych rolach. Ola była pierwszym moim zetknięciem się z czarnym charakterem. Było to bardzo trudne wyzwanie aktorskie, ale równocześnie traktowałam go jako sprawdzian moich umiejętności aktorskich. To, czy podołałam temu wyzwaniu, niech ocenią widzowie. 

Szczerze przyznam, że była taka scena, której bardzo się bałam. Wpycham w niej Panu Stefanowi Friedmannowi leki na siłę do gardła. Została zmontowana tak, że nie było widać tego, co jest nagrane, bo już na etapie nagrywania efekt był bardzo mocny, ponieważ Pan Stefan moment duszenia się tabletkami zagrał bardzo przekonująco, że kiedy skończyliśmy, wyszłam na dwór i się po prostu popłakałam, ponieważ było to dla mnie bardzo emocjonalne. Już po ujęciu nie mogłam długo dojść do siebie i zrozumieć, jak można wogóle zrobić coś takiego. 

Myślę, że zawód aktora polega na tym, że musi mierzyć się z osobowościami, z którymi prywatnie nie ma nic wspólnego. To pokazuje jak dalekie są nasze możliwości.


























fot. zdjęcie nadesłane

Mówisz, że przeważnie grałaś pozytywne role. Kiedy dostałaś propozycję wcielenia się w "Emce" w czarny charakter, zgodziłaś się od razu, czy miałaś jednak jakieś opory?

Na etapie zdjęć próbnych dostałam sześć scen, które musiałam nagrać. Już po tych pierwszych scenach wiedziałam, że nie jest to fajna osoba, ale w tym serialu drzemie fajny potencjał, więc uznałam, że mimo wszystko warto w to pójść. Nie miałam żadnych wątpliwości, ale przyznam, że kiedy czytałam, co dalej będzie się działo, było mi trochę trudniej. Potraktowałam to jednak jako wyzwanie aktorskie i doszłam do wniosku, że warto też pokazać, do czego człowiek może się posunąć. 

Od poniedziałku do piątku w godzinach porannych na Polsacie emitowane są odcinki serialu paradokumentalnego "Malanowski i partnerzy". Choć emisje premierowych odcinków zakończono w 2016 roku, to serial do dzisiaj cieszy się ogromnym powodzeniem. Jak wspominasz pracę na planie?

Pracę na planie serialu "Malanowski i partnerzy" wspominam świetnie. Uważam, że była to ciężka praca, ponieważ pracowaliśmy nawet po osiemnaście godzin, a nasz najdłuższy dzień zdjęciowy trwał dwadzieścia dwie godziny, czyli prawie całą dobę. Było to osiem lat bardzo fajnej pracy. Kiedy wchodziłam w ten projekt, miałam zupełnie inne oczekiwania. Wydawało się, że będzie to "07, zgłoś się" naszych czasów. Była to praca aktorska, której miałam naprawdę dużo, oswajałam się z nią. 

Bardzo miło wspominam pracę z Bronkiem Cieślakiem. Klasa i profesjonalizm. Lubiłam też pracować z Tomkiem Mandesem, który ma też ogromny talent reżyserski, który zdarzało się wykorzystywać na planie. Był bardzo twórczy na planie. 

Był to świetny czas, kawał mojego życia. 

Co według Ciebie było największą siłą tego serialu?

Bronisław Cieślak był jego filarem. Ludzie mają ogromny sentyment do porucznika Borewicza. "Malanowski" był drugą jego odsłoną. 

Mocną stroną tego serialu były lekcje, jak zachować się, kiedy spotka nas coś złego. Wiele osób mogło wyciągać z tego wnioski. 

Pierwsze odcinki realizowane były na podstawie akt sprawy. Te scenariusze pisało życie. To także było mocną stroną tej produkcji. 

Czy gdyby pojawiła się możliwość powrotu na plan, zechciałabyś  dalej wcielać się w rolę detektyw Magdy?

Pewnie, że tak. Bardzo dobrze czuję się z bronią, co widać było już w "Zostać Miss", a potem także w serialu "Pierwsza miłość". Broń do mnie przylgnęła, jest mi bliska. Przyznam, że wolę biegać po planie z pistoletem, niż się całować. (Śmiech.) Kiedy miałam ją przy sobie i musiałam nią operować, czułam się swobodnie. 

Można stwierdzić, że zdarza Ci się na innych planach filmowych korzystać z wiedzy i umiejętności, które nabyłaś na planie tego serialu paradokumentalnego?

Oczywiście. W serialu "Ślad" strzelałam przecież z karabinu maszynowego. Grałam w jednym odcinku, ale rozłożono go w czasie. W międzyczasie uległam wypadkowi w domu. Stolarze przez przypadek zmiażdżyli mi palce u nóg, więc dwa miesiące leżałam plackiem, a sceny, które miały miejsce w więzieniu, odegrałam na wózku. Było wesoło, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Udało się, mogę dalej chodzić na obcasach. 

Opowiedz proszę w kilku słowach o najbliższych planach zawodowych.

Czekam na wyniki castingu, który odbywał się online. Ostatnio miałam przystąpić do castingu, który finalnie się nie odbył. Przygotowuję swoją wizytówkę i dołączę do niej te sceny, które nagrałam w ramach wspominanych wcześniej międzynarodowych zdjęć castingowych. Cieszę się, że jestem już w tej międzynarodowej bazie. To otwiera nowe możliwości. Czekam na to, co się wydarzy i wierzę, że będzie to coś dobrego. Jestem spragniona powrotu do intensywnej pracy, bo wtedy czuję, że żyję na 100%. 

Co będzie pierwszą rzeczą, którą zrobisz, kiedy świat wróci już do normy?

Zrobię wielkie przyjęcie i zaproszę wszystkie moje przyjaciółki. Już się nie mogę doczekać. Mam nadzieję, że endorfiny nie wybiją mi zębów. (Śmiech.)