niedziela, 27 maja 2018

Artur Żmijewski: "W kinie poszukuję prawdy"

Artur Żmijewski: "W kinie poszukuję prawdy"





















Z Panem Arturem Żmijewskim miałam przyjemność rozmawiać przy okazji 20. edycji festiwalu Kino na granicy. Spotkaliśmy się po czeskiej stronie Olzy, w kawiarni Noiva, gdzie odbywały się festiwalowe debaty i retrospektywy.

W Cieszynie pojawia się Pan z okazji jubileuszowego, 20. Przeglądu Filmowego Kino na Granicy. Lubi Pan przyjeżdżać na tego typu imprezy? Jak trafił Pan do Nas, do Cieszyna?

Zaprosił mnie dyrektor festiwalu, Łukasz Maciejewski. Nie musiał mnie długo namawiać. To moja pierwsza wizyta w Cieszynie, mieście pełnym życzliwych ludzi. 

Jakie filmy lubi Pan oglądać z perspektywy widza? Czego Pan w nich poszukuje?

W kinie poszukuję prawdy. Ważne jest to, by zachęcić widza do przemyśleń. Nie uważam, że  kino powinno być odwzorowaniem rzeczywistości. Wręcz przeciwnie. Ma za zadanie przetwarzać rzeczywistość, dawać subiektywny obraz, stworzony przez twórców, ale też zostawiać miejsce na własne przemyślenia. 

Który z obejrzanych filmów  podczas tego festiwalu zrobił na panu największe wrażenie?

W ramach festiwalu KNG obejrzałem tylko film "Beksińscy". Zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, choć jest filmem dość smutnym, tak, jak życie Zdzisława Beksińskiego i jego bliskich. 

Kilka filmów zaprezentowanych w Cieszynie widziałem już wcześniej, przy innych okazjach. Przyjechałem tylko na chwilę. Mam nadzieję, że następnym razem zostanę na dłużej. 

W niedzielę, przy okazji projekcji filmów, w których Pan występuje, spotkał się Pan z cieszyńską publicznością. Lubi Pan momenty wymiany opinii z widzami? Co jest dla Pana wtedy najważniejsze?

Bardzo lubię takie momenty. Najważniejsze jest dla mnie to, by film  ludzi obchodził, nie pozostawiał obojętnymi.  Widz jest rodzajem lustra, w którym się odbijamy. 

Okazja do spotkań z widziami to jedno, ale pojawia się też wtedy okazja do oglądania siebie na ekranie. (Śmiech.) Lubi Pan oglądać i oceniać filmy i projekty, w których bierze udział? Na co zwraca Pan wtedy najwięcej uwagi?

Nie mam z tym problemu. Filmy z moim udziałem oglądam dosyć często. Muszę to robić również dlatego, że reżyseruję, w tym również siebie. Bywa tak, że w montażowni muszę na siebie patrzeć. (Śmiech.) Przyzwyczaiłem się do tego. Staram się wtedy być dla siebie krytyczny. To podstawowe kryterium. 

Obecnie emitowane są dwa seriale, w których można Pana oglądać. Mowa oczywiście o "Ojciec Mateusz" i "W rytmie serca". Dwa seriale i dwie skrajnie inne postaci. Lubi Pan bardziej grać bohaterów obyczajowych, czy tych trudnych, ze skomplikowanym życiorysem?

Lubię różnorodność. Wolałbym rano grać bandytę, a wieczorem kogoś dobrego. (Śmiech.) To sól naszego zawodu. Najbardziej atrakcyjne jest, że możemy być kimś innym każdego dnia. 

Rola Edwarda Wilczyńskiego była dla Pana okazją spotkania zawodowego z Małgorzatą Foremniak po latach. Czy był to także pretekst do tego, by powspominać Waszą współpracę z lat ubiegłych? M.in przy filmie "Daleko od siebie" (1995) i "Na dobre i na złe". 

Oczywiście, że tak. Wspomnienia wracają. Zawodowo nie widzieliśmy się od dziesięciu lat. Przyznaję, że to było bardzo miłe. W naszych relacjach nic się nie zmieniło, tak jakbyśmy spotkali się całkiem niedawno.

Poszukując stricte czarnego charakteru w Pana dorobku, na samym początku postawiłam na Pana bohatera w "WRS". Jednak po obejrzeniu kilku odcinków i wnikliwej analizie wątku dochodzę do wniosku, że wcale nie jest taki zły... Jak Pan to odbiera?

Wątek cały czas się rozwija. To moim zdaniem postać niejednoznaczna.

Proszę na koniec rozmowy opowiedzieć o swoich najbliższych zawodowych planach. 

Plany są tak rozległe, że nie starczyłoby nam czasu, by o nich opowiedzieć. (Śmiech.) Kończę reżyserować kolejną transzę serialu "Ojciec Mateusz". Nowe odcinki od września. Pracuję nad dwoma nowymi projektami. To dwie diametralnie inne role. 

Materiał archiwalny z dnia 30 kwietnia 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

Marcin Korcz: "Taniec cały czas pojawia się w moim życiu"

Marcin Korcz: "Taniec cały czas pojawia się w moim życiu"





















Przy okazji 12. Biegu po Nowe Życie w Wiśle rozmawiałam z aktorem, Marcinem Korczem, który w akcji wziął udział po raz pierwszy.

Od naszej pierwszej rozmowy minęło sporo czasu, albowiem rozmawialiśmy w 2013 roku. Jak podsumowałby Pan najważniejsze zmiany, które zaszły od tego momentu w Pana życiu zawodowym?

Trochę ciężko mi się odbić od tego pytania, nie pamiętam na jakim etapie byłem wtedy. W każdym razie, mam takie ogólne poczucie, że ta moja kariera- wiadomo- czasem szybciej, czasem trochę wolniej, ale wciąż się rozwija. Idzie to w dobrą stronę. (Śmiech.) 

Gdyby miał Pan wytyczyć jeden projekt, w którym brał Pan udział na przestrzeni ostatnich  lat, na co mogłoby paść?

Dużą radość w dalszym ciągu sprawia mi granie Pawła Radeckiego w serialu "O mnie się nie martw". To świetna postać, wyraźna, choć niejednoznaczna, barwna! Mogłoby się wydawać że granie przez dwa lata tego samego charakteru może zmęczyć. Na szczęście tu na wysokości zadania stają nasze scenarzystki, które co rusz zaskakują pomysłami na poprowadzenie bohatera. Rzecz jasna, pozytywnie zaskakują. To sprawia, że ta praca wciąż mnie frapuje.

Odczuwa Pan w dalszym ciągu popularność pod kątem programu "Taniec z gwiazdami"?  Doszedł Pan do półfinału, a na przestrzeni odcinków pokazał ogromne umiejętności taneczne.

Zaczynam odczuwać popularność, ale wydaję mi się, że nie jest to zasługa tylko „Tańca z gwiazdami”, czy też konkretnie „Przyjaciółek”… Raczej jest to zasługa wszystkich projektów po trochu, całokształt twórczości po prostu.

Jak wspomina Pan przygodę z programem?

Był to bardzo intensywny czas. Nie spodziewałem się, że aż tak się w to zaangażuję. I to na wielu poziomach. Można powiedzieć - uzależniłem się od „TzG”. (Śmiech.) Długo zajęło mi, by wyjść z cyklu treningowego i permanentnej adrenaliny. Jeszcze parę miesięcy po programie w snach trawiłem emocje związane z tym show.

Wiele uczestników "TZG" deklaruje, że po zakończeniu przygody z programem będzie kontynuować lekcje. A jak jest w Pana przypadku? Czy Pana przygoda z tańcem zakończyła się definitywnie?

Taniec cały czas pojawia się w moim życiu. Lubię czasem potańczyć na imprezach, dla własnej przyjemności. (Śmiech.) Ale, żeby trenować dalej taniec towarzyski, co to to nie. (Śmiech.) Też po prawdzie, nie do końca mam na to czas.

Przejdźmy jednak o krok dalej. Spotykamy się przy okazji 12. Biegu po Nowe Życie w Wiśle. Startuje Pan po raz pierwszy. W jaki sposób dowiedział się Pan o akcji?

Udział w wydarzeniu planowałem od dawna, przy okazji wcześniejszych edycji, ale zawsze coś przeszkadzało. Tym razem się udało. I bardzo się z tego faktu cieszę!

Przygotował się Pan do startu w szczególny sposób?

Nie. Wszedłem w ten marsz z marszu. (Śmiech.)

Moim zdaniem udział osób publicznych w całym wydarzeniu bardzo pomaga w budowaniu tej świadomości. Zgodzi się Pan z tym stwierdzeniem? 

Tak. Zdecydowanie. Akcja jest bardzo dobrze przemyślana. A i jeszcze lepiej zorganizowana! Pogoda dopisuje, wiec uśmiech pojawia się automatycznie w tym pięknym dniu. 

"BPNŻ" nie jest pewnie jedyną akcją charytatywną, które obecnie Pan wspiera. W jakich projektach charytatywnych jeszcze Pan się udziela? 

Chyba nie można tego nazwać projektem, ale współpracuję z kilkoma fundacjami działającymi na oddziałach onkologicznych. Głównie oddziałami dziecięcymi. Wspólnie z kolegami aktorami chodzimy na spotkania z maluchami, czytamy im bajki. Kubuś Puchatek rządzi!

Co jest dla Pana w pomocy potrzebującym najważniejsze?

Żyjemy dla innych. Warto pomagać. 

Porozmawiajmy przez moment o filmie "Miłość jest wszystkim". W środę padł ostatni klaps na planie. Kiedy premiera?

Premierę zaplanowano na listopad. 

Proszę opowiedzieć coś o swojej postaci i kulisach powstania filmu. 

Zdjęcia trwały ponad dwa miesiące. Część graliśmy w Gdańsku, który jest faktycznym miejscem dziejących się wydarzeń, a część już w Warszawie. Duże przedsięwzięcie, olbrzymia ilość statystów. Wiele świetnych nazwisk aktorskich. Mnie przypadła postać Krzysztofa. Młodego człowieka, który nosi w sobie lęk przed światem i ludźmi. Z własnej inicjatywy pracuje w zakładzie pogrzebowym. Lubi tę pracę. Iiii.. więcej nie zdradzę, bo po pierwsze nie mogę, a po drugie nie chce spojlerować (Śmiech.)

Jest to postać pozytywna, czy negatywna?

To postać pozytywna. Oscylujemy wokół komedii romantyczno- świątecznej, więc ciężko doszukiwać się tu postaci negatywnych. Każdy nosi w sobie cechy jedne i drugie. 

Materiał archiwalny z dnia 7 kwietnia 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

Renata Górecka (wywiad VIDEO)

Rozmawiałam z Renatą Górecką, Miss Czechosłowacji z 1989 roku. Poruszyliśmy temat imprezy, sentymentu do Zaolzia. Przyznała, że nie odczuwa już aspektów popularności związanych z 1989 rokiem.

Rozmowa: Mariola Morcinková

Montaż: Mariusz Pietrzak

Więcej na www.sci24.pl


Materiał archiwalny z dnia 21 kwietnia 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

niedziela, 13 maja 2018

Kamil Wodka: "Poznawanie zawodu ratownika medycznego jest dla mnie najfajniejsze"

Kamil Wodka: "Poznawanie zawodu ratownika medycznego jest dla mnie najfajniejsze"


























Z aktorem młodego pokolenia, Kamilem Wodką, znanym szerszej publiczności z roli Nowego w serialu "Na Sygnale" spotkałam  się przypadkiem, przy okazji 20. edycji festiwalu KNG. Zaowocowało to spontaniczną rozmową.

Spotykamy się przy okazji 20. edycji Festiwalu Kino na Granicy w Cieszynie. W jaki sposób Pan dowiedział się o nim?

Pan Łukasz Maciejewski jest nie tylko dyrektorem programowym KNG, ale także moim wykładowcą w szkole filmowej. Zaprosił wszystkich z mojego roku, przyjechaliśmy w dziewięć osób. Świetnie się bawimy. 

Który z filmów obejrzanych przez Pana w ramach KNG zrobił na Panu największe wrażenie?

To trudne pytanie. Wydaje mi się jednak, że był to film "Dzikie róże". Historia w nim zawarta zrobiła na mnie duże wrażenie, a atmosfera filmu była mega wciągająca. Kolejny filmy, który bardzo mnie poruszył to "Wieża. Jasny dzień", aczkolwiek nie do końca jest to rodzaj kina, który preferuję.

Trzy rzeczy, z którymi kojarzą się Panu Czechy to...

Czeskie piwo, Festiwal Kino na granicy/ Kino na Hranici, na którym teraz jesteśmy i mile spędzany czas. 

Ulubione miejsce w Cieszynie to...

Chyba klub festiwalowy, choć jest tu wiele urokliwych miejsc. 

Porozmawiajmy o serialu "Na sygnale". W jakich okolicznościach trafił Pan do Leśnej Góry?

Szukałem pracy i na szczęście udało mi się ją znaleźć. (Śmiech.) Poszedłem na casting, który wygrałem. 

Nowy - bardzo ciekawa postać. Co jest dla Pana najtrudniejsze w graniu ratownika medycznego, a co najfajniejsze?

Nigdy wcześniej z ratownictwem medycznym nie miałem nic wspólnego, więc poznawanie tego zawodu jest dla mnie najfajniejsze, a jednocześnie najtrudniejsze. Zapamiętywanie terminów medycznych to prawdziwy koszmar.  

Jak radzi Pan sobie z przyswajaniem nazewnictwa medycznego? Jaka była najtrudniejsza zbitka językowa, którą musiał Pan przyswoić?

Jest sporo takich rzeczy, bo Nowy lubi się wymądrzać. (Śmiech.) To kwestia otrzymania scenariusza z wyprzedzeniem i powtarzania najtrudniejszych kwestii przez trzy dni (Śmiech.) Wszystkiego można się nauczyć. A z trudniejszych wyrażeń to może: anaphylaxia, commotus anaphylaciticus, albo dekstrometorfan.

Czy zdarza się Panu improwizować na planie?

Tak, nawet dosyć często. Czasami lubię sobie dodawać teksty – wtedy dźwiękowiec nie ma ze mną lekko. Na planie mamy konsultantów medycznych, którzy korygują nasz scenariusz na bieżąco do potrzeb inscenizacyjnych. 

Materiał archiwalny z dnia 30 kwietnia 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

Stanisław Cywka: "Widz powinien mieć swoją interpretację filmu"

Stanisław Cywka: "Widz powinien mieć swoją interpretację filmu"


























W ramach 20. edycji festiwalu KNG w Cieszynie miałam przyjemność rozmawiać z aktorem młodego pokolenia, Stanisławem Cywką. Film "Truskawkowe dni" z jego udziałem emitowany był w ostatnim dniu przeglądu filmowego, a po jego projekcji aktor wraz z Mateuszem Królem i Przemysławem Sadowskim spotkali się z widzami.

Aktorstwo to dziś niepewny zawód. Co spowodowało, że postanowiłeś go wybrać? Miał na to wpływ fakt, że pochodzisz z artystycznej rodziny?

Na pewno fakt, że pochodzę z artystycznej rodziny miał na mój wybór pewien wpływ. Nie mogę stwierdzić, że na 100% zdecydowałem się na tę drogę. Mam osiemnaście lat, najważniejsze wybory dopiero przede mną. Żyję dniem, robię to, co lubię. Strach niepewnym zawodem nie hamuje mnie, by się w nim spełniać. 

Czy już od najmłodszych lat przejawiałeś zainteresowanie sztuką – lubiłeś występować, kochałeś scenę? 

Pierwsze doświadczenia z kamerą miałem w wieku lat dziesięciu. To wczesny wiek. Nie brałem nigdy udziału w kółkach teatralnych, to mnie nie fascynowało. Od zawsze największe wrażenie robiła na mnie praca z kamerą i świat dużego ekranu. Może na fascynacje teatrem przyjdzie jeszcze czas. 

Nawiązując do tego, co powiedziałeś, Twoje pierwsze spotkanie z kamerą nastąpiło, kiedy miałeś dziesięć lat. W jakich okolicznościach?

Wziąłem udział w castingu do serialu "Ratownicy". Wiele osób stwierdziło, że dostałem tę rolę ze względu na to, że grał tam mój tata. Może faktycznie po części tak było. Na początku drogi rodzina bardzo mi pomagała. Jednak reszta ról to moja droga, poprzedzona ciężką pracą. 

Masz dopiero 18 lat, a na swoim koncie masz już wiele ciekawych ról, a Twój dorobek ciągle się rozrasta. Czy masz wśród dotychczas zagranych ról swoją ulubioną, szczególną?

Najważniejszą rolą, która zostanie ze mną na całe życie będzie debiut w filmie "Królewicz olch". Tego się nie zapomina. Był to niesamowity projekt o trudnym temacie. Zawsze będę miło go wspominać. 

Jak wspomiasz pracę nad tym projektem?

Bardzo dobrze. Miałem to szczęście, że reżyserem był Kuba Czekaj, wspaniały człowiek. To były nasze debiuty. Mój debiut na dużym ekranie oraz jego pierwszy film. Myślę więc, że przeżywaliśmy to wszystko barzdo podobnie. Cieszę się, że swoją poważną przygodę z filmem zaczynałem w świetnej atmosferze, w otoczeniu wspaniałych ludzi. To jest ważne.

To właśnie z tym filmem pojawiłeś się rok temu na KNG. W tym roku przyjechałeś na zakończenie festiwalu zaprezentujesz "Truskawkowe dni". Co takiego jest w tym festiwalu, że lubisz tu wracać?

Festiwal KNG uważam za szczególny. Głównie ze względu na jednego z organizatorów, Łukasza Maciejewskiego. To wspaniały człowiek. Panuje tu rodzinna atmosfera. Miło się tu wraca.

Opowiedz proszę coś więcej o swojej roli w "Truskawkowych dniach". 

Film opowiada o polskiej rodzinie, która w celu zarobkowym wyjeżdża do Szwecji. Wcielam się w postać Wojtka, który podczas pobytu poznaje swoją rówieśniczkę, Annelie. Dochodzi między nimi do pewnej relacji, która nie podoba się obydwu rodzinom. To prawdziwy obraz ludzi, którzy tam pracują. Rozmawialiśmy również z osobami, które naprawdę tam pracują. Niektóre historie były wręcz makabryczne.

Co jest głównym przesłaniem tego filmu?

Widz za każdym razem powinien mieć swoją interpretację filmu, przez nikogo nienarzuconą. Opowiada o miłości i często trudnych relacjach międzyludzkich. 

Masz już swoje ulubione miejsca w Cieszynie?

W jednej z cieszyńskich restauracji zjadłem wczoraj dobry jabłecznik, ale nie pamiętam, w której. (Śmiech.) Rynek również uwielbiam. 

Jakie filmy lubisz oglądać z perspektywy widza? Czego w nich poszukujesz?

To zależy od mojego nastroju. Lubię kino psychologiczne, filmy, które dają do myślenia. 

KNG jest okazją do spotkań z kulturą polską, czeską i słowacką. A z czym Tobie kojarzą się Czechy?

Euro 2012, czeskie piwo i język, który jest podobny do polskiego. 

W jakich jeszcze innych festiwalach filmowych bierzesz udział?

Przede wszystkim pojawię się na Festiwalu w Cannes, ale też w Gdyni i w Koszalinie. 

Podobno w produkcji jest film "My name is Sara". Co opowiedziałbyś o Borysie, którego tam zagrasz? Kiedy premiera?

Premiera planowana jest na 2019 roku. Główną bohaterką jest Żydówka. Film opowiada o wojnie i czasach, w których wszyscy Żydzi byli mordowani. To film historyczny. Pojawiam się w roli jednego z partyzantów. Więcej nie zdradzę. 

Najbliższe plany. 

Za dwa tygodnie wyjeżdżam po raz pierwszy do Cannes, przed wyjazdem czekają mnie jeszcze zdjęcia do nowego serialu Canal+ "Nielegalni", którego premiera najpóźniej  odbędzie się w 2019 roku. 

Materiał archiwalny z dnia 1 maja 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji





Maria Sadowska: "Muzyka będzie we mnie na zawsze"

Maria Sadowska: "Muzyka będzie we mnie na zawsze"


























W ramach 20. edycji przeglądu filmowego Kino na granicy/Kino na hranici rozmawiałam z Marią Sadowską. 

Reżyser, jurorka, czy wokalistka? Które określenie najtrafniej Panią opisuje?

Najtrafniejsze dla mnie określenie to artystka multimedialna. 

Działalność w tylu dziedzinach sztuki jednocześnie to ogrom obowiązków. Jak tak to pogodzić?

Im więcej pracujesz, tym więcej masz wolnego czasu. Wszystko jest możliwe. W tym, by wszystko się udało bardzo pomaga mi moja rodzina. 

Gdyby nastała taka konieczność, z czego byłoby Pani łatwiej zrezygnować, z muzyki, czy reżyserowania?

Muzyka jest moim pierwszym zawodem, będzie we mnie zawsze. To bardzo zazdrosna dziedzina sztuki. Muzykiem nie przestaje się być. Chciałabym bardziej poświęcić się reżyserowaniu filmów, ponieważ im jestem starsza, tym więcej mam do powiedzenia.                      

Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała wybierać. Zawsze mogę robić jedno albo drugie. 

Spotykamy się przy okazji 20. edycji KNG. W jakich okolicznościach dowiedziała się Pani o festiwalu?

W Cieszynie jestem już trzeci raz. Mam wiele wspomnieć związanych z tym miastem. Chętnie wracam do Cieszyna. 

Według mnie jednym z największych atutów tego wydarzenia jest spotkanie się kultury czeskiej, polskiej i słowackiej w jednym miejscu. Czy Pani też tak uważa?

Kultura łączy ludzi. To bardzo ważne. Pokazujemy sobie, że mamy być ponad granicami, spotykać się, wymieniać myśli. Artyści tworzą jeden naród, wszystkie festiwale fantastycznie to pokazują. 

Jakie filmy lubi Pani oglądać z perspektywy widza?

Lubię kino przygodowe i sci-fi. Sama chciałabym kiedyś zrobić taki film. Bardzo podoba mi się również kino społeczne, które dotyka ważnych tematów. Życie jest słodko - gorzkie. Lubię kino, które to odzwierciedla,

Jakie są trzy rzeczy, z którymi kojarzą się Pani Czechy?

Piwo, czeskie kino i literatura.

"KNG" jest świetną okazją do spotkań z publicznością. Lubi Pani momenty wymiany opinii z widzami? Co jest dla Pani wtedy najważniejsze?

Oczywiście. Lubię te spotkania. To szalenie miłe, że w tak słoneczny dzień ludziom chce się przyjść do kina. Każde spotkanie z widzem jest ważne. 

Jeśli niczego nie pominęłam, podczas festiwalu zostaną wyświetlone trzy Pani filmy. "Demakijaż" i "Sztuka kochania". Jaka jest Pani recepta na dobry film?

Nie ma czegoś takiego. Ważne jest rzetelne przygotowanie się do stworzenia filmu. 

Który z Pani filmów jest dla Pani najważniejszy i dlaczego?

Mam jeszcze mało filmów, więc trudno powiedzieć. Każdy z nich jest inny. Lubię "Dzień kobiet", ma werwę. Filmy, które tworzę posiadają wspólny mianownik, a jest nim rytmika. 

Proszę sprecyzować swoje najbliższe plany. 

Pracuję nad różnymi scenariuszami. W tym roku chciałabym wydać płytę, a w przyszłym ruszyć w trasę koncertową. 

Materiał archiwalny z dnia 30 kwietnia 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji

Ireneusz Czop: "Emocjami opowiadam czyjąś historię"

Ireneusz Czop: "Emocjami opowiadam czyjąś historię"


























Czy poprzez czytanie audiobooka można zarazić się miłością do gór? Na to i wiele innych pytań odpowiedział Ireneusz Czop przy okazji 20. Kino na Granicy w Cieszynie, którego od kilku lat jest stałym bywalcem. To moja trzecia rozmowa z aktorem. 

To już kolejne nasze spotkanie, przy okazji festiwalu KNG. Co takiego w nim jest, że tak bardzo lubi Pan tutaj wracać?

Niesamowity klimat. W Cieszynie schodzi z nas całe napięcie. Mamy okazję spotkać się i porozmawiać o rzeczach, które nas cieszą. 

W ubiegłym roku prezentował Pan tutaj film “Miłość w mieście ogrodów”. Proszę opowiedzieć naszym czytelnikom, o czym jest film i kogo Pan w nim gra.

To opowieść o Michale, który jest architektem. Człowiek spełniony od strony rodzinnej i zawodowej. Nic nie zapowiada przełomu w jego życiu i przewartościowania pewnych spraw. Coś się wypaliło. Nie wiem, czy to kryzys wieku średniego. Chciałbym, aby widz poszedł za moim bohaterem, śledził jego dylematy i wybory.                                                                                                                           

Myślę, że film jest obrazem naszego czasu. Gonimy za czymś, co tak naprawdę oddala nas od źródła. Okazuje się, że wiele rzeczy przez to tracimy. W pewnym momencie okazuje się, że warto zmienić nawigację. 

Film, to jedno, teatr, to drugie. Woli Pan pracę przed kamerą, czy na scenie? 

Tego nie umiem powiedzieć. Ostatnimi czasy kamera bardziej mnie pochłania. Pomimo szaleństwa produkcyjnego ma bardziej racjonalny tryb. 

Pracę w teatrze również bardzo lubię. Jedna sztuka poprzedzona jest wieloma miesiącami ciężkiej pracy, a spotkania z określonym tytułem nie są zbyt częste. 

Niesłabnącą popularnością cieszy się spektakl z Pana udziałem “Czarownice z Salem”, czy jest szansa, że ruszycie z trupą na spektakle wyjazdowe? Zapewne nie jeden widz z Cieszyna i okolic zechciałby zobaczyć Pana na scenie.

O to trzeba zapytać waszego krajana, Mariusza Grzegorzka, który jest demiurgiem tego przedstawienia. (Śmiech.) Uważam, że byłoby fantastycznie, gdyby  zaprezentował w tej okolicy więcej swoich spektakli. Świetnie by się przyjęły. 

Jak Pan myśli, skąd bierze się tak ogromna popularność tego spektaklu?

Problematyka spektaklu jest bliska ludziom. 

Jest Pan świeżo po premierze audiobooka “Ja, pustelnik” - biografii słynnego himalaisty, a obecnie polarnika, Piotra Pustelnika. Czyta Pan tę biografię. To pierwszy kontakt z tą formą... poniekąd także sztuki?

Nie jest to mój pierwszy kontakt z tą formą, aczkolwiek po raz pierwszy czerpałem z tego tyle przyjemności. Myślałem, że jestem całością, muszę być widziany i słyszany, by istnieć. Okazało się jednak, że znalazłem przestrzeń głosu, który opowiada emocjami czyjąś historię. 

Co najbardziej Pana urzekło w historii Piotra Pustelnika?

Pasja. Jej koszty są ogromne. Ponoszą je rodziny i przyjaciele pasjonatów. 

Piotr Pustelnik zwierza się w swojej książce z najgłębszych uczuć i przeżyć związanych z Himalajami, ale nie tylko. Czy, czytając jego losy zaraził się Pan także miłością do gór?

Tak. Myślę, że poczyniłem krok w tę stronę. Jak wszystko dobrze pójdzie, to za rok spotkamy się tutaj z moimi doświadczeniami, które bliżej o tym opowiedzą. Góry to męska przygoda i pasja, która bardzo weryfikuje. Kiedy jest się związanym z kimś liną, żarty się kończą. To jest piękne. 

Audiobook już w sprzedaży. A jakie plany na najbliższą przyszłość? Nowe role, nowe wyzwania?

O najbliższych planach nie mogę opowiadać. Wolę dzielić się efektami razem z doświadczeniami.

Jak już wspomniałam, na Festiwalu Kino na Granicy bywa Pan regularnie. Zdążył Pan sobie szczególnie upodobać jakieś miejsca w Cieszynie?

Miejsca, które polubiłem w Cieszynie, związane są z ludźmi. Odkrywam je na zasadzie, że ktoś mówi mi, że gdzieś jest fajnie. Cały Cieszyn jest przepiękny i w każdym momencie można tu coś nowego znaleźć. 



Materiał archiwalny z dnia 30 kwietnia 2018 - do przeczytania również na www.sci24.pl - Śląskie Centrum Informacji