środa, 21 lipca 2021

EXCLUSIVE: Wojciech Zieliński:"Tworzę różne postaci, różne możliwości się przede mną otwierają"

 EXCLUSIVE: Wojciech Zieliński:"Tworzę różne postaci, różne możliwości się przede mną otwierają"



















fot. polsat.pl / fot. Krzysztof Opaliński, materiały prasowe

Z Wojciechem Zielińskim miałam przyjemność spotkać się w Warszawie. Rozmawiamy o serialu "Komisarz Mama", o tym, w czym jest lepszy od francuskiego pierwowzoru, o kreowaniu twardzieli, ale też o graniu na PlayStation i filmie "Wieleżyński - Alchemik ze Lwowa". 

Wielu chłopaków od najmłodszych lat marzy o tym, by zostać gliną. (Śmiech.) Czy Pan też kiedyś miał takie marzenia?

Moim marzeniem było zostać policjantem, a to się poniekąd spełnia, ponieważ to już chyba moja szósta rola policjanta w polskich filmach i serialach.

Myślałem też o tym, by zostać piłkarzem, ale przez moje chore kolana nie mogłem zrealizować tego ambitnego planu, więc zostałem tylko aktorem. (Śmiech.) 

Czytałam, że strzelać lubi Pan tylko na swoim playstation. (Śmiech.) Która gra wciągnęła Pana najbardziej w ostatnich miesiącach?

Najczęściej grałem w WRC 3 MMA, to mnie najbardziej wciągnęło, ale razem z rodziną gram też dużo planszówek. Najbardziej lubimy grać w Catana i Skate’a. 

Czy w czasie pandemii często korzystał Pan z tego rodzaju rozrywek?

Tak. Na początku ne było specjalnie co robić zawodowo,  więc często po nie sięgałem. 

Pochodzę z Łodzi, więc tam przebywałem w tych trudnych miesiącach. Zajmowałem się też stolarką, ponieważ to jedna z moich pasji. Bardzo lubię to robić. 

Jak już wspominaliśmy, w serialu "Komisarz Mama" ponownie wciela się Pan w rolę policjanta...

Chyba dobrze mi w mundurze. (Śmiech.) Może chodzi też o to, że mam silny, rozkazujący ton głosu. 























fot. polsat.pl, materiały prasowe

Mimo tego mówi Pan, że dobrze się z tym czuje. Za każdym razem stara się Pan być trochę inny. W czym podkomisarz Żeromski różni się, chociażby od Pana ostatniego mundurowego wcielenia?

Konwencje tych wszystkich policyjnych wcieleń były różne. Raz grałem w komedii, potem pojawił się thriller polityczny. Za każdym razem to inna postać. Wspólnym mianownikiem jest tylko ten zawód, ale historia za każdym razem jest inna. Jeden ma rodzinę, drugi jej nie ma. Ktoś walczy z uzależnieniem alkoholowym, a ktoś zupełnie od niego stroni. Za każdym razem tworzę innego człowieka. 

Na co najbardziej zwracał Pan uwagę, by odróżnić Żeromskiego od reszty postaci mundurowych, które Pan wcześniej stworzył?

Podstawową różnicą jest to, że Żeromski jest samotnikiem, praca jest dla niego najważniejsza. Samotnikiem był również Tomek Nowiński, w którego wcielałem się w serialu "Zbrodnia", emitowanym w latach 2014-2015 w AXN. Dla Tomka nie była ta praca tak ważna, jak dla Piotra, który jest ambitnym policjantem, wcześniej aspirującym do tego, by samemu być komisarzem, ale...przyszła jakaś dziewczyna i zabrała mu stołek. (Śmiech.) 

Jest Pan w pewien sposób szufladkowany z etykietką "filmowego twardziela", ale w jednej z ostatnich rozmów przyznał Pan, że chciałby Pan zaprezentować na szklanym ekranie swoją wrażliwszą stronę. To prawda, że ze względu na swoich siostrzeńców chciałby Pan zagrać w czymś, co mogliby obejrzeć? (Śmiech.) 

Tworzę różne postaci, różne możliwości się przede mną otwierają. Faktycznie, najwięcej kreowałem twardzieli, czy to z odznaką, czy z pistoletem w dresiku, ale potwierdzam, że bardzo chętnie zagrałbym w filmie dla młodszych widzów. Byłoby to fajne wyzwanie, bo że wokół mnie jest bardzo dużo małych ludzików, to im zadedykowałbym ten film. 

Czy ogląda Pan serial "Komisarz Mama"?

Namawiam innych! (Śmiech.)



















fot. polsat.pl / fot. Krzysztof Opaliński, materiały prasowe - Joanna Niemirska, Arkadiusz Smoleński, Anna Dereszowska, Jakub Wesołowski, Wojciech Zieliński, Anna Matysiak, Krystian Wieczorek, Paulina Chruściel - obsada serialu "Komisarz Mama". 

Słyszałam, że z reguły nie ogląda Pan produkcji, w których występuje. 

Po prostu ciężko oglądać siebie na ekranie. Z perspektywy osoby, która czytała scenariusze i potem pracowała na planie, jest to  też o tyle niewygodne, że dokładnie zna się historie, więc ma się wrażenie, jakby już się oglądało.

Oczywiście wiadomo, że czasami ukradkiem zobaczę coś, w czym zagrałem, a nie mówię tu tylko o serialu "Komisarz Mama", ale też o innych produkcjach z moim udziałem.

Wymyśliłem sobie, że jak już kiedyś przejdę na emeryturę, to będę miał swoje kino i tam dla siebie i swoich bliskich zrobię pokaz wszystkich swoich produkcji, których nie oglądałem.  W repertuarze pojawi się również serial "Komisarz Mama". (Śmiech.) 

















fot. polsat.pl, materiały prasowe - Wojciech Zieliński, Joanna Niemirska i Arkadiusz Smoleński na planie pierwszego sezonu serialu "Komisarz Mama"

To serial formatowy, oparty na francuskim "Candice Renoir" emitowanym na kanale France 2 od 2013 roku. Oglądał Pan francuski pierwowzór, ale Pana sposób gry różni się od tego, jak zbudowano Pana bohatera w oryginalnej wersji. 

Oglądałem. Nieskromnie przyznam, że uważam, że Paulina Chruściel, która wciela się w postać Marii Matejko, jest  o wiele lepsza od wersji francuskiej. Wydaje mi się, że Piotr u nas też jest ciekawszy. 

Ten facet jest tam tak trochę wydmuszką. Chciałem, aby mój Piotrek nie był taką ciepłą kluchą.  Nie wierzę, że tamten bohater jest komisarzem, skoro popełnia tak wiele błędów merytorycznych, których gliniarz nie powinien popełniać.

Wiadomo, że ten serial to kryminał obyczajowy, a nie kryminał stricte, więc to jasne, że na wiele aspektów policyjnych i na to, jak ma to się do rzeczywistości, trochę mruży się oczy, ale w przypadku mojego bohatera zależało mi, żeby było choć trochę bliżej prawdy.

Czy w ramach pracy nad postacią podkomisarza Piotra Żeromskiego musiał Pan nabyć jakieś policyjne umiejętności, z którymi nie miał wcześniej do czynienia?

Nie. Nie chodziłem nawet na strzelnicę. Wszystkie wymagane umiejętności pozyskałem już przy wcześniejszych rolach tego pokroju. 

Które czynności policyjne sprawiają Panu największą frajdę, a które największą trudność? Podobno strzelanie i zakuwanie w kajdanki daje najwięcej satysfakcji. (Śmiech.)

Na planie serialu "Komisarz Mama" nie strzelamy aż tak dużo. Zakuwanie też nie jest takie proste, ponieważ nie da się tego zrobić delikatnie. Trzeba mocno uderzać, a to wtedy boli, a my nie chcemy przecież zrobić krzywdy drugiemu aktorowi.

Najwięcej radości mam w trakcie scen, z których można wydobyć jakiś humor i sprawić, że widz będzie się śmiał. 

















fot. polsat.pl, materiały prasowe 

Na ukończeniu są zdjęcia do drugiej transzy. Co na temat podkomisarza Żeromskiego może Pan zdradzić w kontekście drugiego sezonu?

W drugim sezonie Piotr i Maria zbliżą się do siebie. Będą bardziej ze sobą współpracować. Piotr przyjmie jej zwierzchnictwo. A co dalej? Nie wiem. (Śmiech.) 

Czego nauczył Pana ten trudny czas?

Nauczyłem się robić w Excelu tabelki, by mieć pod kontrolą wydawane i oszczędzane pieniądze. (Śmiech.) 

Do tej pory zawsze dużo pracowałem i mogłem liczyć, że pojawi się jakaś propozycja. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że przyjdzie taki czas, że trzeba będzie chodzić w maseczkach i być zamkniętym w domu. Nauczyłem się, by oszczędzać pieniądze i być przygotowanym na trudne momenty. 

Czego dowiedział się Pan o sobie w ostatnich miesiącach?

W kontekście pandemii i tego, co ogólnie dzieje się na świecie, uświadomiłem sobie, jak świat staje się niebezpieczny i zagadkowy.  Nie wiadomo, komu wierzyć.  Pojawiają się Fake newsy, prawicowi eksterniści... To wszystko powoduje, że zastanawiamy się, jaki świat szykujemy dla naszych dzieci. 

Pandemia dała mi też dużo do myślenia na temat tego, w jaki sposób podchodzimy do naszej Planety, jak źle ją traktujemy, a to jest przecież nasza Mama. Trzeba o nią dbać i się o nią troszczyć. 

A to, co mówią na ten temat politycy w Polsce i na świecie.... Powiem jedynie tyle, że są to ludzie na nieodpowiednich miejscach, którzy nie interesują się przyszłością Ziemi, a w konsekwencji też przyszłością ludzi w dalszej perspektywie. 






















fot. Photo Małgorzata Wielicka

Co będzie pierwszą rzeczą, którą zrobi Pan, kiedy świat na dobre wróci już do normy?

Staram się być eko-terorystą, choć wiadomo, że trudno jest dzisiaj nie jeździć samochodem, czy żyć w szałasie. (Śmiech.) Moją konsumpcję staram się ograniczyć na tyle, ile można. Tłumaczę dzieciom, że trzeba zakręcać wodę podczas mycia zębów. Takie małe rzeczy. Wiem, że od tego może świat się nie zmieni, ale  czuję, że chociaż ja coś robię. 

Kilka dni temu premierę miał film "Wieleżyński - Alchemik ze Lwowa" w reżyserii Mariusza Bonaszewskiego. Co opowie Pan o kulisach powstania tej produkcji i swojej roli?

Do pracy nad filmem "Wieleżyński - Alchemik ze Lwowa" zaprosił mnie Mariusz Bonaszewski. Z Mariuszem znamy się dobrze, pracowaliśmy razem w Teatrze oraz przy innych projektach. Pamiętam, że wtedy spotkaliśmy się na planie serialu "Chyłka". Przyszedł do mnie i stwierdził, że ja mógłbym zagrać w tym filmie. Mimo tego, że Wieleżyński był wielkim facetem, a ja taki nie jestem, ale kamerą można wiele oszukać.

Trzeba pomyśleć też o charakterze. 

























fot. Photo Małgorzata Wielicka

Co Pana łączy z Wieleżyńskim?

Oboje do końca oddajemy się pasji. 

Przy okazji tego projektu chciałem popracować z Mariuszem, ponieważ bardzo go cenię. Uważam, że jest jednym z najlepszych aktorów-rzemieślników w naszym kraju. Chciałem zobaczyć jak to będzie, kiedy będzie mnie reżyserował. Okazało się, że bardzo na tym skorzystałem, że się rozumieliśmy podczas pracy na planie.

Przyznam, że wcześniej nie miałem pojęcia, kim jest Wieleżyński. Czytałem jego listy. To nieprawdopodobna postać, o której warto było film nakręcić.

To krótka forma, ale wiem, że szykuje się także film długometrażowy o jego losach. 

Proszę sprecyzować najbliższe plany zawodowe. 

Dostałem scenariusz bardzo ciekawego filmu, ale nie mogę nic więcej zdradzić na ten temat. Powiem tylko, że pisali go ludzie, których bardzo cenię i lubię. Bardzo się cieszę, że będę miał okazję z nimi popracować. 

poniedziałek, 19 lipca 2021

EXCLUSIVE:QCZAJ: "Nie oceniam ludzi. Każdy jest dla mnie białą kartką"

 EXCLUSIVE:QCZAJ: "Nie oceniam ludzi. Każdy jest dla mnie białą kartką"
























fot. Photo Małgorzata Wielicka

Z QCZAJ’em miałam przyjemność rozmawiać podczas mojego ostatniego pobytu w Warszawie. 

Poruszyliśmy temat pozytywnej energii, która prawie nigdy go nie opuszcza, stawiania granic osobom, które chcą mu ją zabrać, ale rozmawialiśmy też o treningach domowych przy użyciu przedmiotów codziennego użytku i o kulisach i sile programu "To tylko kilka dni", emitowanym w TTV. 

Bez dwóch zdań jesteś najbardziej pozytywnie zakręconym człowiekiem w Polsce. Ja jestem tu kilka chwil, a Twoja pozytywna energia już mi się udziela. Dziękuję. Jak Ty to robisz? (Śmiech.)

(Śmiech.) Nie pozwalam sobie zabierać tej energii.

Jak dbasz o to, by nie została Ci zabrana?

Staram się stawiać granice w momencie, kiedy ktoś chce mi tę energię zabrać. Powiem szczerze, że otaczam się bardzo fajnymi ludźmi. Wiadomo, że nie zawsze się da, bo czasami z niektórymi trzeba współpracować, utrzymywać kontakt. Wtedy zakładam "gacie samozajebistości", spuszczam na to zasłonę milczenia, robię swoje i nie daję w ogóle przeniknąć tej złej energii. Nie daję na siebie wpłynąć. Myślę, że to też jest sposób na to, by być pozytywnym. Wiadomo, że nie przez cały czas, ale jednak być. Warto walczyć o to, żeby się każdego dnia uśmiechnąć. 

Świat powoli wraca do normy, ale ostatni rok był wielkim sprawdzianem dla nas wszystkich. Jak Ty zniosłeś izolację? Miewałeś trudne momenty?

Muszę powiedzieć, że ten moment lockdownu mi również dał się we znaki. Wtedy naprawdę te potwory wyszły z szafy. Myślę, że był to taki moment, w którym u każdego, kto coś przeszedł, dało się to we znaki. Trzeba pamiętać, że każdy ma w swoim życiu takie doświadczenia. Była to chwila na to, by się z nimi skonfrontować. Można było albo dać się temu pochłonąć i naprawdę wpaść w otchłań lub z tego wyjść, czy się wyczołgać. 

Był to czas, kiedy jeszcze mocniej pracowałem nad sobą.  Co prawda zdalnie, ale miałem swoją terapię. Te wszystkie doświadczenia życiowe, traumy, strachy i lęki w momencie osamotnienia najbardziej wychodziły. 

Przyznam jednak szczerze, że bardzo pomogły mi moje transmisje z treningami, które robiłem. Bardzo pomogło mi to, że miałem jakiś cel. Praca i kontakt zdalny z ludźmi dodawały mi sił. 

Nadal śpiewałeś utwory Whitney Houston do rury odkurzacza. (Śmiech.)

(Śmiech.) Właśnie. Takimi rzeczami umilałem sobie dzień. 

W jednym z wywiadów przyznałeś, że czas pandemii jeszcze bardziej rozbudził Twoją kreatywność, jeśli chodzi o poprawianie nastroju innym osobom. Jakie sposoby odkryłeś w przypływie kreatywności? (Śmiech.)

Mogłem się spełniać kabaretowo, ponieważ wydaje mi się, że mam w sobie jakąś cząstkę kabareciarza. Lubię to, więc kiedy wrzucam jakieś filmiki, które mają sprawić, że ktoś się uśmiechnie, sprawia mi to wiele radości. Takich pomysłów faktycznie było sporo, bo siedziałem w domu. (Śmiech.) 





















fot. Photo Małgorzata Wielicka

Czas izolacji połączony był z zamknięciem siłowni, co dla wielu okazało się olbrzymim problemem. Często spotykałeś się w tym czasie z wymówkami typu "nie mam gdzie ćwiczyć", "nie warto się teraz zdrowo odżywiać"? 

Paradoksalnie w pandemii wiele osób zaczęło o siebie dbać. To jest trochę tak, jak z więźniem, który ćwiczy, aby nie zwariować. Wydaje mi się, że sporo osób zaczęło o siebie dbać, zaczęło ćwiczyć i zdrowo się odżywiać, bo mieli czas, by zrobić sobie w domu coś do jedzenia, a nie łapać jedzenie w biegu. Sporo osób świetnie teraz wygląda. Pandemia okazała się takim motywatorem, by wziąć się za siebie. Dochodzą mnie słuchy, że wiele osób nie wróciło na siłownie, bo uświadomili sobie, że mogą trenować w domu. Kupili sobie hantle, inne sprzęty i działają. Treningi w domu zawsze są trudniejsze. Wymagają ogromnej mobilizacji, ponieważ musisz sobie dać czas. Kiedy ma się dzieci, psa lub kota, wyzwanie jest o tyle bardziej zaawansowane. (Śmiech.) 

Przecież do tego, by "ruszyć rzyć", wcale nie potrzeba specjalistycznego sprzętu. Wystarczy odrobina kreatywności. Jakie przedmioty codziennego użytku mogą przydać się podczas domowego treningu?

Bardzo dużo przedmiotów dziennego użytku przydaje się do domowych treningów. Począwszy na krześle, a skończywszy na rurze do odkurzacza. 

W pracy nad mobilnością może nam się przydać kij od szczotki. Możemy użyć też sofy lub tapczana. To nie będzie jakieś wydziwianie, ponieważ podparcie się o sofę może pomóc przećwiczyć np. motylki. W domu można naprawdę poćwiczyć z fajnymi sprzętami. Na mojej platformie QCZAJfitness.pl jest sporo linii treningowych do wykonania w domu z użyciem ciężaru własnego ciała, tak więc wystarczy tak naprawdę mata, trochę miejsca i… dobre chęci.

Jesteś motywatorem dla setek tysięcy osób. Czy od zawsze chciałeś zostać trenerem, który motywuje i zaraża pozytywną energią? Jaka była droga do tego?

Myślę, że to moje życie i moja walka, ale też motto "INO WYTRWAJ", niepoddawanie się temu, co się zadziało w moim życiu, naprowadziło mnie na to, co w tym momencie robię. Nie było tak, że pewnego dnia wstałem z myślą, że będę motywować ludzi, tylko to wynikało z mojego życia. 
Z tego, że naprawdę się nie poddaję. Mimo tych trudnych sytuacji, które miałem, każdego dnia podejmuję tę walkę. Mimo depresji, którą mam, mimo stanów lękowych, które mam, każdego dnia po prostu wstaję i walczę o siebie. To jest dla mnie sposób na przetrwanie. 
Wydaje mi się, że motywowanie ludzi jest też  dla mnie taką autoterapią. Chyba dlatego tak lubię zmotywować kogoś do działania, sprawić, by się komuś zachciało, bo sam wiem, jak to jest się czuć gównem, dlatego cieszy mnie, kiedy kogoś wesprę w tym, by poczuł się lepiej. 

Nie ukrywasz, że od najmłodszych lat mierzyłeś się z brakiem akceptacji, złymi opiniami na swój temat, swego rodzaju odrzuceniem. Można tak powiedzieć, że wybór Twojej drogi był swego rodzaju konsekwencją tego, z czym się mierzyłeś?

Na pewno. To, że zacząłem ćwiczyć, w dużej mierze wzięło się z kompleksów. Byłem wątłym chłopczykiem. Chudziutkim, malutkim. Już dzisiaj wiem, że ze względu na to, że jako dziecko byłem molestowany, mój wzrost w pewnym momencie się zatrzymał. To nie było już do przeskoczenia, a pierwszym narzędziem, którego użyłem, by przykryć to swoje zakompleksienie, był sport. Zacząłem ćwiczyć, a dzięki temu sam przed sobą poczułem się większy. Uwierzyłem, że do pewnego stopnia mogę się obronić. Uważam, że na pewno to ukierunkowało moje działania i było naturalną konsekwencją tego, co przeszedłem. 

Z negatywnymi opiniami, szykaną, czy innymi krzywdzącymi zachowaniami mierzy się wiele osób. Jak sobie z tym radzić? Co Tobie pomagało?

Powiem szczerze, że takich doświadczeń nigdy nie da się wykasować z pamięci. Trzeba byłoby być człowiekiem w zupełności pozbawionym emocji i uczuć. Kiedy ktoś życzy Ci śmierci lub twierdzi, że nienawidzi cię tak, że nie można już bardziej. Po takiej wiadomości najpierw następuje szok, bo wiesz, że naprawdę chcesz dobrze dla ludzi, ale nagle wszystko pryska jak bańka mydlana. Mówi się, że twój duch budzi czyjeś demony. Czasami tak jest, że twoja osobowość, czy radość wypuści potwory z szafy, kogoś rozsierdzi. Miałem wiele takich sytuacji, że ktoś, kto mnie hejtował, po jakimś czasie stwierdził, że nie lubił mnie, ale teraz już wie dlaczego. Powodem na przykład było to, że uświadomiłem komuś, że ma coś do zrobienia, ale próbował się przed tym bronić i dlatego właśnie tak go denerwowałem, bo pokazywałem, że oszukuje sam siebie. 

Wydaje mi się, że obecnie hejtu nie doświadczam w jakichś zawrotnych ilościach. Oczywiście, jest tego trochę, ale wtedy krzywdzące opinie uderzają przede wszystkim w moją orientację, ale tego nigdy nie zrozumiem. Jak można hejtować kogoś za to, jakiej jest orientacji? Tym w ogóle się nie przejmuję. 
























fot. Photo Małgorzata Wielicka

Mierzysz się również z hejtem. Wiele jest akcji, które mają mu przeciwdziałać. Jak myślisz, spełniają swoje zadanie? Mam wrażenie, że hejt wzrasta wraz ze wzrostem takich przedsięwzięć...

To odbywa się na takiej zasadzie, że kiedy obserwowało mnie kilka tysięcy osób, to adekwatnie do tej liczby, hejtu było mało. To kwestia skali. Masz rację, że coś w tym jest. Do pewnego stopnia to kwestia tego, że kiedy siedziało się cichutko i nic się nie działo w tej sprawie, to nikt nic nie mówił. Kiedy temat hejtu zaczął być poruszany, to pewnym ludziom zaczęło przeszkadzać, że w ogóle ktokolwiek domaga się jakichś praw. 

Zawsze staram się patrzeć w dobrą stronę i ze wszystkiego, co się dzieje, wyciągać coś pozytywnego. Wiele osób wokół nas się otwiera. Pamiętam, że kiedy ja byłem nastolatkiem, bałem się powiedzieć, że jestem gejem. Dziś mówi się o tym zdecydowanie bardziej otwarcie. Nastolatkowie mają wsparcie, więc naprawdę coś się zmienia.

Idealnym przykładem jest program "To tylko kilka dni", który emitowany był w TTV. Przecież na długo przed emisją był już hejtowany. 

Tak to już u nas jest, że nadaje się czemuś łatkę, zanim to jeszcze w ogóle ujrzy światło dzienne. 

Program ma na celu przełamanie stereotypów na temat osób niepełnosprawnych. Co Twoim zdaniem jest największą siłą tego programu?

Największą siłą tego programu jest to, że możemy spojrzeć na niektóre problemy ludzi z niepełnosprawnością, których nawet nie jesteśmy świadomi. Bez tego programu na niektóre problemy osób z niepełnosprawnością ludzie nie zwróciliby uwagi. 

Na samym początku zarzucano nam, że lansujemy się na osobach z niepełnosprawnością. Prawda jest taka, że nikt bez nas nie zwróciłby uwagi na te osoby. Gdyby zrobiono program tego pokroju bez osób publicznych, to nikogo by to nie interesowało. Wszyscy mamy swoje problemy. Nikt nie zwracałby uwagi na to, że któraś z bohaterek ma problem, kiedy idzie np. do ginekologa, bo fotele nie są dostosowane do potrzeb osób z niepełnosprawnością. Cieszę się, że poruszaliśmy ważne tematy, które na bieżąco są omijane szerokim łukiem. Myślę, że każdy program, który przybliży widzom problemy z niepełnosprawnością, jest ważny. W pewnych kwestiach nie możemy być całkowitymi ignorantami. 

Dostaję gorączki, kiedy widzę, jak ktoś parkuje w miejscu dla osób niepełnosprawnych. Wkurza mnie to. 

Ty zająłeś się Beatką. Jak wspominasz ten czas? Macie kontakt?

To był świetny czas. Tak, mamy kontakt. Po wakacjach idziemy do teatru. Oboje go lubimy, więc planowaliśmy to już w trakcie programu. Moi dietetycy z QCZAJdiety.pl przygotowali dietę dla Beaty. 

Zarzucano mi, że "to tylko kilka dni, a reszta spadaj". Nie, to nie tak. Ten tytuł ma na celu zapalić pewną iskrę. Najbardziej zależało mi na tym, by Beata przestała palić, a to już połowa sukcesu, bo pali trochę mniej. Zależało mi na naszym dalszym kontakcie. Okazało się, że mamy też wspólnych znajomych. Fajna przygoda. Na pewno będziemy się spotykać. 

Co w opiece nad nią okazało się dla Ciebie największym wyzwaniem?

Były to takie zwyczajne czynności. Ma przystosowane mieszkanie do swoich potrzeb, ale tylko do pewnego stopnia. Nie wjedzie wózkiem do toalety, więc trzeba jej pomagać. Jest samodzielna, ale bez pomocy drugiej osoby nie dałaby rady. 

Już na samym początku złapaliśmy świetny kontakt. W naszych wzajemnych relacjach nie było krempacji. Od razu się polubiliśmy. 

Nie krempowała się, że jestem mężczyzną, a pomagam jej w takich, czy innych czynnościach

To też może być związane z Twoją pozytywną powierzchownością.

Myślę, że tak. 
























fot. Photo Małgorzata Wielicka

Czy teraz, kiedy już wiesz, jak taka przygoda wygląda, zdecydowałbyś się na ponowny udział w programie o takiej formule?

Z przyjemnością. Nawet na dłuższy czas. 

Planowane są kolejne sezony?

Na pewno będą realizowane odcinki z innymi osobami. Bardzo fajnie. W każdym odcinku była inna historia, inna niepełnosprawność. Każdy z nas, kto przychodził do tego programu, zupełnie inaczej kierował swoim odcinkiem. Każdy odcinek był zupełnie inny. 























fot. Photo Małgorzata Wielicka

Czego nauczył Cię ten program? 

W ogóle nie oceniam ludzi. Każdy jest dla mnie białą kartką. Każdy ma swoją historię. Na każdego człowieka patrzę przychylnym okiem. "To tylko kilka dni" jeszcze bardziej utwierdziło mnie w moim podejściu. Nie warto nie oceniać ludzi, nie przyklejać łatek.

Najbliższe plany zawodowe. 

Najbliższe plany się klarują. Planowany jest nowy program. Wstępne rozmowy trwają. Mam nadzieję, że wydarzy się coś fajnego. 

Zorganizowałem wyzwanie "WAKACJE Z QCZAJEM", które miało być realizowane już wcześniej. Rywalizacja trwa. (Śmiech.) Dziewczyny i chłopaki ćwiczą, zdrowo jedzą i walczą o główną nagrodę, którą jest tydzień urlopu ze mną. 7 dni dla osoby, która zwycięży i miejsce dla osoby towarzyszącej. Finał tego projektu już we wrześniu. 

Mam wrażenie, że panowie coraz chętniej z Tobą ćwiczą. 

Tak. Faceci coraz częściej trafiają do mnie za pośrednictwem swoich partnerek. To jest super, bo robią to czasem z zazdrości, a czasem z ciekawości. (Śmiech.) Fajnie, że jest to katalizatorem do tego, by zacząć. Nie ma dla mnie większej radości, niż ta, kiedy komuś pomagam swoją pracą. Zawsze mówię, że daję tyle, ile daję, więc bierz, bo się nie wycisnę całkowicie ze wszystkiego. (Śmiech.) Widzę, że ludzie chętnie biorą to, co oferuję. Kiedy czytam, że zrobiłem komuś dzień, to to jest fantastyczne. W tym szaleństwie jest metoda. 

sobota, 17 lipca 2021

Ania Wyszkoni: "Z biegiem lat dowiedziałam się o sobie, że jestem bardzo silna"

 Ania Wyszkoni: "Z biegiem lat dowiedziałam się o sobie, że jestem bardzo silna"






















fot. Michał Pańszczyk


Dnia 13 czerwca 2021 roku w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie odbyły się dwa jubileuszowe koncerty Ani Wyszkoni. Sama wokalistka, kiedy została poproszona o podsumowanie swojej kariery w jednym słowie, bez chwili wahania użyła słowa "podróż". Rozmawiamy o muzycznych i życiowych metamorfozach, ale też o tym, co jest w życiu ważne. 


Spotykamy się w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie tuż po Pani pierwszym jubileuszowym koncercie "25 lat". Jak wrażenia?


Przed tymi pierwszymi koncertami po tej długiej przerwie, którą spowodowała pandemia, towarzyszą mi przeróżne emocje. Od ogromnego stresu, do wielkiej radości, wręcz totalnego entuzjazmu, że możemy wrócić na scenę, bo każdy z naszej ekipy to po prostu kocha. 


Jak wraca się na scenę po tylu miesiącach przerwy? Jakie towarzyszą Pani emocje?


Powolutku. Dopóki nie stoję na scenie, nie popadam w euforię, ponieważ nigdy nie wiem, co się wydarzy. Nie jestem pewna, czy za tydzień coś nie zostanie odwołane i kolejne spotkania z publicznością nie zostaną udaremnione. Podchodzę do tego wszystkiego z ogromnym dystansem, ale też wielką radością. 


Andrzej Piaseczny kiedyś mi powiedział, że artysta, pomimo wielu lat spędzonych na scenie, powinien odczuwać lekką tremę, ponieważ jest ona okazaniem szacunku publiczności. Zgodzi się Pani z tym stwierdzeniem? Jak jest w Pani przypadku, odczuwa Pani tremę?


Zgadzam się z tym stwierdzeniem. Nie wiem czy możliwy jest brak tremy przy wielkim szacunku do publiczności, a jeśli tak to podziwiam ludzi, którzy tak potrafią. Ja jestem od 25 lat na scenie i zawsze czuję tremę, bo za każdym razem chcę dać z siebie to, co  najlepsze i chcę, by wszystko poszło zgodnie z planem. 


Przyznam jednak, że z biegiem lat zrozumiałam i nauczyłam się tego, że publiczność kocha nasze wpadki. Kiedy coś się wysypie czy pomylę tekst, można to obrócić w lekki i przyjemny żart, a publiczności to się podoba. 


"25 lat" to trasa koncertowa, podsumowują ćwierć wieku na scenie. Kiedy to minęło? (Śmiech.) Co powiedziałaby Pani, gdyby miała podsumować ten czas w jednym słowie?


Podróż. 


Wszystko na przestrzeni lat przechodzi swego rodzaju metamorfozę, przemianę. Pani twórczość również, prawda? Jakie wydarzenia miały wpływ na Pani muzyczną przemianę?


To większe i mniejsze wydarzenia w moim życiu. Mniej i bardziej decydujące. Tak naprawdę, człowieka może zmienić każde spotkanie z drugim człowiekiem, więc jeśli spotyka się inspirujących ludzi na swojej drodze i czerpie się od nich energię, wiedzę, doświadczenie, to może to być chwila mająca  duży wpływ na nasze życie. 

























fot. Michał Pańszczyk


Podczas jubileuszowej trasy nie brakuje Pani największych przebojów, takich jak "Wiem, że jesteś tam", "Z ciszą pośród czterech ścian", czy "W całość ułożysz mnie". Gdyby miała Pani wskazać, który z utworów jest najbardziej wyczekiwany przez fanów na koncertach, na który mogłoby paść?


Ojej, nie wiem. Myślę, że bardzo wiele osób przeżywa piosenkę "Wiem, że jesteś tam". To bardzo emocjonalny utwór. Na moich koncertach nie może zabraknąć piosenki "Czy ten Pan i Pani" czy "Biegnij przed siebie"  To utwory, które mocno zapisały się w świadomości moich słuchaczy. Staram się pokazywać też te utwory, które są trochę mniej znane, ale mają dla mnie ogromne znaczenie i myślę, że publiczność na koncertach to czuje. 


Według jakiego klucza wybierane są utwory, które wykonuje Pani w ramach jubileuszowej trasy koncertowej?


Staram się słuchać głosu publiczności i jej oczekiwań, ale też sięgać po te utwory, które są dla mnie po prostu ważne, choć nigdy nie były prezentowane w radiach. Podczas jubileuszu sięgam chętnie po piosenki, które są najważniejszą częścią mojej muzycznej historii. 


Ma Pani swój ulubiony utwór, który można usłyszeć w ramach tej trasy?


Nie. Każda piosenka jest ważną częścią całości, jaką tworzy koncert. To jak historia czy puzzle. Nie lubię skracać koncertu. Gram dwugodzinny spektakl z określoną dramaturgią. Każdy element jest ważny i ma swoje miejsce. 


Jak wspominaliśmy na początku, ponad rok temu świat zatrzymał się z dnia na dzień. Jak zniosła Pani izolację?


Były momenty łatwiejsze i trudniejsze. Staram się zawsze być aktywna. To się nie zmienia, nawet kiedy nie ma koncertów. Starałam koncentrować się na rzeczach, które sprawiają mi przyjemność, a czas wolny od muzycznej podróży wykorzystywałam na tworzenie nowych piosenek. 


Czego nauczył Panią  ten trudny czas?


Niewiele zmienił w moim postrzeganiu świata, ponieważ pięć lat temu przeżyłam bardzo trudny moment, który pokazał mi jak kruche jest życie i przypomniał bardzo wyraźnie, że nic nie jest nam dane na zawsze. Trzeba czerpać z życia codziennie. Z trudnych sytuacji też można wyjść z podniesioną głową. 


Czego dowiedziała się Pani o sobie w ostatnich miesiącach? 


W ostatnich miesiącach to może nie, ale  z biegiem lat coraz bardziej rozumiałam, że jestem silna. W życiu zdarzają  sie trudne sytuacje, ale Zawsze jest wyjście te najtrudniejsze momenty pokazują, że jesteśmy silniejsi niż nam się wydaje. 


Obecnie koncerty mogą odbywać się przy 50% obłożeniu. Jak wyglądają Pani wakacyjne plany koncertowe? 


Nasz muzyczny pociąg rozpędza się powolutku, bo organizatorzy w dalszym ciągu bardzo ostrożnie podchodzą do koncertów. Dotyczy to przede wszystkim koncertów plenerowych. Ruszamy małymi kroczkami. Jeśli ludzie myślą, że zostaliśmy odblokowani i wszystko jest super, to  nie do końca tak wygląda. 


Czego z perspektywy muzyka brakuje Pani w chwili obecnej najbardziej?


Muzyki, sceny i publiczności. Wiadomo, że mogę sobie pośpiewać w domu, w studiu, ale nie ma tej adrenaliny, wzajemnego napędzania się. Zagraliśmy kilka koncertów online. Przyznam, że była to dość karkołomna sytuacja. Nie mieliśmy nawet pewności, czy ktoś nas ogląda. Było to przedziwne doświadczenie. Mam nadzieję, że już nie wróci. 

























fot. Michał Pańszczyk


Czy podczas koncertu online można oddać takie emocje, jak podczas koncertu z publicznością?


Na pewno można dać z siebie wiele, ale to będzie zawsze inny koncert, niż ten z publicznością. Bezpośrednia wymiana energii jest tak mocna, że nie można Tych sytuacji  w ogóle porównywać.  


Co będzie pierwszą rzeczą, którą zrobi Pani, kiedy świat na dobre wróci do normy?


Myślę, że kilka rzeczy udało mi się już zrobić. Uwielbiam podróżować. Czekam, aż będę mogła do tego wrócić. Mam nadzieję, że będę też wkrótce mogła jeździć na koncerty innych gwiazd. Na koncerty gwiazd światowego formatu jeździłam po całym świecie. Chciałabym po prostu móc to znowu przeżywać. 


Najbliższe plany zawodowe.


Nowa płyta jesienią, a nowe piosenki już teraz. 


W jakim klimacie utrzyma Pani nową płytę?


Dobrze się czuję w popie, ale zawsze lubiłam zaskakiwać, więc i teraz będę chciała to zrobić.

niedziela, 4 lipca 2021

Tomasz Karolak: "Moją misją jest dawanie ludziom uśmiechu i dobrej energii"

 Tomasz Karolak: "Moją misją jest dawanie ludziom uśmiechu i dobrej energii"











fot. zdjęcie z archiwum prasowego 

12 czerwca 2021 roku w Wiśle odbył się 18. Bieg po Nowe Życie. Miałam przyjemność rozmawiać z Tomaszem Karolakiem, jednym z najbardziej znanych i charakterystycznych aktorów.

Rozmawiamy o Biegu po Nowe Życie, idei transplantacji i transplantologii, ale też o kultowych "Listach do M.", filmie "Banksterzy" i serialu "Kuchnia",  opartym na licencji rosyjskiego serialu, emitowanego w STS, który w Polsacie zadebiutuje już we wrześniu.

Spotykamy się na 18. Biegu po Nowe Życie w Wiśle. To pierwsza tak duża impreza od czasu pandemii. Jak wrażenia?

To rekreacyjny bieg, nie ma tu ciężkich przepraw, jeżeli chodzi o trasę, którą mamy do pokonania. Każda inicjatywa jednoczenia się wokół szczytnej idei jest ważna, szczególnie w Polsce, ale też w Europie i na świecie. 

Symboliczny wymiar tego wydarzenia, które promuje ideę transplantacji i transplantologii jest niezwykle istotny. Trzeba sobie uświadomić, że życie mamy tylko jedno, ale możemy wspomóc tych, którzy będą tego potrzebowali. Nie myślimy o tym na co dzień, ale tylko wtedy, kiedy temat bezpośrednio nas dotyczy lub jesteśmy świadkami wypadku. Tymczasem warto mieć taką ideę w świadomości, bo być może przyjdzie taki czas, że to my będziemy potrzebować pomocy lub będziemy mogli uratować czyjeś życie. 

Moim zdaniem udział osób publicznych w całym wydarzeniu bardzo pomaga w budowaniu świadomości, jak ważnym tematem jest transplantacja i tranpslanotologia. Zgodzi się Pan z tym stwierdzeniem?

Oczywiście, że tak. Zjechały się tutaj osoby, które są bardzo uznane w swoich dziedzinach. Mam na myśli profesorów i doktorów medycyny, ale mówię też o ludziach mediów - dziennikarzach, aktorach, piosenkarzach. To ludzie, którzy naprawdę mają coś do powiedzenia. Nie spoczywają na laurach. Cały czas wadzą się z tym życiem, poszukują odpowiedzi na wiele pytań. 

To super impreza, która nie jest tylko celebryckim spędem znanych twarzy. 

Jak dowiedział się Pan o całej inicjatywie?

Byłem uczestnikiem pierwszej warszawskiej edycji tej imprezy. Moja córeczka, która miała wtedy trzy latka, pokonała ze mną ten dystans na barana, a dziś pokonała ze mną ten dystans czternastoletnia, młoda kobieta, więc mam z tym wydarzeniem też rodzinne wspomnienia. (Śmiech.)























fot. Bieg po Nowe Życie / Facebook - Tomasz Karolak na trasie BPNŻ w Wiśle 12 czerwca 2021 roku


Mimo tego, że ponad rok temu świat zatrzymał się z dnia na dzień, Pan na brak pracy nie narzekał. 1 lutego premierę miała czwarta część "Listów do M". Jak na przestrzeni tych czterech części zmieniał się Mel? Jako widz zauważam ogromną przemianę. 

To kwestia tego, co piszą scenarzyści, którzy znają nas doskonale i obserwują nas też w prywatnym życiu. Wydaje mi się, że scenarzyści boją się troszkę pogłębić jego postać i sprowadzić go ku wielkiej, romantycznej miłości, bo przestałby wtedy być postacią komediową. 

Jeśli powstanie kolejna część filmu "Listy do M.", to Mel będzie musiał się zmienić, ponieważ nawet ja nie będę go już potrafił grać tak, jak kiedyś. Ja też się zmieniłem. Mam pięćdziesiąt lat. Kiedy zaczynaliśmy przygodę z tym filmem, byłem czterdziestolatkiem. Nie mówię tu tylko o różnicy wieku, ale też o ogromnej zmianie, która zachodzi w świadomości aktora. 

Za co najbardziej polubił Pan Mela?

To ja z czasów studenckich. Byłem Mikołajem, który miał problemy finansowe. (Śmiech.) W Teatrze zarabiałem czterysta złotych, więc musiałem sobie jakoś dorobić. W okresie świąteczno - sylwestrowym ja byłem Mikołajem, a moja ówczesna narzeczona była Śnieżynką. Film "Listy do M." jest po części opowieścią o moim życiu. 

Co uważa Pan za największy sukces tego filmu? 

Wypracował swój styl. Trudno nam teraz wyobrazić sobie Święta bez tego filmu, choć premiera czwartej części miała swoją premierę dopiero w lutym. 

To film, który podobnie jak "Kevin sam w domu" ma swoje tradycyjne miejsce w ramówce. 

Moją misją jest dawanie ludziom uśmiechu i dobrej energii. Jestem aktorem, który kocha grać w komediach. Kiedy chociażby na stacji benzynowej spotykam kogoś, kto mówi mi, że dzięki naszemu przypadkowemu spotkaniu będzie miał fajniejszy dzień, dla mnie jako dla aktora, jest to największe wyróżnienie. Nie żadne nagrody filmowe, ale świadomość, że ktoś dzięki mnie się uśmiecha. Kiedy w wieku pięćdziesięciu lat to sobie uświadomiłem, zacząłem być szczęśliwym człowiekiem. 

16 października premierę mieli "Banksterzy", gdzie wciela się Pan w rolę Adama Gorawskiego, prezesa zarządu "Polskiego Banku", szefa Karoliny. To pierwszy film o kredycie we frankach szwajcarskich. Określony jest jako historia, której boją się banki. Czy rzeczywiście ten film obnaża kulisy takich machlojek?
























fot. okładka książki "Banksterzy" autorstwa Adama Guza

Nie jest do końca tak, że banki boją się tego filmu, ale rzeczywiście, pokazał pewien rodzaj ogromnego państwowego przekrętu. 

Wcielam się w rolę jednego z Frankowiczów, który również dał się na to nabrać. Bank, który dał kredyt Adamowi, nagle został wchłonięty przez inny bank.

Film "Banksterzy" jest pierwszą próbą pokazania w mediach problemu, który dotyczy paru milionów ludzi. 

Wcielam się w negatywną postać, która jest inna, niż moje emploi, ale uważam, że warto było stworzyć ten film i poruszyć temat, który w Polsce jest cały czas aktualny.

Jak zniósł Pan izolację?

Izolację zniosłem doskonale. Jestem wdzięczny, że pracowałem.

We wrześniu na ekranach Polsatu zadebiutuje serial "Kuchnia", oparty na licencji rosyjskiego serialu, emitowanego w STS. Po pierwszych kolaudacjach w Polsacie spotykam się z opiniami, że wyszła nam wyśmienita komedia. Widzowie już wkrótce będą mogli to ocenić. Zapraszam do oglądania. 

Na rok przed pandemią znalazłem swoje miejsce na wsi pod Warszawą. To właśnie tam razem z dziećmi spędzaliśmy czas lockdownu. Mieliśmy przestrzeń dookoła. Cisza, spokój, kawałek lasu. To nas uratowało, dzięki temu nie oszaleliśmy. (Śmiech.)  

Czego dowiedział się Pan o sobie w ostatnich miesiącach?

Dowiedziałem się o sobie, że uwielbiam spędzać czas z rodziną. Od lat byłem w biegu. Czas spędzałem na planie, dużo grałem. 

Kiedy świat zatrzymał się z dnia na dzień, spędzałem całe dnie z najbliższymi. Dla niektórych coś takiego okazało się bardzo trudne, a dla mnie było to czymś fenomenalnym. Tak, jak już wspominałem, na BPNŻ przyjechałem z córką, a tydzień temu byłem na męskim wyjeździe z synem. Wkrótce wyjedziemy gdzieś całą rodziną. Dla mnie te chwile są najważniejsze. Tego właśnie nauczył mnie czas pandemii. 

Jaki wpływ na Pana pracę miała pandemia?

Miałem to szczęście, że w trakcie pandemii pracowałem. 

W produkcji są obecnie trzy filmy z Pana udziałem. Mowa o "Szczęścia chodzą parami", "The End", "To musi być miłość". Rola, w którym z tych filmów okazała się dla Pana największym wyzwaniem?

Największym wyzwaniem jest dla mnie rola w filmie "The End" w reżyserii Tomasza Mandesa. To bardzo mocny film, który zdradza, czym jest środowisko showbiznesowe w Polsce. Nie będzie przyjemny dla wielu postaw. 

Opowiada o grupie celebrytów, biorących udział w pewnym telewizyjno - internetowym show, które obnaża ich prawdziwe emocje. To show, kreowane przez sztuczną inteligencję, która została powołana do tego, by tę grę prowadzić. Automat towarzyszy nam coraz częściej w codziennym życiu. Ma to miejsce na przykład wtedy, kiedy dzwonimy do banku.



















fot. Bieg po Nowe Życie / Facebook

Czy to właśnie na premierę filmu "The End" najbardziej Pan czeka?

Tak. To film nowatorsko nakręcony. Do tej pory w Polsce nie było takiego obrazu.  Czekam na niego. Premiera odbędzie się 20 sierpnia. 

W produkcji jest także film "To musi być miłość". 

W "To musi być miłość" gram z Małogsią Kożuchowską, Janem Englertem i Małgosią Zajączkowską oraz z czeskim aktorem, Vojtěchem Babistą. To film wyprodukowany przez Polsat i Akson Studio. Na ekranach kin pojawi się w okresie Świąt. To fajna propozycja świątecznego kina familijnego. To trochę inna produkcja od kultowych "Listów do M.", ale też warto to zobaczyć. 

Jak wyglądają Pana plany filmowe na czas wakacji?

W czasie wakacji będę skupiać się na Teatrze, który nareszcie ruszył. W Imce ruszamy z pełnym repertuarem, będzie też kilka premier. Wyjeżdżam też w trasę koncertową z moim zespołem Pączki w Tłuszczu. 

We wrześniu rozpocznę zdjęcia do drugiej części filmu "Porady na zdrady". W listopadzie zaczynam zdjęcia do drugiego sezonu serialu "Kuchnia" o którym już wspominałem i uważam, że może okazać się wielkim hitem Polsatu. 

Co będzie pierwszą rzeczą, którą zrobi Pan, kiedy świat na dobre wróci do normy?

Wyjadę z moją córką do Londynu. To będzie pierwsza rzecz, którą zrobię.