Ewa Kasprzyk: "Był taki moment, kiedy myślałam, że nie wrócę już na scenę"
fot. zdjęcie nadesłane
Z Ewą Kasprzyk miałam przyjemność rozmawiać przed spektaklem "Upiór w moherze" w Bielsku-Białej.
Rozmawiałyśmy o samej sztuce, ale też o tym, czym jest dla aktorki kontakt z widzem. 7 stycznia miał premierę "Koniec świata, czyli kogel mogel 4", a z tej okazji aktorka przytoczyła kilka cytatów z poprzednich części tej niewątpliwie kultowej serii.
Już na pierwszy rzut oka, sprawia Pani wrażenie osoby pozytywnie nastawionej do ludzi i świata. Czy taka postawa pomaga Pani w tej niełatwej dla nas wszystkich codzienności?
Bez tego pozytywnego nastawienia w obecnych czasach nie dałoby się przeżyć, ale nie będę tej myśli rozwijać. (Śmiech.) Uważam, że na tym etapie, wszyscy już wiemy, mówiąc kolokwialnie — z czym to się je i robimy swoje.
Na pewno dla nikogo nie był to łatwy etap w życiu, ponieważ było to coś naprawdę nieznanego, a tego zawsze się boimy, ale jak widać, mimo wszystko, bije ze mnie optymizm. (Śmiech.)
Pozytywne nastawienie pomogło Pani lżej znieść czas izolacji? Czego nauczył Panią ten trudny czas?
Na szczęście, czas izolacji spędzałam z narzeczonym, więc na pewno było nam łatwiej przez to przejść.Bardzo polecam ten sposób na pandemię i izolację. (Śmiech.) Ratowała mnie Shakira, (mój ukochany pies) z którą musiałam wychodzić. Były to dla mnie bardzo uwalniające momenty.
W związku z panującą sytuacją pandemiczną, to już kolejny rok, kiedy spektakle odbywają się w reżimie sanitarnym, przy ograniczonej ilości widzów. To prawda, że teraz ta energia, która jest odczuwalna ze strony widzów, jest jeszcze silniejsza?
W tym momencie energia od widzów na pewno nie jest bardziej wyczuwalna, niż przed pandemią. Widzowie są stłamszeni maskami, nie reagują tak, jakby chcieli. Są zakneblowani, zmęczeni całą sytuacją. Kiedy w pewnym momencie ogłoszono, że możemy grać przy 50% obłożeniu sali, powrót na scenę był czymś fantastycznym.
Proszę mi wierzyć, że był taki moment, kiedy myślałam, że nie wrócę już do grania na scenie. Byłam przekonana, że realizowane będą już jedynie filmy i seriale, któych kręcenie też w pewnym momencie było przerywane, natomiast to, co się stało, to jednak jakiś cud.
Ostatnio jeden z aktorów w rozmowie ze mną stwierdził, że kontaktu z widzem nie da się niczym zastąpić. Czym dla Pani jest kontakt z widzem?
Kontakt z widzem jest dla mnie jak powietrze. Bez niego my nie istniejemy. Na scenie dostajemy natychmiastowy dowód na to, czy dany spektakl lub scena, są dobrze zagrane, czy nie. Aktor, który gra tylko w kinie, tego nie doświadcza. To cudowne doświadczenie, to nasz tlen.
Spotykamy się przed spektaklem "Berek, czyli upiór w moherze 2". Nie tylko gra Pani w tej sztuce, ale również ją Pani wyreżyserowała. Czy połączenie tych dwóch funkcji nie było trudne?
(Śmiech.) Było. Z jednej strony byłam w środku, a z drugiej musiałam być na zewnątrz. Temat był mi bliski, ponieważ ja grałam już w pierwszej części tego spektaklu dziesięć lat, więc moją rolę miałam już w rękawie. Pracowałam jedynie nad resztą, ale jednak musiałam być w środku i czasem prosiłam też kolegów, by zobaczyli, czy wszystko współgra.
W takiej sytuacji nie byłam po raz pierwszy, ponieważ reżyserowałam już parę innych sztuk, mi.in. "Czarno to widzę, czyli wymieszani - posortowani" oraz mój monodram "Dalidamore", podczas którego na scenie towarzyszyło mi czterech tancerzy.
Jak reżyseruje się spektakl, w którym się występuje? (Śmiech.)
Samej siebie ciężko jest oceniać, a nieraz bywa po prostu zabawnie. Ja reżyseruję lekko, bez nacisku. Nie chcę pokazywać, że to ja jestem tutaj najważniejsza.
Czekam, co aktor ma do zaproponowania, ponieważ ja już wiem, jak to jest. Zdaję sobie sprawę z tego, jak reżyser potrafi stłamsić aktora, więc trzeba najpierw dać mu tę przestrzeń na rozwinięcie skrzydeł, a potem namawiać go do tego, żeby może zbliżył się do tej wizji, którą mam ja.
fot. zdjęcie nadesłane
To spektakl komediowy, który opowiada o dwójce sąsiadów - Ani, która jest tradycjonalistką i Pawle, wielkomiejskim geju. Postanawiają wzajemnie znaleźć sobie miłość...Czytałam, że po każdym spektaklu widownia to Pani najmocniej bije brawo. Proszę zdradzić, z czego to wynika?
Gdzie to Pani czytała? (Śmiech.) Pewnie dlatego, że wychodzę na końcu...(Śmiech.) Może to przez tę białą suknię jestem taką wisienką na torcie.
Jak buduje Pani swoją postać?
Ja zaczynam od tego, jaką ma fizyczność, potem skupiam się na tym, jak będzie ubrana, a na koniec staram się dopasować do niej psychikę. Często robię to intuicyjnie. Tak, jak teraz. Maluję się, wchodzę w rolę, a przy okazji rozmawiamy.
"Marian, tu jest jakby luksusowo". To zdanie znają wszyscy miłośnicy "Kogla". Czy pamięta Pani jeszcze jakieś kultowe teksty z tego filmu?
"Piotrusiu bądź grzeczny, bo pójdziesz do przedszkola i znowu będą Cię przywiązywać do kaloryfera!"; "Ja jestem człowiek spokojny, ale do czasu aż się zdenerwuję"; "No przecież dla przyjemności nikt nie pije, tylko jak mus".
Pamiętam dużo tych tekstów, m.i.n. dzięki temu, że fani je przypominają i umieszczają w sieci swoje ulubione cytaty ze wszystkich czterech części.
7 stycznia w kinach w całej Polsce pojawił się film "Koniec świata, czyli Kogel Mogel 4". Jak na przestrzeni wszystkich czterech części zmieniała się Pani Wolańska?
Moja rola w czwartej części ograniczała się prawie do zera. (Śmiech.)
Na planie grała Pani z Shakirą, swoim ukochanym pieskiem. Jak reagowała na to, co działo się na planie?
Powiem szczerze, że miała problemy z dymem. Sceny miałyśmy w klasztorze, a dym, który nam podczas nich towarzyszył, był dla niej bardzo nieprzyjemny. Prawie jej nie widać, ubolewa nad tym. Szczeka do dziś. (Śmiech.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz