czwartek, 17 lutego 2022

Ilona Łepkowska: W Bielsku prawie jak w Hotel Merigold - wywiad

Ilona Łepkowska: W Bielsku prawie jak w Hotel Merigold - wywiad























fot. zdjęcie nadesłane

Od 19 do 24 stycznia w Bielsku-Białej i okolicach kręcoby był film "Uwierz w Mikołaja". To ekranizacja powieści autorstwa Magdaleny Witkiewicz o tym samym tytule. Na planie miałam okazję rozmawiać z Iloną Łepkowską, scenarzystką i producentką filmu.

Co ma wspólnego z "Hotelem Merigold"? Jaką rolę zagra Teresa Lipowska? Czym jej postać będzie się różniła od Babci Basi Mostowiak, w którą wciela się w "M jak miłość" od samego początku, czyli od 22 lat?

Spotykamy się w Bielsku-Białej na planie filmu "Uwierz w Mikołaja", który jest ekranizacją książki Magdy Witkiewicz. Co miało największy wpływ na Pani decyzję,by na podstawie tej książki powstał film?

Bardzo lubię świąteczne filmy. Jako scenarzystka i producentka zawsze myślałam, że fajnie byłoby kiedyś taki film zrobić, ale jakoś nigdy się nie składało. Nie miałam pomysłu, nie miałam czasu, ten plan ciągle odsuwany był dalej. Magda Witkiewicz, z którą znamy się od kilku lat i zawsze wysyła mi wszystkie swoje książki, tym razem wysłała mi "Uwierz w Mikołaja". Przeczytałam i natychmiast namówiłam Tadeusza Lampkę, by kupić prawa do tej książki, bo czułam, że będzie z tego świetny świąteczny film. Przekonałam go. Bardzo się z tego cieszę. Od razu usiadłam do pisania scenariusza, był gotowy już w zeszłym roku, ale przez pandemię wszystko się obsunęło. Jest wątek, który dzieje się w domu seniora, grają aktorzy starszego pokolenia. Rok temu nie było jeszcze szczepionek, więc w związku z tym nie mogliśmy ryzykować i narażać aktorów na takie niebezpieczeństwo, więc przesunęliśmy zdjęcia na teraz. 

Długo Pani o ten film walczyła. Pojawiały się głosy, że wątek, który toczy się właśnie w rzeczonym domu seniora, będzie mało atrakcyjny dla widzów. Jako argumentu użyła Pani historię "Hotelu Marigold"...

Uważam, że u nas często wątki ludzi starszych, kojarzą się z historiami smutnymi, przygnębiającymi, takimi jak starość i śmierć. Tu chcemy osiągnąć zupełnie inny cel. Moim zdaniem ten wątek tak został napisany przez Magdę, że ci seniorzy są przede wszystkim ludźmi z charakterem. Mimo, że są w miejscu, które na pierwszy rzut oka można odbierać jako smutne. To akurat prywatny dom seniora, nie żadne przygnębiające miejsce. Mają tam swoje życie, swoje pasje. Mają niesamowicie barwne charaktery. Każdy z nich jest zupełnie inny. Razem tworzą mieszankę wybuchową. To zupełnie inne podejście trochę takie właśnie, jak w Hotelu Marigold. Każdy z tych ludzi, którzy tam zamieszkali, niósł ze sobą jakąś historię, miał swój wątek. Każdego pokazano w jego aktywności i dojrzałości, która wcale nie musi być przygnębiająca. W tej chwili inaczej podchodzimy do życia osób, które są emerytami. Sama jestem na emeryturze, mam 67 lat, a jestem osobą aktywną, pracującą. Nie jestem starszą Panią, która czeka na koniec swojego życia i uważa, że wszystko jest za nią. Denerwuję się na tę pandemię, bo odbiera mi to, co najbardziej lubię, czyli podróże. Wkurzam się na to, bo nadal chcę żyć aktywnie i coś jeszcze zobaczyć. Uważam, że bardzo wiele jest jeszcze przede mną. 

Akcję filmu zdecydowała się Pani umiejscowić w górach. Jak długo trwały poszukiwania odpowiedniej lokalizacji?

Wiedzieliśmy, że to będą góry. W książce są to Kaszuby, ale nie mogliśmy zdecydować się na nie, bo trudno było tam o śnieg. Dla fabuły ma zasadnicze znaczenie to, że jest domek kompletnie zasypany śniegiem i nie można się z niego wydostać. Cała okolica musi być porządnie zaśnieżona. Musi to być wiarygodne, że rzeczywiście bohaterowie są tam uwięzieni. Zdecydowaliśmy się przenieść akcję w góry i potrzebne było nam miasto z górami na wyciągnięcie ręki. Od dłuższego czasu wiedzieliśmy już, że to będzie Bielsko.

Skąd pomysł na Bielsko?

Chcieliśmy, by było to miasto położone blisko gór. Nie chcieliśmy, ani zbyt wielkie, ani zbyt ograne, jak np. Kraków. Wiadomo, że liczą się też rzeczy tak prozaiczne, jak dojazd. Bielsko ma dobry dojazd do centrum Polski i dlatego braliśmy je pod uwagę. Decyzja zapadła po obejrzeniu lokacji. Potem szukaliśmy domku w górach, który znaleźliśmy prawie w ostatnim momencie. To domek, który jest normalnie wynajmowany. Nawet Magda Witkiewicz powiedziała, że chyba go wynajmie i spędzi w nim kilka dni, w dekoracji ze swojego filmu. (Śmiech.) 

Co takiego ma Bielsko w sobie, czego nie mają inne miasta?

Już raz to dzisiaj powiedziałam, więc teraz powtórzę. Uważam, że najbardziej malownicze są miasta, które nie są płaskie. Bielsko spełnia te wymagania. W Warszawie mamy skarpę wiślaną, więc są takie ulice, które zjeżdżają w dół, ale generalnie rzecz biorąc, jest ona miastem płaskim. Takie miasta nie mają takiego uroku, klimatu i czaru. Bielsko ma też bardzo ładną starówkę. Jest miastem pełnym uroku. Mieszkańcy są tutaj niesamowitymi patriotami.

Skąd ta obserwacja?

Rozmawialiśmy wczoraj z osobami, które tutaj z nami współpracują, m.in. z tutejszym wiceprezydentem i osobami z działu kultury. Magda rozmawiała z jednym z taksówkarzy. Wszyscy są tutaj absolutnymi fanami miasta, w którym mieszkają. Moim zdaniem coś musi być na rzeczy.

Czy kiedykolwiek wcześniej realizowała Pani film w tych rejonach?

Tutaj nie, ale pierwszy film według mojego scenariusza, który nazywał się "Wakacje z Madonną" i był moim pierwszym zawodowym wyzwaniem realizowanym na zaliczenie pierwszego roku studium scenariuszowego, kręciłam w Starym Sączu, w Beskidzie Sądeckim. To również bardzo malownicze miejsce. 

W Bielsku jest Pani od kilku dni. Jakie są Pani ulubione miejsca? Czy zdarza się tak, że jeszcze podczas realizowania zdjęć odkrywa Pani takie tutejsze zakamarki, które warto pokazać na ekranie?

Niestety, za krótko jestem w Bielsku. Jutro wyjeżdżam, ale na pewno tu wrócę, bo bardzo mi się tu podoba. Byłam wczoraj w świetnej włoskiej restauracji, a że jest to kuchnia, którą bardzo lubię, wiem już, gdzie się kierować. 

Bardzo mnie rozbawiło, kiedy byłam tu w październiku na spotkaniu autorskim w Książnicy Beskidzkiej i kiedy zatrzymałam się w jednym z hoteli i zeszłam rano na śniadanie, było tam wielu mężczyzn mówiących po włosku. W pierwszej chwili nie wiedziałam o co chodzi, ale potem uświadomiłam sobie, że może to być związane z biznesem motoryzacyjnym. Na pewno tu wrócę!

W postać głównej bohaterki wcieli się aktorka młodego pokolenia, Aleksandra Grabowska. Czym kierowała się Pani przy tym wyborze? Na co zwracała Pani szczególną uwagę?

Ola świetnie wypadła na castingu i wydawało nam się, że ma potrafi pokazać taką mieszankę charakteru głównej bohaterki, która jest delikatna i wrażliwa, a jednocześnie potrafi być stanowcza, zdecydowana i odważna. Widać to po niej, kiedy w śnieżycę wyrusza do domku babci, by sprawdzić, że nic jej się nie stało. Na castingu zawsze sprawdzamy, czy dany aktor ma w sobie wszystkie te kolory, które powinien mieć.

Na ekranie pojawi się prawdziwa plejada gwiazd - będzie Dorota Kolak, Marta Lipińska, Dorota Stalińska i wiele innych. Już sama obsada zachęca do czekania na efekty końcowe.

Mam nadzieję. Wierzę, że widzowie przywitają radośnie fakt, że przypominamy takie aktorki, jak Elżbieta Starostecka, które mało pojawiają się na ekranach. Wspaniałe to jest już dla samych odtwórców, ale wierzę, że dla widzów też będzie to niesamowicie przyciągające.

Jedną z największych niespodzianek dla pasjonatów filmu jest obsadzenie Pani Teresy Lipowskiej w roli babci Helenki. Nie musiała Pani długo namawiać Pani Teresy do udziału w zdjęciach, prawda? (Śmiech.)

Kiedy Teresa przeczytała ten scenariusz, zadzwoniła do mnie i powiedziała, że ma wrażenie, że ma tam nic do grania. Powiedziałam jej, że to jedna z głównych postaci. nie przekonałam jej, stwierdziła, że na pewno znajdę kogoś innego. Powiedziałam o całej sytuacji Tadeuszowi Lampce. Zastanawialiśmy się, co się jej stało, czy jest w złym nastroju, czy ma jakiś problem i dlatego była negatywnie nastawiona.

Po krótkim czasie zadzwoniła do mnie jeszcze raz. Wtedy wyznała, że przeczytała jeszcze raz scenariusz. Przekonała się, że to wspaniała historia i że babcia Helenka to świetna postać. Stwierdziła, że to jej marzenie, by taką rolę zagrać. Może w pierwszym momencie zraził ją wątek w domu seniora, ale potem zobaczyła, że to miejsce jest radosne, a postać, którą ma tu do odegrania jest wspaniała. Czasami musimy podejść do czegoś po raz drugi, by się do tego w pełni przekonać.

Czym jej postać będzie się różnić od babci Basi Mostowiak, w której postać wciela się w serialu "M jak miłość" od ponad 21 lat?

Babcia Helenka jest osobą, która jest samotna. Od wielu lat jest wdową. Córkę i zięcia straciła w wypadku, musiała zaopiekować się swoją wnuczką. Była osobą, która miała w sobie energię i potrafiła podołać temu wyzwaniu, ale też w związku z tym jest taką panią, która chodzi na Zumbę, maluje paznokcie u nóg lakierem z brokatem. Kiedy wkracza do domu seniora, stwierdza, że zanudzi się tutaj na śmierć i musi coś zorganizować. Wprowadza w to miejsce nową energię. Byłam rozczarowana, kiedy za pierwszym razem Teresa tego nie dostrzegała w roli, jaką jej zaproponowaliśmy. Bo przecież babcia Helenka jest  spiritus movens całego  wątku! Ma w sobie energię, dynamikę. Jest zupełnie inna od Basi Mostowiak i myślę, że zagra to zupełnie inaczej.

Jak sama nazwa wskazuje, "Uwierz w Mikołaja" to kolejny świąteczny film. To coś zupełnie nowego, od dotychczasowych świątecznych komedii. W czym, oprócz obsady będzie zawarta największa siła tej produkcji?

Moim zdaniem, największa siła zawarta będzie w tym, że nie jest to typowy film świąteczny, gdzie wszyscy są piękni, młodzi, bogaci i bezproblemowi. We wszystkich wątkach mamy happy end,ale pojawia się historia dziewczyny, która żyje w przemocowym związku  czy wątek domu seniora. To film świąteczny, który dzieje się w nie całkiem oczywistych miejscach i sytuacjach. Są perypetie romantyczne, ale są też takie, które są zupełnie inne w nastroju, ale we wszystkich tych historiach jest niesamowita ilość ciepła. To film, na który trzeba zabrać chusteczki, ale można też się zaśmiać. Ja takie filmy bardzo lubię. 

Jaki jest Pani ulubiony film świąteczny?

Z polskich to pierwsze "Listy do M.", a z zagranicznych oczywiście "To właśnie miłość", który jest absolutnie genialnym filmem, niedoścignionym wzorem.

Kiedy film pojawi się w kinach?

Jesienią. Koniec października, listopad, jak klasyczne filmy świąteczne. 

Najbliższe plany. 

Kończymy prace nad filmem, który też pewnie znajdzie się w kinach jesienią. To ekranizacja mojej powieści "Idealna rodzina", nosi tytuł "Zołza". Główną rolę gra Małgorzata Kożuchowska. 

****
Wyywiad został opublikowany również w wydaniu papierowym "Kroniki Beskidzkiej" z dnia 3 lutego 2022. 

piątek, 11 lutego 2022

Ewa Kasprzyk: "Był taki moment, kiedy myślałam, że nie wrócę już na scenę"

 Ewa Kasprzyk: "Był taki moment, kiedy myślałam, że nie wrócę już na scenę"














fot. zdjęcie nadesłane

Z Ewą Kasprzyk miałam przyjemność rozmawiać  przed spektaklem "Upiór w moherze" w Bielsku-Białej. 

Rozmawiałyśmy o samej sztuce, ale też o tym, czym jest dla aktorki kontakt z widzem. 7 stycznia miał premierę "Koniec świata, czyli kogel mogel 4", a z tej okazji aktorka przytoczyła kilka cytatów z poprzednich części tej niewątpliwie kultowej serii. 

Już na pierwszy rzut oka, sprawia Pani wrażenie osoby pozytywnie nastawionej do ludzi i świata. Czy taka postawa pomaga Pani w tej niełatwej dla nas wszystkich codzienności?

Bez tego pozytywnego nastawienia w obecnych czasach nie dałoby się przeżyć, ale nie będę tej myśli rozwijać. (Śmiech.) Uważam, że na tym etapie, wszyscy już wiemy, mówiąc kolokwialnie —  z czym to się je i robimy swoje. 

Na pewno dla nikogo nie był to łatwy etap w życiu, ponieważ było to coś naprawdę nieznanego, a tego zawsze się boimy, ale jak widać, mimo wszystko, bije ze mnie optymizm. (Śmiech.)

Pozytywne nastawienie pomogło Pani lżej znieść czas izolacji? Czego nauczył Panią ten trudny czas?

Na szczęście, czas izolacji spędzałam z narzeczonym, więc na pewno było nam łatwiej przez to przejść.Bardzo polecam ten sposób na pandemię i izolację. (Śmiech.) Ratowała mnie Shakira, (mój ukochany pies) z którą musiałam wychodzić. Były to dla mnie bardzo uwalniające momenty. 

W związku z panującą sytuacją pandemiczną, to już kolejny rok, kiedy spektakle odbywają się w reżimie sanitarnym, przy ograniczonej ilości widzów. To prawda, że teraz ta energia, która jest odczuwalna ze strony widzów, jest jeszcze silniejsza?

W tym momencie energia od widzów na pewno nie jest bardziej wyczuwalna, niż przed pandemią. Widzowie są stłamszeni maskami, nie reagują tak, jakby chcieli. Są zakneblowani, zmęczeni całą sytuacją. Kiedy w pewnym momencie ogłoszono, że możemy grać przy 50% obłożeniu sali, powrót na scenę był czymś fantastycznym. 

Proszę mi wierzyć, że był taki moment, kiedy myślałam, że nie wrócę już do grania na scenie. Byłam przekonana, że realizowane będą już jedynie filmy i seriale, któych kręcenie też w pewnym momencie było przerywane, natomiast to, co się stało, to jednak jakiś cud. 

Ostatnio jeden z aktorów w rozmowie ze mną stwierdził, że kontaktu z widzem nie da się niczym zastąpić. Czym dla Pani jest kontakt z widzem?

Kontakt z widzem jest dla mnie jak powietrze. Bez niego my nie istniejemy. Na scenie dostajemy natychmiastowy dowód na to, czy dany spektakl lub scena, są dobrze zagrane, czy nie. Aktor, który gra tylko w kinie, tego nie doświadcza. To cudowne doświadczenie, to nasz tlen.

Spotykamy się przed spektaklem "Berek, czyli upiór w moherze 2". Nie tylko gra Pani w tej sztuce, ale również ją Pani wyreżyserowała. Czy połączenie tych dwóch funkcji nie było trudne?

(Śmiech.) Było. Z jednej strony byłam w środku, a z drugiej musiałam być na zewnątrz. Temat był mi bliski, ponieważ ja grałam już w pierwszej części tego spektaklu dziesięć lat, więc moją rolę miałam już w rękawie. Pracowałam jedynie nad resztą, ale jednak musiałam być w środku i czasem prosiłam też kolegów, by zobaczyli, czy wszystko współgra. 

W takiej sytuacji nie byłam po raz pierwszy, ponieważ reżyserowałam już parę innych sztuk, mi.in. "Czarno to widzę, czyli wymieszani - posortowani" oraz mój monodram "Dalidamore", podczas którego na scenie towarzyszyło mi czterech tancerzy. 

Jak reżyseruje się spektakl, w którym się występuje? (Śmiech.)

Samej siebie ciężko jest oceniać, a nieraz bywa po prostu zabawnie. Ja reżyseruję lekko, bez nacisku. Nie chcę pokazywać, że to ja jestem tutaj najważniejsza. 

Czekam, co aktor ma do zaproponowania, ponieważ ja już wiem, jak to jest. Zdaję sobie sprawę z tego, jak reżyser potrafi stłamsić aktora, więc trzeba najpierw dać mu tę przestrzeń na rozwinięcie skrzydeł, a potem namawiać go do tego, żeby może zbliżył się do tej wizji, którą mam ja.
















fot. zdjęcie nadesłane

To spektakl komediowy, który opowiada o dwójce sąsiadów - Ani, która jest tradycjonalistką i Pawle, wielkomiejskim geju. Postanawiają wzajemnie znaleźć sobie miłość...Czytałam, że po każdym spektaklu widownia to Pani najmocniej bije brawo. Proszę zdradzić, z czego to wynika?

Gdzie to Pani czytała? (Śmiech.) Pewnie dlatego, że wychodzę na końcu...(Śmiech.) Może to przez tę białą suknię jestem taką wisienką na torcie.

Jak buduje Pani swoją postać?

Ja zaczynam od tego, jaką ma fizyczność, potem skupiam się na tym, jak będzie ubrana, a na koniec staram się dopasować do niej psychikę. Często robię to intuicyjnie. Tak, jak teraz. Maluję się, wchodzę w rolę, a przy okazji rozmawiamy. 

"Marian, tu jest jakby luksusowo". To zdanie znają wszyscy miłośnicy "Kogla". Czy pamięta Pani jeszcze jakieś kultowe teksty z tego filmu?

"Piotrusiu bądź grzeczny, bo pójdziesz do przedszkola i znowu będą Cię przywiązywać do kaloryfera!"; "Ja jestem człowiek spokojny, ale do czasu aż się zdenerwuję"; "No przecież dla przyjemności nikt nie pije, tylko jak mus".

Pamiętam dużo tych tekstów, m.i.n. dzięki temu, że fani je przypominają i umieszczają w sieci swoje ulubione cytaty ze wszystkich czterech części.

7 stycznia w kinach w całej Polsce pojawił się film "Koniec świata, czyli Kogel Mogel 4". Jak na przestrzeni wszystkich czterech części zmieniała się Pani Wolańska?

Moja rola w czwartej części ograniczała się prawie do zera. (Śmiech.)

Na planie grała Pani z Shakirą, swoim ukochanym pieskiem. Jak reagowała na to, co działo się na planie?

Powiem szczerze, że miała problemy z dymem. Sceny miałyśmy w klasztorze, a dym, który nam podczas nich towarzyszył, był dla niej bardzo nieprzyjemny. Prawie jej nie widać, ubolewa nad tym. Szczeka do dziś. (Śmiech.)

Pojawienie się przed kamerą z ukochanym pupilem, to prawdziwa frajda i świetna pamiątka, prawda? (Śmiech.) Planuje Pani jeszcze zaangażować ją do jakiegoś filmu?

Tak. Shakira uwielbia grać. Wystąpiła też w sztuce "Otwarcie sezonu" u boku Daniela Olbrychskiego. Myślę, że Shakira jest urodzoną artystką.

Zapytam jeszcze, jak wspomina Pani udział swój i swojego partnera w programie "Power Couple". Przygoda życia?

Tak. Powiem szczerze, że konkurencje były dość dramatycznie trudne i wymagające.

Co było najbardziej ekstremalnym zadaniem, z którym było dane Wam się mierzyć?

Zaczęło się od katapultowania, było też przeciąganie linami... Program był też trudny od strony psychicznej, ponieważ w pewnym momencie zaczęła się rywalizacja między parami. Wszystko odbywało się podczas lockdownu, byliśmy zamknięci, nie mogliśmy wychodzić.

Najbliższe plany. 

Czas pandemii odarł mnie z planów. W kwestii planowania jestem więc ostrożna. Gram w dwóch serialach, czekam na trzy moje premiery - "365 dni", "Chłopów" oraz "Perfect Wedding".