środa, 24 listopada 2021

EXCLUSIVE: Piotr Głowacki: "Wierzę, że cała praca, którą włożyliśmy w opowiedzenie historii Tadeusza Pietrzykowskiego, tępi ostrze ludzi dzielących ludzi na rasy i narody"

 EXCLUSIVE: Piotr Głowacki: "Wierzę, że cała praca, którą włożyliśmy w opowiedzenie historii Tadeusza Pietrzykowskiego, tępi ostrze ludzi dzielących ludzi na rasy i narody"
















fot. Rafał Masłow / materiały prasowe Galapagos Films

 Z Piotrem Głowackim spotkałam się na Festiwalu Kino na Granicy w Cieszynie. Rozmawialiśmy o filmie "Mistrz", który  można było zobaczyć w kinach w całej Polsce. Rozmawiamy o tym, jak przygotowywał się fizycznie do roli Tadeusza Pietrzykowskiego, ale też o  pobycie aktora w Auschwitz, który okazał się być bardzo pomocny w zgłębianiu życiorysu pięściarza.

Ponadto rozmawiamy o filmie "Detektyw Bruno", wymagających widzam, którymi są dzieci, ale też o serialu "Na dobre i na złe" oraz przyswajaniu terminologii medycznej. 

"Kino na granicy" jest jednym z pierwszych festiwali organizowanych po pandemii.  To Pana pierwsza, jakże wyczekiwana wizyta na tym wydarzeniu. Jakie towarzyszą Panu emocje?

Jestem tutaj z dziećmi. To pierwsza taka wyprawa, kiedy jestem sam z dziećmi w podróży. Przede wszystkim towarzyszą mi emocje rodzicielskie. To niezwykła przyjemność połączenia dwóch pierwszych razów. To duża przygoda.

Jaki jest Pana stosunek do tego typu imprez?

Od dawna bardzo chciałem tu przyjechać. Dostawałem zaproszenia od Łukasza Maciejewskiego, który żyje tymi spotkaniami. To cudowne miejsce do spotkań, które jest tak traktowane w środowisku artystycznym. Tu nie ma napięcia, ciśnienia. Wszystko odbywa się we wspaniałej atmosferze łączenia.

Podczas otwarcia 23. KNG miała miejsce symboliczna scena. Panie burmistrzynie trzymały celuloidową taśmę, ale okazało się, że nie ma nigdzie nożyczek, by ją przeciąć. Nikt tego nie planował. To było o wiele lepsze, ponieważ Panie stały połączone taśmą filmową. Jednemu z fotografów udało się ten moment uwiecznić i pokazać, czym dla tych dwóch stron tego samego miasta w tym momencie jest film. To też przenosi się na wszystkie relacje z twórcami, którzy tutaj przyjeżdżają. To miejsce, które łączy. Nie jesteśmy przepełnieni konkurencją. Tu jesteśmy razem. 

Właśnie. KNG łączy miłośników polskiego, czeskiego i słowackiego kina. Z czym kojarzą się Panu Czechy?

Jedną z moich pierwszych przygód festiwalowych był jeden z festiwali teatralnych w Brnie. Miałem chyba piętnaście, czy szesnaście lat. Tam, razem z naszym teatrzykiem młodzieżowym spędziliśmy prawie tydzień. Był to piękny czas. Pełen przygód teatralnych, warsztatów, ale i miłości. Był to czas pełen emocji, nastawiony na łączenie. (Śmiech.)

Jakim jest Pan widzem? Czego poszukuje w filmach?

Poszukuję indywidualnego snu autora, do którego zaprasza całą swoją ekipę, która pomaga mu zrealizować ten sen, który jest tak spójny swoją wewnętrzną spójnością, że zaprasza mnie do niego jako widza. Czy ten sen będzie miał charakter bardziej realistyczny, czy będzie miał charakter skrajnie fantastyczny, to nie jest ważne. Ważne jest to, by był spójny wewnętrznie, ale też spójny różnymi zasadami. Może tylko przez metodę wyobrażenia, a może przez metodę pracy.

Jakie filmy z repertuaru festiwalowego planuje Pan zobaczyć? 

Zobaczyłem film otwarcia. Zobaczymy, co jeszcze uda nam się obejrzeć. Ufam w gust osób wybierających i wiem, że każdy film, który uda nam się zobaczyć, będzie tego wart. Nastawiam się przede wszystkim na zobaczenie filmów czeskich, czy słowackich, bo o to w Polsce trudniej. 

Czy kiedy ogląda Pan filmy z udziałem swoich kolegów i koleżanek, zdarza się Panu zastanawiać, jak to Pan zachowałby się w danej scenie?

Tak, ponieważ rzeczywiście w nas aktorach pojawia się taka myśl automatycznie, ale zależy to od wielu czynników. Najczęściej pojawia się to wtedy, kiedy ktoś z kolegów został wprowadzony w błąd i wtedy najczęściej zastanawiamy się nad tym, co musiało zadziałać, że coś nie poszło. Wtedy pojawia się swego rodzaju zagadka. Znam ten zawód już na tyle, że wiem, że jest to praca wspólna i każdy rodzaj zakłócenia jest tu spowodowany jakimś brakiem porozumienia. Wtedy zastanawiam się nad tym, gdzie powstało zakłócenie. 

Lubi Pan oglądać siebie na ekranie, czy wyznaje raczej zasadę, że nie warto oglądać tego, co już się zna?

Z perspektywy aktora wiem jedynie, jak materiał wygląda od środka. Wiem, jaki miałem plan, jak się czułem. Wszystko przekłada się na obraz. Oglądanie tego, w czym gram uważam za konieczne i niezbędne dla dalszego rozwoju. Są też oczywiście ludzie, którzy przyjmują zasadę, że nie oglądają siebie w ogóle. Ja jednak mam takie nastawienie, że chcę oglądać. Mnie to interesuje. 

Podczas trwania KNG wyświetlona zostaną aż trzy filmy z Pana udziałem, ale jednak najwięcej emocji wzbudza film "Mistrz", który został wyemitowany tu przedpremierowo.  Proszę zdradzić coś więcej.

Do filmu "Mistrz" zdjęcia skończyliśmy dwa lata temu, ale pandemia spowodowała, że wiele produkcji dopiero teraz zderza się z widzami. Dla mnie jest to pewien rodzaj powrotu. Na ekranie oglądam siebie sprzed pandemii, a to też jest istotne. 

Jakie zmiany zaszły od tego czasu?

Ten na ekranie nie wiedział o tym, że będzie pandemia, a ten, który ogląda, już wie. (Śmiech.) Jestem ciekaw, jak inaczej ja sam czytam gesty, które wykonałem na ekranie, a jak inaczej teraz przeczytałbym ten tekst. 

Myślę, że w konsekwencji pandemii, my wszyscy o wiele bardziej zostaliśmy dotknięci tematami śmierci. Niektóre tematy są nam o wiele  bliższe teraz, niż jakiś czas temu. Bardzo aktualne też są różne postawy wobec strachu i zagrożenia. To też dotknęło nas wszystkich w ostatnich miesiącach. 

Jestem przekonany, że paradoksalnie, dzięki pandemii, ten film może się okazać o wiele głębszy, tylko dlatego, że wpływ na jego rozumienie mają oczy patrzące. 

Wciela się Pan w Tadeusza Pietrzykowskiego, polskiego pięściarza, trenera, nauczyciela wychowania fizycznego, żołnierza Wojska Polskiego, jednego z pierwszych więźniów niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz. Zgłębiał Pan jego życiorys. Do jakich źródeł zdarzało się Panu sięgać?

Zgłębiałem materiały z jego rodzinnego archiwum, gdzie są jego notatki, zapiski jego rodziny oraz materiały prasowe. Można tam znaleźć wywiady, których udzielał, czy nagrania i relacje.
 
Czytałem też książki innych osób, które przetrwały, w tym historyków. Kilka dni spędziłem w Muzeum Auschwitz-Birkenau, gdzie miałem dostęp do wszystkich tamtejszych materiałów.

Ta wizyta Panu pomogła?

Zdecydowanie. To było tuż przed rozpoczęciem zdjęć. Byłem już po roku przygotowań. W głowie towarzyszył mi Teddy, więc było to dla mnie miejsce jego przetrwania, byłem świadkiem jego walki.

Jakie fakty z Jego życia były dla Pana największym zaskoczeniem?

Cały jego pobyt w obozach można rozpatrywać w kategorii przygodowej anegdoty. Pobyt w obozie dał mi to, że miałem do historii Jacka Pietrzykowskiego dostęp sekunda po sekundzie. 

Rola sportowca za każdym razem wymaga nienagannej kondycji fizycznej. Jak przygotowywał Pan się fizycznie do tej roli? Niewątpliwie pomocnym było to, że uprawia Pan wspinaczkę, prawda?

Równolegle przygotowywałem się do roli w filmie "Broad Peak" oraz w filmie "Mistrz". Te dwa rodzaje treningów uzupełniały prace nad tymi filmami. Były to treningi inne od siebie, ale działały na mnie pozytywnie. Była to podwójna praca z ciałem, co było wspaniałym przeżyciem. Dostałem od losu taki prezent, że w wieku czterdziestu lat mogłem się trochę poruszać. (Śmiech.) 

Do jakich widzów Pana zdaniem skierowany jest film "Mistrz"?

Moim zdaniem film "Mistrz" skierowany jest do wszystkich widzów. Chciałbym, aby ten film obejrzały osoby, które są wrażliwe w tym temacie, ale też te, które mają bohaterski stosunek do wojny, czy podejście narodowe lub tacy, którzy mają w sobie jakieś zadziory ksenofobiczne, które ostrzą sobie jeszcze na takich historycznych wydarzeniach. 

Wierzę, że cała praca, którą włożyliśmy w to, by opowiedzieć jego historię, tępi ostrze ludzi dzielących ludzi na rasy i narody.  

Chciałabym jeszcze wspomnieć o "Detektywie Bruno", czyli filmie skierowanym do najmłodszych odbiorców. Kiedy premiera?

Na temat premiery jeszcze nic mi nie wiadomo. Wiem, że montowane są pierwsze sceny. Reżyserka i reżyser są bardzo zadowoleni z efektów na tym etapie prac. Pierwsze emocje już opadły, opadł kurz bitewny. (Śmiech.) Film ten skierowany jest dla całych rodzin. Ja sam lubię oglądać filmy z moimi dziećmi.

Czy dzieci obejrzą "Detektywa Bruno" z Pana udziałem?

Oglądały już "Tarapaty", więc "Detektywa Bruno" też pewnie zobaczą. Lubię oglądać z nimi filmy, które są robione z oglądem na wrażliwość dzieci i dorosłych. Łączą dzieci z rodzicami, a nie dzielą, tak, jak kreskówki, które są często robione tak, że część dowcipów jest dla rodziców, a część dla dzieci. Lubię filmy, które są jednocześnie skierowanych do jednych i drugich. 

Zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że dzieciaki są najtrudniejszą, a zarazem najbardziej wdzięczną widownią?

Tak. O podobnej trudności rozmawiać możemy przy okazji filmów familijnych i komediowych, bo mają bardzo precyzyjnie opanowaną reakcję. Kiedy w komedii pojawia się żart, powinna się po nim pojawić salwa śmiechu. Kiedy tego nie ma, następuje porażka. Po przebytej przygodzie w filmie przygodowym dla dzieci, musi nastąpić westchnięcie. Dzieci trudno oszukać. Z jednej strony warto, ponieważ w naturalny sposób są widzami i uczestniczą w tym śnie i bardzo łatwo przyjmują to, co jest na ekranie, ale trudno ich oszukać, bo ich wyobraźnia jest tak silna, że szybko mogą się znudzić, na rzecz własnych pomysłów. 

Wspomnijmy jeszcze o serialu "Na dobre i na złe". Jak radzi Pan sobie z przyswajaniem terminologii medycznej?

Na to pytanie są dwie poprawne odpowiedzi. (Śmiech.) Staram się zawsze przejrzeć materiały dotyczące danej choroby, ale też muszę zrozumieć, co poszczególne słowa oznaczają, ponieważ wtedy jest mi zdecydowanie łatwiej to zapamiętać.

Te słowa są tak trudne jak nazwy geograficzne, czy języki obce. Zapamiętywanie jest częścią naszej sztuki. Mamy swoje sposoby na to, by takie rzeczy zapamiętać i udać, że wypowiadamy je bez najmniejszego problemu. 

Najtrudniejsze zbitki językowe to...

Ta zabawa polega na tym, że jeżeli te zbitki językowe wejdą do pamięci, to przestają być trudne, ale jeżeli są za trudne, to nie ma ich tam długo. (Śmiech.)

Najbliższe plany zawodowe. 

Najbliższe plany to przede wszystkim promocja filmu "Mistrz", ale już za chwilę wezmę udział w pewnym studenckim projekcie, na który bardzo się cieszę.

wtorek, 23 listopada 2021

Paulina Zwierz: "Trzeba znaleźć jakiś wspólny mianownik między sobą, a postacią, którą ma się do odegrania"

 Paulina Zwierz: "Trzeba znaleźć jakiś wspólny mianownik między sobą, a postacią, którą ma się do odegrania"















fot. Fotografia Małgorzata Wielicka

Z Pauliną Zwierz, aktorką młodego pokolenia, która najpierw zafascynowała się tańcem, a potem modelingiem, w 326 odcinku dołączy do obsady serialu "Na sygnale". Wciela się w postać Britney, która na pierwszy rzut oka uchodzi za głupiutką blondynkę. 

Rozmawiamy o przyswajaniu terminologii medycznej, sposobach na jej zapamiętanie, ale też o podstawowych czynnościach medycznych, które wykonuje na planie. Czy mogłaby zostać ratownikiem medycznym?

Swoją przygodę z modelingiem rozpoczęłaś w 2017 roku, pracując na planach do sesji lookbookowych. Skąd pomysł, by zająć się modelingiem?

Pomysł na modeling pojawił się u mnie trochę na zasadzie "zapchaj dziury", ale też po to, by mieć dobre zdjęcia. Na początku przez Maxmodels umawiał się z fotografami na zasadzie współpracy TFP. Dzięki temu poznałam wielu świetnych fotografów, którzy dopiero zaczynali. Zbudowałam portfolio. Najpierw poleciła mnie koleżanka, a później makijażystka, z którą kontakt mam do dzisiaj. Tak jakoś wyszło, że załapałam się na kilka płatnych sesji.
 
Jak wspomiasz swoje pierwsze, poważne zlecenie? 

Moim pierwszym poważnym zleceniem była sesja dla jednej z marek odzieżowych. Wspominam bardzo dobrze ten czas. Poznałam wtedy Paulę Tokarek, makijażystkę, która jest z Poznania. To świetna osoba. Jest moim Aniołem Stróżem. Mogę się do Niej zwrócić zawsze, gdy mam jakiś problem. Przy okazji każdego sukcesu autentycznie się cieszy, gratuluje. Jestem wdzięczna, że pojawiła się na mojej drodze.

Przyznam, że z samej sesji mało pamiętam, ponieważ wychodziła mi ósemka, miałam stan zapalny i byłam na tak silnych lekach przeciwbólowych, że te wspomnienia są rozmyte. 

Wiele jest zawodów na A. (Śmiech.) Co spowodowało, że wybrałaś akurat aktorstwo?

To przyszło do mnie dość późno. 

Na początku chciałam być tancerką, przez bardzo długi czas trenowałam taniec towarzyski. Codzienne treningi, wyjazdy na zawody. Byłam nastawiona na to, że najpierw będę tancerką, a potem trenerem. Byłam pewna, że tak potoczy się moje życie. Niestety, przez szereg różnych kontuzji, a także przez splot wielu zdarzeń, finalnie zrezygnowałam z tańca. 

Przez trzy lata żyłam bez  żadnej pasji, czy hobby. Czułam pustkę, nie potrafiłam tak żyć. Wiedziałam, że muszę znaleźć coś, co da mi radość. Nie potrafię czerpać radości ze zwykłego życia towarzyskiego. 

Czy czasami nie trudno pogodzić modeling z aktorstwem? Musisz być bardzo dobrze zorganizowana. (Śmiech.) 

Jeżeli chodzi modeling, działam w nim teraz zdecydowanie mniej, niż wcześniej. 

Organizowania czasu nauczyłam się poprzez taniec. Szkołę godziłam z treningami, co nie zawsze było takie proste.

Gdyby nastała taka konieczność, z czego było by Ci łatwiej zrezygnować - z modelingu, czy z aktorstwa? Na szczęście, nie trzeba. (Śmiech.) 

Gdyby było to konieczne, zrezygnowałabym z modelingu. To mnie aż tak nie kręci, ale każda z nas chce mieć ładne zdjęcia, a na planach zdjęciowych współpracuje się z fajnymi ludźmi. Aktorstwo jest tym, w czym chciałabym się dalej rozwijać. 

Myślałaś kiedyś o tym, by zostać ratownikiem medycznym? (Śmiech.) Pytam oczywiście w kontekście serialu "Na Sygnale", do którego stałej obsady dołączyłaś jakiś czas temu. To Twój debiut na małym ekranie. 

Nie, nigdy nie myślałam o tym, by zostać ratownikiem medycznym, ale moja kuzynka jest lekarzem. Do tej pory, na szczęście, nie miałam też takiej sytuacji, by musieć udzielić komuś pierwszej pomocy.

Na planie uczę się wielu rzeczy. Odbywamy konsultacje z Tomkiem, ratownikiem, który pokazuje nam wszystkie czynności bardzo dokładnie, by na ekranie były precyzyjnie odwzorowane i wiarygodne. Skoro to pokazujemy, nie może być w tym żadnych przekłamań. 

























fot. ARTRAMA / MTL MAXFILM

Czy zanim dostałaś propozycję dołączenia do obsady jednego z najbardziej lubianych seriali medycznych, zdarzało Ci się go oglądać? Miałaś swoich ulubionych bohaterów, ulubione wątki?

Zawsze boję się tego pytania. (Śmiech.) Powiem szczerze, że widziałam chyba ze dwa odcinki, ale to dlatego, że nie mam telewizora. Nie oglądam żadnych seriali. Czasami na Netfliksie oglądam produkcje, które mają po kilka odcinków, bo na oglądanie telenowel trzeba poświęcić dużo czasu. Zdedydowanie bardziej wolę filmy. Lubię też chodzić do Teatru. 

Britney wzmocniła szeregi stacji ratownictwa w Leśnej Górze w 326 odcinku. W internecie można przeczytać, że Twoja bohaterka jest ładna, ale głupiutka. (Śmiech.) Co Ty opowiesz o swojej postaci?
Przyznam szczerze, że bardzo ucieszyłam się z tego, co przeczytałam w internecie, bo też właśnie trafiłam na ten opis, że jest ładna, ale...głupia. (Śmiech.) To wprowadza czytelników w dość duży błąd, ale dzięki temu zaczynają lubić moją postać i są zaskoczeni jej zachowaniami. 

Britney łamie streotypy. Nie jest jedną z tych blondynek, o których krążą dowcipy. Jest inteligentna, bardzo empatyczna. Zna się na swoim fachu, ale wie, co to Pasjans. (Śmiech.) 

Pierwsze opisy, które pojawiły się w sieci, były bardzo pochopną oceną. Oceniali ją po tym, jak wygląda. 

Wychodzisz z założenia, że aktor, by wiarygodnie wcielać się w swoją postać, powinien zrozumieć i zaakceptować wszystkie zachowania swojego bohatera oraz go polubić?

Przynajmniej do pewnego stopnia, aktor musi polubić swojego bohatera. Trzeba znaleźć jakiś wspólny mianownik między sobą, a postacią, którą ma się do odegrania.

Co łączy Cię z Britney?

Na pewno łączy nas determinacja w dążeniu do celu. Mamy podobne poczucie humoru i zdarza się nam czasami walnąć coś bez zastanowienia. (Śmiech.) 

Gdyby Britney była realną postacią, która funkcjonowała między nami, to wtedy na pewno zakolegowałybyśmy się ze sobą. To dziewczyna ze złotym sercem, która uchyliłaby nieba drugiej osobie, byle tylko było jej lepiej. Mimo tego, że zdarzają jej się różmi pacjenci, do wszystkich podchodzi bardzo empatycznie. 

Przyswojenie jakich umiejętności okazało się dla Ciebie konieczne, byś mogła wiarygodnie wcielać się w swoją postać?

Britney jest dziewczyną, która jest pewna tego, co robi. Ma dużą wiedzę na temat ratownictwa medycznego, w praktyce też świetnie daje sobie radę. 

Trudne jest to, że kiedy uczymy się tych wszystkich sekwencji medycznych, trzeba to połączyć z tekstem i nterakcjami z innymi bohaterami. Kiedy w pierwszych scenach miałam do odegrania jakiekolwiek czynności medyczne, strasznie trzęsły mi się ręce. Teraz mam tak tylko w momencie, kiedy prowadzę auto. Czuję wtedy ciarki na całym ciele. (Śmiech.) 



























fot. zdjęcie nadesłane

Jak radzisz sobie z przyswajaniem nazewnictwa medycznego?

Oj, ciężko. Podziwiam aktorów, którzy potrafią wziąć scenariusz i chwilę przed sceną nauczyć się tych kilku linijek. Pamiętają to i są w stanie wejść przed kamerę z świeżością i bardzo pewnie wypowiedzieć swoje kwestie. Ja muszę się ich uczyć z wyprzedzeniem. Kiedy jest to zwykła rozmowa, jest dobrze, ale w momencie, kiedy dochodzi do tego medyczna terminologia, a także nazwy leków, to w tym momencie wymiękam. (Śmiech.) 

Przytocz terminy medyczne, z którymi masz styczność na planie. 

Jednym z terminów, który pamiętam jest ampularium. Zapamiętuję też nazwy leków, takie jak Oksytocyna, Furosemid, czy Midazolan. 

Masz jakieś sprawdzone metody na ich zapamiętanie?

Metodą, która najbardziej się u mnie sprawdza, jest powtarzanie danego słowa. Największy problem mam z zapamiętywaniem nazw leków. Kiedy się pojawiają, chodzę po domu i ciągle je powtarzam. To wspaniałe urozmaicenie tak przyziemnych czynności, jak pranie, czy mycie naczyń. (Śmiech.)

Czy trudne jest połączenie zastosowania fachowej terminmologii z wykonywaniem podstawowych czynności medycznyh?

Zależy to od tego, jak zbudowana jest dana scena i co się w niej dzieje. Czasami jest tak, że używamy dużo terminów medycznych, ale czynności medycznych wykonujemy podczas dialogów minilanie. Wtedy jest łatwiej. Schody zaczynają się wtedy, kiedy jest się w danej scenie z nieprzytomnym pacjentem i wtedy do czynności medycznych dochodzi monolog z samym sobą. 




























fot. Fotografia Małgorzata Wielicka

Wykonywanie jakich czynności medycznych sprawia Ci najwięcej frajdy, a co najwięcej trudności?

Lubię ten moment, kiedy otwieram ampularium i pobieram lek do strzykawki, a potem wbijam go w wenflon. Relaksuje mnie moment wciskania strzykawki. (Śmiech.) 

Najmniej lubię, kiedy są diody do podłączenia, ponieważ trzeba je sprawnie rozłożyć pod kątem kolorystycznym. Koledzy mają na to swój sprawdzony patent w postaci wierszyka, ale ja nie umiem go zapamiętać. (Śmiech.) 

Czy w najbliższym czasie skupisz się przede wszystkim na pracy na planie serialu "Na Sygnale", czy pojawiają się jakieś inne propozycje?

W moim przypadku nigdy propozycje nie pojawiały się samoistnie, więc podejrzewam, że póki nie wychodzę ich sobie na castingach, to dalej nie będę ich miała.

Na ten moment skupiam się na serialu "Na sygnale" i na moich teatralnych zobowiązaniach. 

Jest spektakl "Merylin Mongoł", ale pracujemy też nad wznowieniem kolejnych dyplomów, więc dojeżdżam do Poznania i tam gram. 

Chodzę też na kolejne castingi i mam nadzieję, że coś z nich będzie. 
























fot. Fotografia Małgorzata Wielicka

Pandemia koronawirusa ma ogromny wpływ na kina i teatry. Jak wyobrażasz sobie kondycję teatrów w najbliższych miesiącach?

Bardzo dużo mówi się o kolejnej fali i lockdownie. Jeśli mam być szczera, wiem, że może się to wydarzyć, ale zaklinam te myśli i mówię sobie, że wszystko będzie dobrze. Podczas pierwszego lockdownu teatry bardzo mocno ucierpiały. Pracowałam wtedy w kinie, a wszystkie były pozamykane, więc tak naprawdę straciłam tę pracę. Myślę, że kino ucierpiało przede wszystkim ze względu na wszystkie platformy streamingowe. Dużo pozycji weszło do internetu, więc można je znaleźć i obejrzeć w domu. Sama w czasie pandemii często po nie sięgałam. Podobały mi się też streamingi spektakli, organizowane przez wiele teatrów. Taka forma zabija trochę ducha teatru, ale równocześnie jest też możliwością przynajmniej takiego obcowania ze sztuką.

Sprecyzuj najbliższe plany zawodowe. 

Mam konkretnie wyznaczone cele na ten rok. Zbieram pieniądze na studia w szkole aktorskiej, którą sobie wymarzyłam. To zagraniczna placówka. Szukam nowych filmowych projektów, chciałabym grać w Teatrze. Myślę też nad własnym projektem. Trzymajcie kciuki.

poniedziałek, 22 listopada 2021

Magda Celmer: "Można wejść w takie pierwiastki internetu, z którymi nikt z nas nie chciałby mieć nic wspólnego"

Magda Celmer: "Można wejść w takie pierwiastki internetu, z którymi nikt z nas nie chciałby mieć nic wspólnego"
























fot. miniethephtographer

Z Magdą Celmer spotkałam się 3 sierpnia na festiwalu Kino na Granicy w Cieszynie.          Rozmawiamy o filmie "Bóg internetów", o dobrych stronach sieci, ale też o zagrożeniach, które niesie. 

Wspominamy też o momentach, które sprawiają, że Magda czuje się szczęśliwa i spełniona. 

"Kino na granicy" jest jednym z pierwszych festiwali organizowanych po pandemii. Jak wraca się na takie imprezy po tak długim czasie? Jakie towarzyszą Ci emocje?

To kolosalna różnica, móc zobaczyć filmy z publicznością, a nie w domowych pieleszach. Dużym minusem jest to, że niektóre filmy miały swoje premiery w okresie pandemii; lockdownu, ponieważ pokazy online nie są ciekawą perspektywą dla twóców. Kocham etap tworzenia, jednak moment, w którym możesz się zderzyć z pierwszym odbiorem widzów jest niezastąpiony i bardzo uczący.

Jaki jest Twój stosunek do tego rodzaju imprez?

Najbardziej lubię kameralne festiwale, gdzie nie ma tego całego blichtru i czerwonych dywanów. Czuję się wtedy swobodnie. Cieszyn jest właśnie takim miejscem. Uwielbiam tu wracać. W zeszłym roku planowaliśmy przyjechać z filmem "Zgniłe uszy", więc informację o odwołaniu zeszłorocznej edycji przyjęłam z ogromną przykrością. Na szczęście widzimy się dzisiaj!

To jeden z najbardziej znanych w Polsce przeglądów filmowych. W jaki sposób Ty się o nim dowiedziałaś?

Dyrektor artystyczny, Łukasz Maciejewski jest wspaniałym krytykiem filmowym, ale też moim byłym profesorem. Prowadził w Łódzkiej Filmówce zajęcia okołofilmowe, na które zapraszał ciekawych gości i wdrażał nas w ten świat - jeszcze wtedy – pełen tajemnic. Wiedzieliśmy, że Łukasz prowadzi również ten festiwal i od początku śledziliśmy jego drogę. 

KNG łączy miłośników polskiego, czeskiego i słowackiego kina. Z czym kojarzą Ci się Czechy?

Z Bohumilem Hrabalem i pysznym, dość tłustym jedzeniem. (śmiech.) Bardzo lubię i cenię również mojego kolegę z Czech - reżysera Robina Lipo, który także przyjechał do Cieszyna na tegoroczną edycję i serdecznie go pozdrawiam. 

Jakim jesteś widzem? Czego poszukujesz w filmach?

Jestem widzem, którego łatwo zadowolić, o ile traktuje się mnie fair. Jeśli nie czuję, że film chce mi się przypodobać i autentycznie pokazuje emocje, odważnie niesie swoją historie, to mnie mają. (Śmiech.)

Jakie filmy z repertuaru festiwalowego planujesz zobaczyć? 

Wraz z ekipą wzięłam udział w premierze filmu "Bóg internetów", z którym tu przyjechaliśmy. To był nasz pierwszy pokaz z publicznością, więc towarzyszyło mu mnóstwo ambiwalentnych emocji. Widziałam też film "Maryjki". Dzisiaj mam w planach maraton filmowy, więc do końca dnia nie wychodzę z kina. (Śmiech.)

Czy kiedy oglądasz filmy z udziałem swoich kolegów i koleżanek, zdarza Ci się zastanawiać, jak to Ty zachowałabyś się w danej scenie?

To nie zależy od tego, czy są to znajomi, czy nie. Zawsze, kiedy jest rola, która wydaje mi się, że mogłabym ją zagrać, to myślę o tym, jak fajne mogłoby być to wyzwanie. Nie zmienia to faktu, że trzymam kciuki za wszystkich swoich kolegów i wierzę, że dla każdego z nas znajdzie się miejsce w polskim kinie. 

Lubisz oglądać siebie na ekranie, czy wyznajesz raczej zasadę, że nie warto oglądać tego, co już się zna?

Oglądam premiery swoich filmów, a potem już do nich raczej nie wracam. Oglądanie siebie w kółko nie jest moim ulubionym zajęciem. (Śmiech.) 

W trakcie trwania festiwalu wyświetlony został film "Bóg internetów". Mam takie wrażenie, że już sam tytuł podpowiada, że będzie obrazował dzisiejszą wirtualną rzeczywistość. Czy się mylę?

Film w pigułce opowiada historię dążenia do popularności w internecie. To wiąże się z wieloma zagrożeniami. Nigdy jakoś nie interesowałam się światem YouTube-a, zazwyczaj żyłam obok, ale w ramach przygotowania do filmu musiałam zgłębić ten obcy mi świat. I jest on chwilami przerażający. Czasami można wejść w takie pierwiastki internetu, z którymi nikt z nas nie chciałby mieć nic wspólnego. 

Wiele osób chce być takim "bogiem internetów". Coraz więcej osób decyduje się na prowadzenie kanałów na You Tube, gdzie umieszcza vlogi, dzieli się swoim życiem. Czy miałaś kiedyś podobny pomysł?

Nie. (Śmiech.) 

Na jaki temat jednak Ty mogłabyś prowadzić swojego vloga? (Śmiech.) 

Jeżeli miałaby to być moja praca, na pewno wybrałabym coś, co lubię, o czym przyjemnie mi się opowiada. Mogłyby to być książki, kwiaty, rośliny w ogóle lub podróże. Filmy również, ale tym już się zajmuję, więc szukam czegoś innego. (Śmiech.) 

W filmie "Bóg internetów" nie pokazujecie tylko dobrych stron, ale też to, do jakich poświęceń zdolny jest człowiek, które realizuje materiały na swój kanał. Co jest dla Ciebie przekorczeniem granicy dobrego smaku w zachowaniu vloegrów, czy youtuberów?

Najzdrowszym podejściem jest to, by nikomu nie robić krzywdy. Jeżeli przynosi to przyjemność, czy frajdę, jest w porządku. Poruszanie trudnych tematów też jest dobre, ale ważne, by nikogo nie krzywdzić, nie obrażać. 

Jesteś bardzo aktywna na swoim profilu na Instagramie. Czym lubisz się dzielić w sieci?

Nie znalazłam jeszcze odpowiedniego języka do prowadzenia kont w serwisach społecznościowych.  Jestem gdzieś pomiędzy profilem prywatnym, a zawodowym. Nie chciałabym opowiadać o rzeczach bardzo prywatnych i intymnych, ale zauważyłam tendencję, że jest to coraz bardziej popularne i faktycznie, koleżanki dzielą się swoimi ważnymi momentami ze swojego życia. To, że ktoś ma odwagę, jest uwznioślające i doceniam to. Jest to kwestia indywidualna. Ja bym chciała by póki co, mój profil pozostał w tonie, w którym go prowadzę. Jestem chyba zbyt wielkim outsiderem, by tak się odkrywać. (Śmiech.) 

Czego Ty poszukujesz w internecie? Co jest dla Ciebie inspiracją?

To, czego szukam, wiąże się najczęściej z tym, w jakim jestem obecnie nastroju. Podczas pandemii widziałam bardzo dużo ambitnych filmów, dużo czytałam, odkrywałam nowe profile, które mnie interesowały. Profile te dotyczyły przede wszystkim podróży, jogi, medytacji. Natomiast kiedy przyszło lato, było mi bardzo dobrze z tym, że bez przerwy oglądałam Magdę Gessler, Top Model i inne programy, które niosą praktycznie tylko rozrywkę. Myślę, że taki czas jest potrzebny każdemu.

Zagrałaś w etiudzie szkolnej "Mother Dear". Lubisz pracować z początkującymi twórcami? 

Bardzo często zdarza mi się pracować z młodymi reżyserami, jeszcze studentami. Za każdym razem jest to przygoda pełna niespodzianek. Kiedy studiowałam, też potrzebowałam pomocy i fajnie było się spotykać z ludźmi, którzy mieli jakieś doświadczenie filmowe. Teraz mam taką misję, że oddaję tę pomoc. Kiedy ktoś mnie o to poprosi i idzie za tym dobry scenariusz, ciekawa rola - zgadzam się. Dobry scenariusz jest kluczowy. A kiedy reżyser jest otwarty na sugestie i rozmowy, to już połowa sukcesu. Do tego służą pierwsze spotkania z twórcami. Trzeba sprawdzić, czy nadajemy na tych samych falach i czy warto w dany projekt wchodzić. Jeśli nie ma pasji i przekonania, sama tego nie udźwignę. Kiedy zespół jest zgrany i wszyscy grają do jednej bramki, wchodzę w to na całego. 

Sprecyzuj najbliższe plany zawodowe. 

Wszystko jest w dużym zawieszeniu, więc nie bardzo mogę mówić o najbliższych planach, ale myślę, że to się wyklaruje tej jesieni. Teraz mam wakacje i nie chcę w kółko myśleć o tym, że jestem aktorką. Nie chcę żeby to mnie definowało. Jestem też córką, narzeczoną, przyjaciółką i kobietą przed trzydziestką, która w końcu wie czego chce. To jest bardzo dobry czas dla bycia samej ze sobą. Plany okołozawodowe są super ważne i opiera się na nich tzw. „bezpieczeństwo bytowe“, jednak nie są dla mnie kluczowe do bycia szczęśliwym człowiekiem. Mam nadzieję, że tak pozostanie.

niedziela, 21 listopada 2021

EXLUSIVE: Gabriela Muskała: "Jestem widzem, który daje twórcy ogromny kredyt zaufania"

EXLUSIVE: Gabriela Muskała: "Jestem widzem, który daje twórcy ogromny kredyt zaufania"




























fot. TVN / zdjęcie nadesłane

Z Gabrielą Muskałą spotkałam się 1 sierpnia na festiwalu "Kino na Granicy" w Cieszynie. Rozmawiamy o fenomenie "KNG". "Kocham ten festiwal. Lubię takie imprezy, gdzie priorytetem są filmy i spotkania z ludźmi, a nie czerwone dywany i prężenie się na ściankach" - mówi Gabriela Muskała.

Rozmawiamy też o filmie "W lesie dziś nie zaśnie nikt" i o serialu "Królestwo kobiet", który był dla aktorki wielką frajdą, ponieważ na planie mogła wyżyć się komediowo. 

"Kino na granicy" jest jednym z pierwszych festiwali organizowanych po pandemii.  Jak wraca się na takie imprezy po tak długim czasie?  Jakie towarzyszą Pani emocje?

Wielka radość, ulga, spokój i poczucie, że to, co już się wydawało niemożliwe, wreszcie może się wydarzyć. 

W czasie pandemii, w głębokim okresie zamknięcia i odizolowania,  to, co było wcześniej prozą dnia codziennego, czymś  naturalnym, powoli zaczęło stawać się jakimś nieosiągalnym marzeniem, czymś, za czym tęsknimy zamknięci w klatkach, jakimi stały się nasze domy.

Jestem stałym gościem Kina na Granicy, pobyt w Cieszynie to zawsze wielka przyjemność i święto. Byłam na jednej z pierwszych odsłon tego festiwalu, w 1999 roku. Przyjechałam wtedy z filmem "Królowa Aniołów". Kocham ten festiwal. Lubię takie imprezy, gdzie priorytetem są filmy i spotkania z ludźmi, a nie czerwone dywany i prężenie się na ściankach. 

KNG łączy miłośników polskiego, czeskiego i słowackiego kina. Z czym kojarzą się Pani Czechy?

Jeśli powiem, że Czechy kojarzą mi się z knedličkami, zabrzmi to banalnie . (Śmiech.) Pamiętam Špindlerův Mlýn, gdzie jako dziecko jeździłam z tatą i moją siostrą na narty. Mieszkaliśmy w Kotlinie Kłodzkiej i Tata, który był z zawodu lekarzem a sportowcem z zamiłowania, zaraził nas miłością do nart i przywoził w te strony. 

Uwielbiam Pragę. Kilka lat temu, pewną bardzo bliską mi osobę, zabrałam tam w ramach prezentu urodzinowego i wtedy bardzo dokładnie zwiedziliśmy to miasto. W Pradze jestem absolutnie zakochana. W ogóle Czechy są piękne. 

Jakim jest Pani widzem? Czego poszkuje w filmach?

Jestem widzem, który daje twórcy ogromny kredyt zaufania. Zaczynam od absolutnej wiary i ufności, że rozpoczynam podróż, która zabierze mnie w niesamowite miejsca i pozwoli zapomnieć o tym, że jestem tu i teraz. Trzeba naprawdę się napracować, żebym w pewnym momencie poczuła, że tej podróży nie odbywam, że mnie uwiera oparcie fotela,  i tak naprawdę trochę chciałabym wyjść.  Bardzo często jest tak, że nawet, jak film mi się nie podoba, to czekam do końca, bo wierzę, że w ostatnich minutach nagle  wydarzy się się coś takiego, co zrobi twist i mnie zachwyci. Nie wychodzę z kina w trakcie filmu. Myślę, że jestem dobrym widzem. Nie lubię szukać dziury w całym, ale też niestety, jako aktorka, mam typowe „zboczenie zawodowe”, czyli zwracam uwagę na to jak grają koledzy. 

Kiedy ogląda Pani jakiś film, zdarza się Pani zastanawiać, jak zachowałaby się w danej scenie?

Bardzo rzadko. Zwłaszcza, że odkąd zaczęłam pisać, dopadło mnie drugie „zboczenie” - to scenariuszowe. (Śmiech.) Bardzo często zdarza mi się przewidzieć koniec filmu, co niekoniecznie dobrze świadczy o jego twórcach. Lubię być zaskakiwana rozwiązaniem filmowej historii, która jest inna od tego, co przewidywałam. Zawodowe przywary przeszkadzają w oglądaniu filmów czy spektakli, nie dają czasami możliwości zanurkować w ten świat. Ale kiedy coś naprawdę mnie porwie, zapominam o świecie i jestem cała w emocjach i w historii razem z bohaterami. A potem „budzę się” przy napisach końcowych zdziwiona, że tak  naprawdę jestem na sali kinowej. I to najbardziej kocham w kinie - zostać przez film zaczarowana.

Jakie filmy z repertuaru festiwalowego udało się Pani zobaczyć?

Przyjechałam na półtora dnia, ale udało mi się zobaczyć już dwa filmy. 

"Mowa ptaków" Xawerego Żuławskiego - to bardzo intymne, impresyjne kino, które głęboko wchodzi w podświadomość. To film, który trochę jest snem, a trochę wspomnieniem. Głęboka, niesamowicie osobista podróż twórcy. 

"Sweat" Magnusa Von Horna to z kolei klasycznie opowiedziana historia. Piękny ale smutny portret współczesnego świata, i dojmująca opowieść o samotności. Wspaniała rola Magdaleny Koleśnik. 


























fot. zdjęcie nadesłane

Lubi Pani siebie oglądać na ekranie?

Nie mam z tym problemu. Wiem, że są aktorzy, którzy nigdy tego nie robią, bo patrzą na siebie zbyt krytycznym okiem. Ja, kiedy zakończę już pracę nad konkretnym projektem, odcinam się od emocji dotyczących swojej gry, bo wiem, że od tej chwili już nic ode mnie nie zależy. Jedyne, co ode mnie zależy, to to, czy przyjmę rolę w danym projekcie. Dlatego bardzo uważnie czytam scenariusze,  rozmawiam z reżyserami, patrzę, kto zagra obok mnie. Na tej podstawie potrafię przewidzieć, czy będzie to dobry projekt. I dzięki temu później spokojnie  mogę zasiąść w kinie i oglądać film ze swoim udziałem. 

Przeczytała Pani bajkę w ramach nowego festiwalowego cyklu, "Aktorki czytają". Po jakie książki sięgała Pani w dzieciństwie?

Z dzieciństwa pamiętam przede wszystkim bajki, które opowiadała mi Babcia Marysia, mama mojej mamy. Na przykład kiedy byłam przeziębiona, Babcia opowiadała mi moją ulubioną bajkę o Królewnie Marmoladzie. Opowiadała w tak umiejętny sposób, że ja to wszystko widziałam i przeżywałam. Umiejętne opowiadanie bajek dzieciom niesamowicie rozwija ich wyobraźnię.

Do Cieszyna przywiozłam ze sobą bajki Jeana de La Fontaine. Był jednym z najwybitniejszych bajkopisarzy na świecie. Uwielbiam jego bajki. Są bardzo dowcipne, najczęściej ich bohaterami są zwierzęta, ale tak naprawdę są to opowieści o ludziach. 

Uważa Pani, że czytanie dzieciom pobudza ich wyobraźnię i też zachęca do czytania?

Oczywiście, że tak. W dzisiejszych czasach czytanie zanika. Jedyne, co czytamy, to krótkie wiadomości w internecie, maile, SMSy. Nawet prace krytyków filmowych czy teatralnych są coraz mniej analizujące, bo wszystko trzeba pisać skrótami. Kiedyś recenzje to były dzieła, a teraz od redaktorów wymaga się coraz krótszych, prostszych tekstów. Liczy się tylko to, by było szybko, krótko, łatwo i przyjemnie.  Ubolewam nad tym, więc jak tylko mam okazję, by zarazić kogoś pasją do czytania dobrej literatury, robię to z wielką przyjemnością.


























fot. zdjęcie nadesłane

Film "W lesie dziś nie zaśnie nikt" można zobaczyć na Netfliksie. W czym Pani zdaniem jest zawarty jego sukces? Z jakimi emocjami mierzyła się Pani w ramach pracy nad rolą?

Zanim zagrałam w tym filmie, miałam dwa bardzo trudne sezony. Zagrałam Alicję, kobietę bez pamięci, w  "Fudze”, filmie, do którego napisałam też scenariusz,   zagrałam też skomplikowaną rolę dziecka w „7 Uczuciach” u Marka Koterskiego…

Niemal równolegle miałam próby w Teatrze Narodowym do sztuki "Jak być kochaną". Była to bardzo trudna, wymagająca niezwykłych emocji postać. Pamiętam, że marzyłam o tym, by w ramach odpoczynku, zagrać w czymś lekkim i śmiesznym. 

Kiedy reżyser Bartek Kowalski zaproponował mi rolę w "W lesie dziś nie zaśnie nikt", w pierwszej chwili odmówiłam. Nie lubię horrorów, zwłaszcza tzw slasherów, gdzie krew leje się strumieniami. 

Ale Bartek zaraził mnie niesamowitą pasją do tego filmu i wiarą, że wyjdzie nam z tego coś fajnego. Zobaczyłam też w scenariuszu dużo humoru i błyskotliwych dialogów, i zdecydowałam się zagrać. To pierwszy slasher w Polsce, który - mam nadzieję - przetrze szlaki. Niczego nie żałuję. To była wspaniała przygoda. Na pewno jest to gatunek, który jednym będzie się podobał, a drugim nie, ale ja, jako aktorka, z wielką przyjemnością weszłam w coś nowego, czego do tej pory jeszcze nie dotknęłam. 

W serialu "Królestwo Kobiet" wcielała się Pani w rolę Gabi Bielawskiej. Co opowie Pani o swojej postaci?

Wszystkim którzy jeszcze nie widzieli tego serialu, polecam, by spróbowali odnaleźć go w Player.pl Zachęcam do obejrzenia.

To serial, który miał pewnie tylu samo zwolenników, co przeciwników. Ale ja zanurkowałam w tę zwariowaną historię z wielką przyjemnością. Tp absolutna jazda bez trzymanki, pomieszanie komedii z kryminałem, a wszystko okraszone absurdem, który tak uwielbiam w sztuce. Opowiada o solidarności kobiet, przyjaźni. Mogłam tu poszaleć komediowo, bo bardzo już za tym tęskniłam.

W czym tkwi dzisiejsza siła kobiet?

W tym wspólnym, stanowczym proteście przeciwko zawłaszczaniu ich wolności. Ten wspólny głos najbardziej mi się podoba. Nie mam wątpliwości, że wolność wyboru jest nam potrzebna. Kobiety pięknie potrafią o nią walczyć. 

sobota, 6 listopada 2021

Veronica Andersson: "Każdy temat filtruję przez siebie. Jestem obserwatorem życia i tego, co dzieje się wokół nas"

 Veronica Andersson: "Każdy temat filtruję przez siebie. Jestem obserwatorem życia i tego, co dzieje się wokół nas"


























fot. zdjęcie nadesłane

Z Veronicą Andersson spotkałam się 2 sierpnia na festiwalu Kino na Granicy w Cieszynie, gdzie przedpremierowo zaprezentowano film "KRAJ", na który składa się sześć komediodramatów, a każdy tworzy oddzielną historię. Anderson wyreżysrowała varię czwartą, "Galeria". 

"Perspektywa kobieca jest dla mnie bardzo ważna i dlatego tworzę filmy, które skierowane są przede wszystkim właśnie do kobiet" - mówi.

"Kino na granicy" jest jednym z pierwszych festiwali organizowanych po pandemii.  Jak wraca się na takie imprezy po tak długim czasie?  Jakie towarzyszą Ci emocje?

Oj, powrót na tego rodzaju imprezy po takiej przerwie to coś wspaniałego. Myślę, że ostatni rok dla nas wszystkich był zatrzymaniem się, ale też momentem do zastanawiania się nad sensem wszystkiego, co jest ważne w życiu.

Tęskniłam za kinem, za spotkaniami z publicznością. Na planie zdjęciowym filmu "KRAJ" spotkaliśmy się dwa lata temu, więc czekaliśmy na ten moment, by pokazać go widzom i zobaczyć ich reakcje.  Jak dowiedziałaś się o festiwalu KNG?

Kino na granicy było zawsze dla mnie  wielkim filmowym świętem. Zawsze marzyłam, by zaprezentować tu swój film. Miałam przyjechać tu w zeszłym roku, ale niestety, nastała pandemia. Miał być tu pokazywany jeden z moich filmów krótkometrażowych, ale w tym roku udało mi się przyjechać właśnie ze wspominanym filmem "KRAJ".

KNG łączy miłośników polskiego, czeskiego i słowackiego kina. Z czym kojarzą Ci się Czechy?

(Śmiech.) Czechy kojarzą mi się z otwartością, dobrym piwem, wspaniałymi filmami. Festiwal jest wspaniałym wydarzeniem, ponieważ spotykamy się na granicy, a otwartość, która tu panuje jest odczuwalna nie tylko tam, gdzie spotykamy się z widzami, ale w całym mieście. 

Jakim jesteś widzem? Czego poszukujesz w filmach?

Kino ma poruszać widza. W każdym filmie szukam tych emocji. 

Jakie filmy z oferty festiwalowej udało Ci się zobaczyć?

Zobaczyłam film "Bóg internetów", który jest bardzo ciekawy i fajny pod kątem realizacji. Widziałam też "Maryjki" i film "Sweat".

Pokazano film "KRAJ". Frekwencja dopisała?

Frekwencja dopisała. Przyszło bardzo dużo widzów. Byliśmy mile zaskoczeni, że zainteresowanie było tak liczne. Duża część osób została też na naszym spotkaniu, które odbyło się tuż po projekcji. 

Na film "KRAJ" składa się sześć komediodramatów, a każdy tworzy oddzielną historię. Ty wyreżysrowałaś varię czwartą, "Galeria". Co opowiesz z perspektywy reżysera o tym filmie?

Porusza uniwersalne tematy, które dotykają nas wszystkich. Varia "Galeria" napisana jest z perspektywy kobiecej. Relacje damsko - męskie mnie poruszają. Opowiadam w niej o tym, czym kierujemy się w życiu. Uważam, że często zapominamy o tych wartościach i czujemy się z tym kiepsko. Bohaterowie kierują się tutaj własnym ego i zapominają o ważnych wartościach. Wszystko odbywa się na tle sztuki.

Wszystkie varie zbudowane są tak, że sprowadzają bohaterów na skraj wytrzymałości. Co jest powodem wyprowadzenia z równowagi bohaterów "Galerii"?

Walka o sztukę, ale też miłość. (Śmiech.)

Co Twoim zdaniem najczęściej wyprowadza z równowagi Polaków?

Myślę, że pandemia (Śmiech) i nieporozumienia. 

Jak pozyskujesz inspiracje do pisania scenariuszy?

Każdy temat filtruję przez siebie, przez doświadczenia życiowe, przez literaturę, sztukę. Inspirację czerpię ze wszystkiego. Próbuję być obserwatorem życia, świata i tego, co dzieje się wokół nas. 

Jak wygląda u Ciebie proces powstawania scenariuszy?

To bardzo ciekawe. Zaczynam od tego, co zauważam, a później buduję bohatera i sytuacje wokół niego. Kiedy wszystkie sceny mi się układają, wtedy siadam do pisania. 

Jakie tematy chcesz poruszać, a czego unikasz?

Myślę, że nie ma tematu, którego bym nie poruszyła. Chcę poruszać tematy, które są bliskie mojemu sercu. W moich filmach zawsze będą pojawiać się silne kobiety, bo uważam, że mało pisze się ról dla kobiet, a jest nas tyle, ile mężczyzn. (Śmiech.) Perspektywa kobieca jest dla mnie bardzo ważna i dlatego tworzę filmy, które skierowane są przede wszystkim właśnie do kobiet. 

Najbliższe plany.

Na horyzoncie są już kolejne filmy. Tworzę szwedzko - polski serial. Mam w głowie wiele pomysłów.