niedziela, 24 kwietnia 2022

Iga Gorecka: "Czasem warto się buntować"

 Iga Gorecka: "Czasem warto się buntować"













fot. zdjęcie nadesłane 

Z Igą Górecką spotkałam się podczas mojego ostatniego pobytu w Warszawie. 

Jak się okazuje, swoje miejsce w aktorstwie odnalazła bardzo niechcący, początkowo wcale nie chciała zostać aktorką. Do życia podchodzi intuicyjnie, a zmiany wprowadza małymi kroczkami, po swojemu. 

Rozmawiamy o serialu "Bunt", przedstawia swoją definicję tego słowa oraz przyznaje, na co buntuje się najcześciej w codziennym życiu. 

Poruszamy też temat serialu "Stulecie Winnych" i uzależnienia od narkotyków, w który to nałóg uwikłana jest Mirka, w którą wciela się w serialu. 

Wiele jest zawodów na "A". (Śmiech.) Co spowodowało, że wybrałaś akurat aktorstwo?

W tym zawodzie, bardzo niechcący odnalazłam swoje miejsce, bo nie miałam takiego planu. 

Często wśród aktorów powtarza się taka historia, że są tym zawodem zainteresowani już od przedszkola, chodzą na kółka teatralne, udzielają się w teatralnych przedsięwzięciach. U mnie było inaczej. Wcześniej studiowałam pedagogikę pracy, kiedy miałam czternaście lat, zaczęłam pracować jako modelka. Wybudowałam sobie wtedy silne poczucie niezależności. Miałam wrażenie, że artystyczne zawody nie dadzą mi poczucia bezpieczeństwa, więc nie do końca chciałam iść w tym kierunku. Myślałam o nich, ale wydawało mi się, że będzie lepiej jeśli wybiorę rozsądnie. 

Nie było więc w Twoim przypadku tak, jak wspominałaś, że przeważnie bywa u reszty?

Trochę śpiewałam, ponieważ śpiewa mój tata i w związku z tym w naszym domu od zawsze było dużo występów, dużo muzyki. Oprócz tego rysowałam i pisałam, więc poruszałam się zawsze gdzieś w okolicach działań artystycznych. Środowisko artystyczne zawsze było mi bliskie, ale nie myślałam o aktorstwie. 

W pewnym momencie w moim życiu nastąpiło wiele zmian. Rozstałam się z moim wieloletnim partnerem, szukałam czegoś nowego i trafiłam na warsztaty aktorskie, które przyszły do mnie bardzo intuicyjnie. Po tych pierwszych zaczęły się kolejne, a później trafiłam do teatru, a jak już się w nim znalazłam, stwierdziłam, że to jest moje miejsce. Uznałam, że są tam ludzie, z którymi chcę spędzać czas, a jeśli będę mogła jeszcze za to dostawać pieniądze, to będzie idealnie. Kiedy dostałam się do Filmówki, moja przygoda potoczyła się dalej. 

Po raz pierwszy rozmawiałyśmy w 2014 roku, kiedy to w 28. odcinku dołączyłaś do ekipy serialu "Na Sygnale". Po jakimś czasie odeszłaś z serialu, by móc dać szansę innym projektom. Jak w kilku słowach podsumowałabyś najważniejsze zmiany, które zaszły w Twoim życiu zawodowym?

W "Na Sygnale" spędziłam prawie siedem lat. Co prawda użyczałam tej produkcji głównie swojego głosu, ale na początek była to bardzo fajna przygoda, która też dużo mnie nauczyła. Bycie na planie było czymś wspaniałym.

Od tego czasu dużo się wydarzyło. Każda praca, każdy kolejny plan, daje kolejne możliwości. Każde doświadczenie czegoś uczy.

Ze zmianami u mnie jest tak, że wprowadzam je małymi kroczkami, bardzo po swojemu. Od zawsze mam tak, że nie lubię się posiłkować innymi, zawsze mam takie poczucie, że chcę sama. Nie wiem, czy wychodzi mi to na dobre, czy nie. Nie chcę tego oceniać, ale wiem, że wszystko zawdzięczam sobie. To dla mnie satysfakcjonujące. Staram się działać bardzo intuicyjnie. Staram się wybierać dla siebie rzeczy, które czuję, że w danym momencie mnie uczą.

Zmieniłaś fryzurę, a wszystko to dlatego, że od 31 stycznia możemy oglądać Cię w serialu "Bunt", emitowanym w TVN. 

Trochę tak, trochę nie. (Śmiech.) Całe życie nosiłam długie włosy, a na obcięcie zdecydowałam się, kiedy skończyłam 30 lat. Nie była to wtedy jeszcze ta fryzura, ale pomyślałam, że to taka okrągła liczba i miałam ochotę ogolić się na łyso. Miałam taką potrzebę, by coś w sobie zmienić. To był ten impuls, zupełnie nie zawodowy. Przyniosło mi to jednak kolejne zawodowe propozycje. Nieco zmieniłam się zewnętrznie, okazało się, że były to zmiany, których trochę się bałam, a finalnie wyszły na plus.

Pokończyłam wszystkie produkcje, bo z tą robotą tak jest, że kiedy wchodzi się w jakąś rolę, to wtedy tak trochę utyka się ze swoim wizerunkiem. 

Dostałam propozycję zrobienia filmu o tancerce. Ten film nie miał jeszcze premiery, ale podczas realizowania właśnie tej produkcji zdecydowałam się obciąć włosy jeszcze krócej. 

Plan był taki, że zdjęcia będą realizowane ponad tydzień, a ja po ich zakończeniu będę włosy zapuszczać, ale w międzyczasie pojawiły się castingi do "Buntu" i tak zostałam już przy tej fryzurze. 
















Fot. TVN / sesja zdjęciowa na planie serialu "Bunt!"

Na co najczęściej buntujesz się w dzisiejszych czasach?

Ogólnie mam mało oporu w stosunku do życia, ale taka pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy po zadaniu tego pytania to to, że buntuję się najczęściej na internetowy świat i ludzi, którzy mają potrzebę radzić, kiedy nawet nie pyta się ich o zdanie. To jest coś takiego, co wzbudza we mnie bunt. Ludzie, jak was ktoś nie prosi o radę, to nie radźcie. (Śmiech.)

Jaka jest Twoja definicja buntu?

Moją definicją buntu jest reakcja na niezgodę, która może dotyczyć wszystkiego, choć nasz serial jest konkretnie osadzony w temacie nastoletniego buntu, który jest bardzo czytelny. 

Uważam, że bunt rodzi się wtedy, kiedy bez naszej zgody przekraczane są granice, czego by nie dotyczyły.

Czy w ramach pracy nad rolą poznawaliście prawdziwe historie tzw. "trudnej młodzieży"? Czy sama zgłębiasz ten temat? Co najbardziej Cię w nim porusza?

Tak. Bardzo się starałam poznawać takie historie. Wchodzenie w nowy świat i poznawanie go, to jedna z tych rzeczy, która najbardziej interesuje mnie w tym zawodzie. 

Co najbardziej porusza Cię w tej materii?

To temat, którego ja nie znałam i o który się wcześniej nie ocierałam. Okazało się, że nie jest to wcale takie łatwe. Kiedy wcześniej grałam np. prawniczki, udawało mi się wchodzić do sądów, bo to środowisko bardziej dostępne. 

Dzieciaki, które przebywają w takich miejscach, jak chociażby taki ośrodek, który pokazujemy w serialu, nie lubią dopuszczać do siebie ludzi z zewnątrz, to zamknięte środowisko, a nie wiedzieli jeszcze wtedy, że powstanie taki serial. 

Zanim zaczęłam zdjęcia, udało mi się przeprowadzić rozmowy z dziewczynami, które wcześniej przebywały w podobnym miejscu, ale nie udało mi się do takiego ośrodka wejść, bardzo chciałam, ale nie doszło to do skutku. Być może będzie to teraz łatwiejsze, ze względu na to, że ludzie wiedzą już co robimy i są teraz bardziej chętni na to, by przybić sobie piątkę. Zdaje się, że już nawet otrzymaliśmy zaproszenie do jednego z krakowskich ośrodków, chętnie z niego skorzystam.

Z perspektywy widza, wyczuwam w Waszym serialu dwa przesłania - że każdy jest ważny i potrzebny oraz że nie zawsze nasze losy zależą wyłącznie od nas, ale w każdej chwili możemy o siebie zawalczyć. Zgadzasz się z tymi stwierdzeniami? Czy inni widzowie odbierają to w podobny sposób?

Zgadzam się. Nie wiem czy warto się buntować tak jak robi to serialowa Zośka (Śmiech.) Fajnie, kiedy jest to rozsądne i przemyślane, bo w przypadku Zośki są to często impulsywne zachowania, do których prywatnie jest mi bardzo daleko. Myślę, że warto najpierw myśleć, a potem robić, ale różnie z tym bywa. 

Zdaję sobie sprawę z tego, że często te zachowania są przez coś uwarunkowane. Prywatnie jestem bardzo uprzywilejowana, bo wychowałam się w kochającym domu, pełnym miłości i akceptacji, ale zdaję sobie sprawę, że nie jest to standardowa sytuacja, więc staram się odmienności przyjrzeć i ją zrozumieć.

Dobre jest pokazywanie różnorodności. Spojrzenie na sytuacje z różnych perspektyw. Niektóre sytuacje, tak jak w przypadku Zośki, ciągną się pokoleniowo. Ciężko czasem przerwać taki krąg. 

Czy pod wpływem historii, którą opowiadacie za pośrednictwem "Buntu" zdarza się, że piszą do Ciebie dzieciaki z podobnych ośrodków, jak ten, który pokazujecie w serialu?

To jeszcze mi się nie zdarzyło. Piszą przede wszystkim ci, którzy siedzą sobie w ciepełku przed telewizorem. (Śmiech.) 

Jestem przekonana, że Wasz serial dociera też do zbuntowanej młodzieży.

Zawsze się tego trochę boję. Fajnie, żeby tak było. Dlatego zależy mi na tym, by to, co mam do odegrania, zawsze było jak najbliżej prawdy. Wejście do tego środowiska, oparcie się o nie i przekazanie tej prawdy to coś, na czym mi zależy, ale nie na wszystko mam wpływ. My mamy fajne, kolorowe ubrania, serialowy ośrodek jest pięknie oświetlony, nie do końca możemy też robić wszystko to, co w takich ośrodkach się dzieje, bo są pewne odgórne ograniczenia.

Rozmawiałam z jedną z dyrektorek podobnego miejsca. Dostałam od niej przemiły feedback, ponieważ powiedziała, że jesteśmy blisko prawdy, że na podstawie naszego serialu wyciąga sobie niektóre wątki i na tej bazie będzie mogła prowadzić rozmowy ze swoimi wychowankami. Cieszę się, że w pewnym stopniu nasz serial może pełnić funkcję edukacyjną. Pani dyrektor wyznała też jednak, że niektórym swoim podopiecznym boi się pokazywać serial, ponieważ mogą poczuć, że nie do końca jest tak jak u nich.

Wcielasz się w Zośkę, dziewczynę, która na skutek problemów z agresją pobiła nauczyciela i dlatego wylądowała w ośrodku. Mówiłaś, że największym wyzwaniem w tej roli są właśnie te akty agresji. Rozwiń proszę tę myśl. 

Agresja to temat zupełnie mi obcy. Kiedy dostałam zaproszenie na pierwszy casting i prośbę nagrania selftape w warunkach domowych, przymierzałam się do roli Róży i Zośki. Przyznam, że Zośkę potraktowałam po macoszemu. Nie wyobrażałam sobie siebie w tej roli, ale w kolejnych etapach castingu okazało się, że jestem brana pod uwagę właśnie do tej roli. Zaczęłam się jej przyglądać i stwierdziłam, że z jednej strony jest mi bardzo daleka, ale z drugiej, może być świetnym wyzwaniem zawodowym. 

Masz może z Nią jakieś cechy wspólne?

Łączy mnie z nią emocjonalność. Porusza mnie w życiu dużo rzeczy, nie przechodzę obok nich obojętnie, ale reaguję na nie zupełnie inaczej. Jestem bliżej delikatności i płaczu, a Zośka wychodzi z impulsywnymi, cielesnymi reakcjami.

Agresja to temat, którego nie popieram we wszystkich formach. Cieszę się jednak, że to pokazujemy, bo samo zwrócenie uwagi na taki temat i na to, jakie może nieść za sobą negatywne konsekwencje, może być dobre. Ktoś, kto jest w podobnej pułapce swoich emocji, być może się zatrzyma, bądź sięgnie po pomoc. 

Tak naprawdę jednym z takich głównych wątków, wokół którego kręci się akcja Waszego serialu, jest śmierć Majki, która według fabuły zmarła dwa lata temu. Możemy zdradzić lub chociażby "nadgryźć" temat tego, czy Zośka była w jakiś sposób zamieszana w śmierć Majki? Wiele poszlak na to wskazuje...

Temat śmierci Majki będzie jeszcze przez jakiś czas kontynuowany, więc nie chcę tego zdradzać. Ja wiem, ale nie powiem. (Śmiech.)

Wszyscy w jakiś sposób są w to zamieszani, bo żyją w bardzo małym gronie, a więc gdzieś w swoich relacjach ocierają się o to, co się z nią stało. Do tej pory w serialu pojawiło się wiele zaznaczeń, że wiele osób z Majką miało bardzo intensywną relację. 

Zośka jest dobra, choć na pierwszy rzut oka odpycha i straszy, ale ja ją lubię. To empatyczna dziewczyna, która nie umie sobie poradzić ze swoimi problemami. 

Porozmawiajmy też o "Stuleciu Winnych". Do obsady dołączyłaś w 42 odcinku, wcielasz się w Mirkę. Czy zanim trafiłaś do obsady, zdarzało Ci się oglądać serial i czytać sagę o tym samym tytule?

Niestety nie, ale kiedyś na planie serialu "O mnie się nie martw" spotkałam się z Karoliną Bacią, która grała w tym serialu i od początku chwaliła sobie pracę na tym planie. Moi rodzice oglądają i bardzo lubią ten serial, więc trochę śledziłam to, jakie fajne osoby go tworzą. Cieszę się, że mogłam w tym serialu zagrać, poznać nowych ludzi. Świetnie to wspominam. 
























fot. Damian Hornet / kard z planu serialu "Stulecie Winnych"

Jak przygotowywałaś się do tej roli? 

Aktorzy często spotykają się z szufladkowaniem, czyli wkładaniem nas, przez pryzmat naszej fizyczności, w określone typy postaci. Grałam w szkole trzy typy postaci, które były bardzo dalekie od ról, które dostaję teraz. 

Jakie?

Panie "na szpilce" z trudnym charakterem, wesołe idiotki i prostytutki. To często się przewijało, a zawsze chciało mi się czegoś, co jest na kontrze. Czegoś brzydkiego, brudnego, czegoś, w czym reżyserzy mnie zazwyczaj nie widzieli. Cieszę się, że w tym momencie Zośka i Mirka są spełnieniem tych chęci.

Jeśli chodzi o przygotowania do roli Mirki, zacznę od tego, że nigdy w życiu nie brałam narkotyków i mam nadzieję, że tak pozostanie. Nie doświadczałam tego na własnej skórze i doświadczać nie zamierzam. 

Oglądałam filmy dokumentalne o osobach, które mają problemy z uzależnieniem. Na planie był obecny również konsultant, który przeżył uzależnienie. Było to interesujące spotkanie, bo dobrze jest widzieć, że z tak dużego problemu można się wykaraskać i nieść pomoc innym. 

Jak w kilku słowach porównałabyś Zośkę i Mirkę. To dwie skrajnie różne postaci...Czy którąś z nich lubisz bardziej?

Z Zośką zaprzyjaźniam się już od sierpnia zeszłego roku, więc jest nam do siebie bliżej. Zośka dodała mi trochę bezczelności i siły. Mirka na początku była otwarta, cieszyła się życiem, Zośka tego nie miała. Obie te postaci łączy uwikłanie w problemy. 

Najbliższe plany. 

W tym zawodzie z dnia na dzień potrafi się wszystko zmienić. Aktualnie jestem na etapie castingów do międzynarodowej produkcji. Szykują się takie rzeczy, których się nie spodziewałam. 

poniedziałek, 18 kwietnia 2022

Karina Woźniak: "Nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny. Biorę to, co jest"

 Karina Woźniak: "Nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny. Biorę to, co jest"














fot. Fotografia Małgorzata Wielicka 

Z Kariną Woźniak, aktorką młodego pokolenia spotkałam się podczas mojego ostatniego pobytu w Warszawie. 

Mimo, że ma dopiero 17 lat, jest jedną z najbardziej lubianych aktorek młodego pokolenia, a wszystko za sprawą serialu "M jak miłość", w którym od 1541 odcinka wciela się w postać Basi Rogowskiej.

Mimo młodego wieku jej wątki są bardzo dynamiczne i wymagające. Karina przyznaje jednak, że kiedy przygotowuje się do wymagających scen, to nie wywołuje w sobie negatywnych emocji, a jedynie o nich myśli, ponieważ prywatnie nie chce się takimi bodźcami obarczać. 

Rozmawiamy również o zauroczeniach w wieku nastoletnim i radzeniu sobie z rozpoznawalnością.

Masz dopiero 17 lat, a wydawałoby się, że już dawno podjęłaś decyzję o tym, co chcesz robić w życiu. Postawiłaś na aktorstwo. Cały czas traktujesz to jeszcze jako młodzieżową przygodę, czy myślisz już o studiach w tym kierunku?

Nadal zastanawiam się, co chcę robić w życiu. Nie podjęłam jeszcze żadnej decyzji, co poniekąd mnie stresuje, ale stwierdziłam niedawno, że mam na to jeszcze czas. Aktorstwo traktuję jako hobby, ale jest też dla mnie swego rodzaju formą zarobkową, bym mogła sobie pozwolić na niektóre rzeczy, ale też poczynić inwestycję w rozwój siebie. Zobaczymy, co czas pokaże. 

Z tego, co wiem, już od najmłodszych lat przejawiałaś zainteresowanie tym zawodem, chętnie się przebierałaś, wcielałaś w różne postaci. 

Tak, to prawda. W przedszkolnych przedstawieniach zawsze obsadzana byłam w głównych rolach. Kiedy byłam młodsza, zrobiłam sesję zdjęciową dla Smyka. Potem mój kontakt z aktorstwem i modelingiem się urwał. Od 2016 roku działam intensywnie w obu tych kierunkach. 

Łączysz w tej chwili aktorstwo z modelingiem?

Obecnie najwięcej realizuję się w aktorstwie, a fotomodeling na ten moment poszedł w odstawkę. 

Na ten moment jest Ci bliżej do aktorstwa?

Tak, zdecydowanie. 

Pierwsze role, które niesprzecznie przyniosły Ci rozpoznawalność też przyszły dość wcześnie. Była to Dusia w "Lepszej Połowie i  Helenka w mini-serialu komediowym o rodzinie Czechowskich, "Domowe rozgrywki". Czym różni się praca na planie mini-serialu od pracy na planie serialu obyczajowego? 

W mini-serialu czas nagrywania i czas bycia na planie jest krótszy, bo dni zdjęciowych jest mniej, a praca jest bardziej skondensowana każdego dnia, nagrywanych jest więcej scen. Sceny w mini-serialu komediowym są szybsze, bardziej dynamiczne, można powiedzieć, że polegają bardziej na tzw. "odbijaniu piłeczki" i szybkim reagowaniu, niż na głębszym ukazywaniu emocji tak, jak to jest w serialu obyczajowym.

Jak wspominasz przygodę na planie serialu "Lepsza połowa"?

To był bardzo ekscytujący, ale też stresujący czas. Zderzyłam się wtedy z wieloma czołowymi aktorami polskiej kinematografii. Dużo z tego okresu wyniosłam, to wtedy uczyłam się obycia z kamerą, pracy na planie serialu itp. Na szczęście trafiłam wówczas na wspaniałych twórców, którzy pomogli mi się wdrożyć w ten „magiczny” świat filmu.

Artur Żmijewski i Iza Kuna grali Twoich rodziców, a na planie spotkałaś się też z Basią Wypych. Pamiętasz te spotkania? Czy już wtedy dostawałaś od aktorów zawodowe wskazówki? 

Pamiętam bardzo dobrze. Sama na siebie nałożyłam presję, że nie mogę zawieść i muszę dać z siebie wszystko. Wskazówek dostałam sporo, od rad technicznych – jak np. lepiej się ustawić czy zagrać, po rady życiowe – aby we wszystkim co robię mieć pokorę i ciągle się rozwijać.

Z Basią Wypych spotkałaś się także na planie "Domowych rozgrywek", wspominanego już przez nas mini-serialu. Jaką była „mamą”? (Śmiech.) Jest jeszcze szansa na kontynuację tego serialu?

(Śmiech.) Co do kontynuacji naszego mini-serialu to się nie wypowiem, bo nic nie wiem.

To prawda, śmiałyśmy się z Basią, że spotykamy się w każdej produkcji, nie planując tego oczywiście, z czystego przypadku. Bardzo ją podziwiam jak wiele różnorodnych ról jest w stanie odegrać. „Mamą” była cudowną, ciepłą, bardzo mnie wspierała na planie, za co jestem jej wdzięczna. 

























fot. Fotografia Małgorzata Wielicka

W 1541 odcinku w roli Basi Rogowskiej dołączyłaś do obsady serialu "M jak miłość". Czy zanim trafiłaś do serialu, zdarzało Ci się go oglądać?  

Tak, zanim trafiłam do serialu, zdarzało mi się go oglądać. Najczęściej oglądałam go kiedy przyjeżdżałam na wakacje do babci, dlatego też znałam poniekąd jego fabułę, ale nigdy nie podążałam za jego wątkami regularnie. 

Miałaś swoich ulubionych bohaterów, ulubione wątki?

Oczywiście. Od zawsze moją ulubioną bohaterką była Babcia Basia. (Teresa Lipowska, przyp. red.) Od samego początku była punktem łączącym wszystkich i tak jest do dzisiaj. 

W czym Twoim zdaniem zawarty jest fenomen tej produkcji?

Uważam, że "M jak miłość" łączy rozrywkę w postaci sposobu relaksu dla odbiorców, wątki zaczerpnięte są z życia codziennego, więc każdy może się w nich odnaleźć, ale mogą też czasem i zaskoczyć, poruszyć czy rozśmieszyć

Jeśli chodzi o wątek Basi i Dawida (Iwo Wiciński, przyp. red.) jest on jednym z tych najbardziej lubianych przez nastoletnich widzów, być może też dlatego, że pokazujecie historię pierwszego zauroczenia, pierwszej miłości i nawet takiego uczucia, które wszystko zwycięży. Jak Ty to odbierasz?

(Śmiech.) Basia jest bardzo młoda. W ostatnim czasie razem z Dawidem (Iwo Wiciński, przyp. red.) pokazują tę nastoletnią miłość. 

Uważam, że każdy z nas ma prawo do takich nastoletnich zauroczeń, miłości. To powoduje uczucie motylków w brzuchu i podekscytowanie. Wydaje mi się, że nierozerwalnie jest to związane z okresem dorastania. To fajny wątek o relacjach nastolatków. 

Ten sezon serialu przyniósł Twojej bohaterce i jej bliskim wiele wyzwań. Basia musiała m.i.n. zmierzyć się z problemami w relacjach z Dawidem, jego chorobą, zawałem Taty, a przede wszystkim z śmiertelnym wypadkiem Marzenki i Andrzejka, który spowodował właśnie Tata Dawida. Które sceny były dla Ciebie największym wyzwaniem w tym sezonie?

Wydaje mi się, że były to te sceny, kiedy jedziemy szukać ojca Dawida. Wchodzimy przez okno... Były to momenty dla mnie najbardziej trudne emocjonalnie. Zależało mi na tym, by jak najwiarygodniej je przedstawić.

Najtrudniejsze były te sceny, w których trzeba było pokazywać trudne emocje, takie jak np. strach lub panika. 

Był to moment, kiedy Dawid stawał się delikatny, kiedy zrzucał z siebie ten pancerz, a Basia miała możliwość poznać go od innej strony. 
























fot. MTL MaxFilm - na zdjęciu Karina Woźniak i Iwo Wiciński

Jak radzisz sobie z tymi trudnymi emocjami, które masz do zagrania przed kamerą?

Czytając scenariusz zastanawiam się, co mogłabym czuć ja w takiej sytuacji i jak mogłabym przełożyć to na tę scenę i na emocje, które w danej chwili towarzyszą mojej bohaterce. 

Masz swoje sposoby na przygotowywanie się do trudnych scen? Wywołujesz w sobie emocje, które chcesz pokazać na ekranie?

Dzień wcześniej ucząc się scenariusza myślę sobie jak chciałabym, żeby taka scena wyglądała i stawiam siebie w tej stworzonej poprzez scenariusz sytuacji. Nie chcę ich wywoływać zbyt wcześnie z jednego prostego powodu - nie chcę w życiu prywatnym obarczać siebie tym, co negatywne. Przywołuję je dopiero na planie tuż przed sceną.

Dzięki "Emce" jesteś obecnie jedną z najbardziej lubianych i obiecujących aktorek młodego pokolenia. Jak się z tym czujesz?

Nie myślałam tak o sobie nigdy. (Śmiech.) 

Wystarczy przeczytać jeden z najnowszych artykułów na Twój temat, który ostatnio ukazał się na Interii. (Śmiech.)

Jest to dla mnie nowa i zaskakująca sytuacja. Jest mi bardzo miło, że ludzie tak mnie polubili i podoba im się jak gram i odzwierciedlam powierzone mi postaci.

Zastanawiałaś się kiedyś nad tym, czy gdyby nie rola w serialu "M jak miłość", to miałabyś szansę być w tym miejscu, w którym jesteś teraz?

Zastanawiałam się nad tym. Uważam, że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny. Skoro tak się stało, tak miało być. Biorę to, co jest i czekam, co los przyniesie. 

Czy na co dzień zdarza Ci się odczuwać skutki swojej popularności? Zdarzają się takie sytuacje, w których podchodzą do Ciebie fani i zwracają się do Ciebie Twoim serialowym imieniem? Jak wtedy reagujesz?

Taka sytuacja, żeby ktoś nazwał mnie serialowym imieniem jeszcze mi się nie zdarzyła. Jeżeli chodzi o rozpoznanie mnie na ulicy to odkąd ściągneliśmy maseczki takich sytuacji jest więcej. Raz rozpoznała mnie starsza pani na przystanku, innym razem grupa nastolatków, a jeszcze innym pani w sklepie. To bardzo miłe, ponieważ nie uważam siebie za osobę rozpoznawalną. Jest to dla mnie nowe uczucie i spore zaskoczenie, że jednak ktoś obcy podchodzi do mnie, gratuluje mi roli, mówi, że podoba mu się to, jak gram i jaka jestem.

Co łączy Cię z Basią, a w czym jesteście kompletnie różne?

(Śmiech.) Basia bywa trochę naiwna. Nie uważam siebie za dorosłą, ale wiem, że niektóre decyzje podjęłabym inaczej, niż ona. Nie tak raptownie i pod wpływem innej osoby, tak, jak robi to moja bohaterka pod wpływem, a nawet czasami pod naciskiem Dawida.

Jest dobrą duszyczką. Jest delikatna, nie zna jeszcze życia, nie wie, co ją czeka...Jest spontaniczna. 

Na ekranie masz 13 lat, w realu prawie 17. Czy "zapanowanie" nad wiekiem w serialu bywa trudne? Często widzowie zwracają Ci uwagę, że w serialu jesteś młodsza, a w realu starsza?

Na początku mojej przygody z "M jak miłość" pojawiały się takie komentarze i pojawiają się nadal, aczkolwiek temat wieku Basi Rogowskiej w tym momencie jest bardzo trudny. Od produkcji słyszę, że mam 14-15 lat, po czym według tego, kiedy bohaterka grana niegdyś przez Maję Wudkiewicz, się urodziła, mam 13 lat. Sama już nie wiem, ile mam lat. (Śmiech.) Wątki, które są pisane dopasowane są raczej do starszej osoby, więc nie sugerowałabym się tym, ile ma lat. 

Trudniej grałoby mi się starszą osobę, bo jednak nie przeżyłam jeszcze wielu różnych sytuacji, a jak już w nich poniekąd byłam i przeszłam przez ten wiek, to jestem w stanie więcej na ten temat powiedzieć i realistyczniej go odtworzyć. 























fot. Fotografia Małgorzata Wielicka

Jesteś aktywna na Instagramie, ale nie epatujesz tam życiem prywatnym, a jedynie dzielisz się tym, co dzieje się u Ciebie zawodowo. Czym lubisz się dzielić?  Czego poszukujesz w sieci?

Lubię się dzielić moją stroną publiczną, czyli pracą.

W internecie poszukuję podobnego contentu jak ten, który ja publikuję, czyli - jak inni się rozwijają, jak układają sobie życie, jak podejmują istotne dla siebie decyzje i w jaki sposób prowadzą to swoje życie publiczne. 

(Śmiech.) Ale mało jest relacji z planu! Powinno być więcej.

Postaram się to zmienić, bo już wielokrotnie to słyszałam. Na planie lubię być skoncentrowana na tym, co mam grać i na tym, by nie zapomnieć tekstu i maksymalnie wejść w rolę. Postanowiłam sobie, że kiedy wrócę na plan po świątecznej przerwie, będę bardziej aktywna w relacjach na Instagramie. 
Mimo wszystko, chcę zostawić dla siebie swoją, prywatną sferę, do której nikogo nie wpuszczam, by mimo tego, co robię, zachować indywidualność i normalność. 

Internet niesie za sobą też zagrożenia, takie, jak chociażby hejt. Czy dane było Ci się z nim kiedyś mierzyć?

W życiu publicznym na szczęście nie, ale z hejtem mierzyłam się w życiu prywatnym. Mam nadzieję, że na niwie zawodowej nigdy nie będę musiała stawiać mu czoła. 

Czasami nie rozumiem powodu pojawiania się hejtu i tego, dlaczego w ludziach jest taka nienawiść, zawiść. Ktoś coś robi, by osiągnąć upragniony cel, a inne osoby nie robią nic i jeszcze ciągną go za sobą. To jest strasznie niezrozumiałe dla mnie. 

Opowiedz o swoich najbliższych planach. 

W bliższej lub dalszej przyszłości chciałabym zagrać w jakimś fajnym filmie fabularnym, ale nie chcę planować życia, ponieważ wiem, że moje plany potoczą się tak, jak jest mi to pisane. 

Biorę to, co oferuje mi los. Marzyć warto i trzeba, bo inaczej co to życie jest warte, ale jednak nie nastawiam się na nic szczególnego. 

poniedziałek, 11 kwietnia 2022

Łukasz Nowicki: "Życie jest podróżą. "My Way - Idź swoją drogą", jak śpiewał Frank Sinatra... "

 Łukasz Nowicki: "Życie jest podróżą. "My Way - Idź swoją drogą", jak śpiewał Frank Sinatra... "















fot. Małgorzata Krawczyk

Podczas Komediowych Dni Teatru, które odbywały się w Cieszynie w dniach od 4 do 6 marca, red. Mariola Morcinková, przed spektaklem "A mi to rybka", miała przyjemność rozmawiać z Łukaszem Nowickim, aktorem, podróżnikiem, prowadzącym "Pytanie na śniadanie" i teleturniej "Postaw na milion". 

W rozmowie nie zabrakło sentymentalnych wspomnień o Cieszynie, Teatrze Mickiewicza, czy...fabryce Prince Polo.  Pojawił się też temat Zaolzia, które od lat Łukasz Nowicki darzy ogromną sympatią. 

Spotykamy się w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Cieszynie. Nie jest to Pana pierwsza wizyta w tym mieście. W tutejszym Teatrze grał Pan już w minionych latach. Mówi się, że to miejsce magiczne...

Uwielbiam ten Teatr. To naprawdę magiczne miejsce. Piękna jest również tutejsza okolica, czyli chociażby Wzgórze Zamkowe. Takich miejs jest coraz mniej. Coraz częściej tworzone są jakieś domy kultury, nowoczesne, zasponsorowane przez Unię Europejską wnętrza. Wygodne, praktyczne, eleganckie, duże, a ja jednak kocham takie miejsca. Ostatnio graliśmy też w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi, który też jest piękny. Przyjemnie jest trafiać w takie miejsca.

Ma Pan swoje ulubione miejsca w Cieszynie?

Najwięcej skojarzeń mam z Czeskim Cieszynem. Kojarzy mi się z Hotelem Piast, z restauracją Da Capo oraz z tą słynną karczmą na rogu, gdzie przesiadywał Jaromir Nohavica. 
Mam też wiele wspomnień z teatrem, który tam się znajduje. Bywałem na czesko-polskim spektaklu muzycznym "Těšínské niebo – Cieszyńskie nebe" oraz na wielu innych przedstawieniach abonamentowych.

Polska strona Cieszyna kojarzy mi się z Fabryką produkującą Prince Polo, co od zawsze robiło na mnie ogromne wrażenie. Nie wiem, czy wszyscy wiedzą, ale Prince Polo jest najpopularniejszym deserem na Islandii. Wcale nie jest to Mars lub Bounty, chociaż znaczna ilość osób jest przekonana, że tak. Kiedy tylko jestem na Islandii, opowiadam, że znam dobrze miasto, gdzie właśnie jest ono produkowane. 

Sentymentem darzy Pan również Zaolzie. Często wraca Pan w tamte strony?

 Znacznie lepiej od Cieszyna znam Trzyniec, Jabłonków i Bystrzycę i Nawsie. Teren Zaolzia jest mi bardzo bliski. 

Podczas naszej pierwszej rozmowy, która odbyła się w 2017 roku, powiedział Pan, że "gdyby dokonać pewnej syntezy marzeń, chciałbym wyruszyć w podróż, z której napisałbym świetny materiał, zrobiłbym zdjęcia dla National Geographic, a najpiękniej byłoby mieć możliwość zatrzymać się w trakcie tej wyprawy i coś zagrać. Życie jest podróżą." Czy nadal zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?

Z tym, co powiedziałem w 2017 roku, teraz zgadzam się nawet bardziej, niż kiedyś. Po raz pierwszy rozmawialiśmy tuż przed czasem pandemii, a 24 lutego tr. zaczęła się wojna w Ukrainie. Świat stanął na głowie, ale rzeczywiście, życie jest podróżą. W ogóle uważam, że podróż sama w sobie zawsze jest lepsza, niż cel, czyli droga jest dużo ciekawsza, niż podróżowanie i zwiedzanie. "My Way - Idź swoją drogą", jak śpiewał Frank Sinatra... 

Uwielbiam podróż, jej planowanie, marzenia o podróżowaniu, a potem, jak już docieram w te miejsca, to często nie spełniają moich oczekiwań, ale to nie ma znaczenia. Podróż, cel plan, realizowanie fantazji...kiedy wszystko zostaje zrealizowane, czasami pojawia się w głowie myśl - po kiego grzyba ja to wszystko robiłem? (Śmiech.) Wolę być w trakcie, niż u celu.

Dziś jest Pan w podróży ze spektaklem komediowym "A mi to rybka", który zostanie odegrany w ramach Komediowych Dni Teatru, które odbywały się tutaj przez cały weekend. Choć zdania są w tej kwestii podzielone, większość aktorów twierdzi, że komedia jest najtrudniejszym gatunkiem do grania. Jakie jest Pana zdanie?

Ja bardzo lubię grać komedie. Przez pierwsze dziesięć lat uprawiania przeze mnie tego zawodu, nigdy nie grałem komedii. Grałem w Teatrze Ateneum tylko sztuki dramatyczne. Zawsze marzyłem o komedii. Wszystko tak się potoczyło, że teraz gram przede wszystkim w sztukach tego gatunku. Śmiech jest wspaniałą rzeczą, uwielbiam kiedy ludzie się śmieją. 

Granie komedii jest trudne dlatego, że aktor musi być bardzo zdyscyplinowany. 

W tej branży istnieje sformułowanie "szmirzenie", ale to coś negatywnego, polegającego na tym, że jeżeli czujemy, że widz podąża za nami, to mamy ochotę dawać mu więcej i więcej głupich min. Oczywiście, lepsze jest wrogiem dobrego i jak się zrobi czegoś za dużo, to sdaje się to po prostu nieznośne i słabe. Dlatego trzeba grać skromnie, trzeba grać prawdziwie. Tak, jak Brytyjczycy, z tzw. "poker face". Liczy się dobry tekst, fajne okoliczności i kontekst. Można zrobić coś śmiesznego i zawsze będzie jakaś reakcja, ale dobra, wyrafinowana komedia, to gatunek najtrudniejszy z trudnych. 

Dziś rozśmieszać jeszcze trudniej,  a wszystko przez to, co dzieje się na Ukrainie. Nasze serca i głowy pełne są strachu...

Może trudniej, a może łatwiej...Zanim dotarliśmy do Cieszyna, graliśmy w Krakowie. Boimy się teraz grać, ale ludzie chyba teraz jeszcze bardziej potrzebują tych dwóch godzin oderwania się od rzeczywistości. Zostawmy  na chwilę kanały informacyjne, zostawmy internet, nie scrollujmy...

Na Facebooku u Pani Adrianny Biedrzyńskiej przeczytałam wczoraj, że choć wśród aktorów brakuje siły na to, by wchodzić na scenę z zamiarem rozśmieszenia publiczności i wywoływania śmiechu, to mimo wszystko ważne jest nawet chwilowe oderwanie się od tej trudnej rzeczywistości, zapomnienie. Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?

 Tak. Jest ciężko, my nawet w tekście mamy odniesienia, które jeszcze jakiś czas temu nie miały kompletnie żadnego znaczenia. Bardzo często w naszej sztuce, w różnych kontekstach pojawia się sformułowanie "Rosjanin". To normalne. Rosja jest wspaniałym krajem, pełnym fantastyznych ludzi, ale teraz, w obliczu tego, co się dzieje, aż człowieka ponosi... To kontekst, o którym mówię. Francis Veber, który jest autorem tej sztuki, nie miał przecież nic złego na myśli, tworząc bohaterów tej sztuki, a teraz troszkę to przeszkadza, więc nie jest łatwo zapomnieć, ale myślę, że tym bardziej powinniśmy grać. 

To historia małżeństwa z wieloletnim stażem, które postanawia kupić sobie przyjaciela. Żona myśli o rasowym yorku, ale w końcu kupują złotą rybkę. Proszę opowiedzieć coś więcej. 

To małżeństwo, które się kocha, ale tak naprawdę brakuje im bodźców. Myślę, że sporo jest takich małżeństw, gdzie pojawiają się dzieci,  ważna jest praca, kredyt i tak sobie żyją. Mijają lata, kolejne rocznice...Kiedy połowa drogi jest już za nami, potrzebujemy czegoś nowego. Różnie się mówi o kryzysie wieku średniego. Mówi się o zmianie partnerów, o rozwodach, o super-szybkich autach, thriatlonie, bieganiu... "A mi to rybka" to opowieść właśnie o takich ludziach, którym mimo uczuć, jakimi darzą siebie wzajemnie, czegoś brakuje w życiu. York i rybka są takimi pretekstami do tego, by sobie podokuczać, powygłupiać się. Nie chcę zdradzać tu peunty tej sztuki, ale to się wszystko względnie dobrze kończy, natomiast generalnie jest tak, że rzeczywiście wychodzi na jaw, że partnerzy trochę przysnęli, nie dbali o siebie, nie opiekowali się sobą. O związek trzeba dbać, a oni o tym zapomnieli. To rodzi wiele śmiesznych sytuacji. 

To prosta komedyjka, nic wielkiego, natomiast taka bardzo życiowa, momentami nawet trochę w opozycji do reżysera, który chciał, abym niektóre rzeczy mówił inaczej, bardziej komediowo. Przyznam, że są kwestie, które wypowiadam barzdo na serio. 

W jakich okolicznościach widz zastaje Pana bohatera na scenie?

Natychmiast wchodzę z rybą. Zabawne jest to, że przemawia ona głosem Cezarego Pazury i ja z nią dialoguję. To nie jest normalna sytuacja. (Śmiech.) Czasami rozmawiamy ze zwierzętami, gadamy do psa. Od razu powiem, że psy, podobnie jak ryby nas nie rozumieją. (Śmiech.) Czworonogi wyczuwają nasze emocje. Wiedzą, kiedy jesteśmy źli, smutni, wyczuwają choroby. Ryby nie wyczuwają nic. 

Tu pojawia się dialog z rybą, która pomaga naszym bohaterom uzewnętrznić się. Rozmowa z nią nagle uspakaja. Staje się przyjacielem. Nie odpowiada, nie komentuje, nie ocenia. Choć to dość absurdalna sytuacja, przed naszą rybką można się wygadać. 

Kiedy wpisuję tę sztukę w swój kalendarz, używam tylko skrótu "Rybka". Przyznam, że cały tytuł mniej mi się podoba. (Śmiech.) To taka ryba akwariowa, która staje się centralną postacią konfliktu, walki. Jest to kuriozalne, ale ludzie rozwodzą się z różnych powodów. Walczyć można o wszystko, a tutaj prawdziwa walka stoczy się właśnie o przyjaciółkę z akwarium. 

Gdyby Złota Rybka mogła spełnić Pana trzy życzenia, o co zdecydowałby się Pan poprosić w dzisiejszych czasach?

W kontekście ostatnich wydarzeń poprosiłbym o pokój, ponieważ wojna jest czymś obrzydliwym, czymś niezrozumiałym i tym, co kompletnie rozwala na kawałki...Z tym sobie nie radzę.

Jeśli chodzi o mnie, poprosiłbym o rzeczy dość banalne, czyli miłość i zdrowie. Kiedy ostatnio przechodziłem Covid, miałem wrażenie, że moje życie straciło sens. Czułem się fatalnie. Nie jest ważne, czy ktoś ma pieniądze, czy robi karierę. Zdrowie jest ważne. Chciałbym również znacznie więcej podróżować, bo bardzo mi tego brakuje. 

Czy podczas pandemii brakowało Panu podróżowania?

Zwiedzałem i odkrywałem wtedy Polskę. Jeździliśmy wzdłuż śc iany wschodniej. Byliśmy w górach i nad morzem, więc nie czułem tego. W Polsce zorganizowałem też rajd rowerowy, w ramach którego odwiedzalśmy Suwalszczyznę. To było po coś. Bardziej brakuje mi spontaniczności i wolności. Nie wiadomo, co wydarzy się jednego dnia, a co będzie działo się dalej. Nie wiem, co się wydarzy. Ceny wzrastają o 10% dziennie. Nie wiadomo, czy na coś za kilka miesięcy jeszcze będzie mnie stać. 

Moje życie polega na planowaniu. Bardzo dużo pracuję, więc w związku z tym mam zaplanowane dwa lata wprzód. Dokładnie wiem, kiedy i gdzie pojadę w przyszłym roku na wakacje. Spektakle rezerwuje się z rocznym wyprzedzeniem, a ja nie wiem, co nas czeka. To mnie deprymuje. 

Właśnie ruszył kolejny sezon "Postaw na milion", prowadzi też Pan "PNŚ" razem z Małgosią Opczowską. Jaką jest współprowadzącą?

Gosia jest dziennikarką newsową, a ci dziennikarze mają to do siebie, że są zawodowcami. 

Jak radzi Pan sobie na wizji z trudnymi emocjami, chociażby tymi, które pojawiają się w kontekście ostatnich wydarzeń?

Z emocjami sobie radzę, ale moje prowadzenie opiera się na robieniu tzw. show. Czasem robimy z siebie idiotów, niekiedy robimy prowokacje, pojawiają się żarty. Teraz tego nie ma. Teraz trzeba być merytorycznie przygotowanym, odpowiedzialnym za każde słowo, jeszcze bardziej, niż zwykle. Dla mnie to jest trudne.  Z Małgosią świetnie prowadzi się program. Mogę się zdrzemnąć, a ona przejmie pałeczkę. (Śmiech.)  

Najbliższe plany.

Trwać, żyć. Jak wszyscy, jestem teraz w zawieszeniu. Jeśli chodzi o próby, nie pracuję teraz przy żadnym nowym projekcie. Prowadzę swoje programy, robię swoje. Chcę to po prostu przetrwać, pragnę, by to wszystko się uspokoiło. Wierzę, że będzie dobrze. W tej chwili najważniejsza jest dla mnie rodzina. 

Olaf Lubaszenko: "Teatr jako miejsce poszukiwania pocieszenia i oderwania się od zmartwień"

 Olaf Lubaszenko: "Teatr jako miejsce poszukiwania pocieszenia i oderwania się od zmartwień"













fot. Małgorzata Krawczyk 

Podczas Komediowych Dni Teatru, które odbywały się w Cieszynie w dniach od 4 do 6 marca, red. Mariola Morcinková miała przyjemność rozmawiać z Olafem Lubaszenko, aktorem, znanym m.in. z "E=MC2", "Futro z Misia", ale też seriali - "Barwy szczęścia", "Blondynka", Sfora, czy "Odwróceni. Ojcowie i córki". 

Dla tutejszej publiczności wraz z Anną Gornostaj wystąpił w sztuce komediowej "Małżeństwo to morderstwo", której jest także reżyserem. 

Spotykamy się w Teatrze im. Adama Mickiewicza w  Cieszynie. Nie jest to Pana pierwsza wizyta w Cieszynie, albowiem pojawiał się Pan tutaj w ubiegłych latach. Ostatnio miało to miejsce podczas zeszłorocznej edycji KNG. To jeden z najbardziej znanych i lubianych festiwali filmowych w Polsce. Jak Pan wspomina ubiegłoroczną edycję i pobyt tutaj?

Okazało się, że jest tu wielki, piękny, otwarty, kolorowy świat wyobraźni, pięknie prowadzony przez Jolantę Dygoś i Łukasza Maciejewskiego. Przy okazji festiwalu odświeżyłem sobie wspomnienie tego miasta, które różni się od innych miast w Polsce, ale również od miast na świecie. Dzieje się tak przez jego szczególne położenie, często niełatwą historię i przez niezwykłą energię płynącą z tego, co dzisiaj nabiera zupełnie innych znaczeń. Festiwal był kilka miesięcy temu, a dziś świat całkiem się zmienił. Słowo "granica" znaczy zupełnie co innego, niż w ubiegłym roku...

Festiwal ten sprzyja nie tylko oglądaniu filmów i spotykaniu się z publicznością, ale też odkrywaniu miasta. Czy ma Pan swoje ulubione zakamarki w Cieszynie?

Nie, na to zdecydowanie za wcześnie. Za krótko tu byłem. W pamięci zapadły miza to dwa wydarzenia. Była to debata o polskim kinie, która odbyła się właśnie w Teatrze im. Adama Mickiewicza. Ma on niesamowitą historię, która dzisiaj do nas wróciła, a wszystko to za sprawą niezwykle barwnej opowieści Pana Dyrektora, Andrzeja Łyżbickiego. 

Drugim wydarzeniem była debata o relacjach polsko - czeskich i Europie Środkowej z udziałem m.in. Adama Michnika.

Po dwóch latach przerwy, która spowodowana była sytuacją pandemiczną, na deski Teatru wracają wyczekiwane przez widzów i aktorów Dni Teatru. Od piątku do niedzieli odegrane zostały trzy spektakle komediowe z  repertuaru  warszawskiego Teatru Capitol. Co nie były łatwe w związku z tym, co od ponad tygodnia dzieje się na Ukrainie. Nasze serca i głowy pełne są strachu...

Oczywiście. To pytanie, które zadają sobie pewnie wszyscy, występujący w repertuarze komediowym. Zastanawiamy się, czy w takich chwilach w ogóle mamy prawo do śmiechu i do dostarczania ludziom rozrywki.Otóż, wydaje mi się, że mamy nie tylko takie prawo, ale również uważam, że jest to bardzo potrzebne. W trudnych czasach ludzie poszukują pocieszenia i okazji do tego, aby oderwać się od zmartwień. 

Właśnie. Na Facebooku u Pani Adrianny Biedrzyńskiej przeczytałam wczoraj, że choć wśród aktorów brakuje siły na to, by wchodzić na scenę z zamiarem rozśmieszenia publiczności i wywoływania śmiechu, to mimo wszystko ważne jest nawet chwilowe oderwanie się od tej trudnej rzeczywistości, zapomnienie. 

Zgadzam się z tym, że jest to zarówno oderwanie się dla widzów, jak i też, choć to może pewien paradoks albo rzecz trochę zaskakująca, ale też dla nas, czyli tych, kórzy jesteśmy na scenie. Często powtarzam, że działa to zawsze w dwie strony. My dajemy widzom szansę na ucieczkę od bolesnej codzienności, ale też sami tę szansę mamy, żeby przez dwie godziny pobyć w innym świecie. 

Występuje Pan w sztuce na dwóch aktorów, "Małżeństwo to morderstwo". Na scenie towarzyszyć będzie Panu Pani Anna Gornostaj. Nie tylko gra Pan w tej sztuce, ale jest także jej reżyserem. Czy połączenie tych dwóch funkcji nie bywa czasem trudne?

Sama sobie pani trochę odpowiedziała na to pytanie. Oczywiście, że to jest trudne, ale myślę, że rozważyliśmy plusy i minusy. Pani dyrektor Teatru Capitol Anna Gornostaj, uznała, że w tym wypadku akurat plusów jest więcej... A mówiąc poważnie, dzięki temu, że na scenie jesteśmy tylko we dwoje, to daje nam możliwość zbudowania pewnej szczególnej więzi, w której do efektu dochodzimy inną drogą niż wtedy, kiedy jest obecne tzw. "trzecie oko", czyli reżyser.  Kiedy milknie trzeci dzwonek i podnosi się przysłowiowa kurtyna i zapają się światła, to proszę mi wierzyć, że reżyser zostaje gdzieś daleko. Jesteśmy tylko we dwoje, jesteśmy partnerami. Jest tylko publiczność, tekst i nasze postaci. 

Wciela się Pan w rolę Paula. Co opowie Pan o swojej postaci?

 Tekst sztuki jest punktem wyjścia. Potraktowaliśmy to jako pewnego rodzaju pretekst do tego, by opowiedzieć coś po prostu o ludzkich relacjach. Do pewnego stopnia jest to kryminał, ma też w sobie coś z thrillera, ale nie ukrywam, że dla mnie bardziej interesujące jest to, co jest uniwersalne w tym tekście. To, co mogło przydarzyć się w każdym małżeństwie, nie tylko w małżeństwie pisarzy, którzy tworzą kryminały.  Po prostu dwojga ludzi, którzy raz są dla siebie lepsi, raz gorsi, potem się nienawidzą, a jeszcze innym razem nie mogą bez siebie żyć.  

Niemal od zawsze spotykam się wśród aktorów z opinią, że komedia jest najcięższym gatunkiem do grania. W czym Pana zdaniem zawarta jest ta trudność?

To jest tak mądre zdanie, że aż mnie korci, by się z nim nie zgodzić. (Śmiech.) Rzeczywiście, prawie wszyscy podkreślają to, że jest trudnym gatunkiem, ale w takim razie z przekory powiem, że nie dzieliłbym Teatru na wesoły i smutny, a gatunków na trudne i łatwe. Myślę, że zrobić coś dobrego zawsze jest trudno bez względu na to, czy jest to komedia, czy ciężki, ponury, egzystencjalny dramat. 

Piotr Gąsowski: "Wszyscy piszą o swoich sukcesach, a ja napisałem o tym, co mi nie wychodzi"

 Piotr Gąsowski: "Wszyscy piszą o swoich sukcesach, a ja napisałem o tym, co mi nie wychodzi"














fot. zdjęcie nadesłane

Z Piotrem Gąsowskim miałam ogromną przyjemność spotkać się przy okazji XV Beskid Cup - Turnieju Tenisa Ziemnego Artystów Polskich w Jaworzu. Rozmawiamy o tenisie, ale też o książce co mi w życiu nie wyszło", programie "Family Food Fight - Pojedynek na smaki" i Twoja twarz brzmi znajomo".

Spotykamy się na XV Beskid Cup - Turnieju Tenisa Ziemnego Artystów Polskich w Jaworzu. Jak wraca się na takie imprezy po tak długim czasie?

Na takie imprezy cudownie się wraca, ponieważ wszyscy jesteśmy stęsknieni z racji tego, że przez ostatni rok mało pracowaliśmy. Tenis jest naszym pretekstem do spotkań. Ja słynę tutaj z tego, że zamykam każdą imprezę. (Śmiech.)

11 sierpnia odbyła się gala, podczas której wystąpili wszyscy uczestnicy. Były śpiewy, wiersze, teksty satyryczne. Coś cudownego. Całość trwała dwie godziny. Wszystkim towarzyszyła ogromna radość. To nie było wyreżyserowane, a bardzo spontaniczne. 

Jak przygotowywał się Pan do rozgrywek?

Wstyd powiedzieć, nie przygotowywałem się. (Śmiech.) Wszystko dlatego, że w trakcie jednego ze spektakli mój nadgarstek uległ kontuzji. 

Jest Pan zapalonym graczem tenisa ziemnego. Czy w czasie pandemii udawało się Panu w miarę regularnie grać?

Tak, czasami udawało mi się zagrać w tenisa.  

Jak zniósł Pan izolację?

Czas izolacji spędzałem bardzo rodzinnie. Poznałem Instagrama, gdzie dorobiłem się bardzo fajnej społeczności. Robiłem różne aukcje charytatywne, których celem było wspieranie młodych artystów. To mi pomogło.

Wraz z moim synem, menadżerem Darkiem i moim tatą, często grałem w brydża. Pisałem też moją drugą książkę. 

Czego nauczył Pana ten trudny czas?

W tym trudnym czasie miałem więcej czasu na naukę. Przekonałem się, że kiedy ma się wiele pasji, to nawet nawet w czasie izolacji można je realizować. Teraz jestem o wiele lepszy w graniu brydża, ponieważ poświęcałem mu w ostatnich miesiącach naprawdę dużo czasu. 

W czasie pandemii narodził się pomysł nadawania regularnych relacji live na Pana profilu, ale też w towarzystwie m.in Dowborów. Co najbardziej podobało się Panu w tych spontanicznych relacjach live?

Najbardziej podobał mi się ten kontakt z ludźmi, którego nie ma, kiedy grają coś w telewizji. Ludzie, których zapraszam do siebie na relację live, czują się tak, jakby byli u mnie na imprezie. 

Internauci piszą do mnie listy, które są dla mnie bardzo ważne, staram się im odpowiadać. 

Kiedy na samym początku pandemii powstał pomysł tych spotkań, prawie w ogóle nie spałem, ponieważ relacje kończyły się późno, a wtedy odpowiadałem na listy. 

Jestem dumnym autorem najdłuższego pandemicznego przekazu, który trwał 7,5godz. 

W każdym mieście, w którym teraz gram są grupy, które "wchodzą w Gąsa". To jest bardzo przyjemne. 

Były też livy, podczas których czytał Pan fragmenty swojej książki "Co mi w życiu nie wyszło?" Wydana była co prawda w 2017 roku, ale do teraz zyskuje nowych czytelników. 

Fragmenty książki "Co mi w życiu nie wyszło?" czytałem na Instagramie przez dwa miesiące. Zapraszałem też gości specjalnych, np. w nawiązaniu do rozdziału o "Tańcu z gwiazdami", pojawili się jego uczestnicy. Była to bardzo fajna przygoda.

Przyznaje Pan, że to, co się w niej pojawiło, spisywał 5 lat, ale dlatego tak długo, że robił to sam. (Śmiech.) To prawda?

Tak, to prawda. Przygotowałem ją zupełnie sam. Do wydawnictwa przyniosłem ją gotową, a tam ją jedynie wydrukowali.

Tytuł jest trochę przewrotny, a trochę prawdziwy. Skąd pomysł na niego? 

Tytuł w mojej głowie pojawił się nagle. Wszyscy piszą o swoich sukcesach, a ja postanowiłem napisać o tym, co nie wychodzi (Śmiech.), bo o tym się mało mówi. Okazało się, że to jest też ludziom potrzebne. Czasami warto zobaczyć, że wszyscy jesteśmy tylko ludzi i każdemu z nas może coś nie wyjść. To pozytywna książka, która wywołuje uśmiech na twarzy czytelnika. 

Przepełniona jest anegdotami i historiami z Pana życia. Ma Pan swój ulubiony fragment?

Nie mam jednego ulubionego fragmentu, lubię ją całość. Wiele zależy od mojego nastroju w danym dniu. 

Kiedy ją napisałem, uświadomiłem sobie, że wiele rzeczy jeszcze nie zdradziłem, ale już piszę kolejną. 

Pojawia się jakaś historia, którą na łamach książki opowiada Pan po raz pierwszy?

Tak, oczywiście. O wielu rzeczach przypominałem sobie w trakcie pisania. Przynajmniej połowa przygód, które przeżyłem, na łamach tej książki po raz pierwszy wyszła na światło dzienne. 

Uważa Pan, że pandemia niejako przyczyniła się do wzrostu wskaźniku czytelnictwa w Polsce?

Ostatnie miesiące z pewnością sprzyjały czytaniu, ale też nadrabianiu zaległości filmowych. 

Jakim Pan jest czytelnikiem, czego poszukuje w książkach?

Dobre pytanie. (Śmiech.) Dużo czytam artykułów i felietonów. 

Co przeczytał Pan ostatnio? 

Ostatnio przeczytałem "Ludową historię Polski". Ta książka mnie przeraziła. Mówi o historii chłopów w Polsce. To oczywiście rzuca cień na naszą historię, ale polecam wszystkim. 

Stawia Pan na książki tradycyjne, czy korzysta też z czytników ebook-ów i takich platform jak Legimi?

Czasami w samochodzie słucham e-booków, ale jeżdżę dość szybko, a słuchanie mnie rozprasza. 

Wiadomo już, że szykuje Pan kolejną książkę. Kiedy premiera?

Nic jeszcze nie wiadomo, nie spieszę się, nie mam żadnego terminu, sam wyznaczę go sobie w odpowiednim czasie. 

Jeśli chodzi o tytuł, mam parę pomysłów, ale nie chcę ich zdradzać. 

Już 1 września premiera "Family Food Fight. Pojedynek na smaki", gdzie będzie Pan jednym z trójki jurorów. Będzie Pan surowym jurorem? (Śmiech.)

Staram się nie być surowym jurorem, ale wymagają ode mnie, żebym był. Lubię i umiem gotować, ale ludzie, którzy pojawiają się w tym programie są takimi samymi amatorami, jak ja. Trudno być surowym dla osób, które gotują podobnie do mnie. (Śmiech.)

 Na co u uczestników zwraca Pan największą uwagę?

Na smak i estetykę podanych potraw. 

Jakie są Pana dania popisowe? (Śmiech.) 

Chciałoby się powiedzieć knedličky, ale nie. (Śmiech.) Moim popisowym daniem jest rosyjska zupa, solianka, która wymaga dużo pracy, ale też spaghetti bolognese, tajskie zupy i mięsa na różne sposoby. 

Co Pana zdaniem może być gwarantem sukcesu tego programu?

Program jest już nagrany. Jego formuła jest niezobowiązująca. Pokazuje, że każdy może gotować i w tym właśnie upatruję sukces tego programu. Ekipa była wspaniała, dekoracje są porażająco piękne. 

15 września rusza piętnasta już edycja programu "Twoja twarz brzmi znajomo". 

To będzie wyjątkowa edycja. Zestarzałem się w tym programie, ale zdecydowanie bardziej zestarzał się Dowbor. (Śmiech.) 

Wywiad archiwalny z 12 sierpnia 2022 przeprowadzony podczas Beskid Cup w Jaworzu.