piątek, 29 czerwca 2018

Katarzyna Walter: "Umiem cieszyć się z drobiazgów"

Katarzyna Walter: "Umiem cieszyć się z drobiazgów"








Fot. Piotr Bławicki / East News / Dzień Dobry TVN
Podczas swojego pobytu w Warszawie miałam przyjemność rozmawiać z Katarzyną Walter, aktorką znaną m.in. z serialu „Na Wspólnej”. Z czego czerpie najwięcej siły? Czy brakuje jej Teatru? Na to i wiele innych pytań odpowiada w wywiadzie.
Sprawia Pani wrażenie osoby niezwykle pozytywnie nastawionej do ludzi i świata. Skąd w Pani tyle pozytywnej energii?
Przede wszystkim umiem cieszyć się z drobiazgów. Biorę ze wszystkiego co dobre, ale też z wiary, że będzie fajnie. A moje dzieci będa wyjątkowymi ludźmi.
Co daje Pani najwięcej sił? Właśnie to cieszenie się z drobiazgów?
Między innymi, ale również spojrzenie człowieka, uśmiech starszej Pani, która mi się kłania na ulicy.
Mój charakterek nie jest łatwy, ale jakoś dzięki temu żyję i mocno staję na nóżkach. Po drugie lubię dużo ruchu – sport. Po trzecie ludzie, których sobie wybieram i którzy mnie otaczają: serdeczni, weseli, dobrzy. Nie są to ludzie z zawodowych kręgów.
Pytam o to zazwyczaj na końcu rozmowy, ale w tym przypadku chciałabym zrobić wyjątek. Jakie jest Pani motto życiowe? Czy przywiązuje Pani wagę do takich rzeczy?
Wierzę – to moje motto. Wierzę w Boga. Wierzę w duchy ludzi, którzy umarli a byli mi bardzo bliscy. Wierzę też w energię, w matematyczność świata, w biochemię, emanację energetyczną między ludźmi, zwierzętami, istotami żywymi. Daję energię, biorę energię. Nie chowam się w kącie. Próbuję w wieku już prawie 59 lat być maksymalnie aktywna właśnie w tej energetycznej wymianie.
Co jest dla Pani w życiu najważniejsze?
Spokój i poczucie bezpieczeństwa.
Czy aktorstwo zawsze było tym, czym chciała się Pani zajmować w życiu, czy miała Pani też inne pomysły na siebie? Proszę opowiedzieć o tych najciekawszych.
Od podstawówki byłam przekonana, że jedyną rzeczą, którą powinnam robić jest aktorstwo.
Skończyć szkołę i grać. Myślałam jeszcze o kierunku plastycznym. Chciałam zająć się architekturą wnętrz. Mam takie upodobania, że lubię dziergać, dłubać, wyginać, czy też prostować. (Śmiech.) Pojawiła się też psychologia, która zaprocentowała. Pracuję od ponad 10 lat w szpitalu psychiatrycznym, jako wolontariusz, prowadząc terapeutyczne zajęcia m.in metodą Dramy i Stanisławskiego. Wiele pacjentów dziękuje mi, czekają na te zajęcia.
A co daje Pani ten wolontariat? Czego się Pani uczy poprzez to?
Praca w szpitalu dostarcza mi ogromnych emocjonalnych przeżyć. Ci ludzie są przecież rozdarci. Próbuję im towarzyszyć, nie mogę być z boku. Przychodzi czasem taki moment, w którym pacjenci otwierają się i przyznają, co ich zraniło. To są wyjątkowe historie. Po tych zajęciach wracam bardzo zmęczona, ale szczęśliwa, bo oni wiele mi dają. To jest właśnie ta wymiana energetyczna, o której mówiłam wcześniej.
Czym różni się dla Pani praca ze studentami, od pracy z pacjentami? Które z tych zajęć daje Pani więcej satysfakcji? Jakim jest Pani „belfrem”, wymagającym?
Oba zajęcia wymagają ode mnie dużo energii faktycznej i emocjonalnej- bo tak chcę. Wobec wszystkich podopiecznych muszę być precyzyjnym obserwatorem. W szkole bywam surowym belfrem bo wiem, że mogę więcej wymagać niż od pacjentów.
Kiedyś przyznała Pani, że chciałaby napisać książkę. Coś więcej na ten temat?
Na razie nic nie mogę o tym mówić.
Jest Pani przede wszystkim aktorką filmową., a czy Nie brakuje Pani Teatru?
Bardzo brakuje mi Teatru. Gdyby nie to, że musiałam 10 lat pracować w dużych agencjach reklamowych jako szefowa działu produkcji filmowej, no to pewnie już dzisiaj nie zastanawiałabym się nad kredytem na mieszkanie, który muszę spłacać. Musiałam mieć te 10 lat przerwy bo miałam na utrzymaniu dwoje dzieci, byłam sama. To była długa przerwa., Tak naprawdę od początku był dla mnie najważniejszy film. W Teatrze dobrze było, ale się skończyło, ponieważ Teatr nie dawał takich finansów, które pozwoliłyby mi funkcjonować w pojedynkę a tak naprawdę we trójkę – z moimi dziećmi. Zawsze najlepiej czułam się w filmie, chętnie bym do niego wróciła, ale mnie nie chcą najwyraźniej, bo nie mam propozycji. Jeśli chodzi o Teatr próbuję do niego wrócić. Jest coś takiego, że na stare lata wraca się do domu. Jestem w trakcie rozmów, szukam możliwości. A ”Na wspólnej” – bardzo poważnie traktuję ten serial. Przygotowuję się do niego, nie olewam, szanuję pracę, która daje mi pieniądze i też satysfakcję
Dużą popularność w moim odczuciu przyniosła Pani rola Agnieszki Olszewskiej w „Na Wspólnej”. Jak wcielać się w postać, by przez tyle lat nie nudziła sie ani Pani ani widzom?
Życie każdego z nas składa się z paradoksalnych zdarzeń: czasami drobiazg może stać się piramidalną przeszkodą. Są tez problemy poważne i te trzeba pokazywać na ekranie. Kilka tematów zaproponowałam sama, np. problemy alkoholowe, oszpecenie twarzy, miłość do o wiele młodszego faceta.
Czy tematy, które Pani proponowała, okazały się dla Pani w pewien sposób szczególne?
Tak. Wiele się działo, nie nudziłam się – miałam ciekawą robotę. A ludzie potwierdzają, że to ważne tematy.
Ogląda Pani to, w czym występuje? Wiele aktorów ma z tym problem…
Tak, oglądam swoją pracę. Obserwuje co jest dobrze, a co źle zagrane.
Daje Pani swojej bohaterce coś od siebie?
Nie tracę głowy, ale wiele z siebie daję. Ludzie często zwracają się do mnie serialowym imieniem, co jest świetnym dowodem na to, że postać jest wiarygodna.
Gra Pani m.in z Tadeuszem Hukiem, Lechem Mackiewiczem i Renatą Dancewicz. Czy serialowe przyjaźnie mają przeniesienie poza plan?
Lubimy się, szanujemy, ale musimy też czasem odsapnąć od siebie. Wspominałam już, że moje przyjaźnie to ludzie spoza branży.
Jak odpoczywa Pani od aktorstwa?
Biegi, marsze, truchty, basen. Kiedyś miałam konia, grałam w tenisa, ale po operacji kręgosłua…
W czym tkwi według Pani największy sukces serialu?
Dobrze pisany jest scenariusz.
Jaki gatunek filmów wybiera Pani w wolnych chwilach?
Uwielbiam filmy kostiumowe i historyczne.
Jaki serial zachwycił Panią ostatnio?
„Wersal. Prawo krwi“ emitowany w Canal+.
Jaka tak naprawdę jest Katarzyna Walter? Jak opisałaby Pani siebie w trzech słowach?
Skromna, wstydliwa, czasami smutna i wiele ma w sobie z dziecka. Ale też: żywiołowa, szalona i bardzo silna. No trochę więcej słów… (Śmiech).



Materiał archiwalny z dnia 20 czerwca 2018 roku do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

wtorek, 26 czerwca 2018

Janusz Szpiglewski: „Chciałem być policjantem”

Janusz Szpiglewski: „Chciałem być policjantem”



fot. MTL Maxfilm

Odtwórca roli Miśka w serialu „Na Sygnale” Janusz Szpiglewski w szczerej rozmowie o serialu i…najważniejszej życiowej roli.

Zacznijmy od początku. Czy pomysł na zostanie aktorem od zawsze pojawiał się jakoś u Pana z tyłu głowy, czy był, jednym z wielu pomysłów, które miał Pan na siebie?
Nie. Raczej interesowały mnie inne zawody.
Proszę opowiedzieć o najciekawszych zawodach, których podjęcie Pan rozważał.
Jak większość chłopaków chciałem być policjantem. Po pierwszych zajęciach ZPT chciałem być stolarzem.
Obecnie pracuję w branży IT.
Kiedy nastąpiło Pana pierwsze poważne spotkanie z aktorstwem? Czy już od najmłodszych lat przejawiał Pan zainteresowanie Teatrem, czy wręcz przeciwnie – unikał Pan tego miejsca jak ognia?
Zdecydowanie unikałem Teatru. Nawet przedstawienia szkolne były dla mnie straszne. Moje pierwsze spotkanie z aktorstwem było w 2013 roku podczas kręcenia krótkiego filmu amatorskiego – „Conan the Cimmerian Short Movie”. Wyreżyserowanego przez Krzysztofa Studzińskiego. Tam wcieliłem się w jedną z głównych ról. Film ten można obejrzeć na YouTube https://www.youtube.com/watch?v=c2OhTtfntVs. Interesowały mnie również gry RPG polegające na graniu w wyobraźni. Wcieleniu się w postać i dokonywaniu wszelkich działań opowiadając o tym. Interesują mnie tez LARPy, czyli forma gry w rzeczywistości gdzie gracze przebierają się, wcielają w postacie i grają na żywo między sobą.
Spróbowałem swoich sił w serialu paradokumentalnym „Ukryta prawda”, „Miłość w rytmie disco”, pojawiłem się w „Gliniarzach”, serialu „W rytmie serca”, a teraz gram w „Na sygnale”.
Proszę opowiedzieć coś o filmie Pół Wieku Poezji Później – Alzur’s Legacy. Wszystko osadzone jest w klimacie Wiedźmina, a Pan pojawia się w roli Agaiusa. Jak przygotowywał się Pan do roli? Kiedy premiera?
Grałem w Wiedźmina na konsoli, szukałem w sieci fajnych dodatków do gry. Natknąłem się na informację o castingu do trailera „Pół Wieku Poezji Później – Alzur’s Legacy”. Wysłałem zapytanie, zdjęcia i wspominany wcześniej film o Conanie.
Miałem już styczność z walką średniowiecznym orężem, więc nie przygotowywałem się do roli jakoś specjalnie. Do opracowania była choreografia, trenowaliśmy razem z kaskaderami.
W chwili obecnej nie znam daty premiery.
Na jednym planie spotkał się Pan m.in z Mariuszem Drężkiem, Andrzejem Strzeleckim i Zbigniewem Zamachowskim. Jak wspomina Pan pracę w tym gronie?
Na planie najwięcej pracowałem w towarzystwie Mariusza Drężka, ponieważ wraz z nim układałem choreografię walki. Co tu dużo mówić – profesjonalny aktor 🙂
Co okazało się najfajniejsze, a co najtrudniejsze? Czy przypomina Pan sobie jakąś zabawną historię z planu, którą mógłby opowiedzieć czytelnikom?
Najtrudniejsze było poruszanie się w źle dopasowanej zbroi oraz masce, która zasłania mi jedno całe i część drugiego oka. To było duże wyzwanie.
Jakie projekty obecnie najbardziej Pana absorbują? W jakich filmach będzie można Pana zobaczyć po wakacyjnej przerwie?
Najbardziej absorbuje mnie moja praca, która nie jest związana z aktorstwem. Jestem programistą hurtowni danych. Z tego powodu jestem epizodystą. Jest szansa, że sytuacja ulegnie zmianie kiedy trafi się jakiś ciekawy rentowny, projekt aktorski.
Jeśli chodzi o seriale – sprawa jest jasna. (Śmiech.) Od 189 odcinka pojawia się Pan w „Na Sygnale” jako Misiek. Jak trafił Pan do produkcji?
Zaraz po epizodzie „W rytmie serca“ gdzie wcieliłem się w role szofera Popka. Dostałem od agencji zapytanie czy mógłbym zagrać kierowcę karetki w serialu „Na Sygnale“
Kierowca karetki, ratownik. Co okazało się dla Pana w tej roli najtrudniejsze? Czy trudno prowadzić karetkę? (Śmiech.)
Prowadzenie karetki jest łatwiejsze niż prowadzenie samochodu osobowego. Na szczęście mam bardzo mało dialogów, więc rola nie jest trudna. Bardzo męczące jest żucie gumy:)
Nabycie jakich umiejętności stało się dla Pana konieczne, by mógł Pan być w swojej roli wiarygodny?
Na miejscu mamy konsultantów medycznych. Do roli Miśka nie przygotowywałem się w szczególny sposób.
Jak radzi Pan sobie z przyswajaniem terminologii medycznej? Może uda się Panu powtórzyć najtrudniejszą zbitkę językową, z którą Pan, bądź ktoś z kolegów spotkał się na planie?
Na szczęście w moich dialogach mało jest terminologii medycznej. Podziwiam Tomka Piątkowskiego, czyli serialowego doktora Górę za to, że świetnie radzi sobie z terminami medycznymi. Siłą rzeczy nie powtórzę jedynej zbitki:)
Spotkałam się wiele razy z opinią, że seriale medyczne są tymi najbardziej lubianymi wśród widzów. I w sumie sama wiem po sobie. (Śmiech.) Jak Pan myśli, dlaczego?
Jest w nim dużo emocji, trzyma w napięciu.
Czy Panu zdarzało się oglądać serial, zanim Pan trafił do obsady?
Nie, nie znałem tego serialu.
Lubi Pan oglądać siebie na ekranie? Na co zwraca Pan wtedy najwięcej uwagi?
Lubię. Zwracam uwagę na to, co następnym razem mógłbym zrobić lepiej.
Czy polubił już Pan swojego bohatera? Jak opisałby Pan go w trzech słowach?
Kiedy czytałem scenariusz po raz pierwszy, nie lubiłem Miśka. Wydawał się być typowym stereotypowym prostakiem. Z biegiem czasu postać jest bardziej pozytywna:)
Na koniec – z nieco innej beczki – jaka jest Pana rola marzeń?
Moja rola marzeń dotyczy życia prywatnego – jestem ojcem trzech córek, czuję się spełniony. Jeśli chodzi o aktorską odpowiedź na to pytanie, chciałbym sprawdzić się na wielkim ekranie.
Materiał archiwalny z dnia 21 czerwca 2018 roku do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

Piotr Kupicha: „Jestem bardziej świadomy sceny i siebie samego”

Piotr Kupicha: „Jestem bardziej świadomy sceny i siebie samego”



fot. Zbigniew Mikesz / Dolański Grom
Z Panem Piotrem Kupichą miałam przyjemność rozmawiać po koncercie w ramach dziewiątej edycji festiwalu Dolański Grom.

Spotykamy się na festiwalu Dolański Grom w Karwinie. Właśnie zszedł Pan ze sceny. Jak wrażenia po koncercie?
Było świetnie. Bardzo dziękuję.
Jako, iż spotykamy się po czeskiej stronie, zaryzykuję i zapytam, jakie są trzy rzeczy, z którymi kojarzą się Panu Czechy?
Piwo, piwo i…Karwina, gdzie zagraliśmy dzisiaj koncert. (Śmiech.)
Czy zaryzykuje Pan i wskaże, który z Waszych „szlagierowych” utworów jest najbardziej lubiany po czeskiej stronie?
„Jak anioła głos” to utwór który został bardzo gorąco przyjęty przez tutejszą publiczność.
W którym z utworów najlepiej czuje się Pan od strony wokalnej, a który najbardziej podoba się na koncertach?
„Jest już ciemno”. To utwór, który nie jest wymagający wokalnie, ale w jego wykonanie trzeba włożyć dużo serca.
Moim zdaniem, na przestrzeni lat Wasza muzyka przeszła przemianę. Czy zgodzi się Pan z tym stwierdzeniem?
Zgadzam się.
Na czym w Pana odczuciu polega ta przemiana?
Pewnie na tym, że jesteśmy bardziej świadomi sceny i nas samych.
Jeśli chodzi o najnowsze piosenki w Pana wykonaniu, warto wymienić tu utwór „Gotowi na wszystko”, feat. z Lanberry. Jak doszło do połączenia Waszych sił na gruncie muzycznym?
To wspaniała osoba. Gosiu, serdecznie Cię pozdrawiam. Spotkaliśmy się i „zażarło”. Zaczęliśmy razem tworzyć muzykę. Świetnie poszło.
Czy mógłby Pan opowiedzieć coś o pracy nad teledyskiem?
Kręciliśmy w bardzo malowniczym miejscu pod Wrocławiem. Było świetnie.
Nad czym obecnie w zespole pracujecie?
Skupiamy się na koncertach i pracujemy nad nowymi utworami. To cel każdego zespołu.
Czy jest szansa na nowy singiel w te wakacje?
Wprowadzamy do rozgłośni radiowych utwór „Jak na imię masz”.
Praktycznie cały czas jesteście w trasie. Zastanawiał się Pan kiedyś, ile kilometrów przemierzacie w czasie trwania letniej trasy koncertowej? (Śmiech.)
Od piątku do poniedziałku potrafimy przebić cztery tysiące kilometrów. (Śmiech)


Materiał archiwalny z dnia 16 czerwca 2018 roku do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

niedziela, 24 czerwca 2018

Natalia Szroeder: „Cały czas się zmieniam”

Natalia Szroeder: „Cały czas się zmieniam”



























Po koncercie z okazji 55. Urodzin Miasta Jastrzębie – Zdrój rozmawiałam z Natalią Szroeder. To moja druga rozmowa z Artystką.
Właśnie zakończył się Twój koncert z okazji 55. Urodzin Miasta Jastrzębie – Zdrój. Jak wrażenia?
Było świetnie. Deszcz zaczął padać pod koniec ostatniej piosenki, więc mieliśmy szczęście. Na koncertach prawie zawsze pogoda nam sprzyja.
Od naszej pierwszej rozmowy minęło sporo czasu, rozmawiałyśmy w 2015 roku przed koncertem w Godowie. Jak opisałabyś krótko najważniejsze zmiany, które nastąpiły w Twoim życiu zawodowym od tego czasu?
Wydałam płytę „NatInterpretacje”, co było dla mnie bardzo ważnym wydarzeniem. Od tej pory pojawiło się również wiele nowych utworów. W ostatnim czasie miała premierę piosenka „Parasole”, zapowiadająca mój drugi album. To bardzo przemyślany singiel. Ostatni rok był dla mnie bardzo rozwojowy na gruncie zawodowym i prywatnym. Zmieniłam się, dojrzałam. Duży wpływ na zmiany w moim życiu miał również program „Taniec z gwiazdami”. Myślę, że wszystko to wybrzmi na mojej nowej płycie, którą przygotowuję.
NatInterpretacje – rozszyfrujmy nazwę płyty, choć podejrzewam, że wiem, skąd to się wzięło. (Śmiech.)
To gra słów. Interpretacje Natalii, czyli to, co mi w duszy gra, oddane w słowach i muzyce.
To tylko moje wrażenie, czy Twoja twórczość się zmieniła? Piosenki są bardziej dynamiczne…
Tak. Z racji tego, że ja się zmieniam, zmienia się również muzyka, którą tworzę. Mam nadzieję, że zawsze tak będzie.
Która z piosenek z płyty jest dla Ciebie najważniejsza?
Mam ich wiele. Bardzo ważny jest dla mnie „Domek z kart”. To bardzo intymny utwór, osobisty. Dużo mówię o tym na koncertach. Ważny jest też utwór „Zamienię Cię”. Uwielbiam „Lustra” i piosenkę „Wszystko”. Z każdą piosenką związane są jakieś wydarzenia z mojego życia. Każda jest ważna.
Utwór „Zamienię Cię”, w którym wykorzystałaś umiejętności nabyte dzięki udziałowi w programie „Taniec z gwiazdami” kojarzy Ci się z tym programem? Jak wspominasz tę przygodę?
Szczerze mówiąc, „Zamienię Cię” nie kojarzy mi się tylko z tym programem. Ta piosenka powstała na bazie własnych doświadczeń emocjonalnych i przede wszystkim z tym mi się kojarzy. Program był przygodą mojego życia, którą zapamiętam na zawsze. Było to najbardziej pracowite pół roku w moim życiu.
Jakim trenerem był Janek Kliment? On mówi o sobie, że jest bardzo surowy. Rozmawiałam z nim na dwa tygodnie przed rozpoczęciem Waszej przygody z „Tańcem”, byliście w próbach, a ja…przewidziałam, że wygracie. (Śmiech.)
Tak, to prawda. Nie było zmiłuj. Czułam się czasami jak w szkole podstawowej. (Śmiech.) Ale to wspaniały, ciepły człowiek. Szczęście, które przepowiedziałaś cały czas za nim chodzi, bo w tej edycji również udało mu się zwyciężyć. Bardzo się z tego cieszę.
Czy kontynuujesz przygodę taneczną?
Tak. W najnowszym teledysku „Parasole” pojawiają się elementy taneczne. Chciałabym jesienią wrócić do treningów.
Proszę opowiedz o najbliższych planach zawodowych.
Rozpoczęliśmy trasę koncertową, delektujemy się tym czasem. Wszyscy się przyjaźnimy, traktuję ten czas jak kolonie letnie.
W jakim klimacie utrzymasz najnowszą płytę?
„Parasole” są jej zwiastunem i klimat będzie podobny. Na pewno będzie to pop.
Praktycznie cały czas jesteś w trasie, zaraz po koncercie w Jastrzębiu też pędzisz dalej. Zastanawiałaś się kiedyś, ile kilometrów przemierzasz w czasie trwania letniej trasy koncertowej? (Śmiech.)
Nie mam pojęcia. Wysoka matematyka. (Śmiech.)



Materiał archiwalny z dnia 9 czerwca  czerwca 2018 roku do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

Tomasz Lubert: „Warto pomagać”

Tomasz Lubert: „Warto pomagać”



























Fot. Roksana Zamelska
Spotkaliśmy się po latach, by porozmawiać o tym, co słychać u Tomka Luberta.
Tomku, od naszych pierwszych rozmów minęły lata świetlne. (Śmiech.) Które projekty najbardziej Cię pochłaniają?
(Śmiech.) Setki lat świetlnych, a u mnie nic się nie zmienilo;-)) muzyka, muzyka, muzyka… Teraz oczywiście najważniejszy jest mój uochany zespół VIRGIN i oby ten stan trwał jak najdłużej!
Oczywiście, tak jak mówisz, pochłania Cię zespół VIRGIN, który reaktywowałeś dwa lata temu. Czy to ten sam zespół, który tworzyłeś przed laty? Co się zmieniło?
My się nie zmieniliśmy. Ja przytyłem, zmieniłem fryzurę a Młoda (Doda przyp.red.) pięknieje w oczach i czas się jej nie ima, wręcz na odwrót. Poza tym wszystko jak dawniej – radość z wspólnego muzykowania, nagrywania płyt, koncertów. Wszystko jak za dawnych czasów;-)
Tworzycie nowe utwory, Wasza muzyka dojrzewa, ale zdaję sobie sprawę, że najbardziej lubiane piosenki przez fanów to te, które graliście dawniej. Mam rację?
Oczywiście, że fani pamiętaja o „starych” utworach ale wydaje nam się, że udało się zainteresować nowymi produkcjami. Utwory takie jak „Anyżk”, „Sens”, „Kopiuj wklej” zostały bardzo ciepło przyjęte, zdobyły co poniektóre złoty singiel a na koncertach ludzie śpiewają je chórem obok takich utworów jak „Dżaga”, czy „Znak pokokju”. Chyba pokochali CHONI (nazwa ostatniej płyty) pomimo, że to znów tradycynie brzydki wyraz jest nazwą naszej płyty. (Śmiech.)
Który z Waszych „szlagierowych” utworów najbardziej podoba się fanom na koncertach, a do którego z nich Ty masz największy sentyment i dlaczego?
Fani są oddani bezgranicznie dla wszystkich utworów. Widzę jednak, że „postronni ” słuchacze chętnie śpiewają z nami „Nie zawiedź mnie” i mi się zawsze też łezka kręci przy tym utworze chociaż gramy go na malutkiej akustycznej scenie, specjalnej dla wolniejszych utworów i myślę raczej wtedy aby z niej nie spaść. (Śmiech.)
Co jest dla Ciebie najważniejsze w koncertach? Czy fani często proszą Was o zagranie piosenek ze starego repertuaru, czy są otwarci także na Waszą nową twórczość?
Gramy cały przekrój naszej twórczości. Od pierwszej do ostatniej płyty. Dla każdego coś się znajdzie.
Jednak Virgin to nie wszystko. Pracujesz też od pewnego czasu nad projektem, w którym pojawia się…muzyka klasyczna. Skąd pomysł? Opowiedz coś więcej.
To długi temat. Muzyka klasyczna inspirowała mnie zawsze i praktycznie tylko klasyki słucham. Można powiedzieć, że jestem fachowcem od klasyków wiedeńskich – Mozart, Beethoven i Haydn  a oprócz nich Chopin, Czajkowski, Bach i Prokofiew. Muzyka tych kompozytorów wybrzmiewa najczęściej w moim domu. Oczywiście, w żaden sposób nawet przez moment nie porównuję się do mistrzów, ale wiedza, którą posiadam, pozwala mi pisać muzykę klasyczną. Pierwsza płyta „Muzyka klasyczna dzieciom” ukaże się już 8 sierpnia. Serdecznie zapraszam.
Przez cały czas bardzo intensywnie udzielasz się w wszelkiego rodzaju akcjach charytatywnych. Opowiedz na początek o pomaganiu z Duszkiem Babu. Jak dowiedziałeś się o projekcie? Kim jest Duszek Babu? Na czym to pomaganie polega?
To projekt fundacji Pomaganie jest trendy. Na ich stronach można dowiedzieć się więcej.
Gdzie zagracie z VIRGIN w najbliższym czasie?
Gramy bardzo dużo. Zapraszam na fanpage VIRGIN na Facebooku. Tam znajdziecie wszystkie terminy. Zapraszamy do wspólnej zabawy!
Wraz ze swoją żoną Ewą stworzyłeś też inicjatywę „Luberty pomagają”. To licytacje charytatywne niecodziennych fantów, z których dochód przekazywany jest na chore dzieci. Skąd pomysł na akcję?
Pomagamy już od wielu lat. Teraz mamy własną fundację. Dopiero ruszamy, ale będzie się działo. Wszystko na naszych stronach. Warto pomagać!
Opowiedz coś o najbliższych planach zawodowych i planach koncertowych na lato. Czy zastanawiałeś się ile kilometrów przemierzysz w ramach letniej trasy? (Śmiech.)
VIRGIN, VIRGIN, VIRGIN. A kilometrów nie liczę. Wysoka matematyka. (Śmiech.)
Materiał archiwalny z dnia 17 czerwca 2018 roku do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

niedziela, 17 czerwca 2018

Adam Bobik: "Zawsze chciałem być aktorem"

Adam Bobik: "Zawsze chciałem być aktorem"


















Aktor młodego pokolenia, znany m.in z seriali takich jak „Na dobre i na złe” i „Korona królów” w szczerej rozmowie o życiowych wyborach, serialach i nowych projektach.
Zacznijmy od…początku. Czy moment w którym zdecydowałeś, że zostaniesz aktorem to ten sam, w którym po raz pierwszy zobaczyłeś film „Braveheart – Waleczne serce”?
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem film „Braveheart” miałem jakieś osiem lat. Wtedy poczułem coś, co uświadomiło mi, że chcę być aktorem.
Jednak tuż po maturze nie wybrałeś studiów aktorskich. Padło na wychowanie fizyczne. Na prywatnej uczelni w Warszawie spędziłeś ponad dwa lata. Czego przestraszyłeś się, że zrezygnowałeś z aktorstwa, wybierając coś innego?
Do momentu matur nie wiedziałem niczego o aktorstwie. Nie brałem udziału w kółkach teatralnych, czy kursach. Dowiedziałem się, że przygotowania są żmudne. W Białymstoku spotkałem się z aktorką, która miała mnie przygotować, ale ta w kilka minut zburzyła wszystkie moje marzenia. Pomyślałem wtedy, że chcę spróbować swoich sił w tańcu, stąd moja decyzja o wychowaniu fizycznym, które studiowałem w Supraślu.
Jednak można powiedzieć, że pomysł na aktorstwo wrócił do Ciebie niczym bumerang. (Śmiech.) W momencie, w którym zrezygnowałeś z kontynuacji studiów na prywatnej uczelni w Warszawie nie bałeś się już wybrania tych właściwych studiów?
Zdarzają mi się same prozaiczne sytuacje. (Śmiech.) Na wychowanie fizyczne poszedłem tylko dlatego, by coś studiować. Na trzecim roku zorientowałem się, że zaczynają się schody, bo nie miałem pozaliczanych większej ilości przedmiotów. Wtedy wróciła do mnie myśl o tym, że zawsze chciałem być aktorem. (Śmiech.)
Taniec pojawia się jeszcze w Twoim życiu?
Tak! Na weselach i dyskotekach. (Śmiech.) W filmówce również kilka razy taniec się pojawił i przyznam, że ta poniekąd forma artystyczna dużo mi pomaga w tym, czym obecnie się zajmuję.
Czego nauczyły Cię studia aktorskie? To prawda, że z reguły tylko kilku osobom z roku udaje się zaistnieć w tym zawodzie?
Wydaje mi się, że tak. Nie wszystkim zawsze udaje się osiągnąć to, co sobie skrupulatnie zaplanowali. Studia ugruntowiły mnie w tym, że aktorstwo jest zawodem, któremu chcę się poświęcić. Przede wszystkim dzięki Pani Elżbiecie Słobodzie, która przybliżyła mi ten zawód tak, jak go sobie wyobrażałem.
Tobie bez wątpienia się udało. (Śmiech.) W chwili obecnej występujesz w dwóch produkcjach TVP. Pierwsza to „Na dobre i na złe”. Twój  bohater to Maciek, który…dla Blanki porzucił marzenia o sutannie. Co w graniu tej roli jest dla Pana najfajniejsze, a co okazało się najtrudniejsze?
Najtrudniejsze dla mnie w tej roli było to, że był to zwykły chłopak. Po ten moment grałem charakterystyczne postaci. Byłem obsadzany w rolach łobuzów, grałem też niepełnosprawnego chłopaka. Rola Maćka to zupełnie coś innego. Mamy do czynienia z młodym facetem, który okazuje się, że jest chory, a do tego staje przed życiowymi wyborami. W tej roli mogę być wiarygodny i naturalny. To było trudne i fajne jednocześnie. Zasługą scenarzystów jest to, że Maciek ma fajne teksty. Nigdy wcześniej nie miałem okazji grać w serialu dłużej. Pojawiałem się w serialach, ale na chwilę. Tu nie wiem, jak dalej potoczą się losy mojego bohatera. To fajne doświadczenie.
Maciek nie tak dawno wrócił do Leśnej Góry. Co wydarzy się w życiu Twojego bohatera po wakacjach?
Nie mam zielonego pojęcia. Zobaczymy, jak wątek będzie kontynuowany. Bardzo cieszę się, że gram z Polą Gonciarz, świetnie się dogadujemy. Ma świetne pomysły, które często się przydadzą.
Dzięki aktywności Poli Gonciarz w social media dochodzę do wniosku, że u Was na planie fajnie jest. (Śmiech.) Czy przypominasz sobie jakąś fajną, śmieszną historię z planu?
Podczas kręcenia jednej ze scen, która oparta była na sentencjach wypowiadanych przez Maćka złapaliśmy z Polą głupawkę. Zawładnęła nami do tego stopnia, że nie mogliśmy się opanować. Dostaliśmy reprymendę od Pani reżyser, ale jak to bywa, takie rzeczy do śmiechu nakręcają jeszcze bardziej. (Śmiech.)
Drugim serialem w którym możemy Ciebie oglądać jest „Korona królów”. Tu wcielasz się w rolę Brata Wojciecha – przewodnika duchowego. Co opowiedziałbyś o swojej postaci?
To bardzo wrażliwy, młody chłopak, który został powołany przez Boga do służby. Wszystko jest kwestią poszukiwania czegoś w sobie.
Na pewno zgłębiałeś  tajniki historyczne – dowiedziałam się, że historia to Twój konik…
Poczytałem o Dominikanach i odświeżyłem sobie informacje na temat epoki Kazimierza Wielkiego.
„Korona królów” spotyka się z różnymi opiniami, również krytycznymi. Co  myślisz na ten temat? Zdarza się Ci je czytać?
Pewnie. Internet jest zbiorowiskiem negatywnych i pozytywnych komentarzy. Z jednymi opiniami się zgadzam, z drugimi zaś nie.
Sprecyzuj proszę najbliższe plany zawodowe.
Jestem w trakcie kręcenia fabuły. To rola główna w pełnometrażowym filmie, spełnienie moich marzeń.
Materiał archiwalny z dnia 20 czerwca 2018 roku do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji