poniedziałek, 16 listopada 2020

Marzanna Graff i Aleksander Mikołajczak: "W czasie przymusowej izolacji rozwinęła się nasza kreatywność"

 Marzanna Graff i Aleksander Mikołajczak: "W czasie przymusowej izolacji rozwinęła się nasza kreatywność" 















fot. zdjęcie nadesłane

Z Marzanną Graff i Aleksandrem Mikołajczakiem rozmawiam o udziale w Virtual Polish Festival w Melbourne w Australii, który w związku z panującą sytuacją epidemiologiczną odbył się jedynie online. To właśnie Mam Teatr jako jedyny reprezentował w tym przedsięwzięciu polską kulturę. Można było zobaczyć spektakl "Czas na miłość" w reżyserii Karola Stępkowskiego. 

 Poruszamy również temat czasu przymusowej izolacji, słuchowiska "Zagubiony Mikołaj" i bajek, dzięki którym każdy się uśmiechnie. 

Już na pierwszy rzut oka sprawiają Państwo wrażenie osób niezwykle pozytywnie nastawionych do ludzi i świata. Czy takie podejście do życia ułatwia funkcjonowanie w obecnej sytuacji?

Marzanna Graff: W każdej sytuacji. Nie wyobrażamy sobie życia, gdzie wciąż mielibyśmy narzekać albo obarczać innych winą za nasze problemy.

Jak znoszą Państwo izolację? Czego nauczył Was ten trudny czas?

MG: Na pewno rozwinęła się nasza kreatywność. Gdy z początkiem kwietnia wróciliśmy do Polski i trafiliśmy na kwarantannę to najpierw – jak wiele osób – sprzątnęliśmy całe mieszkanie.

Aleksander Mikołajczak: Kilka razy.

MG: Tak, kilka razy. Później kilka dni czytania zaległych książek.

No właśnie, dla jednych pierwsza fala pandemii była okazją do nadrobienia zaległości czytelniczych, dla drugich zaległości filmowych. Po jakie książki sięgali Państwo? Wracacie do sprawdzonych tytułów, czy lubicie przede wszystkim odkrywać nowe?

AM: Lubimy dobrą sensację. Zawsze kupujemy gdy jakiś tytuł nas zaciekawi a nie zawsze jest czas na czytanie. Na wiosnę można było sięgnąć z półki „do przeczytania“

MG: Czytaliśmy, sprzątaliśmy aż wreszcie przyszedł strach i szepnął nam „co dalej?“. Wtedy powstał pomysł „Bajka w prezencie“, jeszcze będziemy o nim rozmawiać. . Trudno było się przemieszczać, odwiedzać przyjaciół, rodzinę. Pomyśleliśmy więc, że stworzymy taki prezent, który można podarować w każdym wieku i na każdą odległość. Gdy chcesz, by ktoś otrzymał wyjątkowy dar, to opisz nam tego, dla kogo  ma on być. My stworzymy bajkę o tej osobie. Gdy treść zostanie zakceptowana, nagrywamy wraz z życzeniami w formie video i wysyłamy plik do zamawiającego.

AM: I to się sprawdziło. 

MG: Oj tak. W dodatku przyniosło mnóstwo wzruszeń i zamawiającym i temu dla kogo była bajka napisana i nam samym. Dzięki tym bajkom poznaliśmy wielu ludzi i ich serca.

AM: Bajki trafiły do odbiorców na całym świecie: Polska, Norwegia, Anglia, Szwecja, Ukraina, USA, Afryka, Australia.

Australia. Mimo, że w związku z pandemią koronawirusa świat zatrzymał się z dnia na dzień, Państwo nie zwolnili tempa. 15 listopada w ramach Virtual Polish Festival Federation Square w Melbourne w Australii, (choć online ze sceny w Polsce). Mam Teatr to jedyny Teatr z Polski, który zakwalifikował się do festiwalu. Jakie emocje towarzyszą Wam tuż po  występie? 

MG: Same pozytywne. Po pierwsze sercem i duchem znów mogliśmy przenieść się do Melbourne, na Federation Square gdzie zawsze lubiliśmy przesiadywać z kubkiem kawy lub kieliszkiem wina w ręku. Po drugie znaleźliśmy się tam w gronie wielu innych teatrów z różnych części świata z aktorami, których podziwiamy i z których czerpiemy np z Australii Marta Kaczmarek, z Teatru Exit Kristof Kaczmarek ale też zaprzyjaźnione teatry z Australii np Teatr Fantazja czy Teatr Miniatura. 




















fot. zdjęcie nadesłane


AM: Festival ten to również muzyka, taniec. Tu też  wielu wspaniałych wykonawców. Sami ich słuchaliśmy i oglądaliśmy.


















fot. zdjęcie nadesłane


















fot. zdjęcie nadesłane

W ramach festiwalu transmitowany był spektakl komediowy "Czas na miłość". W czym Państwa zdaniem zawarty jest sukces tej sztuki, a za co najbardziej w Waszym odczuciu cenią go widzowie?

MG: Najczęściej powtarzana recenzja brzmi „samo życie“ i to jest siłą tego spektaklu.

AM: Jak wielu, które pisze Marzanna, bo to ona jest scenarzystką „Czasu na Miłość“.

Do jakich widzów skierowana jest sztuka "Czas na miłość"? 

MG: Jest to historia małżeństwa z pewnym stażem, które przestało już uwodzić się wzajemnie, każde zajmuje się swoimi sprawami. To przestaje wystaczać Annie, postanawia zmienić ten stan rzeczy. Jej mąż to poważny pan mecenas. W dodatku, w tym związku jest ktoś jeszcze. Czy uda się Annie rozpalić namiętność w Pawle? Trzeba obejrzeć, żeby się dowiedzieć.

To może być trudne, bo teatry zamknięte.

AM: Na to też  znaleźliśmy rozwiązanie: Powstała filmowa wersja komedii „Czas na Miłość“. Można ją zamówić na mamteatr@o2.pl.

















fot. zdjęcie nadesłane

















fot. zdjęcie nadesłane

Podzielają Państwo opinię większości aktorów, którzy przyznają, że komedia jest najtrudniejszym gatunkiem do grania? W czym zawarta jest ta trudność?

MG: Żeby widzowie dobrze się bawili, my musimy grać „na serio“. Wszystko musi być prawdziwe. Każdy fałsz od razu jest wyczuwalny. 

AM: Próby też są bardzo trudne, bo nie znamy reakcji widzów i dopóki nie zaczniemy grać, możemy tylko zgadywać, co i jak. Komedię weryfikuje widz.

MG: Dlatego tak trudno jest ze spektaklami online. To reakcje widzów nas niosą. Bez tego jest nam źle.

Komedia podobno jest najtrudniejsza, ale sprawia najwięcej frajdy aktorom. (Śmiech.) 

AM: Nie jest łatwo sprawić, że w teatrze widz się śmieje,  a po wyjściu zastanawia się nad sztuką, coś w nim zostaje. Taka komedia jest najciekawsza, dlatego tak nas cieszy, gdy widzowie mówią nam, piszą „zupełnie jak w naszym życiu“, „zrobię tak samo“, „podpowiedzieliście mi doskonałe rozwiązanie“.

W jednym z wpisów na Facebooku przyznają Państwo, że Australia jest bliska szczególnie Waszemu sercu. Proszę opowiedzieć coś więcej. Co z perspektywy podróży najbardziej Państwa w niej zachwyca, a co odwrotnie, nie spełnia Waszych oczekiwań?

MG: Nie jesteśmy obiektywni, bo poznajemy Australię poprzez naszych przyjaciół. Każdego roku jesteśmy tam ok. trzech miesięcy, a wciąż mamy wrażenie, że zaledwie liznęliśmy tego, co możemy odczuć. To ogromny kraj. Nas fascynuje zapach i przestrzeń.

AM: Przyroda jest inna i stosunek ludzi do niej jest fascynujący.  Gdy są gdzieś węże to jest tabliczka „uwaga węże“, „uwaga żmije tygrysie“ i już. Ludzie wkraczają na ich teren, więc niech ludzie uważają. Są pająki? Tak. To ich środowisko. Sydney wybudowali ludzie na wylęgarni pająków, więc ludzie niech uważają. Jest szacunek do przyrody i dzięki temu jest tam tak niebywale pięknie.

Podróże to też okazja do poznawania nowych smaków. Panie Alku, jakie jest Pana ulubione danie z tamtejszej kuchni?

AM: W każdym mieście mamy inne ulubione potrawy, ulubione restauracje. Do tego w każdym mieście jest jakaś zaprzyjaźniona najlepsza gospodyni, która potrafi nas nakarmić tak, że nie chce się wstać od stołu.

Pani zapytam nieco inaczej. (Śmiech.) Na co dzień piecze Pani wyśmienite ciasta, czy jeśli chodzi o kuchnię australijską, próbowała już Pani coś przyrządzić?

MG: Oczywiście. Jeśli mieszka się gdzieś tygodnie to jest się tam traktowanym jak domownik. Tak więc zdarza się gotować, piec. Jak w domu, bo tam jest nasz drugi dom.



















fot. zdjęcie nadesłane

Jakie jest Pani ciasto popisowe? (Śmiech.) 

MG: Lubię wyzwania. Moja córka czasem się złości, że trudno zrobić coś według mojego przepisu, bo ciągle coś zmieniam, dodaję. To prawda. Ja patrzę co mam i ogarniam z tego danie, ciasto. Popisowe jest więc to, które akurat upiekłam. (Śmiech.) 

AM: Ja nie jadłem nigdy dania, casta, które by się jej nie udało. Kocham te eksperymenty kulinarne.  Ja jestem u niej podkuchennym, krojczym i ...degustatorem. (Śmiech.) Dziś zajadam pyszny makowiec rumowy.

W ostatnich dniach dołączyliście do akcji "Kup Obiad Medykowi". Jak można dołączyć do akcji? 

MG: Najprościej na świecie. Trzeba wejść na profil tej akcji na Facebooku, polubić i na prośbę Ewy Pląsek: "kto jutro pomoże?" należy odpowiedzieć „ja“ i zapytać „jak?“

Wiele osób potrzebuje wsparcia w tym czasie. Wsparcie poprzez ciepły posiłek jest ważne, ale czasami trzeba dobrego słowa lub...bajki ze szczęśliwym zakończeniem. Pani bajki pisze, a Pan Alek je interpretuje. Wiek odbiorcy nie jest tutaj ważny, bo każdy potrzebuje uśmiechu. Zgodzą się Państwo z tym stwierdzeniem? 

MG: Nikt nie jest za stary na bajkę. Każdy jej czasem potrzebuje. Ostatnio wysłałam bajkę  do zmęczonej pielęgniarki. Powiedziała, że to jej bardziej pomogło niż setka słów i pięć obiadów.



















fot. Tom Koprowski

Najnowszym słuchowiskiem, które proponujecie jest "Zagubiony Mikołaj". To świetny pomysł na życzenia z okazji Mikołajek. Skąd pomysł na powstanie słuchowiska?

AM: Znów ten problem z odwiedzaniem przyjaciół, rodziny. Pomyśleliśmy, że zamiast zamawiać kolejną „durnostójkę“ w internecie można by wysłać marzenia, uśmiech, dobre myśli, a czy jest lepszy przekaźnik tych idei niż Mikołaj? Powstała opowieść pełna śmiechu, wzruszeń i dobrych przesłań opowiadana różnymi głosami z mikołajowymi dzwonkami w tle...

Można zamówić też bajkę o żyrafie, świstaku, czy szczygle. Czym najczęściej inspiruje się Pani przy ich powstawaniu?

 MG: No cóż...taka głowa, że czasem w niej powstaje opowieść 

AM: I bardzo dobrze, że powstaje. Ja sam, czytając te bajki przed nagraniem wzruszam się ogromnie.

Oprócz bajek dla dzieci jest też słuchowisko "Taki Men" skierowane do dorosłych. Czym kieruje się Pani tworząc słuchowiska dla dorosłych? Jakie czynniki są tu ważne?

MG: Do powstania tego słuchowiska przyczynił się nasz menager i przyjaciel z Melbourne – Jerzy Krysiak. Prowadzi audycje w radiu w Australii. Namawiał nas do tworzenia radosnych, lekkich tekstów mówiąc, że ludzie muszą się czasem po prostu pośmiać. I taki jest cel słuchowiska „Taki Men“.

Czy powstają już kolejne bajki? Moja ulubiona to właśnie ta o szczygle. (Śmiech.)

MG: Tak, wciąż coś nowego dzieje się w mojej głowie. (Śmiech.)

Czy myśleli Państwo o powstaniu bajki inspirowanej obecną sytuacją?

AM: Powstała taka. Nazywa się „Optymistyczna mini bajka na czas pandemii“. Zapraszamy do obejrzenia i wysłuchania. 



























fot. zdjęcie nadesłane

Obecnie pracujecie nad spektaklem "Pozamiatane". Proszę opowiedzieć o pracy nad nim. Czy znana jest data premiery? 

MG: Zawsze dobrze jest mieć taką datę, nawet w tak szalonych czasach. „Pozamiatane“ w reżyserii Karola Stępkowskiego ma mieć premierę 24 stycznia 2021.

Coś jeszcze się dzieje w zawodowym życiu? Proszę opowiedzieć o najbliższych planach Waszego Teatru.

AM: Powstaje filmowa wersja spektaklu „Działka“. Tym razem nie jest to komedia. Gra z nami młody aktor Julian Kulpiński,  a młody kompozytor Damian Chmielewski stworzył muzykę. Praca z nimi daje nam wiele satysfakcji.

środa, 11 listopada 2020

Ewelina Strycharczuk: "Walizki wpisane są w moją codzienność"

 Ewelina Strycharczuk: "Walizki wpisane są w moją codzienność"

 














fot. zdjęcie nadesłane

Z Eweliną Strycharczuk, odtwórczynią roli Eweliny w serialu "Gliniarze" spotkałam się w Warszawie. Rozmawiamy o fenomenie serialu, tym, co sprawia, że seriale kryminalne są tak lubiane przez widzów, ale również o zamiłowaniu aktorki do podróży i pozytywnym nastawieniu do życia w tym trudnym czasie pandemii. 

Lingwistka, dziennikarka, blogerka, aktorka. Do czego jest Pani w tym momencie najbliżej, a z czego, gdyby nastała taka konieczność, byłoby Pani najprościej zrezygnować?

Najdalej mi do lingwistyki, ponieważ był to jeden z pierwszych etapów mojego rozwoju i kariery. W życiu człowiek wraca do swoich pasji i tego, co było w nim od dziecka. Jeśli na pewnym etapie nie pójdzie za pierwotnym głosem serca, to i tak to się w nim obudzi prędzej, czy później i musi dojść do materializacji. 

Ja od zawsze byłam za tym, żeby zostać aktorką. Tak układa się moje życie, że obieram różne kierunki. Lingwistyka wzięła się stąd, że bardzo dużo podróżuję. Walizki wpisane są w moją codzienność, więc stwierdziłam, że lingwistyka ułatwi mi życie. Teraz swoje siły zawodowe koncentruję na prowadzonym przeze mnie biznesie - mam swoją markę modową i na aktorstwie właśnie.

Czy od najmłodszych lat przejawiała Pani zainteresowanie tymi dziedzinami, czy wręcz przeciwnie, pasjonowało Panią zupełnie coś innego?

Absolutnie. Zawsze było to aktorstwo, były podróże i...piłka nożna. Skończyłam dziennikarstwo, zrobiłam specjalizację właśnie dziennikarstwa sportowego, więc jest we mnie sportowa żyłka. Staram się być na wszystkich meczach naszej reprezentacji, często z nimi wyjeżdżam, pracuję. Mam bardzo szeroki krąg zainteresowań, ale powiedziałabym, że wzajemnie się uzupełniają. 

Już na pierwszy rzut oka sprawia Pani wrażenie osoby niezwykle pozytywnie nastawionej do ludzi i świata. W krótkiej charakterystyce na swoim blogu "By Evelyn" sama siebie określa Pani mianem pasjonatki życia. Z czego na co dzień czerpie Pani najwięcej siły?

Najwięcej siły czerpię z energii wewnętrznej. Urodziłam się z wewnętrzną pogodą ducha. Bez względu na to, co się dzieje, moja szklanka jest zawsze do połowy pełna. Zawsze staram się dzielić swoją energią z ludźmi. Optymizm nie jest u mnie wyczerpnany. Nie zanosi się na to, by miało się coś w tej kwestii zmienić. Energię czerpię z wnętrza, ale mam też wspaniałych przyjaciół. Staram się otaczać ludźmi, którzy mają albo taką samą energię, jak moja, albo mają jeszcze więcej. Otoczenie zawsze pomaga. 

Skąd pomysł na stworzenie bloga "By Evelyn"?

Pomysł na stworzenie bloga "By Evelyn" wziął się u mnie z zamiłowania do podróży. Od najmłodszych lat podróże były wpisane w moje życie. W lipcu co drugi tydzień byłam w Grecji. Jak tylko otworzyły się granice, korzystałam z każdej możliwości wyjazdu. 

Czy otwartość na drugiego człowieka, jego drogę i historię też może działać na nas budująco?

Myślę, że zdecydowanie tak. Gdyby dalej przyszło mi kontynuować pełnowymiarową pracę dziennikarki, czerpałabym przede wszystkim z ludzi. Historie ludzi są zawsze najciekawsze. Człowiek zawsze ma najwięcej do przekazania. Jest największą inspiracją.
















fot. zdjęcie nadesłane

Spotyka Pani wiele inspirujących ludzi. Czy czyjaś historia w ostatnim czasie szczególnie Panią urzekła?

Z pewnością, tylko czyja. (Śmiech.) 

Na co dzień spotykam wiele inspirujących osób, ale w tym momencie nie umiem przybliżyć jednej konkretnej historii. 

Wiele ułatwia umiejętność cieszenia się małymi rzeczami. Już chociażby obserwując Pani profile w mediach społecznościowych można stwierdzić, że Pani tę umiejętność posiada. Mam rację?

Uważam, że życie składa się z detali, które tworzą całość. 

W związku z pandemią koronawirusa świat z dnia na dzień się zatrzymał. Dla osób, będących w ciągłym ruchu był to podwójnie trudny czas. Czego nauczyły Panią miesiące, które upływały pod znakiem wyzwania #zostańwdomu?

Miałam zupełnie inne plany na marzec i kwiecień. Miałam być w Stanach Zjednoczonych, ale w ostatnim dniu musiałam tę podróż odwołać. Zbiegło się to z moimi urodzinami. Był to jeden z tych momentów, w którym faktycznie było mi trudno. Jednak bardzo szybko znalazłam wsparcie w moich przyjaciołach, rodzinie i w partnerze. Byli bardzo pomocni w tej sytuacji. Plany nam się zmieniły, ale głęboko wierzę, że wszystko w życiu dzieje się po coś. O tym, po co się dzieją, dowiadujemy się po czasie. 

Po pierwszych dwóch tygodniach żyłam na tyle normalnie, na ile było to możliwe. Unikałam bombardowania mnie złymi emocjami i negatywnymi wiadomościami. W pewnym momencie przestałam śledzić już dane dotyczące pandemii, ponieważ mam świadomość tego, jak negatywny wpływ na ludzką psychikę mają negatywne bodźce i emocje. Tylko normalne funkcjonowanie pozwoliło mi zachować pogodę ducha. 

Mówi się, że takie zwolnienie tempa jest czasami potrzebne każdemu z nas. Uważa Pani, że obecna sytuacja może zmienić społeczeństwo na lepsze i spowodować, że ludzie będą patrzeć na życie z większym dystansem i bardziej przychylnie? 

Tu kończy się mój optymizm. (Śmiech.) Myślę, że owszem, ale niestety, tylko na chwilę. Jesteśmy na takim etapie rozwoju technologicznego na świecie, że taka izolacja na jakiś czas zmieni światopogląd i mentalność ludzi, ale docelowo uważam, że nie. 

Pewnie tak, jak wszyscy, Pani również nadrobiła wszystkie zaległości książkowo - filmowe. Jest Pani typem odkrywcy, czy lubi Pani raczej wracać do sprawdzonych pozycji?

Tak. Jeśli chodzi o książki, to faktycznie wracam do sprawdzonych tytułów. Jeżeli chodzi o filmy, cały czas wracam do "Jedz, módl się i kochaj". Za każdym razem jest dla mnie bardzo inspirujący. Kiedy mam gorszy dzień, siadam, odpalam i wraca mi cała energia. To absolutnie mój ulubiony film. 

Lubię literaturę faktu, tego bakcyla złapałam na dziennikarstwie. Historie ludzi zawsze były mi najbliższe. 

Czego poszukuje w kinie i książkach? 

Prawdziwych historii. One są zawsze najbardziej inspirujące. Stąd też moje zainteresowanie do literatury faktu, ale też do reportażu. 

Zdarza się Pani wyjeżdżać w podróż śladami jakiegoś filmu, bądź książki?

Nie. Zwykle podążam za spontanicznym głosem serca. Moich podróży nie planuję z dużym wyprzedzeniem. Pakuję się i wyjeżdżam. Tak te moje podróże wyglądają.

Jest Pani zwolenniczką przede wszystkim zagranicznych podróży, czy lubi Pani odkrywać także inspirujące miejsca w Polsce?

Ze wstydem przyznaję, że jestem przede wszystkim zwolenniczką zagranicznych podróży. Trochę jest tak, że cudze chwalicie, swego nie znacie. Jeśli chodzi o podróże po Polsce, mam wiele do nadrobienia. W tym roku po raz trzeci w życiu byłam na Mazurach i nieśmiało przyznaję, że zaczynamy się lubić, choć wcześniej nie byłam Mazurami zachwycona. Z pewnością za to kocham mój Śląsk, mam tam rodzinę, tam są moje korzenie. Małymi krokami odkrywam polskie krajobrazy. 

Podróż marzeń Eweliny Strycharczuk to...

Chętnie wróciłabym do Peru. Pracowałam tam jako wolontariuszka w Domu opieki społecznej. Niesamowite doświadczenie. Podróżowałam, ale byłam też w kontakcie z ludźmi, którym mogłam pomóc. To niesamowita lekcja pokory. Uczy tego, co jest naprawdę ważne. Każdemu młodemu człowiekowi radziłabym spróbować. Chętnie wróciłabym tam i dowiedziała się, co teraz słychać u ludzi, których wtedy poznałam. Spędziłam tam cztery miesiące. Z wielkim sentymentem wspominam ten czas. 

Przejdźmy o krok dalej. W serialu "Gliniarze" wciela się Pani w rolę Eweliny, żony Krystiana Górskiego, (Tomasz Skrzypniak, przyp. red.) Jak trafiła Pani do serialu?

Wcześniej grywałam w innych serialach. Zadzwonił telefon i powiedziano mi, że jest dla mnie rola. Zapytano, czy zagram. Miałam wystarczające doświadczenie, więc nie przechodziłam już przez casting, wystarczyła rozmowa. Miałam pojawić w dwóch odcinkach, a jestem w tym serialu już trzeci sezon. (Śmiech.) Tak czasami bywa w życiu. 

Co oprócz imienia łączy Panią ze swoją bohaterką? (Śmiech.) 

Jeśli chodzi o różnice, mamy zupełnie inne pasje. Łączy nas jednak to, że obydwie troszczymy się o ludzi. Ewelina ma na względzie dobro swojego serialowego partnera. (w tej roli Tomasz Skrzypniak, przyp. red.) 

"Gliniarze" cieszą się ogromną sympatią wśród widzów. W czym Pani zdaniem tkwi fenomen tej produkcji?

Myślę, że sukcesem "Gliniarzy" są prawdziwe historie ludzi oraz to, że pokazują życie prywatne i zawodowe. Pokazany jest balans. Serial udowadnia, że różnymi konfliktami można zarządzać. "Gliniarze" pokazują wszystkie sfery życia, a nie tylko to, co jest słodkie.


























fot. zdjęcie nadesłane

Czy rola Eweliny w "Gliniarzach" przyniosła Pani rozpoznawalność?

Tak, ludzie mnie rozpoznają. 

Zdarza się Pani dostawać listy, czy wiadomości od fanów serialu? Jakie jest najczęstsze pytanie, które w nich pada?

Najczęściej zdarza mi się otrzymywać prośby o autograf. 

Przemiłe są wiadomości, w których ludzie piszą, że bardzo cenią grę aktorską. To najwspanialsze wiadomości, choć lubię wszystkie. Zawsze miło jest usłyszeć ciepłe słowo na temat swojej pracy. Zdarzają się też wiadomości napisane z zazdrości o Krystiana. (Śmiech.) Bywa i tak. 

Czy zanim trafiła Pani do serialu, zdarzało się Pani go oglądać? 

Zdarzało mi się trafiać na ten serial, ale przyznam, że należę do aktorów, którzy mają problem z oglądaniem siebie.  Zwracam wtedy uwagę na błędy. Jestem perfekcjonistką, nie mam więc dla siebie litości, odcinki z moim udziałem oglądam bardzo krytycznym okiem. Przez te dwa lata zaprzyjaźniłam się już z Eweliną. Ma w tym momencie w sobie więcej kolorów, myślę, że także dla widzów. 

Seriale kryminalne są tuż obok seriali medycznych gatunkami najbardziej lubianymi przez widzów. Jak Pani myśli, dlaczego?

Myślę, że większość z nas ma w sobie coś z detektywa. W wielu z nas jest ogromna chęć do rozwiązywania sekretów, tajemnic. Dzięki naszemu serialowi można poczuć się tak na chwilę i rozwiązać jakąś sprawę. To pozwala widzowi poczuć się jak Sherlock naszych czasów. (Śmiech.) 

Najbliższe plany. 

Jestem również przedsiębiorcą, mam swoją markę odzieżową, więc poświęcam się też temu. Regularnie pojawiam się na planie "Gliniarzy", kręcimy nowe odcinki. W międzyczasie realizuję moje wyjazdy. Mam napięty grafik, ale tak lubię żyć. Uwielbiam to tempo. To mój świadomy wybór, to moja droga. Gdybym miała siedzieć na kanapie, nie wytrzymałabym i była najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem.