niedziela, 29 października 2023

Cykl #mariolapoleca (10): "Zabrała mi wszystko...ta podstępna anoreksja", Marta Tymińska [RECENZJA KSIĄŻKI]

 Cykl  #mariolapoleca (10): "Zabrała mi wszystko...ta podstępna anoreksja", Marta Tymińska [RECENZJA KSIĄŻKI]



 















fot. Wydawnictwo Poligraf

***

Cykl  #mariolapoleca (10):  "Zabrała mi wszystko...ta podstępna anoreksja", Marta Tymińska [RECENZJA KSIĄŻKI]

Zawsze warto znaleźć coś, co poprawi nasze samopoczucie, będzie gwarancją pojawienia się uśmiechu na twarzy. Jedni znajdują takie czynniki w książkach, drudzy w filmach, a jeszcze inni w serialach, czy w muzyce. 

Propozycjami, które (w moim odczuciu) takie czynniki posiadają, chciałabym się dzielić z Wami w moim najnowszym cyklu #mariolapoleca. 

Serdecznie Was zapraszam. Dziś zachęcam do lektury recenzji książki "Zabrała mi wszystko...ta podstępna anoreksja", której autorem jest Marta Tymińska, dziewczyna, dzieląca się z czytelnikami swoją mrożącą krew w żyłach historią. 

***

PREMIERA: 15 marca 2023

GATUNEK KSIĄŻKI: biografia, listy, wspomnienia

AUTOR: Marta Tymińska

WYDAWNICTWO: Poligraf, egzemplarz recenzencki


Na łamach publikacji autorka ujawnia kulisy przyjaźni, która zabrała jej beztroskie nastoletnie lata, realnych przyjaciół, chęć do życia, a przede wszystkim zdrowie. Co zyskała w zamian? Za duże ubrania, huśtawki nastrojów, brak możliwości spędzania miłych chwil przy wspólnym stole z bliskimi i problemy zdrowotne.

#mariolapoleca, CZYLI KILKA SŁÓW PO LEKTURZE Z PERSPEKTYWY CZYTELNIKA

Dziewczyna, która przeżyła anoreksję, postanowiła spisać wszystkie swoje wspomnienia z czasu, kiedy choroba zawładnęła jej życiem. Na łamach książki dzieli się tym, jak to wszystko się zaczęło. Przywołuje moment, w którym poczuła, że beztroskie odchudzanie zaczyna wymykać jej się spod kontroli. Pisze o tym, jak wyglądały jej posiłki, które stopniowo stawały się coraz mniejsze i jaki wpływ miały one na jej relacje z rówieśnikami. Marta przyznaje, że by nie musiała jeść w towarzystwie znajomych lub tłumaczyć się z tego, dlaczego nie je i chudnie, wolała się z nimi nie spotykać. 

Mimo opisywania trudnych momentów, w historii opowiadanej przez Martę wiele jest nadziei. Dziewczyna na własnym przykładzie udowadnia, że w każdym momencie można podjąć decyzję o tym, by przestać się słuchać anoreksji, którą swego czasu zwykła nazywać swoją przyjaciółką. Marta taką decyzję podjęła. Zawalczyła o siebie, podjęła leczenie i zaczęła nowe życie. Anoreksja nie jest chorobą, o której da się zapomnieć z dnia na dzień. Organizm już zawsze będzie odczuwał szkody, jakie mu wyrządziła, ale jest też chorobą, przed którą osoby, które się z nią zmagały, mogą ostrzec innych. Tak, jak Marta. 

Książka "Zabrała mi wszystko, ta podstępna anoreksja" skierowana jest przede wszystkim do osób, zmagających się z zaburzeniami odżywiania, ale też do tych, którzy mają w swoim bliskim otoczeniu kogoś, kto z takimi problemami się boryka. Na kartach książki można się przekonać, jak ważne w chorobie jest wsparcie bliskich oraz dyskrecja. Warto pamiętać, że nie każdy chory chce, by opowiadać publicznie o tym, jak przechodzi przez poszczególne etapy leczenia. 

Książka Marty Tymińskiej nie jest książką łatwą, ale jakże wartościową i potrzebną. Z perspektywy osoby, która w swoim bliskim otoczeniu miała kogoś, kto zmagał się z zaburzeniami odżywiania przyznam, że czytanie o poszczególnych etapach odchudzania, problemach zdrowotnych, które pojawiały się u bohaterki publikacji w konsekwencji odchudzania i  poszczególnych etapach leczenia, nie przychodziło mi łatwo. 

Wiem jednak, że jeśli choć jedna osoba po lekturze tej intymnej wręcz historii zmieni coś w swoim życiu lub zrezygnuje z rygorystycznego odchudzania, to będzie to wspaniałym dowodem na to, że Marta musiała swoją historię przelać na papier. 

sobota, 28 października 2023

ĆMA o debiutanckim singlu "Tylko ja" [WYWIAD]

 ĆMA  o debiutanckim singlu "Tylko ja" [WYWIAD]

fot. zdjęcie nadesłane

Wokalistka, która na rynku muzycznym działa pod pseudonimem artystycznym ĆMA. Z zawodu logopeda. W rozmowie przyznaje, że kiedyś śpiewała przede wszystkim w ukryciu. Teraz to się zmieniło. Wydała debiutancki singiel "Tylko ja". 

 Aktorzy mają tak, że od najmłodszych lat lubią się przebierać i wcielać w różne postaci. Osoby, które kochają śpiewać, najczęściej, już od małego, wykonują swoje ulubione utwory i urządzają pierwsze koncerty dla rodziny. Jak było z tym u Ciebie? (Śmiech.) 

U mnie był kij od miotły w babcinej kuchni :). Ja jednak zamykałam wszystkie drzwi, upewaniałam się, że jestem sama I wyobrażałam sobie swoją wymarzoną publiczność, scenę I światła. Mam nawet zdjęcie z czerwonym mikrofonem w bardzo spedcyficznej fryzurze, przypominającej nieco stylówkę chłopaków z The Beatles. Teraz co prawda towarzyszy mi klawisz ale pamiętam też jak chodziłam za siostrą po całym domu z zabawkową gitarą zaiweszoną na pasku, wesoło podśpiewując "Ogórek, ogórek" :). Czyli jednak nie zawsze śpiewałam w ukryciu. Mam wspomnienia z tworzenia swoich pierwszych piosenek w języku "dzięcięcym angielskim", wydaje mi się że naprawdę brzmiały nieźle – plus to zaszyfrowane znaczenie tekstu. 

Potem już szybko przychodziły bardzo różnorodne inspiracje – w podstawówce słuchałam  Natalii Kukulskiej, Hanny Banaszak I najchętniej to śpiewałam. Przy Myslovitz grałam w Mario, przy Lennym Kravitzu w Carmageddon a Metallica wiem, że była ale nie pamiętam w jakich sytuacjach ich słuchałam. Potem 30 seconds to Mars I Coma towrzyszyli mi podczas codziennego joggingu. Chyba bardzo odbiegłam od tematu pytania :) Każdy etap mojego życia mogę nazwaać konkretną piosenką, która wtedy mi towarzyszyła, chyba dlatego tak mnie poniosło. 

Podobno, był taki czas, że najczęściej śpiewałaś w chórze, w najdalszym pokoju domu rodzinnego i na łące. Czego nauczył Cię śpiew w chórze? Czy to on, choć do pewnego stopnia przygotował Cię do kariery solowej?

To był chór w czasach szkoły podstawowej. Bardzo ciepło wspominam te czasy. W repertuarze mieliśmy zarówno typowe pieśni, jak I muzykę rozrywkową. Pewnego dnia pan Paweł Pytlak (nauczyciel muzyki) zaproponował mojej koleżance I mi zaśpiewanie solówki w piosence “Pogoda ducha” Hanny Banaszak. To wyróżnienie dodało mi skrzydeł. To wtedy poczułam wiarę w siebie I zapragnęłam zawrzeć związek z muzyką.

Dlaczego śpiewałaś w ukryciu? Kiedy przyszedł moment, w którym zapragnęłaś pokazać się szerszej publiczności? 

Widzisz, przypomniałam sobie o tym Ogórku:), jak również o solówce w chórze i teraz przeżywam rozdwojenie jaźni, bo nie umiem wyjaśnić co takiego wydarzyło się w tym czasie, że zamknęłam się z muzyką sam na sam. Wiem na pewno, że żaden utwór wykonany jako cover nie przyniósłby mi poczucia spełnienia. Śmiem twierdzić, że przyjście na świat moich szczerych pierwszych utworów spowodowało nieodpartą chęć podzielenia się z nimi z publicznością.

Podobno wszystko było też związane z pewnym konkursem wokalnym, na który, mimo licznych zaproszeń na scenę nie dałaś się namówić, wiernie trwając w roli słuchacza. To podobno on, był impulsem do wydania Twojego debiutanckiego singla. To prawda?

Tak, chodzi o Piosenkę Premierę, wtedy jeszcze na Placu Zbawiciela w Warszawie. To nie konkurs, to raczej spotkanie artystów wielu pokoleń, których łączy miłość do muzyki I własna twórczość. To wydarzenie dało mi szansę na postawienie swoich pierwszych kroków na prawdziwej scenie, poznanie uczuć związanych z tremą. Jednak jedyne co pamiętam po pierwszych dwóch występach to wybuch endorfin – dało mi to do zrozumienia, że pomimo wszystko scena to jest moje miejsce I tam czuję się najlepiej. 

10 maja premierę miał Twój debiutancki singiel "Tylko ja", jego produkcją zajął się Bartek Caboń. Jak doszło do Waszej współpracy? Czy jest ona "pokłosiem" tego, że śpiewasz u Niego w chórze Cole Active?

Chór zaczął się później. Ja chodziłam wówczas na lekcje wokalu do Bartka. Ćwiczyliśmy głównie typowe rozpiewki I covery. Bartek jednak raz na jakiś czas pytał mnie o moje własne piosenki ale nigdy nie miałam odwagi mu zaprezentować nawet fragmentu którejś z nich. Bałam się porażki, tego, że je wyśmieje (moje emocje), że tekst jest za prosty, że melodia nieodpowiednia itp. Przyszedł jednak ten dzień, w ktorym odważyłam się zaśpiewać fagment Tylko ja a potem już zalałam go moimi kolejnymi domowymi nagraniami kolejnych utworów. Bartek zaproponował mi pomoc w wydaniu singla chwilę po tym, jak zaśpiewałam mu tę piosenkę po raz pierwszy. 

Myślisz o pracy nad płytą, czy skupiasz się przede wszystkim na promocji "Tylko ja"?

Jestem osobą zadaniową ale też bardzo emocjonalną. Piosenki, które powstają w ramach pierwszego albumu dotyczą moich bardzo prywatnych odczuć. Czuję, że jeśli nie nagram całego albumu, to nie zamknę etapu braku wiary w siebie I skrywanych emocji z przeszłości. Za priorytet stawiam sobie zatem wydanie albumu, dokończenie terapii. 

Do utworu powstał bardzo fajny teledysk. Skąd pomysł na taką realizację?

Pomysł narodził się w mojej głowie już podczas pisania piosenki. Wiedziałam, że elementy dwóch osobowości czyteż zakładania maski muszę być tam obecne. Nie lubię jednak przerostu formy nad treścią. Chciałam zatem żeby samą sobą, emocjami I detalami wyrazić przekaz. Na szczęście operator kamery I montażysta w jednym – Hefal bardzo ułatwił mi to zadanie. Pozwolił mi ingerować na każdym etapie powstawania teledysku. Wszystkie ujęcia, przejścia I efekty dopracowywaliśmy wspólnie za co jestem ogromnie wdzięczna bo dzięki temu utwór I obraz są moje w 100%, tożsame I jednolite pod względem przekazu I moich założeń.

Czy poprzez utwór opowiadasz swoją historię, czy jednak czymś się zainspirowałaś?

Tak, jak wspominałam wcześniej. Każdy z utworów jest opowieścią o konkretnej emocji, konkretnym czasie w przeszłości. Tęsknota za sceną, uzyskanie dostępu do własnych emocji, miłość do muzyki, I tocząca się wtedy intensywna psychoterapia, to chyba głównie stąd czerpałam inspiracje do napisania tego utworu.

Jakie są Twoje najczęstsze muzyczne inspiracje?

Przekazwanie emocji zawsze było u mnie łatwiejsze poprzez muzykę rockową. Może chodzi też o to, kiedy ten rock zacżął mi towarzyszyć w życiu I jak bardzo ta muzyka pomagała mi odnaleźć siłę, żeby przezwyciężać trudne chwile w nastoletnim I późniejszym życiu. Teraz jestem spokojniejsza, słyszę coraz więcej tła w muzyce I zaczęłam w ostatnim czasie słuchać Yebby, Jamiroquai, czerpię z największych głosów świata, tu nikogo nie zdziwi, Beyonce, Alicia Keys... Ale nigdy nie miałam na celu naśladować idoli, wręcz przeciwnie, za wszelką cenę próbuję odnaleźć swoje unikalne barwy I styl.

Gdybyś ze sceny muzycznej mogła wybrać sobie kogoś, do stworzenia wymarzonego duetu, na kogo mogłoby paść?

Ou trudne, chociaż odpowiedź od razu ukazała się w mojej wyobraźni. Igor Herbut z naszej polskiej sceny muzycznej, zdecydowanie. Chciałabym przekonać się I móc wchłonąć jego emocje sceniczne. Wyobrażam sobie, że kiedy Igor śpiewa, zaczyna rozprzestrzeniać się wokół niego jakaś magiczna aura, która może przeniknąć do osób wokół. Chciałabym choć odrobinę tej magii dla siebie.

Myślę, że ze swoim głosem miałabyś spore szanse, by zajść daleko w programie "Voice of Poland". Nigdy nie myślałaś, by wziąć udział w tej formule? Może widzisz się w innym programie w typie talentshow? 

Mam poczucie, że programy typu talenshow przez swoje formuły to brzydko mówiąc – umieralnie talentów. Kiedyś marzyłam o tym, żeby wystąpić z którymś z nich, z resztą wciąż lubię oglądać Voice od Poland. Jednak może chodzi o moje przekonania a może dalej o brak pewności siebie – nie widzę się na scenie takiego programu. Albo inaczej. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że tam jestem, ale nie mam odwagi na poddawanie się ciągłej ocenie. Poza tym odnoszę wrażenie, że uczestnicy często nie mają kontroli nad doborem repertuaru albo tonacją. Więc jaki sens udawać, że kocha się to, co się śpiewa jeśli jest inaczej.

Co myślisz o udziale młodych wokalistów w takich formatach? Pomagają w karierze na dłuższą metę, czy dają raczej chwilowy rozgłos?

Aktualnie jest na rynku bardzo dużo programów typu talent show I reality show. W Top Model nie przepuszczają osób o odpowiednich wymiarach, a dają szansę na zdobycie popularności osobom, które nigdy nie zostałyby przyjęte do agencji modelek. Daje mi to do zrozumienia, że prawdopodobnie jest bardzo dużo osób, które śpiewają bezbłędnie ale z jakichś przyczyn nie pasują reżyserowi do formatu programu. Fotele się nie odwracają, a taki artysta wraca do domu z poczuciem przegranej I kto wie, może już nigdy więcej nie sięga po mikrofon. Przypuszczam, że takie programy jakiejś grupie osób pomagają na powiększenie zasięgów ale czy to wszystko po drodze jest tego warte? Wydaje mi się, że lepiej robić swoje.

Muzykowanie dość sprawnie łączysz z dbaniem o głosy innych, albowiem jesteś logopedą. Czy Twoje umiejętności wokalne pomagają w tym zawodzie?

Oj tak, na pewno. Słuch muzyczny na pewno pomaga w wyodrębnieniu najmniejszych błędów artykulacyjnych, dzięki czemu łatwiej dążyć pacjentom do perfekcyjnej dykcji. Z resztą, nieodłączną częścią terapii w moim gabiencie są ćwiczenia przy pianinie – nie chodzi tu wyłącznie o ćwiczenia emisji głosu – niejedna eRRRka została tam uwolniona. 

Jak to jest - czy osoby, które decydują się na pójście w muzykę, a mają jakieś tam swoje wady wymowy, często decydują się na pomoc logopedyczną?

Nie zauważyłam takiej tendecji. Wady wymowy są obecne wśród polskich I zagranicznych wokalistów I często nie stanowią przeszkody do wydobycia prawidłowej emisji. Natomiast często jest tak, że po latach pojawiają się nieprawidłowości w głosie I wtedy okazuje się, że napięcia w obrębie narządów aparatu artykulacyjnego spowodowane np nieprawidlową pozycją spoczynkową języka I nieprawidłowym przełykaniem są tego przyczyną. Takich osób w gabinecie logopedycznym jest już więcej. 

Jakimi ćwiczeniami logopedycznymi wokalista może poprawić jakoś wymowy?

Mowa to śpiew, śpiew to głównie samogłoska otoczona krótkimi, odbijajacymi się jak piłeczki spółgłoskami. Nie potrafie wskazać konkretnych ćwiczeń artykulacyjnych, które byłyby uniwersalne dla wszystkich ale jakbym miała poradzić na czym się skupić, to byłby to samogłoski. Kiedy na przykład nie mówisz wyraziście ale rozluźnisz żuchwę I otworzysz samogłoski, nagle magicznnie wszystko zaczyna brzmieć lepiej I otwierasz przestrzeń dla przekazywania emocji. 

Czy ludzie często przyznają się do swoich problemów z wymową i potrzeby wsparcia logopedy, czy jednak miewają przed tym opory?

Miewam bardzo róznych pacjentów. Najczęściej jeśli ktoś zgłasza się do mnie, to jest świadomy, że ma nad czym pracować. Dla wielu jednak jest to bardzo trudny temat. Miałam na przykład pacjenta, który sam się odseparował od środowiska zewnętrznego przez wadę wymowy. Nie miał pracy, nie skończył studiów, nie był w stanie umówić się telefonicznie na wizytę do lekarza a co więcej, zmienił swoje imię bo w jego oryginalnym była głoska R... To są ludzkie dramaty I też ogromna odpowiedzialność za drugiego człowieka bo teraz to zależy od Ciebie, czy ten człowiek zacznie żyć na nowo. 

Jak Ty zachęcasz do pracy nad problemami z wymową? To żaden wstyd, a jedynie temat do przepracowania, prawda?

Terapia wad wymowy to proces podobny do tego na siłowni. Potrzeba codziennej powtarzalności pewnych sekwencji, ćwiczeń, słów I w swoim czasie każde dziecko I każdy dorosły jest w stanie wypracować najlepszą dla siebie realizację głoski. Najlepszą dla siebie bo nie zawsze perfekcyjną – czasem inne czynniki stoją na przeszkodzie wzorowej wymowy – np zgryz albo inne zaburzenia anatomiczne lub funkcjonalne, których czasem nie da się poprawić.

Czy każdy taki problem można zwalczyć lub chociaż go zminimalizować?

Tak, jak wyżej. Zawsze można poprawić artykulację I częstwo udaje się wywołać u pacjentów bezbłędne dźwięki mowy. Potrzeba jednak zaufania do terapeuty I ogrom pracy własnej.

Fajnie tak być śpiewającą logopedką? (Śmiech.) 

Byłam wczoraj u laryngologa – tak, logopeda miewa czasem zapalenie gardła choć moglibyśmy mieć tarczę ochronną na takie wirusy z racji zawodu :). Powiedział, że logopeda, który śpiewa I sam tworzy to w jego opinii logopeda, dla którego głos jest pasją. I tak, jestem nie tyle logopedą co pasjonatką głosu samego w sobie. 


niedziela, 1 października 2023

Dariusz Wieteska o serialu "Na Sygnale", pierwszej pomocy i platformie TikTok [WYWIAD]

 Dariusz Wieteska o serialu "Na Sygnale", udzielaniu pierwszej pomocy i platformie TikTok [WYWIAD]


















fot. Olena Herasym

Z Darkiem Wieteską spotkałam się w Cieszynie. Rozmawialiśmy o serialu "Na Sygnale", w którym wciela się  w postać Piotrka Strzeleckiego, udzielaniu pierwszej pomocy, ale też o spektaklu "O co biega?" i...TikToku.

Występuje Pan w jednej z najzabawniejszych światowych fars autorstwa Philipa Kinga. Mowa oczywiście o "O co biega?".  Proszę opowiedzieć coś o swojej postaci.

Moja postać to Lionel Toop, czyli proboszcz parafii, w której to wszystko, co widać na scenie się dzieje. Na plebanii odwiedzają nas kolejni znamienici goście. To świetnie skonstruowana komedia omyłek. Scenariusz jest bardzo dobrze napisany. Marcin Sławiński zrobił to "po bożemu". 

W naszej sztuce nie ma niewiadomo jakich udziwnień. W trakcie grania mamy ogromną frajdę, co nakręca nas do działania i pokonywania kolejnych kilometrów, by spotykać się z widzami w różnych częściach Polski. Na każde takie spotkanie bardzo się cieszymy, licząc na dobry odbiór. 

To sztuka pełna zaskakujących zwrotów akcji, w której nigdy nie wiadomo, kto jeszcze pojawi się na scenie. Ile w tej sztuce jest improwizacji?

W "O co biega?" miejsca na improwizację jest bardzo mało. Nasz reżyser powiedział na kiedyś, że w tym spektaklu jest dopracowanych bardzo dużo szczegółów, jak np. zakładanie nogi na nogę w odpowiednim momencie i rytmie. Wszystko jest wyliczone wręcz z zegarmistrzowską precyzją, więc zazwyczaj nie pozwalamy sobie na nią. Idziemy za tym tekstem i skupiamy się na tym, co jest w orginale. 

Zdarza się Panu czasem improwizować? Czy to na scenie, czy na planie filmowym?

Jeżeli mamy do czynienia z tak dobrym tekstem, jak w przypadku sztuki "O co biega?", to raczej nie. Jednak na planie filmowym często się zdarza, że w trakcie próby danej sceny, ustalamy jakąś zmianę i wtedy wtrącam coś od siebie. Piotrka z serialu "Na Sygnale" znam już od dziesięciu lat, więc są momenty, w których mogę sobie na to pozwolić. 

Nie sposób nie wspomnieć o serialu "Na Sygnale". Jak w kilku słowach opisałby Pan przemianę, jaką na przestrzeni lat przeszedł Piotrek Strzelecki?

Kiedy wchodziliśmy w ten serial, Piotrek był zainteresowany wszystkimi kobietami dookoła. (Śmiech.) Wydoroślał. Jest szczęśliwym mężem i ojcem. Na przestrzeni lat naprawdę przeszedł dużą i widoczną przemianę. Spokorniał, nie jest już tak impulsywny, jak kiedyś. 

Zastanawiał się Pan kiedykolwiek, czy mógłby zostać ratownikiem medycznym?

Oczywiście, że się nad tym zastanawiałem. Zdarzyło mi się nawet udzielać pierwszej pomocy osobie, która nie miała tętna. Na szczęście szybko na miejsce dotarła karetka. Prowadziłem masaż serca, dalsze czynności wykonywała już załoga karetki. Dzięki temu, że gram w tym serialu, wiedziałem co robić i udzieliłem pomocy. 

Kiedy koleżanki w charakteryzacji stworzą jakąś ranę, nie mam z tym problemu. Kiedy jednak uświadamiam sobie, że mógłbym takie coś zobaczyć na żywo, mam wrażenie, że mógłbym nie podołać, bo nie jest tak uodporniony, jak prawdziwi ratownicy. Chylę czoła. Jestem pełen podziwu, że ratownicy medyczni i lekarze wykonują tak odpowiedzialny zawód. 

Jakie czynności medyczne sprawiają Panu największą frajdę, a które są dla Pana trudne?

W serialu pokazujemy wiele ekstremalnych sytuacji, ale kiedy widzimy je w scenariuszu cieszy nas to, bo każde nowe wyzwanie, którego podejmujemy się na przestrzeni odcinków, jest dla nas atrakcyjne. 

Cieszymy się też na sceny kaskaderskie, których też już w "Na Sygnale" było sporo. Były odcinki, w których wskakiwaliśmy do Wisły, łapaliśmy węża... (Śmiech.)

To serial przygodowy, w którym bardzo dużo się dzieje. 

Dzięki oglądaniu Waszego serialu ludzie wiedzą, jak uratować czyjeś życie. 

To prawda. Serial spełnia też fukcję edukacyjną. Przykładem tego jest chociażby Jakub Sil. Kiedy miał dwanaście lat, uległ wypadkowi, w wyniku którego miał przerwaną tętnicę.  Instruował swoich kolegów, w jaki sposób mają postępować, by udzielić mu pomocy. Wiedział to dzięki temu, że regularnie oglądał nasz serial. Robi to do dziś. 

Kiedy szefowa miejscowego SOR-u zadzwoniła do produkcji i oznajmiła, że został uratowany dzięki naszemu serialowi, była to dla nas wszystkich największa nagroda. Pamiętam ten moment do dziś. Wszyscy mieliśmy łzy w oczach. 

Mam wrażenie, że Kuba zaprzyjaźnił się z Wami. 

Jesteśmy kolegami, poznał całą naszą ekipę, pojawia się też na zlotach fanów naszego serialu. Ostatni taki zlot, zorganizowany z okazji dziesiątych urodzin "Na Sygnale", miał miejsce na początku września. 

Które z czynności medycznych, oprócz wspominanego masażu serca, byłby Pan w stanie zastosować, gdyby po raz kolejny pojawiła się taka konieczność?

Każdy powinien umieć zastosować te podstawowe czynności medyczne, takie, jak chociażby ułożenie poszkodowanego w pozycji bocznej bezpiecznej. Warto wybrać się na kurs udzielenia pierwszej pomocy. 

Trzy najtrudniejsze medyczne zbitki językowe to...

Do dzisiaj pamiętam Hydroksyzynę, którą trzeba było podać pacjentowi w pierwszym odcinku. Wtedy usłyszałem tę nazwę po raz pierwszy. (Śmiech.) 

Z biegiem lat łatwiej wszystkie te terminy zapamiętać, bo mam z nimi coraz częściej do czynienia. Na początku nie było łatwo, bo trzeba było prowadzić karetkę, prowadzić dialog, pamiętać, gdzie trzeba się zatrzymać, wyskoczyć i udzielać pomocy poszkodowanym. Teraz mam już wprawę. (Śmiech.)

Jest Pan bardzo aktywny na TikToku. Skąd czerpie Pan inspirację? Co daje Panu ta platforma? 

To przede wszystkim platforma rozrywkowa, za której pośrednictwem pokazuję to, co robię w pracy i czasie wolnym. W przerwach odpowiadamy na różne trendy, m.in. tańcząc konkretne układy choreograficzne. (Śmiech.) Dzielę się tym, co widzę, co mnie inspiruje. Zasięgi są satysfakcjonujące. Cieszy mnie to, że ludzie chcą mnie oglądać.