niedziela, 26 września 2021

Iwo Wiciński: "Kiedy zobaczyłem "CZARNY MŁYN pierwszy raz na małym ekranie, wtedy w pełni zrozumiałem jego przekaz"

 Iwo Wiciński: "Kiedy zobaczyłem "CZARNY MŁYN pierwszy raz na małym ekranie, wtedy w pełni zrozumiałem jego przekaz"























fot. Magdalena Berny

Z Iwem Wicińskim spotkałam się w Warszawie. Rozmawiamy o serialu "M jak miłość", do którego obsady dołączył w 1556 odcinku jako Dawid Jaszewski. To postać z pewną rysą, tajemnicą, złamaniem. 

Rozmawiamy też o filmie "Czarny młyn", który miał swoją premierę kinową 27 sierpnia. To kino społeczne, które każdy zobaczyć powinien. 

Masz dopiero 17 lat, a już możesz pochwalić się licznymi osiągnięciami w aktorstwie. Jak wspominasz swoje początki?

Wszystko zaczęło się bardzo spontanicznie. Kiedy byłem mały, uwielbiałem oglądać bajki. Na kanale Mini Mini nagle pojawił się szyld casting. Nie wiedziałem co to, więc pobiegłem do Mamy i spytałem, czym jest casting. Stwierdziłem, że chcę spróbować swoich sił. W konsekwencji tego przeżyłem kilka fajnych przygód. Okazało się na przykład, że przyśniłem się (Śmiech.) pani Małgosi Kędzierskiej, kiedy szukała obsady do swojego serialu dla dzieci, który miała reżyserować właśnie dla MiniMini - zobaczyla mnie podczas nagrań do innego programu i od razu dostałem rolę w jej produkcji. Takie to były początki. 

Traktujesz aktorstwo jako chwilową młodzieńczą przygodę, czy wiążesz z nim swoją dalszą przyszłość?

Jeżeli powiem, że aktorstwo traktuję jako hobby, to zabrzmi to chyba mniej zobowiązująco. (Śmiech.) Nie wiem jeszcze, czy planuję związać swoją dalszą przyszłość z aktorstwem. To też trudne, ponieważ kiedy zostaje się aktorem, to część swojej przyszłości oddaje się losowi, a to loteria. 

Rozpoznawalność zyskałeś przede wszystkim dzięki serialowi "Na dobre i na złe", w którym od 726 do 753 odcinka wcielałeś się w rolę Jędrka Sowy, który niespodziewanie pojawił się w życiu Wiktorii Consalidy. (W tej roli do 753 odcinka Katarzyna Dąbrowska, przyp. red.) Jak wspominasz tę przygodę?

Zaczęło się też dość niespodziewanie. Przyznam, że początkowo bardzo nie chciało mi się iść na casting. (Śmiech.) W końcu okazało się, że tego samego dnia mam nie tylko casting do "Na dobre i na złe", ale też do "M jak miłość". 

Przygodę na planie serialu "Na dobre i na złe" wspominam wspaniale. Kiedy wchodzi się do serialu, który realizowany jest już tyle czasu, wchodzi się jak do rodziny, z której trudno wyjść i stracić do niej sentyment. W większości scen spałem, płakałem albo miałem operację. (Śmiech.)

W marcu 2020 roku świat z dnia na dzień się zatrzymał. Wszystko spowodowane jest pandemią koronawirusa. Jak sobie radziłeś? Jakie są Twoje sposoby na spędzanie wolnego czasu? 

Kiedy zaczęła się pandemia, nie miałem w ogóle żadnych sposobów na spędzanie wolnego czasu. Odnajdywałem je stopniowo. Poznałem wiele fajnych rzeczy, które zostały ze mną do teraz. 

Jakich?

Rozkochałem się w fotografii analogowej, która jest teraz chyba moim największym konikiem. 

Jakie obiekty najchętniej fotografujesz?

Portretów fotografuję najmniej. Łażę z aparatem w poszukiwaniu fajnych miejsc, które chętnie zatrzymuję na zdjęciach. 

27 sierpnia odbyła się premiera filmu "Czarny młyn" w którym wcielasz się w rolę Iwo. Co opowiesz o swoim bohaterze?

Mamy to samo imię. (Śmiech.) Kiedy nagrywałem ten film, traktowałem go  bardziej jak sci-fi, czy fantasy, niż jako kino społeczne. Kiedy zobaczyłem go na dużym ekranie, wtedy w pełni zrozumiałem jego przekaz. Dzięki wspaniałym reżyserom - Magdalenie Nieć i Mariuszowi Palejowi, dość szybko znalazłem z filmowym Iwo wspólny język. Na planie poznałem wielu profesjonalistów i bardzo dużo się nauczyłem. Moja wiedza rozszerzyła się nie tylko o techniki aktorskie, ale też o wiedzę na temat tego, jak zwinąć się w precel, by nie zamarznąć na planie w trakcie dużych mrozów. (Śmiech.) Warunki pracy były czasem ekstremalne. 

To  opowieść o akceptacji i tolerancji, do której dzieci muszą dojść własną drogą. Myślisz, że ten film otworzy oczy młodzieży i nauczy ich właśnie tolerancji, akceptacji i otwartości na inność?

Myślę, że film może im sporo wytłumaczyć. Nie lubię opowiadać o morale i historii, bo dużo lepiej się rozumie coś wtedy, gdy samemu się to rozpracuje, a nie zostanie podane na tacy. 

Film jest tak fajnie skonstruowany, że każdy może wyciągnąć z niego swoje wnioski. 





















fot. z archiwum Magdaleny Nieć

W filmie występuje również Twój brat. Jak Wam się razem pracuje? Z rodziną dobrze tylko na zdjęciu? (Śmiech.) 

Prawie w ogóle nie robimy sobie razem zdjęć. (Śmiech.) Pracuje się tak, jak z każdym. Miałem jedynie tę swobodę, że kiedy Borys zaczął odwalać jakieś głupoty, to mogłem wziąć go na stronę i manualnie go naprostować. (Śmiech.) 

Wspieracie się, kibicujecie sobie wzajemnie, dajecie sobie wskazówki?

Zazdrościmy sobie ról i naśmiewamy się z siebie, ale to chyba jest tam gdzieś podszyte braterską miłością. (Śmiech.) 























fot. z archiwum Magdaleny Nieć

Jak zachęciłbyś widzów, aby zobaczyli Wasz film? Co według Ciebie jest gwarantem jego sukcesu?

Jeżeli ktoś chce zobaczyć fajne kino społeczne, warto przyjść na nasz film. Patrząc na naszą rodzimą kinematografię, jest to coś awangardowego, co otwiera drogi reżyserom. Mariusz Palej tak właśnie to robi. Miałem niesamowity przywilej wystąpić w tym filmie i myślę, że fajnie się go ogląda.

Czy Ty, od czasu pandemii byłeś już w kinie? Co zobaczyłeś? Nie wliczajmy teraz "Czarnego Młyna". (Śmiech.)

Uwielbiam chodzić do kina samemu, nie lubię chodzić w grupie. Zamawiam wtedy duży popcorn i wybieram dobry film. Ostatnio największe wrażenie wywarł na mnie film "Na rauszu". Jest trudny, ale niesamowicie piękny. 

Wraz z kolegami wybrałem się na "Czarny młyn", ale to tak trochę dla żartu, by pośmiać się z siebie samego.

Do obsady kultowego serialu "M jak miłość" dołączyłeś w 1556 odcinku. Czy zanim trafiłeś do serialu, zdarzało Ci się go oglądać? Miałeś swoje ulubione wątki, ulubionych bohaterów?

Moje pierwsze spotkanie z "M jak miłość" nastąpiło, kiedy przerzucałem kanały w telewizji. (Śmiech.) Moja babcia jest ogromną fanką tego serialu. Kiedy dowiedziała się, że będę grał w "Emce", bardzo się ucieszyła. 

























fot. MTL MaxFilm - Iwo Wiciński i Karina Woźniak na planie serialu "M jak miłość", odc. 1602 - emisja 27 września 2021 roku 

W czym Twoim zdaniem zawarty jest fenomen tej kultowej produkcji?

To dobry plan na pracę socjologiczną. (Śmiech.) Trzeba by przeskanować moją babcię, ona na pewno wie. (Śmiech.) To serial, którego perypetie są dla jego fanów dość emocjonujące, ale mimo wszystko można się przy nim rozluźnić. 

Dawid Jaszewski to postać z rysą, pewnego rodzaju złamaniem. Co jest dla Ciebie największym wyzwaniem w tej roli?

Największym wyzwaniem dla mnie w tej roli jest to, że jeszcze mało znam Dawida. Trudno buduje się rolę, kiedy od początku ma się jedynie mały szkic swojej postaci, szczególnie, jeśli większość historii osadzona jest w przeszłości. Dużo łatwiej było mi stworzyć postać Iwa w "Czarnym młynie", ponieważ wiedziałem o nim wszystko. 

Skrywa wiele mrocznych tajemnic, a jedna z nich już wkrótce wyjdzie na jaw. Czy możesz coś zdradzić na ten temat?

W życiu Dawida zajdzie wiele zmian. Przed widzami odkryje on wiele swoich tajemnic I wpłynie to dość mocno na jego relacje ze środowiskiem. Zapraszam do oglądania. 

























fot. zdjęcie nadesłane

Wiadomo - jeśli bohater nie jest do końca pozytywny, a z perspektywy widza, mam wrażenie, że Dawid stoi gdzieś pomiędzy, to nie zawsze spotyka się z przychylnymi komentarzami. Czy w kontekście swojego bohatera spotykasz się czasami z hejtem? 

Staram się nie czytać negatywnych komentarzy na mój temat. Zrobiłem to kilka razy, a to zostaje w głowie. Podejrzewam, że teraz też takie się pojawiają. Niech będą. O to w sumie chodzi. 

Czy hejtowi można jakoś zapobiec?

Jeżeli jest to hejt wobec postaci fikcyjnej, to nie trzeba mu chyba zapobiegać. W prawdziwym życiu jest to trudny temat.

Sprecyzuj swoje najbliższe plany zawodowe na koniec rozmowy. 

Gdybym będąc młodym aktorem, dużo planował, to daleko bym nie zaszedł. Próbuję nic nie planować. Człowiek planuje, a Bóg się z tego śmieje. 

Renata Gabryjelska: „Tworząc swój pierwszy film fabularny, chciałam pokazać coś, co jest bliskie moim emocjom. Dlatego w koncept "Safe Inside"– włożyłam całą siebie. Sposób postrzegania świata, przemyślenia, serce.”

Renata Gabryjelska: „Tworząc swój pierwszy film fabularny, chciałam pokazać coś, co jest bliskie moim emocjom. Dlatego w koncept "Safe Inside"– włożyłam całą siebie. Sposób postrzegania świata, przemyślenia, serce.”
















fot. J. Pleśniarski

Z Renatą Gabryjelską spotkałam się 3 sierpnia na festiwalu Kino na Granicy w Cieszynie. 

Rozmawiamy o filmie "Safe Inside", który jest debiutem reżyserskim Renaty Gabryjelskiej, o emocjach, które wywołuje oglądanie filmu swojego autorstwa, ale także o podobieństwie autorki scenariusza do aktorki, która wciela się w główną bohaterkę filmu. 

Wspominamy też wydarzenia z życia Gabryjelskiej, które miały wpływ na scenariusz.

To osobista rozmowa, pełna motywacji, którą każdy przeczytać powinien. 

"Kino na granicy" jest jednym z pierwszych festiwali organizowanych po pandemii. Jak wraca się na takie imprezy po tak długim czasie? Jakie towarzyszą Pani emocje?

Towarzyszy mi spokój, a jednocześnie ogromna radość, że wreszcie możemy żyć normalnie, że my, filmowcy, możemy spotkać się z publicznością, możemy wymieniać się doświadczeniami, możemy rozmawiać z widzami.

Pandemia jest dla nas wszystkich bardzo ograniczająca. Film robi się po to by go pokazać widzom w kinie, kiedy kina nie działają, nie ma tej magii. Nie ma miejsca gdzie możemy się spotkać z widzami. Największą inspiracją dla reżyserów i aktorów jest słuchanie widzów, wymiana energii, inna perspektywa. Tu na festiwalu mogę pokazać film w kinie. Towarzyszy mi stres. Towarzyszy mi też duża ciekawość, ponieważ "Safe Inside" jest moim debiutem. Jestem ciekawa, jak publiczność odbierze film, jak go zrozumie, czy podobnie, jak ja, czy inaczej. Myślę, że dla każdego z nas ważne jest to by cały czas uczyć się czegoś nowego, zderzać z różnymi opiniami, punktami widzenia. Bez różnorodności, bez odmiennych opinii, nie byłoby demokracji czy wolnych mediów. A to, w dzisiejszym świecie jest niezwykle istotne. 

Jaki jest Pani stosunek do tego typu imprez?

Są bardzo potrzebne. Dają dużo energii, która mam nadzieję, że działa w obie strony. Dzięki temu, że oglądamy tu tak dużo filmów konfrontujemy się z tematami, które są ważne, istotne.  Wymieniamy doświadczeniami. Wszyscy nawzajem bardzo dużo się od siebie uczymy. 

„Kino na granicy“ jest jednym z najbardziej znanych w Polsce przeglądów filmowych. W czym Pani zdaniem zawarta jest siła tej imprezy?

Jestem tu po raz pierwszy. Każdy swój film traktuje tak, jak swoje dziecko. Dzielimy się tutaj naszymi filmami, ale nie rywalizujemy w konkursie. Nie ma oceniania i to jest wspaniałe. Jest za to dużo życzliwości. Przyjeżdżamy tu, by pokazywać i opowiadać historie w które wierzymy, a to bardzo jednoczy ludzi. Poza tym ludzie, którzy tworzą ten festiwal, tworzą też klimat tego miejsca. Szczególnie dyrektor artystyczny, Łukasz Maciejewski, który jest niezwykłą osobowością i przyciąga wielu ciekawych twórców.

KNG łączy miłośników polskiego, czeskiego i słowackiego kina. Z czym kojarzą się Pani Czechy?

(Śmiech.) Lubię jeść, więc Czechy kojarzą mi się z knedličkami. (Śmiech.) Od strony filmu kojarzą mi się ze wspaniałą czeską kinematografią. Zdeněk Svěrák, Miloš Forman, a także literaturą szczególnie bliski jest mi Bohumil Hrabal.

Podczas trwania festiwalu zaprezentowano film "Safe Inside", który jest Pani reżyserskim debiutem. Oglądanie fimu swojego autorstwa zawsze wywołuje niesamowite emocje, prawda?

Na pewno. Reżyser ogląda film, ale część jego uwagi skupia się na reakcjach widzów. Wyczuwa energię. Zawsze towarzyszą mi ogromne emocje, ale kiedy dziś jeszcze przed projekcją oglądałam fragmenty filmu sprawdzając poziom dźwięku, pomyślałam sobie, że zrobiłam kawał dobrej roboty. Pomyślałam o sobie w taki dobry sposób. Jestem często bardzo krytyczna w stosunku do tego, co robię. A tu nagle w głowie uruchomiło mi się coś, o czym bardzo pięknie w swojej książce "Czuła przewodniczka" pisała Natalia de Barbaro. O tym, że każda kobieta powinna mieć w sobie taką doradczynię, czułą przewodniczkę. Dziś ta czuła przewodniczka odezwała się we mnie i powiedziała: "Gabi, zrobiłaś kawał dobrej roboty, pochwal się za to. Nie krytykuj". 

Kiedy w pierwszych scenach filmu pojawia się Andrea Tivadar, jesteście do siebie bardzo podobne. 

Nie przyświecało mi to, by aktorka, która gra główną rolę, była do mnie podobna. Przy wyborze kierowałam się emocjami, warsztatem, ale przede wszystkim tym, w jaki sposób aktorka rozumie i interpretuje postać. Jeżeli dokonałam wyboru opartego na podobieństwie do mnie, wydarzyło się to na jakimś nieświadomym poziomie. 

To poniekąd opowieść oparta na Pani doświadczeniach życiowych. Pojawia się motyw odczuć człowieka, który balansuje na granicy życia i śmierci. Pani film jest formą podróży do przeszłości. Jak dalece jest inspirowany Pani życiem?

Tworząc swój pierwszy film fabularny, chciałam pokazać coś, co jest bliskie moim emocjom. Dlatego w koncept "Safe Inside" włożyłam całą siebie. Sposób postrzegania świata, przemyślenia, serce.

Debiutu nie da się oderwać od swoich doświadczeń, czy przeżyć. 

Na pewno zawarte są w nim pytania, które zadawałam sobie jako bardzo młoda dziewczyna, kiedy mój Tata uległ bardzo ciężkiemu wypadkowi samochodowemu i był w śpiączce. Zawieszony pomiędzy życiem, a śmiercią. Kiedy siedziałam przy łóżku Taty i trzymałam go za rękę, zadawałam sobie pytania, co w tym momencie dzieje się z jego świadomością. Gdzie ta jego świadomość jest? Czy, fizycznie będąc nieobecny, słyszy to, co mówię, czy czuje, jak go dotykam, czy rozumie, kiedy mówię jak bardzo go kocham?

To doświadczenie bardzo głęboko odbiło się w mojej psychice. Już wtedy zaczęłam zadawać sobie bardzo dużo pytań egzystencjalnych. Czy nasz mózg jest tylko interfejsem łączącym nas z jakąś inną formą świadomości zbiorowej? Gdzie znajduje się nasza świadomość?

„Safe Inside” jest fikcją, w której istotny jest cytat profesora Bochnera, otwierający film: „Zamiast pytać czy to prawda? Czy to możliwe? Zapytaj raczej, jeśli to prawda, to co wtedy?” 

Chciałam otworzyć naszą percepcję, na rzeczy które z pozoru mogą się wydawać niemożliwe. Uruchomić myślenie krytyczne. Jednocześnie nie dając widzowi gotowych rozwiązań.

Jednak „Safe Inside” jest przede wszystkim filmem o miłości. O poszukiwaniu tej jedynej. 

O tym, że kochać to czasami znaczy pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość to zaprzeczenie zaborczości, jest pragnieniem szczęścia drugiej osoby nawet wbrew własnemu szczęściu.

Kolejnym moim doświadczeniem, które jest częścią filmu było to, że przez lata żyłam ze stadem psów. Bardzo dużych, bojowych. Wątek walki o dominację wziął się z moich wieloletnich obserwacji, jak te psy ze sobą walczą i co decyduje o tym, kto przejmuje kontrolę nad stadem. Kto staje się samcem alfa.

Przez życie idzie Pani z uśmiechem, którym zaraża innych. Co daje Pani w życiu najwięcej siły?

Staram cieszyć się z małych rzeczy, dostrzegać małe radości, takie, jak chociażby picie kawy z ulubionego kubka. 

Kiedy stoją przede mną długodystansowe cele, dostrzegam w nich małe, dobre momenty. To moja dobra energia. 

Wierzę w to, że nasz umysł jest powiązany z samopoczuciem fizycznym, więc jeśli mogę wyjeżdżam w góry. Biegam, trenuję crossfit. 

Medytuję. Mam bliskich ludzi wokół. Ukochane psy. To buduje we mnie siłę do pokonywania trudności, bo życie nie składa się tylko z pięknych chwil. 

Czy na co dzień prowadzi Panią jakaś życiowa sentencja?

Dobrze jest mieć marzenia. Umieć je zdefiniować. Nadać im konkretne ramy.  Jak na przykład czas, w którym chciałabym to marzenie zrealizować. Tydzień. Rok. Pięć lat. Potem każdego dnia krok po kroku przybliżać się do tego celu.  

Moja życiowa sentencja brzmi : ”Jeżeli nie będziesz realizował swoich marzeń, ktoś inny zatrudni Cię, żebyś spełniał jego.”

Nie chodzi o to, by być dryfującym na morzu statkiem, ale o to by wziąć stery w ręce i być kapitanem tego statku i wiedzieć gdzie się płynie.

Jak zniosła Pani izolację? Czego nauczył Panią ten trudny czas?

Był to dla mnie trudny czas. 

Zrozumiałam, że świat jest dużo bardziej skomplikowany, niż mi się wydawało.
 
Żyjemy w czasach zarówno przerażających, jak i szalenie ciekawych – rozwój robotyki i sztucznej inteligencji, fake newsy, koncepty Francisa Fukuyamy, Yuvala Noaha Harariego...

Mam wrażenie, że funkcjonując w świecie półprawd, dezinformacji i mając tego świadomość, powinniśmy głęboko zastanowić się nad tym, kto tak naprawdę zarządza naszymi umysłami. Zwłaszcza chociażby w kontekście obecnego kryzysu.

Już teraz wiadomo, że wkrótce pojawi się dużo ludzi, którzy nie będą mieli pracy, nie będą wiedzieli, jak sobie poradzić, co ze sobą zrobić. Właśnie ci ludzie będą szczególnie podatni na manipulację.

Jedni zbankrutują, zaczną chorować, inni przejmą kontrolę nad gospodarką, włączając w to cały system nowoczesnej technologii.

Pytanie o to, czy demokracja przetrwa wydaje się bardzo zasadne. Jak również to ile z naszej wolności jesteśmy w stanie oddać w zamian za bezpieczeństwo? Dla mnie to niesamowicie interesujące pole do budowania konceptów filmowych.

Uświadomiłam sobie także jeszcze mocniej, jak ważne są relacje z bliskimi. Zwykłe spotkanie z drugim człowiekiem. Doszłam do wniosku, że warto budować swój świat, ten wewnętrzny świat, ponieważ rzeczywistość wokół nas jest tak przerażająca i to być może jedyny sposób by przetrwać.

Aktualnie na Stopklatce emitowane są pierwsze odcinki serialu "Złotopolscy". Jak wspomina Pani ten czas?

Był to czas mojej młodości, dużej otwartości, poznawania świata. Na planie serialu "Złotopolscy"  spotkałam wspaniałych ludzi. Leszek Teleszyński, Henryk Machalica, Piotr Szwedes, Ania Przybylska, Ania Dereszowska. Czas ten wspominam z dużym sentymentem i uśmiechem na twarzy. To są dobre wspomnienia. 

Nie myśli Pani czasem o powrocie do aktorstwa, nie brakuje Pani grania?

Spełniam się w tym, co robię. Jest to dla mnie bardzo ciekawa praca, ale nie zamykam się. Gdyby wydarzyło się coś w moim życiu, co ponownie popchnie mnie do aktorstwa, jestem otwarta na różne możliwości. Jestem ciekawa świata. Otwartość na nieznane prowadzi mnie przez życie. 

Najbliższe plany. 

Mam na biurku parę pomysłów. Naprawdę różnych: obok rzeczy anglojęzycznych jest np. duża produkcja historyczna po polsku oraz projekt serialu; thrillera, który dzieje się w przyszłości, w roku 2060.

Bardzo intryguje mnie to, jak będzie wówczas wyglądał świat i w jakiej kondycji będzie ludzkość. Czy  nasze umysły zostaną zhakowane przez sztuczną inteligencję? Czy zachowamy jakąkolwiek zdolność samodzielnego myślenia? 

Oprócz filmu, zajmuję się też coachingiem i mentoringiem, więc przede mną w listopadzie. międzynarodowa certyfikacja ICC. 

Mam wciąż dużo energii i cały czas jeszcze mi się chce.

sobota, 18 września 2021

Marcin Bosak: "W filmach poszukuję prawdziwego, intymnego przeżycia"

 Marcin Bosak: "W filmach poszukuję prawdziwego, intymnego przeżycia"























fot. zdjęcie nadesłane 

Z Marcinem Bosakiem spotkałam się na Festiwalu Kino na Granicy w Cieszynie. Rozmawialiśmy o filmie "Mistrz", który swoją premierę w kinach w całej Polsce będzie miał 27 sierpnia. W budowaniu swojej postaci aktor kierował się metodami Iwana Wyrypajewa. 

Rozmawiamy też o fotografii anoalogowej i serialu "M jak Miłość". 

Jest Pan stałym bywalcem festiwalu "Kino na granicy". Co sprawia, że tak chętnie wraca Pan do Cieszyna?

Bardzo lubię tę formułę. Tutaj nie ma konkursu, nie ma wyścigów. Tu panuje świetna, swobodna atmosfera. Wszyscy jesteśmy zrelaksowani, wspieramy się, nawzajem oglądamy swoje filmy. Nie ma tu bycia na pokaz, nie ma stada fotoreporterów. W Cieszynie jest prawdziwie i dlatego tak bardzo lubię tu wracać. 

"Kino na granicy" jest jednym z pierwszych festiwali organizowanych po pandemii. Jak wraca się na takie imprezy po tak długim czasie? Jakie towarzyszą Panu emocje?

Przyznam, że czuję, że trochę zdziczałem. (Śmiech.) Kontakty z ludźmi nie są teraz tak spontaniczne i wylewne. Wszyscy jesteśmy ostrożni, natomiast wszystkim bardzo tego brakuje, bo staraliśmy się cały czas pracować, robić to, co lubimy i pojawia się w nas naturalna potrzeba podzielenia się tym, co nam wyszło z tych starań, a festiwale są szansą na taki pierwszy kontakt z publicznością, więc to jest bardzo ważne. "KNG" jest pierwszym festiwalem od dwóch lat, na którym jestem. 

W czym Pana zdaniem zawarta jest jego siła?

Niewymuszona, swobodna atmosfera i to, że nie trzeba tu narzucać sobie jakiejś formy, ale jest się tu po prostu sobą jest największą siłą "KNG". 

KNG łączy miłośników polskiego, czeskiego i słowackiego kina. Z czym kojarzą się Panu Czechy?

Z uśmiechniętymi ludźmi i dobrym piwem, choć nie piję alkoholu. (Śmiech.) 

Jakim jest Pan widzem? Czego poszukuje w filmach?

W filmach poszukuję prawdziwego, intymnego przeżycia. Oraz fajnych historii, do których chce się wracać mimo tego, że już wiemy, jak się skończą. Potrzebuję tego, by ktoś sprowokował mnie do autentycznego przeżywania, kibicowania bohaterowi lub złoszczenia się na niego, ale to już zależy od okoliczności. 

Jakie filmy z repertuaru festiwalowego planuje Pan zobaczyć? 

Przyjechałem wczoraj, więc ta przygoda dopiero się zaczyna. Wybieram się na "Maryjki", a wieczorem wezmę udział w pokazie filmu "Mistrz" z moim udziałem. 

Czy kiedy ogląda Pan filmy z udziałem swoich kolegów i koleżanek, zdarza się Panu zastanawiać, jak to Pan zachowałby się w danej scenie?

Nie.

Z czego to wynika?

Nie wiem. Chyba z tego, że lubię przeżywać swoje życie. (Śmiech.) 

Lubi Pan oglądać siebie na ekranie, czy wyznaje raczej zasadę, że nie warto oglądać tego, co już się zna?

Traktuję to bardzo wybiórczo. Kiedy jestem ciekawy jakiegoś projektu, wtedy go oglądam. Przyznam jednak, że nie udawało mi się wszystkiego zobaczyć, w czym zagrałem. Trochę się krępuję, a trochę się wstydzę. Oglądać siebie, to dziwne uczucie, ale z czasem coraz łatwiej mi to przychodzi. Kiedyś miałem z tym większy kłopot. 

W Cieszynie przedpremierowo zostanie dziś wyemitowany film "Mistrz" z Pana udziałem. Jak przygotowywał się Pan do swojej roli?

Pracowałem z coachem językowym, ponieważ nie mówię po niemiecku, a cała rola napisana jest po niemiecku, więc by wykreować tę iluzję, by wyglądało to wiarygodnie, miałem nauczyciela. Większość uwagi skupiona była na tym. Wiadomo, że pracowałem też nad motywacjami swojej postaci, ale ponad 50% to była nauka niemieckiego. 

Co w tej kwestii okazało się dla Pana najtrudniejsze? Czy opracował Pan jakąś metodę na przyswajanie najcięższych zwrotów?

Oprócz tego, że chodziłem na lekcje, poprosiłem, by pan, który uczył mnie niemieckiego, ponagrywał mi te kwestie, abym poprawnie je wymawiał. Uczyłem się tego trochę tak, jak piosenki. Znałem sens i pracowałem nad intencjami.  

Kreuje Pan bardzo mroczną postać...Przy jej tworzeniu kierował się Pan metodami Iwana Wyrypajewa. Co najbardziej podoba się Panu w tych metodach?

W metodzie Iwana Wyrypajewa podoba mi się to, że nie wchodzi się w postać tak na 100% procent i nie dźwiga się całego ciężaru jej przeżyć, ale pokazuje się ją. Wydaje mi się, że z drugiej strony dochodzi się do tych samych efektów. Można określić to jako metodę techniczną, ale nie trzeba dźwigać całego bagażu psychologicznego. W tej metodzie myśli się o prostych motywacjach, by załatwić sprawę. Moim zdaniem, do tego, by zagrać daną scenę, nie zawsze jest potrzebny cały życiorys postaci. Konkretna metoda w jednym projekcie się sprawdza, a w drugim nie. Nie ma zasad. Liczy się skuteczność.

Od trzech lat w wolnych chwilach robi Pan zdjęcia. Jakie obrazy zatrzymywał Pan w kadrze w ostatnich miesiącach?

Robię przede wszystkim portrety. To najbardziej mnie interesuje, bo najciekawsi są dla mnie ludzie. W czasie pandemii fotografowałem przede wszystkim moją żonę i moich synów. 

Do Cieszyna też zabrał Pan aparat? (Śmiech.) 

Tak, zabrałem. (Śmiech.)

W 2019 roku po wielu latach przerwy wrócił Pan do "M jak Miłość". Co spowodowało, że zdecydował się Pan na taki krok?

Praca w serialu jest rodzajem etatu. Tak się złożyło, że na Festiwalu w Gdyni spotkałem się z producentką "M jak Miłość", Aliną Puchałą. Od słowa, do słowa, zaczęliśmy rozmawiać o tym, że jakby w moim wątku pojawiło się coś ciekawego do zagrania, to wrócę z przyjemnością. To mój zawód. Wszystko, co robię, bez względu na to, czy jest to serial, spektakl, czy inny projekt, to zawsze bardzo solidnie się przygotowuję i uczciwie traktuję swoją pracę.





















fot. zdjęcie nadesłane

Kamil przeszedł ogromną przemianę. Czy można w kilku słowach ją opisać?

Nie wiem, chyba nie stać mnie na taką analizę. (Śmiech.) Na pewno jest starszy i być może, pod wpływem wieku, stara się być bardziej odpowiedzialny, niż jako sporo młodszy człowiek. 

Jak gra się z dzieckiem? Jak dogaduje się Pan z Hanią Nowosielską?

Tak samo jak są różni ludzie, tak samo różne są dzieci. Hania ma w sobie magnes, o którym mówią wszyscy, którzy spotykają ją na swojej drodze. Jest bardzo profesjonalna, dobrze przygotowana. Rodzice bardzo ją wspierają  i jej pomagają. Zawsze umie tekst, ma fajną energię. Świetnie się z nią pracuje. To czysta przyjemność. 

Jakie losy czekają Kamila w nowym sezonie?

Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. (Śmiech.) 

Najbliższe plany.

17 września w Teatrze Kamienica odbyła się premiera spektaklu "Kumulacja" w reżyserii Tomasza Sapryka. Na scenie pojawiam się ja, Marysia Dębska, Iza Dąbrowska oraz Michał Meyer. Myślę, że jest to lekka i fajna sztuka, ale też stawiająca dość filozoficzne pytania. 

Z moim przyjacielem, Sebastianem Chondrokostasem przygotowujemy się do filmu. Będzie to polsko - grecka produkcja "LACHTARA". Na realizację tego filmu dostaliśmy dotacje z PISFu, trwa dommykanie budżetu. Wiosną powinny ruszyć zdjęcia.